ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 36 - Mousillon 2

Post autor: Byqu »

["Francuski arystokrata, żołnierz i bohater narodowy. Został skazany za torturowanie, gwałty i zamordowanie 30 dzieci, choć liczba ofiar w rzeczywistości mogła sięgnąć nawet dwóch setek."
Francuzi mają dziwne pojęcie bohaterstwa... :lol2: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Teraz już wiemy dlaczego się poddają: po prostu tak ma być]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

[ To jaka jest ta oficjalna wersja tego skoku? I tak jakoś olaliście osobę przenoszącą]

Skok odbył się bez problemu, w tym samym czasie reszta walczyła na terenie całej bazy. Eliot wraz z pozostałymi łowcami starał przerąbać się do wejścia, całe szczęście wróg skupiał się głównie na bretońskiej odsieczy a moc Eline pozwalała im całkowicie anulować wszelki padając ich stronę ostrzał. Zebrani tu nieprzyjaciele nie byli posiadali wielkiego doświadczenia i wyszkolenia przez co też ich jedyną przewagą była liczebność. Lionheart jednak przejmował się tylko jednym czy zdąży nadchodzić grupę skokową.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Schody znaleźli bez problemu. Kamienne stopnie, niezbyt szerokie prowadziły w dół, kończąc się okutymi drzwiami z dębowego drewna, ciemnymi od kurzu i popękanymi od wilgoci. Grzyb zbierał się wokół zardzewiałych zawiasów, zaś samo drewno pęczniało w okół metalowych elementów pokrytych warstwą patyny.
Smród, który towarzyszył im od jakiegoś czasu stał się wyraźnie intensywniejszy, zadając kłam przypuszczeniom, że pochodzi od wychodka. Był to zwyczajny odór uryny, zgniłej słomy i gówna, lecz wyczuwalny wtręt innego zapachu upewnił Azraela, że są na dobrym tropie.
Gdy otworzyli drzwi, zaśmierdziało krwią, śmiercią i rozpaczą. Gloin zakłął szpetnie. Zarthyon skrzywił się z obrzydzeniem.
Znaleźli się w niedużum pomieszczeniu, o nietrudnym do odgadywania przeznaczeniu. Solidny, drewniany stół stanowił centrum, pokryty jak cała salka plamami krwi, uryny i nasienia. Do obu jego krańców przykute były kajdany, które krępowały ręce trupa. Chłopiec nie mógł mieć więcej niż jedenaście lat.
Miał wybite wszystkie zęby i zmiażdżoną głowę, lecz po niewielkim wypływie krwi poznać było można, że uraz ten dokonał się po śmierci dziecka. Cios taki zabiłby go od razu, a po zdartej skórze z nadgarstków poznać było można, że szarpał się w okowach do żywego mięsa.
Plecy jego nosiły siatkę głębokich nacięć, nie zagrażających życiu. Wykonano je w celu zadania bólu.
Przez miednicę, w dwuch miejscach przechodziły stalowe szpikulce, długie i cienkie niczym wielkie igły. Gdy jednak obeszli stół, jasne się stało jaka była przyczyna śmierci. Jego odbyt został rozerwany, jakby usiłowano weń włożyć coś, co zwieracz nie mógł pomieścić, prawdopodobnie kolczasta pałka leżąca pod stołem.
Drugi trup wisiał w koncie, w cieniu, przez to nie od razu go zauważyli. Wisiał na dwóch żelaznych hakach przebijających jego ciało pod obojczykami. Zwisające łańcuchy były na tyle długie, by umożliwić chłopcu stanie.
Na czubkach palców.
Tekże ten nosił ślady wykorzystywania analnego, jednak różnił się już na pierwszy rzut oka. Genitalia były wygryzione aż do kości miednicy.
Kolejne pomieszczenia zawierały kolejne ofiary, dowody kreatywności zboczeńca. Trupy wypatroszone, z wyłupanymi oczami, w które zostały zgwałcone. Dziewczynki nabite na tępo zakończone kije, przez macice. Wyrwane genitalia powsadzane w inne, naturalne otwory ciała. Dzieci o twarzach zalanych zakrzepłym woskiem lub smołą. Wiele innych potworności, o których trudno mówić. Ostatnie zawierało sześć ciał, leżących jeden za drugim, pozszywane ustami do odbytu poprzednika.
Nie było ocalałych. Trupów były dziesiątki.
W końcu znaleźli ją. Była jedynym dorosłym w tych lochach.
Osinowe kołki powtykane były we wszelkie naturalne otwory ciała, nie wykluczając oczodołów. Srebrnymi szpikulcami przybito ją do koła za ręce i nogi. Dwa z nich, osinowy i srebrny przebijały serce. Istny cios łaski.
To dla mnie lekcja- pomyślał Azrael- Sądziłem, że widziałem już wszystko. Że poznałem okrucieństwo. Teraz widzę, jak bardzo się myliłem...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

[Duszołap wkroczy dopiero gdy reszta będzie już "bezpieczna" tak jak to określiłem w moim poście. Pisałem kursywą, by oddzielić teksty mówione od telepatycznych wiadomości Dus'a ;). Wieczorkiem coś dopiszę!]

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

https://www.youtube.com/watch?v=9Jo8kFwVTh4
Lochy znaleźli po zapachu - ostry fetor ekskrementów, zgnilizny i rozkładającego się mięsa był do tego celu najlepszym drogowskazem. Na samym dole schodów mdlący miazmat zdawał się całkowicie wyprzeć powietrze, zostawiając jedynie zawiesinę, którą niemalże dało się kroić nożem. Przez krótką chwilę czwórka wojowników stała przed zbutwiałymi od wiecznej wilgoci drzwiami, jakby chcąc odwlec moment, w którym fala smrodu uderzy w nich z pełną siłą, a oczom ukaże się makabryczny widok, jakiego spodziewali się zastać w sali tortur. Jednak Reinhard, oprócz kłębiącego się za zawilgoconą dębiną odoru, wyczuwał jeszcze coś. Od tych drzwi silnie promieniowała aura Slaanesha. Umysł wyćwiczony przez lata śledztw w podobnych sprawach w lot łączył wątki zaginień wśród miejscowych dzieci, pogłoski o skłonnościach de Raisa... W końcu otworzył drzwi. Gdy wojownicy otrząsnęli się z fali zanieczyszczonego powietrza, ich oczom ukazało się coś znacznie gorszego: niewielkie pomieszczenie o niskim sklepieniu kolebkowym było w istocie miejscem niezliczonych zbrodni na tle seksualnym. W swej karierze łowcy czarownic von Preuss widział już podobne potworności chaosu, jednak ten widok zdecydowanie mógł zakwalifikować do najgorszych z nich.

