Graniczny Incydent
Moderator: RedScorpion
Graniczny Incydent
Kapitan von Hilder właśnie kończył zakładać zbroję. Był z niej niezwykle dumny, bowiem pochodziła ona z meteorytowego żelaza- niezwykle rzadkiego surowca, który nadaje zbroi niewyobrażalną ochronę i twardość. Raz jeszcze sprawdził miecz u pochwy.
Franz von Hilder był wysokim mężczyzną, miał długie,kruczoczarne włosy i duże, bystre oczy. Pochodził z zamożnego rodu. Jego ojciec był doradcą na dworze samego szalonego Mariusa- księcia elektora Averlandu.Z racji tego Franzowi była przeznaczona wojaczka w armii żółto-czarnych. Dzięki wielu sukcesom, wysokim zdolnościom dowódczym, charyźmie i trafności podejmowanych decyzji szybko awansował do pozycji Kapitana. Właśnie teraz był na misji. Krasnoludy z Karaz-a-Karak, w tych ich górskich twierdzach, nie mogą uprawiać żadnych zbóż. Więc muszą je odkupywać od ludzi, którzy chytrze wykorzystali to, że mają monopol i narzucili kurduplom wysokie ceny. Ale skąpce z gór wolą głodować niż kupić zboże za taką cenę. Jednak zdesperowana grupa krasnoludów z twierdzy postanowiła zdobyć zboże. Przekroczyli Przełęcz Czarnego Ognia równo 5 dni temu. Weszli do wioski od Grenzstadt o około 80 km. Wszystkich mieszkańców zapędzili do największej stodoły w mieście. Spalili stodołę i zabrali zboże. Jedyny który ocalał to myśliwy- Vincent Goth, który wracał z polowania. Pojechał do Grenztadt jak najszybciej mógł i tamtejszemu prefektowi przekazał wiadomość. Z miasta wysłano właśnie Franza by wziął zapłatę od krasnoludów w postaci krwi. 2 Dni gonił powolnych złodziei, aż w końcu dzisiaj mieli ich złapać.
Kapitan siedział wygodnie na łóżku i czekał na swojego heralda. Rozmyślał o tym, że już niedługo zima i wreszcie wróci do domu.Przynajmniej na chwile. Z zamyślenia wyrwał go głos heralda:
-Herr Hilder! Już czas!
-Dobrze.
Franz wyszedł z namiotu na świeże powietrze. Dopiero teraz poczuł jak duszno było w namiocie. Słońce leniwie wisiało nad horyzontem. Wiatr lekko targał sztandary i proporce. Jego skromny batalion ustawił się zgrabnie przed obozem , gotów do wymarszu. Kapitan von Hilder dosiadł swojego pegaza- Tangana. Piękny, brązowy koń ze skrzydłami był jego najlepszym przyjacielem. Franz zgrabnie podleciał na przód armii.
-Wymarsz- powiedział spokojnie acz wystarczająco głośno by usłyszeli go wszyscy żołnierze. Droga była prosta. Teren miał coraz więcej roślinności, w końcu oddalali się od przełęczy.
W końcu, po niecałej godzinie, von Hilder zobaczył Krasnoludy. Były gotowe do walki. Zatrzymał armię i wziął lunetę- cudowny wynalazek inżynierów z Nuln. Powoli obejrzał pole, na którym dojdzie do starcia. Po stronie ludzi stał mały lasek, kołysany przez wiatr który się nagle zerwał. Kapitan ściągnął lejce i zleciał trochę niżej. Znów zlustrował pole. Na samym środku płynęło jeziorko. Na lewej flance po stornie krasnoludów stała górka. Na prawej flance wyrastał zagajnik a po stronie ludzi wzniesienie. Von Hilder spojrzał na Krasnoludy. Były już ustawione. Na górce stała katapulta, pod nią 10 kuszników z Thanem, który dumnie niósł sztandar bitewny. W centrum ustawili się Młótownicy z następnym Thanem, można to było poznać po starannie splecionej, białej brodzie. Za nimi stała armata przy której docucano właśnie jednego pijanego obsługanta. Za lasem ustawili się następni kusznicy. Franz szybko zaczął wydawać rozkazy. Równo naprzeciwko ustawił kuszników, co by widzieli cały pole bitwy. Za nimi stanął Mag Bitewny- Sigismund Gretto. Obok równo ustawili się rycerze zakonni i swoimi gestami prowokowali Młotowników. Na górkę wjechała właśnie armata, a wcześniej rakietnica. Po prawej stronie górki ustawili się Rajtarzy. Zaś sam Kapitan stanął za lasem, naprzeciwko wrogiej katapulty.
