O głów ścinaniu opowiastka ucieszna
Moderator: RedScorpion
O głów ścinaniu opowiastka ucieszna
Witajcie ponownie. Coby zbudować klimat przed Pucharem Szczecina, na którym mam zamiar wykonać kilka pieśni rycerskich (jak również kilka bezecnych karczemnych przyśpiewek) dopóki mnie nie wygwiżdżą ze sceny, przedstawiam kolejny kawałek tekstu o tym, jak to przyjemnie Warhammer potrafi zaskoczyć w domowej bitwie i jakich ciekawych sposobności dostarcza do napisania fabularnego raportu. W tym miejscu jeszcze raz dziękuję swojemu bratu za świetną potyczkę z jego zieloną bandą - Waaaaaagh! forever
Bitwa na 1200 pkt, bez czarodziejów - czysta radosna wyrzynka. Moja rozpiska obejmowała co następuje:
Paladyn (generał armii) - konno, z Questing Vow i Sword of the Quest
Paladyb BSB - Virtue of Discipline i Gromril Great Helm, takoż konno
9 Realmów FCG z War Bannerem
8 Questingów FCG
15 Longbowmenów FCG w skirmishu
10 Longbowmenów za palami
24 Zbrojnych FCG z włóczniami
Trebusz
Mój brat wystawił dwóch Bossów czarnych orków - pieszego generała i dzicznego BSB oraz goblińskiego szefa na rydwanie. Trzon armii stanowiły dwa duże bloki Boyzów i 3 oddziały Nocnych Goblinów, do tego dwa Doom Divery.
A teraz zapraszam do lektury
* * * * * * * * * * * * * * * *
- Wesoło im...gównojady cholerne - Bertrand de Born syknął cicho, komentując odgłosy dochodzące z położonego o pół mili dalej obozowiska orków. On i jego towarzysz, Hugon Łysy, leżeli na skalnej półce zwieszającej się nad cienistym jarem zwanym L'intestine Diable - Diabelską Kiszką. Na jego dnie rozłożyła się jakiś czas temu pokaźna banda zielonoskórych, pożerając w najlepsze zrabowane kilka dni wcześniej w okolicznych wsiach zwierzęta i zapasy wina. Spalenie tych kilku przysiółków oznaczało podwójnie pechową sytuację - z jednej strony pechową dla Bertranda, pana tych ziem, któremu w orczych i goblińskich żołądkach przepadała właśnie połowa należnych danin, z drugiej dla samych dzikusów - baron był bowiem największym skurwielem jakiego znała cała Akwitania, a jego zemsta dosięgała każdego kto zalazł mu za skórę. Należy dodać, że był w swoim skurwielstwie wyjątkowo bezstronny i tolerancyjny, nie robiąc wyjątków ze względu na płeć, wiek, rasę lub tytuł szlachecki czy też jego brak.
- Gdzie się na nich zasadzimy? - spytał Hugon.
- Te bydlęta nie wracają dwa razy w miejsce gdzie już srały. Pójdą tam, gdzie jest coś do zrabowania i zabicia, a zatem na wschód, w stronę Milieux i Douchevay. Tam na nich zaczekamy.
- Sporo ich... - mruknął Łysy, drapiąc z zakłopotaniem bezwłosą czaszkę.
- Ano. Ze dwa razy tyle co nas. Ale to dobrze, im więcej ubijemy tego ścierwa, tym lepiej. Zbierajmy się, jeśli chcemy ich wyprzedzić, czeka nas całonocny marsz...
* * * * * * * * *
Baron Bertrand rozsądnie dobrał pole bitwy - jego większość stanowiły rozległe, płaskie pastwiska i łąki ze stojącym mniej więcej po środku wiatrakiem. Teren zaczynał się wznosić i falować dopiero przy samych skrajach obszaru, a zbocza owych niewysokich wzniesień wykorzystywano pod winnice i sady. Przy jednym z nich bretońskie wojsko rozbiło pośpiesznie niewielki obóz, rozstawiając polowy trebusz i otaczając pozycje łuczników częstokołem. Reszta armii stanęła zgodnie z rozkazami barona w trzech hufcach - dwie chorągwie ciężkozbrojnych wasali obsadziły obie flanki: lewą dowodził Jean Porywczy, chorąży armii znany z wybuchowego charakteru, prawą sam Bertrand w otoczeniu swych najbardziej zaufanych rycerzy, dawnych towarzyszy z krucjaty przeciwko heretykom wyznającym mrocznych bogów w lasach Chalons. W centrum pola stanęli piechurzy, złożeni głównie z załogi zamku barona i straży miejskiej z pobliskiego Arduin. Wszyscy trwali w gotowości od bladego świtu, oczekując wrogiej hordy. Zbliżało się jednak południe, a na horyzoncie nie pojawił się jednak nawet wychudzony snotling.
