ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: nindza77 »

[Ja Badzum! Chyba też idę, a co? Saurus wymyka się nieco konwencji, ale może da się wpleść jakiegoś Sauri-mana :P]

Huk niemal ogłuszył Badzuma, nie na tyle jednak, by nie dostrzegł on, co go spowodowało. Po raz pierwszy chyba w swoim życiu, widząc krasnoluda nie chciał rozszarpać go na strzępy.
-To być dobra walka.- Zahuczał do Saurusa, który to niedawno tak wiele razy ratował mu życie i który sam, gdyby nie ork, leżałby już dawno martwy na pokładzie. Jeśli orkowie nie znają określenia wdzięczności, to Badzum... właśnie je odkrył. Szybko jednak radosne upajanie się zwycięstwem, ponownie zmieniło się w wariackie halucynacje. Zielonoskóry widział, jak niektórzy z jego kompanów - w przeciwieństwie do niego obdarzeni wyobraźnią, rozumem i złymi wspomnieniami - znów zaczynają dziwnie się zachowywać. A jeśli pomyślał, że brak szkieletów nieco ułatwia sprawę - to grubo się pomylił. To walka na śmierć i życie osłabiała działanie koszmarów. Elfy, pozbawione zagrożenia życia, siadły płasko na obsypanym kościami pokładzie i poddawały się niemo swoim najgłębszym lękom. Gerhard toczył pianę z ust i mamrotał do siebie, Loq-Gro-Kar stał na nogach, ale spuścił głowę w milczeniu, przeżywając to wszystko w głębi prastarego umysłu. Gdzieś tam w dali, na pokładzie swojego statku krasnoludy kłóciły się ze swoimi przodkami i dawno martwymi kompanami. Nikt na pokładzie nie był zdolny do stawiania jakiegokolwiek oporu. W głowie orka zrodziła się myśl, że to idealny moment dla kogoś by wybić ich do nogi. A on znajdzie tego kogoś i pozbawi go czerepu, o tak. Będzie zdziwiony, że ktoś nie poddał się jego mocy.... -WAAAAAGHHHH!-
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Gdy bohaterowie rozbijali w puch skłębone masy kości i mułu, ludzie kulili się w walce ze swymi koszmarami. Nowowypadłym na pokład najemnikom i marynarzom udało się ewakuować większość pasażerów lecz sami także wkrótce padli ofiarą zielonej mgły i ich okraszone przekleństwami w wielu językach natarcie zamarło. Na reszcie statków było niewiele lepiej. Wyglądało na to że "Gargantuan" był głównym celem ataku...

Tymczasem żaglówka wioząca Ludwiga spotkała się z "Płaczem Himiko". Spokojny jak zawsze kapitan Asugawa dokonywał niemożliwego zwalczając klątwę prostym spokojem i medytacyjnym poszeptywaniem. On i kilku jego samurajów zamaszystymi ciosami katan i yari zwalało do wody szkielety wchodzące po burcie, utrzymując niezajęty pokład. Marynarz złapał z dołu drabinkę sznurową i pomógł zaciskującemu kurczowo w rękach pozostałości wierzchowca Ludwigowi wejść na pokład. Mag Helstan otaczał łódkę złotą tarczą odpychającą mgłę i strącającą szkielety z powrotem na dno. Teraz dał sygnał do ruszenia na wyspę.
- Czy ci rozum do kroćset odjęło, Czarny Magistrze ?! Zginiemy! - darł się stary marynarz za sterem.
- Ciesz się, że jestem zajęty ratowaniem nas wszystkich bo spaliłbym ci nogi bez mrugnięcia okiem. Nie trzęś hajdawerami i płyń! Może dam radę to zatrzymać o ile jest to tym o czym uczono mnie w Kolegium...
Po drodze, dopłynęła do nich, odbijająca refleksy zielonej mgły w swych srebrnych zdobieniach "Duma Driftmaarktu". Rycerz pod dziobem i jego konik morski wyglądały upiornie w zielonej poświacie. Z nadburcia dał się słyszeć głos Księcia Mórz, przebijający się przez huk armat i krzyki ludzi.
- Helstan! Co się dzieje, połowa moich ludzi zgłupiała! Mówiłeś że...
- Nie ma teraz czasu! Muszę dostać się na tą wyspę i to zatrzymać, magia podczas walki obudziła tam coś... i nie jest to nic dobrego. - odkrzyknął mag, zaczynając nową inkantację, poszerzającą kulę światła.
- Cała wyspa jest zasypywana ołowiem gęściej niż podczas albiońskiego deszczu... Będziemy cię osłaniać. Wyciągnąć falkonety! Strzelać do wszystkiego co wyjdzie z wody!
"Ku chwale Mananna!" - odpowiedział mu chóralny okrzyk. Momentalnie nadburcie i dwa poziomy na burtach najeżyły się lufami lekkich armat i muszkietów. "Duma" sunęła szybko obok żaglówki, gwałtownie zbliżając się do epicentrum anomalii.

Theo de Merke oparł się o barierkę i starł pot z czoła. Mgła wniknęła lodowatym strumieniem w jego długi, złoty warkocz i brodę. Komandor z trudem postawił kolejny krok i zacisnął palce na uspokajająco realnej stali wielkiego kordelasa o złotej rękojeści w kształcie wypiętej lubieżnie syreny. "Tam nic nie ma. Węże morskie nie żerują o tej porze roku, nie tutaj... On nas pożre, rozerwie statek i wyżre nas z jego wnętrza, jestem zgubiony..." Uderzył się w kolano. Ból otrzeźwił skołatany umysł oficera. Pobiegł dalej, miażdżąc szkieleta pod wysokimi marienburskimi butami. Gdzieś na prawo musiał ich minąć "Rolland Nieskalany", krzyki z bretońskim akcentem zakrawały pochodzeniem na jakieś demoniczne sale tortur.
- Zostawcie mnie! Durny ciemny motłoch! Jestem rycerzem, waszym obrońcąąąą... nie macie prawa ! aaa precz z brudnymi łapami! Moje córki... herb pradziada... nieeee!!! - darł się sir Guiard Monfort, blask iluminował we mgle jego pełną zbroję i latający chaotycznie miecz. Tymczasem strachy jego ludzi groteskowo kontrastowały z jego własnym.
- Panie rycerzu błagam... nie syna.. mamooo... ona jest.. niewinna... błagam tylko nie batem... nie rwijcie go końmiiiii, on był tylko głodnyyy!!! - łkali bretońscy marynarze.
Potem z lewej "Niezatapialny II" oddał kolejną salwę z niezliczonych dział, organek i wyrzutni, tym razem wzmocnioną czymś jeszcze... Inne statki także strzelały w wyspę, celowanie w bliższego wroga naraziłoby flotę. Gdzie indziej dawano potężny opór wrogowi, zwłaszcza nieustraszona załoga parowca Malakaia wybijała szkielety w każdym zakątku swego żeliwnego molocha. De Merke pierwszy raz pomyślał że jego okręt ma najgorzej w bitwie. Komandor wypadł na główny pokład i pobiegł na prawo, do burty atakowanej przez upiory. Tam mimo że zawodnicy wyżynali szkielety, inni podawali tyły.
Przesławna kompania Ostrzy Mananna, niewzruszona w bitwie jak morze o poranku teraz podawała tyły, parując niemrawo i trzęsąc blachami. Marynarze tarzali się po pokładzie, w daremnej próbe ucieczki przed tym co kiedyś zobaczyli na morzu. Najemnicy ledwo mogli unieść swą różnoraką broń i stawić czoła wrogowi. Ten wąsaty szlachcic z kisleva, który wtoczył się na "Języczek" przed pogonią za piratami jako jeden z ostatnich, cofał się z szeroko otwartymi oczyma i drżącą szablą w ręce, podobnie jak dwaj jego towarzysze. Koło olbrzymiego masztu Aeron Graufraude, śmierdzący solą kapłan tłukł trójzębem szkieleta, zaciskającego spróchniałe zęby na jego ramieniu.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Na pokład zapikował ogromny orzeł, zrzucając świetlistego wojownika, który dołączył do zawodników i zaczął szerzyć prawdziwy pogrom. W tym momencie admirał uznał że musi poważnie rozpatrzyć kwestię swej pobożności, jeśli przeżyje. Ciekawe czyj bóg zesłał im anioła ? Reszta momentalnie zaatakowała z nową furią, wsparci przez najemników i marynarzy nagle szarżujących z krzykiem do walki. Prowadził ich stary, ślepy bosman dawniej pływający pod kolejną komendą aż trzech imperatorów. Dziadek ochoczo wymachiwał bosakiem, krusząc skłębione dookoła szkielety, wcześniej odciągano go do tyłu gdy rzucał się do walki z ochrypłymi okrzykami. Czemu do kroćset on akurat się nie boi ?! Przecież...
- Zasłońcie oczy!!! Nie patrzcie na blask w ich czaszkach! Za mną, naprzód i nie patrzcie!!! - darł się wielki marienburczyk, gdy jego hipoteza się sprawdziła. Zamaszysty cios kordu, mimo że wyprowadzony na ślepo, zdekapitował trzy kostuchy. Po tej chwalebnej szarży, chałda kości została zepchnięta do morza, gdy jakiś elf wspomógł ich swym czarodziejstwem. De Merke pierwszy raz w życiu dziękował za maga po swojej stronie w bitwie. Gdy kurzawa i mgła opadły, admirał ujrzał że na środku wyspy strzela w niebo gejzer szmaragdowej energii, a w niej... jakaś rozmyta sylwetka. Oficer nie myślał długo.
- Wszystkie kartauny, ognia na tamtą chmurę! Wypierdolić to na samo dno!! - na jego pierwszy, wydany pewnym głosem rozkaz, najemnicy i marynarze ochoczo ruszyli na niedobitki wroga, a kanonierzy ruszyli do ogromnych dział. Już miał wydać rozkaz, gdy... saurus go zatrzymał. Mimo że było to szaleństwem to dziwny błysk w oczach gada przekonał admirała.
Loq-kro-gar usunął pocisk z katapulty zainstalowanej na niższym nadburciu i wystrzelił tego wielkiego orka z katapulty. De Merke widział w czasie walk pod Barak Varr, że zieloni wystrzeliwują swe gobliny, więc dla orków to pewnie też normalka... Oparł się na kordzie i odetchnął, wyrzucając resztki magii ze swego umysłu. Mgła opadała i ujrzał że reszta statków także pokonała szkielety i próbuje ustawić się w formacji. Komandor zmiażdżył pod obcasem pół czaszki i uznał że Adelhar płaci mu zdecydowanie za mało.

