Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri
Re: Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri
Wampir zmierzył wszystkich wzrokiem, szególną uwagę zwrócił na dwu metrowy obuch ogra. Powoli wstał wyczuwając ogromne ilości magicznej energii. Od dawna wiedział ,że gdyby potrzebował użyć magii przyjdzie mu to z łatwością. Te wszsytkie szkielety mimo ,iż inne o tych które sam tworzył , to jednak energia ,która utrzymywała je przy nie-życiu musiała być taka sama. Nie pomylił się
-Napierdalać -rzekł... i sam zniknął w czarnej mgle , zombie ruszyły z nadnaturalną jak na ich możliwości szybkocią i zwinnością, chwytając po drodze co się da.
pierwsze zombie dopadły do ogra otoczywszy go ,w ruch poszły krzesła i ciężkie kufle. Jednak ogr nic sobie z tego nie robił. Gorzej poradziły sobie krasnoludy ,zaskoczone ruchliwością nieumarłych , w dodatku po raz kolejny straciły swoje trunki ,gdy jednemu z ożywieńców odpadła ręka ,gdy brał zamach krzesłem. Spadła wprost w alkohol ,rozlewajac go po całym stole.
Wa mpir oddalał się w kierunku swojego legowiska ,słysząc w oddali odgłosy walki. Postanowił przygotować się do nadchodzącej walki ,skoro i tak z posiłku nici.
-Napierdalać -rzekł... i sam zniknął w czarnej mgle , zombie ruszyły z nadnaturalną jak na ich możliwości szybkocią i zwinnością, chwytając po drodze co się da.
pierwsze zombie dopadły do ogra otoczywszy go ,w ruch poszły krzesła i ciężkie kufle. Jednak ogr nic sobie z tego nie robił. Gorzej poradziły sobie krasnoludy ,zaskoczone ruchliwością nieumarłych , w dodatku po raz kolejny straciły swoje trunki ,gdy jednemu z ożywieńców odpadła ręka ,gdy brał zamach krzesłem. Spadła wprost w alkohol ,rozlewajac go po całym stole.
Wa mpir oddalał się w kierunku swojego legowiska ,słysząc w oddali odgłosy walki. Postanowił przygotować się do nadchodzącej walki ,skoro i tak z posiłku nici.
Walka była według Gerfulda niezwykle nudna.Nie było lecących głów , odinanych kończyn czy jakiejś masakry ... NUDY ! Były jedynie zmagania siły woli demonicy z duchem.W końcu walka się skończyła i Gerfuld odszedł.Cała krasnoludzka gromadka też się rozeszła.Nie tracąc czasu ruszył on przejść się po ulicach tego miasta w niewiadomym celu (sam tego nie wiedział).
Ulice nie były jakieś zbytnio zaludnione.Jedynie parę szkieletów , którzy wyglądali dziwnie w świetle latarni.Powoli stawało się zimno , ponieważ była prawie noc.Było też dziwnie cicho.-Ciekawie gdzie wszyscy poleźli? Pewnie znów rozwałka w karczmie.Gerfuld zmagał się z tym czy iść do karczmy i się napić i znów upić czy się opanować.W końcu oparł się (bardzo trudnej)pokusie.Pomyślał i poszedł w końcu czy może coś dopisali na obelisku.
Gdy Gerfuld dotarł do kamienia zobaczył , że dopisano tam jakiegoś człowieka i mrocznego elfa.-ehh , niestety elf może wygrać.Bardzo chciał żeby to człowiek wygrał , ponieważ nie lubił elfów.Kiedyś Gerfuld miał złe doświadczenia z elfami po , których został mu nieciekawy ślad na stopie.Nagle otrząsnął się z zamyśleń i postanowił wrócić do swojej kwatery.
Ulice nie były jakieś zbytnio zaludnione.Jedynie parę szkieletów , którzy wyglądali dziwnie w świetle latarni.Powoli stawało się zimno , ponieważ była prawie noc.Było też dziwnie cicho.-Ciekawie gdzie wszyscy poleźli? Pewnie znów rozwałka w karczmie.Gerfuld zmagał się z tym czy iść do karczmy i się napić i znów upić czy się opanować.W końcu oparł się (bardzo trudnej)pokusie.Pomyślał i poszedł w końcu czy może coś dopisali na obelisku.
Gdy Gerfuld dotarł do kamienia zobaczył , że dopisano tam jakiegoś człowieka i mrocznego elfa.-ehh , niestety elf może wygrać.Bardzo chciał żeby to człowiek wygrał , ponieważ nie lubił elfów.Kiedyś Gerfuld miał złe doświadczenia z elfami po , których został mu nieciekawy ślad na stopie.Nagle otrząsnął się z zamyśleń i postanowił wrócić do swojej kwatery.
W ciemności Tewark dosłyszał korki dwóch ludzi. Lekkie, sprężyste oraz szybkie i nierówne, coraz bardziej zbliżały się. Wreszcie drzwi ciemnicy otworzyły się, bez jakiegokolwiek szczęku w zamku. Wysoka postać weszła do lochu. Za nią mała, pokraczna, niosąca jakieś pakunki. Tewark widział zaledwie ich zarys. Wysoka przez moment i patrzyła na więźnia. W końcu przemówiła. -Twój przeciwnik, z którym stoczysz za niedługo pojedynek nie należy do najsłabszych. Postaraj się więc. Bardzo nam zależy... aby ta osoba zginęła. Miej też na uwadze to, co ci wcześniej powiedziałem. Jeżeli twój pierwszy wróg zginie, wypuścimy cię na wolność. Co prawda dalej będziesz musiał brać udział w arenie, ale nie będziesz już więziony.- tu wysoki mężczyzna przerwał. Tewark w otępiałych od samotności myślach przetwarzał informacje. Przybysz najprawdopodobniej o tym wiedział, albo może tylko to wyczuwał. W każdym razie, gdy tylko Tewark zrozumiał cały przekaz, obcy zaczął mówić dalej. -Sługo!-powiedział, a mały człowieczek, który się za nim kulił podszedł bliżej. -Tewarku, oto twoja broń. Włócznia z pewnością przyda ci się w tym pojedynku. Tu masz zbroję. Lepiej przyzwyczaj się do niej zawczasu. Może nie wytrzyma takich ciosów jak twój rycerski pancerz, ale na pewno będzie ci w niej łatwiej unikać ciosów. Teraz już odejdę. To, czy się jeszcze spotkamy, zależeć będzie od wyniku pojedynku.- wysoka postać skłoniła głowę. Przez moment obserwowała jeszcze Tewarka, po czym wyszła. Za nią potruchtał mały człowieczek, zamykając pośpiesznie drzwi. Tewark podniósł się z podłogi. Dopadł do ekwipunku. Przez moment wymacywał w ciemności przyniesione przedmioty. W końcu zostawił je i poszedł w kierunku, gdzie widział niknącą szczelinę drzwi, gdzie po raz ostatni zobaczył małego człowieczka. Nie było tam nic, tylko ściana. Obszedł całe pomieszczenie. Tylko ściana. Wrócił do broni. Złapał włócznię. Uśmiechnął się.
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Niespodziewanie wampir ryknął rozkaz ataku. Kilkadziesiąt nie do końca martwych trupów ruszyło do ataku. Begrogowi nie było trzeba więcej. Widząc, że przeciwnik nie należy do wymagających, jednakże jest liczny wziął potężny zamach i zaczął kręcić młyńce maczugą. Wirując wpadł w największy tłum zombiech rozbryzgując truchło po okolicy. Mózgi, ręce jelita fruwały po całej karczmie. Obrót za obrotem zombiech ubywało. Begrog naśladując tornado pochłaniał niebotyczne ilości przeciwników. Jego maczuga przebijając się przez padlinę nie spotykała żadnego oporu. Pomimo tego, że aura Khemri pozwalała niektórym nieumarłym wstać ponownie do walki niewiele jednak zdążali zdziałać.
