ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań

Post autor: Byqu »

[Jak najbardziej :) ]
Tekloq spojrzał na awanturnika wielkimi oczyma, przekrzywiając łeb.
- Czego chce ten cho?- spytał po sauriańsku Momoy. Saurus prychnął.
- Najwyraźniej brzydkiego końca- syknął gardłowo.
- Czeho tam hadacie?!- wrzasnął zdenerwowany Nors- Myślycie, żhe was nie rozhumiem? JATHEŻ ZNAM JĘSYK DEMONÓW! Xibi-tipi, keszke w meszke...
Skink przytomnie wycofał się nieśpiesznym krokiem, widząc ewidentną awanturę.
- Nie zabijaj go- rzucił na odchodne- Być może zgładzić byśmy musięli resztę, a wtedy nic się nie dowiemy.
Saurus przytaknął lekko. Jego mniejszy brat miał pewność, że Momoa sobie poradzi, oddalił się więc na duźo bardziej odpowiadającą mu odległość. Zwłaszcza, że przybył kolejny ciepłokrwisty, zapewne na turniej. Na wielkim jeleniu.
Było to piękne zwierzę i Tekloq jako myśliwy i tropiciel przyglądał mu się z żywym zainteresowaniem. Wywołało to uśmiech na ustach jego właścicielki, jako, że mający około metra dwadzieścia gad dreptał wokół rogacza, kręcąc powoli ósemki. Jeleń prychnął zaniepokojony, widząc nieznane mu stworzenie o obcym zapachu.

Momoa odłożył glewię, opierając ją o ścianę karczmy. Zgarbił się lekko, gotując na przyjęcie wroga. Gror przestąpił z nogi na nogę, próbując złapać równowagę, po czym nagle zaatakował z wypadu. Saurus jednak uchylił się i lekkim (jak na wielkiego gada) pchnięciem w korpus odrzucił przeciwnika.
Szczęściem dla Grora wpadł on na ścianę, dzięki czemu Nors nie runął na ziemię.
- Szty, nogi z eterycznej dupy powyrywham!- warknął i znów ruszył machając bronią na lewo i prawo. Tempo miał przy tym naprawdę impinujące, zmusił więc Momoę do cofnięcia się, nie pozwalając na kontrę. Przynajmniej wysoką.
Saurus przy kolejnym ataku uskoczył w bok, zataczając się w piruecie. Gror nagle poczuł silne uderzenie w podudzia, a następnie stwierdził, że stracił kontakt z ziemią. Po chwili jednak go odzyskał, choć nie tak, jakby sobie tego życzył. Wyrżnięcie o grunt bolało. Troszeczkę.
Z przekleństwem na ustach adoptowany Sarls rzucił znienacka toporem. Ostrze trafiło saurusa w tors i gdyby nie napierśnik z twardego drewna, gad otrzymałby poważną ranę. Ze zwinnością i szybkością godną pantery Nors wstał i rzucił się na jaszczura, który wyrwał ciśnięty oręż z płyty i odrzucił go precz. Niebywała była siła impaktu skoro obalił on dużo cięższego przeciwnika, choć element zaskoczenia spełnił tu niebagatelną rolę. Gror siadł w pełnym dosiadzie i rąbnął piąchą. Chciał poprawić drugą. Momoa zablokował cios przedramieniem i przechwycił rękę przeciwnima, wykręcając ją. Gror tego nie odczuł, dzięki alkoholowi i adrenalinie, ale jutro...
Saurus przyciągnął wybrańca do siebie po czym nagłym wyrzutem ramion wycisnął go do góry. Gror zawisł w powietrzu, a instynkt kazał mu stoczyć się z łap rywala.
Obaj kombatanci powstali, mierząc się nieprzyjaznym spojrzeniem. Gror skoczył pierwszy, ale Momoa był gotów. Saurus odsunął się na bok, przepuszczając rywala, a gdy ten go minał, chwycił za kark i pas, wykorzystał siłę rozlędu, by wykonać pełny obrótpo czym... cisnął Grorem!
Sarls przeleciał przez karczemne drzwi, znikając w środku. Wnioskując po hałasach z wewnątrz, głównie klątw, walka nie była jeszcze zakończona...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Pierwsza wymiana ciosów przyniosła nieoczekiwany skutek: Nikish wreszcie się zamknął. Poczucie ulgi pozwoliło Grorowi częściowo otrzeźwić umysł i spojrzeć jeszcze raz na sytuację. Nie walczył z demonem, tego był pewien, jednak jaszczur zdecydowanie był przeciwnikiem, na którego trzeba uważać. Przypomniał sobie słowa Nikisha, że trzeba wybadać przeciwników. Zaklął paskudnie, bo nie znosił, kiedy demon miał rację. Cała walka była zaskakująco wyrównana, jedynie potężny rzut toporem zapewnił mu odrobinę przewagi, którą jednak szybko stracił. Jaszczur był wyszkolony i o wiele silniejszy niż większość ludzi, których zabił.
Większość.
Przeleciawszy przez wnętrze karczmy, rozwalił prowizoryczny bar, niszcząc drewno i butelki. Wstał, klnąc na wszystko, co mógł przekląć, podniósł z podłogi topór i dobył drugi. Walka właśnie stała się poważna. Ustąpiły nienawiść, alkohol oraz zalążki bólu. Zostało czyste pragnienie krwi.
Po szarży z wnętrza budynku w ostatniej chwili wyskoczył w górę i kopnął pancernym kolanem w brzuch, ponieważ jaszczur przerastał go o głowę, jednak wystarczyło to, by wydusić powietrze z jego płuc. Stwór zachwiał się, ale nie ustąpił i wykonał kombinację kopnięć i ciosów ogonem. Siła tych uderzeń była miażdżąca i tylko czysty szał pozwolił wojownikowi zachować przytomność. Wykonał pad grawitacyjny, by uniknąć wysokiego ciosu ogonem i wykorzystał mobilność swej zbroi, podcinając go.
Jaszczur zaczął upadać w błoto, Gror podniósł się błyskawicznie i uderzył go puklerzem w gardło. Ten runął, nie bogąc przez chwilę złapać tchu, co Norsmen wykorzystał, by szpikulcami toporów pokryć jego ciało małymi, krwawiącymi ranami.
Nagle wszystko się uspokoiło. Widok poranionego przeciwnika wystarczył, aby ugasić pragnienie krwi. Zalały go ból, zmęczenie i resztki alkoholu. Chciał się położyć, nawet tu i teraz, ale w ten sposób okazałby słabość. Oparł pancerny but o pierś przeciwnika i krzyknął na całe gardło:
-Gror!!!
Schował topory za pas i odszedł. W tłumie zauważył zszokowanego małego jaszczura i podszedł do niego.
-Lepiej mu pomóż - powiedział słabnącym głosem, lecz wkładał w to dość woli, by mówić wyraźnie. - Następnym razem obaj będziemy walczyć na poważnie.
Gror wszedł na piętro karczmy po skrzypiących schodach, naparł na najbliższe drzwi, wyłamując je i padł przodem na prowizoryczne łóżko, zasypiając momentalnie.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Do karczmy wparadowal kolejny wielki wojownik z potężnym dwuręcznym mieczem. Victus zmierzył go dokładnie wzrokiem.
-Jak mam z tym walczyć? - Na twarzy gladiatora pojawił się cień zwątpienia.
- Ty mój drogi - Bachmann pociągnął solidny łyk piwa - Masz to zabić...