"Duma" zawróciła tuż przed mielizną i Helstan zobaczył Adelhara, strącającego srebrnym mieczem poczerniały szkielet prosto w kipiel. Książę Mórz dał mu znak i woda wokół rozprysła się pod grzechotem falkonetów. Mag, zaciskając zęby podwinął szatę i wskoczył w płyciznę. Pięć metrów obok już i tak solidnie zkraterowany piach rozbryzł się w wielkiej eksplozji. Hierofanta wyszedł na piach, ciągnąc namokniętymi jedwabiami po ziemi i pobiegł co sił do malejącego słupa zielonej energii. Zaryzykował szybkie spojrzenie na flotę i zobaczył że mgła opadła, a statki przezwyciężyły jej nawałę i odpływają na bezpieczne pozycje.
Widać "Ingerent" jak zwano ich w starych księgach zalegających w najgłębszych kazamatach Złotej Piramidy zebrał wszystkie siły by obronić samego siebie... niedobrze.
Mag ujrzał Badzuma, lądującego z krzykiem tuż koło kuli moździerzowej na jednym z nielicznych pozostałych skrawków piachu i natychmiast szturmującego zakapturzoną postać. Po chwili z wody wychynął jaszczur i na podobieństwo wielkiej, zielonej kobry rzucił się na pomoc zielonoskóremu.
Helstan chciał krzyknąć by uciekali, lecz zdał sobie sprawę z bezcelowości takich nalegań. Może przysłużą się jego planom... Z tą myślą hierofanta skupił wiatr Hysh. Gdy postać odrzuciła saurusa i orka, on uderzył w niechronione plecy zjawy pełną mocą. "Jakaż niekompetencja... zapomnieć osłony... spodziewałem się wiecej po..." Wtedy jego strumień światła chwyciła czarna wstęga i mag stęknął z bólu. Aby uniknąć wessania duszy w wir i rozerwania ciała, musiał zaczerpnąć siły z Artefaktu w torbie - czuł jak od jego energii przechodzą go ciarki, jednak musiał... Wtedy saurus powalił i rozszarpał lewitujący byt. Teraz Helstan natychmiast zwalczył czarną energię i podbiegł do jaszczura.
Ten rzucił mu pytające spojrzenie. Na co Helstan wzniósł ręce i spojrzał na zwłoki. Czarny płaszcz strzępami otulał najdziwniejszą istotę jaką mag widział. Jakby szkielet zatobiony w metalu ze złotą maską na twarzy... z dziur prześwitywały kości... gołe, przeźroczyste i jaskrawo fluorescencyjne. Bez stawów czy chrząstek, powoli sączące białawe obłoczki.
- Fascynujące... - mruknął, po czym niespodziewanie spalił je na miał oślepiającym światłem. Zaskoczony saurus spojrzał na niego z mieszanką zdziwienia i... podejrzenia. Po chwili doczłapał do nich ork. Artyleria także ucichła, gdy zniknął słup zielonej mgły a niebo zaczęło się rozpogadzać. Helstan rozejrzał się przez opadający kurz, piasek, dymy prochowe i mgiełkę słonej wody. Statki skupiły się, a ludzie na nich wiwatowali. "Głupcy." Dookoła ziało mnóstwo kraterów i żlebów, już właściwie pod wodą. Mocarny ostrzał starł wyspę z powierzchni morza, wgłębiając teren o całe metry. Oni sami stali na ostatnim, cudem lub za sprawą magii ocalałym skrawku piachu z pojedynczą palmą.
Kilka statków, w tym "Duma" zbliżyły się i na żaglówce, którą wcześniej płynął Helstan dojrzał zdegustowanego Księcia Mórz wraz z dwoma gwardzistami.
- Co... czym to było ? Niech mi ktoś, do stu martwych trytonów wyjaśni o co tu do cholery chodziło!!! - krzyknął Adelhar, domyślnie wywołując Helstana do odpowiedzi. Mag tylko wzniósł ręce by zebrać pełnię uwagi i wskazał gdzieś za siebie. Wszyscy podążyli za nim spojrzeniem.
Tam gdzie dwa kwadranse temu Ludwig zmagał się z Recnamem Orypem, rdzeń wyspy został rozsypany wieledziesiąt metów wokół, ukazując samotnie wystający znad mętnej wody obiekt. Wielkości małego domu stalowoszary, poprzecinany czerwonymi żyłkami kamień, wystawał częściowo zagrzebany w nowoutworzonej płyciźnie. Stare i jeszcze oblepione piaskowym błotem symbole nie dawały się na razie wyraźnie odczytać, lecz wyłożone luminującą szafirowo, podobną do perły masą widoczne były nawet ze statków. Symbole i rysunki układały się cudownie pulsujący większy kształt, wąski i pociągły z kilku stron, zbiegający się po środku w okręgu i przechodzący w długą, ostrą szpicę, skierowaną na południe.
- O to że jesteśmy już blisko, Książę. - rzekł dość cicho Helstan, po czym wyraźnie głośniej dodał: - To drogowskaz, wygląda na wskazówkę prawdopodobnie staroelfickiej roboty, wnioskując po symbolach. Wskazuje dokładnie położenie... Morskiej Skarbnicy. Znamy już nasz kurs.
Wszelkie dalsze pytania czy wątpliwości dotyczące dopiero co zakończonego boju zniknęły, stłumione w wielkim i rozprzestrzeniającym się na skrzydłach głosu rumorze. Wiwaty i okrzyki radości mieszały się z głośnymi, podnieconymi rozmowami ludzi, z których większość wciąż cieszyła się z przeżycia starcia ze złem, które potrafiło zrobić to czego w swej nikczemności nie osiągnęli ani Wiedźmi Król Nagarond, ani najmożniejsi ze sług Chaosu - sięgnąć do samych głębi umysłów, zmącić je i okłamać.

[ Dobra, sory za chwilową nieobecność. Mam nadzieję że wybaczycie za taki kawał tekstu ;)
Też mi się wydaje że z taką epickością pasujecie na Mścicieli, tylko pogańskiego boga błyskawic z fajną bronią wam brakuje. Walki wrzucam jutro jak ochłoniecie :)
@Byqu ta przysięga, trochę taka... nocna ;) ]

