
Odrobina prywaty
Moderator: RedScorpion
Re: Odrobina prywaty
Robert de Traville hmmm skądś znam to imię
ciekaw jestem skąd ty je znasz? Podejrzewam że człowiek jest nieaktywny już w RR . Świetny tekst, zapowiada się srogo.

Będzie coś na dobranoc
?

Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!

Tylko dla czego było tego tak mało?? 

M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Macie jeszcze kawałeczek. Z dedykacją dla Jagala, bo cierpi przeze mnie chyba często 
Marszałek nie odrywał oka od okularu lunety od dłuższego czasu, bezustannie wpatrując się w różne punkty pola walki. Początkowo uśmiechał się, lecz w miarę jak front jego wojsk zaczął się rozmywać i wyginać coraz bardziej zaciskał zęby i marszczył czoło. Był człowiekiem bardzo doświadczonym w sprawach wojennych – wszak marszałkiem w Imperium nie zostawało się za piękne oczy – ale był też człowiekiem i jak każdego człowieka również jego niekiedy dopadał strach. Nie przed śmiercią, ale przed hańbą jaką niosła ze sobą porażka.
- Konia! – zawołał krótko, a w jego stronę podbiegł giermek, prowadząc potężnego ladrowanego ogiera. Gdy marszałek siedział już w siodle, z doliny gdzie wrzała walka dobiegł potworny łomot. Trzymani w odwodzie bretońscy rycerze z impetem władowali się w odsłoniętą flankę pikinierów, dokonując prawdziwego spustoszenia. Ciężkozbrojna jazda mogła się teraz wykazać w najlepszy możliwy sposób, wbijając się ogromnym klinem w szyk przeciwnika., wytracając początkowy impet dopiero pod wpływem ilości ciał, które zaległy ziemię. Los Tileańczyków zdawał się być przesądzony. Marszałek zdusił pod nosem przekleństwo i zawołał w stronę adiutantów, jednocześnie chwytając podaną przez giermka kopię:
- Dać znak rajtarom, niech objadą zajazd i uderzą z flanki na ich tabor i łuczników. Templariusze za mną, zaszarżujemy z drugiej strony. Halabardnikom dać sygnał, niech powoli ale konsekwentnie cofają się w stronę obozu. Cały ogień z dział na środek pola.
Przyboczni marszałka rozdziawili gęby ze zdumienia, a jeden z nich bąknął nieśmiało:
- Przecież trafimy w pikinierów…
- Oni już i tak nie żyją, panie Schoff – odparł von Sachsenhofen, nawet nie spoglądając na oficera. – Panie Donnerholm – dodał po chwili, zwracając się do stojącego w pobliżu starszego mężczyzny w śnieżnobiałej jedwabnej szacie – w pańskie ręce. Proszę wspomóc rajtarów, musicie się przedrzeć od tamtej strony.
Donnerholm jedynie skinął głową, po czym wykonał nieznaczny ruch ręką i rozwiał się na wietrze jak mgła. Marszałek zatrzasnął zasłonę armetu i pogalopował w stronę stojących w gotowości rycerzy zakonnych. Tuż za nim działa kolejno huknęły ogniem. „Wszystko na jedną kartę. Cesarski poker, albo koniec gry” przemknęło mu przez myśl, gdy dawał znak do szarży.
* * * * * * * * * * * *
Książę Roderyk z ukontentowaniem przypatrywał się pandemonium, jakie uczynili jego wasale wśród najemników z Tilei. Rozbita na kawałki falanga desperacko próbowała zbić się w obronny krąg, ale z mizernym skutkiem. Bretońscy zbrojni, przez długi czas będący w głębokiej defensywie, ruszyli z podwójnym zapałem do natarcia, korzystając w pełni z chaosu jaki wprowadzili ich ciężkozbrojni panowie. Szeregi pikinierów topniały w straszliwym tempie.