- Mowe sze po pijaku poflaftali f nocy? - rzucił Charles de Traville, jeden z przybocznych barona, z ustami pełnymi winogron, które od kilku minut zrywał z rosnących wkoło krzaków. - Pfecief to u nich nołmalka.
- Nie...ja wiem, że tu przylezą. Oni instynktownie wyczuwają okazję do bitki - odparł baron, szczerząc krzywe zęby w złośliwym uśmiechu.
Cóż zatem zwlekać, szanowni czytelnicy? Starczy powiedzieć, że słowa Bertranda były prorocze, orkowie bowiem w końcu przyleźli. Wypadałoby nadmienić, że jak to zwykle bywa w takich momentach, przyleźli w najmniej odpowiedniej do powagi sytuacji chwili - kiedy baron udał się w chaszcze za potrzebą.
- Są! Są! Złażą z pagórków na równinę! Trzeba bić! Bić! - wrzeszczał chorąży Jean, rzucając się w siodle jak oparzony.
- Przestań drzeć japę, albo to ciebie będą zaraz bili - z krzaków dobiegł ociekający jadem komentarz, a zaraz po nim stęknięcię i nieco cichsze:
- Poczynajcie beze mnie, zaraz dołączę...
Przy wtórze pierdnięć barona bojowy chorał wzleciał nad łąkami, ciesząc uszy Pani, a rozradowane wojsko rozwinęło sztandary i chwyciło za broń.
Najczęściej w takich momentach następowały (przynajmniej według kronikarzy) różnorakie dramatyczne i spektakularne zdarzenia, jak zaćmienia słońca, grzmoty i błyskawice lub salwy dziesiątek dział, ale tym razem z nieba spadły tylko dwa gobliny, żłobiąc przed Bretończykami w ziemi dwie długie bruzdy.
- Ruszajcie, bo inaczej następny zleci prosto na was, a to niekoniecznie będzie przyjemne - rzucił baron wyłażąc z zarośli i dopinając poluzowane bigwanty.
Lepszej zachęty nie było trzeba - przy wtórze trąb i rogów wojsko pospieszyło na spotkanie przeciwnikowi, który zdążył już przebiec połowę pola.
- Hahahahaaaaa! Dawać ich tutaj! Na pohybel kurwa mać! - Jean Porywczy kolejny raz dał słuszność swemu przydomkowi i ku osłupieniu pozostałych rycerzy wyrwał się samotnie z oddziału, rzucając wyzwanie goblińskiemu wodzowi, który pędził w ich stronę na klekoczącym rydwanie. Rycerze nie mieli jednak dane przyjrzeć się temu heroicznemu starciu, gdyż wokół nich zrobiło się nagle zielono od orków. Przy starym wiatraku rozgorzał tęgi bój, w którym jeden starał się przewyższyć drugiego w męstwie i waleczności, a z góry wszystkich bez wyjątku dopingował w oknie utytłany w mące młynarz. Do walki po chwili dobiegli piechurzy, dźgając włóczniami gdzie popadnie i robiąc więcej wrzawy niż wszyscy przekupnie na targu świętego Cuthberta razem wzięci.
Orkowie okazali się jednak godnymi przeciwnikami - liczebnością, porażającym smrodem i bezustannym darciem ryja zmusili w końcu szlachetnego pana Stefana z Blois do wydania lakonicznego polecenia:
- Taktyczny odwrót!
- A pan Jean?!
- Da sobie radę - odparł Stefan, widząc kątem oka jak chorąży armii ściga przerażonego goblińskiego wodza, wrzeszcząc w niebogłosy "Uuuuuu!!!! Na plasterki skurwielaaaaa!!!!
