Arena of Death edycja IV
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Dnia 30.10 anno domini 2007 stałem się magistrem
Zatem czas na wznowienie areny nr IV. Troszkę to trwało ale prezentuje oto dwie kolejne walki.
Talsa Doom vs Oko-Ucho
Młody barbarzyńca Talsa był gotowy na walkę. Już zaraz miał zetrzeć się ze szczurowatą istotą podobną nieco do zwierzoludzi z jego krainy. Prawdopodobnie to był zwierzolud i tak jak on wyznawca mrocznych potęg. Tym lepiej. Obaj będą rozumieli o co idzie stawka. A ta była duża. Uznanie mrocznego pana krwi w przypadku Talsy, a jak w przypadku tego zwierzoluda to nie było już dla barbarzyńcy istotne.
Oko-Ucho zachichotał radośnie widząc przed sobą człowieka. Ludkowie byli głupio-głupi a ten wyglądał na prostaczka czekającego na w miarę uczciwą walkę. Skaven lekko spojrzał na swoje bitewne pazury ociekające mazią, którą je natarł. To nie będzie cakiem uczciwe, ale cóż to już problem głupiego ludzika.
Rozległ się gong i obaj skoczyli na siebie. Oko-Ucho zwinnie przeszedł obok miecza barbarzyńcy i „drapnął” prosto po twarzy. W ostatniej chwili Talsa uchylił się ale i tak na jego policzku wykwitły dwie krwawe szramki natychmiast zaczynające piec. Kontratak Talsy oko-ucho z łatwością przewidział i uniknął efektywnym saltem, sam nie był jednak w dobrej pozycji do zadania ciosu toteż jego sierpowy cios pozostał bez efektu. Talsa ciął teraz na płasko, Oko-Ucho tylko sięuchylił po czym pchnął ostrzem przymocowanym do dłoni. Talsa tym razem przygotowany odbił stal swoim mieczem. Ręka poderwana tym ciosem poleciała do góry i teraz łaknący chwały Talsa ciął czysto. Amulet na piersi Skavena zaskrzył się gdy miecz Talsy zetknął się z ciałem Oka-Ucha. Lecz mimo że w znacznej części powstrzymał cios to głębokie poszarpane cięcie wykwitło na sierści brocząc ją krwią. Oko-Ucho zaskrzeczał z bólu i wściekłości że ludek go zranił. Desperacko „pazury” pazury pomknęły w kierunku talsy raniąc jego ramię przebijając się przez zbroję. Talsa znów poczuł piekący bół gdy pazur przebiłmu ramię. Nie czuł już policzka gdzie został zraniony i wkrótce miał nie czuć ramienia. Zebrał się w sobie czując że nie pociągnie już długo i włożył całą swą siłę w cios. Skaven nie zdążył nawet pisnąć zaskoczony furią ataku. Miecz z zadziorami przeciął skavena w taki sposób że uśierściony „zwieerzolud” został podrzucony do góry martwy nim jego ciało spadło na arenę. Talsa wydał z siebie triumfalny okrzyk.
Kondzior von Carstein vs Mel’Thar Durien
W ciemnosci zabłysła pochodnia. Kondzior von Carstein wybudził się z letargu. Oczekiwał czerpiąc siłę z mroku. Oczekiwał na swą walkę tutaj na arenie. W końcu nadszedł czas. Chwycił pochwę z mieczem i przypasał ją do pasa. Broń była cieplłą rozgrzewająca nawet jego martwe ciało. Płonęła. Ale groźna była tylko dla jego wrogów.
Mroczny elf westchnął. Zbliżał się do niego blady wojownik z płonącym mieczem. Coś było w nim dziwnego ale z nim miał się zetrzeć i miał się przekonać sam czym był ten wojownik.
Mel’ Thar był jednak pewien swoich umiejętności. Niewielu szermierzy było zdolnych mu dorównać. Mocniej ścisnął rekojeście swych broni gotując Siudo skoku.
Mel’Thar zaatakował jednocześnie z gongiem rozpoczynającym walkę. Sztylet pomknął prosto w przeciwnika lecz zatrzymał się na zbroi wampira. Ten starał się nabić zwinnego elfa gdy ten pomknął ku niemu lecz bez skutku. Elf był zbyt zwinny. Kondzior próbował się cofnąć. Mel’ Thar był już na nim. Sztylet pomknął ku gadłu wampira wbijając się w ciało i nieumarły wojownik poczuł stal w gardle. Przez chwilę nic się nie działo lecz czuł jak jego siła zyciowa ucieka w zastraszającym tempie. Próbował powstrzymać proces ale jego Zycie wyciekało mu przez „palce” niczym woda. W jednej chwili stał, w drugiej zmienił się w kupę popiołu rozwiewaną przez wiatr. Mel’Thar odetchnął i rozluźnił się. Ten wojownik był dziwny ale dla niego nie stanowił wyzwania.
Zatem czas na wznowienie areny nr IV. Troszkę to trwało ale prezentuje oto dwie kolejne walki.
Talsa Doom vs Oko-Ucho
Młody barbarzyńca Talsa był gotowy na walkę. Już zaraz miał zetrzeć się ze szczurowatą istotą podobną nieco do zwierzoludzi z jego krainy. Prawdopodobnie to był zwierzolud i tak jak on wyznawca mrocznych potęg. Tym lepiej. Obaj będą rozumieli o co idzie stawka. A ta była duża. Uznanie mrocznego pana krwi w przypadku Talsy, a jak w przypadku tego zwierzoluda to nie było już dla barbarzyńcy istotne.
Oko-Ucho zachichotał radośnie widząc przed sobą człowieka. Ludkowie byli głupio-głupi a ten wyglądał na prostaczka czekającego na w miarę uczciwą walkę. Skaven lekko spojrzał na swoje bitewne pazury ociekające mazią, którą je natarł. To nie będzie cakiem uczciwe, ale cóż to już problem głupiego ludzika.
Rozległ się gong i obaj skoczyli na siebie. Oko-Ucho zwinnie przeszedł obok miecza barbarzyńcy i „drapnął” prosto po twarzy. W ostatniej chwili Talsa uchylił się ale i tak na jego policzku wykwitły dwie krwawe szramki natychmiast zaczynające piec. Kontratak Talsy oko-ucho z łatwością przewidział i uniknął efektywnym saltem, sam nie był jednak w dobrej pozycji do zadania ciosu toteż jego sierpowy cios pozostał bez efektu. Talsa ciął teraz na płasko, Oko-Ucho tylko sięuchylił po czym pchnął ostrzem przymocowanym do dłoni. Talsa tym razem przygotowany odbił stal swoim mieczem. Ręka poderwana tym ciosem poleciała do góry i teraz łaknący chwały Talsa ciął czysto. Amulet na piersi Skavena zaskrzył się gdy miecz Talsy zetknął się z ciałem Oka-Ucha. Lecz mimo że w znacznej części powstrzymał cios to głębokie poszarpane cięcie wykwitło na sierści brocząc ją krwią. Oko-Ucho zaskrzeczał z bólu i wściekłości że ludek go zranił. Desperacko „pazury” pazury pomknęły w kierunku talsy raniąc jego ramię przebijając się przez zbroję. Talsa znów poczuł piekący bół gdy pazur przebiłmu ramię. Nie czuł już policzka gdzie został zraniony i wkrótce miał nie czuć ramienia. Zebrał się w sobie czując że nie pociągnie już długo i włożył całą swą siłę w cios. Skaven nie zdążył nawet pisnąć zaskoczony furią ataku. Miecz z zadziorami przeciął skavena w taki sposób że uśierściony „zwieerzolud” został podrzucony do góry martwy nim jego ciało spadło na arenę. Talsa wydał z siebie triumfalny okrzyk.
