Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Re: Arena Śmierci nr 31 - Płonące Piaski Khemri

Post autor: Naviedzony »

ĆWIERĆFINAŁ
WALKA JEDENASTA


Thorlek
vs
Tewark z Jasnych Stoków

... I rzeczywiście - nie była to dobra chwila na omawianie tematów płatnerstwa. Jak też na celowanie do kogokolwiek z kuszy. Ziemia zadrżała. Zdezorientowanym przybyszom z północy nie było jeszcze dane dowiedzieć się, że kiedy w Nehekharze ziemia zaczyna się usuwać spod stóp oznacza to bardzo poważne kłopoty. Piasek i kamienie wystrzeliły na wszystkie strony, rozrzucając wokół oszołomionych Dawi. Wśród kurzawy pojawił się nagle zarys gigantycznego kamiennego korpusu, a później rozwinięty kołnierz i błyszczące jadem kły. Na kilkumetrowej wysokości kobrze, która pojawiła się znikąd, siedział ze skrzyżowanymi nogami szkielet odziany w bogaty pancerz. Dojrzał Thorleka i zwrócił ku niemu puste oczodoły.
- Została wywołana walka. - Dobiegło z wielkiej odległości. - Dlaczego nie jesteś na Arenie, zawodniku Thorlek?
- Ktoś zapieprzył cały skarb! Nagrodę dla zwycięzcy! Prosto spod waszego nosa, cholerne trupy! - wyrwało się Willardowi. Towarzysz ogra natychmiast pożałował tych słów. Nagle wydało mu się, że wąż jest jeszcze większy, jego zęby wyglądają na ostre, a grot dzierżonej przez jeźdźca włóczni emanuje delikatną, czerwoną poświatą. Przełknął ślinę.
- Wiemy o tym. Winni zostaną ukarani. Wysłano Prześladowców. - nieumarły obrócił na Willarda martwe spojrzenie. Pomimo, że nikt nie wiedział, czym są wspomniani Prześladowcy nikt nie poczuł ochoty, żeby się tego dowiedzieć. Nazwa budziła dreszcz. - Udaj się na Arenę, zawodniku Thorlek. Jesteś oczekiwany.
Chwilę później olbrzymi wąż dosłownie zapadł się pod ziemię. W tumanie kurzu mignęła złotym wachlarzem końcówka ogona i bestia w jednym momencie zniknęła wraz z jeźdźcem.
- Ja cię chromolę... - zaklął jeden z krasnoludów bardzo, bardzo cicho - Co za popieprzony kraj.
Nikt nie zauważył zniknięcia Gerharda i Dagmary, którzy korzystając z zamieszania zdołali się wymknąć. Thorlek westchnął i zakomenderował powrót do koszar. Należało się pospieszyć. Nikt nie miał ochoty na ponowne odwiedziny z nehekhariańskiego świata zmarłych.

Kiedy Thorlek wkroczył na Arenę, pierwszym, na co zwrócił uwagę było rozpostarte na rusztowaniu ciało kapłana Neferneferuatena. Przybite żelaznymi hufnalami zwłoki opiekuna Areny wisiały wiele stóp nad ziemią. Wokół rozsiadły się gigantyczne sępy o przebijających spod strzępów piór ułomkach kości i odkrytych ścięgnach. Odrywały kęsy łykowatego mięsa nie spiesząc się. Miały przed sobą całą wieczność.

"Niedobrze jest podpaść tutejszemu władcy", pomyślał Thorlek. Ta sama myśl gościła w tej chwili w głowie jego przeciwnika. Tewark z Jasnych Stoków, wyekwipowany w nową włócznię, stał w cieniu po przeciwnej stronie Areny. Na widok nadchodzącego rywala podniósł z piasku tarczę i ruszył ku środkowi pola. Spotkali się w połowie drogi.

Settra Wspaniały nie zwlekając dał sygnał i w nieruchomym powietrzu popłynęła muzyka. Tewark pierwszy ruszył do ataku. Życie gladiatora zaczęło mu się podobać. Tłum wywrzaskujący jego imię i krew przeciwnika, która wsiąknie w piasek podniecały go. Z szaleńczą determinacją natarł na wroga.

Thorlek obronił się przed pierwszym i drugim pchnięciem włóczni, ale kolejne omal nie pozbawiło go oka. Okular ciężkiego hełmu został głęboko wgnieciony, a rozcięty aż do kości łuk brwiowy natychmiast wypełnił się krwią.

Krasnolud zmrużył oko i skontrował potężnie. Błysnęły wykute na ostrzu runy. Topór zadźwięczał o metalowe spojenie i wyciął potężną szczelinę w tarczy upadłego rycerza. Tłum zahuczał, mniemając, że takie uderzenie musiało skruszyć Tewarkowe kości. Mylne to było wrażenie. Przeklęty dar, otrzymany od jego panów przydał Bretończykowi nadludzkiej wytrzymałości. Rycerz nawet się nie zachwiał.

Pchnął tylko włócznią, odrzucając Thorleka i uśmiechając się szeroko. Adrenalina krążyła w jego żyłach, przynosząc mu szczęście. Walczył tu i teraz, zdany tylko na siebie i sobie zawdzięczający wszystko. Wolny od Pani, wolny od kodeksu... Zadany nie wiedzieć skąd cios sprowadził go na ziemię. Runiczny topór Dawiego z łatwością rozszarpał kolczugę. Rozerwane kółeczka posypały się dokoła metalowym deszczem. W piersi Tewarka otworzyła się długa rana.

- Cholerny krasnolud! Zabiję cię! - warknął rycerz, a jakaś część dawnego Tewarka przeraziła się, słysząc brzmienie własnego głosu. Był zimny, pełen nienawiści i okrucieństwa. Obcy.

Thorlek cofnął się o krok. Nigdy nie słyszał, by zwykły człowiek odzywał się w ten sposób. W jednej chwili zdał sobie sprawę, że tak na prawdę nie ma pojęcia kim jest Tewark, ani co robił i gdzie się znajdował między swoimi walkami. Zdwoił czujność i tylko to uratowało go przed niechybną śmiercią.

Tewark zaatakował bowiem niespodziewanie, a jego zbrojna we włócznię ręka wystrzeliła do przodu z prędkością, na jaką zwykły śmiertelnik nigdy nie mógłby się zdobyć. Grot rozbłysnął krótko w słońcu południa i częściowo sparowany tarczą zagłębił się w ramieniu krasnoluda. Koszmarny ból rozbłysnął Dawiemu przed oczami milionami iskier, niczym z krasnoludzkiej kuźni. Czując lejącą się pod blachami krew zdał sobie sprawę, że niewiele brakowało, a cios trafiłby w serce. Thorlek uderzył toporem na wprost, w wysunięte udo przeciwnika. Rozległ się trzask zbroi i wilgotne mlaśnięcie rozcinanego ciała. Tewark upadł, wypuszczając z ręki włócznię. Upływ krwi oraz paraliżujący ból pozbawiły go sił. Czuł jednak, że ma jeszcze coś do powiedzenia. Zaczął czołgać się w kierunku wroga. Nie zauważył, jak jego paznokcie wydłużają się, a ściągnięte w nienawistnym grymasie wargi odsłaniają coraz większe kły. Nie mógł też oczywiście dojrzeć własnych oczu o czerwonych jak krew tęczówkach.

