Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Re: Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri

Post autor: Klafuti »

Tymczasem Kurt zwiedzał okolicę. Zagłębiał się coraz bardziej w starożytną metropolię, aż w końcu dotarł do budowli nieznanego przeznaczenia, będącej częścią jakiegoś większego kompleksu ciągnącego się dalej. Część pozostałych konstrukcji była przysypana piaskiem, bądź była zrujnowana. Zaciekawiony, co może kryć się wewnątrz, poszukał wejścia.
Jako były inkwizytor, Kurt słyszał o nieumarłych z pustyni na południu, ale nigdy się z żadnym nie spotkał. Zdarzyło mu się co prawda kilkukrotnie walczyć z ożywieńcami, ale były to bezmyślne sługi sterowane bezpośrednio przez swojego pana, jak marionetki na sznurkach bazarowego kuglarza. Ci natomiast zachowali mniejszą lub większą część własnej świadomości. Nie były to też złe stworzenia, w zasadzie ich działania przeważnie sprowadzały się do ochrony własnych ziem, co było dla Kurta zrozumiałe. Żałował tylko, że nie mógł się z nimi porozumieć, może lokalny władca pomógłby mu odzyskać córkę? Kwestie związane z rodziną i honorem zapewne odgrywały istotną rolę w tej cywilizacji. Jednak Pfeiffer szybko porzucił tę myśl, słusznie z resztą, uznając ją za mało prawdopodobną, by się ziściła. Prędzej mógłby poprosić tamtą uczestniczkę areny, żeby odwiedziła szejka i go wypatroszyła, jak to ten typ pomiotów spaczni ma w zwyczaju, ale Kurt nienawidził chaosu najbardziej na świecie i nie miał zamiaru iść na żadne układy.
Te i inne rozmyślania przerwał mu widok lekko uchylonych, drewnianych wrót. Niegdyś były one pewnie wyłożone złotą blachą, z czasem ktoś ją sobie zapewne przywłaszczył. Naokoło wejścia porażającego swym ogromem wykuto jakieś teksty w dawno zapomnianym języku.
Wiedziony swoją inkwizytorską wnikliwością Kurt zdjął z pleców karabin, poprawił miecz i przygotował miotacz ognia, po czym wkroczył do spowitego w (dosłownie) nehekharyjskich ciemnościach wnętrza.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

miły5
Mudżahedin
Posty: 201
Lokalizacja: Poznań

Post autor: miły5 »

-Wczorajsza burda była świetna.Pomyślał Gerfuld.Obudził się on w swoim pokoju mieszkalnym na ziemi.Bolały go całe plecy i głowa , jak zapewne od kaca.Wstał więc i wyszedł przez drzwi.Światło i upał było nie do zniesienia.Podszedł do niego znajomy krasnolud , który po dłuższym myśleniu był kompanem w karczmie i miał na imię Gwirron.-Witaj! i jak , przekupiłeś kogoś swoimi butami? rzekł Gerfuld.-Nie , ale nie wiem gdzie podziały się moje rękawiczki i czapa.-chodź! musimy poszukać tych pozostałych towarzyszy.Ruszyli więc żwawo przed siebie starając sobie przypomnieć jak mieli inni na imię.Po jakimś czasie znaleźli Gihrosa i Gaurosa na dachu.-Jak żeście się tam znaleźli , czyż byście chcieli naprawiać i tak słabo zrobione dachy tego miasta.Krzyknął Gerfuld.-sami nie wiemy jak się tu znaleźliśmy.Odkrzyknął Gihros.-Złazić mi tu , złapiemy was.Odpowiedział Gerfuld.Pijacka dwójka zeskoczyła z dachu ale nikomu nie chciało się ich łapać , dlatego spadli twarzą na ulicę.Cała czwórka szła dalej kiedy to Gerfuld przypomniał sobie o tym jak oni znaleźli się na dachu.Gihros założył się o prawdziwą wędzoną szynę , że wejdzie z Gaurosem na ten dach.W końcu Gerfuldowi przypomniało się imię piątego , nazywał się Thorlek.Cała grupka spotkała go przy tryskającej krystalicznie czystą wodą fontannie.Siedział tam i co chwilę moczył głowę w zimnej wodzie.Gerfuld wraz z Gwirronem bez zastanowienia od razu wskoczyli do wody.-Co wy wyrabiacie!Krzyknął tłum osób przy fontannie.-Leczymy kaca , a jak.Odpowiedział Gwirron.Wyszli oni z wody i zaczęli ją pić litrami.Thorlek tylko się na nich spojrzał i dalej zamaczał głowę.Pewnie też na wyleczenie kaca o ile on w ogóle pił.Obok fontanny stał obelisk , na którym to Gerfuld zaobserwował nową walkę.Walkę Thorleka z jakimś Slarhenem.-Pewnie kolejny śmieszny mroczniak.Zadudniły bębny , które ogłaszały kolejną walkę.Gerfuld podszedł do Thorleka i zapytał się czy ten też idzie zobaczyć walkę.

