Arena nr 32 - Czarna Grań
Re: Arena nr 32 - Czarna Grań
Nie. Nie ma co się śmiać, normalne zasady RPG, że nie sterujemy postaciami innych, si? Było ostrzeżenie, więc bez wymigiwania się, to wszystko w dobrej wierze
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
@ Dzięki Morti
@MG o mein gott, dopiero teraz znalazłem twój post ostrzegawczy sry
Choć wciąż uważam, że to trochę za takie pierdoły (które są de facto konieczne, z powodu tego, że nie gramy twarzą w twarz i interakcja między nami jest dość ograniczona). Rozumiem za przypadki takie jak w 18 Arenie co postacią innego ktoś notorycznie prowadził dialogi i wepchnął ją na siłę do jatki.
W ogóle przystopujmy z postami i offtopem bo tu już 11 stron na 1 walkę (epicko to wygląda).
@MG o mein gott, dopiero teraz znalazłem twój post ostrzegawczy sry
Choć wciąż uważam, że to trochę za takie pierdoły (które są de facto konieczne, z powodu tego, że nie gramy twarzą w twarz i interakcja między nami jest dość ograniczona). Rozumiem za przypadki takie jak w 18 Arenie co postacią innego ktoś notorycznie prowadził dialogi i wepchnął ją na siłę do jatki.
W ogóle przystopujmy z postami i offtopem bo tu już 11 stron na 1 walkę (epicko to wygląda).
Przecież nie offtopujemy. Jeśli robimy fajny rolplej i dobrą otoczkę fabularną dla naszych postaci i całej Areny, to jak na mój gust jest ok. Tylko jak już, to uprawiajmy quality posting, a nie takie fiszki na cztery słowa ze zdawkowym dialogiem
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Lol co tutaj się wyprawia, takich fetyszy nie powstydziłby się żaden Mroczny Elf ]Byqu pisze:chida pisze:[Ja jestem bardzo ciekawa, cóż to wampir ode mnie chce Krew miesięczną, czy jak?? ]
Fantazja seksualna na miarę Slanesha
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[głos zza grobu: wy jeszcze dużo nie wiecie o fetyszach ]
Vraneth po powrocie do kwatery, odprawił swój rytuał, powtarzany już tysiące razy. Sztyletem naciął wnętrze lewej dłoni, a następnie ofiarował swoją krew Khaine'owi. Po złożeniu ofiary pokropił ranę miksturą przyspieszającą gojenie, tak by rano nie został na dłoni żaden ślad ostrza. Następnie zabrał się za czyszczenie i polerowanie pancerza. Po tych czynnościach poszedł spać, starając się ignorować hałaśliwych zielonoskórych na zewnątrz.
Rano umył się, zjadł niewielki posiłek i wdział zbroję.
Druchii ruszyli na arenę, by oglądać swojego kapitana w walce.
Rano umył się, zjadł niewielki posiłek i wdział zbroję.
Druchii ruszyli na arenę, by oglądać swojego kapitana w walce.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
Bitka dwa: Ludziok Konserwa - Elfiok z Halabardom
Walka druga: Roland z Bastonne, Bretoński Rycerz - Vraneth Pogromca, Elf z Czarnej Straży
O ile z początku z organizacją całej tej areny było nieco trudno - wszelkie animozje, jak każdego zresztą dnia życia zielonoskórych, wyłaziły na wierzch i raziły wszystkich dokoła. To teraz już wszystko miało, przynajmniej z założenia, a jak wiadomo z tymi bywa różnie, potoczyć się lawinowo. Po pierwszej walce, na arenie urosła jeszcze warstwa trupów, toteż Gorfang nakazał wszelkim goblinom jak najprędzej ów miejsce starć wysprzątać. Teraz w końcu udało się zobaczyć kamienne płyty, na których walczyć mieli zawodnicy. Ci zaś przygotowywali się do walki sumiennie.
Vraneth, uniesiony nieco z powodu śmierci odwiecznego wroga, wstąpił na arenę dumnie, jak Pan. Tutaj uważał się wszakże za Pana, nie było tu istot, które mogły mu dorównać, nie było tutaj niczego godnego uwagi, prócz bogactwa, które zapragnął stąd wynieść. Tylko to go interesowało i wiedział, wiedział na pewno, że to mu się uda. Rycerzem zaś kierowały zupełnie inne pobudki. On dopiero miał pokazać wszystkim, że jest najlepszy, dopiero miał zawalczyć o łaskę Pani Jeziora, a także o szacunek innych uczestników areny. Miał wrażenie, że nim gardzili, że wszelkie obelgi są kierowane przeciw niemu, ale prawdę mówiąc niewiele go to obchodziło. On również był bardzo pewny siebie. Zaiste, to miała być bardzo krwawa walka, żaden nie ustąpi pola, to było wiadome.