Kondzior von Carstein vs Mel’Thar Durien
W ciemnosci zabłysła pochodnia. Kondzior von Carstein wybudził się z letargu. Oczekiwał czerpiąc siłę z mroku. Oczekiwał na swą walkę tutaj na arenie. W końcu nadszedł czas. Chwycił pochwę z mieczem i przypasał ją do pasa. Broń była cieplłą rozgrzewająca nawet jego martwe ciało. Płonęła. Ale groźna była tylko dla jego wrogów.
Mroczny elf westchnął. Zbliżał się do niego blady wojownik z płonącym mieczem. Coś było w nim dziwnego ale z nim miał się zetrzeć i miał się przekonać sam czym był ten wojownik.
Mel’ Thar był jednak pewien swoich umiejętności. Niewielu szermierzy było zdolnych mu dorównać. Mocniej ścisnął rekojeście swych broni gotując Siudo skoku.
Mel’Thar zaatakował jednocześnie z gongiem rozpoczynającym walkę. Sztylet pomknął prosto w przeciwnika lecz zatrzymał się na zbroi wampira. Ten starał się nabić zwinnego elfa gdy ten pomknął ku niemu lecz bez skutku. Elf był zbyt zwinny. Kondzior próbował się cofnąć. Mel’ Thar był już na nim. Sztylet pomknął ku gadłu wampira wbijając się w ciało i nieumarły wojownik poczuł stal w gardle. Przez chwilę nic się nie działo lecz czuł jak jego siła zyciowa ucieka w zastraszającym tempie. Próbował powstrzymać proces ale jego Zycie wyciekało mu przez „palce” niczym woda. W jednej chwili stał, w drugiej zmienił się w kupę popiołu rozwiewaną przez wiatr. Mel’Thar odetchnął i rozluźnił się. Ten wojownik był dziwny ale dla niego nie stanowił wyzwania.
Gratki...Dnia 30.10 anno domini 2007 stałem się magistrem
I fajnie ze juz jestes...
Blog o malowanych przeze mnie figurkach. http://celedorverminhorde.blogspot.com/
Witam witamy!
graty
czekam na więcej walk
graty
czekam na więcej walk
Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Chudo vs Zkar-Gig
Chuko otrząsnął się z odrętwienia jaki spowodowała gwałtowna zmiana klimatu i miejsca pobytu. Niedługo zajęło by zrozumiał przyglądając się zmaganiom na arenie że to on bęedzie tutej też walczył. Instynkt wojownika mu to podpowiadał. Chuko zastanawiał się czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze zielone lasy Lustri.
Milczący Hobgoblin przyczaił się w cieniu obserwując jaszczura z którym zaraz miał walczyć. Patrzył poznawał jego możliwe słabe punkty nim wyjdą na arenę ucieszyć tłum rozlewem krwi. Zkar miał kilka zabaweczek o tak które zaskoczą jaszczurkę. Chwile później oboje wyszli na arenę.
Gdy rozbrzmiał gong Chuko ruszył przed siebie by zabic przeciwnika nie deliberując nad niczym jak to miał w zwyczaju. W jego kierunku poleciała kula lecz minęła nieznacznie jego łeb i wylądowała za plecami saurusa rozbijając się rozlewając i rozpryskując przy tym jakiś płyn. Chuko zwolnił na chwilę obejrzał się po czym wzruszył ramionami i już miał ponowić atak gdy przeciwnik sam skoczył na niego. Miecze Zkara-Giga dosięły łuskowanego ciała lecz miały lekki problem z przebiciem się przez twarde łuski co nieco wyhamowało cios ale i tak piasek zbroczył się krwią Lustrianina. Ten ryknął i oddał cios toporami. Zkara już jednak nie było tam gdzie uderzył i topory trafiły jedynie powietrze. Zkar znów przyskoczył i tym razem trafił w wrażliwe miejsce które poznał dzięki wnikliwym obserwacjom przed walką. Tam gdzie było niewiele łusek tam znalazła się stal i to głęboko. Chuko targnął się czując prócz bólu jak rana staje się ciepła, swędzi i jątrzy jak po truciźnie skinków. Niepomny na rany dopadł hobgoblina gdy ten odskakiwał tym razem trafiając swoimi toporami w jego ciało mimo rozpaczliwych prób parowania swoimi brońmy przez podstępną kreaturę. Hobgoblin wrzasnął starając się dążyć do zwarcia wiedząc że jak szybko przemknie to znajdzie się za plecami jaszczura co pozwoli mu nabrac potem dystansu. Przebiegając ciął udo Saurusa robiąc mu kolejną szramę na nodze. Chuko już nawet nie poczuł ciosu ale jego ruchy stawały się drętwe i niezdarne. Odwrócił się do przeciwnikai począł iść w jego kierunku lecz jakby coraz wolniej. W końcu przystanął oddychając szybko. Coś się z nim działo. Coś bardzo niedobrego. Ze zmartwiałej dłoni wypadł mu topór i tego nawet nie zauważył. Hobgoblin tylko to obserwował z ucieszonym wyrazem twarzy. Chwilę później Chuko opadł na ziemię na kolana a za chwilę położył się na arenie niezdolny już wykonać innego ruchu. Gdy skonał z jego pyska wydobyła się piana.
Chuko otrząsnął się z odrętwienia jaki spowodowała gwałtowna zmiana klimatu i miejsca pobytu. Niedługo zajęło by zrozumiał przyglądając się zmaganiom na arenie że to on bęedzie tutej też walczył. Instynkt wojownika mu to podpowiadał. Chuko zastanawiał się czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze zielone lasy Lustri.
Milczący Hobgoblin przyczaił się w cieniu obserwując jaszczura z którym zaraz miał walczyć. Patrzył poznawał jego możliwe słabe punkty nim wyjdą na arenę ucieszyć tłum rozlewem krwi. Zkar miał kilka zabaweczek o tak które zaskoczą jaszczurkę. Chwile później oboje wyszli na arenę.