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

- Zdaję sobie sprawę, że to nie mój interes, ale... Nie powinien pan iść do medyka ?
Gerhard podniósł zmęczony wzrok znad szklanki whisky opróżnionej do połowy. Zatroskany barman przyglądał mu się z lekką konsternacją.
W sumie miał ku temu powód. Eirenstern wyglądał, jakby miał za chwilę zejść z tego świata. Połowę jego opuchniętej twarzy pokrywała warstwa zakrzepniętej krwi, a bandaż na jego lewej ręce zmienił się w kawałek zetlałej szmaty. Reszta jego stroju była w równie opłakanej kondycji.
- Skądże, czuję się świetnie - Odpowiedział bez cienia entuzjazmu w głosie - A teraz napełnij mój kielich...
Gerhard nie był jedynym, który tego wieczora szukał pocieszenia w mocnych trunkach. Cały pub wypełniony był równie steranymi pasażerami, którzy pili kompletnym milczeniu. Wprawdzie żaden z nich nie brał bezpośredniego udziału w walce i teoretycznie byli cali i zdrowi, ale straszne wizje zesłane im przez szkielety zostawiły głęboki, niezacieralny ślad w ich duszy. Już do końca życia będą wracali pamięcią do tych koszmarnych chwil i żaden, nawet najmocniejszy alkohol, nie ukoi ich psychicznego cierpienia. Eirenstern był nieco bardziej odporny z racji swego oficerskiego stażu, ale nawet on teraz czuł pustkę w sercu. Dlatego najpierw wolał złożyć wizytę tutaj, w barze, niźli u felczera.
Barman napełnił kielich Gerharda a ten opróżnił go jednych haustem. Na dziś miał już dosyć. Dosyć wszystkiego. Walki, wódy, jaszuroludzi, dziwnych magów i przeklętych szkieletów. Pójdzie do medyka, umyje się i będzie spał cały dzień. A jutro, kto wie, może nareszcie wylosują jego walkę ?
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Walka zakończyła się sukcesem, kości uprżatnięto zaś martwych pochowano. Ludzie wszelakiej maśc ruszyli do katyny, zapić wspomnienina straszliwych wizji zesłanych przez Istotę. Elithmair nie pił. Z pomocą Caladrisa przeniósł Irthiliusa do medyka, ten zaś zajął sie nim troskliwie. Następne parę godzin spędził na medytacjach i rozmowach z Caladrisem. Okazało się iż młody elf jest teraz oficjalnie szlachciem. Został odznaczony za męstwo w boju gdy poprowadził udaną obronę dworu za pomocą oddziału włóczników. Wyjaśniono także dlaczego czasry Istoty się go nie imały. Posiadał na szyi, amulet od lorda Teclisa który dał go mu jako swojemu wysłannikowi. Właśnie wysłannikowi! Caladris dostarczył list od Wielkiego Mistrza Wiedzy Tajemnej, nie chciał go jednak przekazać dziedzicowi jastrzębi ponieważ list kazano mu dostarczyć albo do Irthiliusa albo do Loq-Kro-Gara. Po krótkiej debacie zdecydowali się udać do kajuty jaszczura.
Zapukali grzeccznie wtem drzwi otworzyły się...
[Przy okazji, Atheis wymyśli jakąś balladę o nnaszych wczynach :D ]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Co z tymi walkami?]
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Wczoraj nie było prądu u mnie, jeszcze przed południem coś wrzucę.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Przygotowania do wyruszenia w dalszą drogę zbiegały się z udzielaniem ostatniego pożegnania zabitym w ataku upiorów, którym nie można było zaoferować nic poza szybkim błogosławieństwem i zimnym grobem na dnie morza. Jednakże ogromna większość żywych wróciła do swych zajęć, które w przypadku załogi zwiększyły się o drobne naprawy po zbłąkanych kulach i przymusowy przegląd takielunków. Mały zespół pod przewodnictwem hierofanty Helstana spędził ten czas na, jak otwarcie mówiono względnie bezowocnych badaniach nad Drogowskazem, zakończonych nadprędce wobec popędzeń dowództwa floty. Padł pomysł by poprosić o pomoc elfiego Mędrca, jednak że ten został ciężko ranny i w najbliższym czasie miał pozostać nieosiągalny, pomysłu zaniechano i zrolowano nakreślone szkice oraz pergaminy.
Dało się wyczuć, iż każdy chce stąd jak najszybciej odejść. Więc już po paru godzinach flota wróciła do ustalonego szyku i obrała wyznaczony przez odkryty kamień kurs - południe. Tamte wody, oddalone od wybrzeży Arabii oraz Lustrii pozostawały zgrubsza nieznane i owiane mgiełką niepokoju, wykreowaną w większości przez tawerniane opowieści kupców morskich i odległe, starodawne podania estalijskich Konkwistadorów. Nic więc dziwnego że nawet, gdy umysł odciągała nowa praca, entuzjazm nie rozświetlał obliczy wilków morskich.

Tuż przed trąbką ogłaszającą wyjazd, na krótkiej naradzie oficerów podano pomysł by pozbyć się kamienia.
- Jeśli to drogowskaz, to logika poszukiwacza skarbów nakazywałaby zatarcie po sobie śladów. Ktoś mógłby go odnaleźć i odczytawszy z niego więcej niż nasz...ekhem 'kompetenty' magister, ubiec nas w drodze do celu. Myślę że powinniśmy go zniszczyć. Czy mogę otworzyć ogień, Książę ? Moje 'maleństwa' skruszą go w trymiga. - mówił admirał De Merke, poparty natychmiast przez kilkunastu kapitanów.
- Sianowłosy głąbie, NIE! - wypalił natychmiast sir Guiard, trauma najwidoczniej go nie opuściła i nerwy rycerza nad wyraz go ośmieliły. - Już raz coś zostało przez nas wywołane i wystarczy! Zostawmy go w cholerę, nikt tu przecież nie pływa i chyba nikt więcej nie wie do czego prowadzi! - bretończykowi, przyznali rację, spokojniejszym już tonem Daishio Asugawa i kapitan von Teschenn. Wtedy Książę uciszył resztę.
- Dziękuję wam, panowie. Wracajcie do swych jednostek i bądźcie spokojni. Już wymyśliłem co zrobić. - gdy oficerowie odchodzili po trapach z "Dumy", Adelhar podszedł jeszcze do jedynego w radzie krasnoluda. - Mistrzu Malakaiu, zaczekaj chwilę. Potrzebna mi twa pomoc.

Flota zmieniła nieco szyk na prośbę Asugawy i Faoiltiarny. Ich statki z awangardy przesunięto na lewe skrzydło, by w pobliżu "Gargantuana" miały spokojną pozycję do ostatnich napraw i szybki dostęp do materiałów. Ich miejsce zajęły "Waleczne Serce" i obsadzony marienburczykami Księcia Mórz zdobyczny galeon o czerwonych żaglach i dumnej nazwie "Estaliador". "Rolland Nieskalany" zajął pozycję na prawym skrzydle przy "Płonącym Elektorze", zostawiając w argierardzie tylko "Niezatapialnego II". Odpływając jako ostatni, wielki parowiec zaczepił ogromne łańcuchy na swych kołach łopatowych u rufy i stalowe haki na kamieniu. Gdy pancernik ruszył, z rykiem mieląc wodę i buchając dymem z kominów, pociągnął za sobą Drogowskaz i porzucił go w morskich głębinach.
Niedługo potem ludzie przechadzający się po wielkim polu pokładu "Gargantuana" odkryli, czy to przyćmione niedawnymi burzliwymi dziejami czy też dopiero co dopisane, pozostałe walki pierwszej rundy. Które animozje miały znaleźć ujście na placu boju, które przyjaźnie miało przeciąć zimne ostrze śmierci, i co ważniejsze ile emocji przyniosą poszczególne pojedynki. Te pytania właśnie prędko zgromadziły całe tłumy pod wielką tablicą i jej miniaturami na reszcie okrętów. Ramka z ciętych szafirów otoczyła dwa kolejne imiona, pozostawiając czerwień na swej poprzedniej lokalizacji, zapowiadając bliski rozlew krwi.

Runda pierwsza:
Walka pierwsza: Duriath Egzekutor vs Arnus
Walka druga: Mistrz Antonio Ramirez vs Finrandil
Walka trzecia: Bothan McArmstrong vs Fluffy
Walka czwarta: Ludwig Friedrich vs Recnam Oryp
Walka piąta: Elithmair z Yvresse vs Gerhard Eirenstern
Walka szósta: Badzum Stalowy Łep vs Neira
Walka siódma: Khartox Krwawy Róg vs Loq-Kro-Gar
Walka ósma: Deliere z Lothern vs Boin Harnarson


Notka pod rozpiską była wyjątkowo krótka i lakoniczna w zestawieniu z poprzednimi: Arena naprawiona i gotowa. Walka jutro, punkt piąta po południu. Bądźcie gotowi, Książę Mórz.
Ostatnio zmieniony 9 sie 2013, o 17:27 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Od setek lat Loq-Kro-Gar nie był tak zmęczony, jak teraz, gdy wracał na statek po praktycznie dwóch bitwach z rzędu, zwłaszcza, że podczas drugiej walczył bez broni. W końcu dotarł do swojej kajuty na pokładzie "Walecznego Serca". Dosypał ziół do kadzielnicy, wypił miksturę przyspieszającą regenerację, po czym usiadł na dywanie i odprężył się. Wciągnął orzeźwiający dym i zamknął oczy. Nie miał wizji, mieszanka, którą użył służyła mu wyłącznie do odpoczynku, miała przyjemny zapach, lecz nie wpływała na medytacje.

