ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA

Post autor: Byqu »

To był dzień pełen wrażeń i Loq-Kro-Gar myślał, że nic już go dziś nie zaskoczy. Bójka wisiała w powietrzu, sytuacji nie poprawiło pojawienie się bandy gnoblarów z ogromnym ego, którzy uwolnili wszystkich gości ze "zbędnych" mieszków. Na swoje szczęście ulotnili się szybko. Zdumienie saurusa wzniosło się na poziom nieznany dotąd jego rasie, gdy przybyli ostatni goście- Estalijski mistrz szpady, wraz z żoną i wnukiem. Podstarzała kobieta omal nie dostała zawału, głośno wyrażając swe przerażenie, a młody chłopak najpierw chciał go zaatakować, a potem giął się w ukłonach i przeprosinach. Tylko stary zachował spokój i powagę, szybko doprowadzając rodzinę do porządku, jednak teraz traktowali go jak atrakcję w zoo. Żona Estalijczyka nawet próbowała poczęstować go słodką bułką. Rozbroiło to Loq-Kro-Gara zupełnie. Nie mógł być niegrzeczny wobec ludzi, którzy mieli dobre intencje. Przyjął podarek, podziękował, ugryzł kęs... i znieruchomiał. Czegoś takiego nigdy w życiu nie jadł. Był to kawałek placka, podobny do lusturiańskich pita, jednak ten nie był z kukurydzy i był na słodko! Gęste, ciemne nadzienie z konfitur zabrudziło mu palce, zlizał je jednak szybko. Jak święte tablice mogły milczeć o takim dobrodziejstwie?
-Jestem pod wrażeniem twego kunsztu kulinarnego szanowna Xho'za'khanx! Chodzę po tej ziemi od wielu setek lat i dotychczas nie spotkałem czegoś równie dobrego - rzekł podekscytowany. Babcia Ramirez zarumieniła się lekko.
-Jest pan bardzo uprzejmy, panie Jaszczurze.
-Loq-Kro-Gar nie jest niewdzięcznikiem. Przyjmij przeto ten drobny podarek w dowód mej wdzięczności.- Tu saurus ukazał na wysuniętych dłoniach jadeit wielkości pięści krasnoluda. Na jego widok Atonio Ramirez Juniorowi opadła szczęka tak bardzo, że Mistrz Dziadek palnął go za to w łeb. -Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, jeśli państwo się do nas przysiądą?- rzucił do elfów.


[Naviedzony, jesteś mistrzem! =D> Zabrakło mi tchu ze śmiechu :D ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

[ Koniec tej zabawy ! :mrgreen: ekhm Bothana nie ma na sali ;) ]

Elf skończył recytować swój wiersz ,wszystkie krasnoludy wyrażnie z gniewem w oczach w niego patrzyły ,już siegały po broń ,kiedy Mulfgar podniósł zaspaną głowę -Panowie! Bez nerwów! Jeszcze się podniecą!- całą sala buchnęła śmiechem ,ale Mulfgar od razu kontynuował ,wstał i warknął -Brokki! Instrument!- młody czeladnik od razu wyciągnął z plecaka katarynkę i zaczął grać ,wszyscy myśleli ,że Mulfgar zacznie walczyć na poematy i zarecytuje jakiś wspaniały wiersz ,ale wykrzyknął - Nie na wasze chamskie zady ,krasnoludzkie utwory! Zadowolicie się starą bitewną pieśnią- warknął i zaintonował pieśń do której przyłączyłą sie reszta kompanii:
"Raz mały elfik szedł sobie drogą.
Psia jego mać!
Aż tu krasnolud dorypał mu nogą.
Psia jego mać!
Oż ty kurduplu w rzyć trącany...
Psia jego mać!
Pójdę na skargę do twojej mamy...
Psia jego mać!"
http://www.youtube.com/watch?v=QKLHZn-2P1s
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[ :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: =D> Leżę i kwiczę]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Grent
Wałkarz
Posty: 61

Post autor: Grent »

[Aż szkoda, że jeszcze mnie tam nie ma :cry: . Kończę dożynanie elfów i już lecę!]
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny

Arystoteles

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Rżnij te elfy szybko, bo wódka się skończy :D Piwa już zabrakło! :( ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Grent
Wałkarz
Posty: 61

Post autor: Grent »

[ Przywiozę bimbrownię :D .]
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny

Arystoteles

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

W karczmie zapanowała istna bitwa na piosenki. Elfy dogadywały krasnoludom, a dumny lud gór nie pozostawał im dłużny. Utwory coraz bardziej obniżały loty, twarze obu stron robiły się coraz bardziej purpurowe, pozostało więc kwestią czasu, aż toporki wyskoczą zza pasów, a miecze z pochew. Loq-Kro-Gar nie mógł na to pozwolić. Pora porzucić pozory i wyniosłość, czas interweniować. Wstał z rozmachem, wywracając krzesło, a oba stronnictwa umilkły wpatrzone w niego. Loq-Kro-Gar sięgnął do torby podróżnej i wyciągnął kilka małych, białych przedmiotów. Były to zawinięte w ryżowy papier (wymieniony u norsmenów z osady na Wybrzeżu Tarantuli za kilka nuggetów) ziele z głębi lustriańskich dżungli. Jego dobroczynny wpływ był szeroko znany wśród jaszczuroludzi. Bez słowa wręczył każdemu po jednym skręcie i kazał zapalić.
Wkrótce potem w karczmie było gęsto od dymu, krasnoludy i elfy zapomniawszy o wszelkich sporach rozmawiały rozleniwionym głosem siedząc na podłodze, wypalając kolejne skręty. Bard z rozczochraną fryzurą w przypływie twórczości śpiewał naprędce skleconą piosenkę http://www.youtube.com/watch?v=zaGUr6wzyT8
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

-Oczywiście, nie mam nic przeciwko by szanowny pan wraz z rodziną się dosiedli-odpowiedział Elithmair na pytanie Loq-Kro-Gar.
Mistrz Antonio dosiadł się wraz z rodziną, w tej samej chwili rozległ się śpiew krasnoludów z stolika obok. Irthilius zadrżał ze złości a jego ręka powędrowała w stronę miecza.
-Spokojnie przyjacielu, nie zwracaj na nich uwwagi-szepnął mu na ucho Elithmalir.
-Niby mędrzec a głupi-powiedział Atheis jednak ucichł szybko na wskutek spojrzenia Irthiliusa.
-Przepraszam czy państwo także chcieliby bułeczkę?-zapytała Babcia Ramirez.
-Z chęcią- odpowiedziały elfy.
Chwile później rozkoszowali się wspaniałym smakiem bułeczek z marmoladą które godne były dworu króla Feniksa. Po chwili krasnoludy zaśpiewały tak sprośną piosenkę (która dokładnie omawiała genealogie królów feniksów) że nawet Elithmair poczerwieniał ze złości. Próbując załagodzić sytuację Loq-Kro-Gar rozdał wśród obu stron konfliktów skręty.
Dziesięć minut później Irthilius siedział obok krasnoludów śpiewając z nimi, zaś napięcie widocznie zelżało. Rozmowa pomiędzy rodzinką Ramirez a elfami oraz Loq-Kro-Garem która przedtem średnio się kleiła teraz toczona była na wszystkie możliwe tematy, oprócz tego Elithmair wydobył elfie wino i teraz w karczmie zrobiło się wręcz domowo. Gorzej było gdy karczmarz zaczął domagać się zapłaty gdyż wszystkie pieniądze elfów tajemniczo zniknęły. Elithmair jako rekompensatę ofiarował mu srebrny pierścień warty tyle, że miał zapewnione posiłki do końca Areny za darmo. Czas płynął im miło.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

- Расцветали яблони и груши
Поплыли туманы над рекой
Выходила на берег Катюша
Hа высокий берег на крутой !!!

Ryczała donośnie krzywa kolumna kozaków, maszerując raźno przez miasto. Mimo tego że byli cali w kurzu i brudzie, zwykle znamionującym weteranów przynajmniej kilku kampanii, doświadczony wzrok Jana od razu zauważył znaki kompletenego żółtodziobostwa. Szli nierówno, zachowywali się nieprofesjonalnie, a co najważniejsze fałszowali. Żaden szanujący się woj w Kislevie nie fałszowałby do pieśni marszowej, nie takiej. Na czele jechał w asyście kilku konnych bojar o długawych blond włosach i znudzonym spojrzeniu.
Jan znał takich. Kolejny domorosły awanturnik z Kresów wystawił lada jaki oddziałek z kresowego chłopstwa, zwanego kozakami i zgrywa wojownika, jawnie obrażając bohaterów takich jak on. Zapewne w pierwszej lepszej bitwie ponieśli duże straty i spanikowani nawiali, dość by dowódca wysłał ich na południowy-zachód Kisleva na przegrupowanie. Bojar zjechał gdzieś na bok, krzyknąwszy coś do zbieraniny.
Kozacy zaraz wydali chóralny okrzyk i popędzili hurmem w kierunku portu, aż im osełedece na wietrze powiewały.
Niespodziewanie poleźli do karczmy "Pod zadumanym smokiem". Jan równierz udał się tam w towarzystwie starego wachmistrza Anzelma, jeszcze trza coś zakupić na drogę i przepić w normalnej tawernie być może ostatni dzień na lądzie. Spojrzał na przepychających się kozaków.
- Do gnoju to nie do boju... - szepnął. - Wachmistrz skinął z aprobatą głową i wyciągnął fajkę.
- Przynajmniej caryca wciąż może obrzucać wrogów gównem. - stwierdził.

Po wielu naleganiach ze strony klientów, Atheis kontynuował śpiewanie o wojnie o Brodę. Niespodziewanie jego publika powiększyła się o sporawą zgraję kudłaczy z pojedynczymi warkoczami na wygolonych głowach. Choć kozacy nie rozumieli co ten deklamuje to im więcej swego pierwszego żołdu przepijali na tanich siwuchach, tym chętniej klaskali i krzyczeli gardłowo. Wielu mieszczan i kupców oraz paru szlachty demonstracyjnie opuściło lokal, mamrocząc coś po kislevsku. Sytuacja napinała się coraz bardziej aż...
Strzał. Dym. Trzask drewna.
Drzwi karczmy huknęły, otwarte kopniakiem i staneła w nich dziwna postać. Atheis klęcząc za krzesłem ze zgrozą patrzył na rozwaloną lutnię. Wszystkie głowy (i pyski) obróciły się w stronę drzwi.
Masywna, krępa sylwetka w ćwiekowanym pancerzu zajmowała niemal całą ich szerokość. Czerwonobrody krsnolud oparł dymiący pistolet o masywne ramię, skryte pod skórzanymi szelkami. Dym przelatywał przez jego wysoki grzebień włosów.
- Następny kto obrazi króla Gotreka Gwiazdołamacza dostanie laskę dynamitu w mordę ! - potoczył spojrzeniem po elfach. - I drugą w dupę!
Atheis jęknął zszokowany patrząc na swój wspaniały instrument, a raczej pozostałości. Choć w jego śpiewnym narzeczu mogło to brzmieć dla innych jak kolejna pieśń żałobna. Krasnolud ryknął i wyszarpując topór zza pasa rzucił się na elfa.
- On znów zaczyna!!! Tanugh Aruk ! - podchmielona kompania Bothana wyraziła Zabójcy poparcie, pijackimi okrzykami.
Tuż przed sceną napaleńca złapał inny krasnolud w stroju inżyniera i marynarskiej bandanie.
- Gottri ! Na Przodków ! Pamiętaj o misji, pan Makaisson kazał zawiadomić księcia człeczyn i nie robić burd !
- Szczam na Makaissona ! Chcę głowy tego elfa, ostrzegałem go ! - wtedy drugi krasnal spoliczkował kompana i wywlókł z karczmy. Przy wyjściu nadepnął podkutym butem małego gnoblara, którego kumpel wpadł przerażony pod stopę zataczającego się kozaka.
Ten wpadł na wysokiego, starego szlachcica w czerwonym kontuszu i zarobił solidnie w mordę od czarnowłosego wąsala. Przeładowana sytuacja eksplodowała. Jan wraz z wachmistrzem pospiesznie chwycili kupione trunki i powalajac kilku zaskoczonych kozaków wybiegli z przybytku.
A teraz już pola walki. W ruch poszło co było pod ręką, kto jeszcze miał nadzieję na spokojny wieczór przy piwku po pieśni elfa teraz wedle możliwości umykał, pozostawiając burdę swojemu tokowi i bandzie pijanych kozaków. Jeden już wyleciał przez okno, walnięty słupem z listą, po tym jak usilnie próbował wydoić minotaura. Antonio Junior chciał rzucić się do walki, jednak surowa ręka dziadka wyrzuciła go za ladę karczmarza razem z babcią i jej bułeczkami. Sam karczmarz już wraz z wykidajłami pacyfikowali podręcznymi pałkami bójkowiczów.
Zabawa się zaczęła.

Jan spojrzał na karczmę, przez okno której właśnie wyleciał pokiereszowany Kozak. Oparł flaszki o kolana i westchnął.
- To się i tak mogło skończyć tylko w jeden sposób... cóż Anzelmie ?
- Wasza Miłość, zapomnieliśmy jednej butelki.
- Eeee, nie sądzę że coś już z niej zostało... - spojrzał demonstracyjnie na zachodzące słońce. - I już zmierzcha. Panowie Wilkomir i Dobrzyński z ludźmi czekają w kajucie na napitek z partyjką Kislevickiej Ruletki... A poza tym nie chcę zniszczyć nowych butów. Chodźmy.
Wachmistrz schował swoją fajkę i wziął w rękę skrzynkę butelek, kręcąc głową. "Te same wytarte kozaki do jazdy konnej, których nie zmienił od czasu Burzy, ech."
Po drodze zobaczyli stojący w molo, dziwny pomalowany na czarno konstrukt. Mała kabina i skórzany fotel na żelaznej ramie i trzy łopaty ponad tym. Krasnoludzki żyrokopter. Tylko jakiś dziwny, inny od tych które Joachimowicz widział w trakcie wojny.
Pod pojazdem dwóch krasnoludów z karczmy kłóciło się zawzięcie w sym gardłowym narzeczu. Przestali dopiero gdy nadszedł oddział kilkunastu gwardzistów Księcia Mórz w wypolerowanych pancerzach i nienagannie czystych mundurach z halabardami. Na ich czele szedł młody oficer oraz człek w obszernych biało-złotych szatach Hierofanty, wyglądający przez okulary jak pospolity skryba. Dawi natychmiast przestali się szarpać i stanęli na baczność przed magiem.
- Przysłał was Makaisson ? Wyglądaliśmy parowca, a wy przybywacie tu żyrokopterem zwiadowczym. Gdzie jest wasz szef ? - Zabójca uśmiechnął się i wskazał na zatokę.
- Tam.
Wielki, żelazno-drweniany statek pruł fale, zbliżając się do doków. Kadłub miał wysoki i zwężający się w dół. Pokład był długi, prosty i płaski jak deska otwarcie kończący się tam, gdzie powinien być dziób. Nie miał nadburcia a okalały go za to małe barierki. Na jego końcu stało tylko kilka czarnych żyrokopterów, jeden za drugim. Tuż za maszynami wznosiło się kilka metalowych pomieszczeń i dwa ogromne kominy buchające dymem jak wulkany. Tył statku zajmowały zestawy rur i trybów, napędzających dwa wielkie koła łopatowe, podobne do tych w rzecznych młynach. Co jakiś czas w żelaznych burtach wyzierał grubo onitowany mały bulaj lub otwór strzelniczy o kształcie twarzy krasnoluda. Aberracja szybko zbliżała się do nadbrzeża.
Kilku rybaków, łowiących wieczorem z małych łódek wyskoczyło do wody, na chwilę przed zmiażdżeniem ich łupinek przez behemota. Przez kilka tub umieszczonych na barierkach popłynął dziwnie akcentowany, warkliwy i niemal niezrozumiały głos.
- Halo, halo Flurri czy to dziła ? A. Ahoj człyczyny ! Z drogi bo na miazgem rozgniotem ! "Niezatapialny v.II" melduje sim w waszem porcie! Makaisson obycny na zbiórce !
Większość ludzi uciekła z molo, pamietając "parkowanie" ostatniego krasnoludzkiego okrętu. Tym razem sterujacy musiał być lepszym kapitanem, bo wychamował niemal idealnie przed pomostem.
Po kwadransie z góry opuszczono drabinkę sznurową do połowy kadłuba, a przy portowym pomoście wysunął się żelazny podest, plując parą na zaskoczonego kota, jedzącego zgniłą rybę.
Drabinką sznurową, a potem z żelaznych szczebli zlazł na pomost najdziwniejszy krasnolud jakiego Jan widział. Potężne, wytatuowane ramiona wychodziły z bezrękawnej, skórzanej kamizelki, obszytej na krańcach futrem. Na głowie miał przedziwna skórzaną czapkę, wyciętą by przepuścić grzebień, gdzie niegdzie poszarzałych czerwonych włosów. Miał także gogle, takie jak lotnicy. Broda była poszarpana i przypalona w niektórych miejscach, a nad lewą skronią widniała wielka blizna. Jego buty z żelaznymi czubami stukały o podest, gdy do nich podchodził. Za pasem niósł dziwny zestaw rozmaitych broni i narzędzi, a na ramieniu przysiadła skrzecząca, mechaniczna papuga. Inżynier-Zabójca zasalutował niedbale.
- Sorki za łódyczki, ale człyki nie słychały grzycznych ostrzeżeń w Khazalidzie, com mniał robić?
- Witamy w Erengradzie... kapitanie...Malakai Makaisson. Ma pan trzy dni spóźnienia.
- Wim. Ścigaliśmy przebrzydłe Druchii. Zatopniłem dwa ich stytki. Dwa! I były problymy z maszyneryją... za dużo prychu w ładownii... alem tu jest z chłopakami i rzeczy co księżę chciał tyż mam. Gotowim już do wypłynińcia ? "Niezatapialny v.II" czyka na tysty w żegludze oceanicznej.
- Czekaliśmy tylko na was. Wojownicy zapisani. Zaraz przydzielimy im kajuty, jak tylko skończy się narada Księcia Mórz z kapitanami. Zaprowadzę was. A wypłyniemy zdaje się jutro wieczór.
- Z przypływem ! Oj fajnie byndzie popatrzyć na dobrych wojowników. Teraz coraz ich mnij. Znałem kiedyś takich dwóch.. to byli bohatyrowie... jeden miał potynżny topór a tyn człyk, jak on miał...Jae..

Jan zaczął bezwiednie kręcić wąsiska ze zdumienia. Teraz chyba nic go już tu nie zaskoczy. A widział wiele. Cóż przynajmniej dowiedział się co nieco i spotkał tego przesławnego wśród krasnoludów, nieco szalonego acz genialnego inżyniera. Pogrążony w rozmyślaniach skierował się na "Gargantuana".

[ Dobra podkręćmy tempo. Niech karczma płonie ! Albo nie... w każdym razie, kolejna porcja fluffu.]

Awatar użytkownika
kubencjusz
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3719
Lokalizacja: Kielce/Kraków

Post autor: kubencjusz »

- Расцветали яблони и груши
Поплыли туманы над рекой
Выходила на берег Катюша
Hа высокий берег на крутой !!!
[ http://www.youtube.com/watch?v=2SLvtP6KMUM :wink: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[http://www.youtube.com/watch?v=P3VL2WYTHuk :D ]
[EDIT:HA, Kubencjusz, ta sama reakcja! :mrgreen: ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
DarkAngel
Oszukista
Posty: 822
Lokalizacja: Wataha - Racibórz/Wrocław

Post autor: DarkAngel »

-Mości panowie elfowie !-
Duriath obrócił się. Za nimi biegł jakiś chłopiec wyglądający na pomocnika oberżysty.
-Mości panowie elfowie, całe szczęście żem was dogonił...- powiedział chłopiec i zatrzymał się, żeby złapać oddech.
-Mów o co chodzi-
-Rzecz w tym, że zaszła pomyłka i nie jesteście zakwaterowani "Pod Ubitym Norsmenem", tylko "Pod zadumanym smokiem" razem z pozostałymi zawodnikami. Wasze rzeczy już zostały tam dostarczone. Mam was tam teraz zaprowadzić.-
-Dopiero co wyszliśmy z karczy, więc po co znowu mielibyśmy tam iść ?- zapytał poirytowany asasyn.
-Niestety mości panowie, ale takie mi wydano polecenie, ponoć to rozkazy samego Jaśnie Oświeconego Księcia.-
-Dobrze prowadź więc chłopcze-
Kilka przecznic dalej stała karczma "Pod zaumanym smokiem", o wiele większa od tamtej i jak się przekonali również bardziej zatłoczona. Gdy weszli, od razu spostrzegli krasnoludy i jaszczuroczłeka. Ewidentnie było widać, że krasnoludy nie są w humorze. Powodu ich zirytowania nie trzeba było daleko szukać.
Landryol splunął z odrazą.
-Wysocy !-
-Panowie, chyba się zaraz poleje krew- rzekł asasyn dobywając pary zakrzywionych ostrzy.-
-Niestety oni są uczestnikami areny, nie możemy ich zabić.-
-Tylko jeden z nich jest uczestnikiem areny, pozostałych możemy złożyć w ofierze, ku chwale świątyni Khaine'a-
-Nie tym razem...- rzekł spokojnie Duriath. - Z resztą oni chyba sami pragną śmierci śpiewając takie pieśni w towarzystwie krasnoludów...-
-Skoro i tak musimy tu siedzieć to może napijmy się wina, o ile znają tutaj takie trunki...-
Druchii zajęli stolik w kącie i zamówili wino - którego ku ich zdziwieniu karczmarz miał pod dostatkiem i wiele gatunków.
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Bothan skończył rozmowę z Maurycym ,który wyszedł przez zaplecze. Kończył piwo ,gdy nagle dobiegł do niego odgłos strzału ,odłożył kufel i zdenerwowany wstał. Kopem wyważył drzwi i spojrzał na swoich czeladników ,po czym warknął -Który strzelił?!- wszyscy milczeli ,w końcu Fland przemówił -To nie my ,mistrzu!- do starego inżyniera podszedł wysoki elf ,który wcześniej grał i śpiewał ,w rękach trzymał zniszczoną lutnię ,z gniewem wykrzyknął -Prostaki! Jeden z was zniszczym instrument szlachetniejszy od waszych tronów! Rządam naprawy! Natychmiast!- dowódca krasnoludów odwrócił się w jego stronę i spojrzał mu w oczy ,bez słowa ,niezwykle szybko jego potężna pięść pogruchotała żebra elfa ,który skulił się i leżąc przeklnął po elficku -Pokory trochę !- warknął Bothan ,wszystkie elfy natychmiast dobyły broni i już chciały rzucić się na krasnoluda ,kiedy Elithmair delikatnym głosem krzyknął -Nie dajcie się prowokować szlachetni towarzysze! Na arenie nie będą tacy twardzi! Schowajcie ,proszę broń ,nie dajcie im satysfakcji!- elfy podniosły towarzysza i wróciły do stolika ,Bothan przeszył wzrokiem Elithmaira i podszedł do stolika krasnoludów -Co to ,kurna ,ma być?! Który strzelił?- jednak Mulfgar od razu zaprotestował -Panie Bothanie ,to nie my ,ręczę ,to był...- tutaj stary krasnolud szepnął do ucha inżyniera ,Bothan spojrzał na niego - Nie może być! Muszę to sprawdzić! Nie ruszajcie się stąd!-
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Chomikozo
Chuck Norris
Posty: 598

Post autor: Chomikozo »

[ No to co, bijemy się ? Jakby nie spojrzeć, nasz MG oficjalnie zaczął karczemną awanturę. :wink: ]

W ciągu kilku sekund wszystko się pochędożyło. Kiedy wydawało się, że wszystkie animozje między poszczególnymi zawodnikami zostały stłumione przez relaksującą muzykę i dziwne, acz nieludzko odprężające zielsko, do karczmy wpadł krasnoludzki zabójca. Używając charakterystycznego dla jego profesji talentu do prowokowania różnorakich kłopotów, zamienił spokojne karczemne posiedzenie w otwartą bitwę. Nagle wszyscy zaczęli się tłuc między sobą, butelki zamieniły się w tulipany a krzesła i co lżejsi biesiadnicy latały w powietrzu. Z alkierza za ścianą dało się usłyszeć wściekły ryk minotaura, na który krasnoludy z Gildii Inżynierów próbowały załadować swoje strzelby i pistolety, ale będąc w stanie skrajnej nietrzeźwości gubiły kule i rozsypywały proch. Stali bywalcy, nieprzyzwyczajeni do wybuchów przemocy fizycznej w miejscu o tak dobrej renomie, ze strachu uciekali oknami.
A w środku tego wszystkiego Gerhard szalał.
Cała jego frustracja nagromadzona przez długie godziny koczowania w karczmie nareszcie znalazła ujście. W najbardziej właściwy, zdawałoby się, sposób.
Kiedy jeden z pijanych, śmierdzących kozaków wpadł na niego i rozlał jego piwo, kapitan wstał i bez słowa złapał go z ogolony łeb. Dzielni mołojec próbował się bronić z całych sił, ale alkohol skutecznie obniżył jego zdolność bojową. Eirenstern z gniewnym warknięciem rzucił go na stół i zaczął tłuc jego twarzą o blat. Puścił nieprzytomnego mężczyznę dopiero gdy heblowane deski mebla usiane były kroplami krwi i wybitymi zębami. Wtedy rozejrzał się wokół siebie i zauważył trzech kompanów kozaka biegnących na niego z krzesłami i butelkami. Nie zastanawiając się długo, wlazł na stół i rzucił się na napastników w imponującym skoku. Jeszcze w powietrzu trzasnął pierwszego w mordę, natychmiast wyłączając go z walki. Lądując między jego kolegami, odruchowo wręcz wykręcił się od szerokiego zamachu glinianym kuflem, który w rękach mocarnego kozaka stanowił wcale niebezpieczny oręż. Robiąc unik, Gerhard wpadł na stół zastawiony jedzeniem. Lądując twarzą w misce kiszonej kapusty namacał dłonią coś, co mogłoby posłużyć mu za broń. Złapał za pustą butelkę po "Praadzkiej Wyborowej" i odwinąwszy się, rozbił ją na łbie najbliższego z atakujących. Odepchnął kopniakiem nagle sflaczałego mołojca i starł się z na pięści z brodaczem w futrzanym waciaku. Kislevita był wprawdzie silny i bardzo wytrzymały, ale brakowało mu umiejętności i determinacji. Po krótkiej acz intensywnej wymianie ciosów, Gerhard skasował kozaka pięknym prawym sierpowym, pozbawiając go przy tym żałosnych resztek żółtawego uzębienia.
Eirenstern uśmiechnął się drapieżnie, czując udzielającą mu się furię Khorna. Zapach krwi, potu i rozlanego alkoholu działał na niego niczym bitewny stymulant. Przez chwilę żałował nawet, że nie miał pod ręką jakiejś prawdziwiej broni, z którą mógłby rzucić się w zbity tłum awanturników.
Cios nogą od krzesła brutalnie wyrwał go ze świata krwawych fantazji. Kapitan padł na podłogę, widząc wszystkie znane i nieznane konstelacje gwiazd. Na szczęście jego instynkt samozachowawczy przezwyciężył wolę położenia się w kałuży piwa i utracenia przytomności. Akurat w samą porę, aby przeturlać się na bok, unikając kolejnego uderzenia nienawistnym kawałkiem drewna.
Gerhard przewrócił się na plecy i spojrzał na swego nowego adwersarza.
- Сын сука! - Kozak z lagą w ręku splunął na podłogę obok niego - Myślisz, że dam ci bezkarnie okładać moich kumpli ?
Eirenstern był pod autentycznym wrażeniem koleżeńskiej solidarności w oddziale kozaków. Już trzech z nich straciło zęby w wyniku chęci odwetu za pobitego kolegę. Tera przyszła pora na czwartego.
- Właśnie popełniłeś największy błąd w życiu... - Gerhard warknął i w mgnieniu oka podniósł się z podłogi, rzucając się z pięściami na zaskoczonego przeciwnika.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2724
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Loq-Kro-Gar był zawiedziony. Jego wysiłki, by uspokoić towarzystwo spełzły na niczym. Czuł się nieco... zagubiony. Nie spodziewał się aż takiej wrogości między elfami i dawi, którzy w iście ludzki sposób postanowili rozwiązać konflikt, mianowicie obrócić lokal w perzynę. Saurus postanowił zachować neutralność. Zasiadł zrezygnowany przy stole. W okół trwała istna bitwa na pięści, naczynia i meble latały po całej sali. Ten świat był bardzo różny od tego co znał. Z zadumy wyrwał go wielki tort, który uderzył go prosto w pysk. Lukrowany pocisk był kroplę, która przelała czarę goryczy. Ludzie mieli go za dzikiego? Zaraz im pokaże dzikość.
W warknięciem zerwał się z miejsca, w ruch poszły kułaki niczym bochny chleba. Ci co byli na tyle nieostrożni by się zbliżyć, wnet pożałowali. Jakiś kozak zamachnął się na niego rozbitą butelką, jednak skóra saurusa była zbyt gruba. Celnym podbródkowym gad posłał zawadiakę w powietrze, po czym wykonawszy szybki obrót zmiótł ze stołu ciosem ogona jakiegoś krasnoluda, który na próżno próbował załadować garłacz. W wirze walki trafił przypadkiem młodego Ramireza łokciem, stratował miejscowego barda i rozbił głową żyrandol. Wściekły, chwycił pętającego się gnoblara na nogę i jął nim okładać wszystkich wokół, na co babcia Ramirez przeżegnała się, karczmarz zbladł jak ściana, a krasnoludy ryknęły śmiechem i zaśpiewały skoczną piosenkę o zaściankowości, pijaństwu i słodkiej karczemnej rozróbie.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Grent
Wałkarz
Posty: 61

Post autor: Grent »

Arnus ćwiczył strzelanie do ruchomego celu, gdy usłyszał bicie dzwonów na alarm.
- Masz szczęście. - rzucił do niewolnika, który właśnie miał posłużyć do treningu. Ciekawy pomysł Widma. Strzelał do uciekających, by sprawdzić na jaką odległość trafia. Chwilowo na odległość pięćdziesięciu kroków sprytny niewolnik mógł uniknąć bełtu. Jeśli uniknął trzy, to mógł odejść, a Druhii brał kolejnego. Stał się taki łaskawy kiedy paru początkowych stało po prostu w oczekiwaniu na szybką śmierć, nie wierząc zupełnie, że mogliby unikać bełtów przez cały dzień. Zwłaszcza widząc jego poprzednie mistrzostwo.
Ćwiczył na zewnątrz, na dziedzińcu, strzelając z jednego muru na drugi krąg. Arka, jako zwodowana cytadela, miała aż trzy kręgi murów. Kiedy się na niej było nie miało się wrażenia, że jest się na statku. Odwrócił się i spojrzał na ocean, w poszukiwaniu tego, co wywołało alarm. Nie musiał długo szukać. Jego bystre oczy strzelca momentalnie spostrzegły maleńkie żagle na horyzoncie. Było ich dużo, a najpewniej nie widział całości floty.
- A zatem będzie bitwa. - aż zatarł ręce. Uwielbiał walczyć, zwłaszcza z silnymi przeciwnikami. Po rzezi tamtej kolonii wciąż czuł niedosyt. Tam zabijał tylko strasznie słabych. Nie miał tego uczucia, że zrobił coś wielkiego, trudnego. Korsarze wylegli na mury. Mrowie mrocznych elfów patrzyło na powoli zbliżających się, znienawidzonych kuzynów. Jednak większa część zaraz zeszła z murów. Wroga flota była jeszcze daleko. Oprócz tego wyłonili się oni dokładnie za Flotą Druhii. Najpierw muszą ich dogonić, a to będzie trwało dosyć długo. Po co więc trwać na murach w promieniach palącego słońca. Można jeszcze trochę poczekać.
Część korsarzy, tych młodszych, jednak została na murach. Jakieś dwie setki. Jedyną reakcją floty mrocznych elfów było nieco większe skupienie się. Czyli, najprawdopodobniej, będą sobie spokojnie płynąć, aż wysokie elfy będą dość blisko. Potem zrobią zwrot i zniszczą ich. Zatem nie było się do czego spieszyć.
Arnus jednak został i przyglądał się wrogiej flocie. Coś tu było nie tak. Statków było zbyt mało. Co prawda dorównywali nam liczebnie, ale my przecież mamy Czarną Arkę! I okręty na potworach schwytanych we wrzącym morzu. Tego nie da się praktycznie pokonać! Mógł posądzić swoich kuzynów o wszystko, ale nie o tak porażającą głupotę! Taka dysproporcja sił atakującego do obrońcy mogła istnieć tylko jeśli agresor jest zdesperowany, albo atakują z zaskoczenia. Ale jak z zaskoczenia? Przecież mamy ich tutaj jak na talerzu.
Takie myśli pędziły przez głowę Widma, przyglądającego się powoli zbliżającej się flocie. Nagle Arnus zamrugał i przetarł oczy. Statki elfów najzwyczajniej zniknęły! Jak kamfora, jak kamień w wodę. Rozwiały się jak miraż na pustyni, jak iluzja rzucona przez potężnego maga. Mroczne elfy zaczęły szumieć, również zaskoczone przez ich zniknięcie. Wtem Arnus coś wyczuł. Zawsze miał bardzo słaby magiczny talent. Nie umiał nawet choć odrobinę nagiąć wiatrów magii. Mógł tylko wyczuć, gdy ktoś używał potężnej magii. I właśnie teraz, od strony pustego teraz oceanu dobiegło go to uczucie. Jakby kilku potężnych magów rzuciło jakiś nieprawdopodobny czar.

W następnej chwili wszystko się wyjaśniło. Wroga flota pojawiła się tuż obok nich i rozpoczęła atak. Duża część okrętów po obu stronach momentalnie przybliżyło się do siebie i rozpoczęło abordaż. Wiele Druhii zostało zabitych zanim zdołali się otrząsnąć z zaskoczenia. Obok arki pojawiły się dwa smocze skrzydła i mrowie mniejszych. Ich pierwsza salwa zmiotła z murów zewnętrznych ponad połowę korsarzy, którzy tam byli.
- Szlag – Arnus od razu schował się za blanki. W deszczu czarnych strzał tylko tam można było przeżyć. Obok niego kryła się jeszcze dziesiątka wojowników. W pierwszym ataku poległo prawie pół tysiąca mrocznych elfów. Nagle, tuż nad Widmem przeleciało coś dużego. Już drugi raz nie mógł uwierzyć własnym oczom. Rydwan, zaprzężony w wielkiego orła, poleciał dalej i próbował ich ostrzeliwać z balisty. Nie zrobił dużych szkód. Arnus poderwał kuszę i strzelił. Bełt trafił orła pod skrzydłem, między żebra. Nic by mu nie zrobił, gdyby nie to, że miał na sobie nałożoną truciznę, która momentalnie sparaliżowała mięsień piersiowy. Orzeł z rydwanem rozbili się za murami, pozostawiając po sobie dziwnie powykręcane szczątki. Inne rydwany po prostu zestrzelono. Co prawda w większej części napędza je magia, ale martwy ptak był naprawdę ciężki i ściągał go w dół. Ci którzy mieli nieszczęście przeżyć upadek byli zarzynani przez wściekłych korsarzy. Z trzewi Arki w końcu wyszli wszyscy wojownicy. Obsady machin oblężniczych w końcu rozpoczęły ostrzał. Arnus widział, jak wielkie głazy rozbijają mniejsze okręty, a w większych wyrywają potężne dziury. Ale na murach były nie tylko katapulty. Dziwna machina wyrzucająca ogromne metalowe dyski, które odbijały się od wody jak kaczka puszczona przez dziecko. Jeden z nich przeskoczył tuż nad pokładem Smoczego skrzydła, rozwalając dwie balisty i przecinając w pół szereg morskiej straży, nawet nie zwalniając. Następnie odbił się od wody i ściął maszt innego okrętu. Inne strzelały wielkimi dzbanami płonącego oleju. Na statku, który oberwał czymś takim lepiej nie być.
Na murach w końcu sformowały się oddziały kuszników. Rozległ się rozkaz
- Strzelać! - dowódca miał potężny głos, zdolny się przebić przez odgłosy bitwy. Mroczne elfy strzeliły. Każdy wypuścił dwa bełty. Tutaj ukazywała się straszliwa potęga tej broni. Strzały zaćmiły słońce. Przez chwilę panowała dziwna cisza. Jakby cały świat zaczerpnął powietrza, by za chwilę wrzasnąć. Czarny deszcz śmierci opadł wreszcie na statki. Wszędzie pojawiła się krew. Elfy, które nie zdołały się schronić pod tarczami wyglądały jak jeże. Teraz zaczęła się normalna bitwa. Czyli totalny, dogłębny chaos.

Arnus chciał się w końcu zabawić. W padł na pewien pomysł, patrząc na wciąż latające tu i ówdzie rydwany. Głupota jego zdaniem tworzyć coś takiego. Na lądzie mogą jeszcze być. Ale, kurde, przecież nie na morzu, gdzie podstawową bronią jest łuk lub kusza. Jednak mogą się do czegoś przydać. Czekał aż któryś podleci bliżej. W końcu zauważył jednego, kierującego się w jego stronę. Zważył w ręce hak, gotując się do rzutu. Kiedy był odpowiedni blisko rzucił go, zahaczając go o rydwan. Potężne pociągnięcie wzniosło go w powietrze. Zaczął się wspinać. Kiedy był przy barierce nagle zobaczył wyglądającego elfa, najwyraźniej zastanawiającego się, skąd wziął się tu ten hak. Arnus złapał go za kołnierz i wyrzucił z rydwanu. Spadający wymachiwał rękoma, aż zniknął w kipieli oceanu. Widmo weszło do do środka powozu. Ktoś mu wcześniej musiał zrobić przysługę, bo drugi elf leżał w kałuży krwi. Wyrzucił go. Wziął w ręce wodze i spojrzał w dół. Z tej wysokości cała ta bitwa wyglądała dość zabawnie. Jak figurki na stole. Dym z płonących okrętów docierał aż tutaj. Przetarł łzawiące oczy. Pociągnął lekko wodze i skierował rydwan w dół. W stronę jednego z średnich okrętów wysokich elfów.

Skierował rydwan w stronę głównego masztu. Rozpędził go i nagle wyskoczył. Orzeł oczywiście skręcił w ostatniej chwili, ale rydwan uderzył z całą mocą w maszt, odbił się od niego i walnął w pokład wyrywając w nim wielką dziurę. Po krótkiej chwili załoga usłyszała mrożące krew w żyłach trzaski pękającego drewna. Maszt zachwiał się i upadł w kierunku lewej burty. Balast jaki stworzył przychylił w jego stronę cały statek. Spanikowane elfy rzuciły się, żeby go odciąć i wybierać wodę wlewającą się przez dziurę wybitą przez rydwan. Na chwilę zapomniały, że przecież właśnie atakują statek mrocznych elfów. Ci zaczęli ich mordować. Z zdyscyplinowanego wojska wysokie elfy zmieniły się w przerażoną kupę. Teraz mogły wybierać między śmiercią w kipieli a śmiercią z rąk swych mrocznych kuzynów. Większość wybierała to pierwsze dobrze znając okrucieństwo Druhii.

Kiedy już wszystkie wysokie elfy były martwe korsarze wrócili na swój okręt. Kapitan wrzeszczał na marynarzy, każąc im wracać na stanowiska.
- Do roboty! Leniwe kundle! Stawiać żagle! Odepchnąć ten pierdolony okręt! - marynarze rzucili się do wykonywania rozkazów. Arnus aż uniósł brew w podziwie nad ich zgraniem. Nie upłynęła nawet minuta, gdy statek płynął o pełnych żaglach.
- Do zwrotu przez rufę! - rozległ się krzyk i statek zawrócił by nieść śmierć i zniszczenie kolejnym parszywym wysokim elfom. Na pokładzie wszyscy się odprężyli. Nim dotarli na obszar zmagań minęło trochę czasu. Każdy z elfów mógł opatrzyć swe rany, odpocząć trochę i przygotować się do kolejnej walki. Arnus w międzyczasie wszedł na orle gniazdo, aby się przyjrzeć sytuacji. To co zobaczył zaskoczyło go. Nie tak wyobrażał sobie morskie bitwy. Zawsze sądził, że bitwy morskie to epickie zmagania okrętów krążących wokół siebie i ostrzeliwujących się w międzyczasie i próbujących się staranować. A tu widział tylko dziesiątki małych wysp złożonych ze złączonych ze sobą statków. Gdy jeden okręt wygrał swój pojedynek odczepiał się z formacji i płynął pomóc swoim kompanom. Galeon na którym płynął rozwinął już całkiem niezłą prędkość płynąc baksztagiem, którą kapitan, w chwili gdy Arnus poświęcał swoją uwagę dalszemu otoczeniu wykorzystał w całkiem efektywny sposób. Mianowicie staranował mały High elficki statek, przy okazji prawie zrzucając Arnusa z masztu.

Gdy właśnie się przedarli przez wrogą jednostkę stało się coś dziwnego. Praktycznie każdy z elfów posiadający przynajmniej minimalny zmysł magiczny wyczuł jak potężne prądy wiatrów magii popłynęły w kierunku Czarnej Arki. W tym momencie kapitan po raz kolejny zadziwił Arnusa, który pierwszy raz usłyszał tak długą i soczystą wiązankę przekleństw. Gdy kapitan przestał wyklinać wszystko w okolicy zaczął wydawać rozkazy na prawo i lewo, a cała załoga biegała zdenerwowana po całym okręcie.
- Widmo, złaź stamtąd! - wrzasnął dowódca statku. Arnus jeszcze bardziej zdziwiony zastosował się skwapliwie do rozkazu kapitana, przeczuwając jakieś niebezpieczeństwo. Dokładnie w momencie, gdy postawił stopę na górnym pokładzie, coś się zmieniło. Arnus zamrugał i dopiero po chwili dotarło do niego co tak naprawdę się dzieje. Jakiś mag, bądź czarodziejka wpadł na tak genialny pomysł, by przyzwać cyklony. Nie, jednak nie czarodziejka. Jedyną osobą którą znał i będącą zdolną do zrobienia czegoś tak głupiego a zarazem imponującego był Nenzar. A to co się działo znaczyło tylko jedno. Że ten skurwiel dorwał się do jego osobistych zapasów ziół halucynogennych, używanych przy większości śmiertelnych trucizn.

Chmury zaczęły się gromadzić. Nie przejmowano już się walką. Nawet u mrocznych elfów zachował się szczątkowy instynkt samozachowawczy, który właśnie dał o sobie znać. Każdy kto mógł odwracał się i uciekał na własny statek High elficcy magowie używali swej mocy by teleportować chociaż smocze skrzydła poza zasięg cyklonu. Natomiast każdy kapitan mrocznych elfów kierował swój okręt w stronę czarnej arki stojącej w jedynym bezpiecznym miejscu, w oku cyklonu. Statek Arnusa miał szczęście dotrzeć bezpiecznie do strefy ciszy, czego nie można powiedzieć o olbrzymiej części floty druhii. Niszczycielski tajfun zmiótł z powierzchni wody każdą spóźnioną jednostkę, nie bacząc na to po której stronie walczyła.

***

Arnus stał i podziwiał pomysłowość czarodziejki. Gdy wrócił po bitwie na Czarną Arkę od razu poszedł do czarodziejki, by wstawić się za magiem. Na jego słowa czarodziejka machnęła w szlachetnym geście ręką i zapewniła, że kara nie będzie miała śmiertelnego skutku i zabawi ją przez pewien czas. W tym momencie Nenzar, którego jeszcze nie opuściły jeszcze skutki zażytej mieszanki, gibał się tam i z powrotem, powieszony za nogi liną na środku sali balowej, na wysokości jakieś półtora kroku, próbując uniknąć żaru ogniska rozpalonego dokładnie pod nim. Cała arystokracja pękała ze śmiechu, bądź dorzucając drwa do ognia, bądź pomagali magowi popychając go bardziej w stronę ogniska.

Parę dni potem arka zatrzymała się, by naprawić poniesione uszkodzenia. Na brzeg wyległy tysiące niewolników i prace, które każda inna rasa by naprawiała miesiącami zostały wykonane w dwa dni. Po czym flota ruszyła w dalszą podróż.