Reszta popołudnia miała we względny spokoju. Do czasu. Oto bowiem wielki Norsmen postanowił dać upust swej męskości, mordując wszystkich pod drodze. Furia chaosyty wreszcie znalazła opór. Parę niedawno przybyłych jaszczórów. Sarls po krótkiej wymianie ciosów wylądował w karczmie, wszczynając jeszcze większą burzę.
- Dobra Panie Bachmann czas się zmywać. - Rzucił Victus poczym sprawnym ruchem wyskoczył przez najbliższe okno, gładkim przewrotem lądują w błocie u stóp elfki i mniejszego z jaszczurów, nadal trzymając swój dziwaczny hełm pod pachą. Bachmann niezgrabnie przeczągał się przez otwór. Gladiator niepewnie popatrzył na obcą kobietę.
- Słyszałem że Elfi mężczyźni są zniewieściali ale żeby aż tak?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Zlekceważył przeciwnika.
Nie ścigał Grora. Słony smak krwi i porażki wypełniły jego paszczę, lecz jeśli ze starcia miała płynąć jakaś nauka, nie mógł zaszarżować na ślepo na wymęczonego rywala. W jednej chwili zabawa z zapijaczonym Norsmenem przerodziła się w starcie z żądnym krwi berserkerem. I choć cho zdawał się nie mieć więcej sił, być może zagrożony, zdołałby wykrzesać z siebie jeszcze wiele tchu. Tą umiejętność wciąż musiał rozwijać- ocena możliwości przeciwnika.
Krótka wymiana spojrzeń z Tekloqiem wystarczyła, by skink wiedział, że nie musi się martwić o brata. I choć uczucie go trwające nie było stricte goryczą porażki czy żądzą zemsty, jakiś wewnętrzny program kazał mu przeanalizować błędy i naprawić je w kolejnym starciu.
Wciąż broczący z ran, choć nic sobie z nich nie robił, podszedł do szynkwasu i zarządał jedzenia. Szczęśliwie dla niego karczmarz zabił dzisiaj wieprzka. Niewielka grudka złota kupiła saurusowi prawdziwą ucztę.
Spożywał na zewnątrz, siedząc na trawie, odrywając od całej tuszki kolejne kawały mięsa. Spoglądał na staw, zażywając dźwięków i zapachów wieczora...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Skończyli właśnie pić i jeść więc Jeremi wstał z zamiarem wypytania karczmarzy i okolicznych klientów gospody o szczegóły dotyczące zawodów. Wtem jednak za drzwiami zaczął narastać harmider zwieńczony potężnym hukiem. Wielki Nors przeleciał przez całą długość izby by łupnąć w bar gdzie zakończył swą podróż. Jednooki sięgnął pod poły płaszcza gdzie chował pistolety i od razu schował się za plecami Bretończyka, który odruchowo chwycił za rękojeść Oprawcy.

Jednak tym razem szaleńczy chaosyta nawet nie zwrócił na nich uwagi. Zaraz pozbierał się z desek by z rykiem wściekłości wrócić do walki z rosłym jaszczurem. Jakiś możny pan w towarzystwie swojego ochroniarza ewakuowali się zaraz przez okno. Jeremi skonstatował, że to całkiem niegłupia taktyka ale ostatecznie został z Severinem, który wraz z kilkoma innymi gapiami oglądał pojedynek przez okno karczmy. Zwyciężył obłąkany człowiek z północy, który zaraz po tym pobiegł na piętro gospody. Lecz wielki jaszczur niewiele sobie zrobił z ran i porażki, wkroczył znów do izby niepomny na gęstą krew sącząca się z jego ran i wraz ze swoim mniejszym towarzyszem zasiadł do wieczerzy.

- Także no... Robi się już ciemno - zaczął po chwili woźnica. - Trzeba by znaleźć jakieś miejsce do spania, tyle że tutaj chyba nie będzie zbyt cicho... i bezpiecznie. Może zajmiemy którąś z tych opuszczonych chat na zewnątrz?
- Mhm. Chodźmy - skinął głową rycerz.
- Żądny krwi norsmen, dwunogie jaszczury... - gadał dalej Jeremi gdy już zabrali swoje graty i skierowali się do wyjścia. - Jak myślisz kogo jeszcze tu zobaczymy? O w morde szczelił... Patrz, jeleń.

Zatrzymali się przed karczmą patrząc na to dzikie zwierzę stojące spokojnie nieopodal. Jeleń spojrzał na na nich dostojnie jakby poczuł na sobie czyjś wzrok. Przestąpił z nogi na nagę prężąc mięśnie i prezentując piękne poroże.

- To nie jest zwykły jeleń - mruknął rycerz. - Tak wielki i dumny zwierz może pochodzić tylko z tajemniczej kniei Athel Loren. Z krainy elfów.
- Chcesz powiedzieć że... Heh, popatrz tam.

Rycerz podążył za wzrokiem woźnicy i zobaczył trzy postacie. Dwaj z nich to byli chyba ci ludzie, którzy wcześniej wyleźli z karczmy przez okno, zaś trzecia, smukła i wysoka sylwetka odziana w płaszcz i szaty utkane jakby z leśnego listowia najprawdopodobniej była elfem. Severin słyszał wiele historii o istotach zamieszkujących lasy leżące na południowym-wschodzie jego ojczyzny. Wiele z tych historii było tak samo tajemniczych co ponurych. Słyszał o rycerzach, którzy zwodzeni pięknym śpiewem, albo krzykiem wzywającym pomocy zapuszczali się do kniei by nigdy z niej już nie powrócić. Słyszał o chodzących drzewach i zamaskowanych wojownikach, którzy mordowali całe wioski w zemście za wycięcie kilku pni rosnących za granicą lasu wyznaczaną przez stojące tam od zawsze menhiry.

Trzeba będzie uważać jeśli ta istota z kniei zechce wziąć udział w zawodach. A na pewno zechce. Inaczej pewnie by jej tu nie było. Severin nie lubi łuczników, jak zresztą wszystkich wojowników walczących na dystans. Największy dystans jaki dopuszczał w walce to ten wyznaczany przez długość dzierżonej broni. Wszystkie inne sposoby uśmiercania na odległość uznawał za dobre dla tchórzy, niedorajdów albo kobiet.

Ale zaraz... Czyżby ten elf nie był przypadkiem elfką? W zapadającym mroku ciężko mu było to jednoznacznie stwierdzić.