Thorlek cofnął się. Z narastającym przerażeniem patrzył na pełznący koszmar, który z każdym przebytym krokiem zostawiał za sobą coraz większe plamy krwi. Podtrzymując jedną ręką zaklinowaną w ranie włócznię, wycofywał się dalej i dalej, aż poczuł za plecami ścianę. Pół człowiek, a pół wampir chwiejnie posuwał się za nim, lecz nie zdołał już dopaść Dawiego. Zamarł z wyciągniętą ręką, a głowa opadła mu na piasek. Spokojny uśmiech zagościł na ustach martwego rycerza. Thorlek z trudem odszedł jeszcze kilka kroków, a potem opadł na kolano i tak już pozostał, zbierając wiwaty i burzę braw.
Ostatnio zmieniony 19 maja 2012, o 22:34 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Malcator zignorował całe zamieszanie związane ze znikającą nagrodą, pozwolił natomiast pobiegać korsarzom za psami pustyni, ważne by potrafić podtrzymać pozory, czyż nie? Dlatego gdy zdyszany krasnolud wkroczył na piaski areny, Asasyn wraz z Kaią czekali na wynik zbliżającego się starcia.
- Ach, krasnolud, mam nadzieję że wygra - westchnęła Kaia.
- Hmm?
- Było by bardzo źle, gdyby musiał ominąć mnie widok ciebie wypuszczającgo wątpia z tego brodacza, czyż nie - uśmiechnęła się słodko. Zabójca puścił tą uwagę mimo uszu, mimo to, czuł się dziwnie błogo w towarzystwie nowicjuszki mrocznego konwentu. Prawie jak gdyby byli parą podziwiającą zmagania gladiatorów w Naggaroth... Tfu, urok tej cholernej demonicy ciągle kołacze mi w głowie,

W końcu walka rozpoczęła się. Wydawała się niczym nadzwyczajnym, do momentu potwornej transformacji człowieka. Jak się później okazało, choć przemiana była z pewnością spektakularna, odbyła się zbyt późno by wpłynąć na losy walki.
- Twoje życzenie się spełniło, Kaia.
- Widzę, czyż ludzie nie są... pasjonujący? Trzeba przyznać że ten rycerzyk mnie zaskoczył.
- Co mu przyszło z bycia pasjonującym, spokojest martwy? W walce trzeba być skutecznym, nie interesującym.
- Pff... nudziarz z ciebie.


Nie zważając na dąsy czarodziejki, Malcator spojrzał na krasnoluda do którego zdążyli już podbiec jego ziomkowie. Kolejna walka na arenie i kolejny ciężkozbrojny przeciwnik do zabicia... Nie jest dobrze. Po chwili asasyn zreflektował się, czym miał się przejmować, skoro jego bóg jest po jego stronie?
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Po swoim pojedynku z Tewarkiem, Thorlek zapadł w ciężki, chorobliwy letarg. Jego sny były wypełnione mrokiem i strasznymi dźwiękami, przez to pocił się i rzucał w łóżku. Inne krasnoludy były widocznie zaniepokojone stanem swojego czempiona. Wprawdzie jego zwycięstwo było epickie i godne upamiętnienia w najznamienitszych sagach jego narodu, jednakże rany, jakie otrzymał od przeklętego rycerza, mogły wywrzeć stały efekt na jego stanie zdrowia. Niektórzy z Dawich twierdzili, że ich czempion padł ofiarą zwykłego zakażenia, powszechnego przy tego typu obrażeniach. Inni zaś myśleli o nadprzyrodzonych właściwościach włóczni upadłego Bretończyka i o paskudnych klątwach, jakimi mogła być obłożona. Nie mówili o tym głośno.
W międzyczasie Drugni powrócił ze swojej pustynnej eskapady, podczas której tropił złodziei wielkiego skarbu. Pokryty pustynnym pyłem i zaschniętą krwią, wypił beczkę piwa zanim zgodził się opowiedzieć o swojej przygodzie. Cała krasnoludzka kompania zebrała się w wielkiej izbie ich kwatery podczas zimnej, Nekharańskiej nocy. Drugniego nie było dobre parę dni, więc zaiste było o czym opowiadać.
- No cóż, jak pewnie zauważyliście, nie udało mi się odzyskać skarbu, chociaż zajeździłem wielbłąda w pościgu za tymi cholernymi brudasami. Mówię wam, uciekali przede mną, jakby goniła ich cała pieprzona armia orków. W międzyczasie zabiłem z dwunastu, nawet pomimo tego cholernego dymu wydobywającego się z furgonu...
- Wiemy coś o tym - Wtrącił Gorin, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Pijanemu Inżynierowi.
- W każdym razie, czwartego dnia pościgu banda bandziorów zatrzymała się w pustynnej oazie na popas. Pomyślałem, że to świetna okazja na ostateczny atak. No i poza tym byłem cholernie głodny, w końcu ruszyłem do walki tylko z garścią daktyli w kieszeni... W każdym razie poczekałem na nadejście zmroku i zacząłem zbliżać się do ich obozowiska. Wtedy stało się... coś. W mgnieniu oka powietrze wypełnił przeraźliwy wrzask mordowanych nomadów. Nie widziałem co się dzieje ze względu na panujące ciemności, jednak stanowczo mogłem stwierdzić, że brudasy umierały w straszliwych mękach. Zanim zdążyłem zareagować, było po wszystkim. W oazie znalazłem tylko krwawe rozbryzgi, nic więcej, ani ciał, ani skarbu. Wtedy Morrslieb wyjrzał zza chmur i na horyzoncie zobaczyłem wóz ze skarbem, który leciał w stronę miasta z gigantyczną szybkością, eskortowany przez... Cholera, nawet nie potrafię tego nazwać. Coś jak... Kurde, naprawdę nie wiem, co to było. Po tym zaczerpnąłem trochę wody z oazy i wróciłem do was. To tyle.
Zaniepokojone krasnoludy spojrzały po sobie. Zdaje się, że Drugni widział wspomnianych Prześladowców w akcji. Wyglądało na to, że tutejszy władca wysyłał te przerażające istoty przeciwko każdemu, kto śmiał mu się sprzeciwić. To nasuwało pewne wnioski na temat zachowywania się w mieście...

***

Po krótkiej, acz intensywnej libacji, dzielne krasnoludy pokładły się spać.
Tymczasem w środku ciemnej, pochmurnej nocy, czempion Thorlek stawał czoła swoim koszmarom. Śnił o wielkich, owadopodobnych demonach, żyjących pod piaskami pustyni, mrocznej pamiątce po jakimś niewyobrażalnym złu. Jak to bywa w snach, nie mógł nic zrobić, kiedy gigantyczna, zębata paszcza paskudnej bestii zbliżyła się do jego twarzy. Właśnie wtedy czempion się przebudził.
Coś się zmieniło. Po poprzedniej chorobie spowodowanej ranami nie było nawet śladu. Podbite oko, efekt wgniecionego wizjera hełmu, prawie się zagoiło. Thorlek czuł niesamowity przypływ witalności, która niemalże odczuwalnie buzowała w jego żyłach. Przez tą jedną, ulotną chwilę, doświadczył niezniszczalności, mocy, która pozwoliłaby mu zniszczyć wszystkich wrogów krasnoludzkiego ludu. Zaraz po tym natychmiastowo zasnął. Tym razem twardo i zdrowo.
Rano nie pamiętał nic z tego, co mu się śniło.

