![Neutral :|](./images/smilies/icon_neutral.gif)
Temat filmowy
Moderatorzy: Heretic, Grolshek, Albo_Albo
Re: Temat filmowy
Czekam i czekam takze na tą wersje , niektóre komenty co do oryginału były bardzo zniechęcające ![Neutral :|](./images/smilies/icon_neutral.gif)
![Neutral :|](./images/smilies/icon_neutral.gif)
![Obrazek](https://www.dropbox.com/s/ug6ml814d7s65xb/kangur.jpg?dl=1)
''If you show your teeth, bite''
Obejrzałem rozszerzone wersje 1 i 2. To jest wtedy całkiem inny film. Kupa wątków, które zostały rozpoczęte a potem bzdurnie ucięte jest dokończona i sporo wyjaśnia + jest sporo scen z książki których w kinowej wersji nie było. Mam nadzieję, że ta (podobno) dodatkowa godzina filmu uratuje trójkę.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Film był by dobry, gdyby nie zrobiono całej trylogii jako bajki dla dzieci co zdecydowanie nie było dobrym pomysłem :/
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Bo to w oryginalnym założeniu Profesora miała być baśń, a nie bajka. Większość bzdurnych scen akcji i nieśmiesznych slapstickowych żartów jest do wycięcia, bo nie wnoszą żadnej wartości dodanej do filmu, a jedynie rozmywają klimat, który czasami jest przedni, a czasami zanika.
- Infernal Puppet
- Masakrator
- Posty: 2936
- Lokalizacja: Koszalin
Spierałbym się, czy taki najlepszy. Ja film osobiście uważam za raczej dość przeciętny, ale w sumie nie żałuję wycieczki do kina. Jest kilka rzeczy za które film trzeba pochwalić ( cała bliskowschodnia sceneria, wierność detalom, i generalnie klimat, no i oczywiście koślawy angielski, który jest tyle realistyczny co absolutnie przeuroczyZdecydowanie najlepszy polski film ostatnich lat.[Karbala]
![Mr. Green :mrgreen:](./images/smilies/icon_mrgreen.gif)
Ach te uroki bycia ciągle głodnymMad Mike pisze:To nie wypali. Zanim wjedzie, to sytuacja ulegnie odwróceniu i tort będzie w środku Cezarakwaku pisze:nawet gdyby miał tam wjechać tort z Cezarym w środku.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Był ktoś na królu życia ? Jakieś wrażenia ?
Są już do obejrzenia dodatkowe sceny z hobbita 3. Krasnoludzka kawaleria na kozicach, balisty strzelające wiatrako bełtami, które niszczą elfickie strzały w locie i rozbijają piechotę XD
Poszło to mocno w stronę WoWa.
Poszło to mocno w stronę WoWa.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Matis pisze:Są już do obejrzenia dodatkowe sceny z hobbita 3. Krasnoludzka kawaleria na kozicach, balisty strzelające wiatrako bełtami, które niszczą elfickie strzały w locie i rozbijają piechotę XD
Poszło to mocno w stronę WoWa.
Z kumplem to analizowaliśmy. Jedno stwierdzenie GW na takie głupoty by nie wpadło jak tam polecieli
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
LICZNIK: W/D/L od 2012
Brettonia 23/1/13
Lizardmen 1/0/0 <-------- FTW
Brettonia 23/1/13
Lizardmen 1/0/0 <-------- FTW
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Fumijako pisze: Przepraszam bardzo, ale mag Khorna na dysku jest rzeczą , którą nie nazwałbym , że jest dla słabych
Obejrzalem znowu 3 SW - o co w ogole chodzi
co to za wyrafinowane plot twisty
Czeeeeemu to się w ogole tak rozegrało czemu ![Sad :(](./images/smilies/icon_sad.gif)
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
![Sad :(](./images/smilies/icon_sad.gif)
"W mojej ocenie byliśmy lepsi skillowo ale przeciwnicy byli lepiej ograni, przygotowani pod nas, mieli lepszy rozpiski, większy głód zwycięstwa i mieliśmy trochę peszka."
"T9A to gra o wykorzystywaniu maksymalnym potencjału obrysów figur składających się z kwadratów"
"T9A to gra o wykorzystywaniu maksymalnym potencjału obrysów figur składających się z kwadratów"
Nowy trailer Gwiezdnych Wojen:
https://www.youtube.com/watch?v=sGbxmsDFVnE
https://www.youtube.com/watch?v=sGbxmsDFVnE
hobbit 3 extended. syto.
https://www.youtube.com/watch?v=iHDjX-pzrD0
https://www.youtube.com/watch?v=iHDjX-pzrD0
kupię bretke,orki, leśne elfy i wampiry. http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=52293
loko pisze:hobbit 3 extended. syto.
https://www.youtube.com/watch?v=iHDjX-pzrD0
Oprócz sceny ataku krasnoludów na elfy i nieudolności Gandalfa w użyciu czaru cała reszta jest kawalkadą kolejnych "śmiesznych" scenek z bajki zaserwowanej amerykańskim dzieciom wpieprzającym popcorn.
Atak krasnoludów jednak jest i tak zepsuty jakimiś pociskami-wiatrakami niszczącymi całe salwy łuczników(WTF?!), a nieudolność Gandalfa jedną z najidiotyczniejszych scen filmowych ever.
edit: pogrzeb byłby mega fajny, gdyby nie to snucie się wokół trupów bez celu. Jak w muzeum.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
wrzucę swoje trzy grosze, choć na bank temat był poruszany
INTERSTELLAR. Film jest genialny. Chylę czoła Nolanom i nie znam współczesnego reżysera, który byłby lepszy od C. Nolana.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
O Interstellarze było tu już dużo napisane. Niektórym udzielił się Twój entuzjazm, inni - jak ja - uważają ten film za feerię zmarnowanego potencjału, zbędnych wątków i naiwnych rozwiązań.
Nieudolność miała wynikać z pożyczenia laski od Radagasta.Kordelas pisze: nieudolność Gandalfa jedną z najidiotyczniejszych scen filmowych ever.
Ja do dziś nie mogę zrozumień zachwytów nad tym filmemNaviedzony pisze:O Interstellarze było tu już dużo napisane. Niektórym udzielił się Twój entuzjazm, inni - jak ja - uważają ten film za feerię zmarnowanego potencjału, zbędnych wątków i naiwnych rozwiązań.
Nieudolność miała wynikać z pożyczenia laski od Radagasta.Kordelas pisze: nieudolność Gandalfa jedną z najidiotyczniejszych scen filmowych ever.
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Ponieważ nie widzę, aby ktoś się Tobie Nawiedzony dobrał poważnie do rzopy za takie brednie (wybacz) to masz ![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Pozwól, że przekopiuję mój post z innego forum.
1. Motyw z pętlą czasu i głównym bohaterem zdradzającym coś komuś z przeszłości, by uratować przyszłość, nie tylko jest kompletnie wtórny i pozbawiony wszelkiego polotu. On został wykreowany w taki sposób, że: na wstępie kreuje jakąś zagadkę dla widza, pewną tajemnicę. Ale odpowiedź jest tak bardzo OCZYWISTA, że oglądanie jak Murphy stara się ją rozwikłać jest po prostu bolesne. To nie jest żadna tajemnica. Żadne zaskoczenie. Żadna zagadka, bo odpowiedź, która ma stanowić crescendo całej fabuły sprowadza się do odpowiedzi, którą każdy zna od samego początku. To nie tylko osłabia zakończenie, ale też kompletnie niweczy jakikolwiek dramatyzm w losach głównego bohatera.
Nie, chyba nic w tym filmie nie jest oczywiste. Jeżeli tak twierdzisz oznaczać to może różne rzeczy, ale wycieczki ad personam sobie daruję bo nie jestem w tym specjalistą. Choćby skąd wiedziałeś, że to NIE obca cywilizacja kontaktowała się z córką Coopera? Albo skąd wiedziałeś co będzie w czarnej dziurze? Jest to jeden z kamieni milowych w fabule i choć całkowicie fikcyjny to bez niego nie można mówić o jakiejkolwiek OCZYWISTOŚCI...
2. Wszystko, co dzieje się z tym lotem w kosmos to jakaś komedia. Główny bohater przyjeżdża do super-tajnej bazy NASA. Zostaje wprowadzony do projektu tak ważnego, że od jego powodzenia zależą losy ludzkości, bo kiedyś był super pilotem i właściwie nikt nie ma z tym żadnego problemu. Dlaczego? Czy on trenował? Nie, od wielu lat jest farmerem. Właściwie, czy ci naukowcy pracujący nad tą najważniejszą w historii ludzkości misją nie chcieliby zebrać najlepszych ludzi na pokład ich Statku Ostatniej Szansy? Skoro tak, to dlaczego nie posłano po McConaughey'a, skoro jest najlepszy? Jeśli nie jest najlepszym, kogo mieli, to dlaczego pozwolono mu pilotować najważniejszą misję w historii? Nawet nie dostał tej roboty po znajomości, bo nikogo z ekipy planującej lot nie znał bliżej. Właściwie cała akcja wyglądała następująco:
- Co ty tu robisz, nie powinno cię tu być, skąd wiesz o tym ośrodku?
- A, tak wpadłem przypadkiem.