Jakiś czas potem rozległo się pukanie do drzwi. Saurus ocknął się, chyba przysnął. Wstrząsnął łbem, odtrącając do reszty objęcia Morfeusza i otworzył drzwi. Okazało się, że to Elithmair wraz z nowoprzybyłym elfem. Nie zadając zbędnych pytań, jaszczur gestem zaprosił Asurów do środka.
-Wejdźcie.- powiedział. Jego kajuta, choć nie tak bogato urządzona jak elfia, miała swój egzotyczny nastrój. Loq-Kro-Gar mając choć namiastkę Lustrii lepiej medytował niż na gołych deskach. Wskazał teraz swym gościom miejsce i sam zasiadł.
-Dotąd nie było okazji. -zaczął Elithmair- To jest Caladris, syn Laithana z rodu Imrika. Jego wuj, tego samego imienia, brał udział w poprzedniej Arenie. Przynosi wieści od samego Teclisa.
-Witaj. Jestem Loq-Kro-Gar. -odrzekł Lustriańczyk. Caladris był nieco zaskoczony, mimo wcześniejszych uprzedzeń Elithmaira. Spodziewał się szeregu tytułów i zasług, a otrzymał jedynie imię. Przypomniał sobie teraz słowa Elithmaira: "Spotykając po raz pierwszy saurusa będziesz zawiedziony brakiem kwiecistej mowy, długich wypowiedzi i łatwo zauważalnej mądrości u tak starożytnego gatunku. To twój pierwszy błąd. Pierwszym wnioskiem będzie to, że gady te posiadają prosty umysł, że nadają się tylko na narzędzia, posłusznych, lecz bezwolnych żołnierzy. To będzie twój drugi błąd. To są jedne z nielicznych, za które nie zapłacisz życiem. Choć saurusi wypowiadają się krótko, często lakonicznie, ich inteligencja dorównuje elfiej. Zapamiętaj to."
-Wielki Mistrz z Białej Wieży, władca wiedzy tajemnej i arcymag wszystkich kręgów, Teclisa z Aveloren przesyła wyrazy szacunku oraz list. -przemówił posłaniec.
-Czekaliśmy z otwarciem na ciebie- dodał Elithmair.
Zanim jednak jaszczur otworzył list, rozległ się dźwięk rogu. Po ostatnich wydarzeniach cała trójka postanowiła sprawdzić co się dzieje, a potem naradzić się co do dalszych kroków.

Gdy doszli na miejsce, okazało się, że kolejne walki zostały rozlosowane. Elithmair miał walczyć już jutro i to z nikim innym, a Gerhardem. Z Loq-Kro-Gar natrafił na przeciwnika, z którym również miał na pieńku, a był to Khartox, z którym rywalizował od samego początku. Zapamiętawszy resztę walk, powrócili do kajuty saurusa, gdzie z dala od ciekawskich oczu i uszu mogli na spokojnie sprawę przedyskutować. Po drodze zawadzili o kuchnię.

Niedługo później rozpoczęli naradę, gdzie racząc się egzotycznymi owocami i popijając letnie wino rozmawiali. Caladris odczytał list...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

PUK, PUK, PUK !
Gerhard otworzył oczy, mrugając nieprzytomnie. Będąc na wpół tylko obudzonym, zastanawiał się, czy to pukanie do drzwi jego kajuty po prostu mu się nie przyśniło.
PUK, PUK , PUK !
Kapitan zaklął szpetnie. Jaki imbecyl odważyłby się niepokoić go w środku no... A nie, zaraz. W pokoju było całkiem jasno, a jeden rzut oka przez bulaj kazał przypuszczać, że było już grubo popołudniu. Naprawdę spał aż tak długo ? No cóż, jeśli wziąć pod uwagę...
PUK, PUK, PUK !
- Już idę, do jasnej cholery ! - Rozeźlony Eirenstern zrzucił z siebie jedwabną pościel w kwieciste wzory i ciężko dźwignął się z łóżka. Syknął przy tym z bólu, bowiem rany odniesione we wczorajszej bitwie dały o sobie znać. Idąc przez kajutę, przewrócił kilka pustych butelek po najróżniejszych wyrobach alkoholowych, omal nie kalecząc sobie stopy o rozbite szkło. Gdy w końcu otworzył drzwi, widok jego gości nieco go zaskoczył.
W wejściu stał mag Helstan we własnej osobie. Minę miał cokolwiek nieciekawą. Towarzyszyło mu dwóch dryblasów w błyszczących, półpłytowych pancerzach i z ciężkimi kordelasami u boku.
Gerhard uniósł brwi.
- Witam ? - Wychrypiał po chwili niezręcznej ciszy. Jego wysuszone po wczorajszej pijatyce gardło rozpaczliwie domagało się wody.
- Dzień dobry, kapitanie - Czarodziej skłonił się lekko - Można ?
- Naturalnie - Eirenstern odsunął się na bok, wpuszczając mężczyzn o środka. Dwóch dryblasów nie zaszło za daleko, zadowalając się strategiczną pozycją przy drzwiach. Gerhard nie zaszczycił ich nawet chwilą uwagi i zamknąwszy drzwi, podszedł do niewielkiego stolika w kącie izby, przy którym już usadowił się Helstan.
- Ładna kajuta - Mag zagadnął doskonale obojętnym tonem - Przytulna.
- Miałem ładniejszą - Gerhard sięgnął po dzban z wodą, który przezornie zostawił wczoraj na stoliku - Ale jakiś krasnolud niechcący nawrzucał tam granatów. Zdrowie.
Przywarł ustami do naczynia i pił chciwie. Kiedy skończył, odłożył dzbanek, wziął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko czarodzieja.
- Domyślasz się celu mojej wizyty ? - Helstan rozsiadł się wygodniej, mierząc Eirensterna spojrzeniem swych błękitnych oczu.
- Szczerze mówiąc, to nie - Kapitan wzruszył ramionami.
- Jestem tu z polecenia Księcia Mórz.
W umyśle Gerharda zapaliła się ostrzegawcza lampka. Czyżby coś przeskrobał ? Może wczoraj, podczas swego bitewnego szału, zapomniał się i w jakiś sposób naraził się Adelharowi ? To w sumie byłoby możliwe. Chociaż niechętnie przyznawał to przed samym sobą, w chwilach największej furii niektóre wydarzenia zacierały się w jego pamięci.
Być może dwójka dryblasów miała za zadanie zawlec go do lochu tak jak nieszczęsnego Skriega ? Gerhard kątem oka złowił blask swoich gladiusów leżących na szafce nocnej przy łóżku. Dzieliło go od nich półtorej metra, jeden szybki skok i już mógłby ściąć maga zanim w ogóle wpadłby na pomysł rzucenia jakiegoś zaklęcia...
- To nie to, co myślisz - Helstan uśmiechnął się kącikami ust, jakby czytał mu w myślach - Rozlosowano kolejne walki na Arenie Śmierci. Twoja jest następna.
Eirenstern poczuł szybsze bicie serca. Po tylu tygodniach oczekiwania nareszcie mógł stanąć do walki ku chwale Khorna !
- Doprawdy ? - Spytał obojętnym głosem, starając się ukryć obezwładniającą ekscytację - Z kim ?
- Z elfem Wysokiego Rodu, Elithmairem z Yvresse.
Gerhard miał wprawdzie ochotę wypatroszyć Loq-Kro-Gara, ale elf też był w porządku.
- No, ale nie przybyłem tu tylko po to, aby przekazać ci tą wieść - Helstan wstał - Walka odbędzie się już jutro, a ty, delikatnie mówiąc, nie jesteś w szczycie formy.
- Bzdura - Kapitan lekceważąco machnął zdrową ręką - Wczoraj, nawet mimo ręki w temblaku, dałem sobie radę z dziesiątkami szkieletów. Poza tym, już byłem u felczera.
- Słyszałem o twojej sprawności - Zgodził się mag - Ale nie zapominaj, że miałeś do pomocy innych uczestników Areny, a i szkielety do najbardziej wymagających przeciwników nie należą. Zresztą, podczas bitwy oberwałeś jeszcze mocniej. A ten twój felczer połatał cię tak, że zapewne nie możesz nawet podnieść miecza bez zrywania wszystkich szwów.
Gerhard musiał się zgodzić z czarodziejem. Faktycznie, w walce z szybkim i zwinnym elfem był bez szans.
- Co mam więc zrobić ? - Odparł z rezygnacją.
Helstan zrobił zniecierpliwioną minę.
- Po to tu jestem ! Książę Mórz nakazał mi doprowadzić cię do stanu używalności. Tak więc wstań i usiądź na łóżku. Jak skończę, będziesz jak nowy.
Eirenstern bez szemrania spełnił rozkaz maga.
- Nie wyglądasz na zachwyconego perspektywą uleczenia mnie - Stwierdził, gdy już usiadł na krawędzi podwójnego łoża.
- Magia lecząca jest relatywnie prostą sztuką do opanowania. Rzecz w tym, że jest raczej żmudna i męcząca, szczególnie zneutralizowanie takich ran, jak twoje. Jednym słowem, efekt leczenia nie jest równomierny wysiłkowi magicznemu włożonymi w tą czynność...
Helstan przerwał wywód i zupełnie bez ostrzeżenia zerwał opatrunek z lewej ręki Gerharda. Zaskoczony kapitan jęknął cicho z bólu, chociaż miał ochotę wrzasnąć i strzelić czarodzieja w mordę. Zerwane szwy posypały się na podłogę w towarzystwie sporej ilości krwi.
- Teraz siedź bez ruchu, nie chcesz, żebym zespolił ci przedramię z resztą tułowia.
Eirenstern faktycznie nie chciał, więc nawet powieka mu nie drgnęła. Helstan mamrotał jakieś formułki w skupieniu, od czasu do czasu czyniąc skomplikowane gesty palcami.
Po kilkunastu sekundach Gerhard poczuł efekty zaklęć maga. Najpierw lekkie mrowienie, potem raczej nieprzyjemne drganie, a na końcu...
- AARGH !!! - Ryknął, aż dryblasom przy drzwiach czapki pospadały z głów. Czuł się tak, jakby jakiś sadysta wylał mu litr spirytusu na otwartą ranę i na dokładkę posypał solą. Na szczęście potworne pieczenie minęło po chwili, ale dyskomfort pozostał.
- Jak ja cię zaraz.... - Kapitan chciał powiedzieć Helstanowi to i owo, ale przerwał w pół słowa. Jego lewa ręką faktycznie była jak nowa. Po zdradzieckim pchnięciu, które ropiało i generalnie utrudniało mu walkę, nie pozostało ani śladu, nawet blizny. Tak, jakby nigdy nie został ranny.
- I jak ? Lepiej ? - Czarodziej, zadowolony z efektów swej pracy, przyglądał się pacjentowi z wyraźnym rozbawieniem.
- Niesamowite ! Dzięki, czarodzieju. Kto wie, może jutro ostrze dzierżone przez tą właśnie rękę zada zwycięski cios !
- Nie tak prędko, kapitanie. Zostały jeszcze obrażenia na plecach, klatce piersiowej, wstrząśnienie mózgu po ciosie buławą...
Gerhard głośno przełknął ślinę. No cóż, czego się nie robi dla zwycięstwa.
Zapowiadał się długi dzień.