Willard wycofał się na bezpieczne kilka metrów od kompana i pojedynczymi precyzyjnymi ciosami dekapitował trupy raz za razem. Po bokach karczmy krasnoludy skrzętnie i pracowicie wykańczały swój przydział używając do tego nierzadko broni improwizowanej takiej jak krzesła, tulipany i kończyny już pokonanych przeciwników.
Po kilku minutach gdy przeciwników brakło Begrog zaczął powoli zwalniać. Uderzył plecami o kolumnę i zwymiotował. Kilku minutowe kręcenie się dookoła własnej osi dało o sobie od razu znać. Gdy tylko chciał wstać zakręciło mu się w głowie i upadł na czworaka. Willard przyszpilając do podłogi ostatniego z nieumarłych podszedł do ogra i pomógł mu wstać. Razem doczłapali się na drugi koniec oberży gdzie nie leżały żadne trupy.
Dopiero teraz doszło do nich jak wielkie spustoszenie spowodował nietypowy styl walki Begroga. Wszystko było poryte grubą warstwą padliny. Obślizgłe resztki po zombiech pokrywały każdy kawałek wolnego miejsca. Dopiero na schodach prowadzących na górę można było usiąść spokojnie. Fragmenty byłej gwardii wampira ochlapały też wszystkich gości. Jeden z krasnoludów miał na swojej twarzy resztki niestrawionego pokarmu, innemu do kufla wpadła na wpół zgniła wątroba. Nawet barman miał na swojej twarzy zwitek jelit.
- Kurwa, już drugi raz przez ciebie ten budynek się do niczego nie nadaje. Wali tu teraz wszędzie, a nie przy samym wejściu.- powiedział ostentacyjnie zakrywając nos pokrytym zgniłą posoką kołnierzem.
- Nic tu po nas. Pozostaje liczyć, że to posprzątają.- powiedział Begrog po czym brnąc po kostki w szlamie wyszedł z gospody - Mam nadzieję, że niedługo się tego chamowatego wampira pozbędą. Robić burdę to jedno, ale zaśmierdzieć cały przybytek publiczny to drugie. Oj niech ja go dorwie...
[ karczmarz ma z nami przesrane. Już drugi dzień i wszystko w pizdu rozwalone
]
Willard wycofał się na bezpieczne kilka metrów od kompana i pojedynczymi precyzyjnymi ciosami dekapitował trupy raz za razem. Po bokach karczmy krasnoludy skrzętnie i pracowicie wykańczały swój przydział używając do tego nierzadko broni improwizowanej takiej jak krzesła, tulipany i kończyny już pokonanych przeciwników.
Po kilku minutach gdy przeciwników brakło Begrog zaczął powoli zwalniać. Uderzył plecami o kolumnę i zwymiotował. Kilku minutowe kręcenie się dookoła własnej osi dało o sobie od razu znać. Gdy tylko chciał wstać zakręciło mu się w głowie i upadł na czworaka. Willard przyszpilając do podłogi ostatniego z nieumarłych podszedł do ogra i pomógł mu wstać. Razem doczłapali się na drugi koniec oberży gdzie nie leżały żadne trupy.
Dopiero teraz doszło do nich jak wielkie spustoszenie spowodował nietypowy styl walki Begroga. Wszystko było poryte grubą warstwą padliny. Obślizgłe resztki po zombiech pokrywały każdy kawałek wolnego miejsca. Dopiero na schodach prowadzących na górę można było usiąść spokojnie. Fragmenty byłej gwardii wampira ochlapały też wszystkich gości. Jeden z krasnoludów miał na swojej twarzy resztki niestrawionego pokarmu, innemu do kufla wpadła na wpół zgniła wątroba. Nawet barman miał na swojej twarzy zwitek jelit.
- Kurwa, już drugi raz przez ciebie ten budynek się do niczego nie nadaje. Wali tu teraz wszędzie, a nie przy samym wejściu.- powiedział ostentacyjnie zakrywając nos pokrytym zgniłą posoką kołnierzem.
- Nic tu po nas. Pozostaje liczyć, że to posprzątają.- powiedział Begrog po czym brnąc po kostki w szlamie wyszedł z gospody - Mam nadzieję, że niedługo się tego chamowatego wampira pozbędą. Robić burdę to jedno, ale zaśmierdzieć cały przybytek publiczny to drugie. Oj niech ja go dorwie...
[ karczmarz ma z nami przesrane. Już drugi dzień i wszystko w pizdu rozwalone

Gustav z Karthem przechadzali się po mieście w poszukiwaniu jakiegoś wykwintnego wina. Oboje właśnie mijali pewną karczmę, z której wychodził wampir, a z karczmy słychać było jakiś łomot.
- Ehh, to ten wampir. - rzucił jakby niedbale Druchii. Człowiek tylko na niego spojrzał. - Największe zasrańce z jakimi przyszło mi walczyć.
- Karth, czy po tej ziemi chodzi jakieś stworzenie, którego jeszcze nie spotkałeś? - rzucił lekko zdziwiony i znudzony Gistav.
- Pewnie. - odrzekł. - do tej pory nie udało mi się spotkać takiego idioty jak Ty.
- Ehh, to ten wampir. - rzucił jakby niedbale Druchii. Człowiek tylko na niego spojrzał. - Największe zasrańce z jakimi przyszło mi walczyć.
- Karth, czy po tej ziemi chodzi jakieś stworzenie, którego jeszcze nie spotkałeś? - rzucił lekko zdziwiony i znudzony Gistav.
- Pewnie. - odrzekł. - do tej pory nie udało mi się spotkać takiego idioty jak Ty.
Przed gospodą stał niezadowolony tłumek stałych bywalców. Z jakiejś przyczyny nikt nie chciał wejść do środka. "Pewnie lokalne władze zabroniły urządzać burdy w karczmie" - pomyślał Kurt, popchnął drzwi, postąpił krok naprzód i stanął jak wryty.
- Ten smród... Wypala oczy... - jęknął i gdy jego wzrok przyzwyczaił się do gryzącego zapachu drażniącego mu gałki oczne ukazał mu się równie nieestetyczny widok: różne różności pokrywały wszystkie powierzchnie. Cofnął się o krok i zamknął drzwi. Dolał paliwa do miotacza ognia i uniósł rękę, do której był przytwierdzony. "Czas tu posprzątać, bo jeszcze jakaś zaraza się rozpleni. A jak głosi stare porzekadło inkwizytorów najlepszym środkiem czyszczącym jest..." - Tu pociągnął za cięgło. Rozległ się szum i pomarańczowe języki ognia ogarnęły pomieszczenie.
Gdy skończył, odwrócił się i zobaczył pełne wyrzutu spojrzenia.
- No co? Przecież i tak była prześmierdła do oporu, wszystko trzeba by było zrywać i montować od nowa, a i tak nie wiadomo, czy udałoby się wywietrzyć. - Powiedział Kurt, po czym poszedł w swoją stronę.
- Ten smród... Wypala oczy... - jęknął i gdy jego wzrok przyzwyczaił się do gryzącego zapachu drażniącego mu gałki oczne ukazał mu się równie nieestetyczny widok: różne różności pokrywały wszystkie powierzchnie. Cofnął się o krok i zamknął drzwi. Dolał paliwa do miotacza ognia i uniósł rękę, do której był przytwierdzony. "Czas tu posprzątać, bo jeszcze jakaś zaraza się rozpleni. A jak głosi stare porzekadło inkwizytorów najlepszym środkiem czyszczącym jest..." - Tu pociągnął za cięgło. Rozległ się szum i pomarańczowe języki ognia ogarnęły pomieszczenie.
Gdy skończył, odwrócił się i zobaczył pełne wyrzutu spojrzenia.