- No to chodź na naszą tajną naradę. Pośmiejemy się trochę z ciebie, zobacz, wcale nie uważamy, że jesteś taki inteligentny.
- Okej, skoro już zaprosiliście mnie na swoją super tajną naradę i nie wiem nawet, czy pozwolicie mi przeżyć, skoro to widziałem, to czy mogę wracać do domu?
- Czemu, nie, ale mamy lepszą propozycję. Skoro już wpadłeś, to może chciałbyś popilotowałbyś trochę nasz mega ważny projekt?
- Nie mieliście pilota?
- Mieliśmy. Ale nie był byt dobry.
- Dlaczego, nie wzięliście najlepszego?
- Nie wiemy.
- To co z nim teraz będzie,skoro ja pilotuję?
- A, srał go pies.
W filmie wyraźnie było pokazane, że nie przez przypadek go zabrali tylko dlatego, że m.in. dotarł do idealnych współrzędnych ich bazy. Biorąc do tego pod uwagę, że już na tym etapie poważnie mówią o obcej cywilizacji, która jest od ludzkości zdecydowanie bardziej rozwinięta założenie kontaktu z Cooperem nasuwa się samo. A dlaczego nie wzięli go od razu? Cały film wymaga trochę główkowania od widza, choć w tym przypadku to nie jest coś wielce skomplikowanego - mogli zwyczajnie nie wiedzieć, że żyje. Ludzkość walczy o przetrwanie i uprawy, NASA w podziemiu, Cooper od dawna nie ma z nimi kontaktu. Mogli go zwyczajnie przeoczyć w poszukiwaniach szczególnie ze względu na to, że starali się nie ujawniać w jakikolwiek sposób swojej działalności.
Załoga to zbiór randomowych ludzi, których nigdy nie poznajemy bliżej i śmierć żadnego z nich kompletnie nikogo nie rusza.
I tutaj jest chyba rozbieżność we wrażliwości odbioru widza. Śmierć każdego z załogi jest zauważalna. I to mi wystarczy. Nie ma czasu na powielanie zagłębiania się w wątek śmierci w kosmosie, to będzie w filmie wystarczająco poruszone w przypadku Coopera i jego rodziny.
Poza tym, co tam robi astronauta, który dostaje nerwicy na myśl o przebywaniu w kosmosie?
To nie jest płytka produkcja hamerykańska, w której kosmonauci to roboty, istni marines odporni na wszystko i zdolni wszystko przetrwać! Ku chwale ojczyzny! Wątek psychologiczny kosmonauty w aspekcie kosmicznych podróży i związaną z tym poniekąd dylatacją czasu to temat rzeka. Wytrzymałość człowieka ma granice. Ten element przypomina mi Lema i jego podejście do tego problemu. Zarówno Nolan i Lem pięknie pokazują jak wielkim jest to wyzwaniem i wysiłkiem dla kosmonauty.
I astronautka, która nie potrafi myśleć racjonalnie? Czy astronauci (szczególnie wybrani do tej misji) nie powinni być bardziej odporni psychicznie? Czy nikt nie przechodził testów? Nawet mój Dziadek przechodził testy na astronautę i minimalnie oblał. Ci ludzie powinni być z żelaza.
Masz spaczoną wyobraźnię. Po pierwsze TEST na Ziemi, a faktyczny pobyt w kosmosie to dwie różne rzeczy. Po drugie, w filmie NASA nie miała warunków do takiego samego przygotowywania i testowania członków załogi, jakie mamy nawet w chwili obecnej. Po trzecie dzisiejsi kosmonauci nie lecą w próżnię z wizją wielu lat takiej podróży, z dużym ryzykiem, że w ogóle nie wrócą bo nie lecą w okolice czarnej dziury przez tunel czasoprzestrzenny, w który nikt wcześniej nie wleciał i co więcej z ryzykiem utracenia bliskich nawet jeśli uda im się wrócić.
3. Sam koncept odwiedzania tych planet.
Pomysł na planety był naprawdę cool. Te fale jak góry, mega fajne. Zamarznięte chmury i niebo z lodu - coooool. Ale ich wykorzystanie w fabule było zerowe. Wręcz przeszkadzało.
Przeanalizujmy:
A) Planeta z falami i wodą. No dobra. Rozumiem. To jest inny świat, fale mogą być tak wielkie. Czy fal wielkości góry nie można było zaobserwować z orbity? To nie tak, że tracą jakoś mnóstwo czasu. Przecież powiedzieli, że okrążając czarną dziurę (absurd, ale dobra, uznajmy, że przejdzie) unikają efektu relatywizmu. Zresztą koleś, który został na statku uniknął tego efektu i postarzał się, więc oczywiste jest, że nie zmarnowaliby czasu, gdyby powisieli 24h nad planetą i zobaczyli, że przelewają się przez nią kilkukilometrowe fale.
Nie, nie mogli, bo poza czasem mieli inny czynnik ograniczający - paliwo. Jasno i wprost powiedziane w filmie.
Czy obecność ekipy na tej planecie wniosła coś do fabuły? Nie.
Jeśli dla Ciebie pokazanie w ciągu kilkunastu minut dramatu wynikającego z dylatacji czasu dla kosmonauty to nic... Swoją drogą jeden z najmocniejszych momentów dla mnie w tym filmie. Romilly wita ich na pokładzie z trupim wyrazem twarzy i stwierdza, że czekał na nich 21 lat! To był dla mnie jak obuch w łeb bo nie załapałem ile czasu na planecie spędzili i zapomniałem, że on na orbicie będzie "w innej strefie czasowej".
Swoją drogą, czy fale na planecie o grawitacji 130% nie powinny być w zasadzie niższe niż na Ziemi?
A o obecności Gargantui zapomniałeś?
Efekt relatywizmu był jednak fajnie pokazany, to muszę oddać.
To bez sensu był ten wątek na planecie czy jednak był fajny?
B) Lodowa planeta. Ok, tu jest lepiej. Przyjeżdżają po doktora Manna. Doktor Mann zamiast powiedzieć: "słuchajcie, bardzo mi przykro, okłamałem was, bo chciałem, żeby ktoś po mnie przyleciał, bo boję się umrzeć", woli skonstruować kompletnie kretyńską intrygę, która może nie wypalić w tylu miejscach, że ja pierdzielę po to, żeby efektywnie obniżyć swoje szanse na przeżycie. Przecież by go nie zostawili tam ani nie zastrzelili, bo nawet nie mają z czego. Byliby wkurzeni, jasne, ale zabraliby go z powrotem na statek i po jakimś czasie wszystko byłoby ok. Ale nie. On wolał spróbować zabić McConaughey'a, wysadzić swoje laboratorium i postarać się przejąć statek, mimo, że jest gównianym pilotem i wie, że sobie nie da rady. I co dalej? No, słucham. Według naszej wiedzy to najbardziej błyskotliwy człowiek z całej dwunastki. Jaki jest jego plan? Dokąd zamierza polecieć? Z powrotem na Ziemię? Mimo, że jego misja polegała na tym, żeby nikt nie musiał być już na Ziemi, bo Ziemia jest gównianym miejscem w tej chwili? Na inny świat? Przecież on nie wie, czy ktoś inny odkrył świat, który nadaje się do zamieszkania. Poza tym on nawet nie wie jak zaparkować lądownik przy głównym statku, nie ma do pomocy też żadnego robota. Ma zamiar sam pilotować ten statek? Przecież nie umie. Jedna wielka bzdura.
Chłopie... zanim zaczniesz rzucać hasłami w stylu "jedna wielka bzdura" zapytaj kogoś kto może nie przeoczył tak wielkiej ilości informacji w filmie, które były wyłożone kawa na ławę. Mann nikogo nie chciał zabić dopóki Cooper nie powiedział, że zabiera ze sobą statek z powrotem na Ziemię. Mann chciał zabić Coopera i wrócić, jak gdyby nigdy nic, do reszty załogi i polecieliby bez Coopera na następną planetę. W przypadku takich podróży wątpię, żeby skończyło się na daniu sobie po razie gdyby załoga dowiedziała się o tym co zrobił. To nie jest przejażdżka przedślubna, która spowoduje, że pan młody spóźni się na ceremonię... Jego "intryga" była skonstruowana najlepiej jak się dało żeby osiągnąć cel dla niego nadrzędny - przeżyć.
Jeszcze o tej części fabuły: dlaczego nie wysłali robotów z tą misją? Wytłumaczenie, że "nie mają tego czegoś" (czyli instynktu samozachowawczego) to jakaś brednia. Wystarczy zakodować warunki, jakie powinna spełniać planeta, by ludzie mogli ją zamieszkać i zaprogramować robota, żeby dał znać, jak planeta takie spełnia. A jak nie, to nara. Przecież mają roboty, które bez problemu są w stanie wykonać takie zadanie. Ono nie jest jakieś bardzo trudne.
Z którą misją? Pierwszą czy drugą? Brak instynktu i zdolności motorycznych w obliczu różnych sytuacji kryzysowych robot sam sobie nie da rady (dlatego na pierwszą misję poleciały pary - robot i człowiek) i w drugą stronę tak samo - człowiek i robot uzupełniają się. A NASA musiała minimalizować ryzyko niepowodzenia misji za wszelką cenę.