Uspokojeni tym widokiem rycerze i piechurzy zgodnie podali tyły, uchodząc przed zieloną masą. I pewnie uchodziliby tak i do samego Arduin gdyby nie powstrzymał ich krzyk barona:
- A wy dokąd, szmaty niegodne herbów, które nosicie?! Zawracać i bić! Albo wszystkich po kolei wyruguję z ziem i pozbawię szlachectwa, Panienka Najświętsza mi świadkiem!
W zasadzie nic więcej mówić nie trzeba było - każdy kto miał wybór między hordą orków, a Największym Skurwielem Akwitanii wybierał to pierwsze.
Samych zielonoskórych cała sytuacja nieco skonsternowała, a początkowy zamęt przerodził się po chwili w regularną bójkę. Wódz i jego świta byli na drugim końcu pola, gdzie bezustannie raczyli ich strzałami łucznicy, więc zielonymi łbami nie miał kto potrząsnąć aby przywrócić względny porządek.
Chwilę później ze skłóconego oddziału nie pozostało nic, poza stertą okrwawionych ciał - Bretończycy wpadli we wrogie kłębowisko i dokonali błyskawicznej rzezi. Do zwycięstwa było jednak wciąż daleko, wroga wciąż dużo, a z nieba wciąż jak gruszki spadali goblińscy samobójcy, co chwilę zmiatając z siodła jakiegoś rycerza lub obalając kilku zbrojnych.
Baron Bertrand zdecydowany zadać przeciwnikowi cios w samo serce, wzniósł w górę swojego bastarda i ryknął:
- Za mną! Po chwałę! Śmierć zielonemu ścierwu!
Rycerze z krzykiem rzucili się za swoim panem w stronę, gdzie kłębili się najroślejsi, najgłośniejsi i najbardziej cuchnący orkowie, otaczający samego wodza. Ten, widząc pędzącą ku niemu konną postać z obnażonym mieczem, wystąpił przed szeregi współplemieńców i wybiegł na przeciwnika rycząc jak rozwścieczony byk. Baron dopadł do niego, uchylił się w siodle przed ciosem ogromnego topora, po czym jednym gładkim cięciem przerąbał wodza orków na pół i pogalopował dalej. Chwilę później bez głowy leżał również dowódca oddziału, a dwie chwile później kilkunastu kolejnych orków, rozsiekanych przez towarzyszy Bertranda. Opór zielonoskórych stopniał jak śniegi w Florealu i zmienił się w bezładną ucieczkę.
Bertrand ściągnął hełm i nieco zwolnił, pozwalając pozostałym rycerzom ścigać wroga do woli. Nagle do jego uszu dobiegł dziwnie znajomy głos.
- Jiiiihhaaaaaa! Bić szmaty! Japierdoleeeeee!
Jean Porywczy w swej zwycięskiej rejzie zdołał objechać wkoło całe pobojowisko, w końcu zabijając goblińskiego watażkę i wycinając przy okazji załogę obu wyrzutni samobójców. De facto na polu ostał się jedynie chorąży armii orków, dzierżący ogromny totem z łbem dzika. Przez kilka chwil wszyscy trzej wymieniali nerwowe spojrzenia, po czym Jean i Bertrand jednocześnie rzucili się na orkowego herszta.
- Mój! - krzyknął baron.
- Nie, bo mój! Pierwszy kurwa zobaczyłem! - odkrzyknął Jean.
- Waaaagh! - wrzasnął ork, co było chyba najstosowniejszym komentarzem do całości sytuacji.
Po chwili okazało się, że skurwielstwo barona zwyciężyło nad porywczością chorążego armii, a głowa ostatniego z wrogów walnęła o ziemię skoszona sławetnym bastardem.
Tak też bój ów dobiegł końca, pozostawiając barona i jego rycerzy w glorii zwycięstwa. Łucznicy i zbrojni czuli się jednak przegrani, bo jak zwykle herbowi panowie przypisali sobie wszystkie zasługi, pomimo faktu, iż połowa wrogów legła z rąk nisko urodzonych. Jeszcze bardziej przegrani czuliby się zapewne orkowie, których ciała zalegały łąki pod Douchevay, acz co do tego zdania uczonych są podzielone - są bowiem tacy, co twierdzą iż ork jest szczęśliwy jeśli tylko ma okazję do porządnej bitki, zaś jej wynik pozostaje bez znaczenia. Niezależnie jednak od tego co prawią profesores największym przegranym był biedny młynarz z owego nieszczęsnego wiatraka - jemu bowiem kazano uprzątnąć cały ten bajzel. Miał mnóstwo czasu by myśleć o rewolucji i rządach proletariatu.