I długo nie czekali, stojąc tak naprzeciw siebie, nie lękając się przeciwnika. Gdy zabrzmiał głos Herszta, Bretończyk pochylił tylko głowę w modlitwie, spodziewajac się łaski Pani w tej ciężkiej walce. To zaś było okazją dla Mrocznego Elfa, który miał nadzieję szybko zaatakować, szybko zakończyć życie tego nędznego stworzenia naprzeciw, więc ruszył prędko do ataku. Z pewnością miał predyspozycje by być szybszym od człowieka, halabarda jednak tylko przecięła ze świstem powietrze w miejscu gdzie przed chwilą stał rycerz. Mimo bardzo ciężkiej zbroi, udało mu się szybko uniknąć ciosu, a teraz inicjatywa należała do niego. Zasłonił się tarczą i, trzymając pozycję defensywną zatoczył płytki łuk swoim mieczem.
To był prosty cios i elf sparował go z łatwością drzewcem halabardy. Ba! Sprawny ruch wystarczył by Rolanda pozbawić broni, która to z brzękiem upadła zbyt daleko by ją podnieść. Teraz mógł tylko się bronić, ale Vraneth zdawał się być o wiele lepiej wyszkolony w walce i raz po raz zadawał ciosy, które z ledwością udawało się parować, z ledwością unikać. A w końcu i szczęście miało się skończyć, gdy haczykowate zakończenie broni drzewcowej zaczepiło się o bretoński naramiennik. Jedno szarpnięcie, a potem sprawne pchnięcie okaleczyło mocno człowieka, a z rany sączyly się olbrzymie ilości krwi. Ten zatoczył się, cofnął, spodziewając się kolejnych ataków, które już ciężej było parować. Część odbijała się od jego twardego pancerza, czesć ginęła gdzieś w powietrzu, a pewny wygranej elf postępował cały czas do przodu.
I to była szansa. Mimo, że bez broni, rycerz zaszarżował na odsloniętego przeciwnika. Schronił się za migdałową tarczą i pchnął ograniczonymi siłami do przodu, niemal przewracając elfa. Druga dłoń, odziana w pancerną rękawicę wyprowadziła cios, miażdżąc część elfiej twarzy, a niewybredny kopniak powalił długouchego na ziemię. Roland ryknął wściekle i uniósł teraz swą tarczę na której widniał symbol jego rodu, po czym opuścił ją na wysokości elfiego gardła. Głowa oddzieliła się od tułowia, krew tryskała fontanną, a oto kolejne ciosy padały na nieżywe już ciało Vranetha. Pewność siebie już dawno ulotniła się z coraz bardziej rozczłonkowywanego ciała: To zaczynało już przypominać krwawą galaretę... W końcu przestał, nie miał już siły.
Walka druga: Roland z Bastonne, Bretoński Rycerz - Vraneth Pogromca, Elf z Czarnej Straży
O ile z początku z organizacją całej tej areny było nieco trudno - wszelkie animozje, jak każdego zresztą dnia życia zielonoskórych, wyłaziły na wierzch i raziły wszystkich dokoła. To teraz już wszystko miało, przynajmniej z założenia, a jak wiadomo z tymi bywa różnie, potoczyć się lawinowo. Po pierwszej walce, na arenie urosła jeszcze warstwa trupów, toteż Gorfang nakazał wszelkim goblinom jak najprędzej ów miejsce starć wysprzątać. Teraz w końcu udało się zobaczyć kamienne płyty, na których walczyć mieli zawodnicy. Ci zaś przygotowywali się do walki sumiennie.
Vraneth, uniesiony nieco z powodu śmierci odwiecznego wroga, wstąpił na arenę dumnie, jak Pan. Tutaj uważał się wszakże za Pana, nie było tu istot, które mogły mu dorównać, nie było tutaj niczego godnego uwagi, prócz bogactwa, które zapragnął stąd wynieść. Tylko to go interesowało i wiedział, wiedział na pewno, że to mu się uda. Rycerzem zaś kierowały zupełnie inne pobudki. On dopiero miał pokazać wszystkim, że jest najlepszy, dopiero miał zawalczyć o łaskę Pani Jeziora, a także o szacunek innych uczestników areny. Miał wrażenie, że nim gardzili, że wszelkie obelgi są kierowane przeciw niemu, ale prawdę mówiąc niewiele go to obchodziło. On również był bardzo pewny siebie. Zaiste, to miała być bardzo krwawa walka, żaden nie ustąpi pola, to było wiadome.