Wybraniec i jego towarzysze zagłębiali się dalej w spowite w półmroku kazamaty - martwą ciszę przerywały jedynie kroki ciężkich butów i popiskiwania tłustych, utuczonych ludzkim mięsem szczurów, pierzchających w ciemność - mury były tak grube, że nie było słychać odgłosów potyczki trwającej na zewnątrz. Każdy nowo oświetlony skrawek sali ujawniał nowe formy schorzałej wyobraźni dewianta. Niektóre z ciał były tak sponiewierane, że nawet Zarthyon, który swe kilkusetletnie życie spędził w spływających krwią ofiar miastach Naggaroth co jakiś czas odwracał wzrok z obrzydzeniem. Różne stadia rozkładu, w jakich znajdowały się ciała wskazywały, że proceder trwał od bardzo dawna. Wreszcie, w jednej z cel znaleźli czarodziejkę. Była martwa - w każdy jej otwór ciała wbito kołek osikowy, dwa z nich sterczały z oczodołów.
- Kurwa... Spóźniliśmy się. - Warknął krasnolud, kopnięciem posyłając przebiegającego szczura w bliżej nieokreślonym kierunku. - Całe to skradanie... Wszystko na nic, bo jeden nawalony jełopa musiał się zabawić w artylerię. - Reinhard nie słuchał go jednak. Zdecydowanym krokiem otworzył kratę, za którą znajdowały się nagie zwłoki kobiety przyszpilone do koła od wozu. Uniósł pochodnię i przyjrzał się badawczo.
- Srebro i osika... Hmm... Spójrzcie na to. - Przywołał gestem pozostałych. - Tam gdzie srebrne bolce stykają się z ciałem widać ślady przypalenia.
- A to sukinsyn, nie dość, że wychędożył ją jakimiś szpikulcami, to jeszcze je rozgrzał. - Oburzył się Gloin.
- Nie. - To wampirzyca. - Wtrącił Azrael. Wybraniec przytaknął mu, jednocześnie podnosząc górną wargę czarodziejki i ukazując pozostałym nienaturalnie ostry i wyraźnie dłuższy niż u zwykłego człowieka kieł. Ciało pod dotykiem okrytego w zbroję chaosu palca wydało się nieprzyjemnie miękkie - objaw również charakterystyczny dla wampiryzmu.
- To oznacza, że sytuacja jest gorsza niż myślałem. - Oznajmił von Preuss. - Skoro mamy tutaj zabitą wampirzycę, a nie gromadkę małych ożywieńców wcinających mózgi swoich oprawców, śmiem sądzić, że mierzymy się z kimś potężniejszym niż sądziłem.
- Do czego zmierzasz? - Spytał Zarthyon.
- Lokalny władyka ma zapewne demona na swoje usługi. To by wyjaśniało... - Tu renegat wykonał wymowny gest wskazując na otoczenie. - Co do samej czarodziejki, może nie wszystko stracone. Niektóre z wampirów są w stanie powrócić do stanu... Operacyjności swoich ciał. Dokładnie rzecz ujmując, to cała większość. Innym zajmuje to po prostu mniej czasu niż pozostałym, składa się na to wiele czynników... Ale to nie czas na wykład, możecie sobie o tym poczytać. Teraz musimy zabrać ciało i dać je Duszołapowi, może ten nekromanta będzie w stanie ją ożywić, albo przynajmniej wyciągnąć jakąś informację. - Po czym dodał: - To może się udać, nie rozsypała się jak typowe truchło wampira, może po prostu blokują ją te kołki. Pomóżcie mi je powyciągać, na pewno znajdą się tu jakieś odpowiednie narzędzia. - Po chwili mocowania się z kołkami, Reinhard i Gloin odczepili ciało wampirzycy. "Co za ironia. Inkwizytor, który stał się wybrańcem chaosu ratuje wampira." - Omal nie obśmiał się nad tym stwierdzeniem.
- Dobra, i co teraz? - Spytał Druchii.
- Teraz zostawimy ją tutaj, a nuż wstanie... Z wąpierzami nic nie wiadomo. W międzyczasie idziemy poszukać tego tu fagasa, żeby mu zajebać. - Wyjaśnił krasnolud. Był to słuszny plan i po prawdzie jedyny sensowny.
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Czarodziejka została „uwolniona” i cała grupa postanowiła szukać odpowiedzialnego za wszystko, co do tej pory zobaczyli w zamku. Zarthyon widział już różne okrucieństwa w świątyni Khaina, ale tam robiono to jako ofiarę dla boga, by zyskać jego przychylność. Gwardzista zaczął się zastanawiać, czy człowiek mógłby zrobić coś takiego dla przyjemności. Być może również, stało za tym jakieś mroczne bóstwo. Z rozmyślań wyrwała go zmiana zapachu, który nieodmiennie towarzyszył im w czasie poruszania się po zamku. Odór, głównie śmierci, opuścił ich, a otoczenie zaczęło wyglądać, tak jakby reprezentacyjnie? Najwyraźniej cokolwiek działo się w miejscach kaźni, nie przeszkadzało właścicielowi utrzymywać reszty posiadłości w doskonałym porządku.
- Jest jeszcze bardziej popieprzony niż myślałem. – Mruknął Gloin na widok arrasu przedstawiającego jakąś orgię. Zarthyon poświęcił nawet chwilę, by przyjrzeć się scenie, ale nie potrafił nic wypatrzeć z plątaniny ciał. Stwierdził tylko, że przewija się tam coś przypominającego demony. Inkwizytor również je zauważył i nie wydawał się tym zbytnio zdziwiony. „Dzieło” wisiało w korytarzu prowadzącym do dużych drzwi, które ewidentnie były ich celem. Ruszyli w grupie, pewni co do losu de Raisa. Dawi jako pierwszy, naparł na wrota wkładając w to całą swoją złość. Cała czwórka w ciągu sekundy, przejrzała salę, odnotowując ważne szczegóły. Na końcu na podwyższeniu siedział człowiek, nie wyróżniający się praktycznie niczym jeśli chodzi o wygląd. Za to sposób w jaki siedział rozparty na krześle, zdradzał absolutną pewność siebie.
- Spodziewał się tego. – Powiedział cicho do towarzyszy Zarthyon. – Nie podoba mi się to.
- A mi tak. – Odpowiedział Krasnolud. – Porządna bitka, się zanosi.
- Liczy się tylko kara. – Podsumował Azrael.
Obrazek