Trening: Wytrzymałość
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

Kiedy pojedynek krasnoluda Thorleka z upadłym bretońskim rycerzem Tewarkiem z Jasnych stoków stał się już przeszłością, tłum nieumarłych, pozostałych przy życiu uczestników Areny i przybyszy z odległych krain z niecierpliwością zaczął wyczekiwać ostatniej walki ćwierćfinału. Przerażająca cierpliwość umarłych i niespokojne oczekiwanie żywych zostały nagrodzone pewnego upalnego wieczoru, gdy magicznym błękitem rozjarzyły się imiona dwóch następnych walczących. Tym razem zmierzyć się mieli dwaj charakterystyczni zawodnicy, z których żaden nie dopuszczał do siebie myśli o porażce. Który się mylił? To rozstrzygnąć miała dopiero walka...

ĆWIERĆFINAŁ

1)
Malcator Finnaen
vs
Bliz

2)
Beton, zwany Żelaznym Pazurem
vs
Khar'Azghar

3)
Thorlek
vs
Tewark z Jasnych Stoków

4)
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka
vs
Karth, Dark Elf Noble

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

-No to teraz skoro mamy kasę wypadałoby się zabawić.
- Co ty u cholerę znowu Willard kombinujesz ?
- Idź do karczmy i czekaj na mnie.
Rad, nierad ogr udał się do karczmy usiadł w rogu i czekał podziwiając okopcony sufit i biegające po nim pająki. Wtem drzwi karczmy otworzyły się z hukiem pod wpływem silnego kopniaka i do sali wszedł jego kolega obejmując w pasie dwie urocze elfki. Rozejrzał się po sali i gdy tylko dostrzegł Begroga ruszył w ku niemu nonszalanckim krokiem.
- Może i ciężko się z nimi dogadać bo nie mówią dobrze po naszemu, ale grunt, że są chętne- powiedział znacząco uśmiechając się do kolegi. Po chwili zastanowienia zawołał karczmarza, który widząc, że przyjdzie mu obsłużyć zacnych gości wziął ze sobą szmatę, po czym od razu przetarł stół swoich nowych klientów.
- Najpierw piwo. Żeby dwa razy nie chodzić, cały antałek. A do piwa... hmm ser ? Nie... Ser będzie na deser. Do piwa chcemy czegoś kwaśnego i ostrego. A potem zupa, taka jak tu raz wcześniej jadłem, pływały w niej kawałki mięsa jakieś zielsko i inne różne smakowite śmieci.
- Zupa Khemrijska?
- Właśnie. A potem pieczeń z cebulą. A potem misę owoców. Tylko nie szczędź ananasów. A potem ser i cukier. A potem się zobaczy.
- Służę - odpowiedział telepatycznie nieumarły szynkarz. - Dla wszystkich, cztery razy, znaczy ?
Wyższa elfka przecząco pokręciła głową i znacząco poklepała się po talii, opiętej obcisłą lnianą koszulą.
- Dziewczęta panie gospodarzu najwyraźniej dbają o linię. Ale dla kolegi daj takie porcje by nie brakło. - mrugnął znacząco do karczmarza- Piwo dawaj zaraz z tymi zagryzkami. z resztą zaczekaj chwilkę żeby nie stygło. Przyszliśmy tutaj pojeść, a nie ma nic gorszego niż zimna strawa.
- Pojmuję- odpowiedział znów oberżysta nie używając zmumifikowanych ust.
- Roztropność to ważna rzecz w waszym szachu, daj no rękę.
Brzdęknęły monety. Karczmarz gdyby tylko mógł najprawdopodobniej otworzyłby usta ze zdziwienia.
- To nie jest zadatek. To jest ekstra. A teraz leć do kuchni.- skończył Willard, po czym obrócił się w stronę ogra.- Wybacz Begrog, zapomniałem ci przedstawić nasze dwie towarzyszki. Ta wyższa to Anae, a druga to Eshla. Obie elfki uśmiechnęły się sympatycznie.
W sali było ciepło. Begrog rozpiął pas i zdjął skórzany kaftan odsłaniając tors z brzuchem ukrytym pod stalową, ćwiekowaną płytą.
- Widzę- powiedział- że postanowiłeś się zabawić.
- Jak widać- uśmiechnął się Willard nie wchodząc w szczegóły.
Szybko uporali się z piwem i zagryzkami. Elfki też nie żałowały sobie piwa, obie wnet poweselały wyraźnie. Szeptały coś do siebie. Anae'a, ta wyższa wybuchnęła nagle gardłowym śmiechem.
- Coś nie są gadatliwe. A szkoda. Begorg, jak znajdujesz tę zupę?
- Mhm
- Napijmy się.
- Zdrowie!
- Begrog- Willard odłożył łyżkę i czknął dość głośno- nie wiem, czy jesteś świadom, ale ten jegomość z którym masz się jutro bić to nie byle kto. Ten koleś ma wyczucie w walce. Jest dobrze uzbrojony i umie z tego korzystać. W dodatku ma tego pomagiera. Coś czuje, że ten pachołek może nam mocno napsuć krwi.
- Nie truj mi tu jak mam walczyć. Co jak co mam w tym od ciebie kilkadziesiąt lat doświadczenia więcej. Nie zamierzam go zlekceważyć, ale bez przesady to tylko elf. One giną równie szybko co ludzie, ba może nawet często szybciej. A teraz to lepiej się napijmy. I bierzmy za pieczeń.
- Słusznie.
Dbające o linię towarzyszki miały przerwę w jedzeniu, które wypełniły piciem w przyspieszonym tempie. Alae'a schylona nad ramieniem towarzyszki znowu coś szeptała, muskając warkoczem blat stołu. Eshla ta niższa zaśmiała się tak głośno, że było widać jej wytatuowane powieki.
- Tak- rzekł Willard obgryzając kość- Kontynuujmy rozmowę jeśli pozwolisz. Zrozumiałem, że nie przepadasz za ostrzeganiem cię przed nadchodzącą walką. Po prostu robisz swoje.
- Ot trafiłeś w sedno. Po prostu nie lekce warzę żadnego przeciwnika i nie lubię gdy ktoś mi to wypomina.
- Przyjąłem do wiadomości. Dość z resztą o walkach bo na horyzoncie widzę coś kolorowego, niechybnie są to nasze owoce. Napijmy się!
Z mlaskaniem gryźli soczysty miękki miąższ. Słodki sok, lepiąc się spływał im aż na przeguby rąk. Willard nalewał piwo. Elfki poweselały jeszcze bardziej robiąc dwuznaczne miny w kierunku towarzyszy.
- Łase są jak kotki- mrugnął Willard do Begorga.- Ale warte są każdych pieniędzy. Żebyś ty widział co one potrafią...
Begorg niespokojnie rzucił okiem na dziewczyny. Eshla błyskawicznym ruchem sięgała do miski i przegryzła skórkę. Sok popłynął jej po brodzie, a usta zalśniły od soku.
- Lubią cię- powiedział wolno Willard.- Niech mnie poskręca one cię lubią.
- Co w tym dziwnego?
- Nic, ale trzeba to oblać. Karczmarzu! Drugi Antałek! Uch namęczyłem się przy tym mięsie i owocach. Jeszcze się zabawimy! Wasze zdrowie dziewczyny!
Stuknęły kubki. Anae'a przeciągnęła się, przy czym atrakcyjny biust wbrew oczekiwaniom Willarda nie rozsadził przodu koszuli.
-Zabawimy się- powtórzył Willard po czym pochylił się nad Eshlą i klepnął ją w tyłek.- Hej gospodarzu dajcie nam pokój z wanną. Taką byśmy się wszyscy zmieścili. - A ty Begrog, którą wolisz ? Hę?
Ogr podrapał się w potylicę.
- Wiem, trudno wybrać. Zastanowimy się w balii. Hej dziewczęta pomóżcie mi wejść na górę!