Fin.
Bitwa na 1200 pkt, bez czarodziejów - czysta radosna wyrzynka. Moja rozpiska obejmowała co następuje:
Paladyn (generał armii) - konno, z Questing Vow i Sword of the Quest
Paladyb BSB - Virtue of Discipline i Gromril Great Helm, takoż konno
9 Realmów FCG z War Bannerem
8 Questingów FCG
15 Longbowmenów FCG w skirmishu
10 Longbowmenów za palami
24 Zbrojnych FCG z włóczniami
Trebusz
Mój brat wystawił dwóch Bossów czarnych orków - pieszego generała i dzicznego BSB oraz goblińskiego szefa na rydwanie. Trzon armii stanowiły dwa duże bloki Boyzów i 3 oddziały Nocnych Goblinów, do tego dwa Doom Divery.
A teraz zapraszam do lektury
* * * * * * * * * * * * * * * *
- Wesoło im...gównojady cholerne - Bertrand de Born syknął cicho, komentując odgłosy dochodzące z położonego o pół mili dalej obozowiska orków. On i jego towarzysz, Hugon Łysy, leżeli na skalnej półce zwieszającej się nad cienistym jarem zwanym L'intestine Diable - Diabelską Kiszką. Na jego dnie rozłożyła się jakiś czas temu pokaźna banda zielonoskórych, pożerając w najlepsze zrabowane kilka dni wcześniej w okolicznych wsiach zwierzęta i zapasy wina. Spalenie tych kilku przysiółków oznaczało podwójnie pechową sytuację - z jednej strony pechową dla Bertranda, pana tych ziem, któremu w orczych i goblińskich żołądkach przepadała właśnie połowa należnych danin, z drugiej dla samych dzikusów - baron był bowiem największym skurwielem jakiego znała cała Akwitania, a jego zemsta dosięgała każdego kto zalazł mu za skórę. Należy dodać, że był w swoim skurwielstwie wyjątkowo bezstronny i tolerancyjny, nie robiąc wyjątków ze względu na płeć, wiek, rasę lub tytuł szlachecki czy też jego brak.
- Gdzie się na nich zasadzimy? - spytał Hugon.
- Te bydlęta nie wracają dwa razy w miejsce gdzie już srały. Pójdą tam, gdzie jest coś do zrabowania i zabicia, a zatem na wschód, w stronę Milieux i Douchevay. Tam na nich zaczekamy.
- Sporo ich... - mruknął Łysy, drapiąc z zakłopotaniem bezwłosą czaszkę.
- Ano. Ze dwa razy tyle co nas. Ale to dobrze, im więcej ubijemy tego ścierwa, tym lepiej. Zbierajmy się, jeśli chcemy ich wyprzedzić, czeka nas całonocny marsz...
* * * * * * * * *
Baron Bertrand rozsądnie dobrał pole bitwy - jego większość stanowiły rozległe, płaskie pastwiska i łąki ze stojącym mniej więcej po środku wiatrakiem. Teren zaczynał się wznosić i falować dopiero przy samych skrajach obszaru, a zbocza owych niewysokich wzniesień wykorzystywano pod winnice i sady. Przy jednym z nich bretońskie wojsko rozbiło pośpiesznie niewielki obóz, rozstawiając polowy trebusz i otaczając pozycje łuczników częstokołem. Reszta armii stanęła zgodnie z rozkazami barona w trzech hufcach - dwie chorągwie ciężkozbrojnych wasali obsadziły obie flanki: lewą dowodził Jean Porywczy, chorąży armii znany z wybuchowego charakteru, prawą sam Bertrand w otoczeniu swych najbardziej zaufanych rycerzy, dawnych towarzyszy z krucjaty przeciwko heretykom wyznającym mrocznych bogów w lasach Chalons. W centrum pola stanęli piechurzy, złożeni głównie z załogi zamku barona i straży miejskiej z pobliskiego Arduin. Wszyscy trwali w gotowości od bladego świtu, oczekując wrogiej hordy. Zbliżało się jednak południe, a na horyzoncie nie pojawił się jednak nawet wychudzony snotling.