Gdy rozbrzmiał gong Chuko ruszył przed siebie by zabic przeciwnika nie deliberując nad niczym jak to miał w zwyczaju. W jego kierunku poleciała kula lecz minęła nieznacznie jego łeb i wylądowała za plecami saurusa rozbijając się rozlewając i rozpryskując przy tym jakiś płyn. Chuko zwolnił na chwilę obejrzał się po czym wzruszył ramionami i już miał ponowić atak gdy przeciwnik sam skoczył na niego. Miecze Zkara-Giga dosięły łuskowanego ciała lecz miały lekki problem z przebiciem się przez twarde łuski co nieco wyhamowało cios ale i tak piasek zbroczył się krwią Lustrianina. Ten ryknął i oddał cios toporami. Zkara już jednak nie było tam gdzie uderzył i topory trafiły jedynie powietrze. Zkar znów przyskoczył i tym razem trafił w wrażliwe miejsce które poznał dzięki wnikliwym obserwacjom przed walką. Tam gdzie było niewiele łusek tam znalazła się stal i to głęboko. Chuko targnął się czując prócz bólu jak rana staje się ciepła, swędzi i jątrzy jak po truciźnie skinków. Niepomny na rany dopadł hobgoblina gdy ten odskakiwał tym razem trafiając swoimi toporami w jego ciało mimo rozpaczliwych prób parowania swoimi brońmy przez podstępną kreaturę. Hobgoblin wrzasnął starając się dążyć do zwarcia wiedząc że jak szybko przemknie to znajdzie się za plecami jaszczura co pozwoli mu nabrac potem dystansu. Przebiegając ciął udo Saurusa robiąc mu kolejną szramę na nodze. Chuko już nawet nie poczuł ciosu ale jego ruchy stawały się drętwe i niezdarne. Odwrócił się do przeciwnikai począł iść w jego kierunku lecz jakby coraz wolniej. W końcu przystanął oddychając szybko. Coś się z nim działo. Coś bardzo niedobrego. Ze zmartwiałej dłoni wypadł mu topór i tego nawet nie zauważył. Hobgoblin tylko to obserwował z ucieszonym wyrazem twarzy. Chwilę później Chuko opadł na ziemię na kolana a za chwilę położył się na arenie niezdolny już wykonać innego ruchu. Gdy skonał z jego pyska wydobyła się piana.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Roland Wędrowny Rycerz (paladin) vs Earl Hector z Bastone - Paladyn z księstwa Czerwonego Smoka
Gdy obaj rycerze wyszli na arenę spojrzeli sobie w oczy. Każdy poznał w drugim człowieka honoru pochodzących z jednej ojczyzny. Obaj dopełnić musięli rytuału walki pojedynku którego nie rozumieli miejscowi lecz żaden z rycerzy nie przejmował się.
-Jam Roland Wędrowny Rycerz- wyrzekł formalnie jeden z Bretończyków.
-Jam Earl Hektor z Bastone- odrzekł drugi Rycerz.
Obaj jednocześnie wyrzekli po tym.
-Oby błogosławieństwo Pani Jeziora spłynęło na ciebie.
W tym momencie rozległ się gong wzywający do rozpoczęcia walki lecz przeciwnicy nie ruszyli na siebie a opadli na kolana pogrążeni w modlitwie przed walką. Trwało to ze dwie minuty lecz z widowni już dało się słyszeć gwizdy i buczenia. Rycerze nie przejmowali się tym gdy oboje skończyli powstali.
-Poczynbajmy w imię Pani- rzekł Roland
-By rozstrzygnąć z jej wolą-dodał Hektor.
Chwilę potem przyjęli bojowe postawy. Hektor pierwszy uderzył mieczem i zwarł swój oręż z wielkim mieczem Rolanda. Wymienili kilka ciosów i Hektor przedarł się przez obronę uderzając w zbroję przeciwnika jednak tylko. Sam odsłonił się i już wielki miecz pomknął w jego kierunku. Nadstawił tarczę pod kontem i mimo że silny cios spadł na niego to ten tylko ześlizgnął się po tarczy opadając na ziemię nie czyniąc żadnej szkody. Znów starli się i stal uderzała o stal i żaden z rycerzy nie zdobył przewagi. I znów powtórzyła się sytuacja. Hektor bardzo zręcznie odsunął za pomocą tarczy wielki miecz na bok. Po tym oboje odeszli dwa kroki i zatoczyli wokół siebie koło jak w honorowych walkach turniejowych przed królem w Couronne. W końcu Hektor przerąbał się przez zbroję i Roland lekko zbroczył krwią. Sam nie zdołał dosięgnąć mieczem Hektora który po raz trzeci sprawnie sparował jego oręż. Roland był pod wielkim wrażeniem umiejętności Hektora leczm usiał wzią się w garść. Łaska uśmiechnęła się do Rycerza Pani Rolanda wreszcie. Gdy cios Hektora po raz kolejny dosięgł Rolanda jakaś wewnętrzna siła napełniła go ciepłem i ostrze przeciwnika nie dosięgło jego ciała odsuwając je na bok. Sam ciął z góry a jego miecz rozżarzył się błyskawicznie. Hektor nie zdołał tym razem unikną ciosu i jego zbroja została przerąbana a on sam głęboko zraniony. Nie krwawił gdyż płonący miecz od razu wypalił ranę ale ból był niesamowity nie otępiający jednak jego instynktu wojownika. Powoli przyjął pozycję obronną i gdy kolejny cios miał do niego dojść kontratakował sam raniąc ponownie Rolanda w poprzednim miejscu. Roland odskoczył i zrobił pełny obrót nadając mieczowi pęd i siłę. Z wrzaskiem cios doszedł Hektora, który nie zdążył się wycofac i szeroki ciężki miecz niemal przeciął go w pół. Ze stalą głęboko w trzewiach Hektor zdołał jeszcze wyszeptać. „Zwyciężyłeś bracie, niech pani ci sprzyja”. I po tych słowach skonał. Publiczność z wielkim entuzjazmem przyjęła tą walkę lecz Roland nie zwracał na nią uwagi. Uklęknął i zmówił dziękczynną modlitwę do Pani i w podzięce za zwycięstwo i za duszę Hektora.
Gdy obaj rycerze wyszli na arenę spojrzeli sobie w oczy. Każdy poznał w drugim człowieka honoru pochodzących z jednej ojczyzny. Obaj dopełnić musięli rytuału walki pojedynku którego nie rozumieli miejscowi lecz żaden z rycerzy nie przejmował się.
-Jam Roland Wędrowny Rycerz- wyrzekł formalnie jeden z Bretończyków.
-Jam Earl Hektor z Bastone- odrzekł drugi Rycerz.
Obaj jednocześnie wyrzekli po tym.
-Oby błogosławieństwo Pani Jeziora spłynęło na ciebie.
W tym momencie rozległ się gong wzywający do rozpoczęcia walki lecz przeciwnicy nie ruszyli na siebie a opadli na kolana pogrążeni w modlitwie przed walką. Trwało to ze dwie minuty lecz z widowni już dało się słyszeć gwizdy i buczenia. Rycerze nie przejmowali się tym gdy oboje skończyli powstali.
-Poczynbajmy w imię Pani- rzekł Roland
-By rozstrzygnąć z jej wolą-dodał Hektor.