I jeszcze jedno: skąd na tych planetach w ogóle światło? I do tego takie samo jak na Ziemi. Nie ma tam żadnej gwiazdy. Tylko czarna dziura. Czarne dziury nie świecą. Nie emitują białego światła o dokładnie takim samym widmie jak nasze. Żadnego w ogóle nie emitują, zresztą nawet wspomniano o tym w filmie. Skąd tam światło jak u nas? Jedna z tych planet jest tak blisko czarnej dziury, że niemal na "horyzoncie zdarzeń". Dlaczego pół nieba nie jest czarne? Nic tu nie ma sensu.
Nie ma w filmie z tego co pamiętam wzmianki o istnieniu bądź braku gwiazdy. Po drugie skąd wiesz jak na planecie będącej blisko czarnej dziury wygląda niebo?? Albo odpowiedz sobie na pytanie dlaczego pomimo zawieszenia Ziemi w czarnej pustce niebo mamy niebieskie i nie widać na nim świecących gwiazd? A Ty pytasz dlaczego pół nieba nie zasłania czarna dziura? xD
Lodowa planeta ma chmury i "sufit" z lodu. Dlaczego ten lód nie spada?
tego nie wiem, przyznam, że nie zwróciłem na to większej uwagi, ważniejsze rzeczy akurat krążyły mi po głowie.
I na koniec: skąd na tych planetach ciepło? Czy czarna dziura emituje ciepło? Jeśli u Nolana tak, to dlaczego na najbliższej planecie jest mnóstwo wody, a na środkowej wygląda jak na pustyni? O co chodzi?
A skąd wiesz jak na której było ciepło? Czy w filmie było powiedziane, że w układzie nie ma gwiazdy? Czy wiesz z czego składały się jądra planet?
4. Postać syna McConaughey'a była zbędna. Po prostu. Ten koleś nie miał żadnej roli do odegrania w tym filmie.
... Miał do odegrania rolę prostego człowieka, którego ojciec był "wykształciuchem" i jego siostra też taką pewnie będzie. Element relacji w najbliższej rodzinie został poruszony nawet na tak podstawowym poziomie i pokazany idealnie.
Poza tym przez 23 lata nagrał McConaugheyowi 3 filmiki po kilkanaście sekund. Nie wiedział, że dla jego ojca minęły tylko 3 godziny, więc... Tak bardzo miał go w dupie, że postanowił odzywać się do niego raz na 7 lat? Podobno był mocno związany z ojcem...
skąd wiesz, że nie wiedział ile czasu minęło dla jego ojca? Rodzina Coopera miała informacje o załodze z pierwszej ręki w NASA. Poza tym Nolan pokazał kilka nagrań od syna, ale mowa była o "nagraniach z 21 lat". Idiotycznie by było pokazywać pierdyliard nagrań. Te nagrania mnie rozbroiły. Więcej nie musiał pokazywać.
No i Nolan mówi, że ostatnie, co widzisz w momencie śmierci to swoje dzieci. McConaughey widzi tylko swoją córkę, bo nagle tylko ona jest ważna dla fabuły, o synu jakoś zapomniał, taaa super. Tylko syn się postanowił do mnie odezwać, córka miała mnie w dupie, a kiedy widzę ją znowu to ma do mnie tylko i wyłącznie wyrzuty, ale kiedy umieram, nagle mam tylko córkę. Yeah. Perfekcyjny tata.
... Nolan mówi czy Mann mówi? Poza tym Mann to mówi w trybie przypuszczającym. Btw, który moment masz na myśli pisząc o tym, że cooper widział swoją córkę w w chwili śmierci?
5. Kreacja postaci Anne Hathaway to jakaś kolosalna bzdura. Od początku ona jest tym silnym czynnikiem pilnującym, żeby wyprawa zmierzała we właściwym kierunku, a potem nagle okazuje się, że chce w zasadzie odpuścić, bo... na jednej z planet jest jej chłopak. Co? Co?! Naprawdę? Dobra, takie zbiegi okoliczności jak to, że jedna osoba z trzech pozostałych przy życiu członków załogi jest zakochana w jednym z dwóch (z dwunastu) pozostałych przy życiu członków programu znalezienia planet "ziemiopodobnych" jeszcze przechodzą. Lecz nie przechodzi cała reszta, która się z tym wiąże:
- McConaughey mówi, że powinni polecieć na planetę dr Manna.
- Anne Hathaway mówi, że ta decyzja nie należy do niego, tylko do niej i lecą na inną planetę.
- McConaughey mówi, że Anne Hathaway chce lecieć na tamtą drugą planetę tylko dlatego, że jest tam jej ukochany.
- Anne Hathaway przyznaje się do wszystkiego, wygłasza pretensjonalny i fatalnie napisany monolog o potędze miłości i o tym, że ponieważ ona kocha gościa z innej planety, to powinni jej zaufać.
- Nieprzekonana załoga jest nieprzekonana i reaguje tak jak każda normalna osoba powinna: "Yeah... nope"
Nie było to tak, jak przedstawiasz. Przekłamujesz obraz filmu. Brand była niezdecydowana i nikomu nie KAZAŁA tylko przedstawiała swoje zdanie. A Cooper zdemaskował istotny czynnik motywujący jej postawę. Ludzkie to wszystko do bólu i nic do zarzucenia. W tym momencie filmu też się trochę obruszyłem na ten tekst o miłości. Nadal nie do końca jestem do niego przekonany, ale nabiera on zupełnie innego wymiaru z perspektywy całego filmu i tego jak miłość jest w nim ostatecznie przedstawiona, a raczej jej rola w fabule no i że ostatecznie to powinni byli zaufać jej bo wyszli by na tym lepiej. Ale to już ściśle wiąże się z najbardziej fikcyjnymi elementami wprowadzonymi przez Nolanów.
Pochylmy się nad tym: Anne Hathaway jest kreowana jako ponadprzeciętnie inteligentna postać - naukowiec i astronauta. Dlaczego zamiast pokazywać się jako rozemocjonowany pajac i przy okazji straszny hipokryta (robi to samo, o co oskarżała wcześniej McConaughey'a zwyczajnie nie zaprzeczy? Skoro decyzja w tej kwestii należy do niej, to... Dlaczego nie powiedziała po prostu: "Wymyśliłeś sobie wszystko o moim chłopaku, nikogo nie kocham, misja przede wszystkim tak, jak zawsze dawałam to każdemu odczuć. To moja decyzja i lecimy tam." Czy ten trzeci koleś ma jakąkolwiek podstawę, żeby uwierzyć akurat McConaughey'owi, a nie jej? Kompletnie zrujnowała swoje szanse na zrobienie tego, na czym jej zależało. I to nie wina bohatera, tylko leniwego, pełnego dziur scenariusza.
Jeszcze jedno o niej: ktoś mógłby powiedzieć, że od początku to był jej cel - znaleźć się na tej planecie, na której jest jej chłopak i udawała tylko taką skupioną na misji. Skoro tak, to dlaczego spaliła swoją przykrywkę w najgorszym dla niej momencie? Dlaczego lepiej nie zaplanowała mistyfikacji, która zaprowadziłaby ich na tę planetę. Przecież równie dobrze mogliby odwiedzić ją jako pierwszą, gdyby dostatecznie mocno to forsowała... Nic tu nie ma sensu...
Jej postać została bardzo poprawnie nakreślona. To, że przyznała się było tylko kwestią argumentacji, która leży u Ciebie, a nie u twórców scenariusza. Ona obstawała przy planecie, która sama w sobie była na gorszej pozycji niż ta, na której był Mann. Nie miała specjalnie możliwości racjonalnego motywowania swojej postawy, więc Cooper łatwo upewnił się co do jej relacji z gościem, który na tę planetę poleciał jako pierwszy. Byłaby głupią i naiwną gdyby udawała, że nic ją nie łączy z tym astronautą i Cooper sobie to wydumał. Ponad wszystko powyższe nadal jest człowiekiem, a nie robotem.
6. Zakończenie jest jednym wielkim błędem.
Zakończenie rodzi tyle niedopowiedzeń i absurdalnych konotacji tego, co się stało, że aż strach. Streszczając się:
A) Rozumiem, że my z przyszłości to niezłe, pięciowymiarowe badassy. Moglibyśmy ustawić ten tunel trochę bliżej Ziemi prawda? To nie musiał być Saturn? A może nie? Kto wie? Nolan nie jest taki miły i nie wyjaśnia. Dlaczego tunel nie prowadził do planety, która się nadaje, tylko aż do dwunastu możliwości? Przecież chcieli, żebyśmy znaleźli właściwą, prawda? Bo gdyby się nie udało, to oni by nie istnieli... Nasz koniec tunelu prowadził wyłącznie do jednej możliwości, do Ziemi. Czy jego drugi koniec rządził się innymi prawami? Kto wie?