- Mowe sze po pijaku poflaftali f nocy? - rzucił Charles de Traville, jeden z przybocznych barona, z ustami pełnymi winogron, które od kilku minut zrywał z rosnących wkoło krzaków. - Pfecief to u nich nołmalka.
- Nie...ja wiem, że tu przylezą. Oni instynktownie wyczuwają okazję do bitki - odparł baron, szczerząc krzywe zęby w złośliwym uśmiechu.
Cóż zatem zwlekać, szanowni czytelnicy? Starczy powiedzieć, że słowa Bertranda były prorocze, orkowie bowiem w końcu przyleźli. Wypadałoby nadmienić, że jak to zwykle bywa w takich momentach, przyleźli w najmniej odpowiedniej do powagi sytuacji chwili - kiedy baron udał się w chaszcze za potrzebą.
- Są! Są! Złażą z pagórków na równinę! Trzeba bić! Bić! - wrzeszczał chorąży Jean, rzucając się w siodle jak oparzony.
- Przestań drzeć japę, albo to ciebie będą zaraz bili - z krzaków dobiegł ociekający jadem komentarz, a zaraz po nim stęknięcię i nieco cichsze:
- Poczynajcie beze mnie, zaraz dołączę...
Przy wtórze pierdnięć barona bojowy chorał wzleciał nad łąkami, ciesząc uszy Pani, a rozradowane wojsko rozwinęło sztandary i chwyciło za broń.
Najczęściej w takich momentach następowały (przynajmniej według kronikarzy) różnorakie dramatyczne i spektakularne zdarzenia, jak zaćmienia słońca, grzmoty i błyskawice lub salwy dziesiątek dział, ale tym razem z nieba spadły tylko dwa gobliny, żłobiąc przed Bretończykami w ziemi dwie długie bruzdy.
- Ruszajcie, bo inaczej następny zleci prosto na was, a to niekoniecznie będzie przyjemne - rzucił baron wyłażąc z zarośli i dopinając poluzowane bigwanty.
Lepszej zachęty nie było trzeba - przy wtórze trąb i rogów wojsko pospieszyło na spotkanie przeciwnikowi, który zdążył już przebiec połowę pola.
- Hahahahaaaaa! Dawać ich tutaj! Na pohybel kurwa mać! - Jean Porywczy kolejny raz dał słuszność swemu przydomkowi i ku osłupieniu pozostałych rycerzy wyrwał się samotnie z oddziału, rzucając wyzwanie goblińskiemu wodzowi, który pędził w ich stronę na klekoczącym rydwanie. Rycerze nie mieli jednak dane przyjrzeć się temu heroicznemu starciu, gdyż wokół nich zrobiło się nagle zielono od orków. Przy starym wiatraku rozgorzał tęgi bój, w którym jeden starał się przewyższyć drugiego w męstwie i waleczności, a z góry wszystkich bez wyjątku dopingował w oknie utytłany w mące młynarz. Do walki po chwili dobiegli piechurzy, dźgając włóczniami gdzie popadnie i robiąc więcej wrzawy niż wszyscy przekupnie na targu świętego Cuthberta razem wzięci.
Orkowie okazali się jednak godnymi przeciwnikami - liczebnością, porażającym smrodem i bezustannym darciem ryja zmusili w końcu szlachetnego pana Stefana z Blois do wydania lakonicznego polecenia:
- Taktyczny odwrót!
- A pan Jean?!
- Da sobie radę - odparł Stefan, widząc kątem oka jak chorąży armii ściga przerażonego goblińskiego wodza, wrzeszcząc w niebogłosy "Uuuuuu!!!! Na plasterki skurwielaaaaa!!!!
Uspokojeni tym widokiem rycerze i piechurzy zgodnie podali tyły, uchodząc przed zieloną masą. I pewnie uchodziliby tak i do samego Arduin gdyby nie powstrzymał ich krzyk barona:
- A wy dokąd, szmaty niegodne herbów, które nosicie?! Zawracać i bić! Albo wszystkich po kolei wyruguję z ziem i pozbawię szlachectwa, Panienka Najświętsza mi świadkiem!