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

- Stało się. Następnego dnia, tuż po naszej małej bitwie w tawernie, dowiedzieliśmy się, z kim miał się zmierzyć Thorlek - Drugni pochylił się nad stołem w kierunku mocno już pijanych gości gospody. Zabójca zaniepokoił się lekko. Skoro ci ludzie mają tak słabą głowę do mocnych napitków, to za kilka godzin nie będzie tu nikogo na tyle trzeźwego, by usłyszeć zakończenie jego epickiej sagi.
- No się tera zdziwita: Thorlek miał walczyć z tym samym elfem, którego żeśmy widzieli z Gorinem, tego z tym szmaragdem w mieczu.
Publiczność wydała z siebie szereg nieartykułowanych dźwięków, które mogłyby uchodzić za oznakę żywego zainteresowania.
- No, przyznam się, troszeczkę się martwiłem. Ten elf ewidentnie należał do tych przeklętych Egzekutorów, tylko oni noszą takie miecze. Wiem o tym, bowiem swego czasu udało mi się zabić jednego z nich. Ach, ciężka to była walka, powiadam wam. Żaden was nie wytrzymałby z nim dłużej niż trzy sekundy.
- Mhhbmwbhwmmm - Bretoński rycerz, który wcześniej miał pecha obrazić Drugniego, próbował stanowczo zaprzeczyć, ale bandaż na szczęce skutecznie tłumił wszystkie dźwięki.
- Ty to byś zginął zanim byś go zauważył.
Szlachcic walnął focha i wrócił do picia piwa przez słomkę.
- Z drugiej strony znałem Thorleka od wielu lat i jeszcze nie widziałem, by którykolwiek z jego wrogów dożył późnej starości, he he.
- A tzo siem stauo z tym... Ger...Flu...Demm ? - Jakiś kloszard zadał pytanie, wylewając na siebie całe piwo z glinianego kufla. Po raz siódmy.
- Ach, ten śmieszek. Najwyraźniej poczuł się trochę samotny wśród tych ruin, piachu i elfów, więc zaczął się z nami wozić. Na początku trochę nam to przeszkadzało, no bo jakby nie spojrzeć byliśmy na oficjalnej państwowej misji i nie zwykliśmy spoufalać się z kimkolwiek w tym opuszczonym przez wszelkich bogów miejscu. Ale gdy go trochę poznaliśmy, to okazał się w porządku. Tylko pił trochę za dużo. Pewnego dnia wybraliśmy się z nim na następną walkę na Arenie. Tym razem na piaskach miały zmierzyć się jakieś magiczne paskudy, demony czy inne duchy. Mówię wam, co to był za walka ! A było to tak...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Begrog otworzył oczy... W jego mózgu zachodziły powolne procesy myślowe. Piwo. Taaa duuużo piwa. Jakiś człowiek. Szybki. Rzygający Willard. I ból. Wszystko go rypało. Każda chędożony mięsień, staw, kość a nawet jaja pulsowały bólem. Miał wrażenie, że jego zarost pełen jedzenia niczym studencka klawiatura(przepraszam za nieklimatyczne porównanie, ale chciałem by było obrazowe) go boli. I do tego ten hałas. Czy ten przeklęty piasek sypiąc się po podłodze musi tak dudnić. Już wiedział jakim cudem te długouche co żyją w lasach słyszą uderzenia motylich skrzydeł... W kółko są na naprawdę ciężkim kacu. Ból i hałas to nie jedyne niewygody które mu doskwierały. Gardło mu zaschło na wiór. Nie wiedział ile razy wymiotował. Nie miało to teraz znaczenia. Jego przełyk przypominał pustynię na której się znajdował. Obrócił oczami w prawo i w lewo w poszukiwaniu wilgoci. Odpoczął chwilkę to tym wysiłku. W zasięgu ręki leżało wiadro z wodą do zaspokojenia podstawowych potrzeb higieny. Begrog skupił całą swą energię w jednej z rąk i tytanicznym wysiłkiem skierował ją ku naczyniu z wybawieniem. Niestety jedyny rezultat jaki osiągnął to obrócenia się z pleców na brzuch. Wiadro było w zasięgu ręki. Chwilka przerwy. Wspinając się na wyżyny swoich możliwości fizycznych podciągną wiadro pod twarz i bezwładnie wpakował weń głowę. Był na tyle wyczerpany, że mógł się utopić, ale nie zważał na to. Jedyną rzeczą która teraz miała jakiekolwiek znaczenie to była wilgoć.
Kiedy Begrog odzyskał już wystarczająco dużo sił by wypić kilka wiader wody zaciągniętej ze studni przypomniał sobie, że jego kompan nadal leży w karczmie.
Gdy przybył na miejsce był naprawdę zaskoczony. Wszystkie ślady wczorajszej, a raczej uwzględniając godzinę wydarzeń dzisiejszej rozróby zostały usunięte. Na nowiutkich krzesłach z boku wałęsał się jakiś chudzielec gapiący się maślanym wzrokiem na biust wielkości dojrzałych pomarańczy czyli dla przeciętnego ogra malutki. Jednak nie po to przybył do gospody. Wzrok jego poszukiwał czegoś podobnego do jego kolegi. I o dziwo go znalazł. Gdyby nie fakt, że peleryna Willarda miała charakterystyczny błękitnawy kolor w życiu by nie przypuszczał, że ten śmieć w rogu, zarzygany i osyfiony to jego stary kompanion. Bidulek jeszcze nie doszedł do siebie po wczorajszych wyczynach.
Begrog wziął go na ramię i zaniósł go do chatki po czym przyniósł mu wiadro wody.
Wtem gong przerwał go z rozmyślań nad nieprzytomnym przyjacielu. Dziś miało dojść do kolejnej walki między tą różową demonetką a jakimś duchem.
- Siebie warte mutanty przeklęte...- burknął i zaopatrując się w barani udziec i beczkę piwa ruszył w kierunku trybun na których zaczynało się zbierać wszelkiej maści tałatajstwo...