To są niedopowiedzenia i bardzo dobrze. Gdyby Nolanowie zniżyli się do wdawania się w szczegóły czegoś co jest FIKCJĄ zakrawałoby na przede wszystkim stratę czasu. To nie ma znaczenia bo jeśli jest to fikcja to sobie możesz wykminić COKOLWIEK jako wyjaśnienie. Co Ci pasuje bardziej. Istoty, które odpaliły tunel najwyraźniej nie są wszechmocne i do tego sprowadzam swoją interpretację. Z grubsza![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
B) Więc, plan nas samych z przyszłości polegał na tym, żeby wziąć McConaughey'a i wsadzić go do czarnej dziury, żeby mógł przekazać swojej córce, bo kocha ją tak mocno, że zobaczy ją w momencie śmierci rozwiązanie formuły pozwalającej na manipulację grawitacją? Więc... Chcieli pokazać nam planetę zdatną do zamieszkania? Ale jednocześnie chcieli, żeby McConaughey poleciał do czarnej dziury. Jak dokładnie zamierzali to osiągnąć? Konieczność udania się do czarnej dziury była efektem kompletnie irracjonalnych działań szalonego dr Manna.
Działania Manna były skrajnie racjonalne.
Czy my z przyszłości zdołaliśmy to przewidzieć? Co by było, gdyby to nie McConaughey odłączył się od statku, tylko Anne Hathaway? Czy jej ojciec dokończyłby równanie, którego nawet tak serio nie zaczął? Jaki był właściwie plan? Nic tu nie ma sensu.
Uprasza się na przyszłość nie zrównywać swojej ignorancji do braku sensu. To nie jest osobista wycieczka. Nie znasz odpowiedzi - nie wiesz. Nie wiesz - ignorancja. Brak wiedzy =/= brak sensu. Zakończenie tego filmu jest wielokrotnością zakończenia Incepcji ze względu na grubość tematu, który ruszyli Nolanowie. I znowu, bardzo dobrze, że pozostawili wiele rzeczy niedopowiedzianych. Jeśli niedopowiedzenia dotyczą fikcji (jako fikcję rozumiem tutaj uwarunkowania, nie mające solidnego poparcia w nauce), jest dobrze.
C) McConaughey został wessany do czarnej dziury i trafił do tessaraktu, który był pięciowymiarową przestrzenią zaprezentowaną w trzech wymiarach. I wiecie co? Nie. Nie był. McConaughey nie mógł przemieszczać się w przestrzeni. Był uwięziony w jakiejś mikroprzestrzeni w pokoju swojej córki jako "duch". Tunele wokół niego prowadziły do przyszłej i przeszłej wersji tego miejsca. Był więc de facto tylko w jednowymiarowej przestrzeni zaprezentowanej jako trójwymiarowa.
Byłeś kiedyś w czarnej dziurze? Ogarnąłeś to, że my, ludzie mamy ograniczone zdolności poznawcze? Co zresztą, znowu jak Lem, pięknie Nolanowie pokazują i kurcze, ale bym chciał, żeby to Nolan zekranizował Solaris. Do trzech razy sztuka, mam wrażenie, że byłby hit. Nie dla hollywood oczywiście, nie ten target![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
D) Istoty pieciowymiarowe jakimi się staliśmy umieją manipulować grawitacją. Ok. Przyjmuję na klatę, dlaczego by nie? Ale w jaki sposób Mathew McConaughey nagle level-upował do rangi istoty pięciowymiarowej? Jak zmusił grawitację do działania jak mu się podoba? Nolan nie wyjaśnia. Skoro mógł usypać z piasku równe linie, to dlaczego nie mógł usypać słów? Co by było, gdyby posłuchał własnej podpowiedzi i został? Nic z tego by się nie wydarzyło, bo nie podpowiedziałby swojej córce, jak rozwiązać równanie, bo by go tam nie było. Więc nie wysłałby podpowiedzi o pozostaniu w domu. Więc jednak by poleciał. Więc wysłałby... Paradoks podróżnika w czasie.
Czas nie jest ujęty liniowo w tym filmie. Pewnie trzeba by było poczytać o aktualnych teoriach na temat tuneli, równoległych wymiarów itp.
E) A tak właściwie... Skąd McConaughey wiedział jak rozwiązać równanie? On nawet nie znał żadnych szczegółów tego równania. Nie był fizykiem. Nie nabył żadnej szczególnej wiedzy po wejściu do czarnej dziury, przecież słyszeliśmy... Więc? Odpowiedź brzmi: wiedział, bo fabuła wymagała tego, żeby wiedział. Ale szczerze mówiąc, to wejście poza horyzont zdarzeń miało uzbroić go w jakąś tajemną wiedzę. On jej przecież nie dostał. Dostał tylko możliwość komunikowania się poprzez czas przy pomocy grawitacji. Żadnej wiedzy. Więc...?
Znowu, wdawanie się w szczegóły czegoś, co jest elementem na wskroś fikcyjnym nie ma sensu. Nolanowie przecież nie aspirują do bycia twórcami nowej teorii z gatunku fizyki teoretycznej![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
F) Miłość? Serio? To jest odpowiedź filmu? Po prostu miłość jest jakimś... prawem fizyki, które zagina czasoprzestrzeń i w ogóle wymyka się wszelkiemu pojmowaniu? To jest ten wielki finał? Słabo...
To jest jedna z możliwości. I tak ją przedstawiają Nolanowie. To, że Ty chcesz, koniecznie musisz mieć jednoznaczne rozwiązanie nie znaczy, że wszystko we wszechświecie będzie oferować/umożliwiać Ci jednoznaczny pogląd na swój temat... Vide zdolności poznawcze.
G) Córka McConaughey'a nienawidzi go za to, że od niej odjechał. Ale jej mentorem i kimś w rodzaju zastępczego ojca zostaje koleś, który posłał go na tę misję. Makes sense I guess...
Posłał czy zaproponował? Widzisz różnicę? Ojca "nienawidziła" za podjęcie decyzji. A to "nienawiść" małego dziecka do rodzica, który je zostawia bez rodziców (bo matka już wcześniej zmarła). Tak, to ma sens. Ludzie to nie roboty.
H) Cała motywacja głównego bohatera opiera się na jego pragnieniu powrotu do córki (ustaliliśmy już, że syn jest nieważny)
*pusty śmiech* Znowu nie widzisz różnicy? ktoś jest dla kogoś nie ważny =/= z kimś innym się lepiej dogaduje.![Sad :(](./images/smilies/icon_sad.gif)
Ona w końcu widzi, że on miał rację (w pewnym sensie) i też w końcu decyduje się mu przebaczyć i chce się z nim spotkać. Po czym on w końcu spotyka ją jako umierającą babcię, a ona mówi:
- Meh... W sumie fajnie, że wpadłeś, ale teraz spadaj, bo mam swoją inną rodzinę. Weź leć sobie do Anne Hathaway.
To jest drugi moment rozwalający mnie totalnie w tym filmie. Oczywiście relacjonujesz go w jakiś swoisty sposób, który ma niewiele wspólnego ze stanem faktycznym. Murph specjalnie dała się uśpić na dwa lata byle doczekać do spotkania ze swoim ojcem, który mógłby być jej najmłodszym synem w tym momencie. Ja bym na miejscu Coopera pewnie chciał zostać, ale czy bym został? Czy uszanował prośbę córki? Jak bym się wtedy faktycznie czuł? Porażająca jest sytuacja w której znalazł się Cooper i Murph. Pisanie o tym jak o czymś oczywistym jest jakąś totalną pomyłką...
Ale dlaczego właściwie miałby lecieć tam, gdzie Anne Hathaway? Czy wie, że jej chłopak nie żyje?
A co to ma za znaczenie czy wie, że jej chłopak nie żyje? Chciałbyś mieć hollywodzki wątek miłosny tylko po to żeby na niego psioczyć?
Jeśli leci do niej, to dlaczego? Przecież nawet się jakoś bardzo nie zaprzyjaźnili? Po co do niej leci? Dlaczego nie poleciała po nią już cała flotylla i nie zaczęła budować tam bazy dla tych wszystkich uchodźców? Co McConaughey ma zamiar zrobić, jak okaże się, że jej chłopak jednak żyje i ma się dobrze? Co w ogóle ma zamiar zrobić? Nie jest tak, że on ją kocha albo ona jego, albo coś... Dlaczego ma tam lecieć?
Dlatego, że ją zostawił? Może też dlatego, że ludzie, którzy uciekli z Ziemi nie chcieli wydawać kasy na lot do jednej ludzkiej istoty, która nie wiadomo czy żyje? A Cooper nie miał już nic do stracenia. Potomstwo jego córki jest dla niego zbieraniną obcych ludzi. Został sam, tak samo jak najprawdopodobniej Brand bo już jak byli w tym samym układzie to nie dostawali żadnych sygnałów z planety, na której był jej chłopak.
I) Przywrócenie McConaughey'a do żywych jest z dupy. Jak? Nawet jak tessarakt go "wypluł" to on nadal znajduje się w pie****onej czarnej dziurze!!! Jak, na Bogów, ludzie go stamtąd wyciągnęli? Skoro przebywanie minimalnie w zakresie horyzontu zdarzeń powodowało, że jedna godzina to było 7 lat, to on będąc w sercu czarnej dziury powinien odczuwać nieskończoność jako nieskończenie mały odcinek czasu. Tak działa teoria względności. W filmie działa teoria względności. Dlaczego nie działa w tym przypadku?
Za dużo słów. Odpowiedź na ostatnie pytanie powinna wystarczyć: bo nie wiemy jak tak na prawdę działa czarna dziura i czym jest. Domniemywamy i teorie opieramy na szczątkowych informacjach o jakimś obiekcie. Znowu lepiej, że Nolanowie nie wdawali się w szczegóły.