- Gratuluję, wasza książęca mość – rzucił pochlebczo jeden z przybocznych baronów. – Świetny ruch. Zwycięstwo mamy…
Głos rycerza utonął w huku eksplozji. Cesarska artyleria morderczą kanonadą uderzyła w sam środek walki, wzbijając w powietrze fontanny ziemi i rozrzucając wkoło zmasakrowane ciała. Jednocześnie zza dział wynurzył się potężny hufiec ciężkozbrojnej jazdy pod sztandarem samego marszałka i niczym stalowa lawina ruszył w stronę lewej flanki Bretończyków.
- O nie, mój drogi Albrechcie. Nie wyrwiesz mi z rąk zwycięstwa. Nie dziś… - warknął Roderyk, posyłając gniewne spojrzenie w stronę postaci w złocistej zbroi majaczącej pośród templariuszy. – Chorągwie z Montfort i Artois stawać w płot! Za mną na wroga! I niech Huebald i jego latająca banda uciszą te lufy!
Na sygnał dany przez trębaczy dwa ostatnie odwodowe hufce jazdy sformowały szeroki front i rozwinęły chorągwie, a zza ich pleców w niebo wzbiło się kilkadziesiąt skrzydlatych rumaków, kierując się w stronę wrogiej artylerii.
Ze śpiewem na ustach rycerska jazda ruszyła na spotkanie przeciwnikowi, pochylając się w siodłach i nastawiając kopie. Gdy od przeciwnika dzieliło ich ledwie kilkanaście jardów, wznieśli bojowy okrzyk:
- Montjoieeee! Pani i Święty Graal!
Na to co chwilę później nastąpiło czekał z utęsknieniem każdy, kto tytułował się rycerzem w Bretonnii. Oto bowiem mogli do woli wykazać się męstwem, sprawnością i honorem w starciu z godnym przeciwnikiem. Każdy bez wyjątku mógł do oporu rąbać, siekać i kłuć, rozbijać na drzazgi tarcze i rozłupywać hełmy, brać jeńców na okup i zdzierać z przeciwnika herbowe trofea. Rozgorzał rycerski bój, na który maluczcy mogli tylko patrzeć z grozą i uwielbieniem.
Książę Roderyk, choć nie pierwszej młodości, dotrzymywał swym wasalom kroku. Pod ciosami jego miecza stalowe zbroje pękały na kawałki jak gliniane skorupy, a lśniące nieziemską poświatą ostrze każdym uderzeniem odbierało życie.
Marszałek Albrecht nie pozostawał dłużny, a za sprawą jego Runicznego Kła zdążyli już paść hrabia Vermont i tuzin pomniejszych herbowych. Bój zawisł ponownie na moment w równowadze.
* * * * * * * * * * * * *
Hugo biegł coraz wolniej. Ciężar zbroi powodował, że z każdym kolejnym krokiem trudniej było podnosić nogi, a w płucach brakowało tchu. Bretoński obóz wciąż wydawał się być nieznośnie daleko, zbyt daleko by dotrzeć do niego na czas i znaleźć schronienie wśród swoich. Chłopak w końcu przystanął i ciężko dysząc pochylił się, opierając dłonie na kolanach. W uszach mu szumiało, a puls prawie rozsadzał czaskę. Przed nim majaczyły gdzieś w tumanach kurzu walczące oddziały i kołyszące się chorągwie, a ziemia co chwilę drżała od uderzeń armatnich kul. Choć oddech po chwili mu się uspokoił, to szum w uszach nie ustawał, a jego natężenie narastało, po chwili przechodząc w jednostajny rumor. Odruchowo odwrócił głowę i spostrzegł, że to nie przemęczony organizm był jego źródłem, a galopująca za plecami rota rajtarów. Byli stanowczo zbyt blisko, żeby uciec lub szukać schronienia. Dwustu jeźdźców w otwartych hełmach i lekkich napierśnikach pędziło w stronę obozu, trzymając w rękach pistolety i rapiery.
- Mamo kochana… – jęknął, czując na karku lodowaty dotyk niewidzialnej kosy Morra. Odwrócił się przodem do wroga i w obronnym geście nadstawił miecz, choć do piachu mogła go posłać pojedyncza kula. To co stało się sekundę później wprawiło go w takie zdumienie, że aż rodziawił gębę. Galopujący oddział minął go, nie oddając nawet jednego strzału. Żaden z rajtarów nie zwrócił na niego uwagi, ba, nawet nie spojrzał w jego stronę.