W końcu prowokowani Młotownicy nie wytrzymali i szaleńczo rozpoczęli bieg na rycerzy. Wystrzeliła też cała bateria krasnoludzka. Armata nie trafiła, a to wszystko przez tego pijanego krasnoluda ,który w ostatniej chwili oparł się o lufe i zmieniał kierunek lotu. Wtedy pozostali obsługanci go związali i musieli se radzić we dwójkę. Niestety na drugiej flance ,katapulta nie miała takich problemów celny strzał i padł jeden rycerz. Umarł szybko i cicho lecz gdyby nie wiatr, który teraz naprawdę szalał nie skończyłoby się na jednym. Na prawej flance kusznicy oddali salwę, pod którą zginęło 2 Rajtarów. Wszystko działo się tak szybko, że Franz nie zdążył wydać żadnego rozkazu. Krasnoludy były bardzo dobrze zorganizowane, przecież to wszytko działo się w zaledwie 30 sekund. Dopiero teraz zdołał coś konkretnego rozkazać. Wzniósł się do góry, ale szybko nim zakołysało. Tangan nie radził sobie z wiatrem. Kapitan zręcznie wylądował w lesie. Zamierzał przeczekać wiatr,a na dodatek był tu bezpieczny. Niestety musiał stąd strasznie wrzeszczeć, żeby go usłyszeli podkomendni. Po krótkich instrukcjach rycerze zakonni zamarkowli szarżę na Młotowników, po czym zmienili kierunek galopu i skierowali się na armatę. Rajtarzy natomiast schowali się przed kusznikami za zakonnymi. Kusznicy wystrzelili swe bełty do krasnoludzkich kuszników i mimo niekorzystnego wiatru zabili 4. Jednak morle, które dawał sztandar armijny zatrzymały kuszników na swoich pozycjach. Rakietnica natomiast nie miał tyle szczęścia i zwiało ją okropnie. Franz spojrzał na centrum walki. Rycerze zbliżali się coraz bardziej do działa, a rajtarzy okrążyli Młotowników. Ci obracali się właśnie do rycerzy. W jednym niemal momencie wystrzelili kusznicy. Obu armi. Krasnoludzcy do zakonnych, ludzcy do elitarnych krasnoludów z młotami. Nie zginął żaden krasnolud natomiast 2 rycerzy padłobez życia na klepisko.
Sigismund Gretto parsknął z irytacji. Po raz kolejny te pieprzone pokurcze roziwły wiatry magii.
Franz von Hilder spojrzał na sztandary. Wreszcie wiatr się uspokoił, kusznicy oddali salwę ,więc teraz był idealny moment na wyjście z kryjówki. Kapitan poderwał pegaza do lotu a zaraz potem do szarży na kuszników. Chwila wydawała mu się wiecznością. Jakby czas zastygł. Widział wtedy przerażone twarze krasnoludów. Przebił kopią gardło jednego i brzuch następnego kusznika, po czym wyciągnął miecz. Odciął nim głowy następnym dwóm pokurczom. Wzniósł się znowu w przestworza. Po czym znowu zanurkował. Miejsce, z którego przed chwilą startował było całe w posoce. Spojrzał na trupy. Brody były pozlepiane krwią. Reszta to powyginane zbroje (U krasnoluda w końcu nic więcej nie widać). Von Hilder teraz wybrał sobie na cel Thana. Ten jednak sprytnie zamachnął się sztandarem i zwalił Franza z siodła. Pegaz na szczęście wylądował spokojnie trochę dalej i zaczął szarżę. Mimo bulu i pewnie połamanych żeber kapitan wstał podniósł miecz i stanął oko w oko z Thanem. Franz zrobił krok do przodu, po czym wypad i pchnięcie . Krasnolud tylko zrobił krok do tyłu i spróbował zmiażdżyć marną człeczynę. Franz przeturlał się na bok na raz wstając i nogą przytrzymał młot Thana. Poczył ogromnym zamachem przeciął krasnoluda na pół. Spojrzał na pozostałą dwójkę kuszników. Już nie żyli. Pegaz właśnie wykończył drugiego. Von Hilder podniósł sztandar, wydał przerażający wrzask i kolanem złamał go na pół. Chwile później ze strony Imperialnych strzelców dobiegł okrzyk radości. Franz spojrzał na pole walk. Żyrokopter, który właśnie wyleciał z lasu wystrzelił płomieniami w Rajtarów, którzy szarżowali na Młotowników. Jednak jakimś cudem nie zginął ani jeden. Chwile potem latająca maszyna krasnoludów stanęła w płomieniach po tym jak magowi udało się wreszcie przywołać deszcz ognia.