Tylko pięciowymiarowe istoty mogłyby go wyciągnąć. Ale ludzie w czasie, do którego wrócił nie są tymi istotami, przecież jego córka jeszcze żyje, to tylko kilkadziesiąt lat później... Skoro to nie oni, tylko ludzie z przyszłości go wyciągnęli, to dlaczego nikt nie dziwi się, że on jeszcze żyje, tylko wszyscy są: "meh, whatever, happy ending!".
Ludzie go nie wyciągnęli z czarnej dziury tylko znaleźli razem z robotem, ale już nie pamiętam gdzie. Czas w filmie poświęcony rozkminianiu jak udało mu się przeżyć (czemu wszyscy widzowie się dziwią), a na co odpowiedź może być tylko jeszcze dalej posuniętym fantazjowaniem, byłby czasem straconym. Choć pewnie da się wyciągnąć jakąś teorię na ten temat, ale to na któreś następne obejrzenie filmu.
J) Mają zamiar skolonizować nową planetę. Ale lecą na nią ze wszystkim, co mieli na Ziemi. Czy oni w ogóle kumają, że przywożą tę plagę ze sobą? Jak mają zamiar zasiedlić ziemię. Czy tamta ziemia nada się pod nasze uprawy? To jest jakby główny motyw filmu: znaleźć nowy świat do skolonizowania. A mimo to ta kwestia kompletnie gdzieś umyka, mimo zę nie towarzyszymy cały czas tylko astronautom...
Przyznam, że u przeszedłeś moje oczekiwania. Zwyczajnie nie wiem o czym piszesz...
Ten film jest pozbawiony sensu. I mógłbym wymieniać dużo więcej powodów, dla których tak jest.
Jezu, jak ja się cieszę, że więcej nie pisałeś
Bez sensu, jak widać wyżej, są Twoje zarzuty, a nie film.
Po prostu nie oglądało mi się go dobrze mniej więcej od połowy.
I na tym trzeba było poprzestać w komentowaniu tego filmu!
Kompletny mózgotrzep.
Hah, pierwszy raz spotkałem się z pejoratywnym użyciem tego określenia. Nie mylić z mózgojebem bo to chyba synonim jabola.
Podsumowując, przeczytałem sporo krytycznych recenzji w myśl zasady, że tylko z krytyki da się poprawić swój osąd o czymś. Jednak stanowcza większość (przynajmniej 90% z nich) ukazywała nie słabość filmu tylko to, że przerósł on wielu ludzi. Ja sam widzę, jeszcze sporo do ogarnięcia w tym filmie i wiem, że jeszcze wiele razy będę do niego wracał. Tak, jak do Incepcji![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
PS Ale się napisałem...
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Pozwól, że przekopiuję mój post z innego forum.
1. Motyw z pętlą czasu i głównym bohaterem zdradzającym coś komuś z przeszłości, by uratować przyszłość, nie tylko jest kompletnie wtórny i pozbawiony wszelkiego polotu. On został wykreowany w taki sposób, że: na wstępie kreuje jakąś zagadkę dla widza, pewną tajemnicę. Ale odpowiedź jest tak bardzo OCZYWISTA, że oglądanie jak Murphy stara się ją rozwikłać jest po prostu bolesne. To nie jest żadna tajemnica. Żadne zaskoczenie. Żadna zagadka, bo odpowiedź, która ma stanowić crescendo całej fabuły sprowadza się do odpowiedzi, którą każdy zna od samego początku. To nie tylko osłabia zakończenie, ale też kompletnie niweczy jakikolwiek dramatyzm w losach głównego bohatera.
Nie, chyba nic w tym filmie nie jest oczywiste. Jeżeli tak twierdzisz oznaczać to może różne rzeczy, ale wycieczki ad personam sobie daruję bo nie jestem w tym specjalistą. Choćby skąd wiedziałeś, że to NIE obca cywilizacja kontaktowała się z córką Coopera? Albo skąd wiedziałeś co będzie w czarnej dziurze? Jest to jeden z kamieni milowych w fabule i choć całkowicie fikcyjny to bez niego nie można mówić o jakiejkolwiek OCZYWISTOŚCI...
2. Wszystko, co dzieje się z tym lotem w kosmos to jakaś komedia. Główny bohater przyjeżdża do super-tajnej bazy NASA. Zostaje wprowadzony do projektu tak ważnego, że od jego powodzenia zależą losy ludzkości, bo kiedyś był super pilotem i właściwie nikt nie ma z tym żadnego problemu. Dlaczego? Czy on trenował? Nie, od wielu lat jest farmerem. Właściwie, czy ci naukowcy pracujący nad tą najważniejszą w historii ludzkości misją nie chcieliby zebrać najlepszych ludzi na pokład ich Statku Ostatniej Szansy? Skoro tak, to dlaczego nie posłano po McConaughey'a, skoro jest najlepszy? Jeśli nie jest najlepszym, kogo mieli, to dlaczego pozwolono mu pilotować najważniejszą misję w historii? Nawet nie dostał tej roboty po znajomości, bo nikogo z ekipy planującej lot nie znał bliżej. Właściwie cała akcja wyglądała następująco:
- Co ty tu robisz, nie powinno cię tu być, skąd wiesz o tym ośrodku?
- A, tak wpadłem przypadkiem.
- No to chodź na naszą tajną naradę. Pośmiejemy się trochę z ciebie, zobacz, wcale nie uważamy, że jesteś taki inteligentny.
- Okej, skoro już zaprosiliście mnie na swoją super tajną naradę i nie wiem nawet, czy pozwolicie mi przeżyć, skoro to widziałem, to czy mogę wracać do domu?
- Czemu, nie, ale mamy lepszą propozycję. Skoro już wpadłeś, to może chciałbyś popilotowałbyś trochę nasz mega ważny projekt?
- Nie mieliście pilota?
- Mieliśmy. Ale nie był byt dobry.
- Dlaczego, nie wzięliście najlepszego?
- Nie wiemy.
- To co z nim teraz będzie,skoro ja pilotuję?
- A, srał go pies.
W filmie wyraźnie było pokazane, że nie przez przypadek go zabrali tylko dlatego, że m.in. dotarł do idealnych współrzędnych ich bazy. Biorąc do tego pod uwagę, że już na tym etapie poważnie mówią o obcej cywilizacji, która jest od ludzkości zdecydowanie bardziej rozwinięta założenie kontaktu z Cooperem nasuwa się samo. A dlaczego nie wzięli go od razu? Cały film wymaga trochę główkowania od widza, choć w tym przypadku to nie jest coś wielce skomplikowanego - mogli zwyczajnie nie wiedzieć, że żyje. Ludzkość walczy o przetrwanie i uprawy, NASA w podziemiu, Cooper od dawna nie ma z nimi kontaktu. Mogli go zwyczajnie przeoczyć w poszukiwaniach szczególnie ze względu na to, że starali się nie ujawniać w jakikolwiek sposób swojej działalności.
Załoga to zbiór randomowych ludzi, których nigdy nie poznajemy bliżej i śmierć żadnego z nich kompletnie nikogo nie rusza.
I tutaj jest chyba rozbieżność we wrażliwości odbioru widza. Śmierć każdego z załogi jest zauważalna. I to mi wystarczy. Nie ma czasu na powielanie zagłębiania się w wątek śmierci w kosmosie, to będzie w filmie wystarczająco poruszone w przypadku Coopera i jego rodziny.
Poza tym, co tam robi astronauta, który dostaje nerwicy na myśl o przebywaniu w kosmosie?
To nie jest płytka produkcja hamerykańska, w której kosmonauci to roboty, istni marines odporni na wszystko i zdolni wszystko przetrwać! Ku chwale ojczyzny! Wątek psychologiczny kosmonauty w aspekcie kosmicznych podróży i związaną z tym poniekąd dylatacją czasu to temat rzeka. Wytrzymałość człowieka ma granice. Ten element przypomina mi Lema i jego podejście do tego problemu. Zarówno Nolan i Lem pięknie pokazują jak wielkim jest to wyzwaniem i wysiłkiem dla kosmonauty.
I astronautka, która nie potrafi myśleć racjonalnie? Czy astronauci (szczególnie wybrani do tej misji) nie powinni być bardziej odporni psychicznie? Czy nikt nie przechodził testów? Nawet mój Dziadek przechodził testy na astronautę i minimalnie oblał. Ci ludzie powinni być z żelaza.
Masz spaczoną wyobraźnię. Po pierwsze TEST na Ziemi, a faktyczny pobyt w kosmosie to dwie różne rzeczy. Po drugie, w filmie NASA nie miała warunków do takiego samego przygotowywania i testowania członków załogi, jakie mamy nawet w chwili obecnej. Po trzecie dzisiejsi kosmonauci nie lecą w próżnię z wizją wielu lat takiej podróży, z dużym ryzykiem, że w ogóle nie wrócą bo nie lecą w okolice czarnej dziury przez tunel czasoprzestrzenny, w który nikt wcześniej nie wleciał i co więcej z ryzykiem utracenia bliskich nawet jeśli uda im się wrócić.
3. Sam koncept odwiedzania tych planet.
Pomysł na planety był naprawdę cool. Te fale jak góry, mega fajne. Zamarznięte chmury i niebo z lodu - coooool. Ale ich wykorzystanie w fabule było zerowe. Wręcz przeszkadzało.