Chwilę potem przyjęli bojowe postawy. Hektor pierwszy uderzył mieczem i zwarł swój oręż z wielkim mieczem Rolanda. Wymienili kilka ciosów i Hektor przedarł się przez obronę uderzając w zbroję przeciwnika jednak tylko. Sam odsłonił się i już wielki miecz pomknął w jego kierunku. Nadstawił tarczę pod kontem i mimo że silny cios spadł na niego to ten tylko ześlizgnął się po tarczy opadając na ziemię nie czyniąc żadnej szkody. Znów starli się i stal uderzała o stal i żaden z rycerzy nie zdobył przewagi. I znów powtórzyła się sytuacja. Hektor bardzo zręcznie odsunął za pomocą tarczy wielki miecz na bok. Po tym oboje odeszli dwa kroki i zatoczyli wokół siebie koło jak w honorowych walkach turniejowych przed królem w Couronne. W końcu Hektor przerąbał się przez zbroję i Roland lekko zbroczył krwią. Sam nie zdołał dosięgnąć mieczem Hektora który po raz trzeci sprawnie sparował jego oręż. Roland był pod wielkim wrażeniem umiejętności Hektora leczm usiał wzią się w garść. Łaska uśmiechnęła się do Rycerza Pani Rolanda wreszcie. Gdy cios Hektora po raz kolejny dosięgł Rolanda jakaś wewnętrzna siła napełniła go ciepłem i ostrze przeciwnika nie dosięgło jego ciała odsuwając je na bok. Sam ciął z góry a jego miecz rozżarzył się błyskawicznie. Hektor nie zdołał tym razem unikną ciosu i jego zbroja została przerąbana a on sam głęboko zraniony. Nie krwawił gdyż płonący miecz od razu wypalił ranę ale ból był niesamowity nie otępiający jednak jego instynktu wojownika. Powoli przyjął pozycję obronną i gdy kolejny cios miał do niego dojść kontratakował sam raniąc ponownie Rolanda w poprzednim miejscu. Roland odskoczył i zrobił pełny obrót nadając mieczowi pęd i siłę. Z wrzaskiem cios doszedł Hektora, który nie zdążył się wycofac i szeroki ciężki miecz niemal przeciął go w pół. Ze stalą głęboko w trzewiach Hektor zdołał jeszcze wyszeptać. „Zwyciężyłeś bracie, niech pani ci sprzyja”. I po tych słowach skonał. Publiczność z wielkim entuzjazmem przyjęła tą walkę lecz Roland nie zwracał na nią uwagi. Uklęknął i zmówił dziękczynną modlitwę do Pani i w podzięce za zwycięstwo i za duszę Hektora.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Zwycięzcami są
Gurthang Żelaznobrody(dwarf thane)
Driharaz the Anger (bullcentaur hero)
Edwin Wszechwiedzący (ex champion tzeencha)
Etharion (Dark Elves Assasin )
Sir Godefroy - pierworodny Duke'a Parravonu Molderoy'a(paladin)
Hiroshi z Nipponu (statystyki imperialnego)
Jon Edynson (dwarf slayer)
Volgrim Żelazna (Pięść Krasnoludzki Than)
Artein Blacksorrow - (DE Noble)
Chi Ich SOU
Kamoris Flakopruj (Exalted champion khorna )
Otto Kalman (Blood Dragon)
Talsa Doom(Aspiring champion)
Mel'Thar(dark elf assasin)
Zkar-Gig Szczszpetny(Zhar-Gig Szpetny)
Roland Wędrowny Rycerz(Bretonian Paladin)
Pary na kolejne walki II rundy są następujące
walka nr 1
Gurthang Żelaznobrody(dwarf thane)
Driharaz the Anger (bullcentaur hero)
walka nr 2
Edwin Wszechwiedzący (ex champion tzeencha)
Etharion (Dark Elves Assasin )
walka nr 3
Sir Godefroy - pierworodny Duke'a Parravonu Molderoy'a(paladin)
Hiroshi z Nipponu (statystyki imperialnego)
walka nr 4
Jon Edynson (dwarf slayer)
Volgrim Żelazna (Pięść Krasnoludzki Than)
walka nr 5
Artein Blacksorrow - (DE Noble)
Chi Ich SOU
walka nr 6
Kamoris Flakopruj (Exalted champion khorna )
Otto Kalman (Blood Dragon)
walka nr 7
Talsa Doom(Aspiring champion)
Mel'Thar(dark elf assasin)
walka nr 8
Zkar-Gig Szczszpetny(Zhar-Gig Szpetny)
Roland Wędrowny Rycerz(Bretonian Paladin)
Gurthang Żelaznobrody(dwarf thane)
Driharaz the Anger (bullcentaur hero)
Edwin Wszechwiedzący (ex champion tzeencha)
Etharion (Dark Elves Assasin )
Sir Godefroy - pierworodny Duke'a Parravonu Molderoy'a(paladin)
Hiroshi z Nipponu (statystyki imperialnego)
Jon Edynson (dwarf slayer)
Volgrim Żelazna (Pięść Krasnoludzki Than)
Artein Blacksorrow - (DE Noble)
Chi Ich SOU
Kamoris Flakopruj (Exalted champion khorna )
Otto Kalman (Blood Dragon)
Talsa Doom(Aspiring champion)
Mel'Thar(dark elf assasin)
Zkar-Gig Szczszpetny(Zhar-Gig Szpetny)
Roland Wędrowny Rycerz(Bretonian Paladin)
Pary na kolejne walki II rundy są następujące
walka nr 1
Gurthang Żelaznobrody(dwarf thane)
Driharaz the Anger (bullcentaur hero)
walka nr 2
Edwin Wszechwiedzący (ex champion tzeencha)
Etharion (Dark Elves Assasin )
walka nr 3
Sir Godefroy - pierworodny Duke'a Parravonu Molderoy'a(paladin)
Hiroshi z Nipponu (statystyki imperialnego)
walka nr 4
Jon Edynson (dwarf slayer)
Volgrim Żelazna (Pięść Krasnoludzki Than)
walka nr 5
Artein Blacksorrow - (DE Noble)
Chi Ich SOU
walka nr 6
Kamoris Flakopruj (Exalted champion khorna )
Otto Kalman (Blood Dragon)
walka nr 7
Talsa Doom(Aspiring champion)
Mel'Thar(dark elf assasin)
walka nr 8
Zkar-Gig Szczszpetny(Zhar-Gig Szpetny)
Roland Wędrowny Rycerz(Bretonian Paladin)
łosz ty... To bedzie ciekawa walka...walka nr 4
Jon Edynson (dwarf slayer)
Volgrim Żelazna (Pięść Krasnoludzki Than)
Blog o malowanych przeze mnie figurkach. http://celedorverminhorde.blogspot.com/
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Gurthang Żelaznobrody(dwarf thane) vs Driharaz the Anger (bullcentaur hero)
Krasnolud dusił w sobie emocję związane z następną walką. Przed nim oto mutant będący krasnoludem niegdyś ale wypaczony wpływem chaosu. To był kamień obrazy dla całej rasy krasnoludzkiej. Dodatkowo ta istota czerpała z tego dumę. Gurthand doszedł do wniosku że jego zamiar odkupienia swojego honoru traci tu na znaczenia wobec zmazania zniewagi wobec królestw krasnoludzkich uosabianej przez bykocentaura. Mocniej ścisnął broń i oczekiwał sygnału na rozpoczęcie walki.
Driharaz sapał i parskał. Jego ostatnia walka była przyjemnością. Zniszczył już jednego słabeusza.
Teraz miał przed sobą kolejnego i to nie nikogo innego jak słabeusza ze wschodnich krasnoludów. Tych co niegdyś zdradzili jego lud. Ha to dopiero zrządzenie Hashuta. A może i znak od niego po tym jak popadł w niewolę. Tak czy inaczej da mu w łeb. A potem zje jego serce.
Rozległ się gong. Napany Driharaz ruszył z kopyta by rozgnieść stojącego przed nim krasnoluda. Natarł z furią zasypując go gradem ciosów raz po raz i zmuszając Khazada do defensywy. Ten mógł się skupić jedynie na obronie i cofał się pod naporem wściekłego ataku pokraki. Lecz brak możliwości manewru zaskutkował że jeden cios topora bykocentaura przebił jego zbroję raniąc go.