W zasadzie nic więcej mówić nie trzeba było - każdy kto miał wybór między hordą orków, a Największym Skurwielem Akwitanii wybierał to pierwsze.
Samych zielonoskórych cała sytuacja nieco skonsternowała, a początkowy zamęt przerodził się po chwili w regularną bójkę. Wódz i jego świta byli na drugim końcu pola, gdzie bezustannie raczyli ich strzałami łucznicy, więc zielonymi łbami nie miał kto potrząsnąć aby przywrócić względny porządek.
Chwilę później ze skłóconego oddziału nie pozostało nic, poza stertą okrwawionych ciał - Bretończycy wpadli we wrogie kłębowisko i dokonali błyskawicznej rzezi. Do zwycięstwa było jednak wciąż daleko, wroga wciąż dużo, a z nieba wciąż jak gruszki spadali goblińscy samobójcy, co chwilę zmiatając z siodła jakiegoś rycerza lub obalając kilku zbrojnych.
Baron Bertrand zdecydowany zadać przeciwnikowi cios w samo serce, wzniósł w górę swojego bastarda i ryknął:
- Za mną! Po chwałę! Śmierć zielonemu ścierwu!
Rycerze z krzykiem rzucili się za swoim panem w stronę, gdzie kłębili się najroślejsi, najgłośniejsi i najbardziej cuchnący orkowie, otaczający samego wodza. Ten, widząc pędzącą ku niemu konną postać z obnażonym mieczem, wystąpił przed szeregi współplemieńców i wybiegł na przeciwnika rycząc jak rozwścieczony byk. Baron dopadł do niego, uchylił się w siodle przed ciosem ogromnego topora, po czym jednym gładkim cięciem przerąbał wodza orków na pół i pogalopował dalej. Chwilę później bez głowy leżał również dowódca oddziału, a dwie chwile później kilkunastu kolejnych orków, rozsiekanych przez towarzyszy Bertranda. Opór zielonoskórych stopniał jak śniegi w Florealu i zmienił się w bezładną ucieczkę.
Bertrand ściągnął hełm i nieco zwolnił, pozwalając pozostałym rycerzom ścigać wroga do woli. Nagle do jego uszu dobiegł dziwnie znajomy głos.
- Jiiiihhaaaaaa! Bić szmaty! Japierdoleeeeee!
Jean Porywczy w swej zwycięskiej rejzie zdołał objechać wkoło całe pobojowisko, w końcu zabijając goblińskiego watażkę i wycinając przy okazji załogę obu wyrzutni samobójców. De facto na polu ostał się jedynie chorąży armii orków, dzierżący ogromny totem z łbem dzika. Przez kilka chwil wszyscy trzej wymieniali nerwowe spojrzenia, po czym Jean i Bertrand jednocześnie rzucili się na orkowego herszta.
- Mój! - krzyknął baron.
- Nie, bo mój! Pierwszy kurwa zobaczyłem! - odkrzyknął Jean.
- Waaaagh! - wrzasnął ork, co było chyba najstosowniejszym komentarzem do całości sytuacji.
Po chwili okazało się, że skurwielstwo barona zwyciężyło nad porywczością chorążego armii, a głowa ostatniego z wrogów walnęła o ziemię skoszona sławetnym bastardem.
Tak też bój ów dobiegł końca, pozostawiając barona i jego rycerzy w glorii zwycięstwa. Łucznicy i zbrojni czuli się jednak przegrani, bo jak zwykle herbowi panowie przypisali sobie wszystkie zasługi, pomimo faktu, iż połowa wrogów legła z rąk nisko urodzonych. Jeszcze bardziej przegrani czuliby się zapewne orkowie, których ciała zalegały łąki pod Douchevay, acz co do tego zdania uczonych są podzielone - są bowiem tacy, co twierdzą iż ork jest szczęśliwy jeśli tylko ma okazję do porządnej bitki, zaś jej wynik pozostaje bez znaczenia. Niezależnie jednak od tego co prawią profesores największym przegranym był biedny młynarz z owego nieszczęsnego wiatraka - jemu bowiem kazano uprzątnąć cały ten bajzel. Miał mnóstwo czasu by myśleć o rewolucji i rządach proletariatu.
