
Prolog
Deszcz stukał w uchylone okiennice starego pałacu rodu Elthan. Większość kropel spływało po parapecie wprost na altanę w ogrodzie, a te nieliczne, którym udało się wkraść do domu lądowały na biurko Waltera, rozmywając tusz na porozrzucanych w nieładzie listach.
Drzwi od gabinetu uchyliły się, a przez niewielką szczelinę do pomieszczania wpadła smuga światła, która oświetliła portret nad biurkiem. Z zakurzonego płótna na pomieszczenie spoglądał młody mężczyzna o bardzo łagodnych rysach twarzy.
- Dost, przekaż służbie, żeby mi nie przeszkadzano. Będę bardzo zajęty – z korytarza dało usłyszeć się gardłowy głos mężczyzny, a po chwili do pomieszczenia wszedł grubawy mężczyzna w średnim wieku.
Mężczyzna zrobił kilka powolnych kroków w gabinecie, a następnie zatrzymał się tuż przy biurku. Z twarzy zarządcy pałacu rodu Elthan rzadko dało się coś wyczytać, tak było i tym razem, choć jego wzrok był niezaprzeczalnie inny niż zwykle. W jego oczach był strach i niepokój - uczucia tak mu obce.
Walter podniósł z biurka zapałki i rozpalił lampę, która rozświetliła całe pomieszczenie. Dopiero teraz zauważył otwarte okno i kałużę na biurku. Zarządca bardzo powoli zamknął okiennice i zatrzymał wzrok na zamokłych listach. Nie mógł uwierzyć jak lekkomyślny był pozostawiając je na widoku – gdyby Eliss weszła do gabinetu wszystko wyszłoby na jaw. Walter uśmiechnął się pod nosem.
- Przecież ona nigdy tutaj nie wchodzi – szepnął mężczyzna, nalewając wino z kryształowej karafki.
Zarządca rozsiadł się w swoim ulubionym fotelu, pociągając z kielicha. Mężczyzna chwycił mokre kartki i spróbował rozczytać rozmazany list. Po chwili cisnął go do kominka.
Z parku dało się usłyszeć przekleństwa służących, którzy musieli wyjść w tak parszywą pogodę na dwór. Walter spojrzał w okno, a jego wzrok utkwił na szybie przyozdobionej licznymi kroplami deszczu. Lato, pomyślał mężczyzna. Wiedział, że to zły znak. Nie wierzył w przesądy, ale ta pogoda przyprawiała go o gęsią skórkę. Ostatni raz widział taką pogodę, gdy …
Walter oderwał wzrok od okna i szybko spojrzał na jeden z dwóch portretów wiszących na ścianie. Spod długich, czarnych włosów spoglądały na niego czarne oczy pięknej kobiety. Zarządca jednak nie patrzył na portret Estelle Elthan, bał się jej wzroku. Oczu, którymi codziennie spoglądała na niego jej córka – Elizabeth, którą pieszczotliwie nazywał Eliss. Walter patrzył na swojego dawnego pracodawcę i jednocześnie przyjaciela. Od wielu lat nie spoglądał na te portrety. Zapomniał o nich, ale one nie zapomniały o nim. Z starego płótna spoglądali na jego czyny. Czyny przeciwko ich córce.
Zarządca wpatrzony w portret Nitodemusa, nalał kolejną porcję wina do kufla. Był coraz bardziej zły. Nie na siebie, lecz na nią.
- Co mam według Ciebie zrobić? – wykrztusił z siebie Walter, kończąc karafkę – Nie mam wyboru. Wielokrotnie próbowałem z nią rozmawiać, przekonać ją. Jest uparta jak Estelle.
Mężczyzna wstał chwiejnym krokiem i podszedł do okna. Oparł spocone czoło do wilgotnej szyby, po czym energicznie obrócił się na pięcie i krzyknął w kierunku portretu:
- Jest dla mnie jak córka! Od waszej śmierci zajmuję się nią! Nie patrz tak na mnie!
Zarządca osunął się na podłogę i usiadł w szerokim rozkroku. Po chwili drzwi do gabinetu otworzyły się i wszedł do niego wysoki mężczyzna z krótkim brązowym wąsem. Z łatwością dało się zauważyć podobieństwo między mężczyznami.
- Ojcze, nic Ci nie jest? – zapytał, rozglądając się po gabinecie.
- Dost! – krzyknął, próbując zerwać się na nogi, lecz ponownie wylądował na starym dywanie. – Przynieś wina.
- Chyba Ci wystarczy.
- To był rozkaz od zarządcy posiadłości! – wykrzyknął zarządca, uderzając pięścią w dywan.
Dost pokiwał niezadowolony głową, po czym wyszedł z pomieszczenia. Walter jeszcze raz spróbował podnieść się z dywanu, ale i tym razem zakończyło się to fiaskiem. Zarządca przez kilka minut siedział na podłodze, bezmyślnie wpatrując się w stojącą biblioteczkę po drugiej stronie pomieszczenia, a następnie zebrał się, aby spróbować wstać. Po raz kolejny zakończyło się to bolesnym upadkiem.
Gdyby to było takie proste, pomyślał. Wszystko było zaplanowane, ale ona musiała się wtrącić. Zawsze musi mieć ostatnie słowo. Zupełnie jak matka.
Na twarzy Waltera pojawił się brzydki grymas, a następnie splunął na dywan. W jego głowie kotłowały się tysiące myśli, a spożyte wcześniej wino nie pozwalało na ich uporządkowanie. Zarządca wiedział, że jego idealnie dopracowany plan właśnie przestał już takim być, ale nie mógł sprzeciwić się Eliss. Nigdy tego nie robił, a gdyby teraz to zmienił mogłaby coś zacząć podejrzewać. Był w kropce.
***
Gdy Dost wszedł do gabinetu swojego ojca było już długo po północy. Większość służby skończyło już swoją pracę, a Ci nieliczni, którzy jeszcze nie spali cicho myszkowali po spiżarni. Wartownicy, którzy powinni stać na deszczu przy bramie, schowani w kuchni przeczekiwali swoją wartę. Jedynie stary Armil sumiennie stał na straży posiadłości swojej pani. Dawno temu obiecał Elthanowi, że będzie bronił jego córki. Pogoda nie mogła mu przeszkodzić w dotrzymaniu obietnicy. Armil przede wszystkim cenił lojalność - cechę, której brakowało tak wielu ludziom.
***
Dost odstawił karafkę na biurko, a następnie zabrał koc i poduszkę z jednego z foteli. Nie chciał budzić swojego ojca, więc tylko przykrył go dokładnie, po czym cicho zamknął za sobą drzwi.
Tomasz "Witek" Witkowski