To tylko zachęciło Driharaza do zadawania coraz większej liczby ciosów w końcu jednak bykocentaur chyba się zmęczył bo zwolnił tępo ataku co Gurthang skrzętnie wykorzystał. Biorąc zamach uderzył z boku trafiając zaskoczonego Driharaza pod żebro aż tamtego lekko odrzuciło w prawo. Ten jęknął zadziwiająco po krasnoludku. Zdołał jedynie jeszcze zadać cios młotem strzaskając naramiennik krasnoluda i tłukąc mu ramię lecz nic po za tym. Następny cios młot otarł się o łeb Driharaza i bykocentaur ujrzał gwiazdy…mnóstwo gwiazd. Ta chwila utraty pełnej kontroli nad walką kosztowała przybysza ze Zharr-Naggrund życie bowiem młot zakreślił szeroki łuk i strzaskał bykocentaurowi klatkę piersiową powalając go na ziemię. Gurthang oparł młot o ziemię i splunął na truchło zdrajcy rasy krasnoludzkiej.
Krasnolud dusił w sobie emocję związane z następną walką. Przed nim oto mutant będący krasnoludem niegdyś ale wypaczony wpływem chaosu. To był kamień obrazy dla całej rasy krasnoludzkiej. Dodatkowo ta istota czerpała z tego dumę. Gurthand doszedł do wniosku że jego zamiar odkupienia swojego honoru traci tu na znaczenia wobec zmazania zniewagi wobec królestw krasnoludzkich uosabianej przez bykocentaura. Mocniej ścisnął broń i oczekiwał sygnału na rozpoczęcie walki.
Driharaz sapał i parskał. Jego ostatnia walka była przyjemnością. Zniszczył już jednego słabeusza.
Teraz miał przed sobą kolejnego i to nie nikogo innego jak słabeusza ze wschodnich krasnoludów. Tych co niegdyś zdradzili jego lud. Ha to dopiero zrządzenie Hashuta. A może i znak od niego po tym jak popadł w niewolę. Tak czy inaczej da mu w łeb. A potem zje jego serce.
Rozległ się gong. Napany Driharaz ruszył z kopyta by rozgnieść stojącego przed nim krasnoluda. Natarł z furią zasypując go gradem ciosów raz po raz i zmuszając Khazada do defensywy. Ten mógł się skupić jedynie na obronie i cofał się pod naporem wściekłego ataku pokraki. Lecz brak możliwości manewru zaskutkował że jeden cios topora bykocentaura przebił jego zbroję raniąc go.
To tylko zachęciło Driharaza do zadawania coraz większej liczby ciosów w końcu jednak bykocentaur chyba się zmęczył bo zwolnił tępo ataku co Gurthang skrzętnie wykorzystał. Biorąc zamach uderzył z boku trafiając zaskoczonego Driharaza pod żebro aż tamtego lekko odrzuciło w prawo. Ten jęknął zadziwiająco po krasnoludku. Zdołał jedynie jeszcze zadać cios młotem strzaskając naramiennik krasnoluda i tłukąc mu ramię lecz nic po za tym. Następny cios młot otarł się o łeb Driharaza i bykocentaur ujrzał gwiazdy…mnóstwo gwiazd. Ta chwila utraty pełnej kontroli nad walką kosztowała przybysza ze Zharr-Naggrund życie bowiem młot zakreślił szeroki łuk i strzaskał bykocentaurowi klatkę piersiową powalając go na ziemię. Gurthang oparł młot o ziemię i splunął na truchło zdrajcy rasy krasnoludzkiej.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Edwin Wszechwiedzący (ex champion tzeencha) vs Etharion (Dark Elves Assasin )
Edwin wszedł na dobrze znaną sobie już arenę. Tłum powitał go długim aplauzem albowiem był tutaj znany i lubiany. W końcu zwyciężył tutaj jedną z poprzednich edycji turnieju. Miał ochotę na kolejne zwycięstwo i wiedział że niewątpliwie tak się stanie. A marny słabeusz który zaraz wyjdzie też był mu znany mimo że nigdy go nie spotkał. Mógł być sobie dobrym szermierzem ale nie zmieniało to fakty że był to słabeusz. Edwin ziewnął. Czasem wszechwiedza była taka nudna.
Etharion wyszedł z wnętrza areny stając naprzeciw zakutego w zbroje wojownika z symbolami Pana Zmian. Eherarion wzdrygnął się lekko. Nie lubił takich przeciwników. Ale Te chaośnickie ścierwa były powszechne w jego rodzinnych stronach ale nieczęsto miał okazję zetrzeć się z jednym z nich.
Tak czy inaczej słyszał że jego mentor powalił swego czasu kilku w bitwie o północne granice w 2112 roku. Etherion postanowił że powali i tego tutaj i zadedykuje tą ofiarę swojemu mistrzowi, którego zabił swoją drogą we śnie(starość nie radość jak mawiają druchii).
Gdy rozbrzmiał gong Etherion uderzył pierwszy z przewagą jaką dawała mu szybkość. Już miał uderzyć prosto w szczelinęzbroi lecz w tej chwili Edwin wiedząc co ma nastąpić ustąpił na bok i sztylety poszły po zbroi bez żadnej szkody. Sam tym samym przejechał po plecach lekko opancerzonego elfa robiąc mu z tyłu krwawą szramę. Etherion syknął z bólu i nie mając wyjścia ponownie natarł. Tym razem wepchnął ostrza pod ramię i między żebra Edwina raniąc go. Lecz Edwin uśmiechnął się tylko przez skurcz bólu i galaretowatego poruszenia wewnątrz jego zbroi. Powoli złapał wolną ręką elfa za gardło i uniósł do góry przed siebie przebijając kataną w drugiej ręce jego brzuch. Widownia wiwatowała. Elf nie zył. Edwin się zaczął nudzić. Wiedział że tak będzie.
Edwin wszedł na dobrze znaną sobie już arenę. Tłum powitał go długim aplauzem albowiem był tutaj znany i lubiany. W końcu zwyciężył tutaj jedną z poprzednich edycji turnieju. Miał ochotę na kolejne zwycięstwo i wiedział że niewątpliwie tak się stanie. A marny słabeusz który zaraz wyjdzie też był mu znany mimo że nigdy go nie spotkał. Mógł być sobie dobrym szermierzem ale nie zmieniało to fakty że był to słabeusz. Edwin ziewnął. Czasem wszechwiedza była taka nudna.
Etharion wyszedł z wnętrza areny stając naprzeciw zakutego w zbroje wojownika z symbolami Pana Zmian. Eherarion wzdrygnął się lekko. Nie lubił takich przeciwników. Ale Te chaośnickie ścierwa były powszechne w jego rodzinnych stronach ale nieczęsto miał okazję zetrzeć się z jednym z nich.
Tak czy inaczej słyszał że jego mentor powalił swego czasu kilku w bitwie o północne granice w 2112 roku. Etherion postanowił że powali i tego tutaj i zadedykuje tą ofiarę swojemu mistrzowi, którego zabił swoją drogą we śnie(starość nie radość jak mawiają druchii).