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Smukła i niepozorna postać Mrocznego Elfa przycupnęła w cieniu jednego z wielkich filarów podtrzymujących sklepienie areny. Ta walka wyglądała na interesującą... Osobiście wolał by zwycięstwo odniósł duch, demonetka wywoływała w nim dziwny niepokój...


[Oby na tej walce (kiedy się odbędzie?) skończyły się próby wyruchania mojego championa :P.]
Ostatnio zmieniony 12 mar 2012, o 21:45 przez Majestic, łącznie zmieniany 1 raz.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

WALKA DRUGA

Legion
VS
Bliz

Słońce zachodziło już ponad pustynnym horyzontem, gdy widzowie wreszcie zgromadzili się na trybunach. Z uwagi na niecodzienny charakter starcia widowisko zostało rozpoczęte dopiero w późnych godzinach wieczornych. Wszystkich pochodzących z dalekich stron zawodników zdumiała prędkość z jaką czerwone słońce stoczyło się poza widnokrąg. W jednej chwili nad martwym światem zapadła ciemność. Uderzono w bębny.

Na ciągle rozgrzany piasek tanecznym krokiem wstąpiła Bliz. Jej nagie ciało zdawało się emanować wewnętrznym blaskiem. Wspaniałość kryjąca się w linii bioder, w obiecującym półcieniu łona i kuszącym uśmiechu zostawiała pod powiekami patrzących mlecznobiałe refleksy. Bliz instynktownie wyczuwała narastające wokół niej napięcie i sprawiało jej to radość, błyszczącą w amarantowej poświacie jej oczu.

Legion nie wszedł na arenę od swojej strony. Pojawił się w nocnym mroku, najpierw jako ledwo widoczny ognik, potem jako zielonkawy cień wśród ciemności, wreszcie jako sylwetka uzbrojonego w dwa miecze wojownika. Cały zbudowany ze szmaragdowego światła, wydawał się być nie bardziej rzeczywisty niż pustynne miraże, lecz tak jak i one potrafił być śmiertelnie niebezpieczny.

Ponownie uderzono w bębny, gdzieś z oddali popłynęła muzyka jednego z dawno zapomnianych instrumentów. Bliz zaśmiała się i zatańczyła odrzucając głowę w tył. Jej włosy rozwiały się, choć nie było wiatru. Legion zaatakował nie czekając na komendę. Z upiornym jękiem rzucił się naprzód. Nie dotykał stopami piasku i nie zostawiał na nim śladu swej nadnaturalnej obecności. Mimo tego zbliżał się do Bliz lekko i równie niepowstrzymanie co podmuchy nocnego, sylvańskiego wiatru.

Pierwszy cios należał jednak do demonicy. Zwiewnym piruetem zeszła z drogi śmiercionośnego pchnięcia i sekundę później obydwie pary ostrych szczypców przeszyły miejsce, w którym unosił się Legion. Rozległ się upiorny skowyt, lecz duch to istota, której nie można pokonać tak łatwo. Zniknął w jednej chwili. Widzowie zaszemrali skonfundowani, lecz konsternacja nie udzieliła się demonicy. Powolnym, kocim krokiem Bliz krążyła wokół centrum areny wodząc wzrokiem za postacią niewidoczną dla wszystkich innych. Tylko zielony blik w jej oczach i paranormalny chłód świadczyły o dalszej obecności upiora.

Bliz skoczyła nagle w przód. Z nienaturalną prędkością wyprowadziła cios w pustkę. W rozbłysku szmaragdowego światła pojawił się jej przeciwnik. Zanim jednak szczypce Bliz zdążyły zacisnąć się wokół szyi Legiona, upiór puścił jedną ze swoich broni i dotknął jej twarzy. Porzucony miecz zamienił się w dym i rozwiał. Legion rozwiał się również, wsiąkając w całości w oczy i usta demonicy.

Na trybunach znowu rozległy się głosy niepewności.
- Pożarła go? To koniec walki?
- Co teraz? Co się stało?

Odpowiedź nadeszła już po chwili. Bliz zachwiała się. Lewe oko demonicy zaczęło powoli zmieniać kolor. Róż stał się bielą, a biel przygaszoną żółcią. Kiedy żółć przeszła w zieleń, lewy szczypiec sięgnął ku gardłu Bliz, a lewe kolano ugięło się pod jej ciężarem. Gdyby Bliz była istotą z krwi i kości, jej czoło byłoby pewnie zroszone potem, a na twarzy odbijałoby się śmiertelne znużenie. Gdyby Bliz była zaledwie oszalałym z przerażenia człowiekiem - słabym i opętanym - już dawno poddałaby się woli Legiona. Bliz, nie była jednak człowiekiem, ani nawet istotą z krwi i kości. Była demonem, więc gdy upadła przyklękając jej ciało nadal było cudownie kuszące, a twarz pozostała piękna i spokojna. Sekundy mijały w milczeniu, a potem posłanica Slaanesha przebiła się własnym szczypcami.

Zdawać by się mogło, że oto Legion wygrał pojedynek dusz, lecz wtedy właśnie demonica cofnęła rękę, a za ociekającymi różową posoką zębatymi szczypcami ciągnęły się smugi zielonego światła. Z westchnieniem rozkoszy, który budził ciarki na plecach nawet najbardziej nieczułych wojowników, Bliz przejechała długim językiem po poszarpanych brzegach ziejącej w jej piersi rany. Legion wił się w brutalnym uścisku, ale nie mógł się już uwolnić.
- Słodki głupcze - zaśmiała się Bliz śmiechem pięknym jak kolorowa skóra gada i równie jadowitym - nie możesz się równać z wybranką Księcia Pożądania i Pana Rozkoszy. Jestem naznaczona piętnem Slaanesha, opętana jego wolą.