[ Już drugi raz z rzędu mój człowiek zmierzy się z elfem MMH. Oby tym razem poszło mi lepiej :wink: ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Wcześniej
Khartox znał tylko jeden sposób walki ze strachem a była nim dosłowna walka. Naprawdę organizator miał wielkie szczęście że minotaur płynął na innym statku niż reszta zawodników. Niestety załoga nie mogła powiedzieć nim o szczęściu kiedy potężny topór uderzał bez opamiętania. Nikt by nie mógł przewidzieć co się by stało gdyby Krwawy róg nie opadł z sił… czy raczej gdyby wizje mącące jego głowę by nie odeszły.

Wcześniej w innym miejscu.

Dwójka strażników pełniła wartę przed magazynem, mijała ona spokojnie i bez zbędnych uprzykrzeń do pewnego czasu. Gdy zza rogu wyłoniła się Żelazno skóry. Prychnął jak to miał w zwyczaju podnoszą swoje topory w górę. I ruszył do przodu, pierwszy ze strażników nie zdążył nawet zareagować kiedy ostrze rozcięło mu szyję a krew trysnęła na ścianę. Bestigor szybkim susem zbliżył się do kolejnego strażnika który właśnie sięgał po broń. Na jego nieszczęście nie zdążył potężny cios rogami obalił go bez najmniejszego problemu. Żołnierz stracił dech. Miecz mu wypadł z ręki. Żelazno skóry sapnął głośniej zza roku wyłonił się Cichoskok niosący orkowy rębak. Już po chwili masywne ostrze tkwiło w klatce człowieka a zwierzoludzię przeszukiwali magazyn póki zawodnicy i większość służby jest na walce. Szukali amulety który opisał im Khartox. Lecz nawet oni nie wiedzieli skąd ich wódź o nim wie, ani po co mu jest.

[I znów wracam. Sorka że mnie nie było ale nie miły wypadek i człowiek ląduje w łóżku na kilka dni, jeszcze jutro coś dopisze.]
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

nindza77
Wodzirej
Posty: 770
Lokalizacja: Animosity Szczecin

Post autor: nindza77 »

W końcu ucichło i się skończyło. Niegdysiejszy rozgardiasz miał swoje dobre strony: Po pierwsze Badzum miał okazję do małej młócki. Po drugie, odkrył, że pod pewnymi względami rzeczywiście jest najlepsiejszy. Po trzecie, teraz nagle, bez zadymy, zrobiło mu się... nudno.
I gdy tak rozmyślał, zabiły dzwony. Wylazł zaciekawiony ze swej kajuty.

Mały tłum zgromadził się przy jednej ze ścian, którą jeszcze nigdy ork się nie zainteresował. Z tego co dosłyszał, wiedział, że to rozpiska kolejnych walk - jemu nie była potrzebna, zawsze jakoś się o wszystkim dowiadywał... O tym wiedział już z rana, więc zdążył już zerknąć na swojego przeciwnika... Samica. Szybka i z ostrą bronią - było to wyzwanie, jednak nie obawiał się o swoje życie. Wiedział, że może wylosować zarówno Minotaura, jak i jaszczura. Wiedział też, że to oni stoczą walkę zaraz po nim. Jeden zginie, ale niezależnie od tego, liczył, że spotka się z jednym z nich na arenie, pokazując po prostu, że jest tutaj najsilniejszy. Tak...
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Niestety wyjeżdżam i wracam dopiero we czwartek]

Treść listu brzmiała:

Drogi Irthiliusie i Loq-Kro-Garze
Donoszę iż wasze ostrzeżenie zostało odebrane. Rozesłałem magów w poszukiwaniu strzaskanych, powiadomiłem także slannów. Ku naszej trwodze okazało się iż w Białej Wieży był przechowywany jeden z odłamków. Natychmiast zniszczyliśmy go. Sprawa wydaje się być opanowana chociaż, wielu z arcymagów wyraża swoje obawy. Lord Mazamundi z którym udało mi się skontaktować obiecał wsparcie. Proszę o udostępnienie tablic Caladrisowi który skopiuje ich zawartość i przywiezie do Białej Wieży.
Teclis Wielki Mistrz Wiedzy Tajemnej, Arcymag Ośmiu Kręgów i Władca Białej Wieży, syn Moreliona krwi Aeneriona.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wieczór upłynął Loq-Kro-Garowi na rozmowach. Caladris i Elithmair gościli u niego do późna, aż cała trójka stwierdziła, że żadna ważna sprawa nie zdostała pominięta. List od Teclisa nie przyniósł co prawda rewelacji, jednak dobrze było wiedzieć, iż siły Ulthuanu i Lustrii zostały postawione w stan gotowości. Trójka rozmawiających ustaliła dalszy plan działania, a Elithmair przekazał prośby i instrukcje na wypadek, gdyby najbliższa walka zakończyła się jego śmiercią. Było po północy, gdy Loq-Kro-Gar pożegnał elfy i został sam ze swymi myślami. Fakt, że będzie walczył z minotaurem radował go, jednak w tej chwili nie poświęcał temu wiele uwagi. Co innego było w tej chwili na pierwszym planie. Choć zagrożenie ze strony C'tan zostało odkryte, to ani on, ani Asurowie nie byli w stanie znaleźć związku Strzaskanych z Areną. Podejrzenie oczywiście padło na wampiry, jednak było to błądzenie we mgle, niepoparte żadnymi poszlakami, nie wspominając o dowodach. Tej nocy postanowił powęszyć.

Księżyc świecił dziś jasno, a chłodny, orzeźwiający wiatr dął w żagle, wprawiając flotę w ruch. Z pewnością ujrzeć można by było ujrzeć wielu spacerujących, gdyby nie to, że większość usiłowała wyleczyć rany odniesione w ostatniej bitwie, zarówne na ciele, jak i na umyśle. Ci, którzy nie pozostali w swoich kajutach oblegali bar, szukając zapomnienia w polanym szkle.
Loq-Kro-Gar pozdrowił spacerujących po pokładzie Ramirezów i zniknął w cieniu. Zastanawiał się nad długą absencją młodego Antonia. Nie chciał go zabijać, jeszcze nie. Sprawienie przykrości sympatycznym Estalijczykom nie było celem saurusa, ale jedno jest pewne- żaden wampir nie opuści Areny żywy. A raczej nieumarły. Rozmyślając nad Antoniem juniorem stwierdził, że wszystkie wampiry nie dawały znaku życia od dłuższego czasu. Nie licząc ostatniego pojedynku Ludwiga, to krwiopijcy nie wystawiali nosa poza kajutę, a ich intencje pozostawały tajemnicą.