Rycerze właśnie dobijali obsługę działa, niestety sami też ginęli pod młotami krasnoludów. Nagle ogromny świst przeszył powietrze nad głową Franza. Chwile potem przeraźliwe wrzaski dobiegły do uszu kapitana. Spojrzał w ich stronę. Zginęło dwóch kuszników. Została po nich jedynie plama krwi.
-AAAAAAAAAAAA!!!!!-zawył von Hilder gdy po poderwaniu do lotu pegaza zanurkował na obsługę katapulty...
Ernst Hahn- pierwszy rycerz zakonu wschodzącego słońca- wiedział ,że nie jest dobrze. Mimo, że rajtarzy zabili następnego krasnoluda to życie straciło również kolejnych dwóch rycerzy. Młoty krasnoludów wznosiły się i opadały bezlitośnie zabierając cora to nowe żniwo śmierci. W końcu umarł ostatni rycerz i rajtar. Krasnoludy głośno wiwatowały. Nagle wiwaty przerwał jęk umierających . To armata idealnie trafiła w Młotowników. Jedynego, który przeżył Thana -zabili kusznicy. Teraz to po stronie Imperium wiwatowano.
Franz von Hilder dobił ostatniego z trzech obsługantów. Rozejrzał się po polu walki. Żaden krasnolud nie przeżył. Ostatni kusznicy zginęli rozerwani przez rakietnice. To było pełne zwycięstwo. Krasnoludy zginęły za zboże. Niezbyt chwalebna śmierć, no ale sami sobie taką wybrali. Zboże było w prowizorycznym spichlerzu za górką.
Franz przegrupował oddziały ,rozkazał zabrać zboże i powrócić do obozu. Uf. Chyba ma spokój do wiosny...
Franz von Hilder był wysokim mężczyzną, miał długie,kruczoczarne włosy i duże, bystre oczy. Pochodził z zamożnego rodu. Jego ojciec był doradcą na dworze samego szalonego Mariusa- księcia elektora Averlandu.Z racji tego Franzowi była przeznaczona wojaczka w armii żółto-czarnych. Dzięki wielu sukcesom, wysokim zdolnościom dowódczym, charyźmie i trafności podejmowanych decyzji szybko awansował do pozycji Kapitana. Właśnie teraz był na misji. Krasnoludy z Karaz-a-Karak, w tych ich górskich twierdzach, nie mogą uprawiać żadnych zbóż. Więc muszą je odkupywać od ludzi, którzy chytrze wykorzystali to, że mają monopol i narzucili kurduplom wysokie ceny. Ale skąpce z gór wolą głodować niż kupić zboże za taką cenę. Jednak zdesperowana grupa krasnoludów z twierdzy postanowiła zdobyć zboże. Przekroczyli Przełęcz Czarnego Ognia równo 5 dni temu. Weszli do wioski od Grenzstadt o około 80 km. Wszystkich mieszkańców zapędzili do największej stodoły w mieście. Spalili stodołę i zabrali zboże. Jedyny który ocalał to myśliwy- Vincent Goth, który wracał z polowania. Pojechał do Grenztadt jak najszybciej mógł i tamtejszemu prefektowi przekazał wiadomość. Z miasta wysłano właśnie Franza by wziął zapłatę od krasnoludów w postaci krwi. 2 Dni gonił powolnych złodziei, aż w końcu dzisiaj mieli ich złapać.