Legion zawył, kiedy szczypce zamknęły się na jego rękach pozbawiając go kończyn, zmieniając w kłęby eterycznego dymu. Bliz chwyciła go w pasie i rozdarła na dwoje otwierając usta i wysuwając daleko język. Ektoplazma trysnęła na jej twarz. Legion zniknął. Bliz oblizała lśniące usta i opuściła arenę żegnana pełnymi grozy szeptami.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

W połowie walki na do widzów dołączył Willard. Przyniósł ze sobą kolejny zapas pożywki.
- Coś mnie ominęło?- zagadnął po cichu.
- W sumie to nic specjalnego. Samej walki było niewiele. Teraz ta różowa przez tego ducha zaczęła okładać sama siebie. Klęczy tak już ok kilku minut walcząc z nim siłą woli.
Walka powoli stawała się nudna gdy nagle demonetka z swojego ciała powoli zaczynała wyciągać nieumarłego, który później został rozerwany rozpryskując się na twarzy różowej piękności przynosząc Willardowi na myśl zbereźne wspomnienia z studenckich czasów.
-Nic tu już po nas- rzekł Begrog i skierował się w stronę wyjścia rozgniatając niechcący kilku tubylców. Udali się do karczmy by i tym razem urozmaicić dzień, który poza mało interesującą dla ogra walką spędził na leczeniu kaca i siedzeniu.
Otworzył drzwi z hukiem oznajmiając wszystkim siedzącym, że dzisiejszy wieczór w karczmie też nie będzie należeć do spokojnych. Usiadł przy ladzie na dwóch krzesłach i zamówił niewinnie daktylówkę czekając na kolejnych gości wracających z areny. Któż wie co dziś mogło się wydarzyć.

[majestic nie udało Ci się! :D Będzie gwałt na elfie :lol2: ]

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

[Tym bardziej, że demonetka ma skłonności masochistyczne i ranna staje się bardziej napalona.:D]

Awatar użytkownika
Rasti
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6022
Lokalizacja: Włoszczowa

Post autor: Rasti »

Towarzysze i tą walkę podziwiali z widowni. Gdy demonetka pojawiła się na piasku areny Gustav o mało nie wyskoczył przez barierki. Wydawać by się mogło, że już to uczyni, gdy nagle gwałtownie cofnął się.
- A to to co to kurwa jest!? - krzyknął przerażony.
- Ehh. No zjawa, duch. Są niebezpieczni, ale nie niepokonani. - Odrzekł Karth.
Gdy walka rozpoczęła się obydwoje wpatrywali się nic nie mówiąc.
- O kurwa, cofam to co powiedziałem o przeciwnikach po ostatniej walce. - cicho i powoli rzekł elf, po tym, jak demonentka pomimo próby samobójczej wyciągnęła ducha.
- Może jednak uciekniemy...?

Awatar użytkownika
JarekK
Bothunter
Posty: 5090
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: JarekK »

tak myślałem, że w pierwszej walce dostane magiczne ateki i mnie posieka... "bo duch jest przegięty..."
mam jeszcze jedno zażalenie: dlaczego mój pomysł na taktyke nie został uwzględniony? to z obrazą itp.?

stroche słabo, ale taka wola GM!!! dzieki :mrgreen:
Stone pisze: 16 gru 2019, o 13:36Żeby dobrze rosły, o warzywa trzeba dbać.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

JarekK pisze:tak myślałem, że w pierwszej walce dostane magiczne ateki i mnie posieka... "bo duch jest przegięty..."
stroche słabo, ale taka wola GM!!! dzieki :mrgreen:
[przykro mi, ale tak na prawdę parowanie jest losowe... np. zestawienie gnoblara z ogrem to słaby deal pod względem przeżywalności tego drugiego, ale kostki nie wybierają. ;) ]

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

Zarthog tę walkę, w przeciwieństwie do pierwszej, obejrzał. Nie była fascynująca, chociaż ta... demonica, tak, to jest właśnie to słowo, demonica, była bardzo pociągająca. Lubieżny sposób w jaki zlizywała swoją dziwną krew ze szczypiec, jej ciało... nawet jeśli orkowie zwykle lubują się w mniej wyrafinowanych rozrywkach, to ta laska mogła mu zaimponować. Aż szkoda, że będzie musiała tu zginąć, szkoda, bo zwycięzca jest raczej pewny.

-No to gdzie idziem!- Zawołał w przestrzeń. Słyszał, że w nekropolii otworzono karczmę. Słyszał, że była tam już jedna burda. Słyszał, że go tam nie było. Poszedł tam, mając zamiar poczekać na zaczepkę, że ork, że zielony, czy coś.