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Lady de Hane drgnęła na podłodze, gwałtowny spazm szarpnął jej podziurawionym ciałem i choć z powoli zasklepiających się w obłoczkach fioletowej mgiełki ran wypływało coraz mniej ciemnej krwi to ból i otępienie wciąż szarpały się ze wściekłością wampirzycy, wampirzycy która dała się złapać. Przywołanie zahipnotyzowanego strażnika z kasztelu, zdemolowanie własnej karety... wślizgnięcie się za pomocą magii do lochów zamku De Rais i czekanie aż plan jej brata oraz seniora się wypełni... Nie przewidziała, że szeleszczący byt obserwował ją cały czas odkąd wkroczyła w zawilgocone obwarowania, że powali ją i uwięzi oddając w ręce szaleńca, który zjawił się nie tyle zaskoczony co demonicznie rozradowany...
Teraz zbierała żniwo swej nieostrożności leżąc na dnie piekła. To że na chwilę przed torturami odesłała większość swej mocy do medalionu, dzięki czemu mogła teraz ją wykorzystać oraz ratunek grupy zawodników na nowo podsycił jej wolę walki. I wściekłość. Po odgłosach rozbrzmiewających w całym zamku wiedziała, że ów okrutnik nie dożyje świtu... lecz co z nią samą ?
Wtedy jej przytłumione zmysły zarejestrowały rumor pod drzwiami. Zamglona wizja, patrząca znad jej regenerującego się ciała ujrzała jak z rumorem do lochu wpada strażnik w kaftanie wzmacnianym stalowymi płytkami. Mężczyzna zginał się i sapał, łapiąc się za krwawiący bok. Tuż za nim wkroczył z brzękiem kolczugi rycerz w żółtym tabardzie, porysowanym garnczaku i zielonej pelerynie. Zbir zablokował cios rycerskiego miecza, lecz silny kopniak posłał go na stół gdzie wciąż leżała jedna ze świeższych ofiar. Oprawca z warkotem zerwał się do ataku, chwytając w drugą rękę długie i piekielnie ostre narzędzie z zadziorami jakiegoś makabrycznego przeznaczenia. Szpic przeszedł przez kolczugę, odpryskując krwią i kółeczkami lecz teraz to rycerz przejął inicjatywę i przeszył jedną z rąk zbrojnego mizerykordią, po czym szarpnął za wbitą broń obracając wrzeszczącego adwersarza i kończąc utarczkę roztrzaskując hełm i czaszkę ciosem rycerskiej klingi z pełnego zamachu. Sir Ronnel stanął nad trupem i aż oparł się o stół, widząc jak 'urządzono' lochy kogoś szalonego nawet jak na standardy Mousillon. Potem spojrzał na to co zostało z dziecka zakutego na stole i odskoczył odeń jak oparzony, niemal przewracając się o truchło wroga.
- Harrevaux... chodź... tutaj... - zdołała wyszeptać wampirza czarodziejka. Rycerz wzdrygnął się jeszcze bardziej widząc nagą... podziurawioną damę... kto wie czy nie przeraziło go to bardziej niż sceneria miejsca.
- Echh.. pomóż mi idioto i daj coś do okrycia!
Ronnel wciąż jakby przytłoczony ogromem bestialstwa wokół narzucił na gojące się w dziwnej aurze ciało wampirzycy swój płaszcz i z przesadną ostrożnością ją podniósł.
- Pani... co tu się..? - wydukał, lecz ona przerwała mu słabym gestem.
- Niedaleko stąd jest tajne wyjście... zanieś mnie do obozu... muszę... odpocząć...
- Tajne...wyjście ? Skąd... Znaczy co z zawodnikami ?
- Jeśli chcą stawić czoła samej śmierci na Arenie to tu poradzą sobie z łatwością ... martwiłabym się raczej o tego głupca Tremonda. - na znikającej w mroku skażonych korytarzy sylwetce lady de Hane zabłysły w mściwym uśmiechu wielkie kły.
*****

Nawet po bezpośrednim szturmie bez przygotowania czy planu, śmiertelna skuteczność zawodników i ich towarzyszy pozwoliła im zdobyć przewagę i wyciąć niemal w pień zbirów oraz zdegenerowaną służbę pana zamku de Rais. Podczas gdy Virgil i Wasilij brutalnie rzucali się na kolejnych wrogów, ludzie Eliota ogniem pistoletów i imperialną stalą metodycznie oczyszczali korytarze. Elina i Hans wskoczyli w jeden z bocznych korytarzy baszty w pogoni za uciekinierem i zobaczyli go klęczącego w ślepym zaułku przy wielkim oknie. Mężczyzna z wytatuowanym symbolem Slaanesha zerwał z łańcucha powgniatany, prymitywnie odlany róg z krzywymi symbolami i zadął weń, długo i przeciągle dobywając rzężący, wibrujący dźwięk, który urwał się wraz ze sztychem miecza Eliny. Kultysta osunął się na posadzkę, śmiejąc się bulgocząco. Hans zmiażdżył mu twarz butem.
- Cholerni kultyści... podniecają się nawet bólem...
- To nie to. - rzekła Elina, wyrywając miecz spomiędzy ćwieków skórzni. - On wiedział o czymś... o czym zaraz się dowiemy...
Jakby na jej słowa las z którego przypuścili atak zatrząsł się a noc rozdarł głośny ryk wielu gardzieli. Gdy huk podków zadudnił na zasłanym trupami dziedzińcu, dwójka dopędziła reszty grupy. W samą porę gdyż w ich stronę wybiegł młody łucznik o twarzy pociętej siatką rytualnych blizn. Eliot uniósł swój czarny miecz lecz nadaremno. Zbir nie atakował lecz uciekał. Z pomiędzy płonących ruin wyskoczył zwalisty stwór o posągowej sylwetce i bladym ciele, porośniętym jasną sierścią z której wyłaniały się liczne kolczyki i tatuaże. Zielonooki gor pałką rozwalił łeb łucznika i gdy zza niego wybiegł ponad tuzin podobnych stworzeń, wyjąc i warcząc ku zbitym zawodnikom, rzucił się do szarży.
- Oczywiście... jakby dotąd szło łatwo... - zaklął Lionheart.
- Oooo patrzaj, tawariszczu! Kózki na rzeź, priekrasnaja... co nie, Virgil ? - zatoczył się ociekający krwią i kawałkami mózgów Wasilij.
Virgil skinął głową i uniósł siekierę.
*******