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Okrej pany wróciłem , dziś coś wrzucę :twisted: ]

Arietta
Plankton
Posty: 4

Post autor: Arietta »

Zatarg przerodził się w raptowną walkę. Jaszczur versus ów Norsmen. Marnie to wyglądało, lecz w końcu pojawiła się, jakaś atrakcja na tym wygwizdowie. Drugi jaszczur spostrzegł elfkę i ruszył w jej kierunku. Przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać wzroku od Wielkiego Jelenia, którym przybyła postać. W międzyczasie w walce wywiązała się interesująca sytuacja. Jaszczur rzucił Norsmenem, tak iż przeleciał on przez drzwi karczmy, z impetem wpadając do środka. Prócz jednego, wielkiego huku rozbijanych naczyń i idącego w drzazgi drewna, dało się usłyszeć nader piękną wiązankę słów. Nie minęła chwila, a już rzucił się do kontrataku, nie mniej wpieniony. W gospodzie niewątpliwie byli ludzie. Niespełna sekundę, po jakże spektakularnym ,,wejściu” wybrańca do budynku, z karczmy ,,wydostali się” dwaj nieznani dotąd elfce jegomoście. Pierwszy zrobił to dość żwawo, wyskakując przez okno i przewrotem lądując przed elfką i mniejszym jaszczurem. Drugi z lekka ślamazarnie wyczołgał się z budynku, zaraz za swym towarzyszem. Pierwszy mężczyzna rzucił coś na temat zniewieściałości elfów i tym samym najwyraźniej zauważył, mimo panującej szarości, iż ma do czynienia z kobietą.
- I mówi mi to rosły człowiek, niewolnik jak mniemam, wypadający z impetem przez okiennicę karczmy, prosto w błoto u mych stóp. Interesujące, paniczu. - skwitowała ze znikomym, nieco ironicznym uśmieszkiem, malującym się pod nosem.
Wtem Jeleń poruszył się z gracją, przestępując z nogi na nogę. Elfka spostrzegła ten wątły gest i pojęła, że w pobliżu pojawił się ktoś nowy. Przewertowała okolicę i zawadziła spojrzeniem o dwie sylwetki. Półmrok na tyle opanował horyzont, że nie potrafiła jasno stwierdzić, czy to, aby na pewno rasa ludzka. Zoczyła jednak, że przynajmniej jeden cień, to wtórnie postać barczysta, zapewne niezwykle silna.
- Potężnych rywali przywiódł mi los. - mruknęła niesłyszalnie elfka, do samej siebie.

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

[Potężnych, niepotężnych, masz za sobą tysiąc lat treningu i jest jeszcze dwóch trucicieli, w tym sadysta. Ich się bój. Ja tam się waszej trójki boję bardziej, niż kislevitów z pistoletami.]
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Elfki, doktora i skinka?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

- No wiedziałem... - Gladiator pomógł wstać swojemu Panu - Każdy z was jest taki sam. Nie ważne elf, człowiek, krasnolud, gdy widzi niewolnika od razu uważa go za gorszego od siebie. Niestety droga Pani tak się składa że biorę udział w tym samym turnieju co Pani i na takich samych zasadach będę mordował... - Dopiero po dłuższym czasie Victus zauważył, że elfka go nie słucha. Momentalnie podążył za jej wzrokiem by natknąć się na wielką sylwetkę rycerza z karczmy i jego jednookiego towarzysza.
- Mocarny przeciwnik nie ma co, a tak w ogóle to Victus jestem. Proszę mi wybaczyć ten wyskok ale nie lubię gdy wytyka mi się mój brak wolności. Oto mój Pan Bachmann.
- Dobry wieczór Pani - Rzekł lekko podchmielonym głosem bogacz. - Rozumiem że Pani również na turniej?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Pomimo tego że w swoim życiu Fiodor odwiedził już wiele portów , mimo swojej niechęci do kupców rządzących tym miastem nie mógł nie zauważyć jego oddmienności. Już po zejściu z statku handlowego na którym odbył podróż , został przywitany przez entuzjastycznie nastawionego urzędnika gromkim " Witamy w Marienburgu !". Strzelec zareagował jedynie unosząc krzaczaste brwi i zaciskając mocniej pasek od muszkietu. Przedzieranie się przez typowy dla doków tłum tragarzy , robotników i majątków samemu będąc obwieszonym wyposażeniem nie należało do łatwych ale kilka chwil później gdy podpity żeglarz poleciał w stronę zwiniętych lin już nikt nie wchodził kislevitowi w droge. W drodze do najbliższej karczmy , Fiodor zastanwiał się nad jedną dość ważną kwestią. Jak do cholery dostać się na te zapisy ?. Z szczątkowych informacji przekazywanych z ust do ust , dowiedział się jedynie że musi znaleźć "wioskę koło Marienburga". Gdy przekraczał próg przypadkwo znaleźionej karczmy od razu uderzył go intensywny zapach smażonych ryb i owoców moża. Rotmistrz skrzywił się tylko i podszedł do szykwasu. Niewyróżniający się niczym szczególnym karczmarz od razu zaczął wyjmować alkochole.
- Spokojnie panie karczmarz , mimo że z statku pić nie zamierzam. - powiedział cicho.
- Ach tak ? Oczywiście ... Czego pan sobie życzy ? Przepraszam bardzo za ten bałagan ale Ilsa miała to posprzątać ale jak zawsze się pewnie za chłopami ogląda , tak to jest jak się dzieci rozpuści - Fiodor samemu będąc dość oszczędnym w słowach , tylko spojrzał na karczmarza. Nie zbyt tolerował gadanie nie na temat , w sczególności gdy miał z tym kimś prowadzić interesy. Zapytał się tylko :
- Gdzie można zapisać się na Arenę Śmierci ?
Gdy kilkanaście minut później wychodził z miasta kierując się na zaniedbany gościniec , zastanawiał się na ile może wierzyć słowom jego informatora. Droge otaczało rozległe i ponure bagno , a wzdłuż drogi co jakiś czas mijał powykręcane drzewa. Kruki które patrzyły na wysokiego strzelca z zaciekawieniem , po chwili odleciały gdy ten zaczął śpiewać nieco ochrypłym , gardłowym głosem starą przyśpiewkę. " A życie to ponoć przygoda a wojsko to szkoła.". Udawał że nie widzi kilku niechlujnie ubranych bandytów ukrytych za następnymi zaroślami. Splunął tylko i nawet nie wyjął broni. Przywódca bandy po potężnym prostym poleciał na swoich kamratów , następnie próbujący dźgnąć go zbrojny dostał trzonkiem szabli po głowie i padł na ziemię. Czemu zawsze musi być jakieś utrudnienie ? pomyślał dalej idąc wyboistą drogą.
[ Na razie krótko , jeszcze sie rozkręcam ]

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Sen, choć długi, był niespokojny. Norsmena dręczyły wizje, których nie potrafił określić. Ostatecznie obudził się na kacu.
Zszedł na dół, walcząc z mdłościami i słuchając złośliwości swego demona.
-Zamknij się, Nikish - powiedział, zszedłszy ze schodów, jakby to było jego powitanie dla siedzących w izbie klientów.
Podszedł do baru z "nowym" blatem i zamówił porządną porcję mięsa i piwo. Usiadł w tym samym miejscu, co wczoraj i rozejrzał się dookoła znad misy z jedzeniem. Jaszczury cieszyły się swoim towarzystwem, opodal siedział jakiś chudzielec w ptasiej masce, z dala od wszystkich siedzieli bogacz i jego osobne mięśnie, a przy sąsiednim stoliku siedział dobrze mu znany rycerz, gadający w najlepsze z niesamowicie piękną kobietą. W sumie każdy miał towarzystwo, nawet do dziobatego dowiódł się typ w masce teatralnej. Każdy, tylko nie on.
Z trudem dokończył swój posiłek, podszedł znów do baru, zamówić wiadro flaków dla konia i wyszedł, odprowadzany podejrzliwymi spojrzeniami, czy nie zacznie znów szaleć. Wszedł do stajni, usiadł na sianie obok swego rumaka i zaczął głaskać to po szyi.
-Nawet towarzystwo drugiego potwora jest lepsze niż twoje - powiedział Gror w przestrzeń.
Nie mógł doczekać się, aż organizatorzy ogłoszą początek turnieju. Tęsknił za lodowymi pustkowiami Norski, gdzie całą uwagę mógł poświęcać przetrwaniu. Widok tętniącej życiem wioski przywoływał wspomnienia. Smutne wspomnienia. Ukrył twarz w rękach i trwał w bezruchu.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Arietta
Plankton
Posty: 4

Post autor: Arietta »

[Wyjeżdżam dziś na tydzień i niestety najprawdopodobniej nie będę mieć dostępu do internetu, przez cały wyjazd :( Nie będę miała możliwości pisania.]