Flota druhii straciła 56 statków zwyczajnych, drewnianych, jeden okręt na potworze i lekkie uszkodzenia arki. Pozostało trzydzieści cztery statki, pięć okrętów na potworach i oczywiście Czarna Arka. Z siedmiu tysięcy mrocznych elfów śmierć poniosło około trzy tysiące.
Ostatnio zmieniony 27 maja 2013, o 19:43 przez Grent, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny

Arystoteles

Awatar użytkownika
Mistrz Miecza Hoetha
Falubaz
Posty: 1011

Post autor: Mistrz Miecza Hoetha »

Krasnoludy z furią rzuciły się na elfy. Irthilius nie pozostał dłużny, wślizgnął się pomiędzy długo brodych furiantów i zaczął zadawać im szybkie ciosy w specjalne punkty na ciele, po chwili trójka z nich została sparaliżowana a trzeci leżał na ziemi zwijając się w bólu. Elithmair nie był idiotą wiedział, że krasnoludy nie zabiją go, mimo to odczuwał strach. Wydobył z kieszeni pancerną rękawice i jednym ciosem rozkwasił nos karła. Nie na wiele to się jednak zdało, ponieważ dwójka innych chwyciła go za nogi i powaliła.
-Za brodę i za Aslana!-wrzeszczał w pijanym amoku jakiś krasnal.
Inny podszedł do powalonego Elithmaira i jednym ciosem złamał mu nos.
-Zaśpiewaj coś jeszcze długouchykłamco!
Kolejny cios, elf wierzgnął próbując się uwolnić ale krasnale trzymały mocno. Nagle rozległ ryk i jaszczuroczłek wpadł w szał. Rozbijał stoły i potężnymi ciosami łapy w której trzymał gnoblara obalał krasnoludów. Elithamir szarpnięciem uwolnił się, ale znów dostał w twarz, z jego nosa płynął już mały strumyczek posoki. Irthilius doskoczył do krasnoludów trzymających szlachcica i składając ręce w tajemny znak wyzwolił falę energii która miotnęła krasnoludami o ścianę. Elithamir wstał i dobył miecza. Ostrze zalśniło metalicznie. Tuż obok niego Irthilius zrobił to samo. Krasnoludy widząc to dobyły toporów.
Rozległ się huk.
-Stać do cholery!-zawołał całkowicie nie po elfiemu Atheis, trzymając w ręce dymiący pistolet. Wszyscy zamarli.- Jak wam się coś nie podoba w mojej balladzie to zaśpiewajcie własną proszę bardzo, nikt się nie obrazi! Ale sztuka nie powinna nas poróżniać!
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony

Awatar użytkownika
Rogal700
Chuck Norris
Posty: 429
Lokalizacja: Bieruń

Post autor: Rogal700 »

Nikt nie przerywa dobrej bitki!- ryknął Khartox chwytając Atheisa oburącz i ciskając nim w tłum zszokowanych awanturników. W tym samym czasie Żelazna skóra wskoczyła między kislevczyków pociągając jednemu z dyni. Walka rozgorzała na nowo. Khartox wyczuł okazję poobijania lic kilku elfim paniątkom. Pięści minotaura uderzały zupełnie na oślep odrzucając wszystkich którzy mieli nieszczęście znaleźć się za blisko. Na sali jednak była istota godna walki, godna aby ją sprawdzić. Krwawy róg ryknął kiedy tylko udało mu się przebić do jaszczura. Jego woń przyprawiała go o istną rządze krwi.
-Chodź tu i pokaż coś wart- rzekł minotaur starając się wziąć na rogi swojego zimnokrwistego oponenta. Jednak ten zachował spokój i złapał za nie i z całej siły naparł. Loq-Kor-Gar w końcu odrzucił nieznacznie wroga. Miedzy bestia wywiązała się walka na pięści.
W tym samym czasie gor nadal starał się rozszyfrować listę uczestników.
-Nareszcie spokój… zero śpiewów- warknął pod nosem.
WoCH W.19/R.9/P.7
Razem:35

Awatar użytkownika
Morti
Mudżahedin
Posty: 345
Lokalizacja: Wrocław

Post autor: Morti »

Wszystko wskazywało na to, że rozejdzie się po kościach. Wystarczyła chwila, aby spokój zamienił się w rozrubę jakiej to miasto nie wiedziało. Pacyfikacja kislevkich wojsk szła sprawnie, w zastraszającym tempie powiększały się leżący pod ścianami nieprzytomni. Jedynym niepokojącym zdarzeniem była ilość czekających na wejście kolejnych żołnierzy. Nieustane fale nacierających nie przeszkadzały "gościom" w dalszej zabawie, wręcz przeciwnie każdy lał każdego jak opętany.

-Zabawę czas zacząć - wykrzyknął Ludwig i skoczył pomiędzy walczących okładając kogo popadnie.

Anna wstała, uchwyciła jedną z tutejszych ław i miotnęła ją, jakby ta była piórkiem. Ciężki mebel przeleciał parę metrów po czym obalił na ziemię sporą grupkę kozaków usiłujących skopać jednego z krasnoludów.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

-O nie! On do nas strzela! Nigdy na to nie pozwolimy! - wrzasnął Mulfgar i juz chciał rzucić się na elfa ,kiedy minotaur wkroczyłdo akcji. Rozwścieczone i podpite krasnoludy rzuciły sie na resztę obecnych. Rzucając stołami i wyamchując butelkami.


Bothan kroczył przez miasto ,wieść ,ze widziano tu Malakaia Makaissona wielce go zaskoczyła ,poznał on go wiele lat temu ,podczas wielkiej bitwy morskiej w Norsce ,McArsmstrong dowodził tam eskadrą żyrokopterów.
-Mistrzu Bothanie! Mistrzu Bothanie!- wrzeszczał Fland biegnąc za inżynierem - Pozwól ,że będę ci towarzyszył!- Bothan kiwnął głową na zgodę i ruszył w kierunku doków. Kiedy krasnoludy był prawie przy porcie ,dostąpiła do nich spora grupa gnoblarów ,ich dowódca stojacy na innym gnoblarze wrzasnął -Co jest?! Z drogi wymoczki! Ja tu rządzę na dzielni! Wypierdzielać z drogi ,korniszony!- Bothan spojrzał na Fluffiego i warknął -Koniec twojego życia.- po czym z całej siły kopnął nim jak piłką. Gnoblar odleciał 4 metry -Zaraz ja być nietykalny! Sram na ciebie! Podpisałeś umowę!- wrzeszczał gnoblar ,gdy krasnolud dochodził do niego z zaciśniętą pięścią. Bothan zatrzymał się -No tak... regulamin...- ale szybko złapał innego gnoblara -Ale on nie jest nietykalny!- warknął i zgniótł mu głowę ,po czym wskazał na kolejnego -Ten też nie!- i żelaznym podkuciem buta roztrzaskał mu czaszkę. Kiedy Bothan zabił trzeciego i czwartego ,do Flanda poszedł jakiś gnoblar odziany w pomarańczowo-zielone łachamny i wrzasnął wskazując na krasnoluda -Chwileńka! W taka raza ,ten też tykalny...- jednak zanim zdążył coś dodać ,Fland ciosem "z bani" roztrzaskał mu głowę. Fluffy wrzasnął -Spierdalamy! Maja przewagę liczebną!- wszystkie gnoblary pokwiały głowami i ruszył za dowódcą. Bothan machną ręka do czeladnika po czym udali się w tronę parostatku.

[Sorry za pożyczenie psotaci ,ale mam nadzieję ,że nie zabraknie Ci paru gnoblarów ;) ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

ODPOWIEDZ