Kapitan siedział wygodnie na łóżku i czekał na swojego heralda. Rozmyślał o tym, że już niedługo zima i wreszcie wróci do domu.Przynajmniej na chwile. Z zamyślenia wyrwał go głos heralda:
-Herr Hilder! Już czas!
-Dobrze.
Franz wyszedł z namiotu na świeże powietrze. Dopiero teraz poczuł jak duszno było w namiocie. Słońce leniwie wisiało nad horyzontem. Wiatr lekko targał sztandary i proporce. Jego skromny batalion ustawił się zgrabnie przed obozem , gotów do wymarszu. Kapitan von Hilder dosiadł swojego pegaza- Tangana. Piękny, brązowy koń ze skrzydłami był jego najlepszym przyjacielem. Franz zgrabnie podleciał na przód armii.
-Wymarsz- powiedział spokojnie acz wystarczająco głośno by usłyszeli go wszyscy żołnierze. Droga była prosta. Teren miał coraz więcej roślinności, w końcu oddalali się od przełęczy.
W końcu, po niecałej godzinie, von Hilder zobaczył Krasnoludy. Były gotowe do walki. Zatrzymał armię i wziął lunetę- cudowny wynalazek inżynierów z Nuln. Powoli obejrzał pole, na którym dojdzie do starcia. Po stronie ludzi stał mały lasek, kołysany przez wiatr który się nagle zerwał. Kapitan ściągnął lejce i zleciał trochę niżej. Znów zlustrował pole. Na samym środku płynęło jeziorko. Na lewej flance po stornie krasnoludów stała górka. Na prawej flance wyrastał zagajnik a po stronie ludzi wzniesienie. Von Hilder spojrzał na Krasnoludy. Były już ustawione. Na górce stała katapulta, pod nią 10 kuszników z Thanem, który dumnie niósł sztandar bitewny. W centrum ustawili się Młótownicy z następnym Thanem, można to było poznać po starannie splecionej, białej brodzie. Za nimi stała armata przy której docucano właśnie jednego pijanego obsługanta. Za lasem ustawili się następni kusznicy. Franz szybko zaczął wydawać rozkazy. Równo naprzeciwko ustawił kuszników, co by widzieli cały pole bitwy. Za nimi stanął Mag Bitewny- Sigismund Gretto. Obok równo ustawili się rycerze zakonni i swoimi gestami prowokowali Młotowników. Na górkę wjechała właśnie armata, a wcześniej rakietnica. Po prawej stronie górki ustawili się Rajtarzy. Zaś sam Kapitan stanął za lasem, naprzeciwko wrogiej katapulty.
W końcu prowokowani Młotownicy nie wytrzymali i szaleńczo rozpoczęli bieg na rycerzy. Wystrzeliła też cała bateria krasnoludzka. Armata nie trafiła, a to wszystko przez tego pijanego krasnoluda ,który w ostatniej chwili oparł się o lufe i zmieniał kierunek lotu. Wtedy pozostali obsługanci go związali i musieli se radzić we dwójkę. Niestety na drugiej flance ,katapulta nie miała takich problemów celny strzał i padł jeden rycerz. Umarł szybko i cicho lecz gdyby nie wiatr, który teraz naprawdę szalał nie skończyłoby się na jednym. Na prawej flance kusznicy oddali salwę, pod którą zginęło 2 Rajtarów. Wszystko działo się tak szybko, że Franz nie zdążył wydać żadnego rozkazu. Krasnoludy były bardzo dobrze zorganizowane, przecież to wszytko działo się w zaledwie 30 sekund. Dopiero teraz zdołał coś konkretnego rozkazać. Wzniósł się do góry, ale szybko nim zakołysało. Tangan nie radził sobie z wiatrem. Kapitan zręcznie wylądował w lesie. Zamierzał przeczekać wiatr,a na dodatek był tu bezpieczny. Niestety musiał stąd strasznie wrzeszczeć, żeby go usłyszeli podkomendni. Po krótkich instrukcjach rycerze zakonni zamarkowli szarżę na Młotowników, po czym zmienili kierunek galopu i skierowali się na armatę. Rajtarzy natomiast schowali się przed kusznikami za zakonnymi. Kusznicy wystrzelili swe bełty do krasnoludzkich kuszników i mimo niekorzystnego wiatru zabili 4. Jednak morle, które dawał sztandar armijny zatrzymały kuszników na swoich pozycjach. Rakietnica natomiast nie miał tyle szczęścia i zwiało ją okropnie. Franz spojrzał na centrum walki. Rycerze zbliżali się coraz bardziej do działa, a rajtarzy okrążyli Młotowników. Ci obracali się właśnie do rycerzy. W jednym niemal momencie wystrzelili kusznicy. Obu armi. Krasnoludzcy do zakonnych, ludzcy do elitarnych krasnoludów z młotami. Nie zginął żaden krasnolud natomiast 2 rycerzy padłobez życia na klepisko.