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

- Witam - Elfka skierowała swój wzrok na rozmówców -Zgadza się biorę udział w turnieju, nazywam się Lauriel, a teraz panowie wybaczą ale mam ważne sprawy do załatwienia. - Istota z kniei, stąpając delikatnie pomiędzy kałużami, odeszła w kierunku wielkiego rycerza.
- Co teraz Panie Bachmann?
- Teraz mój Drogi - Bogacz położył rękę na muskularnym ramieniu gladiatora - Wrócimy do środka, bo burda już chyba uciekła, kupimy sobie solidny kawał dziczyzny i poczekamy na rozwój wypadków.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

– Chyba już po wszystkim, prawda? – Głos podobny do szmeru wiatru dotarł do uszu Severina gdy elfka przystanęła przy nich na chwilę. Jednak elfka, teraz było to już pewne. Zwiewna, pełna naturalnego lecz dzikiego piękna, niemal nierealna. Trochę jak wizerunki Pani Jeziora ukazywane na świątynnych witrażach. – Burda skończona, można bezpiecznie wracać do środka i znów rzucać pozostałym zawodnikom pełne pogardy i gniewu spojrzenia.

Rycerz mógłby przysiąc, że na jej smuklej twarzy na chwilę pojawił się zadziorny uśmiech.

– Starczy mi już na dziś gniewnych spojrzeń – odmruknął.
– Sługa bogini, Bretończyk, prawda? Akcent cię zdradza wojowniku. – Znów ten przekorny uśmiech. – Cóż to, czyżby sama Pani kazała ci wziąć udział w tych krwawych zawodach?
– Możliwe… – syknął rycerz ze zdziwieniem zauważając, że sama wzmianka o Pani wzbudziła w nim złość.
Zaśmiała się tylko pięknie i wyminęła Severina ruszając ku drzwiom karczmy.
– Mam nadzieję, że podają tam coś dobrego.
– Tak, wyśmienitą jeleninę – rzucił za nią rycerz.
Posłała mu dzikie spojrzenie. Zbyt krótkie by rozpoznał czy było wrogie, czy może tylko wyzywające. Zaraz potem zniknęła we wnętrzu gospody.
– Niezła szprycha, co nie? – Jeremi wyszczerzył się lubieżnie. – Chyba na ciebie leci, ja to bym od razu…
– Chodź – przerwał mu od razu Bretończyk. – Ciemno już i jestem zmęczony.

Zrobili tak jak planowali. Na noc zajęli jedną z opuszczonych chat, ale z samego rana deszcz przeciekający przez dach zmusił ich do powrotu do karczmy. Za dnia ulewa tylko się wzmogła więc siedzieli w gospodzie i nie ruszali się z niej dalej niż do wychodka. Tak jak zresztą większość populacji tej zgniłej wioski.

W izbie było tłoczno. Kto mógł chował się przed deszczem pod szerokim dachem wyszynku. Oprócz zawodników rozpoznawalnych od razu po uzbrojeniu, wokół kłębiło się coraz więcej pijaków i zakapiorów. Mimo to w karczmie było dość spokojnie, ponura pogoda studziła temperament gości, którzy zajęli się jedynie jedzeniem i piciem. A trzej właściciele gospody zarobieni po pachy liczyli zyski i gratulowali sobie dobrej, choć szorstkiej współpracy.

– Nuuuuda – ziewnął Jeremi omiatając okolicę swoim jednym podkrążonym od niewyspania okiem – Żadnej bójki, ani chociaż kłótni.
– Żałujesz? Po tym jak wczoraj omal nie zginałeś? – Rycerz ugryzł kolejny kęs sporego udźca i popił niezgorszym winem, które jednak udało mu się dostać od karczmarzy.
– Trochę. Wcześniej przynajmniej coś się działo. A teraz nic…
– Mnie zastanawia kiedy pojawią się organizatorzy turnieju – mruknął Severin. – Zebrali tu wszystkich tych wojowników i każą im czekać? Czy może sami mamy sobie wyznaczyć teren i zacząć się zabijać?
– Tak śpieszno ci do walki, rycerzu? – Usłyszeli nagle śpiewny głos elfki, którą spotkali wczoraj.
Pojawiła się obok jak duch. Nie wiedzieli kiedy weszła do karczmy, ale na pewno jeszcze przed chwilą była na zewnątrz bo po jej zielonym płaszczu wciąż spływały ciężkie krople deszczu. Zsunęła kaptur z głowy i bez pytania usiadła na jedynym wolnym miejscu przy ich stole. Sięgnęła zaraz po wino Severina, ale skrzywiła się po pierwszym łyku i od razu odstawiła kielich.
– W gruncie rzeczy, lubię dobrą walkę – odparł Severin patrząc jak leśna istota wyciąga skądś suchary sprytnie zawinięte w liście.
– Poczekaj aż zjawią się wszyscy - mówiła dalej. – Jedzie tu kolejny wojownik. Człowiek, pochodzi chyba ze wschodu.
– Skąd wiesz? – zapytał od razu Jednooki.
– A jak sądzisz? – spojrzała na niego jak na głupca – Widziałam. Pięknie rozprawił się z bandytami na trakcie.





Kilka dni temu w Wolnym Mieście Marienburg

Wzmacniane drzwi otworzyły się z ponurym zgrzytem gdy do chłodnego wnętrza Marienburskiej kostnicy weszły trzy osoby. Pierwszą z nich był kulawy, stary grabarz prowadzący za sobą wysokiego człowieka w długim płaszczu oraz krępego, dobrze ubranego młodzieńca przytykającego chusteczkę nasączoną perfumami do nosa. Światło latarni po chwili oświetliło ciała spoczywające na piedestałach.

Bruno Vildrod skrzywił się czując smród rozkładu przebijający się przez zapach pachnideł jaki wciąż podtykał sobie pod nos. Zerkną na dwóch towarzyszących mu mężczyzn i przez chwilę zazdrościł im, że taki odór nie robi na nich wrażenia. Zaraz jednak przypomniał sobie, że ci dwaj wywodzą się przecież z gminu, od małego tarzają się w smrodzie i nieczystościach, więc takie zapachy zapewne są im nawet miłe. On jednak wywodził się z szanowanego magnackiego rodu a nos jego był znacznie wrażliwszy. Plebs nigdy tego nie zrozumie i nie ma im czego zazdrościć.

– No, to tutaj. Oto świętej pamięci Fryderyk Gebenhauzer, pan Roger Gerdi – grabarz znudzonym głosem przedstawiał nieboszczyków niczym podstarzały kustosz prezentujący eksponaty w jakimś nieodwiedzanym od wieków muzeum – oraz sam wielmożny Detwin Vildrod.