Zasiadł przy barze, zamówił coś, chyba piwo. Nie rozróżniał smaków alkoholu, mógł pić i najgorsze szczochy, tylko niech nikt mu nie mówi, że je pije, bo może w łeb zarobić... -Ożesz w łep!- Zawołał, gdy tylko dostrzegł, że to, co wydawało się dotąd elementem wystroju, było ogrem, jednym z zawodników. Wyszczerzył kły, gdyż towarzysz nie wyglądał na nadmiernie spokojnego. Postanowił nie prowokować burdy, bo wtedy całą winę zwalą na Ciebie. Lepiej jest w niej uczestniczyć.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

chida
Wałkarz
Posty: 60

Post autor: chida »

Bliz jeszcze po wyjściu z Areny słyszała przerażone szepty widowni. Uśmiech zadowolenia zagośił na pięknie wykrojonych ustach. Dotknęła rany na piesi. Krwawiła obficie. Bliz wyciągnęła język i oblizała okrawione sczypce. Smak krwi zawsze wprawiał ją w świetny nastrój. Nawet własnej. A może szczególnie własnej? Bliz zmęczona walką i ranna wróciła do komnaty , gdzie nieumarły służący podał jej miskę z wodą i kawałek płótna. Demonetka obmyła ranę i biorąc od służącego kolejne płótno zabandażowała sobie pierś. Spojrzała na nią i stwierdziła,że zabandażowana też wygląda ponętnie. Układając swoje zgrabne cialo na mięciutkim łózku i każąc strażnikom, by nikogo nie wpuszczali Bliz postanowiła odpocząć. Jutro zajmie się tymi uroczymi elfikami. W końcu...Mogą niedługo zginąć na arenie. Musi się nimi nacieszyć.

(To gdzie się podzialy te elfy? :twisted: Czyżby wszystkie kryły się przed różową pięknotką?)
Ostatnio zmieniony 12 mar 2012, o 23:18 przez chida, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

kurwa mać, wszędzie zasrane szkielety... zero krwi, zero mięsa, interes się nie udał. Przecież to jest nie pojęte - Wampir zmierzał powoli do karczmy , jedynego miejsca ,w tkórym znajdowało się coś do pożywienia. "Towarzysze" powoli ciągnęli się za swoim panem ,roznosząc wszędzie wstrętny odór zgniłego mięsa. Maximus postanowił nie postrzeżenie wślizgnąć się do tawerny przez uchylone okno. Udało mu się to znakomicie , nikt ze zgromadzonych gości nie spostrzegł wampira ukrytego i poszukującego potencjalnej ofiary. Wszystko poszłoby zgodnie z planem ,gdyby nie fakt "wypadających" z okna ożywieńców. Ku ogólnemu zaskoczeniu ,przez okno wypadł zombie, robiąc hałas ,który obudziłby martwego. Następnie z okna wypadło 2 kolejnych roznosząc obrzydliwy fetor po całej karczmie. Pojawiający się smród i zombie nie spodobały się gościom. Ogr wstał...

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Malcator był pod wrażeniem, dawno nie spotkał istoty tak pełnej gracji jak demonetka. Był szczerze zafascynowany... Nie mógł się doczekać aż demon padnie martwy u jego stóp a jego wrzeszcząca dusza zostanie zdruzgotana przez pana Mordu. Przez chwilę misja nie była ważna, pragnienie przelania krwi było potwornie silne. Po chwili jednak Mroczny Elf opanował swe żądze. - Jeszcze nie czas

Jednak póki co, Malcator uznał że zobaczył już dość. Wrócił do kwatery, gdzie w drodze do swego pokoju zobaczył Korsarzy którzy skulili się na jego widok. Zabójca był w tak dobrych humorze że nie zauważył bukłaka znikającego wśród stosów rupieci zalegających w pokoju.

- O Khaine, już niedługo złożę w twe skrwawione ręce godną ofiarę. - W tym momencie zabójcy zdawało się że poczuł kojące ciepło bijące od sztyletów ze świątyni Khaine'a odebranych jego mistrzowi wiele lat temu - Skryte pod maską usta elfa wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu a w oczach zapłonęły ogniki szaleństwa...

[uj, nie wychodzę z pokoju póki ten zboczony demon nie zginie :P]
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

chida
Wałkarz
Posty: 60

Post autor: chida »

Zaraz zboczony. Slaaneshowy i tyle. Poza tym, kto lepiej nadaje się na niewinną ofiarę brutalnego gwałtu, jak nie delikatne i urodziwe elfiki. A jeszcze mają nożyki, którymi można się pobawić. Ofiary idealne. :twisted:

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Chybotliwy płomień z miotacza rzucał ciepły blask na starożytne malowidła pokrywające ściany. Kurt z zafascynowaniem przyglądał się wspaniałym wiktoriom starożytnych władców rozbijających w pył wraże armie, jak również codziennemu trudowi tłumu pracującego na roli, zbierającemu trzcinę i jęczmień, rzemieślnikom pracującym na chwałę imperium, które tysiące lat temu obróciło się w pył.
Jako inkwizytor był nie tylko elitarnym żołnierzem, detektywem i szpiegiem ale także, w razie potrzeby przemieniał się w naukowca dogłębnie studiującego stare księgi, skrywające niepojęte dla wielu tajemnice. Podczas szkolenia na łowcę czarownic, temat cywilizacji Khemri został potraktowany pobieżnie ze względu na bądź co bądź dużą odległość od imperium, z resztą Inkwizycja miała ważniejsze sprawy niż archeologia, chociaż, rzecz jasna wszelkie informacje były archiwizowane.
Tymczasem Kurt zagłębiał się coraz bardziej w plątaninę korytarzy. Wtem do jego uszu dotarł cichy szmer. Natychmiast przywarł plecami do ściany, by nic nie zaszło go od tyłu i wytężył słuch, dłoń natychmiast spoczęła na rękojeści miecza. Znów rozległ się szelest, tym razem wyraźniej. Kurt dokładnie wiedział, co to znaczy: kłopoty, w postaci czegoś wrednego i szybkiego. Nagle na skraju kręgu oświetlanego przez płomień tańczący na końcu lufy "Hydry", jak nazwał swój miotacz ognia, zamajaczyła jakaś pająkowata sylwetka. "Mam nadzieję, że to tylko olbrzymi pająk." - Pomyślał. Jednak chwilę później dodał: "ale pewnie jest to jeden z konstruktów pilnujących tego miejsca. Po co ja tu w ogóle wlazłem..." Jakby na potwierdzenie tych słów gigantyczny skorpion o spiżowych szczypcach rzucił się na Kurta. Wyszkolone podczas surowego treningu mięśnie same popchnęły człowieka na bok i tylko dzięki temu zdołał on uniknąć rozcięcia na pół. Nie strzelał, wolał oszczędzać amunicję, wykonał natomiast szybki wypad do przodu i wykonał perfekcyjne cięcie w staw konstrukta pozbawiając go odnóża i odskoczył w tył. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stał Kurt, zakończony spiżowym, ociekającym podejrzaną substancją kolcem ogon wybił dziurę w posadzce. Były łowca uderzył z całej siły w szczypce; nie próbował ich odciąć, natomiast udało mu się wytrącić skorpiona z rytmu. W snopie iskier ramię odbiło się w bok. Jednak skorpion okazał się być czymś więcej niż tylko dziwacznym urządzeniem. Kurt poczuł uderzenie w bok i tylko najwyższej jakości stal wykuta po okiem krasnoludzkich mistrzów w najnowocześniejszych manufakturach Nuln uchroniła go przed rozległymi obrażeniami. Mimo to inkwizytor poleciał na przeciwległą ścianę niczym szmaciana kukła. Ledwie zdążył się otrząsnąć, skorpion był już nad nim. Kurt przeturlał się w bok, a ogon przyszpilił niefortunnego badacza do podłogi... Tak właśnie wyglądał przebłysk, który mignął mu gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu świadomości, jeśli można w ogóle tak powiedzieć o czymś co nie ma wymiaru. To mogło się stać, ale nie musiało: Kurt odepchnął się nogami od ściany i znalazł pod przeciwnikiem. Nie było na co czekać: ostrze miecza przeskoczyło przez stawy wszystkich pozostałych odnóży po jednej stronie, co powaliło skorpiona na bok, ten jednak wściekle bronił się wymachując szczypcami i zadając ciosy ogonem. Mimo, że adrenalina huczała w żyłach człowieka, dzięki wpojonej mu dyscyplinie sprawiła tylko, że stał się jeszcze groźniejszy. Umysł Kurta pracował na przyspieszonych obrotach, jego percepcja wyostrzyła się. Nagle poczuł, że musi wejść na grzbiet rozszalałego konstrukta: w mgnieniu oka Kurt skoczył wykonując piruet, odcięty ogon uderzył o posadzkę i rozpadł się na kawałki. Niemal w tym samym momencie miecz wbił się w brązową płytę przytwierdzoną do pleców owada, nie pomogło, Kurt omal nie stracił równowagi i wyszarpnął broń wraz z płytą odsłaniając pulsującą dziwnym, białym blaskiem mumię, najwyraźniej sterującą tym osobliwym urządzeniem. Wtedy już wiedział co robić: lewa dłoń pociągnęła wajchę i "Hydra" wypuściła płomień, który wnet ogarnął zasuszonego licza i zamienił go w popiół niemal natychmiast.
Jednak wtedy rozległy się kolejne hałasy, jakby kamieni uderzających o posadzkę. W blasku ognia wydobywającego się ze zniszczonego skorpiona Kurt zobaczył otwierające się sarkofagi i powstających z nich szkieletowych strażników dobywających wysokich, ceremonialnych halabard, którzy przed tysiącami lat przysięgli chronić tego miejsca i skrywanych przez nie sekretów.
Gotowy do strzału karabin przywarł do barku Kurta i ten natychmiast pociągnął za spust. W tym momencie płonący skorpion już przygasł, więc całą scenę roświetlało tylko stroboskopowe światło wystrzałów. Nacierająca gwardia szła naprzód z determinacją godną najwyższego podziwu. Świszczące pociski rozłupywały czerepy, szatkowały wspaniale zdobione tarcze, co i rusz któryś z wojowników przewracał się z chrzęstem i chrobotem odrapanego brązu na posadzkę. Mimo to równa fala nie zwolniła ani nie przyspieszyła. Byli coraz bliżej. W krótkich błyskach strzałów z karabinu "Północny wiatr", ożywieńcy wyglądali jakby każdy ich ruch był wykonywany skokowo. Tymczasem łuski z brzękiem uderzały o posadzkę, a magazynek posłusznie podawał kolejne naboje, aż w końcu iglica uderzyła w pustkę z cichym cyknięciem. Nie było czasu na przeładowanie, chwilę wcześniej jednak Kurt zobaczył nieopodal coś w rodzaju koryta. Strzelił w nie z miotacza, co spowodował zapłon oliwy i oświetliło pomieszczenie porażające swym ogromem. Jednak zdecydowanie nie był to czas na podziwianie zabytków. Kurt odwiesił karabin na plecy jednocześnie dobywając miecza. Wiedział, że ożywieńcy nie znają strachu, jednak można było łatwo ich pokonać gdy tracili przewagę w walce.