Stojąc naprzeciw pana zamku zawodnicy stali z wyciągniętą bronią, oczekując pułapek. Tymczasem Tremond de Rais - wysoki i patykowaty człowiek o pedantycznie przystrzyżonych wąsach i dla kontrastu potarganej czuprynie wstał powoli z rzeźbionego w krzyczące twarze krzesła i spojrzał na nich pobrzękując niedbale założoną na atłasową koszulę zbroją emaliowaną w czarne zawijasy.
- Intruzi w moim domu... to się nie zdarzało od tak dawna... - watażka zachichotał. - Chyba od czasu mego praprapradziada, którego oskarżono o... ale nie będę przynudzał szlachetnych gości... czego szukacie w moim zamku ?
- My ? - Zdziwił się Gloin - to ty porwałeś jakąś ździrę z naszego obozu, padalcu!
- Ach, nasza krwiolubna przyjaciółka... nie wiem oczym mówicie... mój przyjaciel znalazł ją w lochach... prawda Sle'zuzu ?
Trzymający lekko w rękach ciężki buzdygan i bicz szlachcic przez chwilę stał w ciszy, jakby nasłuchując po czym nagle roześmiał się, kiwając głową.
- Prawda! Sama do nas przyszła! - zawołał Tremond de Rais.
- Popaprana człeczyna... - zaklął Gloin u uniósł topór, lecz Reinhard powstrzymał krasnoluda od szarży.
- Stój, to... nie jest szaleństwo. - białe oczy wybrańca lśniły, zaś Gottendammerung drżał w jego dłoniach. - Nie widzisz że nie jest tu sam..?
Gloin przetarł oczy. Przez chwilę nad rycerzem roztaczał się wielki, bladoróżowy cień, jakby kilka wielkich fałd półprzezroczystego materiału, unoszącego się i powiewajacego na jakichś równie niematerialnych podmuchach wiatru. Między welonami na chwilę błysnęła skrzącymi się różowo oczyma ciemna, jakby dziecięca sylwetka o smukłych kończynach, okryta długą do ud grzywą włosów z pomiędzy których wyrastała para sterczących rogów. W następnej chwili zjawisko rozpłynęło się, lecz De Rais poruszył się spazmatycznie i zakrzyknął jakby w rozkoszy. Oczy rycerza nabrały ostrego blasku tych należących do demona, zaś jego piętno gorzało światłem nawet spod luźnych blach zbroi. Demon lub człowiek postąpił krok ku bohaterom.
- Poradziliście sobie z jedną z moich straży... - wysyczał podwójnym, stokroć upiorniejszym głosem niźli wcześniej pan zamku - teraz nadchodzi druga i pora bym przedstawił wam jej dowódcę... SORGHAAAAN!
Azrael obrócił się, gdy drzwi za nim rozleciały się w kawałki. Do głównej komnaty wkroczyła wspaniała, gruba zbroja nadająca aurę potęgi każdemu kto dałby radę ją założyć... niestety jej obecny posiadacz nie był całkiem w stanie się w nią zmieścić. Pełen kłów kozi pysk rozsadził przyłbicę, zaś imponujące nawet pomimo połamania rogi wyszły jego bokami jakby będąc oryginalną ozdobą hełmu. Napierśnik mógł właściwie robić za ryngraf, gdyż niknął w gąszczu pasm kolczugi z elementami zardzewiałego żelaza i jasnego futra. Wielki Wargor o lśniących pustką fioletowych ślepiach, bladej skórze pełnej blizn i kilku mackach ociekających białym śluzem nad lewym ramieniem ustawił się naprzeciw grupy śmiałków, chwytając oburącz okrutne ostrze dwuręczne wielkości dorosłego człowieka i wznosząc ryk od którego zdaje się zadrgał strop.
- Między młotem a kowadłem... lubię to... - zaśmiał się Gloin.
- Dwóch czy więcej, zbrodniarz otrzyma dziś swój bezmiar win w żelazie! - rzekł Azrael, chwytając swój miecz.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Stwór parsknął, drapiąc kopytem o posadzkę, dając ewidentne znaki do szarży. De Rais strzelił biczem, a prócz suchego trzasku w powietrzu rozległ się cichy jęk. Mieli ledwie chwilę na reakcję.
- Bierz heretyka- rzucił Azrael do Reinharda, widząc, że nie zdoła osobiście ukarać obu- Ja zajmę się bestią.
Wykonał półkrok w bok, zgrzytając mieczem o posadzkę, wydając przy tym nieprzyjemny dla uszu dźwięk. Hałas ściągnął uwagę wargora, którego prymitywny umysł kazał wziąć na cel ataku. Sapną ponownie, pochylając kosmaty łeb i ruszył z wyskoku do ataku.
Pomimo ociężałej budowy silne nogi wyrzuciły włochate cielsko jak z katapulty. Stukając kopytami o posadzkę, wargor mknął przez salę, becząc gardłowo. Wymachiwał przy tym wielkim, wyszczerbionym ostrzem, w którego zadziorach wciąż można było dostrzec włosy lub sierść pomieszane z krwią niedawnych ofiar.
Azrael stał spokojnie, czekając aż bestia zbliży się do niego. Wtedy cisnął jej w pysk małą petardą dymną. Zwykłą. Próba zastraszenia przeciwnika tak prymitywnego i dzikiego była utrudniona. Co prawda kierowały nim pierwotne instynkty, lecz Azrael nie wiedział, czy moc Chaosu nie wypaczyła ich.
Ładunek zdezorientował wargora, który stracił równowagę, biegnąc dalej na oślep. Azrael ustąpił na bok przed pędzącą masą, która wpadła z pełną prędkością na ścianę, w akompaniamencie głuchego łomotu. Siła uderzenia sprawiła, że świece pospadały ze świeczników. Wargor zatoczył się na nogach, lecz nie odniósł większych obrażeń, gdyż zaraz potem wstrząsnął łbem, sapnął i omiótł przekrwionymi oczami salę. W chwili, gdy dostrzegł swego ciemiężyciela, ryknął i runął na niego z furią. Tym razem Azrael był zbyt wolny. Wargor zmiótł go z powierzchni ziemi. Anioł Śmierci runął na stojący pod ścianą stół, łamiąc go przy impakcie. Bestia dopadała go tam, usiłując przyszpilić do podłogi, lecz nagle ryknęła z bólu i zaskoczenia. To Zarthyon, widząc Azraela w tarapatach pośpieszył mu z pomocą. W trzech susach znalazł się przy bestii, jeszcze w locie wznosząc miecz do ciosu, po czym chlasnął nim wargora przez plecy. Uderzenie było bolesne i odwróciło uwagę od leżącego, lecz niestety nie niosło za sobą poważniejszych obrażeń, czy krwawienia. Wargor całą swoją uwagę przerzucił na Druchii, a tymczasem Azrael usiłował dojść do siebie...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Pitagoras
Falubaz
Posty: 1443
Lokalizacja: Okolice Warszawy

Post autor: Pitagoras »

Zarthyon ruszył z odsieczą i wyciągając miecz w biegu i chlasnął wargora przez plecy. Z powodu jego rozmiarów, musiał to zrobić z wyskoku. Część planu się powiodła, bestia zrezygnowała z Azraela na rzecz gwardzisty. Ten zrobił dwa proste uniki przed powolnymi atakami, olbrzymiego miecza i sam ciął tam gdzie sięgał najłatwiej, czyli po brzuchu. Efekt był jeszcze gorszy niż przy ataku od tyłu. Nie dość, że wargor był wybitnie wytrzymały, to chroniła go jeszcze gruba zbroja. Czarny strażnik od razu pomyślał o jednym, a że znajdował się w standardowym zamku, nie zawiódł się.
- Gloin, osłaniaj mnie! – Krzyknął do krasnoluda, który do tej pory zastanawiał się przez chwilę, kogo wolałby zabić.
Wybór był ciężki. Z jednej strony szaleniec, który aż prosił się o karę, za to czego się dopuścił, a z drugiej bestia, która samym istnieniem, ubliża każdemu porządnemu krasnoludowi. Ostatecznie wargor stanowiący większe wyzwanie, oraz wezwanie Zarthyona pomogło mu zdecydować. Wściekły, że zmarnował tyle czasu tylko bardziej się napędził i wpadł na potwora z całą swoją siła. Ten był całkowicie zaskoczony, jak taka mała istotka mogła tak nim wstrząsnąć. W tym czasie Zarthyon podbiegł do ściany i pozyskał to czego najbardziej potrzebował, czyli wiszącą tam halabardę. W kilku szybkich ruchach przypomniał sobie jak używać jej w najbardziej zabójczy sposób, tak jak potrafiła tylko Czarna Straż. Od razu chwycił swoją nową broń jak najniżej, daleko od ostrza na końcu drzewca. Zrobił obrót, by nabrać prędkości i potężnym zamachem jak pałką potraktował byczo podobne stworzenie. I taki właśnie wywołało efekt, nie licząc tego, że ostrze zagłębiło się prawie w całości w ciele potwora. Wargor ryknął z bólu i padł na jedno kolano trzymając się za ranę na piersi.
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