Stała przy relingu wpatrzona w fale oceanu. Nuciła melodię rodem z dawno utraconej ojczyzny, co oznaczało, że niedawno się pożywiała. W pewnej chwili urwała.
-Ach, mój ulubiony gnębiciel!-zakpiła nawet sie odwracając się Anna -wiesz, w dżungli może jesteś nie do wykrycia, ale nie jesteśmy w Lustrii mój drogi. Obserwujesz mnie od dobrych kilku minut.
Loq-Kro-Gar wyłonił się nagle z cienia niczym zjawa.
-Dłużej. Tyle, że wcześniej ty i Ludwig byliście... zajęci. Widać walka nie osłabiła zbytnio jego sił. -syknął. Gdyby Lhamianka mogła się rumienić, zrobiłaby się cała czerwona.
-Świnia!- trzasnęła jaszczura otwartą ręką w pysk, kalecząc sobie rękę o twarde łuski. Chciała uderzyć go jeszcze raz, ale się opanowała. -Czego chcesz?- wydusiła z siebie w końcu.
-Zastanawiało mnie czemu usiłująca zgrywać ważne persony para wampirów nie pojawia się w towarzystwie. Niektórzy zaczynają szeptać, że to z waszego rozkazu kościana armia zaatakowała okręty.
-Bzdura! Byłam równie zaskoczona, jak ty. -Ton jej głosu sugerował kłamstwo, lecz Loq-Kro-Gar nie miał pewności. Musiał naciskać dalej.
-Co wam obiecali? Potęgę? Władzę? Czy waszą monetą mają być żywota pasażerów? Ile kłamstw zostanie wypowiedziane, nim wszystko pożre pustka, zwiastując noc?
Anna zawachała się na moment słysząc ostatnie zdanie, a wtedy saurus miał pewność. Wiedziała, a przybycie jej wraz z towarzyszem miało z tym ścisły związek. Loq-Kro-Gar chwycił ją za rękę.
-Mogę zaoferować ci coś, czego nikt inny ci nie da. Mogę zakończyć twoje przekleństwo, uczynić cię na powrót śmiertelną. Przemyśl to.
Oczy Lhamianki niemal wyszły za orbit, a serce, od tylu lat nieruchome, jakby drgnęło.
Na pokład wyszedł Ludwig. Jego ciemny kaftan był rozpięty, ukazująz pomiętą koszulę. Podszedł do stojącej samotnie przy relingu Anny. Objął jej doskonale ukształtowaną talię i pocałował w szyję.
-Z kim rozmawiałaś?- spytał. Wampirzyca spojrzała na niemal zasklepione rozcięcie na dłoni.
-Z nikim. -odparła w końcu.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

-Trzy...dwa...jeden...już! Jest punkt siedemnasta... - wysoki strzelec w nienagannie wyprasowanym mundurze, o imponujących wąsiskach postawionych na wosk schował złoty zegarek do kieszeni i oparł się na wielkiej rusznicy typu "Eliminator.v7". Jego towarzysz zadął z całej siły w srebrną trąbkę.
Tuuuu... Tururuuu... Turuturuturutututuuu
Dźwięk poniósł się daleko wokół, zagłuszając furkoczące na najwyższej balustradzie areny chorągwie. Po chwili podłapały go rogi, oboje z "Płonącego Elektora", piskliwe dudy Albiończyków a nawet głośny ryk syreny "Niezatapialnego II". Zdyszany strzelec opuścił instrument i stanął na baczność obok dwóch kamratów. Wąsal spojrzał z wysokości areny na odległy, drugi koniec pokładu "Gargantuana" i obrócił się, odchrząkując.
- Dobra chłopaki, specjalne rozkazy Księcia były już wałkowane... ale jeden z jego oficerów z "Dumy" natarczywie usiłuje mi przypomnieć kto nam płaci... Zapewne tak jak na poprzednich czterech walkach nic się nie stanie, ale! Miejcie broń w pogotowiu i czuwajcie... a teraz na swoje pozycje! Zaraz zaczną walić tu tłumy... - strzelcy zasalutowali i pobiegli do drabinek pod czterema piedestałami, wznoszącymi się nad okręgiem areny z czterech stron świata.

Po chwili żelazne bramy do areny i marmurowe korytarze, prowadzące na widownię stanęły otworem, pilnowane przez gwardzistów z halabardami. Horda pasażerów "Gargantuana", liczebnością mogąca śmiało konkurować z imperialnym regimentem wyroiła się z pod pokładu i natarła w kierunku widownii, pokładowego baru lub małymi grupkami zaległa pod areną. Inne statki także natychmiast ruszyły pod wysokie jak mury burty molocha, jednak musiały uporządkować się w ścisłym szyku (jak określali go szczęśliwcy z "Gargantuana" -) 'kolejkowym'. Mniej cierpliwe persony o grubszych kabzach, zapłaciły za szybką przejażdżkę łodziami żaglowymi, zwodowanymi na czas walki lub brzęczącymi żyrokopterami transportowymi. W tej właśnie chwili po drewnianym rusztowaniu schodkowym i trapie wmaszerowała kolumna górali albiońskich przy akompaniamencie, raniących uszy normalnym ludziom kobz. Na jej czele szedł wyprostowany dumnie kapitan Alard, który z uśmiechem (i butelką whisky w sporranie) ruszył do luksusowej loży honorowej. Emocje dało się wyczuć w powietrzu.

Wkrótce wypatrywano już tylko przybycia zawodników i Księcia van der Maarena. Świeżo naprawiony "Języczek Lileath" w całej swej subtelnej świetności kołysał się jednak spokojnie na falach nieco poza kolejką statków, a posłaniec wyprawiony w labirynt luksusowych pokładów "Gargantuana" wciąż nie wracał z Gerhardem...

Walka piąta: Elithmair z Yvresse vs Gerhard Eirenstern

[ Dobra, przerwa na ETC już skończona. Kto zawiedziony ten zawiedziony a nas czeka walka. :twisted: Szkoda że Morti nie daje znaku życia i nie może podszkolić Ludwiga. Jeśli wszyscy się zgodzą to damy mu czas do ćwierćfinałów. ]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-Szybko! Szybko! Zaraz sie zacznie- krzyczał Mulfgar do biegnacych w pośpiechu krasnoludów. Bothan ,Mulfgar i Fland szybkim krokiem przemierzali długie korytarze "Gargantuana" ,nie mogli przegapić walki elfa. Brokki i Manor zostali na "Niezatapialnym v.II" aby wyczyścić areoplan swego mistrza ,po wielodniowej naprawie po walce.

Bothan szybkim ruchem otworzył drzwi i krasnoludy wpadły na trybuny. Wszyscy goście ,załoganci oraz niektórzy zawodnicy siedzieli już na miejscach oczekując na walkę. Zdziwiło ich opóżnienie starcia. Elfy zawsze stawiały się punktualnie ,a rządza krwi wojownika powinna dawno go tu przygnać. Krasnoludy po szybkiej wizycie w bufecie ,gdzie zakupiły piwo oraz smażoną wieprzowinę znalazły sobie wolne miejsca w pierwszym rzędzie ,który był prawie cały wolny ,mimo wielkiego ścisku panującego na arenie. Po tej walce nie trzeba było spodziewac się wybuchów ,magicznych wirów ,czy innych niebezpieczeństw ,wiec inżynierowie bez obaw czekali na rozpoczęcie walki.

Na wszystkich trybunach panowało poruszenie. W wielu miejscach doszło do bójek spowodowanych ściskiem i oczekiwaniem ,jednak szybkie reakcje straży zaprowadzały porządek.Po 30 minutach oczekiwania Mulfgar parsknął -No co jest do cholery?! Niech ktoś wreszcie zabije elfa!- Bothan posadził go chłodnym wzrokiem.
Po chwili stary mistrz inżynier sztruchnął zdenerowanego Mulfgara. -Mulfgarze! Spójrz no prędko tam w górę! Po drugiej stronie trybun ,trzeci rząd od góry ,czwarte miejsce po lewej. Mulfgar wyciągnął małą lornetkę po czym warknął -Toż to ten chędożony łowca czarownic! Myślałem ,że go załatwiliśmy! Twardy sukinsyn!- Bothan westchnął -Pewnie chce zobaczyć śmierć interesujacego go zawodnika...- Mulfgar wbił wzrok w towarzysza -Co??? O upodobaniach elfów słyszałem... ale ,że łowcy czarownic???- McArmstrong zaśmiał się -Oj głupcze! Chodzi mi o tego imperialistę! Przecież na kilometr widać ,ze oddaje cześć zasranemu bożkowi krwi!
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Irthilius jęknął budząc się. Czuł dziwną drętwotę w prawym ramieniu oprócz tego bolało go całe ciało. Próbował wstać, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Z wysiłkiem zgiął palce. W tej samej chwili medyk odwrócił się w jego stronę i Irthilius zamarł rozpoznając znajomą twarz.
-Mistrzu...
-Zamilcz.
Długie palce wysunęły się spod peleryny i Mędrzec poczuł jak po jego ciele rozlewa się błogie ciepło. Zamknął powieki, gdy zmorzył go sen.