- Nie mogą cię zobaczyć, Hugo – miękki, kobiecy głos zabrzmiał tuż obok niego, powodując, że aż podskoczył ze strachu. Tuż przy nim stała dziewczyna tak piękna, że musiała być chyba samą Panią Jeziora. Cała spowita w biały jedwab, zdawała się być nie z tego świata. Sięgająca bioder kasakada kasztanowych włosów falowała miękko z każdym jej ruchem, a oczy lśniły niezwykłym blaskiem, przywodzącym na myśl światło księżyca odbijające się w jeziorze. Stała spokojnie, zupełnie ignorując bitewny zgiełk, trzymając w jednej dłoni białą lilię, drugą opierając na rękojeści smukłego, zdobionego srebrem miecza.
- K…ktoś ty? – wyjąkał Hugo, wciąż głupawo rozdziawiając usta.
Dziewczyna zachichotała dźwięcznie i odparła:
- Znasz mnie bardzo dobrze, choć długo się nie widzieliśmy, bardzo długo. Ale teraz czas nagli, chodź. Musimy pomóc pozostałym.
To rzekłszy chwyciła chłopaka za rękę i ze śmiechem uniosła się w powietrze, tak, jakby nic nie ważyli. Niczym podmuch wiatru przemknęli nad pędzącymi rajtarami i wylądowali w obozie.
- Zostań tu, wrócę niebawem – rzuciła i odbiegła w stronę łuczników. Ci szybko zwrócili się w stronę pędzących kawalerzystów Imperium, napięli łuki i posłali w stronę wroga chmurę strzał. Hugo uśmiechnął się, widząc jak deszcz śmiercionośnych pocisków opada w stronę wroga. Nagle w oślepiającym błysku światła przed rajtarami zmaterializował się odziany w powłóczyste szaty starzec i wykrzykując kilka słów sprawił, że strzały zawisły nieruchomo w powietrzu niczym zamrożone w czasie. Dziewczyna w białej sukni wyjęła miecz i pobiegła w stronę starca. W ostatniej chwili odwróciła głowę i zawołała:
- Hugo, weź łuczników! Musicie powstrzymać tych rajtarów! Ja zajmę się tym czarownikiem!
Bretończyk stał jednak jak wryty, oszołomiony tempem dziejących się wokół wydarzeń.
- Rusz się, ćwoku! Albo wszyscy tu dzisiaj zginiemy! – ponagliła go i stanęła twarzą do przeciwnika. Oboje w tym samym momencie uderzyli, a strumienie magicznej energii zderzyły się w oślepiającym błysku, strzelając naokoło snopami iskier.
- Strzelać, strzelać! – wykrzyknął Hugo w stronę łuczników. – Teraz nie zatrzyma strzał! Bić płasko, po koniach!
Łucznicy oddali kolejną salwę, a powietrze przeszył kwik ranionych zwierząt gdy pociski sięgnęły celu. Pierwsza linia nacierających padła jak skoszona sierpem, kolejne jednak łatwo wyminęły lub przeskoczyły poległych i przy huku pistoletowych wystrzałów wpadły między Bretońskie pospólstwo. Hugo ledwo zdołał się uchylić przed ciosem rapiera, po czym z całej siły rąbnął mieczem w mijającego go rajtara, odcinając mu nogę w kolanie. Żołnierz z wrzaskiem zwalił się z siodła, a Hugo uciszył go wbijając mu sztych w pierś.