[Ja ze swojej strony zapowiem walkę de Raisa i Reinharda, jest już w drodze.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Kubaf16
Chuck Norris
Posty: 570
Lokalizacja: Kraków "Vanaheim"

Post autor: Kubaf16 »

Komnata w której się znalazł była dość przestronna - Najwyraźniej znajdowała się w niej coś w rodzaju sypialni. Wskazywało na to wielkie łoże z baldachimem i szafa z lustrem oraz szafka nocna z bliżej niezidentyfikowanym przedmiotem. Na końcu sali były drugie drzwi. Podszedł do nich i spróbował je otworzyć lecz były zamknięte na klucz. Nie chciało mu się przeszukiwać pokoju, bo równie dobrze mógł niczego nie znaleźć. Spróbował otworzyć drzwi kopniakiem, a potem drugi raz, a te nawet nie drgnęły. Za drzwiami z tyłu ucichło, za to za tymi z przodu aż wrzało. Gilraen cofnął się i z przeskoku z dwojoną siłą kopnięciem w przód wyrwał z drzwi z zawiasów, ale osłabione wcześniej dębowe drzwi nie zatrzymały jego pędu, ku jego zdziwieniu, i wpadł centralnie w klęczącego Wargora, powodując stratę równowagi ich obu. Odskoczył jak oparzony by z odległości wyprowadzić cięcie po pysku przeciwnika które praktycznie nic mu nie zrobiło po za głęboką szramą. Zarthyon wyrwał ostrze halabardy z piersi poczwary powodując ubytek krwi z rany, i zostałby dotkliwie zraniony przez wielkie ostrze Wargora gdyby nie został odepchnięty przez Gilraena, który poszerzył trochę ranę na piersi magicznym mieczem.
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy. :P

Vahanian
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 190

Post autor: Vahanian »

Stałem wpatrzony w Plan Dusz i ze spokojem obserwowałem całą sytuację. Dusza Gloina była spokojna, nie wahał się. Nie musiałem się więc o niego martwić. Wolnym krokiem ruszyłem w stronę murów. Mgła mogła już opaść, mogła. Nie pozwoliłem jej. Powoli rozprzestrzeniała się po całym terenie kasztelu. Skupiłem się na oddzieleniu dusz zawodników i reszty "moich towarzyszy", od nieprzyjaciół. Nie było to proste i kosztowało mnie wiele czasu i ogrom pracy. Byłem zmęczony, dlatego też musiałem się posilić. A nie było lepszej okazji, od tej zaprezentowanej mi tutaj.
-Pora się posilić.- wyszeptałem sam do siebie, nawet nie zwróciłem uwagi na to, że oblizałem usta. Przekląłem w duchu. Nie mogę sobie pozwalać na coś takiego. To oznaka słabości.- Nie czas na to...- skarciłem sam siebie. Przyspieszyłem nieco kroku, oraz zacząłem kończyć zaklęcie inwazyjne, którego celem będzie oderwanie jak największej liczby dusz od ciał wrogich jednostek. Było niemal gotowe, gdy naprzeciwko mnie pojawiła się grupka strażników z grodu, która jakimś cudem umknęła spod zręcznych rąk Wasjila i reszty walczących przy wyrwie w murze.
-Kurwa...- westchnął najwyższy z nich.- Powiedz, że jesteś przypadkowym włóczydłem.
Nie odpowiedziałem mu, choć jego druhowie mogli uznać moją rekcję za wystarczające wyjaśnienie. Nim zdążył zareagować przebiłem jego serce jednym, szybkim pchnięciem. Po czym w ułamku sekundy wessałem jego duszę.
-Kurwa...-moje struny głosowe przybrały ton głosu żołdaka, który zginął przed chwilą z mych rąk. Uśmiechnąłem się.- Pora na was przyjaciele.- byli przerażeni, a mimo to rzucili się na mnie z okrzykiem bojowym. Uderzyli bez planu, chaotycznie. Chcieli uniemożliwić mi działanie jednoczesnym atakiem, lecz tym samy odebrali sobie pole do manewru. Wyposażeni w miecze i tarcze, opętani przez strach, zaskoczeni byli niczym owce w klatce z wilkiem. Było ich sześciu, każdy jeden zginął od pojedynczego ciosu w klatkę piersiową. Nie czekałem, posiliłem się. Nim się obejrzałem przekroczyłem próg otwartych na roścież bram i z dala od zgiełku, chroniony przez gęstą białą mgłę, czyniącą mnie niemal niewidzialnym ruszyłem w stronę koszar, bez przerwy zaspokajając swój głód.

-Powinnaś go przepołowić księżniczko.- Gloin westchnął ciężko widząc zadany przez Zarthyona.- Jak chociaż w sumie taka żyletka jest dla was za duża. Bo widzisz,- krasnolud oparł się spokojnie na toporze i spojrzał z ukosa na toczącą się za nim walkę.- by ciąć czymś toporopodobnym należy zrobić to pod odpowiednim kontem. Gdy byłem...- zmuszony był urwać swój monolog, gdy bestia omal nie skróciła go o głowę. W ostatniej chwili zrobił unik, wykonując "mniej" zgrabny przewrót do tyłu.- Przerwać krasnoludowi,- splunął prosto w gębę potwora.- zginiesz skurwysynu.
Bestia mimo głębokiej rany walczyła wciąż zaciekle, może nawet nieco bardziej niż wcześniej. Wyczula niebezpieczeństwo w postaci dwóch obcych. Była zmuszona na pracy na wysokich obrotach.
-Koniec krycia księżniczko!- Gloin krzyknął, poprzedzając to szybkim cięciem po łydkach monstrum. Te jęknęło z bólu i zwaliło się na ziemie... Już miał dobić przeciwnika, gdy..