Elithmair podpisał list. Był już spóźniony na walkę.
-Podpływać!-zakrzyknął do Wojowników Cienia.
Chyżoskrzydły ze skrzekiem zleciał z masztu i usiadł mu na ramieniu.
Elf odetchnął i ruszył ku swemu przeznaczeniu.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Walka szósta: Elithmair z Yvresse vs Gerhard Eirenstern
(soundtrack: http://www.youtube.com/watch?v=WVi0d7oqDvs)

Zachodzące słońce iluminowało krwawą barwą marmur areny , dochodziła osiemnasta. Wtem przez trybuny przetoczył się nagły szmer, na widok Księcia Mórz zajmującego swe miejsce na loży honorowej rozległy się z rzadka brawa. Adelhar z wolna pomachał bliżej nieokreślonej części widowni po czym zasiadł na swym ozdobnym krześle, wygładzając wprzódy białe fałdy obszernego płaszcza. Najbliższe miejsca po obu stronach zajmowali: przed chwilą przybyły Akeleth Faoiltarna oraz admirał De Merke. „Języczek Lileath” stanął kwadrans temu u rufy „Gargantuana”. Ci którzy zasiadali najdalej od areny, jeśli obejrzeli się przez ramię we właściwym momencie mogli zobaczyć Elithmaira, we wspaniałej, błyszczącej jak najdoskonalsze srebro zbroi z wielkim sokołem na ramieniu, odprowadzanego niemal pod sam pokój przygotowań przez dwuszereg Morskiej Straży i Wojowników Cienia. Jednak już tego jak w środku żegnali go przyjaciele a on sam przekazał coś Irthiliusowi, ściskając rękę mędrca nie widział nikt.
- Wygrany czy przegrany, bez ballady godnej księcia nie odejdziesz z tego padołu. – rzekł Atheis, śmiejąc się.
- Może to i imperialny kapitan, ale teraz to twój przeciwnik. Ofiaruj mu szybką śmierć i niech Ród Jastrzębia będzie dumny ze swego potomka. – dodał Caladris.
Elithmair skinął głową, pogłaskał jastrzębia po srebrzystym pierzu i wszedł do ciemnej komnaty. Zza zamykających się drzwi widział nieśmiało machającą mu Deliere. Drzwi zamknęły się ze zgrzytem a elf natychmiast skupił się na tym co ma zrobić i zawiązał karmazynową opaskę z wyhaftowanymi symbolami wokół hełmu.

Jakiś oficer, z loży honorowej dał znak ręką i wrota od strony dziobu otwarły się z hukiem. Podkuta żelazem stopa uderzyła o próg a następnie zgrzytnęła o biały panel areny. Wojownik w karmazynowej zbroi, chrzęścił blachami przy każdym kroku w stronę środka areny. Gerhard niósł swój hełm pod pachą i na nagłe owacje odpowiedział jedynie mrugającym od nagłego ataku światła na swe soczewki spojrzeniem. Dziś wreszcie nastał dzień na który czekał tak długo… Jego walka. Całą radość tej chwili mącił jedynie lekki niepokój, nigdzie na trybunach nie mógł wypatrzeć jednego przerośniętego, zielonego gada co było raczej dziwne. Postanowił nie myśleć o tym więcej. „Jedynym co dzisiaj się liczy są ostrza moje i jego. Ano tak, i łuk.” Będzie musiał szybko nacierać i uważać na pułapki. Kapitan założył swój krwawoczerwony hełm i złowieszczy cień skrył jego oblicze. Gdzieś na trybunach podniosły się szmery, wielu ludzi pierwszy raz skojarzyło tego posągowego woja z cichym mężczyzną, który siadywał wieczorami w kącie baru. „Niech się napatrzą.”
- Panie daj mi siłę. – wyszeptał, sprawdzając czy gladiusy gładko wychodzą z pochew.

Tymczasem brama od rufy także stanęła otworem. Wysoka, szczupła postać wystąpiła z cienia pewnym, stanowczym krokiem i zatrzymała się parę kroków od zamykających się wierzei. Czerwień zachodzącego słońca barwiła błyszczący ithilmar oraz złoto skrzydeł na hełmie niemal na taki sam kolor jak zbroja tego, który stał naprzeciwko, a wiatr powiewał długimi, kruczoczarnymi włosami. Elithmair zdecydował w duchu że nie będzie lekceważył przeciwnika, mimo że był tylko człowiekiem. Widział jak ogarnięty desperacją i przerażony Gerhard szalał w trakcie ataku szkieletów. Poza tym miał coś do udowodnienia i duma nie miała prawa go zgubić. „Kirnilius nie zostanie generałem, nie póki mam strzały w kołczanie.” Nałożył strzałę i spojrzał w górę, czekając na sygnał. Jego wierny ptak z krzykiem wzbił się w górę.
- Hej! Powodzenia kapitanie. – zawołał jak najprzyjaźniejszym tonem. Gerhard nie odpowiedział.
Nagle rozległ się szczęk zamka skałkowego. Jeden ze strzelców bez ostrzeżenia złożył się do strzału i wypalił. Iskrząca się, błękitna raca opadała leniwie ku środku koloseum.

Eirenstern nie spuszczał dziwnie pojaśniałych oczu z elfa i gdy tylko zauważył światełko ruszył do walki z głośnym okrzykiem, dobywając przypiętych na plecach mieczy. Kurgańskie ostrza zalśniły złotą barwą, gdy z sykiem cięły wieczorne powietrze. Elithmair także nie czekał jednak zdumiała go gwałtowność i brak szacunku dla zasad przeciwnika. Dziedzic rodu Jastrzębia wystawił stopę do tyłu, wypiął się w tysiące razy powtarzanej pozycji i wycelował w biegnącego adwersarza. Bystry elfi wzrok poprowadził strzałę, która pomknęła białą smugą szybciej niż ktokolwiek by zauważył. Gerhard nagle poczuł silne uderzenie pod prawym obojczykiem. Wojownik zachwiał się i… przez huk w środku hełmu dosłyszał zgrzyt i brzęk drzewca spadającego na kamień. Uśmiechnął się pod przyłbicą i biegł dalej.

Elithmair zagryzł wargę i chwyciwszy swój długi łuk z białego drewna, rzeźbiony w głowy jastrzębi pobiegł w prawo wyciągając kolejną strzałę. Po pierwszym kroku wypuścił kolejną strzałę, którą wymierzył prosto w wizjer hełmu nordlandczyka. Gdyby sięgnął celu, walka skończyłaby się natychmiast, jednak czy to z pośpiechu, szybkiego biegu Gerharda czy też zwyczajnej utraty koncentracji pocisk wysokiego elfa minął cel, ocierając się o niego jedynie lotką. Elf nie poddał się i zajmując pozycję polecił kolejny strzał Morai-Heg. Elithmair odetchnął i wystrzelił.

A strzała trafiła dokładnie tam gdzie ją wymierzył. Elf nigdy nie słyszał odpowiadających na modły bogów, jednak wierzył aż nadto w śmiertelną precyzję asuriańskich strzał. I ta nie zawiodła go. Grot wbił się pod pachę Gerharda, drwiąc z zalegających wkoło ciężkich płyt karmazynowej stali. Impet trafienia szarpnął lewą stroną człowieka w tył. Gerhard zaklął szpetnie, lecz wiedział że ma już wroga na wyciągnięcie ręki. Już wznosił miecz. Liczył że elf zrobi to samo, podczas gdy on… zagwizdał.
Tuż zanim śmiercionośny gladius opadł, wizjer zbroi został zupełnie zakryty. Długie szpony wbiły się centymetry od twarzy Eirensterna, drapiąc i żłobiąc stal. Gerhard zachwiał się. Dziób raz po raz szukał dojścia do oczu a wielkie skrzydła tłukły i szumiały, zupełnie dezorientując kapitana. Za każdym razem gdy człowiek odganiał pięściami ptaszysko cofało się i atakowało znów. Wściekły jak mało kiedy Gerhard zamachnął się szeroko obojgiem gladiusów, przeganiając bestię. Zza podrapanej przyłbicy widać było Elithmaira, po przeciwnej stronie placu boju napinającego łuk. Kapitan powstrzymał potokiem złorzeczeń niepożądany na razie wybuch szału i pognał znów w stronę wroga, dokładnie się osłaniając i obserwując elfa.