- No co? Przecież i tak była prześmierdła do oporu, wszystko trzeba by było zrywać i montować od nowa, a i tak nie wiadomo, czy udałoby się wywietrzyć. - Powiedział Kurt, po czym poszedł w swoją stronę.
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[ ej no stary przesadziłeś. jak nam tak dalej pójdzie to my tu miasto zdobędziemy... kurde swoją drogą to niegłupi plan
]

Zdyszany krasnolud wpadł niczym burza przez zniszczoną zasłonkę imitującą drzwi do kwater Thorleka.
- SPALILI KARCZMĘ !
Thorlek oderwał się na chwilę od gry w kości z Drugnim. Zabójca zrobił dość nieciekawą minę. Z powodów ekonomicznych zamiast pieniędzmi obstawiali daktylami, a on właśnie wygrał kolejne pięć. Zaczynał szczerze nienawidzić tego owocu.
- O czym ty gadasz, żołnierzu ? - Czempion zmierzył podwładnego przenikliwym spojrzeniem swych stalowoniebieskich oczu.
- No, po prostu spalili, na popiół. Znowu była jakaś burda, tym razem z udziałem zombie. Ten nadpobudliwy ogr z koleżką wytłukli ich wszystkich, dosłownie rozrzucili ich po całym lokalu. A jak śmierdziało ! Na same wspomnienie łzy lecą ! Nie minęło pięć minut i przylazł ten dziwak w kapeluszu i długim trenczu. Zaczął gadać coś o infekcjach i fetorze, a potem jakby nigdy nic strzelił płomieniem z ręki i spalił wszystko w pizdu.
- Z ręki ? - Zdziwił się Drugni - W sensie, że mag jakiś ?
- Nie mam pojęcia - Żołnierz wzruszył groteskowo wręcz umięśnionymi ramionami - Ja tam się takich zboczeńców nie tykam.
Thorlek ukrył twarz w wielgachnych dłoniach. To miejsce coraz bardziej przypominało jakiś wędrowny cyrk. Albo raczej burdel.
- Odmaszerować - Rzucił krótko. Młotodzierżca skinął głową i dołączył do kompanów w dużej izbie. Inżynier właśnie uroczyście prezentował zgromadzonym nowy destylator własnego pomysłu, oparty częściowo na konstrukcji skaveńskiego miotacza spaczni.
- Ha, ale jaja - Drugni wyszczerzył nieliczne zęby w głupkowatym uśmiechu - Musimy częściej wpadać na takie imprezy !
- Nie jesteśmy tu na wakacjach - Odpowiedział Thorlek zmęczonym głosem - W przeciwieństwie do reszty tych gamoni, rzekomo najlepszych wojowników świata. Zostawić ich na chwilę samych, a zaczynają prać się po pyskach i palić gospody. Zero dyscypliny.
- Dyscyplina nie tworzy świetnego wojownika, tylko dobrego żołnierza. Do tej roboty trzeba trochę kawalerskiej fantazji, bo w przeciwnym wypadku rutyna zabije wszelką kreatywność na polu bitwy i...
- Och, zamknij pysk i nalej mi jeszcze tego paskudztwa.
- Już myślałem, że nie poprosisz.
- SPALILI KARCZMĘ !
Thorlek oderwał się na chwilę od gry w kości z Drugnim. Zabójca zrobił dość nieciekawą minę. Z powodów ekonomicznych zamiast pieniędzmi obstawiali daktylami, a on właśnie wygrał kolejne pięć. Zaczynał szczerze nienawidzić tego owocu.
- O czym ty gadasz, żołnierzu ? - Czempion zmierzył podwładnego przenikliwym spojrzeniem swych stalowoniebieskich oczu.
- No, po prostu spalili, na popiół. Znowu była jakaś burda, tym razem z udziałem zombie. Ten nadpobudliwy ogr z koleżką wytłukli ich wszystkich, dosłownie rozrzucili ich po całym lokalu. A jak śmierdziało ! Na same wspomnienie łzy lecą ! Nie minęło pięć minut i przylazł ten dziwak w kapeluszu i długim trenczu. Zaczął gadać coś o infekcjach i fetorze, a potem jakby nigdy nic strzelił płomieniem z ręki i spalił wszystko w pizdu.
- Z ręki ? - Zdziwił się Drugni - W sensie, że mag jakiś ?
- Nie mam pojęcia - Żołnierz wzruszył groteskowo wręcz umięśnionymi ramionami - Ja tam się takich zboczeńców nie tykam.
Thorlek ukrył twarz w wielgachnych dłoniach. To miejsce coraz bardziej przypominało jakiś wędrowny cyrk. Albo raczej burdel.
- Odmaszerować - Rzucił krótko. Młotodzierżca skinął głową i dołączył do kompanów w dużej izbie. Inżynier właśnie uroczyście prezentował zgromadzonym nowy destylator własnego pomysłu, oparty częściowo na konstrukcji skaveńskiego miotacza spaczni.
- Ha, ale jaja - Drugni wyszczerzył nieliczne zęby w głupkowatym uśmiechu - Musimy częściej wpadać na takie imprezy !
- Nie jesteśmy tu na wakacjach - Odpowiedział Thorlek zmęczonym głosem - W przeciwieństwie do reszty tych gamoni, rzekomo najlepszych wojowników świata. Zostawić ich na chwilę samych, a zaczynają prać się po pyskach i palić gospody. Zero dyscypliny.
- Dyscyplina nie tworzy świetnego wojownika, tylko dobrego żołnierza. Do tej roboty trzeba trochę kawalerskiej fantazji, bo w przeciwnym wypadku rutyna zabije wszelką kreatywność na polu bitwy i...
- Och, zamknij pysk i nalej mi jeszcze tego paskudztwa.
- Już myślałem, że nie poprosisz.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Gdy Malcator dowiedział się z kim przyjdzie mu walczyć uśmiechnął się tylko. Człeczyna nie ma żadnych szans. Zabójca zabił w swym życiu tysiące takich jak on, durnych małp które myślą że są w stanie cokolwiek zdziałać przeciwko istotom wyższym. Nauczę go czym jest ból - pomyślał Elf i ruszył w noc.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
WALKA TRZECIA
Maximus Orgazmus
vs
Tewark z Jasnych Stawów
Kiedy Tewark dowiedział się z kim ma walczyć był bardzo zdziwiony.
- Wampir na pustyni? - powtarzał bez ustanku - Myślałem, że słońce zabija wampiry. Może to wcale nie jest wampir, tylko udaje? Ubiera się na czarno i maluje oczy? Przekonam się za chwilę.
Wątpliwości opuściły go, gdy wkroczył na arenę i ujrzał jak za wchodzącym od swojej strony Maximusem sunie powoli chmara nieumarłych. Zrobiło się małe zamieszanie, gdy gwardziści Settry Wspaniałego zaczęli siłą usuwać z obszaru areny nieproszonych gości. Korzystając z zamętu Tewark przyklęknął na jedno kolano i spróbował się pomodlić. Słowa nie kleiły się jednak. Wydawały mu się pozbawione sensu i znaczenia. Pani nie odpowiedziała.
Kilka chwil później, kiedy słońce stało w zenicie, a na piasku zostali już tylko zawodnicy władca Khemri dał sygnał do rozpoczęcia walki. Tewark natychmiast ruszył ku przeciwnikowi. Z ręki Maximusa wystrzelił sztylet, najpierw jeden, później drugi. Wampir chybił jednak i obydwa ostrza uderzyły w piasek. Zirytowany niepowodzeniem, Maximus przypadł do rycerza skracając niespodziewanie dystans i ciął sztyletem celując w twarz. Cios ześlizgnął się po hełmie.