Bruno stanął przed kamiennym postumentem patrząc na ciało swojego ojca. Było blade, nagie i obkurczone. W klatce piersiowej ziała prosta głęboka szpara, wokół której osadziła się zakrzepła krew. Oczy wciąż wybałuszone były w wyrazie niemego zdziwienia. Na leżące obok, nabrzmiałe ciało pana Gerdiego oraz niemal rozcięte na pół zwłoki pana Gebenhauzera nie zamierzał nawet zerknąć. Nie czuł żalu. Nie było przecież czego żałować, ojciec zostawił mu swój majątek i nieźle prosperujące przedsiębiorstwo. W końcu nie będzie trzeba liczyć się z jego zdaniem, przekonywać go do zmiany taktyki i wysłuchiwać ciągle tych samych skostniałych argumentów. Teraz Bruno Vildrod będzie mógł zarządzać fortuną swojego rodu w taki sposób, w jaki mu się podoba. Nareszcie.

A jednak plama na wizerunku pozostała. Zuchwałe zabójstwo jego ojca, którego dokonał ten przeklęty Bretończyk nie przeszło bez echa. Ludzie gadali. Gadali o nieudolnej ochronie jaką najmuje ród Vildrodów, śmiali się, że jeden człowiek zdołał wedrzeć się do ich rezydencji przez frontowe drzwi, zarżnąć głowę rodu, a po wszystkim uciec. Co więcej, niektórzy nawet ośmielali się szeptać, że oto Vildrodów dosięgła sprawiedliwość.

Sprawiedliwość? Dziedzic majątku Vildrodów dopiero zamierzał pokazać im sprawiedliwość. Po to przecież najął tego zwichrowanego ponuraka, mieniącego się najlepszym prywatnym detektywem w mieście.

– Panie Ottonie, proszę się pospieszyć z oględzinami. – Bruno spojrzał wymownie na człowieka w płaszczu. – Nie chcę zostawać tu dłużej niż muszę.
– Taaak. Oczywiście, panie Vildrod.
Otton Rutricht już pochylał się nad zwłokami możnych panów by przestudiować ich śmiertelne rany. Nie poświęcił im jednak wiele uwagi.

– Wiele się z tego nie dowiem – zwrócił się w stronę grabarza. – Gdzie znajdę ciała strażników rezydencji Vildrodów?
– O tutaj. – Stary podkuśtykał do osobnego pomieszczenia. – Tu, na podłodze…
– Co!? – oburzył się nagle Bruno. – Gardzisz ranami mojego ojca, a chcesz egzaminować ciała najemników?
– Z całym szacunkiem, panie. – Otton spojrzał na młodą głowę rodu z zimnym uśmiechem. – Ale wielmożny pan Detwin oraz jego szlachetni przyjaciele zostali po prostu… posiekani. Ci tutaj jednak, próbowali odeprzeć atak tego Bretończyka. A więc to po ich ranach wywnioskuję jak zbójca ów walczy. A po tym jak walczy poznam jakim jest człowiekiem, a po tym jakim jest człowiekiem poznam jak myśli, a po tym jak myśli poznam gdzie się ukrył.
– A rób co tam chcesz! – obruszył się Bruno. – Byle byś go złapał albo zabił. Inaczej nie licz na zapłatę!
Młody magnat odwrócił się i ruszył do wyjścia tupiąc dumnie buciorami.

****************

Wracając powozem do swojej kamienicy Otton Rutricht po raz kolejny wyciągnął oprawiony w skórę notes i zaczął przeglądać własne zapiski. Oględziny miejsca zbrodni, ciał zamordowanych oraz przesłuchania jak dotąd nie dostarczyły mu wielu wskazówek. Wszystko przez to, że młody Bruno Vildrod zdecydował się na wynajęcie jego usług zbyt późno. Miejsce zbrodni już dawno uprzątnięto, a ciała złożono w kostnicy. Z dostępnych mu skrawków informacji dowiedział się co prawda całkiem sporo o tym rosłym Bretończyku, jednak nie wystarczało to by odgadnąć gdzie ów rycerz się znajduje.

Jednakże Bretończyk nie był sam tej feralnej nocy. Miał wspólnika. Według świadków człowiek ten, przywiózł go pod dom Vildrodów a potem zabrał go rannego i uciekł z miasta. Jeremi zwany Jednookim. Syn miejskiego medyka, ćpun, były członek gangu Czarnych Rękawic, pracujący później dla Hieronima von Kanfflitza jako woźnica. Na jego temat Otton Rutricht zdołał zebrać jeszcze wiele ciekawych informacji. I czuł, że właśnie ten człowiek będzie kluczem do rozwikłania śledztwa.

Nie mylił się. Już przed swoim biurem spotkał jednego ze swoich współpracowników, którego kilka dni temu wysłał do wiosek leżących na wschód od Marienburga by przepytał tamtejszą ludność.

– Siadaj Rupercie. – Detektyw wskazał swojemu najemnikowi miejsce a sam z pietyzmem zahaczającym o niezdrową fascynację zaczął rozpalać ogień w kominku. – Siadaj i opowiadaj.
– Mam poszlakę, panie Rutricht! – Oczy śledczego zaświeciły się iskrą triumfu.
Otton milczał. Rozpalił w końcu kominek i rozsiadł się w swoim fotelu wpatrzony w płomienie. Wiedział, że Rupert zaraz mu wszystko wygada. Jak zwykle zresztą.
– Kmiecie z wioski Ostenhof widzieli Jednookiego! Przyjechał o świcie krytym powozem. Kupił jadło i lecznicze zioła, a potem ruszył w las starą drogą. Potem widzieli go ludzie ze wsi Weldorf. Przybył tam dwa razy ale już na piechotę. Raz po jadło, a raz po bandaż i leki choć sam był zdrowy. Znikał zawsze w lesie na północ od wsi. Poszedłem więc tamtą drogą i natknąłem się na ścieżkę. Ścieżka zaś zaprowadziła mnie do starej, zniszczonej chaty bartników.
– Co tam znalazłeś? – Otton zapytał jakby od niechcenia.
– Znalazłem ślady bytności, panie Rutricht. Ich bytności. Zużyte opatrunki, ślady obozowania, trawę ubitą przez końskie kopyta.
– Przyjmijmy zatem, że nasz Bretończyk przeżył – Otton Rutricht trwał w bezruchu wciąż wpatrzony w ogień. – Że jego jednooki towarzysz go uleczył, ma przecież ku temu pewne… kwalifikacje. Nadal jednak nie wiemy gdzie są. Może gdybym wysłał tam moich tropicieli…
– Myślę, że nie trzeba – wtrącił się Rupert rozpromieniony dumą. – Bo dowiedziałem się jeszcze czegoś. Gdy jednooki drugi raz zawitał do Weldorfu, z lokalnej karczmy zabrał ze sobą ogłoszenie. Dokładnie takie jakie ludzie pana van der Maaren rozwieszali po całym mieście. – Spod wzmacnianej kurtki wyciągnął pogięta kartkę.
– Arena Śmierci. – Otton przeczytał nagłówek. – Taaak… Niektórzy organizatorzy Aren zapewniają swoim zawodnikom pełną ochronę i nietykalność na czas zawodów. Możliwe, że nasi uciekinierzy również na taką ochronę liczą. Cóż, na nic im się ona zda wobec potęgi oczyszczającego ognia.