Gdy rozbrzmiał gong Etherion uderzył pierwszy z przewagą jaką dawała mu szybkość. Już miał uderzyć prosto w szczelinęzbroi lecz w tej chwili Edwin wiedząc co ma nastąpić ustąpił na bok i sztylety poszły po zbroi bez żadnej szkody. Sam tym samym przejechał po plecach lekko opancerzonego elfa robiąc mu z tyłu krwawą szramę. Etherion syknął z bólu i nie mając wyjścia ponownie natarł. Tym razem wepchnął ostrza pod ramię i między żebra Edwina raniąc go. Lecz Edwin uśmiechnął się tylko przez skurcz bólu i galaretowatego poruszenia wewnątrz jego zbroi. Powoli złapał wolną ręką elfa za gardło i uniósł do góry przed siebie przebijając kataną w drugiej ręce jego brzuch. Widownia wiwatowała. Elf nie zył. Edwin się zaczął nudzić. Wiedział że tak będzie.
Dziku , ale siara
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Hiroshi vs Sir Godefroy
Nippończyk zakończył swą bitewną medytację dokonując rytuału oczyszczenia przed pojedynkiem z jak słyszał honorowym przeciwnikiem. Jako samuraj odbył już kilka takich pojedynków w swojej ojczyźnie i jeden tutaj. Nie bał się śmierci a zarówno chwalebną śmiercią jak i zwycięstwem przynosił chlubę swego Dojo. Spojrzał w oczy rycerza i dojrzał w nich jedynie honor, nie widział wiele honoru pośród tutejszych ludzi i dlatego tak cieszył się ze swego odkrycia.
Sir Godefroy wyszedł na arenę z przekonaniem że zetrze się tym razem z jakąś pokraką, których ostatnio pełno było w okolicy. Nic dziwnego na arenie można było spotkać kogokolwiek. A dzielny rycerz miał ochotę przetrącić jakiemuś pomiotowi chaosu kark by zdobyć jeszcze większą chwałę. Zdziwił się więc widząc dziwnie odzianego jegomościa z dziwnym mieczem przy pasie. Nigdy nie widział tak cudacznie ubranego wojownika jednak instynkt podpowiadał mu że nie należy lekceważyć cudaka. Dodatkowo ten nie zasłużył by z niego kpiono, być może z daleka pochodzi i należy to uszanować. Sir Godefroy zmówił szybko modlitwę do Pani.
Hiroshi ukłonił się lekko poczem przyjął postawę Nu ki Hirameki gotowy wyjąć katanę gdy tylko przeciwnik zaatakuje po gongu. Widząc ukłon przeciwnika Godefroy zasalutował mu mieczem jak to robił częstwo w stosunku do rycerzy z którymi się pojedynkował i sam uniósł wielki oręż w powietrze bez wyraźnego trudu. Gdy rozległ się gong ruszył na przybysza z daleka mierząc w niego. Jedyną odpowiedzią był syk pochwy gdy ostrze wyskoczyło rozżarzając się ogniem i tnąc rycerza przez pierś. Z niejakim zdziwieniem Hiroshi odkrył że ręka mimo że pewna zeszła mu z linii ciosu który zadał zupełnie jakby coś odsunęło jego broń ca bok i nie dosięgnął w ogóle przeciwnika.
Sir Godefroy poczuł w tym momencie egzaltację i uniesienie znak błogosławieństwa Pani która mu sprzyjała. Oddał cios i choć Hiroshi odskoczył to koniec miecza zranił go pod ostanim żebrem. Szkarłatna krew skapnęła na ziemię. Doszedł do siebie błyskawicznie . Dwa kroki w tył i jeden w przód. Kataną do góry wykonał lot jaskółki. Ostrze pomknęło w rycerza to jednak trafiło duży dwuręczny miecz Godefroya. Oboje zamarli ze skrzyżowanym mieczem i odskoczyli do tyłu.
-To dla mnie honor- wyrzekł jedynie Hiroshi łamanym Reikspiel.
Sir Godefroy odpowiedział.
-Podzielam go i ja walcząc z tobą.- po czym uniósł go do ramienia wyprowadzając pchnięcie, które Nippończyk zbił na bok. Natychmiast w kontrze kieł tygrysa. Katana nie napotkała oporu tym razem a cios był czysty przebijając dzielnego rycerza w boku. Godefroy targnął się czując w trzewiach żelazo a z ust mu pociekła krew. Hiroshi wyciągnął katane z jego ciała gotując się do ostatecznego ciosu podczas gdy Godefroy upadł na kolana podpierając się mieczem. Nie był jednak jeszcze martwy. Gdy nippończyk się zbliżył desperackim zrywem siły poderwał się odbijając cios który miał go dekapitować po czym miecz zakreślił półkrąg godząc w Nippończyka. Ostrze dwuręcznego miecza wbiło się do połowy biodra zabijając Hiroshiego na miejscu. Sir Godefroy jednak nie był w stanie wstać. Opadł na kolana tam pozostając nie słysząc tłumu wiwatującego na jego cześć. Jak przez mgłę widział ekipę uzdrowicieli biegnących w jego kierunku. Niemniej jednak uśmiechnął się tracąc przytomność. Wygrał ku chwale Pani.
Nippończyk zakończył swą bitewną medytację dokonując rytuału oczyszczenia przed pojedynkiem z jak słyszał honorowym przeciwnikiem. Jako samuraj odbył już kilka takich pojedynków w swojej ojczyźnie i jeden tutaj. Nie bał się śmierci a zarówno chwalebną śmiercią jak i zwycięstwem przynosił chlubę swego Dojo. Spojrzał w oczy rycerza i dojrzał w nich jedynie honor, nie widział wiele honoru pośród tutejszych ludzi i dlatego tak cieszył się ze swego odkrycia.
Sir Godefroy wyszedł na arenę z przekonaniem że zetrze się tym razem z jakąś pokraką, których ostatnio pełno było w okolicy. Nic dziwnego na arenie można było spotkać kogokolwiek. A dzielny rycerz miał ochotę przetrącić jakiemuś pomiotowi chaosu kark by zdobyć jeszcze większą chwałę. Zdziwił się więc widząc dziwnie odzianego jegomościa z dziwnym mieczem przy pasie. Nigdy nie widział tak cudacznie ubranego wojownika jednak instynkt podpowiadał mu że nie należy lekceważyć cudaka. Dodatkowo ten nie zasłużył by z niego kpiono, być może z daleka pochodzi i należy to uszanować. Sir Godefroy zmówił szybko modlitwę do Pani.
Hiroshi ukłonił się lekko poczem przyjął postawę Nu ki Hirameki gotowy wyjąć katanę gdy tylko przeciwnik zaatakuje po gongu. Widząc ukłon przeciwnika Godefroy zasalutował mu mieczem jak to robił częstwo w stosunku do rycerzy z którymi się pojedynkował i sam uniósł wielki oręż w powietrze bez wyraźnego trudu. Gdy rozległ się gong ruszył na przybysza z daleka mierząc w niego. Jedyną odpowiedzią był syk pochwy gdy ostrze wyskoczyło rozżarzając się ogniem i tnąc rycerza przez pierś. Z niejakim zdziwieniem Hiroshi odkrył że ręka mimo że pewna zeszła mu z linii ciosu który zadał zupełnie jakby coś odsunęło jego broń ca bok i nie dosięgnął w ogóle przeciwnika.
Sir Godefroy poczuł w tym momencie egzaltację i uniesienie znak błogosławieństwa Pani która mu sprzyjała. Oddał cios i choć Hiroshi odskoczył to koniec miecza zranił go pod ostanim żebrem. Szkarłatna krew skapnęła na ziemię. Doszedł do siebie błyskawicznie . Dwa kroki w tył i jeden w przód. Kataną do góry wykonał lot jaskółki. Ostrze pomknęło w rycerza to jednak trafiło duży dwuręczny miecz Godefroya. Oboje zamarli ze skrzyżowanym mieczem i odskoczyli do tyłu.