"Mam nadzieję, że na tych też to poskutkuje." - Pomyślał, rzucając się do szaleńczej, chwalebnej szarży. Rozpędzony stratował kilku pierwszych przeciwników, zbijając ich broń szerokimi cięciami, po wbici się w ciżbę przeciwników wykonał kilka ciosów z obrotu zyskując nieco miejsca wokół siebie i nieomal przebił się na drugą stronę oddziału.
Uchylił się przed ciosem halabardy, sparował kolejny, intuicyjnie obrócił się, przepuszczając ostrze obok i z rozpędu chwycił drzewce wpychając je między żebra innego wroga. Na moment przykucnął, tuż nim ostrze przecięło powietrze w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się jego szyja. Jednocześnie pchnął drzewce obalając kilku strażników i wprowadzając dalsze zamieszanie, co pozwoliło mu wydostać się z okrążenia. Dodatkowo, ku jego zadowoleniu, szkieletowi wojownicy zaczęli się rozsypywać.
Walka trwała jednak dalej, a Kurt był pod wrażeniem kunsztu wojennego starożytnych. Bez wątpienia, nie były to bezmyślne marionetki sterowane przez czarodzieja, a prawdziwi żołnierze, weterani tysięcy lat walk w imieniu swojego władcy. Mimo to, nie byli w stanie dorównać wyszkolonemu pod okiem elfiego Mistrza Miecza łowcy czarownic. Inkwizycja była znana z tego, że nie patrzyła na koszty, jeśli chodzi o kwestię wyposażenia, czy szkolenia własnych ludzi.
Szala zwycięstwa wyraźnie przechylała się na stronę Kurta, który odniósł tylko kilka niegroźnych ran, gdy nagle pomieszczeniem wstrząsnął dudniący głos wypowiadający słowa w starożytnym języku Khemri, a powaleni gwardziści zaczęli wstawać w blasku białego światła, podnosić swój oręż i wracać do walki. Kurt dostrzegł tylko licza stojącego na wysokiej galerii.
Jedyną szansą na ratunek, była ucieczka, więc Kurt pognał w kierunku jakiegoś korytarza. Biegł przed siebie, nie bacząc na to, czy zgubi drogę. Gwardziści porzucili swój nieustępliwy marsz i rozpoczęli równie niepowstrzymaną, zawziętą pogoń, chcąc dopaść profana, który uwłaczał ich honorowi. Były agent inkwizycji opadał już z sił, gdy nagle przed oczami stanął mu obraz Dagmary. To po nią tu przybył. Mimo, że płuca wołały o tlen, a przepalone zwielokrotnionym wysiłkiem mięśnie odmawiały posłuszeństwa, Kurt rozpoczął dalszy bieg, mimo pełnej zbroi.
Dotarł do rozwidlenia korytarza, pobiegł dalej prosto, kolejne rozdroże, chciał dalej biec naprzód, gdy lawina gruzu zawaliła mu drogę, zmieniając ścieżkę, tak, że inkwizytor skierował się w ciasny, niski korytarz gdzieś w bok. Dziwne uczucie intuicji prowadziło go dalej, aż nagle Kurt znalazł się na pustyni. Była noc, chłodne powietrze przyjemnie orzeźwiło zziajanego człowieka, który opadł bez sił na wydmę. Czuł się prawie jak w rodzinnym Nordlandzie, to było zaskakujące, jak bardzo temperatura na pustyni spadała po zmierzchu. Kurt Pfeiffer obrócił się na plecy i ujrzał rozgwieżdżone niebo. Ale po dokładniejszym przyjrzeniu wydało mu się, że opalizuje ono błękitnymi falami.
***
Rano obudził się na wydmie. Szczęśliwie nic go w międzyczasie nie zeżarło. Cały ekwipunek był na miejscu. Słońce znajdowało się już nad horyzontem, więc Kurt postanowił odszukać arenę i znaleźć schronienie przed gorącem, które zaraz będzie lało się na to pustkowie. Rozejrzał się dookoła i zauważył zabudowania gdzie odbywała się arena. Ku jego zadowoleniu, nie były wcale tak daleko. Po około godzinie marszu Kurt dotarł na miejsce.
Poszedł do knajpy po coś do picia i jedzenia. Mieli tam głównie daktyle i różne napoje zrobione z daktyli, ale mało zróżnicowane menu mu nie przeszkadzało. Zamówił sobie danie dnia, czyli coś co nazywało się szarańcza z zasmażką z daktyli. Słyszał kiedyś od wędrownego kupca to pojęcie, ale to było dawno temu i Kurt nie miał pojęcia, co to jest. Uznał, że to coś z daktyli. Jakież było jego zdziwienie, gdy szkieletowy karczmarz podał mu talerz z daktylami i leżącymi pośród nich jakimiś wielgachnymi świerszczami. Niestety, ze względu na niemożność porozumienia się, reklamacja nie mogła dojść do skutku. W każdym razie, Kurt był tak głodny, że zjadł zarówno daktyle jak i szarańcze w całości i jeszcze mu smakowało. Gdy karczmarz zobaczył go jak zjada owady w całości, wraz ze skrzydełkami, ręce mu opadły, a w zasadzie posypały i nastąpił problem z obsługą baru, ku niezadowoleniu klientów.
***
Po najedzeniu się Kurt poszedł w kierunku gmachu areny i zobaczył, że zaraz ma się odbyć kolejna walka. Postanowił udać się na trybuny, zwłaszcza, że tym razem zmierzyć się mają ze sobą stworzenia, które zwalczał przez ponad trzydzieści lat, i do polowania na które został specjalnie wyszkolony. Kiedyś w Inkwizycji zastanawiał się z kolegami, który ze stworów wygrałby ewentualne starcie, teraz mógł się o tym przekonać na własne oczy, a co ważniejsze zebrać istotne informacje dotyczące ich stylu walki, co byłoby bardzo przydatne, gdyby miał zmierzyć się z którymś z nich. Spojrzał na trybuny i dostrzegł szejka Ahmeda, ich spojrzenia spotkały się na moment. Potem rozległ się sygnał do rozpoczęcia walki.
Gdy było po wszystkim, Kurt pomyślał, że czas wrócić do swojego dawnego rzemiosła i przegnać tę różową dziwkę precz z tego świata, jak na prawdziwego oficera inkwizycji przystało. Spojrzał w kierunku gdzie siedział szejk: Ahmed cieszył się z wygranego zakładu i mówił coś do swoich gwardzistów. "Zobaczymy, kto wygra najważniejszy zakład." - Pomyślał Kurt i skierował się do wyjścia. Tym razem nie zawiedzie.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