Oczy Ottona Rutrichta na chwilę rozjarzyły się ponurym blaskiem, który zawsze paraliżował jego współpracowników. Wszyscy znali pogłoski o tym jakoby Rutricht był kiedyś szkolony w Imperium na Inkwizytora. Podobno nie ukończył szkolenia ze względu na swoją nadgorliwą fascynację ogniem i egzekucjami poprzez spalenie. Podobno próbował nawet spalić jednego ze swoich przełożonych widząc w nim sługę chaosu. Niesłusznie jak się później okazało. Prawdopodobnie to przypieczętowało jego los. Nikt nie wiedział czy to prawda, ale każdy kto choć raz widział to specyficzne wejrzenie Ottona od razu był w stanie zrozumieć, że ów człowiek mógłby zostać wyrzucony nawet z tak bezwzględnej i fanatycznej organizacji jak Inkwizycja.

Jego spojrzenie zaraz jednak zgasło i przybrało swój zwykły ponury chłód.
– Dobra robota Rupercie. A teraz zwołaj cały Rutricht Patrol. Wszyscy mają być gotowi na jutro. Wyruszamy skoro świt.
– Zwołać wszystkich?
– Tak. Ten Bretończyk to teraz nasz priorytet. Pan Vildrod płaci za niego sporą sumkę – rzucił od razu nie chcąc przyznać przed swoim najemnikiem, że tak naprawdę będzie potrzebował jak najwięcej wojowników by wcielić w życie swój plan. – Ja tymczasem pójdę porozmawiać z ludźmi van der Maarena, kilku z nich dłużnych mi jest przysługę… Jeśli ten cwaniak Julien zwęszył interes na Arenie to na pewno już wysłał swoich szpiegów na miejsce zborne zawodników. Jeszcze dziś wieczorem powinienem wiedzieć czy widzieli tam jakiegoś wielkoluda i chudzielca z jednym okiem. No ruszaj się!
– Tak jest! – Rupert wyprężył się w salucie poczym wyszedł z biura szybkim krokiem.

Otton Rutricht siedział jeszcze przez chwilę wgapiony w ogień. Wyobrażał sobie wszystkich tych szaleńców, nieludzi, morderców, bestie i wyznawców chaosu, którzy na pewno zgłosili się do walk na Arenie. Wyobrażał ich sobie krzyczących, wijących się z bólu podczas gdy święty płomień gniewu Sigmara trawi ich ciała. Pierwszy raz od dawna na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.


[Przygotowałem pretekst pod spalenie karczmy bo jak na razie nawet iskra nie spadła na klepisko ;)
A tak w ogóle to czekamy jeszcze, czy jedziemy z Areną na 8 osób?]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Czekamy aż Inglief dokończy historię. Grimgor, zasadź mu mocnego kopa!]

Noc przyniosła deszcz. Grube krople uderzały o strzechy, trawę i powierzchnię stawu, wybijając spokojny, monotonny stukot. Jaszczury spędziły ten czas na dworze. Deszcz nie był zmartwieniem. Był w pewnym sensie heroldem spokoju, bowiem ciepłokrwiśxi chowali się przed nim do swych chat, gdzie było sucho i ciepło. To dało możliwość odpoczynku dwum lustrijskim wędrowcom. Czasem, gdy przyciśnięty potrzebą pijak lub rzezimiech wyszedł za karczmę, ujrzał jak skink lub saurus unoszą ociekający wodą łeb, co zwykle kończyło się tym, że człek szedł za inną chatę.

Ranek nie przyniósł poprawy pogody. Spokojna atmosfera trwała, zakłócana przez irytującą obecność pomiotów Chaosu. Zwłaszcza Momoa odczuwał ów irytację.
Tekloq skoro świt złowił w stawie dorodnego szczupaka, którego zjadł ze smakiem. Momoa odmówił przyjęcia części ryby, była bowiem odpowiedznia, by niewielki gad się nasycił, zaś zbyt mała, by zimnokrwisty gigant odczuł różnicę w żoładku. To jednak oznaczało jedno. Interakcję z ludźmi w karczmie.

Wewnątrz było spokojnie, nikt nie awanturował się, ni śpiewał pijackich piosenek. Atmosfrea była wręcz senna.
Po reakcjach ludzi, zarówno tych z wczoraj, jak i dziś doszli do wniosku, że nikt z tu obecnych nie widział Loq-Kro-Gara. Widok saurianina był dla nich nowością, co napawało ich lękiem, ciekawością, czasem wręcz przerażeniem. Dla takich jak Gror był to powód do rzucenia wyzwania, by sprawdzić możliwości egzotycznego przeciwnika. Jednak nawet on sam teraz siedział spokojnie, w wkrótce wymknął się cichaczem z sali.
Dwójka ciepłokrwistych, potencjalnych rywali to jest rycerz i elfka dzielili właśnie stolik. Momoa właśnie kończył baraninę i z zaintrygowaniem wietrzył zapach dziwnego specjału, który ludzie nazywali "serem".
- Rozdzielmy się- zaproponował nagle Tekloq- Rozejrzę się po okolicy za śladami. Ty bracie sprawdźiłbyś co wiedzą inni.
Plan miał sens. Skink jako mniejszy mniej rzucał się w oczy, a oddzielnie sprawdzą szybciej większą ilość poszlak. Saurus za to mógł prędzej zmusić kogoś do mówienia. I co prawda już ustalili, że nikt wcześniej nie widział saurusa, to Momoa miał inny pomysł. Przytaknął więc łbem.
Chwilę potem skinka już nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu. Saurus zaś chwycił nienaruszony jeszcze krąg sera i zmienjł stolik.
- Polujecie?- spytał, siadając na solidnej ławie przy stoliku Severina.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Ulewa za nic nie miała zamiaru się skończyć. Idealnie pasowała do jego ponurego nastroju. Dziś znów przeleje krew, był pewien, że jeśli będzie zwlekał zbyt długo, wpadnie w szał, którego nie zdoła zdusić i skończy zabity przez grupę ludzi i potworów równie silnych, co on. Chciał żyć, chciał zabijać... Musiał żyć i zabijać. Czekała na niego zemsta. Poświęcił jej swoje życie i nie spocznie dopóki nie uczyni jej zadość.
Pamięć o celu jego życia dodała mu sił i pozwoliła się otrząsnąć z marazmu. Wstał gotów znów nieść śmierć i rosnąć w siłę. Wyszedł ze stajni i spojrzał w zachmurzone niebo, niepomny ciężkich kropel spadających mu na odsłonięte części twarzy.
Uśmiechnął się, gdzieś pod skórą czuł, że wkrótce będzie miał okazję zaspokoić swe instynkty i chciał być na to gotów.
-Zamknij się, Nikish - dodał, przerywając demonowi.
Wszedł z powrotem do środka i zauważył, że wielki jaszczur dosiadł się do rycerza i kobiety. Postanowił zdusić gadaninę Nikisha. Chwycił najbliższy stołek, zrzucając jego poprzedniego użytkownika i dosiadł się do tego samego stołu.
-Witam - powiedział tak uprzejmie, jak potrafił, przykuwając zdziwione spojrzenia. - Zwą mnie Gror. Może to zabrzmi dziwnie, ale chciałbym was poznać.
-Severin - rycerz pierwszy wyszedł zdarzeniu naprzeciw i wyciągnął dłoń.
-Jeremi - jednooki niechętnie poszedł za przykładem towarzysza. - Możesz mi mówić Jednooki.
-Lauriel - kobieta zaczesała włosy za ucho, podkreślając je.
-Elfka - Gror był szczerze zaskoczony. Widział elfa tylko dwa razy w życiu, obu zabił z dużą trudnością.
Znów się uśmiechnął, przeczuwając serię wspaniałych pojedynków. Jaszczur ociągał się najdłużej jednak również niechętnie wyciągnął dłoń, jednak było widać, że tylko naśladuje gesty towarzyszy.
-Momoa.
-No! - zawołał Gror i skinął na karczmarza. - Skoro już się znamy, może opowiemy o sobie nawzajem. Będzie ciekawie!
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Sprawy przybierały coraz dziwniejszy obrót.
Zaczęło się od wielkiego jaszczura, który przepchnął się przez karczemną gawiedź i ze sporym kawałem sera w łapie przysiadł się do stolika zajmowanego przez elfkę, rycerza i jego towarzysza.
- Polujecie? - przemówił w całkiem poprawnym reikspielu.