-To dla mnie honor- wyrzekł jedynie Hiroshi łamanym Reikspiel.
Sir Godefroy odpowiedział.
-Podzielam go i ja walcząc z tobą.- po czym uniósł go do ramienia wyprowadzając pchnięcie, które Nippończyk zbił na bok. Natychmiast w kontrze kieł tygrysa. Katana nie napotkała oporu tym razem a cios był czysty przebijając dzielnego rycerza w boku. Godefroy targnął się czując w trzewiach żelazo a z ust mu pociekła krew. Hiroshi wyciągnął katane z jego ciała gotując się do ostatecznego ciosu podczas gdy Godefroy upadł na kolana podpierając się mieczem. Nie był jednak jeszcze martwy. Gdy nippończyk się zbliżył desperackim zrywem siły poderwał się odbijając cios który miał go dekapitować po czym miecz zakreślił półkrąg godząc w Nippończyka. Ostrze dwuręcznego miecza wbiło się do połowy biodra zabijając Hiroshiego na miejscu. Sir Godefroy jednak nie był w stanie wstać. Opadł na kolana tam pozostając nie słysząc tłumu wiwatującego na jego cześć. Jak przez mgłę widział ekipę uzdrowicieli biegnących w jego kierunku. Niemniej jednak uśmiechnął się tracąc przytomność. Wygrał ku chwale Pani.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Jon Edynson (dwarf slayer) vs Volgrim Żelazna (Pięść Krasnoludzki Than)
Zdziwienie odmalowało się na twarzach obu krasnoludów gdy doszło do nich że mają walczyć między sobą. Było to niemal poza pojmowaniem krasnoluda by walczył przeciw drugiemu krasnoludowi chyba że prawo zemsty wchodziło w grę lub walka ze zdrajcą chaosu. A że żaden z obecnych nie był wyznawcą chaosu ani nie żywił urazy do drugiego to był problem. Obaj zatem usiedli na środku areny wdając się w dyskusję co powinni zrobić i nie reagowali. Nie zmotywowały ich nawet gwizdy i buczenie ze strony widowni. Dopiero Jon będący już mocno pijany cos mamrotał i stał się agresywniejszy.
Zauważył to dyżurny czarodziej Areny i zaklął. Musiał użyc zaklęcia a krasnoludy się temu nie poddawały tak łatwo. Scisnął jeden z jego osobistych kryształów i wymamrotał formułkę iluzji. Mondragon zwróci mu z nawiązką koszt kryształu ale i tak konieczność użycia go była irytująca.
Stało się coś dziwnego. W głowach obu pojawiła się wizją że jego rzekomy przeciwnik jest elfem i do tego elfem pokazującym obelżywy gest. To dla krasnoluda było nie do zniesienia i choc Volgrim zastanawiał się chwilę co się dzieje i gdzie jest Jon do licha to nie miał czasu na dalsze rozważania bo Jon w postaci elfa się po prostu na niego rzucił i musiał się zacząc bronić.
Jon nieco zamroczony alkoholem chybił wszystkie ciosy, z kolei zdekoncentrowany Volgrim zaklął gdy jego przeciwnik uchylił się przed jego ciosem. Nadmiar złego elfia postać pokazała mu język.
To samo zobaczył Jon i ryknął wiedziony wściekłością Volgrim znów spudłował a sam otrzymał cios topora Jona w ramię co przebił jego zbroję. Kolejne ciosy raniły Volgrima a ten nie mógł sobie poradzić z tym „parszywym elfem”.
Gdzieś na trybunie czarodziej pocił się z wysiłku by utrzymać iluzję.
Krasnoludki Gwardzista znów spudłował tego długouchego.-STÓJ W MIEJSCU RAJTUZIARZU!- wrzasnął zirytowany.
Jon tego nie słyszał pogrążony jak w transie gdy w krótkiej chwili przerwy „elf odskoczył” i wypiął się na niego. Po raz kolejny dosięgł przeciwnika. Lecz inne ciosy niegroźnie o gromrill się rozbiły. Uchylił się przed młotem Volgrima szarżując na niego natychmiast po przejściu nad jego głową ciężkiego oręża. W końcu dotarł na tak bliską odległość że udało mu się uderzyć jednocześnie oboma toporami. Volgrim nie zdołał zareagować. Oba topory wbiły się w jego czaszkę. W tym momencie iluzja się rozwiała i oczom Jona ukazał się martwy już Volgrim. To go nieco otrzeźwiło i powoli docierało do zabójcy że coś jest nie tak. Spojrzał na swe topory i spojrzał na martwego współplemieńca. W końcu zrozumiał. Zabił pobratymca. Kolejna hańba spadła na jego barki. A najgorsze było to że myślał że to parszywy elf i to pewnie ich sprawka. Z wściekłości i bólu psychicznego wrzasnął z rozpaczy i zapłakał nad swym losem i śmiercią Volgrima. Odpowiedziały mu tylko wiwaty tłumu. Gdzieś tam w loży honorowej nadworny mag Mondragona chichotał z uciechy po udanym zaklęciu.
Zdziwienie odmalowało się na twarzach obu krasnoludów gdy doszło do nich że mają walczyć między sobą. Było to niemal poza pojmowaniem krasnoluda by walczył przeciw drugiemu krasnoludowi chyba że prawo zemsty wchodziło w grę lub walka ze zdrajcą chaosu. A że żaden z obecnych nie był wyznawcą chaosu ani nie żywił urazy do drugiego to był problem. Obaj zatem usiedli na środku areny wdając się w dyskusję co powinni zrobić i nie reagowali. Nie zmotywowały ich nawet gwizdy i buczenie ze strony widowni. Dopiero Jon będący już mocno pijany cos mamrotał i stał się agresywniejszy.
Zauważył to dyżurny czarodziej Areny i zaklął. Musiał użyc zaklęcia a krasnoludy się temu nie poddawały tak łatwo. Scisnął jeden z jego osobistych kryształów i wymamrotał formułkę iluzji. Mondragon zwróci mu z nawiązką koszt kryształu ale i tak konieczność użycia go była irytująca.
Stało się coś dziwnego. W głowach obu pojawiła się wizją że jego rzekomy przeciwnik jest elfem i do tego elfem pokazującym obelżywy gest. To dla krasnoluda było nie do zniesienia i choc Volgrim zastanawiał się chwilę co się dzieje i gdzie jest Jon do licha to nie miał czasu na dalsze rozważania bo Jon w postaci elfa się po prostu na niego rzucił i musiał się zacząc bronić.
Jon nieco zamroczony alkoholem chybił wszystkie ciosy, z kolei zdekoncentrowany Volgrim zaklął gdy jego przeciwnik uchylił się przed jego ciosem. Nadmiar złego elfia postać pokazała mu język.
To samo zobaczył Jon i ryknął wiedziony wściekłością Volgrim znów spudłował a sam otrzymał cios topora Jona w ramię co przebił jego zbroję. Kolejne ciosy raniły Volgrima a ten nie mógł sobie poradzić z tym „parszywym elfem”.
Gdzieś na trybunie czarodziej pocił się z wysiłku by utrzymać iluzję.
Krasnoludki Gwardzista znów spudłował tego długouchego.-STÓJ W MIEJSCU RAJTUZIARZU!- wrzasnął zirytowany.