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

[opowiadanie A.S. "Granica możliwości", choć ładnie wplecione w Arenę. Walka dzisiaj albo jutro!]

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

No, widocznie kubencjusz ostatnio zaczytuje się w przygodach Wiedźmina. Zauważyłem już przy okazji twoich opisów walk :mrgreen:
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

[ A wyłapaliście gratki. Tak czułem, że przy drugim wolocie się skapniecie. No cóż nie każdy ma talent pisarski a że wiochmena znam na pamięć to i szukanie odpowiednich elementów mi idzie szybciutko :) W dodatku IMO jest to razem z Pilipiukiem ex equo najlepszy polski pisarz fantastyki ;)
I chomikozo nie ostatnio. Po prostu już zdążyłem zrobić to 6 razy :roll: 8) ]

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Malcator był zaintrygowany dziwnym przybyszem, był już całkowicie pewny że podpadł on jakiemuś możnemu i teraz się ukrywa. No cóż, może będzie się dało to wykorzystać? Ale tylko jeśli przeżyje on starcie z ogrem. A w to Malcator szczerze wątpił.

[Ja tam uważam że Pilipiuk poza sporą dozą wyobraźni ma tak koszmarne braki w warsztacie że daleko mu do najlepszych w Polsce BTW, Ogr i elfka? Fuuuj, zalatuje D&D]
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Naviedzony pisze:[opowiadanie A.S. "Granica możliwości", choć ładnie wplecione w Arenę. Walka dzisiaj albo jutro!]
[Dziś jest 18 i nadal nie ma!]

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

ĆWIERĆFINAŁ
WALKA DWUNASTA


Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka

vs
Karth, Dark Elf Noble

Kiedy nadszedł czas ostatniej walki ćwierćfinału, khemrijske niebo spowite było całunem burzowych chmur. Czarno-szare kłęby przysłaniające słońce nadeszły z południa, a wraz z nimi ustał wszelki wiatr. Powietrze, zazwyczaj tętniące upalną gorączką Nehekhary było nieruchome i duszne. Pochodzący z północnych krain zawodnicy z ulgą powitali nagłą zmianę pogody. Rdzenni mieszkańcy pustynnych nekropolii byli jednak niespokojni.

Stłoczeni na trybunach widzowie długo oczekiwali przybycia Settry Wspaniałego. Władca nie pojawił się jednak. Złoty tron pozostał pusty, a pełna napięcia cisza przedłużała się. W końcu jedna z bogato odzianych mumii podniosła się ze swego miejsca i zbliżyła do końca podestu, z którego król zwykł dawać znak do rozpoczęcia walki.

Karth i Begrog od dawna stali już na środku. Nie zamienili ani słowa, choć wiele dni spędzonych wśród umarłych zbliżyło do siebie niemal wszystkich pozostałych przy życiu uczestników Areny. Kartha cieszyła przedłużająca się cisza przed burzą. Miał więcej czasu, by dopracować taktykę, obmyśloną wiele dni wcześniej. Teraz, tuż przed rozpoczęciem pojedynku poczuł, że wiele punktów planu jest niepewnych, ale w jego walce nie ma miejsca na improwizację. Każdy ruch prowadził do przewagi, każdy cios składał się na finezyjną całość.

Begrog był niespokojny. Długie, upalne dni w kraju, którego pokarm nie nadawał się dla ogra sprawiły, że schudł nieco i zmizerniał. Ciągle górował nad Mrocznym Elfem przewyższając go prawie dwukrotnie, lecz sam czuł w głębi swojej wiecznie głodnej duszy, że coraz mniej go i mniej.

Oczy obydwóch uniosły się na nieoczekiwanego gościa. Starożytny książę dał znak i gdzieś z góry napłynęła muzyka. Piszczałki odezwały się zawodząco jak zwykle. Bębny zawarczały i podjęły zgodny, huczący echem rytm.

- To już? - zapytał Karth unosząc brwi - Nie czekamy na króla?
- Najwyraźniej. - Begrog odsunął się nieco i mocniej ścisnął swój dwuręczny młot. Okuty meteorytową stalą kawał granitu zakołysał się wysoko ponad głową elfa.

Każdy ze zgromadzonych na trybunach widzów miał nadzieję, że zawodnicy powiedzą coś więcej, zażyczą sobie nawzajem powodzenia lub dobrej śmierci, lecz rzeczywistość wyglądała inaczej. Na piasku Areny nie liczyła się życzliwość. Tam była tylko wygrana lub śmierć.

Karth zaatakował pierwszy. Płaszcz z łusek morskiego smoka rozwinął się za nim niczym mroczna chorągiew. Cios był bardzo precyzyjny, lecz słaby. Prześlizgnął się pomiędzy uniesionymi rękami ogra i zadrasnął Begroga w szyję. Niespodziewanie zapulsowała widmowym światłem kropla trucizny ukryta na piersi Mrocznego Elfa. Brzegi rozciętej ogrzej skóry zzieleniały i zwinęły się jak spalony papier. Miażdżyczaszka ryknął z bólu, lecz nie cofnął się. Potężny zamach wyprowadzony z całej ogrzej siły trafił w piasek obok uskakującego Kartha, wzbijając w powietrze fontannę pyłu.

Karth przetoczył się poza zasięg ogrzego młota. "Morderczy Khainie", pomyślał, "jedno takie trafienie i zostaną ze mnie strzępy." Nie czuł jednak strachu. Pierwsza krew była jego, a relikwia po raz pierwszy okazała się być aż tak pomocną. Przeszedł do następnego etapu swojego mistrzowskiego planu, lecz ogr tym razem okazał się szybszy. Koniuszek rozpędzonego młota zahaczył o łuskowy płaszcz i ze straszliwą prędkością pociągnął Kartha za sobą, dusząc go niemal na śmierć. Tylko wytrenowana między walkami zręczność pozwoliła elfowi wyplątać się z rozszarpanego okrycia i uniknąć monstrualnego obucha.

Begrog zawarczał rozeźlony. Uzyskał inicjatywę i atakował nadal, lecz Karth nie dawał się trafić. Szlachcic, zmuszony do ułożenia nowego planu, kontratakował błyskawicznymi wypadami i cofał się na bezpieczną odległość zanim świszczące ciosy młota zdążyły opaść na gorący piasek. Jedna z kontr, poprzedzona zmyślnym zwodem, przybliżyła go wreszcie do celu. Otoczony srebrną plątaniną ostrzy elf uchylił się przed zbyt wolnym ciosem i obdarzył Begroga długim cięciem. Bracia Krwi utoczyli ogrzej posoki raz i drugi. Jaśniejąca relikwia świeciła jasno trującą zielenią.