Przeanalizujmy:
A) Planeta z falami i wodą. No dobra. Rozumiem. To jest inny świat, fale mogą być tak wielkie. Czy fal wielkości góry nie można było zaobserwować z orbity? To nie tak, że tracą jakoś mnóstwo czasu. Przecież powiedzieli, że okrążając czarną dziurę (absurd, ale dobra, uznajmy, że przejdzie) unikają efektu relatywizmu. Zresztą koleś, który został na statku uniknął tego efektu i postarzał się, więc oczywiste jest, że nie zmarnowaliby czasu, gdyby powisieli 24h nad planetą i zobaczyli, że przelewają się przez nią kilkukilometrowe fale.
Nie, nie mogli, bo poza czasem mieli inny czynnik ograniczający - paliwo. Jasno i wprost powiedziane w filmie.
Czy obecność ekipy na tej planecie wniosła coś do fabuły? Nie.
Jeśli dla Ciebie pokazanie w ciągu kilkunastu minut dramatu wynikającego z dylatacji czasu dla kosmonauty to nic... Swoją drogą jeden z najmocniejszych momentów dla mnie w tym filmie. Romilly wita ich na pokładzie z trupim wyrazem twarzy i stwierdza, że czekał na nich 21 lat! To był dla mnie jak obuch w łeb bo nie załapałem ile czasu na planecie spędzili i zapomniałem, że on na orbicie będzie "w innej strefie czasowej".
Swoją drogą, czy fale na planecie o grawitacji 130% nie powinny być w zasadzie niższe niż na Ziemi?
A o obecności Gargantui zapomniałeś?
Efekt relatywizmu był jednak fajnie pokazany, to muszę oddać.
To bez sensu był ten wątek na planecie czy jednak był fajny?
B) Lodowa planeta. Ok, tu jest lepiej. Przyjeżdżają po doktora Manna. Doktor Mann zamiast powiedzieć: "słuchajcie, bardzo mi przykro, okłamałem was, bo chciałem, żeby ktoś po mnie przyleciał, bo boję się umrzeć", woli skonstruować kompletnie kretyńską intrygę, która może nie wypalić w tylu miejscach, że ja pierdzielę po to, żeby efektywnie obniżyć swoje szanse na przeżycie. Przecież by go nie zostawili tam ani nie zastrzelili, bo nawet nie mają z czego. Byliby wkurzeni, jasne, ale zabraliby go z powrotem na statek i po jakimś czasie wszystko byłoby ok. Ale nie. On wolał spróbować zabić McConaughey'a, wysadzić swoje laboratorium i postarać się przejąć statek, mimo, że jest gównianym pilotem i wie, że sobie nie da rady. I co dalej? No, słucham. Według naszej wiedzy to najbardziej błyskotliwy człowiek z całej dwunastki. Jaki jest jego plan? Dokąd zamierza polecieć? Z powrotem na Ziemię? Mimo, że jego misja polegała na tym, żeby nikt nie musiał być już na Ziemi, bo Ziemia jest gównianym miejscem w tej chwili? Na inny świat? Przecież on nie wie, czy ktoś inny odkrył świat, który nadaje się do zamieszkania. Poza tym on nawet nie wie jak zaparkować lądownik przy głównym statku, nie ma do pomocy też żadnego robota. Ma zamiar sam pilotować ten statek? Przecież nie umie. Jedna wielka bzdura.
Chłopie... zanim zaczniesz rzucać hasłami w stylu "jedna wielka bzdura" zapytaj kogoś kto może nie przeoczył tak wielkiej ilości informacji w filmie, które były wyłożone kawa na ławę. Mann nikogo nie chciał zabić dopóki Cooper nie powiedział, że zabiera ze sobą statek z powrotem na Ziemię. Mann chciał zabić Coopera i wrócić, jak gdyby nigdy nic, do reszty załogi i polecieliby bez Coopera na następną planetę. W przypadku takich podróży wątpię, żeby skończyło się na daniu sobie po razie gdyby załoga dowiedziała się o tym co zrobił. To nie jest przejażdżka przedślubna, która spowoduje, że pan młody spóźni się na ceremonię... Jego "intryga" była skonstruowana najlepiej jak się dało żeby osiągnąć cel dla niego nadrzędny - przeżyć.
Jeszcze o tej części fabuły: dlaczego nie wysłali robotów z tą misją? Wytłumaczenie, że "nie mają tego czegoś" (czyli instynktu samozachowawczego) to jakaś brednia. Wystarczy zakodować warunki, jakie powinna spełniać planeta, by ludzie mogli ją zamieszkać i zaprogramować robota, żeby dał znać, jak planeta takie spełnia. A jak nie, to nara. Przecież mają roboty, które bez problemu są w stanie wykonać takie zadanie. Ono nie jest jakieś bardzo trudne.
Z którą misją? Pierwszą czy drugą? Brak instynktu i zdolności motorycznych w obliczu różnych sytuacji kryzysowych robot sam sobie nie da rady (dlatego na pierwszą misję poleciały pary - robot i człowiek) i w drugą stronę tak samo - człowiek i robot uzupełniają się. A NASA musiała minimalizować ryzyko niepowodzenia misji za wszelką cenę.
I jeszcze jedno: skąd na tych planetach w ogóle światło? I do tego takie samo jak na Ziemi. Nie ma tam żadnej gwiazdy. Tylko czarna dziura. Czarne dziury nie świecą. Nie emitują białego światła o dokładnie takim samym widmie jak nasze. Żadnego w ogóle nie emitują, zresztą nawet wspomniano o tym w filmie. Skąd tam światło jak u nas? Jedna z tych planet jest tak blisko czarnej dziury, że niemal na "horyzoncie zdarzeń". Dlaczego pół nieba nie jest czarne? Nic tu nie ma sensu.
Nie ma w filmie z tego co pamiętam wzmianki o istnieniu bądź braku gwiazdy. Po drugie skąd wiesz jak na planecie będącej blisko czarnej dziury wygląda niebo?? Albo odpowiedz sobie na pytanie dlaczego pomimo zawieszenia Ziemi w czarnej pustce niebo mamy niebieskie i nie widać na nim świecących gwiazd? A Ty pytasz dlaczego pół nieba nie zasłania czarna dziura? xD
Lodowa planeta ma chmury i "sufit" z lodu. Dlaczego ten lód nie spada?
tego nie wiem, przyznam, że nie zwróciłem na to większej uwagi, ważniejsze rzeczy akurat krążyły mi po głowie.
I na koniec: skąd na tych planetach ciepło? Czy czarna dziura emituje ciepło? Jeśli u Nolana tak, to dlaczego na najbliższej planecie jest mnóstwo wody, a na środkowej wygląda jak na pustyni? O co chodzi?
A skąd wiesz jak na której było ciepło? Czy w filmie było powiedziane, że w układzie nie ma gwiazdy? Czy wiesz z czego składały się jądra planet?
4. Postać syna McConaughey'a była zbędna. Po prostu. Ten koleś nie miał żadnej roli do odegrania w tym filmie.
... Miał do odegrania rolę prostego człowieka, którego ojciec był "wykształciuchem" i jego siostra też taką pewnie będzie. Element relacji w najbliższej rodzinie został poruszony nawet na tak podstawowym poziomie i pokazany idealnie.
Poza tym przez 23 lata nagrał McConaugheyowi 3 filmiki po kilkanaście sekund. Nie wiedział, że dla jego ojca minęły tylko 3 godziny, więc... Tak bardzo miał go w dupie, że postanowił odzywać się do niego raz na 7 lat? Podobno był mocno związany z ojcem...
skąd wiesz, że nie wiedział ile czasu minęło dla jego ojca? Rodzina Coopera miała informacje o załodze z pierwszej ręki w NASA. Poza tym Nolan pokazał kilka nagrań od syna, ale mowa była o "nagraniach z 21 lat". Idiotycznie by było pokazywać pierdyliard nagrań. Te nagrania mnie rozbroiły. Więcej nie musiał pokazywać.
No i Nolan mówi, że ostatnie, co widzisz w momencie śmierci to swoje dzieci. McConaughey widzi tylko swoją córkę, bo nagle tylko ona jest ważna dla fabuły, o synu jakoś zapomniał, taaa super. Tylko syn się postanowił do mnie odezwać, córka miała mnie w dupie, a kiedy widzę ją znowu to ma do mnie tylko i wyłącznie wyrzuty, ale kiedy umieram, nagle mam tylko córkę. Yeah. Perfekcyjny tata.
... Nolan mówi czy Mann mówi? Poza tym Mann to mówi w trybie przypuszczającym. Btw, który moment masz na myśli pisząc o tym, że cooper widział swoją córkę w w chwili śmierci?
5. Kreacja postaci Anne Hathaway to jakaś kolosalna bzdura. Od początku ona jest tym silnym czynnikiem pilnującym, żeby wyprawa zmierzała we właściwym kierunku, a potem nagle okazuje się, że chce w zasadzie odpuścić, bo... na jednej z planet jest jej chłopak. Co? Co?! Naprawdę? Dobra, takie zbiegi okoliczności jak to, że jedna osoba z trzech pozostałych przy życiu członków załogi jest zakochana w jednym z dwóch (z dwunastu) pozostałych przy życiu członków programu znalezienia planet "ziemiopodobnych" jeszcze przechodzą. Lecz nie przechodzi cała reszta, która się z tym wiąże:
- McConaughey mówi, że powinni polecieć na planetę dr Manna.