Elithmair znów strzelił. Strzał godny odnotowania w kronikach znów został zniweczony, gdy Gerhard poruszył się gwałtownie i grot zagłębił się płytko między karwaszem a rękawem kolczugi, wyginając się i wyrywając z rany. Zaznajomiony od lat z ciężkimi ranami Gerhard nawet tego nie poczuł. Odważnym naskokiem pokonał ostatnie metry dzielące go od upragnionego zwarcia i ciął potężni znad głowy. Szlachcic, już dawno dzierżąc miecz w ręce zwinnie uchylił się w bok i wykonując fintę odepchnął w bok czarną krawędź ostrza, daleko od swego ramienia. Elf już składał obie ręce do kończącego pchnięcia, gdy przypomniał sobie coś ważnego… „Gerhard miał dwa miecze…”
Mlaszczący dźwięk rozcinanego mięsa i zgrzyt przeciętego pancerza rozległy się symultanicznie z dzikim okrzykiem Eirensterna. Kapitan nie poprzestał na tym z ogromną siłą ciągnął cięcie do końca, aż zatrzymało się głęboko między żebrami i wyszło, rozdzierając zdobny napierśnik. Siła tego ciosu zakręciła Elithmairem wokół jego własnej osi, po czym padł na ręce i kolana spluwając obficie krwią na styk białego i czarnego panelu. Krew rozpłynęła się łączeniami na makabryczne podobieństwo czerwonej pajęczyny. Łapiąc oddech i ciągnąc miecz, syn Yvresse ciągnął do przodu, byle jak najdalej od Eirensterna, który zachwycając się skutecznością brutalnego ataku za późno wzniósł ostrze.

Jednak wciąż miał czas. Skierował sztych złotego miecza w dół i już miał zakończyć walkę, gdy znów to usłyszał. „Cholerny zwierz!” Nienawistne ptaszysko zapikowało na kapitana i impetem pociągnęło go w tył. Tym razem był przygotowany, odwrócił głowę i pacną pancerną rękawicą jastrzębia między skrzydła. Ptak zaskrzeczał oskarżycielsko i odleciał. Gdyby teraz jakiś ormitolog pomstował nad krzywdzeniem chronionego gatunku yvressiańskiego Jastrzębia Srebrzystego, Gerhard najpewniej udusiłby go jego własnymi płucami, podciągniętymi do gardła. Strzała z trzaskiem odbijająca się od jego naramiennika wyrwała go z tych rozmyślań. Eirenstern ujrzał Elithmaira ledwo trzymającego się w kuckach i napinającego łuk. Szkarłatna posoka spływała po zbroi i biało-błękitnej szacie, barwiąc ją na ciemny odcień różu. „Kończmy to.” Kapitan uniósł gladiusy i rycząc wyzwanie zaszarżował. Wtem urwał w pół kroku. Spojrzał w dół. I zobaczył białe drzewce wystające z piersi. Druga połowa była zagnieżdżona w jego wnętrzu i Gerhard skrzywił się z bólu. Ujrzał czarną krew obficie lejącą się z pomiędzy blach, ciepłą ciecz, wnikającą w ubranie poniżej. Pancerny kolos zachwiał się na nogach.

Wtedy ktoś, kto biernie przyglądał się temu pojedynkowi teraz ujrzał swego przyjaciela jak z uśmiechem na czerwonych wargach ujmuje miecz i szykuje się do ataku. Pionowa źrenica spojrzała też na jego wroga w czerwonej zbroi. Loq-Kro-Gar musiał działać. Saurus wstał, rzucając wielki cień na zaskoczonych widzów wokół i krzyknął na całe gardło.
- Elithmairze! Ssstój, on jest sługą chaosu! – elf zupełnie zaskoczony otowrzył szerzej oczy. Tymczasem wokół jaszczura powstała gromada widzów.
- Jak śmiesz potworze! – krzyknął, celując weń palcem jakiś baron.
- To lojalny sługa imperium i dobry człowiek, słyszałem o nim! – dodał jakiś stary brodacz, wyglądający na żołnierza. Jan Andrei otworzył szeroko oczy i patrzył to na gada, to na kapitana.
Jednak tego już Gerhard nie słyszał. „Cholerny jaszczur, zrobił to. Niech to szlag…”
Cały rozgardiasz uciszył potężny okrzyk, właściwie niemal ryk.
- KREW DLA BOGA KRWI! CZASZKI DO TRONU Z CZASZEK! – Eirenstern wśród wzburzenia publiki skoczył na skołowanego elfa. Elithamir ledwo zdążył powstać i chwycić miecz, a już musiał parować.
Z najwyższym trudem i sporą dozą szczęścia odbił potężny zamach gladiusa. Gerhard ciął niemal na oślep jak tasakiem. Szlachcic cofał się i parował, ustępując pod nagłą furią człowieka. Przekrwione oczy w wizjerze płonęły czystą nienawiścią i żądzą krwi. Elithmair z Yvresse, dziedzic rodu jastrzębia w przerwie między zamachami wroga wzniósł swój wspaniały miecz. Światło odbiło się w wypolerowanej klindze i klejnocie, wyrzeźbionym w kształt jastrzębia. A potem zobaczył jak ostrze pęka w pół.

Czarno-złoty miecz o liściastym kształcie złamał go jak patyk i jak grom zagłębił się w szyi elfa. Z wyrazem niedowierzania na twarzy Elithmair padł czując jak z szansą na wygraną odpływają jego marzenia.
W nieskończonej furii Gerhard dalej rąbał ciało wroga. Fontanny krwi strzelały w górę, a oddech asury uchodził przez rozdartą tętnicę świszczącymi podmuchami. Po tym jak ostrze odrąbało prawą dłoń usta szlachcica otworzyły się w niemym krzyku. Po chwili w ich głębi wykwitł złoty metal. Drugi gladius ściął gładko głowę w uskrzydlonym hełmie, którą nabitą na jedno z ostrzy czempion Khorna wzniósł w górę. Posoka oblewała jego hełm, ale Gerhard śmiał się. Napawał się zaskoczeniem i strachem na twarzach widowni oraz zawodników.
- Będziecie następni. – wyszeptał.

Jastrząb Elithmaira zasiadł na trupie swego pana i wydarł sobie z piersi pióro, które legło na ranie elfa i nasiąkło jego posoką. Ptak złapał je za lotkę i odleciał w widownię. Wśród płaczu i zawodzenia Deliere i Atheisa. Minął milczącego ponuro Mędrca. I usiadł na ramieniu młodego Caladrisa. Taki testament pozostawił po sobie pierwszy łuk Rodu Jastrzębia.

[ zapomniałem o pewnym ważnym czynniku i musiałem rozegrać walkę od nowa. Dlatego tak późno]

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Tym razem widownia nie wzniosła się w jednogłośnym okrzyku. Jednak panował na niej wielki chaos. Nieliczni bili brawo ,znacza część widowni kłóciła i rzucała wulgaryzmami ,dochodziło również do agresywnych bójek. Niektórzy wymiotowali albo prędko udawali się do wyjścia. Wśród ogromnego zamieszania krasnoludy próbowały wydostać się na zewnątrz
-Panie McArmstrong!- wrzasnął Fland -Chyba pierwszy raz w życiu nie cieszę się ze śmierci elfa... widząc jaki piekielny czart zostaje wśród żywych!- Bothan pociągnął łyk z piersiówki -Nie da się zaprzeczyć...-


[Świetna walka =D> bez obrazy dla kogokolwiek ,ale szkoda ,że w szranki stają gracze ,którzy odgrywaja roleplay 8) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

[Teraz będzie wam łatwiej rozkręcać akcje z tak dużą ilością aktywnych graczy (3) :wink: ]
A tak na serio fajna walka, dobrze opisana. Szkoda, że zginąłem ale cóż...
Zakończę wątki i zmywam się na Uluthan....
Ale spodziewajcie się dużeeej niespodzianki na koniec Areny]
MMH
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

"Karty na stół" pomyślał Loq-Kro-Gar. Planował zachować wiedzę o spaczeniu kapitana dla siebie, by w odpowiednim momencie wykorzystać to przeciw niemu, teraz jednak musiał ostrzec druha. Jego słowa sprowadziły na niego lawinę nienawiści ze strony publiczności. Czuł ponadto spojrzenie Gerharda, swoistą mieszaninę gniewu, pogardy... i strachu. Niestety Elithmair był zbyt ciężko ranny, by wykorzystać tę wiedzę na swoją korzyść. Tymczasem Eirenstern opanował się i porzuciwszy pozory dał upust swej furii na elfie.
Tłum szalał. Ich bohater okazał się zdrajcą, heretykiem.
-Hsssssh, głupcy! -syknął cicho Loq-Kro-Gar -nie jesteście od niego dużo lepsi. W każdym z was drzemie ziarno Chaosu, które tylko czeka, by wykiełkować. Chciwość. Zepsucie. Pycha. Zawiść. Każde wasze pragnienie jest tym przesiąknięte, każdy wasz uczynek ku celu raduje Mroczne Potęgi. Nie... -urwał. Postać inkwizytora przykuła jego uwagę. Kolejna strona w tej szalonej grze. Trzeba będzie się dowiedzieć co planują.
Spojrzał na rannego Gerharda. Saurus tak bardzo pragnął zakończyć jego żywot tu i teraz. Zacisnął tylko mocniej szczęki i odszedł z kolejnym powodem by zabić kapitana. Tymczasem miał przyjaciela do pochowania.

[Brawo Grimgor, znów zachwyciłeś swoim opisem. Świetna robota! :D]
[Co do aktywności- przycisnąłem Kataszę, by się zaczęła wykazywać, mam nadzieję, że dotrzyma słowa ;D]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