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Oto znaleźli winowajcę. Teraz pozostało tylko wymierzyć mu sprawiedliwość. Zbrodniarz mógł pozostawać bezkarny, gdyż nie miał nad sobą żadnej władzy, która trzymałaby go w ryzach, nie było tu inkwizytorów, by pochwycić heretyka i pociągnąć go do odpowiedzialności. Była tylko ta przeklęta kraina i bezmiar degeneracji wypaczającej wolę jej mieszkańców. To jednak wkrótce miało ulec zmianie. Reinhard wyczuwał, że nie ma przed sobą zwykłego człowieka - rycerz był pod władzą demona, którego aura była tak silna, że uwidaczniała się jak jakiś nieziemski miraż. Prawdziwy, czy nie? Wybraniec nie miał ku temu żadnych wątpliwości, czuł się w tym momencie jak wilk, który głodował tak długo, że niemal zapomniał smaku mięsa, a któremu nagle trafił się tłusty jeleń. Najwyraźniej Malalowi spodoba się taki trybut, jednak łowca-renegat nie dbał o to: on wykonywał po prostu swój obowiązek, którym było niszczenie sług chaosu, zaś jego poświęcenie tej sprawie uczyniło go wybrańcem, by mógł robić to jeszcze skuteczniej. Natomiast de Rais najwyraźniej nie wiedział nawet, kogo ma przed sobą. Jego słaby umysł próżniaka, w dodatku skłonnego do poróbstwa i okrucieństwa został przytępiony i zwiedzony przez podszepty Osnowy dając mu tylko pozorną przewagę, podobną raczej do narkotycznego rauszu. Reinhard, jako były inkwizytor doskonale zdawał sobie z tego sprawę i zamierzał to wykorzystać. Niewielu było takich, którzy potrafili ujarzmić surową moc Osnowy zyskując niewyobrażalną potęgę, jednak słabych i głupich czekał tylko szyderczy chichot przy akompaniamencie razów bicza, który sami na siebie ukręcili.

Jednakże, profesja łowcy czarownic ma to do siebie, że sytuacje w których się znajdują, mają tendencję do komplikowania się. Nie inaczej było w tym przypadku. Czwórka bohaterów lada chwila miała ruszyć na de Raisa, gdy do pomieszczenia wtargnął olbrzymi zwierzoczłek, w dodatku przyodziany w gruby pancerz. "No tak, mogłem to przewidzieć, oprócz swoich siepaczy baron układał się również ze zwierzoludźmi. Mogłem to przewidzieć, to bardziej niż pewne w tej zapadłej krainie." - Pomyślał von Preuss na widok wargora, którego kremowe futro, fioletowe ślepia i gładkie, lśniące jak glazurowane, rogi aż nazbyt zdradzały jego przynależność. Pozostali trzej towarzysze wybrańca związali się walką z koziogłowym monstrum, pozostawiając go sam na sam z kultystą i jego przybocznym. Lepiej być nie mogło.
Na pierwszy ogień poszedł osobnik nazwany Sle'zuzu, który z wyrazem rozochocenia na bladej twarzy ruszył lekkim, niemal tanecznym krokiem pomiędzy von Preussa i Tremonda, wywijając biczem jak czarną wstęgą.
- Pokaż temu kmiotowi jak się szlachta bawi! Ale na początek... Cóż to za obyczaje, by nisko urodzony niósł miecz! - Zawołał kroczący niespiesznie de Rais melodyjnym, acz niepokojącym dwugłosem. "Proszę bardzo, chodź i weź." - Pomyślał von Preuss, wznosząc miecz jak do parady. Tak jak przewidywał - pejcz strzelił naprzód, a jego wężowe sploty owinęły się wokoło klingi Gotterdammerunga. Renegat poczuł szarpnięcie, jednak kultysta nie mógł mierzyć się z siłą wojownika chaosu. Łowca natychmiast pociągnął w swoją stronę, zaś Sle'zuzu skoczył ku niemu, jednocześnie wyprowadzając zamach dzierżonym w drugiej dłoni ciężkim buzdyganem, nadając sobie pęd w szybkim piruecie. Rozległ się zgrzyt - zadzior harpuna wielorybniczego, wyszarpniętego zza pleców von Preussa uwięził trzonek obucha, nie zatrzymując go jednak całkowicie. Wybraniec poczuł uderzenie w bok, któremu towarzyszył niosący się echem piorunujący łoskot. Uderzenie było dość silne, jednak nie na tyle, by strzaskać pancerz chaosu. Kultysta chciał wywinąć się, jednak sczepione bronie uniemożliwiły mu sprawne wykonanie manewru - gdy cofał się w tył, Reinhard wyprostował miecz do sztychu, ukośnie zacinając przeciwnika w pierś, czemu towarzyszyło ekstatyczne westchnięcie. Zamaskowany wojownik nie zamierzał czekać, aż tamten odzyska koncentrację, tylko od razu naparł z całej siły wbijając wciąż oplątanego bastarda w odsłoniętą pierś kultysty. Z obrzydliwym mlaskiem obrócił ostrze poziomo, rozrywając bryzgającą krwią żyłę i jednocześnie złamał mu nogę w kolanie kopniakiem tak silnym, że kończyna odgięła się w drugą stronę. Docisnąwszy rękojeść Gotterdammerunga sprowadził Sle'zuzu do parteru, przy okazji oswobadzając harpun. Kultyści Slaanesha znani są z tego, że podnieca ich w zasadzie wszystko, włącznie z bólem. Nie inaczej było w tym przypadku: degenerat odrzucił głowę w tył i wydał z siebie okrzyk przyjemności, brutalnie jednak przerwany przez wtłoczony w otwarte usta harpun. Wybraniec poruszył nim gwałtownie kilka razy, jakby ubijał masło, aż bulgot ucichł. Wyrwał żeleźce z rany wraz z krwawymi strzępami mięsa i kopnięciem posłał zezwłok pod nogi zbliżającego się barona. Prawą zaś ręką strząsnął rozluźniony już batog na polerowane płyty zalanej krwią posadzki - w nikłym świetle wydawała się czarna jak smoła.
- Wyborny popis. - Rzekł de Rais, dobywając z sykiem eleganckiego miecza o wąskim ostrzu. Kształt broni wskazywał, że wykuły go elfy, jednak zamaskowany łowca nie miał czasu się nad tym zastanawiać, skąd w tak zapadłej okolicy wziął się ten cenny i luksusowy przedmiot. Tymczasem rycerz kontynuował: - Czyżbyś był cyrkowcem? Gdyby nie okoliczności może bym cię nawet zatrudnił.
- Zamknij się. Nadszedł czas zapłaty za twoje odrażające czyny. Możesz uciekać przed sprawiedliwością, ale wtedy zginiesz zmęczony. - Warknął metalicznie Reinhard, ważąc w lewej ręce harpun.
- Czy w twoich stronach wszyscy są tak bezczelni? Nie masz tu władzy, tylko ja. Wiesz kim ja jestem?
- Jakimś trupem. Pytanie, czy ty wiesz kim ja jestem... - Odrzekł mu Reinhard, ciskając harpun niczym oszczep, korzystając z tego, że przeciwnik zdekoncentrował się na rzecz obmyślenia riposty. Pocisk pomknął przez salę odbijając się w filarach z polerowanego na lustro alabastru i marmurowej posadzce prosto w głowę szlachcica.
Jednak tuż na chwilę przez tym, jak grot zagłębił się w twarzy Tremonda, ten uchylił się na bok, odginając się sprężyście w biodrach. Nienaturalnie wręcz sprężyście. Heretyk był szybki, ale nie dość - ostra stal, nim poleciała dalej i wbiła się z trzaskiem w rzeźbione krzesło, obalając ciężki mebel na podłogę, naznaczyła karmazynową pręgą policzek rycerza. Ten uniósł dłoń do rany i polizał pokryty krwią palec.
- Pożałujesz tego... - Zasyczał upiornym, dwutonowym głosem Bretończyk, jednocześnie wystrzeliwując na Reinharda jak z procy.