Severin z miejsca popadł w konsternację widząc gadającą bestię. Co prawda słyszał kiedyś opowieści marynarzy o tych stworach, które podobno żyją gdzieś w dżunglach za oceanem i budują wielkie złote miasta. Zawsze jednak brał tego typu historie za zwykłe bujdy i nie sądził by istoty te były zdolne do stworzenia własnej cywilizacji. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że jaszczur przecież już wcześniej dogadywał się jakoś z karczmarzem więc i język musiał znać.

Elfka tymczasem w ogóle nie wyglądała na zaskoczoną.
- Na wrogów Kniei, zawsze - odpowiedziała jaszczurowi.
- Ja to tam tylko na piękne niewiasty, he he... - wtrącił się zaraz Jeremi zerkając na Lauriel, która jednak nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.
Gadzie oczy skierowały się na rycerza i trwały tak dłuższą chwilę jakby oczekując odpowiedzi.
- Na zwierza to dawno temu - odezwał się w końcu Severin. - Kiedy mieszkałem jeszcze na zamku mojego ojca. Potem to już raczej na ludzi...

Wtem do ich stołu dosiadł się zakuty w zbroję chaosu wojownik uprzednio zrzucając ze stołka jednego z przysypiających pijaków. Jeszcze wczoraj ten Norsmen chciał siłować się na rękę, a potem bił się z siedzącym tuż obok jaszczurem lecz teraz po prostu grzecznie się przedstawił. Wychowanie nakazywało odwzajemnić grzeczność więc Severin odruchowo podał mu rękę. Za jego przykładem zaraz poszła reszta towarzystwa.
-No! - zawołał Gror i skinął na karczmarza. - Skoro już się znamy, może opowiemy o sobie nawzajem. Będzie ciekawie!
Zebrani wokół stołu spojrzeli po sobie zdumieni.
Zapadła niezręczna cisza.

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[Spokojnie, nie uciekajmy się do przemocy :o historię właśnie kończę i będzie jutro, tymczasem wejdę w rolplej co by nie odstawać. Bez dalszej części historii będzie nawet klimatyczniej]

Barka uderzyła z głośnym mlaskiem w rozmokłą hałdę gruntu u skraju bagien. Przez mgłę dało radę ujrzeć zbiorowisko zapyziałych chatek i namiotów na tle ołowianie szarego horyzontu oraz spienionych bałwanów morza.
Wśród lejącego z nieba deszczu w błoto zeskoczyły dwie postacie, uprzednio uiszczając u przewoźnika opłatę za przewóz, powiększoną nieco o datek za zaginionego po drodze flisaka. Przeklęte Bagna cieszyły się tak złą opinią, że nie musieli nawet wymyślać historyjki o jego losie.
Obaj zamaskowani ludzie skierowali się w kierunku wioski. Jako, że słońce nie wyjrzało zza chmur ani na moment Isenhardt zdjął swą dziobatą osłonę twarzy, której soczewki zaparowywały od zewnątrz przez wilgoć. Jego kompan pozostał jednak w masce tragedii i kapturze.
-Coś nas obserwowało przez ostatni dzień drogi. -mruknął medyk z Marienburga, mijając kilku skacowanych obdartusów wlokących się do swojego namiotu z zawiniątkami jadła i bukłakami.
-Aye. I przestało niedługo przed naszym powrotem. -chwyciwszy pytające spojrzenie Isenhardta zamaskowany wzruszył ramionami- Dwieście, może trzysta lat i będziesz wyczuwał takie rzeczy mimowolnie... aaa, tak znów zapomniałem, że szukasz tu zagłady jak te pretensjonalne krasnoludy z czerwonymi kudłami. Póki służy to celom organizacji mego pana nie mam nic przeciwko.

Zatrzymali się na środku wioski. Na największym budynku ktoś przybił deskę nad drzwiami, koślawo wycinając w niej "Pod przybitym mutantem". Z wewnątrz, poprzez na wpół zabitą wyrwę w ścianie wyglądającą na całkiem nową dochodził największy gwar.
-Ech, nigdy nie lubiłem mordowni dla pospólstwa ale najwyraźniej jesteśmy na miejscu. -Tragedia, jak ironicznie acz adekwatnie zaczął go nazywać Kreber po roli jaką w jego egzystencji odegrał rozejrzał się zaraz po chatkach- Ty wejdź do środka, rozeznaj się w przybyłych, zagadnij co wiedzą albo i nie, a przede wszystkim znajdź punkt zapisów czy kogokolwiek od organizatora, kto naprowadzi nas na kurs. Ja idę ogarnąć nam jakieś ustronne lokum bez dziur w dachu. Mam nadzieję, że już zamieszkałe. Suszy mnie.
Isenhardt wywrócił oczyma. Dawniej oburzył by się do żywego, ale to było już inne życie. Przerażające jak wyprało go z emocji.
-Mało ci było tego flisaka, hę..?
Tragedia zachichotał za maską, po której lakierowanej powierzchni ściekały strugi deszczu.
-Człowiek, nie wielbłąd, pić musi. No a po tych tutaj nikt nie będzie tęsknił. -otrzepał pólpelerynę i ruszył w bok- Ty pewnie dalej będziesz sączyć ten bezsmakowy bimber z krwawnika, ziela z cmentarza i inszych kwiatków?