Tewark uderzył wroga tarczą odpychając na dystans, z którego mógł atakować i zadał cios. Wampir uniknął pchnięcia, lecz zaraz po nim nadeszło następne i następne. Upadły rycerz atakował i atakował nie dając przeciwnikowi szansy na kontratak.
Maximus cofał się aż dotknął plecami kamiennej ściany. Poczekał aż Tewark zada cios. Kiedy lśniące ostrze zachrobotało o ścianą z białego piaskowca, wampir zwinnie pochwycił grot włóczni. Dając popis nadnaturalnej siły uderzył włócznię ręką i przełamał drzewce na pół. Tewark cofnął się ze zgrozą.
Maximus Orgazmus poczuł się zwycięzcą. Rozbroił wszakże swojego wroga, a teraz mógł bez przeszkód pożywić się struchlałym człeczyną. Rzucił się jak kot i przewrócił Tewarka na ziemię. Widzowie wychylili się ze swoich miejsc. Wampir otworzył usta. W nehekhariańskim słońcu rozbłysnęły kły. Pewność siebie i zlekceważenie drżącego ze strachu rycerza nie wyszło jednak Maximusowi na dobre. Zanim zdążył zatopić zęby w szyi powalonego wroga, Tewark poczuł w sobie przypływ sił. Uderzył trzymanym w połowie ułomkiem włóczni, przebijając nim serce wampira jak kołkiem. Maximus zawył. Pchnął na oślep sztyletem. Cios, choć zadany nieporadnie, odnalazł lukę w pancerzu Tewarka i utoczył krwi. Rycerz nie poddał się jednak. Przekręcił drzewce poszerzając ziejącą w piersi wampira ranę i odrzucił wroga na ścianę areny. Wampir próbował wyszarpnąć raniące go drewno, ale słabł z każdą sekundą. Dygoczący z bólu i zmęczenia Tewark przyciskał go tarczą do ściany areny jeszcze długo po tym jak Maximus Orgazmus zamienił się w kupę kości.
Nawet ci, którzy nie byli tego dnia wśród publiczności z łatwością przekonali się o przebiegu walki, gdy kilka chwil po upalnym południu wszystkie snujące się ulicami Khemri zombie przewróciły się i już nie wstały.
Maximus Orgazmus
vs
Tewark z Jasnych Stawów
Kiedy Tewark dowiedział się z kim ma walczyć był bardzo zdziwiony.
- Wampir na pustyni? - powtarzał bez ustanku - Myślałem, że słońce zabija wampiry. Może to wcale nie jest wampir, tylko udaje? Ubiera się na czarno i maluje oczy? Przekonam się za chwilę.
Wątpliwości opuściły go, gdy wkroczył na arenę i ujrzał jak za wchodzącym od swojej strony Maximusem sunie powoli chmara nieumarłych. Zrobiło się małe zamieszanie, gdy gwardziści Settry Wspaniałego zaczęli siłą usuwać z obszaru areny nieproszonych gości. Korzystając z zamętu Tewark przyklęknął na jedno kolano i spróbował się pomodlić. Słowa nie kleiły się jednak. Wydawały mu się pozbawione sensu i znaczenia. Pani nie odpowiedziała.
Kilka chwil później, kiedy słońce stało w zenicie, a na piasku zostali już tylko zawodnicy władca Khemri dał sygnał do rozpoczęcia walki. Tewark natychmiast ruszył ku przeciwnikowi. Z ręki Maximusa wystrzelił sztylet, najpierw jeden, później drugi. Wampir chybił jednak i obydwa ostrza uderzyły w piasek. Zirytowany niepowodzeniem, Maximus przypadł do rycerza skracając niespodziewanie dystans i ciął sztyletem celując w twarz. Cios ześlizgnął się po hełmie.
Tewark uderzył wroga tarczą odpychając na dystans, z którego mógł atakować i zadał cios. Wampir uniknął pchnięcia, lecz zaraz po nim nadeszło następne i następne. Upadły rycerz atakował i atakował nie dając przeciwnikowi szansy na kontratak.
Maximus cofał się aż dotknął plecami kamiennej ściany. Poczekał aż Tewark zada cios. Kiedy lśniące ostrze zachrobotało o ścianą z białego piaskowca, wampir zwinnie pochwycił grot włóczni. Dając popis nadnaturalnej siły uderzył włócznię ręką i przełamał drzewce na pół. Tewark cofnął się ze zgrozą.
Maximus Orgazmus poczuł się zwycięzcą. Rozbroił wszakże swojego wroga, a teraz mógł bez przeszkód pożywić się struchlałym człeczyną. Rzucił się jak kot i przewrócił Tewarka na ziemię. Widzowie wychylili się ze swoich miejsc. Wampir otworzył usta. W nehekhariańskim słońcu rozbłysnęły kły. Pewność siebie i zlekceważenie drżącego ze strachu rycerza nie wyszło jednak Maximusowi na dobre. Zanim zdążył zatopić zęby w szyi powalonego wroga, Tewark poczuł w sobie przypływ sił. Uderzył trzymanym w połowie ułomkiem włóczni, przebijając nim serce wampira jak kołkiem. Maximus zawył. Pchnął na oślep sztyletem. Cios, choć zadany nieporadnie, odnalazł lukę w pancerzu Tewarka i utoczył krwi. Rycerz nie poddał się jednak. Przekręcił drzewce poszerzając ziejącą w piersi wampira ranę i odrzucił wroga na ścianę areny. Wampir próbował wyszarpnąć raniące go drewno, ale słabł z każdą sekundą. Dygoczący z bólu i zmęczenia Tewark przyciskał go tarczą do ściany areny jeszcze długo po tym jak Maximus Orgazmus zamienił się w kupę kości.
Nawet ci, którzy nie byli tego dnia wśród publiczności z łatwością przekonali się o przebiegu walki, gdy kilka chwil po upalnym południu wszystkie snujące się ulicami Khemri zombie przewróciły się i już nie wstały.
Co to ma w ogole być? Rozumiem że wampir duch pregrał z pierdolącą się ze wszystkimi demonetką ale to już przesada. Do Khaine! Jakiś zasrany człowieczek pokonał wampira?
Slarhen nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Ten zasrany człowieczek ma na prawde dużo szczęścia. - mówiąc w próżnie.
Moim przeciwnikiem jest pokurcz dawi. Po mału trzeba się przygotować do walki. Jestem mieczem Khaine nie moge zawieść.
Slarhen nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Ten zasrany człowieczek ma na prawde dużo szczęścia. - mówiąc w próżnie.
Moim przeciwnikiem jest pokurcz dawi. Po mału trzeba się przygotować do walki. Jestem mieczem Khaine nie moge zawieść.
kangur022 pisze: Ze niby czarodziejki są szpetne ?
dzikki pisze:Wypadki z kotłem się zdarzają ;] , nożem rytualnym można się skaleczyć jak się ofiara poruszy. Tudzież jakieś obmierzłe praktyki seksualne.
Kacpi 1998 pisze:te praktyki to chyba z użyciem cegły...
Przyjaciele stali przy balustradzie widowni i podziwiali pojedynek. Gustav spostrzegł wielkie zainteresowanie Kartha. Elf podziwiał walkę. Nie komentował. Gdy walka dobiegła końca, a człowiek schodził z areny Gustav zapytał:
- Jutro Twoja walka. Wszystko w porządku?
- A co ma być nie w porządku? Lepiej się zamknij i chodź, chyba, że wolisz tutaj zostać. - rzucił cierpko Karth, jednak Gustav widział, że jest lekko spięty.
***
Następnie Druchii odbył ostatni trening wieczorem. Przeczyścił swoje ostrza i naostrzył. Wieczór spędził w swoim pokoju z Gustavem popijając wino i żartując.