[niedługo dopiszę resztę.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Klafuti, Sle'zuzu to demon, który opętał de Rsisa. Nie ma tam dodatkowego ochroniarza... :roll: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

Byqu pisze:[Klafuti, Sle'zuzu to demon, który opętał de Rsisa. Nie ma tam dodatkowego ochroniarza... :roll: ]
- Ach, nasza krwiolubna przyjaciółka... nie wiem oczym mówicie... mój przyjaciel znalazł ją w lochach... prawda Sle'zuzu ?
Trzymający lekko w rękach ciężki buzdygan i bicz szlachcic przez chwilę stał w ciszy, jakby nasłuchując po czym nagle roześmiał się, kiwając głową.
To mnie zmyliło. Pomyślałem, że jest tam jakiś dworzanin-kultysta. :roll:
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Dlatego nic nie pisałem, nie chcąc wchodzić w paradę, ale chętnie bym pomógł :wink: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Co jest?!- wykrzyknął Bafur wstając gwałtownie i rozglądając się zaspanymi oczyma
Siedział sam na wozie. Widocznie zasnął ,ale jego strzelba leżała obok ,więc wszystko było w porządku. Tylko te patałachy co napieprzały całą noc gdzieś zniknęły. Bafursson przewrócił się na drugi bok chwytając strzelbę.
-Może zdechli ,he he...- rzekł do siebie ,po czym znów zasnął głębokim snem.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Slayer Zabójców
Masakrator
Posty: 2332
Lokalizacja: Oleśnica

Post autor: Slayer Zabójców »

Gdy grupa śmiałków ruszyła odbić biedną czarodziejkę, reszta obozowiska postanowiła odpocząć, aby mieć siły na dzień jutrzejszy, chociaż ciężko było usnąć, gdy obok miałeś chrapiącą i nawet przez sen hałasującą grupę ogrów.
Falthar siedział na uboczu przypatrując się mrokom nocy.
- Niech mnie Valaya prowadzi... zobacz ojcze co robię, zamiast odzyskać naszą twierdzę to wędruje z grupką błaznów. Chyba czas odejść i zająć się sprawami na poważnie.
- Mylisz się Faltharze - z samotnego monologu wyrwał zaskoczonego tana Tenk.
- Właśnie po to tutaj jesteśmy, jeżeli ci się uda, to reputacja oraz wszelkie bogactwa zdobyte na arenie śmierci pomogą odbić nasz dom.
- Prawda jest taka, że tracimy tutaj czas! Nie uda nam się, lepiej poprostu odejść i spróbować innymi metodami. - wyszeptał ze smutkiem Falthar.
- Brednie, jesteś synem Magniego, jeżeli nie Tobie to komu ma się udać? Potrzeba ci więcej cierpliwości, pośpiech cię tylko zgubi młody książe, lecz to do Ciebie należy ostateczna decyzja. Znam cię od małego, gdy byłeś tylko kłębkiem włosów i wiesz, że pójdę za Tobą wszędzie.
Falthar spuścił wzrok, krótką chwilę myślał o tym, co usłyszał.
- Masz rację przyjacielu, wybacz, że chociaż przez chwilę zwątpiłem, odzyskamy nasz dom własnymi rękoma, a ten topór nam w tym pomoże! - powiedział Falthar unosząc w górę swój runiczny oręż - Kesmarex.
- Mhmm dobrze, a co powiesz na herbatkę mój książe? - zapytał Tenk.
- Z chęcią staruszku.
Obrazek

Awatar użytkownika
Klafuti
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3443
Lokalizacja: Gdańsk

Post autor: Klafuti »