Lecz Karth najwidoczniej nie docenił ogrzej odporności. A może zbyt duże zaufanie pokładał w swoich umiejętnościach planowania, by zachować czujność... Tego można się już tylko domyślać. Begrog bowiem, od dekad żyjący z dnia na dzień, dostrzegł w krótkiej chwili, w której ciała obydwóch zawodników niemal się dotykały swoją jedyną szansę. Mocniej zacisnąwszy place przyciągnął do siebie stylisko klinując zaskoczonego elfa pomiędzy płytami swojej zbroi, a gigantycznych rozmiarów młotem. Karth krzyknął rozdzierająco. Gustav kibicujący przyjacielowi z trybun wstrzymał oddech. Odruchowo gryzł zaciśniętą pięść, aż zbielały kłykcie jego palców, a na wargach pokazała się krew.

Krew zabarwiła także i wargi Kartha, który rozpaczliwymi szarpnięciami starał się uwolnić z miażdżącego uścisku. Słyszał trzask własnych żeber. W ostatnim, rozpaczliwym odruchu uderzył sztyletem prawie na oślep. Begrorg zacharczał, czując zimną stal wbitą głęboko w bok. Nagły skurcz wstrząsnął całym jego ciałem. Poczuł słabość wędrującą ogrzymi żyłami, płonącą zdradziecką trucizną. Zdobył się jednak na jeszcze jeden wysiłek i zacisnął chwyt jeszcze mocniej. Karth odchylił się do tyłu czując, że już więcej nie wytrzyma, że zaraz pęknie mu kręgosłup i w tej właśnie chwili zęby Begroga zamknęły się na jego krtani. Poszukiwacz Walki, Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog Miażdżyczaszka zacisnął szczęki, spijając krew wartko spływającą mu do gardła. Przełknął gorące mięso i wgryzł się głębiej. Ogarnął go szał. Zignorował wbite w bok ostrze, nie dbał już o truciznę. Szarpał, gryzł i połykał, ranił dziąsła o sprzączki płaszcza i kawałki pancerza. W końcu odrzucił na wpół zeżarte truchło swego wroga i donośnym rykiem obwieścił swoje zwycięstwo.

- Begrog? Begrog? - Jakiś mały człowieczek cofnął się w panice przed wyciągającą się łapą. - Begrog, kurwa, co ci jest? Nie poznajesz mnie?

"Wilard", skonstatował ogr, "mało brakowało, a zżarłbym Wilarda". Umysł miał jakby spowity mgłą, a każda myśl ciągnęła się w nieskończoność. Był zmęczony i chciał zasnąć. Najlepiej tu i teraz.
- Pomóżcie mi! - Wrzasnął Wilard do nadchodzących równym krokiem gwardzistów Areny, po czym spojrzał z politowaniem na mdlejącego ogra.

- Begrog, ty idioto. Wpierdoliłeś relikwię.

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Begrog przez kolejne kilka dni walczył z toksyną którą elf za pomocą swoich ostrych niczym skalpel ostrzy wprowadził mu do organizmu. Normalnie taka dawka trucizny powaliła by tuzin ludzi. Jednak tym razem elf się przeliczył. Naturalna odporność ogrów na wszelkie trucizny połączona z wyjątkową wytrzymałością wyrobioną przez przeciwieństwa losu sprawiły, że ludożerca przeżył zatrucie. Po kilku dniach gdy doszedł do siebie i gorączka mu spadła
-Willard! Choć no tu!- zawołał kolegę.
- O ocknąłeś się... To dobrze. Czego chcesz ?
- Po pierwsze piwa, duuużo piwa. Po drugie wiesz może co z trupem tamtego elfa com go zatłukł ?
- Hmmm piwo zaraz przyniosę, a truchło o ile mnie pamięć nie myli wyrzucili do dołu za areną. Poczekaj tu chwile pójdziemy razem bo coś mam wrażenie, że chadzać to ty sam na razie nie powinieneś.
Gdy tylko Willard podał baryłkę złocistego trunku przyjacielowi ten jednym haustem wypił całą zawartość, donoście beknął wypełniając pomieszczenie aromatem trawionego mięsa z nutką chmielową. Wtem ogra złapał skurcz brzucha, zgiął się w pół, złapał w pasie i zwymiotował. Wśród niestrawionego do końca mięsa, nadgryzionych przez kwasy żołądkowe elementy zbroi, pokruszonych kości znajdowała się mała nienaruszona szklana fiolka.
- To gówno mu przyniosło szczęście i nie zdechł od razu. To może i mnie się przyda. - Zastanowił się i wsunął nową zdobycz za nabrzusznik.
Po kilku głębszych towarzysze ruszyli w kierunku , które Willard wskazał lokalizację trupa elfa. W między czasie ogr usłyszał streszczenie wydarzeń, tego co się działo po jego omdleniu.
Gdy dotarli na miejsce oczom ich ukazała się zgrabna sterta kości i dość świerzy szkielet bo jeszcze nie do końca obgryziony z mięsa przez sępy które nad nadrobieniem tych zaległości pieczołowicie pracowały. Begrog podszedł i gdy zobaczył, że ptaki nie chcą oddać swojego posiłku tak łatwo kopnął jednego z nich, tak że z głowy zwierzęcia została tylko miazga. Reszta jego byłych kolegów od razu się na niego przesiadła, gdyż przy objadaniu swojego kompana nie musiały grzebać w zbroi.
Ogr podniósł szkielet na wysokość swojej twarzy i drugą ręką urwał czaszkę trzymającą się na resztkach ciała.
- Kolejny do kolekcji. Ale ta będzie specjalna.- Wybił gwoździem podstawę czaszki i umieścił w niej swój nowy talizman.- Ty będziesz mi gwarantować wygraną.- uśmiechnął się kwaśno do trupiej głowy.
Następnego dnia Begrog udał się do krasnoludzkiego kowala. Wziął ze sobą zbroje zdobyte na cathayczykach i długouchym. Jako, że Khemria nie należała do normalnych miast w których ktoś z długobrodych mógłby mieć warsztat kowalski na rynku, więc towarzysze postanowili poszukać takowego w karczmie. Ludowe prawdy, że krasnoluda jeśli nie jest an wojnie można znaleźć tylko w kopalni, na rynku, lub na piwie znów znalazła zastosowanie.
- Słuchać panowie, który z was to kowal ?
Wysoki jak na krasnoluda jegomość z czarną jak węgiel brodą wstał. - To ja a co ?
- Bo mam dla ciebie taką propozycję. Ty mi zrobisz z tego solidny pancerz dla mnie, a ja ci odpowiednio zapłacę.- powiedział rzucając pod krasnoludem zniszczone zbroje. Kowal podniósł pierwszą z nich i obejrzał.
- Coś ty kurwa z tymi pancerzami porobił ?! Łuski splatane na skórze, stalowymi nitami, wytrzymałe jak diabli a rozdarte na pół!
- Powiedzmy, że miało to do czynienia z tym.- kiwnął głową w kierunku maczugi zarzuconej na plecy.
- No teraz rozumiem. Ale złożenie z tego czegokolwiek zajmie mi kilka dni. I nie zrobię tego za darmo.
- No to się rozumie samo przez się.- Powiedział wręczając krasnoludowi pełen mieszek.
- Widzę, że doskonale się rozumiemy. Przyjdź po nią pojutrze.
Po dwóch dniach gdy ogr miał w końcu okazję przymierzyć swoją nową zbroję zauważył, że jego ruchy są w ogóle nie krępowane. Nie dość, że miał na sobie pancerz lżejszy, to lepiej wykonany dzięki czemu ciężar się równomiernie rozkładał.
Begrog wykonał kilka improwizowanych ciosów.
-No w tym to ja mogę walczyć.- uśmiechnął się złowieszczo. - Półfinale nadchodzę ...
Trening: szybkość
[ Moje fatality przypomina mi z tekena 5 kumę i jej chwyt ( 1:51)
http://www.youtube.com/watch?v=hSNb9eAwv0g
@ Nawiedzony z wpieprzeniem relikwii toś przesadził :D
@ Rasti mówiłem że mam cię na hita 8) ]