- Anne Hathaway mówi, że ta decyzja nie należy do niego, tylko do niej i lecą na inną planetę.
- McConaughey mówi, że Anne Hathaway chce lecieć na tamtą drugą planetę tylko dlatego, że jest tam jej ukochany.
- Anne Hathaway przyznaje się do wszystkiego, wygłasza pretensjonalny i fatalnie napisany monolog o potędze miłości i o tym, że ponieważ ona kocha gościa z innej planety, to powinni jej zaufać.
- Nieprzekonana załoga jest nieprzekonana i reaguje tak jak każda normalna osoba powinna: "Yeah... nope"
Nie było to tak, jak przedstawiasz. Przekłamujesz obraz filmu. Brand była niezdecydowana i nikomu nie KAZAŁA tylko przedstawiała swoje zdanie. A Cooper zdemaskował istotny czynnik motywujący jej postawę. Ludzkie to wszystko do bólu i nic do zarzucenia. W tym momencie filmu też się trochę obruszyłem na ten tekst o miłości. Nadal nie do końca jestem do niego przekonany, ale nabiera on zupełnie innego wymiaru z perspektywy całego filmu i tego jak miłość jest w nim ostatecznie przedstawiona, a raczej jej rola w fabule no i że ostatecznie to powinni byli zaufać jej bo wyszli by na tym lepiej. Ale to już ściśle wiąże się z najbardziej fikcyjnymi elementami wprowadzonymi przez Nolanów.
Pochylmy się nad tym: Anne Hathaway jest kreowana jako ponadprzeciętnie inteligentna postać - naukowiec i astronauta. Dlaczego zamiast pokazywać się jako rozemocjonowany pajac i przy okazji straszny hipokryta (robi to samo, o co oskarżała wcześniej McConaughey'a zwyczajnie nie zaprzeczy? Skoro decyzja w tej kwestii należy do niej, to... Dlaczego nie powiedziała po prostu: "Wymyśliłeś sobie wszystko o moim chłopaku, nikogo nie kocham, misja przede wszystkim tak, jak zawsze dawałam to każdemu odczuć. To moja decyzja i lecimy tam." Czy ten trzeci koleś ma jakąkolwiek podstawę, żeby uwierzyć akurat McConaughey'owi, a nie jej? Kompletnie zrujnowała swoje szanse na zrobienie tego, na czym jej zależało. I to nie wina bohatera, tylko leniwego, pełnego dziur scenariusza.
Jeszcze jedno o niej: ktoś mógłby powiedzieć, że od początku to był jej cel - znaleźć się na tej planecie, na której jest jej chłopak i udawała tylko taką skupioną na misji. Skoro tak, to dlaczego spaliła swoją przykrywkę w najgorszym dla niej momencie? Dlaczego lepiej nie zaplanowała mistyfikacji, która zaprowadziłaby ich na tę planetę. Przecież równie dobrze mogliby odwiedzić ją jako pierwszą, gdyby dostatecznie mocno to forsowała... Nic tu nie ma sensu...
Jej postać została bardzo poprawnie nakreślona. To, że przyznała się było tylko kwestią argumentacji, która leży u Ciebie, a nie u twórców scenariusza. Ona obstawała przy planecie, która sama w sobie była na gorszej pozycji niż ta, na której był Mann. Nie miała specjalnie możliwości racjonalnego motywowania swojej postawy, więc Cooper łatwo upewnił się co do jej relacji z gościem, który na tę planetę poleciał jako pierwszy. Byłaby głupią i naiwną gdyby udawała, że nic ją nie łączy z tym astronautą i Cooper sobie to wydumał. Ponad wszystko powyższe nadal jest człowiekiem, a nie robotem.
6. Zakończenie jest jednym wielkim błędem.
Zakończenie rodzi tyle niedopowiedzeń i absurdalnych konotacji tego, co się stało, że aż strach. Streszczając się:
A) Rozumiem, że my z przyszłości to niezłe, pięciowymiarowe badassy. Moglibyśmy ustawić ten tunel trochę bliżej Ziemi prawda? To nie musiał być Saturn? A może nie? Kto wie? Nolan nie jest taki miły i nie wyjaśnia. Dlaczego tunel nie prowadził do planety, która się nadaje, tylko aż do dwunastu możliwości? Przecież chcieli, żebyśmy znaleźli właściwą, prawda? Bo gdyby się nie udało, to oni by nie istnieli... Nasz koniec tunelu prowadził wyłącznie do jednej możliwości, do Ziemi. Czy jego drugi koniec rządził się innymi prawami? Kto wie?
To są niedopowiedzenia i bardzo dobrze. Gdyby Nolanowie zniżyli się do wdawania się w szczegóły czegoś co jest FIKCJĄ zakrawałoby na przede wszystkim stratę czasu. To nie ma znaczenia bo jeśli jest to fikcja to sobie możesz wykminić COKOLWIEK jako wyjaśnienie. Co Ci pasuje bardziej. Istoty, które odpaliły tunel najwyraźniej nie są wszechmocne i do tego sprowadzam swoją interpretację. Z grubsza
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
B) Więc, plan nas samych z przyszłości polegał na tym, żeby wziąć McConaughey'a i wsadzić go do czarnej dziury, żeby mógł przekazać swojej córce, bo kocha ją tak mocno, że zobaczy ją w momencie śmierci rozwiązanie formuły pozwalającej na manipulację grawitacją? Więc... Chcieli pokazać nam planetę zdatną do zamieszkania? Ale jednocześnie chcieli, żeby McConaughey poleciał do czarnej dziury. Jak dokładnie zamierzali to osiągnąć? Konieczność udania się do czarnej dziury była efektem kompletnie irracjonalnych działań szalonego dr Manna.
Działania Manna były skrajnie racjonalne.
Czy my z przyszłości zdołaliśmy to przewidzieć? Co by było, gdyby to nie McConaughey odłączył się od statku, tylko Anne Hathaway? Czy jej ojciec dokończyłby równanie, którego nawet tak serio nie zaczął? Jaki był właściwie plan? Nic tu nie ma sensu.
Uprasza się na przyszłość nie zrównywać swojej ignorancji do braku sensu. To nie jest osobista wycieczka. Nie znasz odpowiedzi - nie wiesz. Nie wiesz - ignorancja. Brak wiedzy =/= brak sensu. Zakończenie tego filmu jest wielokrotnością zakończenia Incepcji ze względu na grubość tematu, który ruszyli Nolanowie. I znowu, bardzo dobrze, że pozostawili wiele rzeczy niedopowiedzianych. Jeśli niedopowiedzenia dotyczą fikcji (jako fikcję rozumiem tutaj uwarunkowania, nie mające solidnego poparcia w nauce), jest dobrze.
C) McConaughey został wessany do czarnej dziury i trafił do tessaraktu, który był pięciowymiarową przestrzenią zaprezentowaną w trzech wymiarach. I wiecie co? Nie. Nie był. McConaughey nie mógł przemieszczać się w przestrzeni. Był uwięziony w jakiejś mikroprzestrzeni w pokoju swojej córki jako "duch". Tunele wokół niego prowadziły do przyszłej i przeszłej wersji tego miejsca. Był więc de facto tylko w jednowymiarowej przestrzeni zaprezentowanej jako trójwymiarowa.
Byłeś kiedyś w czarnej dziurze? Ogarnąłeś to, że my, ludzie mamy ograniczone zdolności poznawcze? Co zresztą, znowu jak Lem, pięknie Nolanowie pokazują i kurcze, ale bym chciał, żeby to Nolan zekranizował Solaris. Do trzech razy sztuka, mam wrażenie, że byłby hit. Nie dla hollywood oczywiście, nie ten target
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
D) Istoty pieciowymiarowe jakimi się staliśmy umieją manipulować grawitacją. Ok. Przyjmuję na klatę, dlaczego by nie? Ale w jaki sposób Mathew McConaughey nagle level-upował do rangi istoty pięciowymiarowej? Jak zmusił grawitację do działania jak mu się podoba? Nolan nie wyjaśnia. Skoro mógł usypać z piasku równe linie, to dlaczego nie mógł usypać słów? Co by było, gdyby posłuchał własnej podpowiedzi i został? Nic z tego by się nie wydarzyło, bo nie podpowiedziałby swojej córce, jak rozwiązać równanie, bo by go tam nie było. Więc nie wysłałby podpowiedzi o pozostaniu w domu. Więc jednak by poleciał. Więc wysłałby... Paradoks podróżnika w czasie.
Czas nie jest ujęty liniowo w tym filmie. Pewnie trzeba by było poczytać o aktualnych teoriach na temat tuneli, równoległych wymiarów itp.
E) A tak właściwie... Skąd McConaughey wiedział jak rozwiązać równanie? On nawet nie znał żadnych szczegółów tego równania. Nie był fizykiem. Nie nabył żadnej szczególnej wiedzy po wejściu do czarnej dziury, przecież słyszeliśmy... Więc? Odpowiedź brzmi: wiedział, bo fabuła wymagała tego, żeby wiedział. Ale szczerze mówiąc, to wejście poza horyzont zdarzeń miało uzbroić go w jakąś tajemną wiedzę. On jej przecież nie dostał. Dostał tylko możliwość komunikowania się poprzez czas przy pomocy grawitacji. Żadnej wiedzy. Więc...?