- Wbiegnijcie między namioty! Wciągnijcie ich głębiej! – zawołał, widząc jak wroga jazda czyni spustoszenie w szeregach łuczników. Kmiecie rzucili się w stronę obozu, gdzie z pomocą przyszła im czeladź. Rajtarzy wpadli w plątaninę lin niczym w pajęczynę, całkiem tracąc impet. Kmiecie wyskakiwali na nich zza wozów i namiotów, obalali na ziemię drągami i dobijali ciosami noży i siekier. Wkrótce z całej roty kawalerii pozostało ledwo kilkunastu jeźdźców, którzy rzucili się do bezładnej ucieczki w stronę zajazdu. Hugo odetchnął z ulgą i krzyknął radośnie razem z resztą żołnierzy, wznosząc w górę zakrwawiony miecz. Błysk światła przypomniał mu, że walka wciąż nie była do końca wygrana. Piękna dziewczyna i brodaty czarownik wciąż pojedynkowali się, wymieniając magiczne uderzenia i ciosy mieczy. Nagle z oczu starca strzeliły wiązki złotego światła. Dziewczyna zasłoniła się w ostatniej chwili ostrzem swej broni, które uchroniło ją przed skutkami zaklęcia, ale samo pękło na tysiące stalowych odłamków. Czarodziejka skrzywiła się, czując jak jeden z nich rozciął jej skórę na policzku. W gniewnym geście uniosła ręce, a z końców jej palców strzeliły błyskawice, z hukiem uderzając w maga. Ten z wrzaskiem przeleciał w tył kilkanaście metrów i upadł, dymiąc z ubrania i włosów. Wściekły podniósł się na drżących nogach i znów strzelił z oczu złotym światłem. Tym razem jednak dziewczyna bez trudu odbiła zaklęcie i schyliła się, podnosząc z ziemi niewielki polny kamyk. Pod wpływem śpiewnie intonowanego czaru skalna bryłka zmieniła się w drobny pył, który pomknął wraz z wiatrem w stronę czarodzieja, osiadając na jego dłoniach, szacie i twarzy. Mag krzyknął przerażony, ale dla niego było już zbyt późno na ratunek. Znieruchomiał w ułamku chwili, przeistaczając się w kamienny posąg. Hugo ponownie odetchnął z ulgą.

Marszałek nie odrywał oka od okularu lunety od dłuższego czasu, bezustannie wpatrując się w różne punkty pola walki. Początkowo uśmiechał się, lecz w miarę jak front jego wojsk zaczął się rozmywać i wyginać coraz bardziej zaciskał zęby i marszczył czoło. Był człowiekiem bardzo doświadczonym w sprawach wojennych – wszak marszałkiem w Imperium nie zostawało się za piękne oczy – ale był też człowiekiem i jak każdego człowieka również jego niekiedy dopadał strach. Nie przed śmiercią, ale przed hańbą jaką niosła ze sobą porażka.
- Konia! – zawołał krótko, a w jego stronę podbiegł giermek, prowadząc potężnego ladrowanego ogiera. Gdy marszałek siedział już w siodle, z doliny gdzie wrzała walka dobiegł potworny łomot. Trzymani w odwodzie bretońscy rycerze z impetem władowali się w odsłoniętą flankę pikinierów, dokonując prawdziwego spustoszenia. Ciężkozbrojna jazda mogła się teraz wykazać w najlepszy możliwy sposób, wbijając się ogromnym klinem w szyk przeciwnika., wytracając początkowy impet dopiero pod wpływem ilości ciał, które zaległy ziemię. Los Tileańczyków zdawał się być przesądzony. Marszałek zdusił pod nosem przekleństwo i zawołał w stronę adiutantów, jednocześnie chwytając podaną przez giermka kopię:
- Dać znak rajtarom, niech objadą zajazd i uderzą z flanki na ich tabor i łuczników. Templariusze za mną, zaszarżujemy z drugiej strony. Halabardnikom dać sygnał, niech powoli ale konsekwentnie cofają się w stronę obozu. Cały ogień z dział na środek pola.
Przyboczni marszałka rozdziawili gęby ze zdumienia, a jeden z nich bąknął nieśmiało:
- Przecież trafimy w pikinierów…
- Oni już i tak nie żyją, panie Schoff – odparł von Sachsenhofen, nawet nie spoglądając na oficera. – Panie Donnerholm – dodał po chwili, zwracając się do stojącego w pobliżu starszego mężczyzny w śnieżnobiałej jedwabnej szacie – w pańskie ręce. Proszę wspomóc rajtarów, musicie się przedrzeć od tamtej strony.