https://www.youtube.com/watch?v=ZjYK5k40iHQ

Zaświstało cięte powietrze i zadzwoniła stal, gdy miecze skrzyżowały się w pędzie, sypiąc roziskrzonymi opiłkami metalu. Reinhard złożył paradę w ostatnim momencie, a gdy ostrza zwarły się, natychmiast zamłynkował w dół, na ukos, wykorzystując rozpęd de Raisa przeciwko niemu. Nieznacznym ruchem nadgarstka von Preuss zaklinował szeroką zastawę Gotterdammernunga na klindze przeciwnika i naparł w przód, utrudniając tamtemu wyswobodzenie się, uderzając przy tym lewą ręką w twarz rycerza. Pancerna rękawica trafiła jednak w pustkę, zaś miecze ze szczękiem rozdzieliły się, gdy kultysta zanurkował w dół i prześlizgnął wstecz po gładkiej posadzce ze zwinnością godną cyrkowego akrobaty. Nie chcąc dać heretykowi czasu na wytchnienie, Reinhard podążył za nim, wyprowadzając serię krótkich, ukośnych cięć, jednak nie dosięgły one celu. Trzeba było przyznać, że adwersarz wybrańca był wprawnym szermierzem, w dodatku obdarzonym nienaturalnym refleksem. Wobec tego, von Preuss zdecydował, że pozwoli mu popełnić błąd, który można by wykorzystać, aby zyskać przewagę. Wtedy los barona będzie przesądzony. I rzeczywiście, z każdą chwilą szybkość reakcji kultysty opadała, niezauważalnie jak słońce wędrujące po nieboskłonie ku zachodowi. Zupełnie, jakby wysączała się z niego obca siła, prowadząca wcześniej jego ciało. Początkowo żaden z szermierzy nie dostrzegał tego, jednak to Reinhard zorientował się pierwszy, gdy kilkukrotnie zarysował kirys de Raisa, który nie dość szybko usunął się w tył. Wyczuwszy krew, wybraniec, gnany niemal maniakalną i narastającą chęcią unicestwienia sługi chaosu gwałtownie skrócił dystans, szerokimi ramionami naganiając go sobie jak jakiś drapieżny owad czy morski stwór chwytający zdobycz. Bretończyk mógł tylko cofnąć się w tył, niebezpiecznie zbliżając się do ściany. Tymczasem von Preuss, chwyciwszy bastard oburącz, wziął szeroki zamach zza pleców, chcąc przerąbać heretyka na dwoje. Ten jednak uchylił się niemożliwie unikając w ostatniej chwili morderczego ciosu, jednocześnie nurkując pod opadającym ostrzem. Uderzyli się niemal jednocześnie: niesiony pędem Reinhard pociągnął cios dalej, obracając się wokół własnej osi by stanąć przodem do przeciwnika. Na ułamek sekundy wcześniej poczuł uderzenie pod lewym kolanem i szarpnięcie. Cios zadany przez Tremonda był celny i w każdej innej sytuacji przeciąłby ścięgna powalając człowieka na kolana. Lecz de Rais, którego słaby umysł pozostawał zamroczony przez oddziaływanie Slaanesha nie wziął pod uwagę tego, że jego miecz nijak nie może konkurować z grubą zbroją chaosu. Co gorsza, jego miecz ugrzązł na moment, zaczepiając o paski i płyty pancerza, uniemożliwiając ruch bez porzucenia broni. W tym momencie Gotterdammerung runął z siłą gromu, odrąbując lewe ramię kultysty w łokciu i z piorunującym łoskotem trzasnął w bok kirysu, rozłupując blachy i wgryzając się niczym stalowy kieł wśród zgruchotane żebra. Dalsza część zbroi rycerza wytrzymała jednak, powstrzymując bastard przed dalszym zagłębieniem się w ciało, jednak nie przed dalszym naporem mocarnego ciosu wybrańca, w efekcie zmiatając szlachcica jak szmacianą kukłę na filar, o który uderzył ze zgrzytem i wizgiem metalu drącego kamień.
Powietrze, nagle wypełnione ciężkim zapachem perfum przeciął ekstatyczny jęk kultysty - jego wypełniony narkotykami organizm inaczej odbierał wszelkie bodźce, w tym ból, każdy z nich przyjmując za jakąś formę przyjemności. De Rais zaczął śmiać się opętańczo, ślizgając się we własnej, tryskającej spomiędzy poskręcanych blach krwi, gdy ciało odmawiało mu posłuszeństwa uniemożliwiając wstanie. Tymczasem inkwizytor-renegat zbliżał się zdecydowanym krokiem, nieubłaganie jak następujący lodowiec obracając ociekający karmazynem miecz. Nim tamten się wykrwawi nie minie wiele czasu, a trzeba było zrobić jeszcze dwie rzeczy, jakie następują po właśnie zakończonym śledztwie: wyrok i egzekucja. Trzymając bastard odwrotną stroną, za ostrze, von Preuss wziął szeroki, lecz precyzyjny zamach. Trafiony dewiant wyprężył się gdy zastawa Gotterdammerunga z mlaśnięciem wbiła się w rozdarcie na boku. Dla de Raisa musiała być to rozkosz ponad pojęcie, gdyż nawet tocząc krwawą pianę z ust i nosa rzęził jeszcze gorączkowo. To jednak nie miało potrwać długo. Kara ma być karą, zaś przyjemność miała należeć do wybrańca. Reinhard z satysfakcją zaczął więc unosić zboczonego szlachcica.
- Za udział w zakazanym kulcie, rozliczne i ohydne przestępstwa... - Zaczął były łowca, podnosząc Tremonda jak rybę na haku na wysokość swoich płonących bielą źrenic.
- Hehe... - Zarechotał szleńczo tamten. - Tu nie jest wasze Imperium, ty i cały ten twój Sigmar nie macie żadnej władzy, ani tu ani nigdzie indziej.
- Kto powiedział, że jestem tu z ramienia Imperium i Sigmara? - Zadudnił głucho dobywający się spod maski głos wybrańca, w której jarzyły się tylko jak dwie, czarno-białe czeluści oczy. Rzeczywistość uderzyła barona z siłą pędzącego nosorożca. Ale było już zdecydowanie za późno. Fioletowy blask jego oczu, jak i ten pulsujacy spod zbroi gasł w oczach - słońce dotknęło horyzontu. Utraciwszy grunt pod nogami, dosłownie i w przenośni, okaleczony i złamany kultysta zaczął drzeć się w nieludzkim przerażeniu.
- Sle'zuzu? Gdzie jesteś! Nie zostawiaj...!
- Ujawniłeś jego imię, tym łatwiej było mi go unicestwić. Tak, właśnie, unicestwić... Nie wygnać do domeny chaosu, tylko wymazać całkowicie. Nie widziałeś tego ani ty, ani inni tu obecni, gdyż zabiłem go na styku Osnowy i rzeczywistego świata. To jest potęga! Żaden z inkwizytorów, nawet najbardziej zapalczywy nie może nawet o tym pomarzyć. Ale co ty możesz tam wiedzieć, pionku. Byłeś jak małpa, której dano brzytwę. Twój los będzie jednak gorszy, niż twego sprzymierzeńca. Czy czujesz jak twoje odrażające czyny zwracają się przeciwko tobie? Moc, którą się bawiłeś odsłania swoją drugą stronę. - Reinhard mógł sobie pozwolić na taką tyradę, ponieważ rozmowa nie całkiem odbywała się w świecie materialnym. Czasu miał więc tyle, ile potrzebował. Zaś de Rais - nawet za dużo.
- Nie, poroszę. Litości! - Skomlał baron. - To... N-nie tak... Miało byyyć! Ja tyyy...lko chcia... chciałem odzyskać majątek! Przegrałem go... Na hazardzie w mieście i przepuściłem na bale. Kilka lat... Kilka lat temu pojawił się... - Jąkał się targany spazmami skazaniec.
- Kto taki?
- Człowiek ze wschodu. Wydawał się być zwykłym włóczęgą, jednak było w nim coś niezwykłego. Nie mówił nic o sobie, ale powiedział... Że zna sposób...
- Kiedy?
- Jakieś... Sześć lat temu... - Wyrzęził słabym głosem Tremond, spomiędzy szczękających zębów.
- Rozumiem. - Rzekł Reinhard, po którego sczerniałej zbroi zdawały się tańczyć śnieżnobiałe iskry, a nieuchwytne jak cienkie smugi dymu. Postronny obserwator przecierałby pewnie oczy, niepewny, czy nie zwodzi go wzrok.
- Błagam o litość! Niech to się wreszcie skończy. - Jęczał de Rais, coraz słabszym głosem. - Jak chcesz mnie zabić to to zrób!
- Tyle hałasu... Tyle strachu... - Rzekł beznamiętnie von Preuss.
- Sam przecież uległeś chaosowi, przynajmniej nie bądź hipokrytą! - Baron imał się już coraz bardziej desperackich środków.
- Nie... Nie sądzę... Nawet się do mnie nie porównuj, ścierwo. To był twój świadomy wybór, którego dokonałeś z własnej próżności i skłonności do okrucieństwa, których nie próbowałeś nawet powstrzymać. Ja natomiast zostałem wybrańcem Malala, dlatego, że poświęciłem się do tego stopnia tępieniu plugastwa chaosu i jego sług, że zrezygnowałem nie tylko z człowieczeństwa... Ale też musiałem udać się na wygnanie po to żeby... - Nie niemal nie dostrzegalny moment zawiesił głos, jakby ważąc dobór słów. A może coś nie chciało mu przejść przez gardło. - Ktoś inny nie musiał ponosić takiej ofiary. Wszyscy ponosimy konsekwencje naszych wyborów. Czas, abyś ty poniósł swoje. - Nic więcej nie trzeba było dodawać. Niczym posąg, renegat stał pośród sali, obryzgany krwią i strzępami mięsa - z barona Tremonda de Rais, pana na tych włościach zostało tylko tyle, gdy surowa, autodestruktywna energia Osnowy przeskoczyła z żywego jej przekaźnika w osobie von Preussa z gwałtownością rzeki zrywającej tamę. Wielki wojownik drgnął i omiótł wzrokiem salę, obracając się majestatycznie. Ten zamek wymagał gruntownego oczyszczenia.

[Myślę, że nawet nieźle wyszło, poprzedni fragment zaczyna mieć sens.]
Obrazek
"Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia."
~Warren E. Buffett

ODPOWIEDZ