Znowu, wdawanie się w szczegóły czegoś, co jest elementem na wskroś fikcyjnym nie ma sensu. Nolanowie przecież nie aspirują do bycia twórcami nowej teorii z gatunku fizyki teoretycznej
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
F) Miłość? Serio? To jest odpowiedź filmu? Po prostu miłość jest jakimś... prawem fizyki, które zagina czasoprzestrzeń i w ogóle wymyka się wszelkiemu pojmowaniu? To jest ten wielki finał? Słabo...
To jest jedna z możliwości. I tak ją przedstawiają Nolanowie. To, że Ty chcesz, koniecznie musisz mieć jednoznaczne rozwiązanie nie znaczy, że wszystko we wszechświecie będzie oferować/umożliwiać Ci jednoznaczny pogląd na swój temat... Vide zdolności poznawcze.
G) Córka McConaughey'a nienawidzi go za to, że od niej odjechał. Ale jej mentorem i kimś w rodzaju zastępczego ojca zostaje koleś, który posłał go na tę misję. Makes sense I guess...
Posłał czy zaproponował? Widzisz różnicę? Ojca "nienawidziła" za podjęcie decyzji. A to "nienawiść" małego dziecka do rodzica, który je zostawia bez rodziców (bo matka już wcześniej zmarła). Tak, to ma sens. Ludzie to nie roboty.
H) Cała motywacja głównego bohatera opiera się na jego pragnieniu powrotu do córki (ustaliliśmy już, że syn jest nieważny)
*pusty śmiech* Znowu nie widzisz różnicy? ktoś jest dla kogoś nie ważny =/= z kimś innym się lepiej dogaduje.
![Sad :(](./images/smilies/icon_sad.gif)
Ona w końcu widzi, że on miał rację (w pewnym sensie) i też w końcu decyduje się mu przebaczyć i chce się z nim spotkać. Po czym on w końcu spotyka ją jako umierającą babcię, a ona mówi:
- Meh... W sumie fajnie, że wpadłeś, ale teraz spadaj, bo mam swoją inną rodzinę. Weź leć sobie do Anne Hathaway.
To jest drugi moment rozwalający mnie totalnie w tym filmie. Oczywiście relacjonujesz go w jakiś swoisty sposób, który ma niewiele wspólnego ze stanem faktycznym. Murph specjalnie dała się uśpić na dwa lata byle doczekać do spotkania ze swoim ojcem, który mógłby być jej najmłodszym synem w tym momencie. Ja bym na miejscu Coopera pewnie chciał zostać, ale czy bym został? Czy uszanował prośbę córki? Jak bym się wtedy faktycznie czuł? Porażająca jest sytuacja w której znalazł się Cooper i Murph. Pisanie o tym jak o czymś oczywistym jest jakąś totalną pomyłką...
![Sad :(](./images/smilies/icon_sad.gif)
Ale dlaczego właściwie miałby lecieć tam, gdzie Anne Hathaway? Czy wie, że jej chłopak nie żyje?
A co to ma za znaczenie czy wie, że jej chłopak nie żyje? Chciałbyś mieć hollywodzki wątek miłosny tylko po to żeby na niego psioczyć?
Jeśli leci do niej, to dlaczego? Przecież nawet się jakoś bardzo nie zaprzyjaźnili? Po co do niej leci? Dlaczego nie poleciała po nią już cała flotylla i nie zaczęła budować tam bazy dla tych wszystkich uchodźców? Co McConaughey ma zamiar zrobić, jak okaże się, że jej chłopak jednak żyje i ma się dobrze? Co w ogóle ma zamiar zrobić? Nie jest tak, że on ją kocha albo ona jego, albo coś... Dlaczego ma tam lecieć?
Dlatego, że ją zostawił? Może też dlatego, że ludzie, którzy uciekli z Ziemi nie chcieli wydawać kasy na lot do jednej ludzkiej istoty, która nie wiadomo czy żyje? A Cooper nie miał już nic do stracenia. Potomstwo jego córki jest dla niego zbieraniną obcych ludzi. Został sam, tak samo jak najprawdopodobniej Brand bo już jak byli w tym samym układzie to nie dostawali żadnych sygnałów z planety, na której był jej chłopak.
I) Przywrócenie McConaughey'a do żywych jest z dupy. Jak? Nawet jak tessarakt go "wypluł" to on nadal znajduje się w pie****onej czarnej dziurze!!! Jak, na Bogów, ludzie go stamtąd wyciągnęli? Skoro przebywanie minimalnie w zakresie horyzontu zdarzeń powodowało, że jedna godzina to było 7 lat, to on będąc w sercu czarnej dziury powinien odczuwać nieskończoność jako nieskończenie mały odcinek czasu. Tak działa teoria względności. W filmie działa teoria względności. Dlaczego nie działa w tym przypadku?
Za dużo słów. Odpowiedź na ostatnie pytanie powinna wystarczyć: bo nie wiemy jak tak na prawdę działa czarna dziura i czym jest. Domniemywamy i teorie opieramy na szczątkowych informacjach o jakimś obiekcie. Znowu lepiej, że Nolanowie nie wdawali się w szczegóły.
Tylko pięciowymiarowe istoty mogłyby go wyciągnąć. Ale ludzie w czasie, do którego wrócił nie są tymi istotami, przecież jego córka jeszcze żyje, to tylko kilkadziesiąt lat później... Skoro to nie oni, tylko ludzie z przyszłości go wyciągnęli, to dlaczego nikt nie dziwi się, że on jeszcze żyje, tylko wszyscy są: "meh, whatever, happy ending!".
Ludzie go nie wyciągnęli z czarnej dziury tylko znaleźli razem z robotem, ale już nie pamiętam gdzie. Czas w filmie poświęcony rozkminianiu jak udało mu się przeżyć (czemu wszyscy widzowie się dziwią), a na co odpowiedź może być tylko jeszcze dalej posuniętym fantazjowaniem, byłby czasem straconym. Choć pewnie da się wyciągnąć jakąś teorię na ten temat, ale to na któreś następne obejrzenie filmu.
J) Mają zamiar skolonizować nową planetę. Ale lecą na nią ze wszystkim, co mieli na Ziemi. Czy oni w ogóle kumają, że przywożą tę plagę ze sobą? Jak mają zamiar zasiedlić ziemię. Czy tamta ziemia nada się pod nasze uprawy? To jest jakby główny motyw filmu: znaleźć nowy świat do skolonizowania. A mimo to ta kwestia kompletnie gdzieś umyka, mimo zę nie towarzyszymy cały czas tylko astronautom...
Przyznam, że u przeszedłeś moje oczekiwania. Zwyczajnie nie wiem o czym piszesz...
Ten film jest pozbawiony sensu. I mógłbym wymieniać dużo więcej powodów, dla których tak jest.
Jezu, jak ja się cieszę, że więcej nie pisałeś
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Po prostu nie oglądało mi się go dobrze mniej więcej od połowy.
I na tym trzeba było poprzestać w komentowaniu tego filmu!
Kompletny mózgotrzep.
Hah, pierwszy raz spotkałem się z pejoratywnym użyciem tego określenia. Nie mylić z mózgojebem bo to chyba synonim jabola.
Podsumowując, przeczytałem sporo krytycznych recenzji w myśl zasady, że tylko z krytyki da się poprawić swój osąd o czymś. Jednak stanowcza większość (przynajmniej 90% z nich) ukazywała nie słabość filmu tylko to, że przerósł on wielu ludzi. Ja sam widzę, jeszcze sporo do ogarnięcia w tym filmie i wiem, że jeszcze wiele razy będę do niego wracał. Tak, jak do Incepcji
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
PS Ale się napisałem...
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Ja nie mam siły wracać do tego tematu raz jeszcze. Interstellara nie mam zamiaru już nigdy w życiu oglądać, pozostawmy kwestię sensowności poszczególnych części składowych w sferze gustu, bo opinie są w tym zakresie podzielone, jak zapewne zauważyłeś.
"Incepcja" za to była bardzo w porządku, oryginalna, przemyślana i trzymająca w napięciu, bez łzawych banałów o miłości przekraczającej granice czasu. Mimo tego "Prestiżu" nie pobije. Ja też jestem fanem Nolana, choć Dark Knighty niespecjalnie mnie ruszyły (nie lubię uniwersum Batmana po prostu).
"Incepcja" za to była bardzo w porządku, oryginalna, przemyślana i trzymająca w napięciu, bez łzawych banałów o miłości przekraczającej granice czasu. Mimo tego "Prestiżu" nie pobije. Ja też jestem fanem Nolana, choć Dark Knighty niespecjalnie mnie ruszyły (nie lubię uniwersum Batmana po prostu).
Powstał mały zamęt z mojej strony przez zbyt długie zdanieNaviedzony pisze:Nieudolność miała wynikać z pożyczenia laski od Radagasta.Kordelas pisze: nieudolność Gandalfa jedną z najidiotyczniejszych scen filmowych ever.
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!