Donnerholm jedynie skinął głową, po czym wykonał nieznaczny ruch ręką i rozwiał się na wietrze jak mgła. Marszałek zatrzasnął zasłonę armetu i pogalopował w stronę stojących w gotowości rycerzy zakonnych. Tuż za nim działa kolejno huknęły ogniem. „Wszystko na jedną kartę. Cesarski poker, albo koniec gry” przemknęło mu przez myśl, gdy dawał znak do szarży.
* * * * * * * * * * * *
Książę Roderyk z ukontentowaniem przypatrywał się pandemonium, jakie uczynili jego wasale wśród najemników z Tilei. Rozbita na kawałki falanga desperacko próbowała zbić się w obronny krąg, ale z mizernym skutkiem. Bretońscy zbrojni, przez długi czas będący w głębokiej defensywie, ruszyli z podwójnym zapałem do natarcia, korzystając w pełni z chaosu jaki wprowadzili ich ciężkozbrojni panowie. Szeregi pikinierów topniały w straszliwym tempie.
- Gratuluję, wasza książęca mość – rzucił pochlebczo jeden z przybocznych baronów. – Świetny ruch. Zwycięstwo mamy…
Głos rycerza utonął w huku eksplozji. Cesarska artyleria morderczą kanonadą uderzyła w sam środek walki, wzbijając w powietrze fontanny ziemi i rozrzucając wkoło zmasakrowane ciała. Jednocześnie zza dział wynurzył się potężny hufiec ciężkozbrojnej jazdy pod sztandarem samego marszałka i niczym stalowa lawina ruszył w stronę lewej flanki Bretończyków.
- O nie, mój drogi Albrechcie. Nie wyrwiesz mi z rąk zwycięstwa. Nie dziś… - warknął Roderyk, posyłając gniewne spojrzenie w stronę postaci w złocistej zbroi majaczącej pośród templariuszy. – Chorągwie z Montfort i Artois stawać w płot! Za mną na wroga! I niech Huebald i jego latająca banda uciszą te lufy!
Na sygnał dany przez trębaczy dwa ostatnie odwodowe hufce jazdy sformowały szeroki front i rozwinęły chorągwie, a zza ich pleców w niebo wzbiło się kilkadziesiąt skrzydlatych rumaków, kierując się w stronę wrogiej artylerii.
Ze śpiewem na ustach rycerska jazda ruszyła na spotkanie przeciwnikowi, pochylając się w siodłach i nastawiając kopie. Gdy od przeciwnika dzieliło ich ledwie kilkanaście jardów, wznieśli bojowy okrzyk:
- Montjoieeee! Pani i Święty Graal!
Na to co chwilę później nastąpiło czekał z utęsknieniem każdy, kto tytułował się rycerzem w Bretonnii. Oto bowiem mogli do woli wykazać się męstwem, sprawnością i honorem w starciu z godnym przeciwnikiem. Każdy bez wyjątku mógł do oporu rąbać, siekać i kłuć, rozbijać na drzazgi tarcze i rozłupywać hełmy, brać jeńców na okup i zdzierać z przeciwnika herbowe trofea. Rozgorzał rycerski bój, na który maluczcy mogli tylko patrzeć z grozą i uwielbieniem.
Książę Roderyk, choć nie pierwszej młodości, dotrzymywał swym wasalom kroku. Pod ciosami jego miecza stalowe zbroje pękały na kawałki jak gliniane skorupy, a lśniące nieziemską poświatą ostrze każdym uderzeniem odbierało życie.
Marszałek Albrecht nie pozostawał dłużny, a za sprawą jego Runicznego Kła zdążyli już paść hrabia Vermont i tuzin pomniejszych herbowych. Bój zawisł ponownie na moment w równowadze.