Jon tego nie słyszał pogrążony jak w transie gdy w krótkiej chwili przerwy „elf odskoczył” i wypiął się na niego. Po raz kolejny dosięgł przeciwnika. Lecz inne ciosy niegroźnie o gromrill się rozbiły. Uchylił się przed młotem Volgrima szarżując na niego natychmiast po przejściu nad jego głową ciężkiego oręża. W końcu dotarł na tak bliską odległość że udało mu się uderzyć jednocześnie oboma toporami. Volgrim nie zdołał zareagować. Oba topory wbiły się w jego czaszkę. W tym momencie iluzja się rozwiała i oczom Jona ukazał się martwy już Volgrim. To go nieco otrzeźwiło i powoli docierało do zabójcy że coś jest nie tak. Spojrzał na swe topory i spojrzał na martwego współplemieńca. W końcu zrozumiał. Zabił pobratymca. Kolejna hańba spadła na jego barki. A najgorsze było to że myślał że to parszywy elf i to pewnie ich sprawka. Z wściekłości i bólu psychicznego wrzasnął z rozpaczy i zapłakał nad swym losem i śmiercią Volgrima. Odpowiedziały mu tylko wiwaty tłumu. Gdzieś tam w loży honorowej nadworny mag Mondragona chichotał z uciechy po udanym zaklęciu.
- Murmandamus
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4837
- Lokalizacja: Radom
Artein Blacksorrow - (DE Noble) vs Chi Ich SOU(asp champion)
Mroczny elf z Ghrondu zadowolony wyszedł na piasek areny. W jego kolejnym pojedynku miał zmierzyć się z włochatym człowiekiem do tego Chaosytą. Nic nowego- pomyślał. Był to w rzeczywistości tego typu przeciwnik z jakim czasem miał do czynienia podczas służby na granicy. Teraz sytuacja była nieco inna tam nie miał czasu się delektować pojedynkiem. Tutaj już mógł i z niecierpliwością oczekiwał rozlewu krwi w imię Khaina. Chi ich Yu tymczasem jak na Hunga przystało charknął splunął przygotowywując się do walki.
Gdy rozbrzmiał gong, walka się rozpoczęła. Chi Ich Yu kroczył w kierunku elfa. Artein chciał uderzyć z góry. Szybszy był jednak Chi ich Yu ze swoją lżejszą bronią. Zdołał skaleczyć Arteina chociaż większą część uderzenia przejęła jego zbroja. Artein ciął ponownie. Ostrze miecza przeszło cal od nosa Hunga. Mając okazję i bliskość przeciwnika, potrzebującego czasu do złożenia się do następnego ciosu , Chi Ich Yu jak żmija ciął i Artein poczuł że jego ciało jest cięte przez wspaniałą stal swego przeciwnika. Krew spłynęła na piasek gdy elf się zatoczył.
Zebrawszy się w sobie. Artein wrzasnął „Gin parszywy mon-Keigh” tnąc znad głowy. I Chi Ich Yu sam poczuł jak to jest zostać zraniony. Smukły długi Draich gładko przerąbał się przez jego zbroję i zostawił głęboką szramę przez pierś. Czując że to nie przelewki już, Hung z wrzaskiem rzucił się na elfa porzucając już wszelką finezję. Artein z obrzydzeniem uchylił się przed tym prymitywnym atakiem. Ale czegóż można spodziewać się po ludziach. Uchylił się …prawie. Katana rozorała mu policzek. Teraz mając jego plecy jako doskonały cel Artein ciął wrąbując się w ciało Hunga. Chi ich czuł że umiera gdy ostrze elfa weszło w jego plecy. Opadł na kolana lecz zdążył jeszcze sięgnąc buteleczki i skierować ją do ust. Ożywczy płyn zadziałał natychmiast. Część ran się zasklepiła w błyskawicznym tępie a zregenerowana rana w plecach wypchnęła wręcz draicha na zewnątrz. Zaskoczony Artein zamrugał i w tym momencie Chi Ich Yu odwrócił tnąc z półobrotu. Katana przeszła przez zbroję wbijając się pod żebro. Artein tylko kaszlnął, upuszczając broń i zapadając prosto w objęcia Khaina. Chi Ich Yu odetchnął głęboko. Mroczne potęgi mu sprzyjały… Publiczność zresztą też wiwatując na jego cześć.
Mroczny elf z Ghrondu zadowolony wyszedł na piasek areny. W jego kolejnym pojedynku miał zmierzyć się z włochatym człowiekiem do tego Chaosytą. Nic nowego- pomyślał. Był to w rzeczywistości tego typu przeciwnik z jakim czasem miał do czynienia podczas służby na granicy. Teraz sytuacja była nieco inna tam nie miał czasu się delektować pojedynkiem. Tutaj już mógł i z niecierpliwością oczekiwał rozlewu krwi w imię Khaina. Chi ich Yu tymczasem jak na Hunga przystało charknął splunął przygotowywując się do walki.
Gdy rozbrzmiał gong, walka się rozpoczęła. Chi Ich Yu kroczył w kierunku elfa. Artein chciał uderzyć z góry. Szybszy był jednak Chi ich Yu ze swoją lżejszą bronią. Zdołał skaleczyć Arteina chociaż większą część uderzenia przejęła jego zbroja. Artein ciął ponownie. Ostrze miecza przeszło cal od nosa Hunga. Mając okazję i bliskość przeciwnika, potrzebującego czasu do złożenia się do następnego ciosu , Chi Ich Yu jak żmija ciął i Artein poczuł że jego ciało jest cięte przez wspaniałą stal swego przeciwnika. Krew spłynęła na piasek gdy elf się zatoczył.
Zebrawszy się w sobie. Artein wrzasnął „Gin parszywy mon-Keigh” tnąc znad głowy. I Chi Ich Yu sam poczuł jak to jest zostać zraniony. Smukły długi Draich gładko przerąbał się przez jego zbroję i zostawił głęboką szramę przez pierś. Czując że to nie przelewki już, Hung z wrzaskiem rzucił się na elfa porzucając już wszelką finezję. Artein z obrzydzeniem uchylił się przed tym prymitywnym atakiem. Ale czegóż można spodziewać się po ludziach. Uchylił się …prawie. Katana rozorała mu policzek. Teraz mając jego plecy jako doskonały cel Artein ciął wrąbując się w ciało Hunga. Chi ich czuł że umiera gdy ostrze elfa weszło w jego plecy. Opadł na kolana lecz zdążył jeszcze sięgnąc buteleczki i skierować ją do ust. Ożywczy płyn zadziałał natychmiast. Część ran się zasklepiła w błyskawicznym tępie a zregenerowana rana w plecach wypchnęła wręcz draicha na zewnątrz. Zaskoczony Artein zamrugał i w tym momencie Chi Ich Yu odwrócił tnąc z półobrotu. Katana przeszła przez zbroję wbijając się pod żebro. Artein tylko kaszlnął, upuszczając broń i zapadając prosto w objęcia Khaina. Chi Ich Yu odetchnął głęboko. Mroczne potęgi mu sprzyjały… Publiczność zresztą też wiwatując na jego cześć.
Super super, magisterka dobrze Ci zrobiła bo piszesz jescze lepiej
A mój Godefroy znowu pada po walce nieprzytomny
A mój Godefroy znowu pada po walce nieprzytomny
Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!