***
Z rana ubrał zbroję. na plecy zarzucił płaszcz z łusek morskiego smoka. Sprawdził klamry. Miecze pokrył cienką i równą warstwą trucizny. Nierozłączni Bracia Krwi znaleźli się już w swoich pochwach. Gustav stał obok.
- Tylko, jakby jednak coś mi się stało, to nie zawal tego. - rzucił elf do człowieka, po czym wyszli w kierunku areny.
- Jutro Twoja walka. Wszystko w porządku?
- A co ma być nie w porządku? Lepiej się zamknij i chodź, chyba, że wolisz tutaj zostać. - rzucił cierpko Karth, jednak Gustav widział, że jest lekko spięty.
***
Następnie Druchii odbył ostatni trening wieczorem. Przeczyścił swoje ostrza i naostrzył. Wieczór spędził w swoim pokoju z Gustavem popijając wino i żartując.
***
Z rana ubrał zbroję. na plecy zarzucił płaszcz z łusek morskiego smoka. Sprawdził klamry. Miecze pokrył cienką i równą warstwą trucizny. Nierozłączni Bracia Krwi znaleźli się już w swoich pochwach. Gustav stał obok.
- Tylko, jakby jednak coś mi się stało, to nie zawal tego. - rzucił elf do człowieka, po czym wyszli w kierunku areny.
Słońce wstało jak zwykle wcześnie i upalnie.Gerfuld od razu wyleciał przez drzwi swojego pokoju mieszkalnego i pobiegł do karczmy.Ku jego zaskoczeniu jakiś popieprzony piroman lub wielbiciel świętego ognia spalił świątynię krasnoludów ... Karczmę! -AAARRGGHHH , trzeba ukarać tego kto to zrobił.Rzekł Gerfuld po czym zaczął pytać miejscowych kto to spalił. Po jakimś czasie pytań (przeplatanych z grożeniem ) okazało się , że był to jakiś łowca czarownic ze swoimi płomieniami.Rozzłoszczony Gerfuld miał zamiar rozczłonkować parę trupów.Na szczęście opanował się.Pobiegł więc na arenę z myślą o walce.
Na arenie Gerfuld dowiedział się o ciekawej walce , której niestety nie obejrzał.Wtem przypomniał sobie , że za chwilę jego walka.Wyjął topór i zaczął modlić się do Grimnira.
Pytanie:czy jak założę sobie konto na photobucket i wystawię tam zdjęcie to czy będę musiał coś zapłacić? Dzięki za wszelkie odpowiedzi
Na arenie Gerfuld dowiedział się o ciekawej walce , której niestety nie obejrzał.Wtem przypomniał sobie , że za chwilę jego walka.Wyjął topór i zaczął modlić się do Grimnira.
Pytanie:czy jak założę sobie konto na photobucket i wystawię tam zdjęcie to czy będę musiał coś zapłacić? Dzięki za wszelkie odpowiedzi

Podczas walki Tewark był oszołomiony. Spotkanie z prawdziwym światem, przede wszystkim oślepiającym światłem trochę nim wstrząsnęło. W dodatku przeciwnik, o którym wiedział tak niewiele. Do tej pory nieumarłych spotkał tylko raz, w pamiętnej bitwie, której skutkiem było jego porwanie. Legendy, jakie o nich w jego wiosce krążyły, choć czasem różniące się przedstawieniem przedziwnych stworzeń, jasno wyrażały się na temat żywych trupów. Toteż wielkie było zdziwienie Tewarka, gdy na przeciw wyszedł mu wampir. Mimo tępej myśli, że wszystko mu jest obojętne ukląkł, cofnął się w swym umyśle i zaczął próbować na pamięć wykute w dzieciństwie modlitwy do Pani Jeziora. Mieszały one mu się jednak, a zagrzewany gwizdaniem publiczności, chcącej jak najszybszego rozpoczęcia walki wstał i przyjął atakującą pozycję. Po sygnale rozpoczęcia walki Tewark z całą szybkością, na jaką było go stać ruszył na przeciwnika. Ten jednak okazał się wyjątkowo szybki. Ukryte sztylety z świstem przecięły powietrze, dzięki jednak temu, że wampir strzelał do ruchomego celu, oba nie trafiły. Mimo lekkiego skrzywienia niezadowolenia, wampir rzucił się na Tewarka, tym razem celując w głowę. I tu sprawdził się średni hełm, nie był wystarczająco mocny, by całkowicie przyjąć uderzenie, toteż Tewark dzięki jego lekkości szybko odchylił głowę- sztylet trafił, jednak ostrze jedynie zarysowało go i ześlizgnęło się. Wykorzystując krótką dezorientację wroga, Tewark z nadzwyczajną zręcznością zaczął zadawać ciosy. Nie wszystkie trafiały, jednak obrona wampira powoli się sypała. W końcu nieumarły dotarł do ściany. Uniknął potężnego ciosu, które zrobiło dziurę w piaskowej ścianie, złapał włócznię Tewarka i jednym ruchem przełamał ją. Teraz rozbrojony Tewark zaczął się cofać. Nie wiedział, czy wampir ma jeszcze sztylety, jednak jego kły były wystarczającą bronią do rozszarpania szyi. Chwila rozproszenia i powalony potężnym skokiem, rycerz leżał już na ziemi. Przez moment szamotał się z wrogiem, jednak wampir przeważając siłą w końcu dopiął swego- Tewark nie mógł się w żaden sposób ruszyć. Gdy rycerz zobaczył wielką paszczę, do mózgu uderzyła mu krew. W bezwarunkowym odruchu wyrwał prawą rękę z żelaznego uścisku i zaczął miotać nią po ziemi, poszukując jakiegokolwiek przedmiotu, mogącego stanowić broń. I w tym momencie szczęście się do niego uśmiechnęło. Jego ręka natrafiła na ułamany kawałek włóczni z grotem. Trwało to zaledwie jedną, dwie sekundy- Tewark złapał broń i pchnął potwora prosto w serce. Ten wygiął się i zaskoczony spojrzał w dół. Ostatkiem sił chlasnął Tewarka po korpusie, niefortunnie dla rycerza trafiając w miejsce bez zbroi. Jednak z klatki piersiowej nieumarłego wystawał ułamany drzewiec. Z jękiem złapał go oburącz i próbował w jakiś sposób wyciągnąć. Ten tkwił jednak w ciele, a jego poruszanie sprawiło, że wampir tracił coraz więcej energii. To właśnie wykorzystał Tewark. Ostatkiem sił, jaki mu pozostał wkręcił jeszcze głębiej grot, po czym złapał tarczę i przyszpilił ją nieprzyjaciela do ściany. Trwał tak z wampirem, z którego powoli uchodziło życie jeszcze przez jakiś czas. Gdy wreszcie spostrzegł, że z wampira skóra zaczyna odpadać, i wszystko kruszy się, tworząc szary pył, Tewark upadł na ziemię. Wszystko wokół niego zaczęło wirować. On sam czuł się ciężki. Spadał w dół. Odpływał.
Obudził się w tym samym lochu, z którego wyszedł przed bitwą. Nad nim pochylał się mały człowieczek, opatrywujący jego rany. Obok stał wysoki mężczyzna. Tewark. Podniósł się, mały człowieczek szybko się odsunął. Potworny ból targnął rycerzem, sprawiając, że znów runął na ziemię. Przez chwilę leżał, patrząc w sufit. W końcu odwrócił głowę i rzekł to mężczyzny.
-Żyję.
-Dobrze się spisałeś- ten odparł na to
Tewarkowi znów zaćmiło się w umyśle od bólu. Wysoki mężczyzna podszedł do niego, ukląkł i położym mu dłoń na ramieniu. Tewark z przerażeniem odkrył, że była zimna jak lód. To był wampir. Mimo ciemności dostrzegł w twarzy obcego kły.