* * * * * * * * * * * * *
Hugo biegł coraz wolniej. Ciężar zbroi powodował, że z każdym kolejnym krokiem trudniej było podnosić nogi, a w płucach brakowało tchu. Bretoński obóz wciąż wydawał się być nieznośnie daleko, zbyt daleko by dotrzeć do niego na czas i znaleźć schronienie wśród swoich. Chłopak w końcu przystanął i ciężko dysząc pochylił się, opierając dłonie na kolanach. W uszach mu szumiało, a puls prawie rozsadzał czaskę. Przed nim majaczyły gdzieś w tumanach kurzu walczące oddziały i kołyszące się chorągwie, a ziemia co chwilę drżała od uderzeń armatnich kul. Choć oddech po chwili mu się uspokoił, to szum w uszach nie ustawał, a jego natężenie narastało, po chwili przechodząc w jednostajny rumor. Odruchowo odwrócił głowę i spostrzegł, że to nie przemęczony organizm był jego źródłem, a galopująca za plecami rota rajtarów. Byli stanowczo zbyt blisko, żeby uciec lub szukać schronienia. Dwustu jeźdźców w otwartych hełmach i lekkich napierśnikach pędziło w stronę obozu, trzymając w rękach pistolety i rapiery.
- Mamo kochana… – jęknął, czując na karku lodowaty dotyk niewidzialnej kosy Morra. Odwrócił się przodem do wroga i w obronnym geście nadstawił miecz, choć do piachu mogła go posłać pojedyncza kula. To co stało się sekundę później wprawiło go w takie zdumienie, że aż rodziawił gębę. Galopujący oddział minął go, nie oddając nawet jednego strzału. Żaden z rajtarów nie zwrócił na niego uwagi, ba, nawet nie spojrzał w jego stronę.
- Nie mogą cię zobaczyć, Hugo – miękki, kobiecy głos zabrzmiał tuż obok niego, powodując, że aż podskoczył ze strachu. Tuż przy nim stała dziewczyna tak piękna, że musiała być chyba samą Panią Jeziora. Cała spowita w biały jedwab, zdawała się być nie z tego świata. Sięgająca bioder kasakada kasztanowych włosów falowała miękko z każdym jej ruchem, a oczy lśniły niezwykłym blaskiem, przywodzącym na myśl światło księżyca odbijające się w jeziorze. Stała spokojnie, zupełnie ignorując bitewny zgiełk, trzymając w jednej dłoni białą lilię, drugą opierając na rękojeści smukłego, zdobionego srebrem miecza.
- K…ktoś ty? – wyjąkał Hugo, wciąż głupawo rozdziawiając usta.
Dziewczyna zachichotała dźwięcznie i odparła:
- Znasz mnie bardzo dobrze, choć długo się nie widzieliśmy, bardzo długo. Ale teraz czas nagli, chodź. Musimy pomóc pozostałym.
To rzekłszy chwyciła chłopaka za rękę i ze śmiechem uniosła się w powietrze, tak, jakby nic nie ważyli. Niczym podmuch wiatru przemknęli nad pędzącymi rajtarami i wylądowali w obozie.
- Zostań tu, wrócę niebawem – rzuciła i odbiegła w stronę łuczników. Ci szybko zwrócili się w stronę pędzących kawalerzystów Imperium, napięli łuki i posłali w stronę wroga chmurę strzał. Hugo uśmiechnął się, widząc jak deszcz śmiercionośnych pocisków opada w stronę wroga. Nagle w oślepiającym błysku światła przed rajtarami zmaterializował się odziany w powłóczyste szaty starzec i wykrzykując kilka słów sprawił, że strzały zawisły nieruchomo w powietrzu niczym zamrożone w czasie. Dziewczyna w białej sukni wyjęła miecz i pobiegła w stronę starca. W ostatniej chwili odwróciła głowę i zawołała:
- Hugo, weź łuczników! Musicie powstrzymać tych rajtarów! Ja zajmę się tym czarownikiem!
Bretończyk stał jednak jak wryty, oszołomiony tempem dziejących się wokół wydarzeń.
- Rusz się, ćwoku! Albo wszyscy tu dzisiaj zginiemy! – ponagliła go i stanęła twarzą do przeciwnika. Oboje w tym samym momencie uderzyli, a strumienie magicznej energii zderzyły się w oślepiającym błysku, strzelając naokoło snopami iskier.