I długo nie czekali, stojąc tak naprzeciw siebie, nie lękając się przeciwnika. Gdy zabrzmiał głos Herszta, Bretończyk pochylił tylko głowę w modlitwie, spodziewajac się łaski Pani w tej ciężkiej walce. To zaś było okazją dla Mrocznego Elfa, który miał nadzieję szybko zaatakować, szybko zakończyć życie tego nędznego stworzenia naprzeciw, więc ruszył prędko do ataku. Z pewnością miał predyspozycje by być szybszym od człowieka, halabarda jednak tylko przecięła ze świstem powietrze w miejscu gdzie przed chwilą stał rycerz. Mimo bardzo ciężkiej zbroi, udało mu się szybko uniknąć ciosu, a teraz inicjatywa należała do niego. Zasłonił się tarczą i, trzymając pozycję defensywną zatoczył płytki łuk swoim mieczem.
To był prosty cios i elf sparował go z łatwością drzewcem halabardy. Ba! Sprawny ruch wystarczył by Rolanda pozbawić broni, która to z brzękiem upadła zbyt daleko by ją podnieść. Teraz mógł tylko się bronić, ale Vraneth zdawał się być o wiele lepiej wyszkolony w walce i raz po raz zadawał ciosy, które z ledwością udawało się parować, z ledwością unikać. A w końcu i szczęście miało się skończyć, gdy haczykowate zakończenie broni drzewcowej zaczepiło się o bretoński naramiennik. Jedno szarpnięcie, a potem sprawne pchnięcie okaleczyło mocno człowieka, a z rany sączyly się olbrzymie ilości krwi. Ten zatoczył się, cofnął, spodziewając się kolejnych ataków, które już ciężej było parować. Część odbijała się od jego twardego pancerza, czesć ginęła gdzieś w powietrzu, a pewny wygranej elf postępował cały czas do przodu.
I to była szansa. Mimo, że bez broni, rycerz zaszarżował na odsloniętego przeciwnika. Schronił się za migdałową tarczą i pchnął ograniczonymi siłami do przodu, niemal przewracając elfa. Druga dłoń, odziana w pancerną rękawicę wyprowadziła cios, miażdżąc część elfiej twarzy, a niewybredny kopniak powalił długouchego na ziemię. Roland ryknął wściekle i uniósł teraz swą tarczę na której widniał symbol jego rodu, po czym opuścił ją na wysokości elfiego gardła. Głowa oddzieliła się od tułowia, krew tryskała fontanną, a oto kolejne ciosy padały na nieżywe już ciało Vranetha. Pewność siebie już dawno ulotniła się z coraz bardziej rozczłonkowywanego ciała: To zaczynało już przypominać krwawą galaretę... W końcu przestał, nie miał już siły.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Wampir Martin dalej był w posiadaniu cennego miecza, zwanego Kroniką. Wymiana, zaproponowana Tilith, nie doszła do skutku. Co więcej, gdzieś na granicy jego postrzegania majaczył jasny punkt, od którego nie mógł się uwolnić. Gdy tylko spoglądał w jego kierunku, widmowa sylwetka przemieszczała się błyskawicznie, niemożliwa do uchwycenia. Dopiero teraz pomyślał, że być może właściciel Kroniki był związany ze swoim orężem mocniej niż wszyscy mogliby przypuszczać.
[do Mistrza Areny: przepraszam za zaingerowanie w postać Mortiego. On ma jednak miecz, a ja jakiś czas pogram sobie duchem elfa, związanym nierozerwalnie z jego bronią. Obiecuję nie miesząc się zbytnio, a tylko dodawać smaczku. ]
[do Mistrza Areny: przepraszam za zaingerowanie w postać Mortiego. On ma jednak miecz, a ja jakiś czas pogram sobie duchem elfa, związanym nierozerwalnie z jego bronią. Obiecuję nie miesząc się zbytnio, a tylko dodawać smaczku. ]
To całkiem zrozumiałe i logiczne, absolutnie nie przeszkadza
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Po walce rycerz zajął kwaterę martwych elfów i zapadł w głęboki sen.