-Dobrze się spisałeś- powtórzył wampir.- A zatem zgodnie z umową- odwrócił głowę w kierunku ściany. Otworzyły się w niej drzwi. -Ponadto- tu wampir złapał zimną dłonią jego drugie ramię. Pochylił głowę i wymruczał dziwnie brzmiące dla Tewarka słowa.- W tym momencie przez rycerza przeszły zimne dreszcze, o dziwo niosąc za sobą ulgę i ukojenie. -To mój osobisty dar i podziękowanie dla ciebie, Tewarku. Oby ci służył w kolejnych bitwach. Teraz odejdę, choć być może jeszcze się spotkamy. Na razie jednak, żegnaj.- wampir powstał i bez jakichkolwiek innych ceremoniałów wyszedł. Za nim podążył mały człowieczek. W drzwiach odwrócił się i spojrzał na leżącego rycerza. Jego pomarszczoną twarz rozjaśnił uśmiech. Nie zamknął jednak drzwi. Obrócił się, i szybko potruchtał za panem. Tewark spojrzał za nimi. Po pewnym czasie skręcili, znikając mu z oczu. Teraz oślepiało go tylko jasne światło, bijące przez drzwi. Z tym widokiem Tewark pogrążył się w głębokim, spokojnym śnie.
[Wampir mrucząc zaklęcie obdarzył Tewarka treningiem wytrzymałości, dlatego ten doznał ulgi i ukojenia.]
Obudził się w tym samym lochu, z którego wyszedł przed bitwą. Nad nim pochylał się mały człowieczek, opatrywujący jego rany. Obok stał wysoki mężczyzna. Tewark. Podniósł się, mały człowieczek szybko się odsunął. Potworny ból targnął rycerzem, sprawiając, że znów runął na ziemię. Przez chwilę leżał, patrząc w sufit. W końcu odwrócił głowę i rzekł to mężczyzny.
-Żyję.
-Dobrze się spisałeś- ten odparł na to
Tewarkowi znów zaćmiło się w umyśle od bólu. Wysoki mężczyzna podszedł do niego, ukląkł i położym mu dłoń na ramieniu. Tewark z przerażeniem odkrył, że była zimna jak lód. To był wampir. Mimo ciemności dostrzegł w twarzy obcego kły.
-Dobrze się spisałeś- powtórzył wampir.- A zatem zgodnie z umową- odwrócił głowę w kierunku ściany. Otworzyły się w niej drzwi. -Ponadto- tu wampir złapał zimną dłonią jego drugie ramię. Pochylił głowę i wymruczał dziwnie brzmiące dla Tewarka słowa.- W tym momencie przez rycerza przeszły zimne dreszcze, o dziwo niosąc za sobą ulgę i ukojenie. -To mój osobisty dar i podziękowanie dla ciebie, Tewarku. Oby ci służył w kolejnych bitwach. Teraz odejdę, choć być może jeszcze się spotkamy. Na razie jednak, żegnaj.- wampir powstał i bez jakichkolwiek innych ceremoniałów wyszedł. Za nim podążył mały człowieczek. W drzwiach odwrócił się i spojrzał na leżącego rycerza. Jego pomarszczoną twarz rozjaśnił uśmiech. Nie zamknął jednak drzwi. Obrócił się, i szybko potruchtał za panem. Tewark spojrzał za nimi. Po pewnym czasie skręcili, znikając mu z oczu. Teraz oślepiało go tylko jasne światło, bijące przez drzwi. Z tym widokiem Tewark pogrążył się w głębokim, spokojnym śnie.
[Wampir mrucząc zaklęcie obdarzył Tewarka treningiem wytrzymałości, dlatego ten doznał ulgi i ukojenia.]
Walkę byłego rycerza i wampira Malcator obserwował po raz kolejny z cienia. W momencie gdy wampir w zewie krwi rzucił się na "ofiarę" skrzywił usta na widok takiego braku profesjonalizmu.
- Durny krwiopijca sam odebrał sobie zwycięstwo, jakie to smutne - mruknął do siebie.
Po chwili szamotaniny Człowiek wbił drzewce z serce nieumarłego i grymas jeszcze się pogłębił.
- Żałosne.
Uznając że nie ma już czego tutaj oglądać, zabójca ruszył w stronę kwater. Czas kontynuować trening, jego ciało ma być narzędziem w rękach Khaine'a, musi być idealne. Malcator przez chwilę zastanawiał się nad przywołaniem korsarzy oglądających walkę i pokrzykujących entuzjastycznie. Z drugiej strony... wszystko gotowe, nie potrzebuje ich w gotowości.
Elf sprężystym krokiem ruszył w dół ulicy.
- Durny krwiopijca sam odebrał sobie zwycięstwo, jakie to smutne - mruknął do siebie.
Po chwili szamotaniny Człowiek wbił drzewce z serce nieumarłego i grymas jeszcze się pogłębił.
- Żałosne.
Uznając że nie ma już czego tutaj oglądać, zabójca ruszył w stronę kwater. Czas kontynuować trening, jego ciało ma być narzędziem w rękach Khaine'a, musi być idealne. Malcator przez chwilę zastanawiał się nad przywołaniem korsarzy oglądających walkę i pokrzykujących entuzjastycznie. Z drugiej strony... wszystko gotowe, nie potrzebuje ich w gotowości.
Elf sprężystym krokiem ruszył w dół ulicy.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu.
Tym razem krasnolud chaosu był zaskoczony przebiegiem oraz samym wynikiem walki. Gdyby miał postawić beczkę piwa na jedną z walczących stron, z pewnością już by ją przegrał. Pocieszający był tylko fakt, że na arenie oraz w miasteczku ją okalającą przestanie śmierdzieć trupem. Oczywiście nic nie miał do organizatorów mieszkających na tym spalonym słońcem padole – ci zdążyli w sposób błogosławiony dla jego nozdrzy już się zmumifikować i całkowicie wyschnąć. Musiał także przyznać, że zapach olejków jaki unosił się od niektórych, wyżej postawionych w hierarchii społeczeństwa nieumarłych był całkiem przyjemny dla nosa.
Khar'Azghar postanowił udać się do knajpy serwującej mocniejsze trunki od zwykłej wody. Zamówił antałek najlepszego piwa i wyszedł z zapełniającej się sali. Kroki same skierowały go do jedynej oazy w całym mieście skupiającej dwie fontanny i źródło. Usadowił się w cieniu palmy i z wielkim szacunkiem otworzył małą beczułkę. Jego pobratymcy, choć wielcy wojownicy, już dawno zapomnieli receptury wyrobu najlepszych piw. Zdarzało im się zrabować całe wozy najlepszego ale, pokonanym armią także, możliwość spłukania pustynnego pyłu zakupionym piwem była dla Khar'Azghara czymś zupełnie nowym i dość przyjemnym.
Khar'Azghar postanowił udać się do knajpy serwującej mocniejsze trunki od zwykłej wody. Zamówił antałek najlepszego piwa i wyszedł z zapełniającej się sali. Kroki same skierowały go do jedynej oazy w całym mieście skupiającej dwie fontanny i źródło. Usadowił się w cieniu palmy i z wielkim szacunkiem otworzył małą beczułkę. Jego pobratymcy, choć wielcy wojownicy, już dawno zapomnieli receptury wyrobu najlepszych piw. Zdarzało im się zrabować całe wozy najlepszego ale, pokonanym armią także, możliwość spłukania pustynnego pyłu zakupionym piwem była dla Khar'Azghara czymś zupełnie nowym i dość przyjemnym.
Wynik ostatniej walki bardzo zaskoczył Kurta, głupi wampir zbytnio pospieszył się i odsłonił się na dźgnięcie złamanej włóczni, w momencie gdy rycerz był już na jego łasce. Krytycznie trafiony wampir oczywiście zaczął słabnąć, aż w końcu rozsypał się.