- Strzelać, strzelać! – wykrzyknął Hugo w stronę łuczników. – Teraz nie zatrzyma strzał! Bić płasko, po koniach!
Łucznicy oddali kolejną salwę, a powietrze przeszył kwik ranionych zwierząt gdy pociski sięgnęły celu. Pierwsza linia nacierających padła jak skoszona sierpem, kolejne jednak łatwo wyminęły lub przeskoczyły poległych i przy huku pistoletowych wystrzałów wpadły między Bretońskie pospólstwo. Hugo ledwo zdołał się uchylić przed ciosem rapiera, po czym z całej siły rąbnął mieczem w mijającego go rajtara, odcinając mu nogę w kolanie. Żołnierz z wrzaskiem zwalił się z siodła, a Hugo uciszył go wbijając mu sztych w pierś.
- Wbiegnijcie między namioty! Wciągnijcie ich głębiej! – zawołał, widząc jak wroga jazda czyni spustoszenie w szeregach łuczników. Kmiecie rzucili się w stronę obozu, gdzie z pomocą przyszła im czeladź. Rajtarzy wpadli w plątaninę lin niczym w pajęczynę, całkiem tracąc impet. Kmiecie wyskakiwali na nich zza wozów i namiotów, obalali na ziemię drągami i dobijali ciosami noży i siekier. Wkrótce z całej roty kawalerii pozostało ledwo kilkunastu jeźdźców, którzy rzucili się do bezładnej ucieczki w stronę zajazdu. Hugo odetchnął z ulgą i krzyknął radośnie razem z resztą żołnierzy, wznosząc w górę zakrwawiony miecz. Błysk światła przypomniał mu, że walka wciąż nie była do końca wygrana. Piękna dziewczyna i brodaty czarownik wciąż pojedynkowali się, wymieniając magiczne uderzenia i ciosy mieczy. Nagle z oczu starca strzeliły wiązki złotego światła. Dziewczyna zasłoniła się w ostatniej chwili ostrzem swej broni, które uchroniło ją przed skutkami zaklęcia, ale samo pękło na tysiące stalowych odłamków. Czarodziejka skrzywiła się, czując jak jeden z nich rozciął jej skórę na policzku. W gniewnym geście uniosła ręce, a z końców jej palców strzeliły błyskawice, z hukiem uderzając w maga. Ten z wrzaskiem przeleciał w tył kilkanaście metrów i upadł, dymiąc z ubrania i włosów. Wściekły podniósł się na drżących nogach i znów strzelił z oczu złotym światłem. Tym razem jednak dziewczyna bez trudu odbiła zaklęcie i schyliła się, podnosząc z ziemi niewielki polny kamyk. Pod wpływem śpiewnie intonowanego czaru skalna bryłka zmieniła się w drobny pył, który pomknął wraz z wiatrem w stronę czarodzieja, osiadając na jego dłoniach, szacie i twarzy. Mag krzyknął przerażony, ale dla niego było już zbyt późno na ratunek. Znieruchomiał w ułamku chwili, przeistaczając się w kamienny posąg. Hugo ponownie odetchnął z ulgą.
Ostatnio zmieniony 18 gru 2011, o 23:00 przez Gniewko, łącznie zmieniany 1 raz.
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
Syyyyyyyyyyyyyyyyci 
Kurde Gniewko, jesteś niesamowity... super tekst!

Kurde Gniewko, jesteś niesamowity... super tekst!
Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!

+1
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Ja to LUUUUUBIĘ
Świetnie się czyta, tylko te przerwy straaaaaasznie długie, szczególnie w takich momentach jak teraz, kiedy trwa bitwa
Chcę więcej i więcej... i więcej jeszcze chcę




](./images/smilies/eusa_wall.gif)
Chcę więcej i więcej... i więcej jeszcze chcę




Welcome to the Tower of Rising Sun.
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454
Gniewko święta już jutro a tekstu jak nie było, tak nie ma.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Właśnie. Weiter! weiter!
Gniewko pisze:PodziękowałBitwa dogaśnie jeszcze przed Wigilią.
A więc dzisiaj

Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!

Pocisk.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów