Bitwy owej byłem bezstronnym świadkiem, a stoczyli ją 'Sevi' z 'Kraggiem'. Potyczka niewielka, na bodajże 650 punktów. Jak widać rozegrana została na nowym, wspaniałym stole, który zawdzięczamy ciężkiej pracy elfich ogrodników - czyli głównie Seviemu

___________________________________________________________
-Torad, głupcze! Zatrzymaj się!
Jednak thane Torad miał dość czczej gadaniny. Szczególnie że był krasnoludem prostym jak stylisko topora, za którego pomocą zwykł rozwikływać problemy. Zwrócony plecami szedł w stronę szańców.
-To samowola, pójdziesz pod sąd! – grzmiał niezrażony brakiem reakcji Alfrik.
On, rozjemca Rady Barak-Varr nie miał pojęcia jak przemówić do rozumu Torada. Załagodzenie sporu, który porywczy thane toczył z grupą wysokich elfów, jeszcze niedawno wydawało się prostym zadaniem i najwyraźniej konflikt zostanie rozwiązany. Tylko zamiast mówców głos zabiorą młoty, topory i broń ognista najróżniejszych kalibrów.
-Torad, chcę ci pomóc, wysłuchaj mnie – negocjator próbował dalej, innym tonem.
-Żadnego z ciebie pożytku polityku. Weź topór i stań z nami ramię w ramię, tak możesz pomóc!
-Wpierw musiałby wiedzieć, z której strony go chwycić – dodał któryś z wojowników, wywołując salwy śmiechu.
Nie tak to miało wyglądać. Zaczęło się miesiąc temu, gdy piracka fluita z Sartosy osiadła na skałach nieopodal stąd. Torad ze swoimi żołnierzami spenetrował "opuszczony" wrak, zdobywając skarby warte wieleset imperialnych koron. Niestety wcześniejszymi właścicielami towarów były wysokie elfy i Ulthuańczycy upomnieli się o swoje dobra. Później poszło o procenty i... Ech... Szkoda gadać.
-Uparty durniu! Co mam teraz czynić? – wzrok Alfrika spoczął na leżącym w trawie orężu.
_______________________________
Wojownicy byli gotowi do potyczki. Nagle między zwarte szeregi wcisnął się rudobrody krasnolud, by stanąć za plecami Torada.
-No, no, chylę czoła, może jeszcze będzie z ciebie khazad – thane przywitał nowoprzybyłego.
-Tą siekierkę żonie ukradłeś? – czyjś komentarz ponownie wywołał ogólny rechot, choć znacznie mniej szyderczy niż ostatnio.

Torad i jego kompania
Nie wiedział co powiedzieć. Do cholery! Nie przybył tu walczyć! Był politykiem z krwi i kości, więc jego myśli wciąż zaprzątały kalkulacje: "co się stanie gdy przegramy?", "a co gdy wygramy?". Pogrążony w takich rozmyślaniach nie patrzył wokoło, szkoda, bo było na czym zawiesić wzrok. Oto na prawej flance trójka kanonierów sposobiła do strzału organki – śmiercionośną broń, odlaną w ludwisarniach mistrza Dinnauka Żelaznorękiego. Nieco bliżej stali gromowładni, zbrojni w muszkiety zdolne powalić skalnego trolla. Tuż obok balista, choć sprawiała wrażenie pamiętającej czasy Wojny o Brodę, wciąż spisywała się wybornie. W końcu trzon armii – regiment wojowników klanowych pod wodzą thana Torada, zwanego Cichym. Ich tarcze zatrzymały niejedną szarżę, a topory rozbiły setki wrażych łbów.


Nie gorzej prezentowali się przeciwnicy, szczególnie dumni smoczy książęta. Alfrik zapewne wyceniłby ich siwe rumaki na dziewięćset koron za sztukę (zrobiłby to, gdyby nie myślał teraz nad innymi rzeczami). Po prawej, w równym ordynku, stanęli włócznicy, obok przysiadł ogromny orzeł, a w lesie kryła się niewielka grupa harcowników.


-Chcecie "swoich" przypraw, jedwabi i złota rwiesyny?! Chodzicie je zabrać! – wrzeszczał Torad w stronę elfów.
Przekrzyczałby najcięższą, oblężniczą kolubrynę, co z stało w dziwnej sprzeczności z przydomkiem thana. Obelgi jednak nie sprowokowały Ulthuańczyków, którzy nadal trzymali pozycje.
-Panie, to było dobre posunięcie – Alfrik podjął ostatnią próbę agitacji. – Pokazaliśmy im nasze siły, teraz trzeba wysłać posłów i wywalczymy kolejną dziesiątą część tow...
Jakby w odpowiedzi na te słowa, w oddali zabrzmiały trąbki, wrogie szeregi zafalowały, elfy wykrzyknęły coś w swoim melodyjnym języku, po czym ruszyły do natarcia! Nie było odwrotu.
_______________________________
Organy zagrzmiały basem czterokrotnie, zawtórował mi klekot dziesięciu luf muszkietów. Huk był nie do zniesienia, przywykły do słuchania uczonych mów i politycznych oracji Alfrik ogłuchł. Ostry zapach prochów wypełnił powietrze, a biały dym przesłonił strzelców.

Przebieg bitwy
Pozbawiony jednego ze zmysłów, Alfrik nadrabiał ten brak stając na palcach i lustrując dokładnie pole bitwy. Po chwili opary zrzedły, cel ostrzału – regiment włóczników poniósł ciężkie straty. Rozczłonkowane trupy zaścieliły polanę, tylko garstka ocalałych brnęła naprzód.
Balista kolejny raz udowodniła, że "reformatorzy" armii, którzy miejsce tych machin widzą w roli drewna opałowego, powinni stuknąć się w czoło (nieraz). Wystrzelony z mistrzowską precyzją bełt trafił nadlatującego orła! Ptak z dwumetrowym drzewcem w piersi uderzył o ziemię, ryjąc w niej dziobem długą bruzdę.
Już po pierwszej salwie sytuacja elfów była niewesoła, a najgorsze miało dopiero nadejść. Kolejny wystrzelony z balisty pocisk przebił elfiego generała, mknący z ogromną mocą bełt przyszpilił nieszczęśnika do własnego wierzchowca. Wraz ze śmiercią ukochanego przywódcy, z elfich serc znikła resztka nadziei na zwycięstwo.
Sprawca owego zuchwałego strzału, balistyk Udar Szkiełko nie doczekał jednak gratulacji, wiwatów i toastów, które zapewne otrzymałby po bitwie. Alfrik mógłby przysiąc na Grungniego, że elfi wojownicy wyrośli dosłownie spod ziemi. Zbrojni w miecze wdarli się do okopu osłaniającego balistę, okrutnie mszcząc się na zabójcach swojego pryncypała.
Część wojowników klanowych rwała się by ruszyć z odsieczą, jednak Torad nie mógł na to pozwolić, do odparcia szarży smoczych książąt potrzebny był każdy żołnierz. Wróg zbliżał się nieubłaganie. Oddziały dzieliło czterdzieści kroków, trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć, pięć....
Rozbłysk z prawej! To organki i strzelcy dają ognia w włóczników. Zdziesiątkowane elfy, pogodzone ze swym marnym losem, nacierają na kanonierów. Rozpoczyna się rwany, chaotyczny bój.

Obrona organków
W ostatniej chwili osłonił się tarczą! Wymierzona w Alfrika kopia ugrzęzła między deskami. Krasnolud oddał niecelnie, przecinając toporem powietrze. Ciepła krew chlusnęła mu w twarz, coś twardego jak skała zderzyło się z jego łbem, gasząc światło.

Ostatnia szarża smoczych książąt
-Ha! Żyje! Mówiłem, że głupi ma zawsze szczęście.
-Hej! Pomóżcie przesunąć tego konia!
-Raz, dwa i już! Raaaaaazem!
-Wstawaj polityk, nie czas na odpoczynek.
Przed sobą ujrzał cztery brodate twarze i kilka wyciągniętych doń, pokrytych zaschniętą posoką, rąk. Czyżby tak wyglądali jego sławetni przodkowie? Nie...
Podniósł się samodzielnie. Nie był ranny, to dogorywający obok nieszczęśnik z rozwaloną szyją upaćkał go krwią. Nieopodal ujrzał dwa następne trupy. Natarcie kawalerii odparte ze stratą trzech wojowników? Niebywałe. Odtrącił próbujących mu pomóc i ruszył przed siebie. Balista rozbita, śmiertelnie ranny Udar Szkiełko konał wsparty o resztki machiny, elfy się nie patyczkowały - pozbawiały balistyka oczu. Rozradowani gromowładni palili z muszkietów na wiwat. Organki nietknięte, choć obok leżało, przykryte kawałkiem płótna, ciało. Siedmiu khazadów zabitych. Dopiero teraz do jego głowy docierało, że odnieśli wielkie zwycięstwo. Właśnie, gdzie są elfy?
-Wyrżnęliśmy wszystkich – Torad zdawał się czytać w myślach skołowanego Alfrika. – Wygraliśmy, a teraz napij się z nami piwa bracie!
-Wygraliśmy?! Pobiliśmy naszych sojuszników, miast walczyć z prawdziwymi wrogami! Jakież to ludzkie...

Krajobraz po bitwie