Doktor Kreber pozostawił pytanie bez odpowiedzi, wyminął wielką kałużę błota, przy czym spostrzegł pod daszkiem stajni jakąś wielką pancerną kobyłę, która mógłby przysiąc miała zęby jak niedźwiedź, a nie koń oraz ogromnego jelenia - w uprzęży. Arena Śmierci - powtarzał sobie, myśląc o tym kogo spotka, gdy wślizgnął się do karczmy przez uchylone drzwi. Wnętrze i tak zdziwiło go niepomiernie.
Pośród zbiegowiska czarnych typków i burych obdartusów jaskrawo odcinał się zakuty w krwiście czerwony pancerz z makabrycznymi zdobieniami, umięśniony brutal, dość głośny by charkotliwy akcent Norsa słyszany był w całej izbie. Jako marienburczyk Isenhardt nigdy nie był na wojnie, lecz łacno poznać było jednego z mitycznych wybrańców Chaosu. Poświęcił więc temu niecodziennie spokojnemu okazowi dłuższą chwilę.
Obok siedział niemal równie wielki drab, o twarzy ściętej niezwykłą powagą i jakąś głębszą szlachetnością, jako że niemal się nie odzywał bretońskie korzenie poznać szło jeno po stroju.
Towarzystwo uzupełniała egzotycznie piękna elfka o ostrej urodzie typowej dla jego ludu, lecz w szatach zupełnie różnych od kapiących od misternych wzorów jedwabiów obywateli Elfsgemeete. Czyżby łowczyni? Być może z owych mitycznych lasów spod Bretoni?
Niecodzienną kompanię uzupełniał olbrzymi, dwunogi, humanoidalny jaszczur niosący drugiej świeżości krąg sera altdorfskiego. Gdyby nie olbrzymia szczęka i pazury ostre jak szable wygląd byłby niemal komiczny. Zaraz jednak zaskoczenie przeszło. Wszak jako człek wykształcony nie mógł nie słyszeć o jaszczuroludziach z Nowego Świata. Choć obecność ich po drugiej stronie oceany była nie mniej dziwna niż niepochłonięty mordem wojownik Chaosu.
Posłał całej czwórce tajemnicze, przelotne spojrzenie, odwzajemnione zwężonymi ślepiami saurusa i ciekawym wzrokiem bretończyka. A także krwawym wzrokiem furiaty w pancerzu.
Arena Śmierci bez wątpienia zasługiwała na swe miano. Jej organizatora jednak nie było nigdzie widać. Żadnej nawet informacji. Postanowił usiąść, przygotować sobie swój napar na powstrzymanie pragnienia, z którym starał się walczyć i nie zwracając uwagi czekać na rozwój wypadków. W końcu te indywidua zmierzające na Arenę będą musiały się zgłosić, a on zrobi to zaraz po nich nie wystawiając się przed szereg.
Był jednak problem. Wszystkie miejsca były zajęte...

Wtem huk wystrzału wstrząsnął całą izbą. Zgromadzeni poderwali się i obrócili ku dymiącemu pistoletowi i przestrzelonej czaszce z fragmentem mózgowia wyciekającym z dziury, lecz zaraz usiedli znów do swoich trunków. Widać działy się tu już gorsze rzeczy.
Brodaty mężczyzna ze zbroją rajtarską obok krzesła w mundurze kadeta Wojskowej Akademii w Essen zdmuchnął strużkę dymu i odłożył pistolet obok zestawu innych oraz rozrzuconego zestawu kart, wśród których leżały przestrzelone asy, cała szóstka.
-Przepraszam. Nie cierpię szulerów. -ułagodził sąsiadów rajtar pociągając z kufla.
Isenhardt mijając stolik jaszczura, bretończyka, elfki i Norsmena podszedł, skinął głową, ściągając mokry, czarny kapelusz, poprawił kręcone, czarne włosy sięgające ramion tak by nie zakrywały białej krezy na czarnym stroju po czym beznamiętnie zrzucił butem zwłoki z krzesła, położył pod nogami swoją torbę lekarską i przysiadł się.
Siedział tam także jakiś pobliźniony człowiek z narzuconą skórą tygrysa na ramiona, również dobrze zbudowany i uzbrojony oraz jakiś szlachcic w stroju bogatszym niż zgromadzeni.
Medyk ściągnął rękawiczkę zębami i wyciągnął bladą dłoń na powitanie.
-Doktor Isenhardt Kreber, absolwent wydziału medycznego uniwersytetu w Marienburgu. Jak mniemam panowie także chcą zapisać się na Arenę Śmierci?
Pierwszy dłoń uścisnął mu rajtar.
-Wolfgang. Aye, również na Arenę, miło mi. -rzucił lakonicznie i wrócił do opróżniania kufla. Bardziej rozmowny okazał się szlachetka.
-Bachmann. Niezmiernie mi miło, herr doktorze. -wskazał brodą na wojownika obok- A to niewolnik i mój ochroniarz zarazem, Victus. Postrach gladiatorów w Arabii. Będzie walczył w moim imieniu. Napije się doktor czegoś... albo może pieczonej dziczyzny..?
-Nie, dziękuję za uprzejmość panie Bachmann. Barman! -skinął na wąsatego kislevitę o zakazanej mordzie kręcącego się obok- Poproszę piwo, czy co tam macie najbardziej rozwodnionego.
Współwłaściciel, nie wiadomo czy bardziej ujęty do żywego insynuacją rozwadniania jego towaru czy też zaskoczony wydaniem się zakładowej tajemnicy zaraz przyniósł piwo, z uśmiechem odbierając podwójną należność.
Gdy tylko poszedł Isenhardt powyciągał kilka fiolek oraz manierek z torby, uważnie odmierzając z dokładnością co do kropli wlewane proporcje, po czym dokończył dyfuzji płynów mieszadełkiem, co inni oglądali nie bez zdziwienia.
Dopiero wtedy stuknął pierwszy toast.
-Victusie, Wolfgangu - tak, pewnie widok medyka chcącego obok was walczyć na najbrutalniejszych zawodach świata dziwi niepomiernie, ale pierwej spytam czy wiadomo wam może cokolwiek o organizacji albo naszych współprzeciwnikach z tamtego stolika?
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Siedzieć naprzeciw nieprzejednanego wroga, na wyciągnięcie ręki i... Nie czynić nic. Było to dziwne położenie dla Momoy, lecz niepozbawione logiki. Poznaj zwierzyną, na jaką polujesz. Więc poznawał. Nie tyle Grora osoboście, co ludzi. Znał ich skłonności do upadku, lecz nigdy nie zastanawiał się głębiej dlaczego. Mając weterana nad sobą po prostu wykonywał polecenia. Teraz jednak sam podejmował decyzje. I o ile w walce nie wahał się, tak w zwykłej koegzystencji nadchodziły go wątpliwości.
Była jeszcze elfka. Inna co prawda, niż ci z którymi walczył, lecz wielu z tej rasy przyszło mu położyć. I choć znał różnice w sposobie walki między Asrai a Druchii, to czy wewnątrz pojedyńcze osobniki myślały podobnie?
Dołączenie do towarzystwa Grora przerwało rozpoczęty wątek, lecz z racji nastania ciszy, saurus pociągnął temat. W pewnym sensie odpowiedź mogła usatysfakcjonować Grora. To, na do polujesz, jak polujesz, określa cię.
- Wrogów?- spytał, choć doskonale wiedział jak to jest. Gdy ludzie, skaveny i elfy wdzierają się do dżunglii.
- Bestie- odparła bezemkcjonalnie elfka- Ludzi. Krasnale. Mi zajedno. Nie chcemy w Athel Loren intruzów.
- Dobry z ciebie łowca. Czy widziałaś ostatnio nieznane ci ślady?
Jego pytanie zaintrygowało rozmówczynie. Nawet Gror zorientował się, że saurus wypytuje o coś konkretnego, ale Momoa nie miał zamiaru tego ukrywać.
- Kręcisz- rzekł otwarcie wybraniec- Nie lubię krętaczy.
Saurus sapnął, lecz nic nie odparł.
- Nie- odparła w końcu Lauriel.
- Może dla odmiany zamiast pytań, dasz odpowiedź, hę gadzie?- rzucił Gror.
Pomiot też poznaje rywali- przeszło mu przez myśl. Odpowiedział jednak.
- Kohorta Słońca, Hexoatl- rzekł- Większość mojego życia spędziłem na walce z korsarzami z Naggaroth. Łowię też tapiry i przeklęte ścierwo.
To mówiąc, położył na stole niedawno zdobyte trofea- wygotowaną głowę wiedźmy i łeb fimira, którego zabił samodzielnie.
- Zrównujesz elfie życie z leśną świnią?- spytała Lauriel.
- Tapiry mi nie przeszkadzają- odparł saurus.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