Podczas odpoczynku moc Pani uleczyła rany rycerza.
_____________________________________________________________________
Ale mnie wystraszyłeś Już myślałem, że przegrałem a tu taka niespodzianka
Po wygranych walkach możemy sobie wybrać np: większa wytrzymałość, lepszy atak, czy coś w tym stylu?
Podczas odpoczynku moc Pani uleczyła rany rycerza.
_____________________________________________________________________
Ale mnie wystraszyłeś Już myślałem, że przegrałem a tu taka niespodzianka
Po wygranych walkach możemy sobie wybrać np: większa wytrzymałość, lepszy atak, czy coś w tym stylu?
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
[Przeczytaj zasady areny z pierwszej strony...]
Nie, nie przewidziałem treningów Jakoś nie do końca mnie to przekonuje.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Po zwycięskiej walce Rolanda Albrecht resztę dnia spędził w swojej kwaterze, przygotowując się do do swojej, następne walki. Mimo, iż nadal nie miał pojęcia z kim będzie walczył ("Włochate Bydlem" nadal niewiele mu mówiło), wierzył w swoje umiejętności i łaskę, którą Sigmar roztoczył nad swym skromnym sługą. Gdy już stanie na piaskach Areny, przyniesie zagładę swemu adwersarzowi, lub zginie próbując.
Gdy już skończył mocować ostatnie elementy pancerza, wziął swój święty miecz i położywszy obie ręce na rękojeści, zaczął się cicho modlić. Po chwili jego szept przeszedł w głośne słowa, a kapłan przymknął oczy w religijnym uniesieniu. Z upływem czasu zaczął recytować święte teksty z coraz większą gorliwością, a ostrze jego miecza poczęło lśnić delikatnym, pomarańczowym blaskiem. Pod koniec inkantacji jego głos rozbrzmiewał głośno i wyraźnie w całej okolicy, a ostanie słowa modlitwy niemalże wykrzyczał. Potem zamilkł, z opuszczoną głową i kropelkami potu spływającymi po skroni.
Brat Albrecht Lutzer poczuł w sobie niesamowitą siłę, która pozwoli mu zniszczyć wszelkie zło w kaskadach oczyszczającego płomienia.
Był gotów.
***
Tymczasem, tajemnicza postać w długim płaszczu i szerokim kapeluszu* stała ukryta w tłumie przyjezdnych, obserwując kwaterę kapłana. Przez te wszystkie godziny śledzenia poczynań Albrechta oraz nauki jego zachowań, w jej głowie dojrzał plan. Za chwilę uda się na Arenę i obejrzy walkę zakonnika. Jeśli Lutzer zginie na tej barbarzyńskiej ziemi, nie będzie problemu. Jeżeli jednak przetrwa to spotkanie, będzie trzeba interweniować w bardziej bezpośredni sposób...
*Nie jest to żaden z uczestników Areny
Gdy już skończył mocować ostatnie elementy pancerza, wziął swój święty miecz i położywszy obie ręce na rękojeści, zaczął się cicho modlić. Po chwili jego szept przeszedł w głośne słowa, a kapłan przymknął oczy w religijnym uniesieniu. Z upływem czasu zaczął recytować święte teksty z coraz większą gorliwością, a ostrze jego miecza poczęło lśnić delikatnym, pomarańczowym blaskiem. Pod koniec inkantacji jego głos rozbrzmiewał głośno i wyraźnie w całej okolicy, a ostanie słowa modlitwy niemalże wykrzyczał. Potem zamilkł, z opuszczoną głową i kropelkami potu spływającymi po skroni.
Brat Albrecht Lutzer poczuł w sobie niesamowitą siłę, która pozwoli mu zniszczyć wszelkie zło w kaskadach oczyszczającego płomienia.
Był gotów.
***
Tymczasem, tajemnicza postać w długim płaszczu i szerokim kapeluszu* stała ukryta w tłumie przyjezdnych, obserwując kwaterę kapłana. Przez te wszystkie godziny śledzenia poczynań Albrechta oraz nauki jego zachowań, w jej głowie dojrzał plan. Za chwilę uda się na Arenę i obejrzy walkę zakonnika. Jeśli Lutzer zginie na tej barbarzyńskiej ziemi, nie będzie problemu. Jeżeli jednak przetrwa to spotkanie, będzie trzeba interweniować w bardziej bezpośredni sposób...
*Nie jest to żaden z uczestników Areny
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.