Sigismund Gretto parsknął z irytacji. Po raz kolejny te pieprzone pokurcze roziwły wiatry magii.
Franz von Hilder spojrzał na sztandary. Wreszcie wiatr się uspokoił, kusznicy oddali salwę ,więc teraz był idealny moment na wyjście z kryjówki. Kapitan poderwał pegaza do lotu a zaraz potem do szarży na kuszników. Chwila wydawała mu się wiecznością. Jakby czas zastygł. Widział wtedy przerażone twarze krasnoludów. Przebił kopią gardło jednego i brzuch następnego kusznika, po czym wyciągnął miecz. Odciął nim głowy następnym dwóm pokurczom. Wzniósł się znowu w przestworza. Po czym znowu zanurkował. Miejsce, z którego przed chwilą startował było całe w posoce. Spojrzał na trupy. Brody były pozlepiane krwią. Reszta to powyginane zbroje (U krasnoluda w końcu nic więcej nie widać). Von Hilder teraz wybrał sobie na cel Thana. Ten jednak sprytnie zamachnął się sztandarem i zwalił Franza z siodła. Pegaz na szczęście wylądował spokojnie trochę dalej i zaczął szarżę. Mimo bulu i pewnie połamanych żeber kapitan wstał podniósł miecz i stanął oko w oko z Thanem. Franz zrobił krok do przodu, po czym wypad i pchnięcie . Krasnolud tylko zrobił krok do tyłu i spróbował zmiażdżyć marną człeczynę. Franz przeturlał się na bok na raz wstając i nogą przytrzymał młot Thana. Poczył ogromnym zamachem przeciął krasnoluda na pół. Spojrzał na pozostałą dwójkę kuszników. Już nie żyli. Pegaz właśnie wykończył drugiego. Von Hilder podniósł sztandar, wydał przerażający wrzask i kolanem złamał go na pół. Chwile później ze strony Imperialnych strzelców dobiegł okrzyk radości. Franz spojrzał na pole walk. Żyrokopter, który właśnie wyleciał z lasu wystrzelił płomieniami w Rajtarów, którzy szarżowali na Młotowników. Jednak jakimś cudem nie zginął ani jeden. Chwile potem latająca maszyna krasnoludów stanęła w płomieniach po tym jak magowi udało się wreszcie przywołać deszcz ognia.
Rycerze właśnie dobijali obsługę działa, niestety sami też ginęli pod młotami krasnoludów. Nagle ogromny świst przeszył powietrze nad głową Franza. Chwile potem przeraźliwe wrzaski dobiegły do uszu kapitana. Spojrzał w ich stronę. Zginęło dwóch kuszników. Została po nich jedynie plama krwi.
-AAAAAAAAAAAA!!!!!-zawył von Hilder gdy po poderwaniu do lotu pegaza zanurkował na obsługę katapulty...
Ernst Hahn- pierwszy rycerz zakonu wschodzącego słońca- wiedział ,że nie jest dobrze. Mimo, że rajtarzy zabili następnego krasnoluda to życie straciło również kolejnych dwóch rycerzy. Młoty krasnoludów wznosiły się i opadały bezlitośnie zabierając cora to nowe żniwo śmierci. W końcu umarł ostatni rycerz i rajtar. Krasnoludy głośno wiwatowały. Nagle wiwaty przerwał jęk umierających . To armata idealnie trafiła w Młotowników. Jedynego, który przeżył Thana -zabili kusznicy. Teraz to po stronie Imperium wiwatowano.