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Thorlek zszedł z trybun z nieco kwaśną miną. Po pierwsze, pokaz żarłoczności ogra do najprzyjemniejszych nie należał. Nawet pomimo faktu, iż jego przeciwnikiem był chędożony elf. Po drugie zaś, komplet wojowników walczących Arenie skurczył się do całych czterech, więc czempion mógł potykać się albo z Krasnoludem Chaosu, co wiązałoby się z niewygodnymi tłumaczeniami wobec oddziału, albo z poczciwym ogrem. W sumie najlepszą opcją Thorleka na półfinał był ostatni z przyjezdnych elfów...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

[boohoo, same puszki zostały, i każdy poza mną jedzie na dopalaczach :cry: ]
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

I nastał czas, że tylko czterech zawodników pozostało przy życiu. Nekrotekci poganiani niewidzialną siłą dwoili się i troili, by zdążyć wykuć nowe walki już następnego dnia. Na zachodniej stronie obelisku rubinową czerwienią mieniły się nazwiska poprzednich czterech wojowników, poległych w chwale na piasku Areny. Balsamiści owijali już ich ciała w nasączone wonnymi olejkami bandaże. Ci wojownicy na zawsze spocząć mieli pod piaskami Nehekhary.

Południowa strona Obelisku Walk:
"Goblin Kazik. Zginął z ręki ogra Begroga zmiażdżony pancerzem."
"Duch Legion. Zginął z ręki demonicy Bliz rozerwany na strzępy."
"Wampir Maximus Orgazmus. Zginął z ręki rycerza Tewarka przebity włócznią."
"Krasnolud Gerfuld. Zginął z ręki mrocznego elfa Kartha przebity Bratem Krwi."
"Mroczny elf Slarhen Bloodblade. Zginął z ręki krasnoluda Thorleka uderzony toporem."
"Człowiek Schaler Geormich. Zginął z ręki mrocznego elfa Malcatora Finnaena pchnięty sztyletem."
"Ork Zarthog Twarda Ściana. Zginął z ręki orka Betona przebity pazurami."
"Człowiek Kurt Pfeifer. Zginął z ręki krasnoluda chaosu Khar'Azghara spalony żywcem."

Zachodnia strona Obelisku Walk:
Demonica Bliz. Zginęła z ręki mrocznego elfa Malcatora Finnaena cięta sztyletem w szyję."
Ork Beton. Zginął z ręki krasnoluda chaosu Khar'Azghara przerąbany na pół."
Człowiek Tewark z Jasnych Stoków. Zginął z ręki krasnoluda Thorleka wykrawiwszy się na śmierć.
Mroczny elf Karth. Zginął z ręki ogra Begroga pożarty żywcem.

Już następnego dnia odsłonięto nowe pary. Pierwszą walkę stoczyć mieli ze sobą zabójca z krainy Mrocznych Elfów Malcator Finnaen oraz potężnej postury ogr Begrog, który w swojej poprzedniej walce pokonał już jednego Druchii. Równie ciekawie prezentowała się druga walka półfinału. Naprzeciw siebie stanąć miały dwa krasnoludy, pałający do siebie zapiekłą nienawiścią śmiertelni wrogowie...

PÓŁFINAŁ

1)
Malcator Finnaen
vs
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka


2)
Thorlek
vs
Khar'Azghar

Stłoczeni pod wielkim Obeliskiem żywi i umarli szeptali do siebie półgłosem komentując zestawienie zawodników, gdy stało się coś, czego obdarzony najbujniejszą nawet wyobraźnią wizjoner nigdy by nie przewidział. Zaczął padać deszcz. Najpierw powoli, z pochmurnego nieba spadły wielkie, tłuste krople. Niektóre parowały w zetknięciu z ciepłymi kamieniami. Po chwili ochłodziło się, a deszcz z niesfornego kapuśniaczka przemienił się w rzęsistą ulewę. Nieumarli rozbiegli się po placu jak mrówki na ruinach zniszczonego mrowiska. Krasnoludy z kompanii Thorleka stały zaskoczone. Reszta przybyszy rozglądała się niepewnie. Woda zaczęła spływać ulicami, wartkie strumyki szybko przemieniały się w rwące potoczki, niosące ze sobą piasek i błocko.
- To miasto nie ma rynsztoków! - krzyknął jeden z korsarzy - Nasz ekwipunek! Wszystko spłynie z wodą!
- Skąd tutaj powódź? Na środku pustyni?! - Wilard schronił się pod balkonem. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu ogłuszający huk gromu. Piorun uderzył w Obelisk. Kamień zatrzeszczał. Runy wyryte w obelisku zamigotały i zgasły.

Poprzez łoskot gromów i ryk wody usłyszeli nagle krzyk Drugniego. Zabójca stał na jednym z balkonów. Pokazywał ręką na południe. Kompania Thorleka szybko sforsowała drzwi najbliższego domostwa, a kiedy tylko wspięli się na dach, ich oczom ukazał się widok zapierający dech w piersiach.

Poprzez zasłonę z ciężkich kropel kroczyły dumnie wielkie statuy. Daleko poza murami miasta, majacząc niewyraźnie w mroku karnymi szeregami przemieszczały się nieskończone legiony rydwanów ciągniętych przez szkieletowe konie. Piasek zdawał się kipieć i falować, gdy tysiące martwych od stuleci wojowników strząsało z siebie kurz wieczności wzywani przez zew swojego pana. Armia Settry Wspaniałego maszerowała na południe.
- Wojna - mruknął Khar'Azghar obserwując ruchy wojsk z murów powyżej. - Prędzej, czy później przeniesie się do nas.

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

[cóż, lepiej paść od porządnego ogra niż kurdupla ;)]

Malcator przyjął wiadomość o swej walce z uśmiechem. Nareszcie otrzyma tę intrygującą relikwię, jakże potężna trucizna musiała w niej tkwić! Ale najpierw, musi odebrać ją tej paskudzie. Nie zwlekając, ruszył ku kwaterom. Na szczęście budynek najmowany przez elfy był osadzony na lekkim wzniesieniu, więc nie musieli obawiać się większość ich dobytku, korsarze gorączkowo starali zamienić "większość" na "całość" taszcząc skrzynie z parteru na wyższe piętra. Ignorując ich krzątaninę, Elf poszedł do siebie.