Następnego dnia potężny obelisk, na którym wykutymi w kamieniu literami prezentowano planowane walki zaczął nabierać kolorów. Coraz więcej było krwistej czerwieni, znamionującej poległych. Turkusowa poświata, której pojawienie się sygnalizowało niedalekie rozpoczęcie następnego pojedynku pojawiła się przy trzeciej parze. Tego też dnia odsłonięto również następne ryty, z których wynikało, że w szóstym pojedynku zmierzą się ze sobą mroczny elf i człowiek.

1)
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka
VS
Gnoblar Choncho Kazik

2)
Legion
VS
Bliz

3)
Maximus Orgazmus
VS
Tewark z Jasnych Stoków


4)
Karth, Dark Elf Noble
VS
Gerfuld

5)
Thorlek
VS
Slarhen Bloodblade

6)
Malcator Finnaen
VS
Schaler'a Geormich

Morsfinek
Wodzirej
Posty: 692

Post autor: Morsfinek »

Khar'Azghar ze znużeniem przyglądał się pierwszemu pojedynkowi. Wynik starcia był już znany przy losowaniu par. Siedząc na trybunie przyglądał się raczej ruchom wielkiego Ogra niż samej walce. Spoglądał z nienawiścią na swoich starych braci, którzy to skazali jego przodków na odseparowanie w północnych krainach. Głupcy nie wiedzieli, że to co dla nich mogło być przekleństwem dla jego ludu okazało się błogosławieństwem. Porzuconymi krasnoludami zaopiekował się ich obecny Pan i Bóg – Hashut, wszczepiając w nich żądzę zemsty i wieczne łaknienie krwi. Modlił się w swojej skromnej izbie do Hashuta aby ten pobłogosławił go możliwością rozłupania czaszki zabójcą jednak ten jak do tej pory był niewrażliwy na jego błagania.

Kolejne dni i godziny spędził w odosobnieniu polerując swą zbroję i zgłębiając wiedzę wrytą na ścianach umarłego miasta. Nie znał tego języka jednak dzięki wrodzonej umiejętności czytania run po pewnym czasie był w stanie odszyfrować większość zapisków.

Gdy zabrzmiał róg a obelisk po raz kolejny zaognił się magią Khar'Azghar skierował się na trybuny siadając w odosobnieniu aby kontemplować walkę i wyciągnąć z niej odpowiedni wnioski na przyszłość.
Obrazek

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Po pewnej chwili Begrog usłyszał za sobą hałas. O dziwo nie ujrzał krasnoludzkiej kompanii lecz wampira i całą masę nieumarłych wparowujących do budynku drzwiami i oknami.
- No to się kurwa w głowie nie mieści. Nie dość, że umarlak nam tu spokój zakłóca to jeszcze te truchła capią tak okrutnie, że twoje jaja to przy tym pikuś.- mówiąc to Willard obrócił krzywiony się w kierunku drzwi.
- Chyba mu się miejsca pomyliły. Te ścierwa powinny być na cmentarzu.- Powiedział Begrog i wymownym spojrzeniem sprawdził czy jego kumpel myśli o tym samym co on. Weteran tylko skinął głową. Obaj dopili to co im w kuflach zostało nie spiesząc się zbytnio i nie zdradzając za przed czasem swoich zamiarów. Willard rozejrzał się dookoła. Widać było po krzywych minach i zatykających nosy krasnoludach, że i im nie odpowiada towarzystwo krwiopijcy i jego sługusów.
Pierwszy wstał Begrog powoli wyciągając obuch i opierając go na ramieniu spokojnie szedł w kierunku szefa zombiech. Jego towarzysz chwilkę później wyciągając z sykiem miecz spacerował po lewej stronie ogra, by ewentualnie osłaniać jego słabszą stronę.
Begrog odezwał się pierwszy przerywając niechcianemu gościowi gdy ten zaczynał coś mówić - Wynoś się stąd i z całą tą padliną- krótko i rzeczowo streścił postulaty istot żywych znajdujących się w karczmie.
Widać było, że wampir nie spodziewał się ciepłego przyjęcia, jednak swoiste "powitanie" w wydaniu ogra szykującego dwumetrowy obuch do ciosu troszkę go zaskoczyło. Znał on zasady. Żadnego zabijania poza areną. Niezręczna cisza przedłużała się, lecz wampir odrzekł...

ODPOWIEDZ