Bitwa była na 978 punktów.
- Antoine Od Konia? - wąsaty, gruby szynkarz zaniósł się śmiechem powtarzając imię i przydomek. - Twój towarzysz ma jakieś kłopoty?! No wiesz, z niewiastami?
Stal była zimna. Przerażająco.
Głownia miecza Cedrica oparła się o miękki podbródek właściciela "Trzech Kielichów". Szynkarz nawet nie zauważył, kiedy ten młokos go dobył.
- Leon, chamie - powiedział miękko Cedric. - Nigdy nie mów do mnie na "ty". Zapominasz się. I jeszcze jedno: Antoine zdobył swój przydomek w okolicznościach, których twoje tępe, obmierzłe, niehonorowe jestestwo nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić. Gdy mierzył się z przeciwnikiem, który ściąłby krew w twych żyłach szybciej nawet, niż twoja wielkocycna małżonka zmienia swych nałożników.
- Daj spokój, Cedric - przerwał mu Antoine Od Konia. - Napijmy się.
Do moich tradycyjnych w początkach 2008 roku sił (8 realmów, damselka, trzech paladynów, 13 łuczników) dołączyli debiutujący erranci. W liczbie pięciu. Jeden ze sztandarem i dowódca. Standardowo wystawiłem wszystko, co miałem pomalowanego (przynajmniej mniej więcej

Tomb Kings też wystąpili mniej więcej tradycyjnie. Dwóch liche priestów, książę, łucznicy (całkiem spora hałastra), katapulta, skorpion.
Pole bitwy. Po dwóch stronach lasy, korytarz łączący strony był tylko jeden, dość szeroki (za to przedzielony idącym wzdłuż niego żywopłotem - bardzo ważny element taktyczny jak się okazało).
Rzecz jasna modliłem się, więc Zapał ruszył pierwszy.
Dzień, w którym Antoine de Belleville stał się Antoinem Od Konia był chłodny i wietrzny. Od strony przechodzących obok na wyznaczone pozycje łuczników Antoine słyszał głośne komentarze tego faktu.
- Paniszcza szedżą w tych szwoich namiotach, nicz dźywnego że terasz chcze im sze rożerwacz na wiaterku, psia ich żawszona macz! Nie, Nicolasz, nie bede czicho! Wolnoszcz szłowa, nie żatkasz uszt głoszowi ludu!
- Grzmiący, strzel mu przez łeb zanim Thieroult go usłyszy. Albo któryś z tych błędnych rycerzyków w stalowych kalesonach.
- Wasza niewolicza mentaloszcz nie powszczyma...
Głosy oddalały się wraz z Zastępem Żelaznej Brwi. Został niestety zapach "Głosu Ludu", wiatr zdawał się skrzętnie omijać jego rozbudowany bukiet. Antoine westchnął ze zrezygnowaniem.
Moje siły rozmieszczone zostały następująco:
Na lewym skrzydle stanęli erranci oraz stojąca obok damsel. Ich lanca pomknąć miała w ciasny przesmyk między lasem liściastym a ruinami wieży w Korytarz, przejechać przez niego na skos i wbić się w ewentualne siły, które Zapał wystawi na przeciwległym narożniku stołu.
W środku, za ruinami wieży, stanęli trzej paladyni. Centralne położenie miało dać im możność wspierania tego mojego skrzydła, któremu szłoby gorzej.
Na prawym skrzydle stanęło moje rycerstwo (knights of the realm) oraz łucznicy. Naprzeciw siebie mieli Korytarz, stali w ten sposób, że mogli swobodnie wejść w niego albo z lewej, albo z prawej strony żywopłotu o którym wspominałem na początku.

Zdecydowana większość szkieletów ustawiła się po mojej lewej stronie. Tam stanęła katapulta, skorpion, książe, hierofant i łucznicy. Drugi czarownik oraz oddział rydwanów stanęli po prawej stronie domostwa.
Mój plan był taki: wykorzystam położenie żywopłotu do zmasowanego uderzenia dwoma szwadronami jazdy na tę koncentrację sił Zapała z lewej strony. Kombinowałem, że żywopłot mocno utrudni atakującym rydwanom manewry, dzięki czemu nie będą mogły zaszarżować szybciej na moich rycerzy. By upewnić się, że rydwany faktycznie nie zdążą, postanowiłem podesłać mój Task Force złożony z trzech paladynów pod bór iglasty, by pod jego osłoną kontrolował przejście między świerczkami a domostwem z którego do Korytarza wyjechać mogły jedynie rydwany (wtedy bym je zaszarżował).
Jak to zwykle z moimi planami bywa i ten wyszedł jedynie częściowo.
Ruszyli stępa. Gdzieś tam zza niedalekiego żywopłotu majaczyły sylwetki zbliżających się trupich rydwanów. "Nekromanci z Khemri" pomyślał zupełnie niepotrzebnie. Przecież wiedział, z kim się zmierzy.
Jadący obok niego Fulko de Hainault głośno modlił się do Pani, Antoine skrzywił się odruchowo z niesmakiem. Fulko był znanym rozpustnikiem, jego modlitwa brzmiała w tym kontekście jak ponura drwina. Garnczkowy hełm ukrył jego irytację.
Sztandar hrabiego Dalle łopotał mu nad głową. Był dziś chorążym jego oddziału, na głowie miał rzeczy ważniejsze, niż wątpliwa dewocja "Purpurowego Dziwkarza".
Przed nosem przegalopowali mu Rycerze Królestwa. Właśnie przechodzili w cwał, znak, że rozpoczynali szarżę. Michel du Dalle wstrzymał błędnych rycerzy, by jej nie zakłócić. Fulko i Rudy Roger zaczęli głośno protestować.
- Oni zbiorą całą zabawę!
- Zostanie nam dobijanie rannych! Atakujmy!
Dalle był nieubłagany. Rozkaz do podjęcia marszu dał dopiero wtedy, gdy ostatni kolorowy wojownik zniknął za ścianą lasu. Ruszyli w ślad za Rycerzami Królestwa, ignorując zbliżające się powoli rydwany wroga.
Gdy minęli las, oczy zalała mu płomienna groza.
Bardzo szybko okazało się, że nie będzie to dla mnie łatwa bitwa. Zapał jak zwykle popisał się umiejętnością bezbłędnego zgadywania odległości i umieścił płonący pocisk z katapulty dokładnie w moim oddziale rycerzy królestwa. Z miejsca zeszło trzech wojowników co sprawiło, że nie mogłem już mieć nadziei na bonusy z szeregów. Zdziesiątkowany oddział zaszarżował Tomb Princa, lecz ten wytrzymał uderzenie (tracąc bodaj jedną ranę). Wkrótce do zabawy dołączył szarżujący skorpion i liczba moich rycerzy zaczęła topnieć w oszałamiającym tempie.
Zdecydowanie lepiej szło mi na prawym skrzydle. Ponieważ miejsca w "pułapce paladynów" było mało, pojechało tam tylko dwóch z nich, chorąży armijny został pod wieżą. Rydwany wyjeżdżały ostrożnie, nie chcąc najwyraźniej nadziać się na moją szarżę. Dostały się za to pod ogień moich łuczników, który zadali im nawet jedną ranę. Na atak na flanki moich oddziałów rycerskich rydwany nie miały szans (ze względu na przeszkadzający im żywopłot).
Wtedy wpadł mi do głowy nowy pomysł. Wykorzystując ogromną mobilność paladyna na pegazie, poleciałem nim na tyły rydwanów, zagrażając im tym samym szarżą od tyłu. Dzięki czarowi stojącego obok liche priesta rydwany zdołały się wprawdzie odwrócić, ale wtedy z tyłu zaszarżował je drugi paladyn. Wzięte w kleszcze rydwany posypały się zupełnie, ginąć w ciągu bodaj jednej rundy. Co więcej, kontynuujący dzięki temu szarżę paladyni wbili się jeszcze w kapłana, którego oczywiście też starli z powierzchni ziemi.
W tym momencie bitwy straciłem damselkę (ustrzelili ją wrodzy łucznicy), ale byłem zasadniczo dobrej myśli. Resztkom realmów na pomoc jechali już erranci...
Skorpion. On miał jeszcze skorpiona. I nie miał najmniejszych skrupułów, by go użyć.
Gigantyczny, kościany skorpion wyrywał krwawe bruzdy w linii broniących się jeszcze Rycerzy Królestwa.
- Za Panią! Bretonnia i Dalle!
Błędni rycerze wbili się w bok potwornego kolosa, impet uderzenia złamał im kopie. Niemal ubity skorpion odwrócił się w ich stronę. Z samobójczą fascynacją Antoine obserwował, jak zasklepiały mu się rany.
Odrzucił bezużyteczną już kopię i sięgnął po miecz. Strach pętał mu dłonie. Jedno ze szczypiec dosłownie rozerwało hrabiego Dalle, sięgając przy okazji jakiegoś Rycerza Królestwa. Jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić, że dumnej roty rycerskiej już nie było. Zginął też jadący na pegazie Plancharde, baron który dowodził całą ich armią. Byli tylko oni, błędni rycerze, niedoświadczone młokosy nie walczące jeszcze z nikim, poza ćwiczebnymi manekinami. O Pani...
Głowa Fulka oderwała się od korpusu, siejąc wokół krwawym deszczem. Rudego Rogera właśnie dobijał jakiś pieszy szkielet w ciężkiej, złotej biżuterii.
Został sam. Otaczała go śmierć, ta metaforyczna jak i ta okrutnie dosłowna.
Wtedy właśnie stał się Antoinem Od Konia.
Tomb Prince i Skorpion z niewielką pomocą katapulty i hierofanta który zregenerował skorpiowi trzy rany zmasakrowali mi dwa oddziały jazdy. Przeżył tylko chorąży errantów. Zginął nawet generał na pegazie, który po likwidacji liche priesta na prawym skrzydle zaszarżował skorpionowi w tyłek (trzy ataki poszły w próżnię po wyrzuceniu 1, 1, 2 - a rzucałem na 3+). Chorąży oczywiście też nic nie wskórał.
Ale jego wierzchowiec i owszem

Koń chorążego zabił Skorpiona. Dzięki temu w Combat Resulcie wygrałem jednym punktem. Który spowodował, że posypał się również Tomb Prince.
Tak dramatycznego i totalnego zwrotu sytuacji jeszcze nie widziałem.
Reszta to już dobijanie khemryjskich resztek.
- Nie... nie wiedziałem - wystękał gruby szynkarz rozpaczliwie starający się nie przełykać śliny. - Powiem Nobowi, by wierzchowcowi... szlachetnego Antoina... dać podwójną ilość owsa.
- Nie musisz go aż tak rozpieszczać - odpowiedział Antoine Od Konia. - Czarnemu Płomieniowi wystarczy świadomość, że jego pan napił się piwa. Dużo piwa.
- Jego konia pokrzepia też świadomość, że Antoine i ja nie jesteśmy w nocy samotni. Uczona wieczorna konwersacja z dajmy na to twoimi córkami Leon ukoiłaby nasze stargane nerwy.
- Tak, mój koń o mnie dba. Niebywale opiekuńcze z niego zwierzę.