Franz von Hilder dobił ostatniego z trzech obsługantów. Rozejrzał się po polu walki. Żaden krasnolud nie przeżył. Ostatni kusznicy zginęli rozerwani przez rakietnice. To było pełne zwycięstwo. Krasnoludy zginęły za zboże. Niezbyt chwalebna śmierć, no ale sami sobie taką wybrali. Zboże było w prowizorycznym spichlerzu za górką.
Franz przegrupował oddziały ,rozkazał zabrać zboże i powrócić do obozu. Uf. Chyba ma spokój do wiosny...
Fajna bitwa, fajny raport - podobało mi się zwłaszcza fabularne opisanie rzutów kostek (tzn. wiatr znoszący strzały z katapulty
) ). Gdyby do tego dodać jeszcze zdjęcia ładnie pomalowanych figurek...
Ale moje wątpliwości budzi lądowanie pegaza w lesie... wydaje mi się, że to nielegalne...

Ale moje wątpliwości budzi lądowanie pegaza w lesie... wydaje mi się, że to nielegalne...
- Arbiter Elegancji
- Niszczyciel Światów
- Posty: 4807
- Lokalizacja: Warszawa
raport calkiem spoko gdyby nie ten fragment:
No i szkoda że nie ma zdjęć.
zdecydowanie nie pasuje do dwarfów (do DE pasowałoby idealnie).Ivo pisze:Wszystkich mieszkańców zapędzili do największej stodoły w mieście. Spalili stodołę i zabrali zboże
No i szkoda że nie ma zdjęć.
Barbarossa pisze:Piszesz o pozytywnych wypowiedziach ludzi z Heelenhammera, którzy "zjedli zęby na WFB" - sorry, ale zęby na WFB to zjadłem ja, a to są angielscy gracze, których wiele razy bez problemów rozjeżdżaliśmy bo nigdy nie ogarniali na takim poziomie, jak top w Polsce. Ci ludzie nie są dla mnie ekspertami, to leszcze z podcastem..
Fajnie się czytało raport, tylko szkoda, że nie ma zdjęć. Mógłbyś chociaż jakiś plan rozrysować i wrzucić. Generalnie 

"Three things make the Empire great: faith, steel and gunpowder".
- Magnus the Pious
- Magnus the Pious
No, nie inaczej !!!Dymitr do Lohosta pisze:Wrocław nie jest częścią Śląska, który jest powszechnie rozumiany jako Górny Śląsk, geograficzny matole
No i widzę, że jak się chce to można
Plan bardzo fajn i przydatny. Dzięki.

"Three things make the Empire great: faith, steel and gunpowder".
- Magnus the Pious
- Magnus the Pious
No, nie inaczej !!!Dymitr do Lohosta pisze:Wrocław nie jest częścią Śląska, który jest powszechnie rozumiany jako Górny Śląsk, geograficzny matole
Oj krasnoludy rzeczywiście tanio skóry nie oddały. Młotownicy to rzeczywiście dziwna nazwa. Myślałem nad Młotodzierżcy ale to dla Sigmara jest zarezerwowane
Ale jaki jest polki odpowiednik Hammerers? Kto ma polskiego booka? przyznać się 


Może jednak młotnicy. Definicja nie ujmuje wojowników, ale sam wyraz istnieje.
A od kogo Sigmar dostał młot?Ivo pisze:O nie! Młotodzierżca jest tylko dla Sigmara. A nie dla zakichanych kurdupli

Mój blog: http://arsbelli.blogspot.com/
"Kiedy atakujecie- wyjcie jak furie!"- Thomas "Stonewall" Jackson
"Kiedy atakujecie- wyjcie jak furie!"- Thomas "Stonewall" Jackson
A, zaprawdę powiadam Wam, ten kto dzierży tu panel moderatora i moc usunąć każdego posta będzie modem.
Zatem rzeczę Wam - porzućcie czcze dysputy o młotach, a prędzej radość mi uczyńcie, pisząc jakiś zacny a godny tego miejsca opis batalii.
Zatem rzeczę Wam - porzućcie czcze dysputy o młotach, a prędzej radość mi uczyńcie, pisząc jakiś zacny a godny tego miejsca opis batalii.