- Jestem pewien że zostało mi jeszcze trochę jadu hydry... powinno dobrze podziałać na tego spaślaka.
- Widzę że przygotowania idą pełną parą? - Kaia niewinnie uśmiechnęła się do zabójcy.
- Ogry są cholernie silne, to chyba oczywiste że chcę się przygotować?
- Taak, widziałam co stało się z jego poprzednim oponentem.

Zabójca zmierzył czarodziejkę wzrokiem.

- To wszystko?
- Nie zawiedź oczekiwać kapitana... i moich - Rzekła dziwnym głosem adeptka i odeszła.

Malcator w ciszy dokończył warzenie trucizny. Korsarze znudzeni zajmowali główną salę i popijali wino z bukłaków. Na szczęście udało się je uratować.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

Drużyna Thorleka stała na balkonie w strugach deszczu, obserwując marsz nieumarłej armii. Woda spadająca z nieba zmywała z Dawi pył pustkowi, orzeźwiała, dodawała sił. I przy okazji zamieniała wszystko wokół w wielką kałużę błota.
- Taki był jego plan - Thorlek odezwał się pierwszy.
- Że co ? - Spytał Drugni, nie oderwawszy wzroku od horyzontu
- Po to ten zgnilec Settra w ogóle zorganizował Arenę. Nigdy nie był w Starym Świecie, ani za swojego życia, ani po nim. Musiał zobaczyć jak wyglądają jego mieszkańcy, w jaki sposób walczą i żyją. Ta wiedza pomoże mu podczas inwazji. A my, głupcy, zbiegliśmy się tu tłumnie, żądni chwały i bogactwa. Przez naszą ignorancję zginą tysiące... Nasze twierdze w górach, już oblegane przez Chaos i zielonoskórych, będą musiały stawić czoła kolejnemu wrogowi. O Imperium już nawet nie wspomnę.
- Mylisz się - Drugni zwrócił ku niemu swoją mokrą od deszczu głowę. Pomarańczowy irokez nieco oklapł ze względu na wilgoć - To nie my jesteśmy głupcami, ale oni. Bez względu na ich liczebność i element zaskoczenia, nigdy nie uda im się podbić Starego Świata. Dla Khemrijczyków czas zatrzymał się kilka tysięcy lat wcześniej. Ta Arena nie dała im nawet najmniejszego pojęcia o tym, jak bardzo świat zmienił się podczas ich nieobecność. Według nich najgorszą rzeczą jaką można spotkać na polu bitwy jest formacja rydwanów bojowych, mogę się o to założyć. Oni nie mają pojęcia o działach, muszkietach, balistach... Ha, chciałbym zobaczyć, jak ich piechota spotyka się z imperialnym czołgiem parowym. Albo jak wpadają na całe orkowe WAAAAGH, kiedy będą przechodzili przez Złe Ziemie. Uwierz mi, stary przyjacielu, te worki kości nie mają najmniejszych szans.
Deszcz spływał kaskadami po płaskich daszkach i marmurowych ścianach domostw pozbawionych rynien. Thorlek myślał długo. Bardzo długo.
- Ktoś musi wyruszyć na północ i ostrzec naszych. Niech wezwą krasnoludów z górskich kopalń do twierdz, niech zaczną zbierać żywność i umacniać bramy, ustawiać armaty na murach i kuć oręż. Niech przygotują się do wojny, jeszcze bardziej niż dotychczas.
Krasnoludy milczały. Logicznym było, iż nikt nie chciał opuszczać swego czempiona, szczególnie w takiej chwili. W napięciu czekali na rozkazy Thorleka.
- Gorin, Drugni, Inżynier...
Wymienieni z imienia spojrzeli zaskoczeni najpierw na siebie, a potem z wyrzutem na Thorleka. Szczególnie Drugni wyglądał na wyjątkowo oburzonego.
- ...wy zostajecie ze mną.
Trójka krasnoludów głośno wypuściła powietrze.
- Reszta z was wyruszy do Karaz-a-Karak i ostrzeże króla Thorgrimma, a potem według jego rozkazu, do innych twierdz. Regin, mianuję cię tymczasowym dowódcą kompanii. Wyruszycie jeszcze o świcie. Świat musi się dowiedzieć o tym, co tutaj zaszło.
Stary weteran wyprężył się jak struna i skinął głową, przyjmując rozkaz.
Armia umarłych dalej maszerowała w milczeniu wśród strug deszczu.

***

Następnego dnia Thorlek z bólem serca pożegnał się ze swoimi wiernymi żołnierzami. Stojąc na murach z Drugnim, Gorinem i Inżynierem, obserwował oddalające się sylwetki Dawi i ich wielbłądów z zapasami. Regin, brnąc przez piaski pustyni, odwrócił się jeden, ostatni raz w stronę czwórki przyjaciół na murach. Zastanawiał się, czy ich kiedykolwiek jeszcze zobaczy.
Tymczasem Thorlek z pozostałymi wrócił do swoich kwater, teraz połowicznie pustych. Wymieniwszy znaczące spojrzenia z Drugnim, zagadał do Gorina i Inżyniera.
- Wiecie, z kim będę wkrótce walczył ?
- A właśnie, miałem cię to spytać - Gorin nalał sobie piwa do kufla.
Czempion westchnął.
- Lepiej usiądźcie. Czeka nas długa rozmowa.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Majestic
Falubaz
Posty: 1263

Post autor: Majestic »

Chomikozo pisze:(...)Ta Arena nie dała im nawet najmniejszego pojęcia o tym, jak bardzo świat zmienił się podczas ich nieobecność. Według nich najgorszą rzeczą jaką można spotkać na polu bitwy jest formacja rydwanów bojowych, mogę się o to założyć. Oni nie mają pojęcia o działach, muszkietach, balistach...
Cięciach magii na Euro... :D
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu. :mrgreen:

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3720
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

Ogr i Willard postanowili, że przeczekają deszcz na dachu podziwiając rozpływające się piaskowe miasto.
Majestic pisze:
Chomikozo pisze:(...)Ta Arena nie dała im nawet najmniejszego pojęcia o tym, jak bardzo świat zmienił się podczas ich nieobecność. Według nich najgorszą rzeczą jaką można spotkać na polu bitwy jest formacja rydwanów bojowych, mogę się o to założyć. Oni nie mają pojęcia o działach, muszkietach, balistach...
Cięciach magii na Euro... :D
I nowych porno army bookach :D

Awatar użytkownika
Naviedzony
Wielki Nieczysty Spamer
Posty: 6354

Post autor: Naviedzony »

PÓŁFINAŁ
WALKA TRZYNASTA


Malcator Finnaen
vs
Poszukiwacz Walki , Zabójca Tyranów, Niszczycielski Begrog, Miażdżyczaszka

Pomimo apokaliptycznej atmosfery, która zapanowała w stolicy Nehekhary, a może właśnie z jej powodu, następną walkę rozegrano krótko po ostatnim pojedynku ćwierćfinału. Wielki ogr Begrog i zwinny Malcator Finnaen, skrytobójca Mrocznych Elfów stanęli naprzeciw siebie już cztery dni po śmierci Kartha. Ogr zdążył całkiem wydobrzeć po licznych ranach otrzymanych z ręki poprzedniego przeciwnika, a zdobyta relikwia stanowiła w jego opinii dobry omen na nadchodzące dni. Malcator nie podzielał jego optymizmu. Irytował go fakt, że spośród czterech pozostałych przy życiu zawodników jedynie on nie dysponował relikwią, a każdy z pozostałych wrogów był ciężko opancerzony lub wytrzymały ponad przeciętność.