Na twarzy Kurta pojawił się ledwie dostrzegalny, pobłażliwy grymas: wampira nie można tak całkiem zabić, wiedział to każdy inkwizytor, z czasem odbuduje on swoje ciało i znów będzie krążył po świecie. Można go co najwyżej uwięzić, na przykład poprzez zalanie go solidną ilością srebra i zatopienie na dnie morza.
Kurt rozejrzał się po trybunach, w końcu jego wzrok znalazł postać szejka, najwyraźniej zawiedzionego wynikiem starcie: siedział spokojnie i starał się udawać, że nic go to nie obchodzi. Łowca czarownic poczuł pewien rodzaj satysfakcji i skierował się do wyjścia.
Na twarzy Kurta pojawił się ledwie dostrzegalny, pobłażliwy grymas: wampira nie można tak całkiem zabić, wiedział to każdy inkwizytor, z czasem odbuduje on swoje ciało i znów będzie krążył po świecie. Można go co najwyżej uwięzić, na przykład poprzez zalanie go solidną ilością srebra i zatopienie na dnie morza.
Kurt rozejrzał się po trybunach, w końcu jego wzrok znalazł postać szejka, najwyraźniej zawiedzionego wynikiem starcie: siedział spokojnie i starał się udawać, że nic go to nie obchodzi. Łowca czarownic poczuł pewien rodzaj satysfakcji i skierował się do wyjścia.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Tym razem Architekci pracujący nad kunsztownie wyrytymi imionami nie ukrywali swojej obecności w nocnym mroku. Sylwetki zgarbionych szkieletów z dłutami wyraźnie odcinały się od turkusowego nieba. Zanim skończyli pracę nastało późne popołudnie, a wtedy odsłonięto ostatnie dwie pary. Dziwnym zbiegiem okoliczności jedyni orkowie w tej części pustyni zmierzyć się mieli właśnie ze sobą. Ciekawiej prezentowała się ostatnia walka w fazie eliminacji. Oto krasnolud chaosu stanąć miał do pojedynku z imperialnym łowcą czarownic.
Powód tak dużego pośpiechu nie na długo okazał się zagadką. Jeszcze tego samego dnia dostrzeżono gromadzące się na horyzoncie ciemne chmury, które przy dłuższych oględzinach okazały się chmarami owadów. Rewitalizacja Khemri zaczęła być zauważana, a jako pierwsza po swój nieumarły łup przybyła szarańcza... Trupi mieszkańcy zniknęli z ulic, a posłannictwa do ocalałych zawodników areny mówiły o niebezpieczeństwie i konieczności znalezienia odpowiedniej kryjówki, gdyż atak tych wielkich owadów mógł stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo nawet dla najwytrwalszych wojowników.
1)
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka
VS
Gnoblar Choncho Kazik
2)
Legion
VS
Bliz
3)
Maximus Orgazmus
VS
Tewark z Jasnych Stoków
4)
Karth, Dark Elf Noble
VS
Gerfuld
5)
Thorlek
VS
Slarhen Bloodblade
6)
Malcator Finnaen
VS
Schaler'a Geormich
7)
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
VS
Zarthog Twarda Ściana
8 ) Kurt Pfeiffer
VS
Khar'Azghar
Powód tak dużego pośpiechu nie na długo okazał się zagadką. Jeszcze tego samego dnia dostrzeżono gromadzące się na horyzoncie ciemne chmury, które przy dłuższych oględzinach okazały się chmarami owadów. Rewitalizacja Khemri zaczęła być zauważana, a jako pierwsza po swój nieumarły łup przybyła szarańcza... Trupi mieszkańcy zniknęli z ulic, a posłannictwa do ocalałych zawodników areny mówiły o niebezpieczeństwie i konieczności znalezienia odpowiedniej kryjówki, gdyż atak tych wielkich owadów mógł stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo nawet dla najwytrwalszych wojowników.
1)
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka
VS
Gnoblar Choncho Kazik
2)
Legion
VS
Bliz
3)
Maximus Orgazmus
VS
Tewark z Jasnych Stoków
4)
Karth, Dark Elf Noble
VS
Gerfuld
5)
Thorlek
VS
Slarhen Bloodblade
6)
Malcator Finnaen
VS
Schaler'a Geormich
7)
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
VS
Zarthog Twarda Ściana
8 ) Kurt Pfeiffer
VS
Khar'Azghar
Beton jak codzień obudził sie w zgniłej celi. Różnicę tego poranka od innych dostrzegł bardzo szybko, otóż pierwszy raz jakaś postać w kapturze podeszła do krat jego celi i przekręcając kluczem dwa razy, otworzyła żelazne drzwi. Jak tylko uchyliły się kraty, wleciało do środka stado szkieletowych ludzików i zakuło zielonoskórego w kajdany. Dziki ork wyszedł z celi w towarzystwie trupów i skręciwszy w prawo, znaleźli się na schodach. Beton przypomniał sobie jak tu trafił, jaką hańbą okryły wielkiego łowce zwykłe trupy!
- Ochydne miejsce, ochydne nieumarłe, ochydne kajdany! Choć już nie żyją, zabije ich raz jeszcze! - pomyślał ze złością w oczach Beton.
Wyszli w końcu z lochów, pierwszy raz od dłuższego czasu Beton mógł poczuć przyjemny blask słońca mocno bijący po oczach, ogrzewający Jego przemarzniętą lochami skórę. Szedł pod eskortą szkieletów aż do jakiegoś budynku. Otworzyły się drzwi, kościotrupy wepchnęły orka za próg. Beton potknąwszy się, upadł, a drzwi z wielkim hukiem się zatrzasnęły. Ciemność po chwili rozbłysła światłem pochodni. Kilku ludzi podeszło do Betona, powzięli go za ręce i wynieśli na otwartą przestrzeń z drugiej strony budynku. Nie minęła sekunda, jak Beton został rozkuty. Stał na pisaku na środku okręgu ograniczonego drewnianym płotkiem. Rzucono mu pod nogi jego ekwipunek, lekką zbroje, ulubione pazury i kaptur ze skóry wilka, którą sam zdarł z głowy samca alfa jednego z większych stad żyjących w lasach blisko osady Betona. W pierwszej chwili pomyślał o ucieczce, lecz szybko zauważył wielu strażników uzbrojonych po zęby, ponad to z ciemnego przejścia po lewej wyłoniło się po chwili kilka postaci. Rośli mężczyźni w lekkich zbrojach, dzierżyli okrągłe drewniane tarcze i zakrzywione miecze, a było ich siedmiu. Zdecydowanym krokiem weszli grupką za drewniany płotek i stanęli naprzeciw orka na piasku. Siedzący nieopodal na balkonie człowiek dał znak ręką i uzbrojona siódemka rzuciła się pędem na Betona. Zwinny ork dopinający skórzana zbroję, szybko chwycił swe kastety.