Walkę rozpoczął książę Chumchotep, tak jak poprzednio stając na miejscu przeznaczonym dla Settry Wspaniałego. Tym razem muzyka nie towarzyszyła pojedynkowi. Za cały akompaniament dwaj wojownicy mieli jedynie ryk ulewnego deszczu i huk piorunów.

Wraz z uniesieniem książęcej dłoni, Begrog rozpoczął walkę, od razu przejmując inicjatywę. Elf dał się zaskoczyć. Wyłącznie błyskawiczny unik uchronił go przed niechybną dekapitacją. Niespodziewany atak wytrącił jednak Malcatora z równowagi i nie pozwolił mu na skuteczną odpowiedź. Zabójca oddalił się o kilka kroków i nagle zdało mu się, że ogr przestaje go widzieć poprzez gęsto padające krople wody. Doskonale maskowany swoim płaszczem, zakapturzony wojownik zdawał się rozpływać w półcieniu. Begrog toczył już jednak trzeci pojedynek z przeciwnikiem dużo zwinniejszym od siebie i zdążył nauczyć się, że szarża nie zawsze jest najlepszym wyjściem. Zbliżał się powoli i ostrożnie, dzierżąc swój monumentalny oręż wysoko ponad prawym ramieniem. Relikwia ukryta za jego nabrzusznikiem jarzyła się słabą zielenią.

Malcator Finnaen wyczekał na odpowiedni moment, po czym wychynął z cienia, cicho i zwinnie, niczym sama śmierć. Zręcznym półobrotem uniknął pierwszego uderzenia, po czym wpadł na ogra, odbijając się stopą od jego nabrzusznika. Czas jakby zwolnił. Assassyn wzniósł się na wysokość patrzących wściekle oczu Begroga, po czym ciął wroga przez twarz przetaczając się jednocześnie po jego ramieniu. Poczuł nagły przypływ sił.

Begrog ryknął natomiast w furii i zamachnął się młotem na oślep, ponownie chybiając celu. Trafiona ściana pokryła się pajęczynką pęknięć. Ogr otarł spływającą mu po twarzy krew i zaszarżował na wroga. Silny, ogrzy metabolizm zwalczył truciznę, a powierzchowne rozcięcie tylko rozsierdziło wojownika. Dwoma skokami znalazł się przy skrytobójcy, a ujrzawszy dogodny moment, ponownie zadał cios.

Zabójca poczuł jak coś, najpewniej armatni pocisk, wyrżnęło go w bok z ogromną siłą. Przekoziołkował po mokrym piasku i prawie natychmiast wstał, dziwiąc się własnej odporności. Cios, który z łatwością mógłby wyłamać ciężkie wrota nie zrobił mu dużej krzywdy. Co prawda Malcator musiał ciężko walczyć o każdy oddech, a nieznośny ból w klatce piersiowej znamionował stłuczone lub złamane żebra, ale... Mimo wszystko żył. Nie konał rozdarty na dwoje w kałuży swojej krwi. "Khaine spogląda dziś na mnie łaskawym okiem", pomyślał, "nie zawiodę go."

I nie zawiódł. Ignorując ból, rzucił się na Begroga, wirując w śmiertelnym tańcu, unikając jednego, dwóch, trzech wreszcie uderzeń. Zmusił wroga do rozwinięcia, do chwiejnego wykroku, po czym obalił błyskawicznym cięciem pod kolano. Ogr przewrócił się z donośnym łoskotem pancerza i jeszcze głośniejszym rykiem wściekłości. Elf wskoczył na zwalonego kolosa i ugodził go sztyletem w pierś. Pospinana ze zdobycznego ekwipunku zbroja zawiodła właściciela w godzinie jego najcięższej próby. Wąska klinga gładko wślizgnęła się w spasione ciało ogra, zasysając cenną energię życiową, obdarzając Malcatora nowymi siłami. Begrog próbował sięgnąć ku górującej nad nim sylwetce mrocznego elfa, lecz nie mógł poruszyć ręką. Ze zdziwieniem spojrzał na swoją wielką dłoń. Tkwiła nieruchomo przy jego ciele, przybita do piersi. Z okrzykiem rozpaczy wypuścił młot i zamachnął się drugą pięścią, strącając z siebie skrytobójcę. Malacator stoczył się z ogra i podniósł na kolana, oszołomiony siłą ciosu.

Willard wstał. Z szalonym niepokojem obserwował walkę, pewien, że tym razem Begrogowi się nie poszczęści. Gdy Druchii, trafiony w głowę spadł z wielkiego cielska jego przyjaciela i znieruchomiał na mokrym piasku zaświtała dla niego iskierka nadziei. Spojrzał na Kaię, obserwującą, tak jak i on, walkę z trybun. Wydawała się obojętna, a jednak pod maską beznamiętności, Willard wyczuł ogromny niepokój. Uśmiechnął się smutno, bo zdawało mu się, że dobrze wiedział, co elfka teraz czuje.

Tymczasem, na Arenie poniżej rozgrywał się ostatni epizod tego wyczerpującego pojedynku. Begrog wyrwał z własnej piersi sztylet, którym go ugodzono i zbliżał się teraz do wstającego niepewnym krokiem skrytobójcy. Gdyby nie powaga sytuacji, wyglądałby śmiesznie ze sztylecikiem nie dłuższym od swojej stopy. Zbliżał się powoli, kulejąc na ranną nogę. Malcator obserwował wroga spod półprzymkniętych powiek. W ostatniej chwili, gdy widział już błysk pędzącego w jego kierunku ostrza przetoczył się i chlusnął w oczy Begroga wodnistym błotem, w które zmieniło się podłoże Areny.

Oślepiony ogr wyprostował się gwałtownie, na chwilę tracąc równowagę. Ta chwila wystarczyła jednak Malcatorowi na zrealizowanie śmiałego planu. Z doskoku uderzył drugim sztyletem nadgarstek Begroga. Przeklęty sztylet wyfrunął w powietrze i zniknął w błocku. Malcator był już jednak zmęczony. Bardzo zmęczony. Nie siląc się na finezję pchnął bezbronnego Begroga w pierś, ospale i ordynarnie, jak pijany marynarz w portowej knajpie. Ogr runął na plecy, a skrytobójca dopadł go, dziurawiąc raz po raz sztyletem. Pierwsze; trzecie; siódme trafienie. Nóż to narzędzie szału, a taki ogarnął właśnie Malcatora. Owładnięty dziwnym głodem, nie podejrzewając, że to uboczny efekt siły życiowej ogra, która krążyła teraz w nim samym, zadawał cios za ciosem, zlizując krew z parującej klingi.

Kaleczył zwłoki Begroga jeszcze długie minuty, aż korsarze nie ściągnęli go przemocą z martwego ciała. Willard siedział na trybunach nieruchomo, z twarzą ukrytą w dłoniach.
Ostatnio zmieniony 23 maja 2012, o 12:34 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.

ODPOWIEDZ