Rozpoczęła się jadka. Z szaleńczym zapałem ludzie cięli mieczami raz z lewej, raz z prawej. Błyskawiczne uniki orka i doświadczenie w walce z dzikimi bestiami pozwoliło Betonowi uniknąć większości ciosów, a resztę sparować pazurami. Już przy pierwszym zamachu ostre pazury rozcięły czaszkę jednego z ludzi. Beton odepchnął kolejnych trzech stojących bezpośrednio przy nim i wyskoku potraktował szczerym kopniakiem w głowę czwartego. Takie czyste kopniecie wyprowadzone z biodra powaliłoby nawet tłustego ogra na ziemię. Usłyszeć można było trzask pękającej żuchwy i mężczyzna padł jak kłoda. Gdy tylko stopy Betona dotknęły ponownie ziemi, zaskoczony ork dostał tarczą w prawe ramię i stracił równowagę. Przeturlał sie kilka metrów dalej, wstał, złapał oddech i pędem ruszył w stronę przeciwników. Głębokim pchnięciem rozpruł brzuch kolejnego człowieka, zaraz po tym wykonał dwa uniki i znienacka uderzył potężnym lewym sierpowym przebijając czaszkę następnego delikwenta. Pozostało trzech. Jeden z nich pozbył się tarczy i chwycił miecz swego martwego kolegi, z dwoma ostrzami wyglądał na groźnego przeciwnika, choć jak już ork zdążył się przekonać, tarcza także mogła być niebezpieczna. Kolejne ciosy ludzi okazywały sie nieskuteczne, zwinne ciało łowcy z łatwością unikało pchnięć zakrzywionych mieczy. Przeskoczywszy na tyły jednego z przeciwników, Beton skorzystał z chwili i wbił swe szpony między łopatki marnego człowieczka, kręgosłup trzasnął, mostek się skruszył, a bezwładne ciało upadło na piach. Jedno z cięć w końcu dosięgło zielonej skóry orka i bok Betona zaczął pokrywać się bordową krwią. Zezłościło to orka niezmiernie. W dzikiej szarży pozostawił na klatkach piersiowych swych dwóch ostatnich przeciwników głębokie rany cięte. Obaj zalali się krwią, rzucając oręż na ziemię złapali się za rany chcąc choć trochę zatamować upływającą strumieniami krew. Beton poczuł zew łowcy i dokończył dzieła szybkimi ruchami swych pięści. Odciął pazurami głowy obu ludzi i rzucił je w stronę balkonu z którego dano znak do walki.
Rannego Betona zakuto znów w kajdany, odebrano mu broń, opatrzono bok. Dano mu strawę, którą napełnił swój wygłodniały żołądek do syta. Wieczorem trafił ponownie do swej celi...
- Ochydne miejsce, ochydne nieumarłe, ochydne kajdany! Choć już nie żyją, zabije ich raz jeszcze! - pomyślał ze złością w oczach Beton.
Wyszli w końcu z lochów, pierwszy raz od dłuższego czasu Beton mógł poczuć przyjemny blask słońca mocno bijący po oczach, ogrzewający Jego przemarzniętą lochami skórę. Szedł pod eskortą szkieletów aż do jakiegoś budynku. Otworzyły się drzwi, kościotrupy wepchnęły orka za próg. Beton potknąwszy się, upadł, a drzwi z wielkim hukiem się zatrzasnęły. Ciemność po chwili rozbłysła światłem pochodni. Kilku ludzi podeszło do Betona, powzięli go za ręce i wynieśli na otwartą przestrzeń z drugiej strony budynku. Nie minęła sekunda, jak Beton został rozkuty. Stał na pisaku na środku okręgu ograniczonego drewnianym płotkiem. Rzucono mu pod nogi jego ekwipunek, lekką zbroje, ulubione pazury i kaptur ze skóry wilka, którą sam zdarł z głowy samca alfa jednego z większych stad żyjących w lasach blisko osady Betona. W pierwszej chwili pomyślał o ucieczce, lecz szybko zauważył wielu strażników uzbrojonych po zęby, ponad to z ciemnego przejścia po lewej wyłoniło się po chwili kilka postaci. Rośli mężczyźni w lekkich zbrojach, dzierżyli okrągłe drewniane tarcze i zakrzywione miecze, a było ich siedmiu. Zdecydowanym krokiem weszli grupką za drewniany płotek i stanęli naprzeciw orka na piasku. Siedzący nieopodal na balkonie człowiek dał znak ręką i uzbrojona siódemka rzuciła się pędem na Betona. Zwinny ork dopinający skórzana zbroję, szybko chwycił swe kastety.
Rozpoczęła się jadka. Z szaleńczym zapałem ludzie cięli mieczami raz z lewej, raz z prawej. Błyskawiczne uniki orka i doświadczenie w walce z dzikimi bestiami pozwoliło Betonowi uniknąć większości ciosów, a resztę sparować pazurami. Już przy pierwszym zamachu ostre pazury rozcięły czaszkę jednego z ludzi. Beton odepchnął kolejnych trzech stojących bezpośrednio przy nim i wyskoku potraktował szczerym kopniakiem w głowę czwartego. Takie czyste kopniecie wyprowadzone z biodra powaliłoby nawet tłustego ogra na ziemię. Usłyszeć można było trzask pękającej żuchwy i mężczyzna padł jak kłoda. Gdy tylko stopy Betona dotknęły ponownie ziemi, zaskoczony ork dostał tarczą w prawe ramię i stracił równowagę. Przeturlał sie kilka metrów dalej, wstał, złapał oddech i pędem ruszył w stronę przeciwników. Głębokim pchnięciem rozpruł brzuch kolejnego człowieka, zaraz po tym wykonał dwa uniki i znienacka uderzył potężnym lewym sierpowym przebijając czaszkę następnego delikwenta. Pozostało trzech. Jeden z nich pozbył się tarczy i chwycił miecz swego martwego kolegi, z dwoma ostrzami wyglądał na groźnego przeciwnika, choć jak już ork zdążył się przekonać, tarcza także mogła być niebezpieczna. Kolejne ciosy ludzi okazywały sie nieskuteczne, zwinne ciało łowcy z łatwością unikało pchnięć zakrzywionych mieczy. Przeskoczywszy na tyły jednego z przeciwników, Beton skorzystał z chwili i wbił swe szpony między łopatki marnego człowieczka, kręgosłup trzasnął, mostek się skruszył, a bezwładne ciało upadło na piach. Jedno z cięć w końcu dosięgło zielonej skóry orka i bok Betona zaczął pokrywać się bordową krwią. Zezłościło to orka niezmiernie. W dzikiej szarży pozostawił na klatkach piersiowych swych dwóch ostatnich przeciwników głębokie rany cięte. Obaj zalali się krwią, rzucając oręż na ziemię złapali się za rany chcąc choć trochę zatamować upływającą strumieniami krew. Beton poczuł zew łowcy i dokończył dzieła szybkimi ruchami swych pięści. Odciął pazurami głowy obu ludzi i rzucił je w stronę balkonu z którego dano znak do walki.
Rannego Betona zakuto znów w kajdany, odebrano mu broń, opatrzono bok. Dano mu strawę, którą napełnił swój wygłodniały żołądek do syta. Wieczorem trafił ponownie do swej celi...
Można było mieć wrażenie, że czarny ork miał jeszcze jedno, bardzo ważne hobby. Budzenie się w miejscach, w których na pewno się nie zasypiało. Trudno, zachlał pałę, trudno. Ale swoje trzeba zrobić, zapolować? Nie... skorpiony okazały się niezjadliwe, miał po nich srańsko jak po mleku chimery. Ale być może w końcu pojawił się na ścianie jego przeciwnik, może w końcu dowie się z kim będzie walczył...
I dowiedział się. Może nie umiał zbyt dobrze czytać, ale jakoś jednak literował, była to ważna umiejętność, ważna niegdyś także przy utrzymywaniu władzy we wiosce. -By...e...ty...ooo..ny... Aha, Betony. Pewno tyż ktoś twardy!- Ucieszył się ork i w tym też momencie uznał, że czas zachlać pałę, jego walka była daleko w kolejce. Przy odrobinie szcześcia w karczmie pozna też style walki poszczególnych zawodników, nawet lepiej niż na samej arenie.
I dowiedział się. Może nie umiał zbyt dobrze czytać, ale jakoś jednak literował, była to ważna umiejętność, ważna niegdyś także przy utrzymywaniu władzy we wiosce. -By...e...ty...ooo..ny... Aha, Betony. Pewno tyż ktoś twardy!- Ucieszył się ork i w tym też momencie uznał, że czas zachlać pałę, jego walka była daleko w kolejce. Przy odrobinie szcześcia w karczmie pozna też style walki poszczególnych zawodników, nawet lepiej niż na samej arenie.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).