Fin.
Ostatnio zmieniony 5 cze 2010, o 23:56 przez Gniewko, łącznie zmieniany 2 razy.
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
Jak zawsze super napisane z dużą dawką humoru Gratki zwycięstwa Gniewko, brat musiał być niepocieszony. No i nadrobiłeś za porażkę z moją armią ostatnim razem
www.marnadrukarnia.com - druki 3D i turnieje.
Ci bretonczycy to miejscami gorzej niż orkowie... naprawdę
Soł najs.
Soł najs.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Jak zwykle nic dodać nic ująć.
Muszę jeszcze dodać, że raz w raportach czytałem sobie prace o bretonni walczącej przeciwko wyskoim elfom. Poczucie humoru i zabójcza lekkość pióra po protu powaliły mnie na kolana. Zadałem sobie takie pytanie ,, Czy to możliwe, żeby ktoś pisał lepiej niż Gniewko?''. Oczywiście pytanie było zbędne, bo autorem byłeś właśnie ty. Wcześniej nie spojrzałem na nick forumowicza, a właśnie zmieniłeś avatar i z tąd ten błąd. Co chcę przez to powiedzieć? Nie da się ciebie zastąpić, twoje raporty są najlepsze (przynajmniej według mnie), aż ciężko jest mi wyobrazić sobie, że spotkam ich autora na pucharze Szczecina.
Ten tekst rozbija wszystkie powiedzonka o orkach .Waaaagh! - wrzasnął ork, co było chyba najstosowniejszym komentarzem do całości sytuacji.
Muszę jeszcze dodać, że raz w raportach czytałem sobie prace o bretonni walczącej przeciwko wyskoim elfom. Poczucie humoru i zabójcza lekkość pióra po protu powaliły mnie na kolana. Zadałem sobie takie pytanie ,, Czy to możliwe, żeby ktoś pisał lepiej niż Gniewko?''. Oczywiście pytanie było zbędne, bo autorem byłeś właśnie ty. Wcześniej nie spojrzałem na nick forumowicza, a właśnie zmieniłeś avatar i z tąd ten błąd. Co chcę przez to powiedzieć? Nie da się ciebie zastąpić, twoje raporty są najlepsze (przynajmniej według mnie), aż ciężko jest mi wyobrazić sobie, że spotkam ich autora na pucharze Szczecina.
Z racji faktu iż to mój pierwszy post to przywitam się ze wszystkimi.
Opis bitwy mnie powalił. Muszę przyznać, że kunszt nie tylko na stole ale również w piórze kolega Gniewko posiada. Kurcze... pomyśleć, że już 5 lat będzie jak przestałem zbierać WFB. Od tamtego czasu jak sprzedałem swoje krasnale to tylko sporadycznie braciszek (obecny tutaj na forum) mi relacjonował co się dzieje. Z powrotem mnie WFB zaczyna przyciągać tylko bardziej w stronę Vampów
Pozdrawiam Wszystkich.
PS. Tutaj się przywitałem ponieważ nie znalazłem odpowiedniego tematu.
Opis bitwy mnie powalił. Muszę przyznać, że kunszt nie tylko na stole ale również w piórze kolega Gniewko posiada. Kurcze... pomyśleć, że już 5 lat będzie jak przestałem zbierać WFB. Od tamtego czasu jak sprzedałem swoje krasnale to tylko sporadycznie braciszek (obecny tutaj na forum) mi relacjonował co się dzieje. Z powrotem mnie WFB zaczyna przyciągać tylko bardziej w stronę Vampów
Pozdrawiam Wszystkich.
PS. Tutaj się przywitałem ponieważ nie znalazłem odpowiedniego tematu.
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Fajny raport brat
Jeszcze raz dzięki za tą bitwę bo było zabawnie z tymi wyzwaniami
Taki jest WFB, często wystarczy jedna 1 na bitwę i jest się przegranymKołata pisze:Wypas opowiadanie, choć nie wiem jak można wtopić z bretą bez pegazów orkami z dwoma glebami na małe punkty
Jeszcze raz dzięki za tą bitwę bo było zabawnie z tymi wyzwaniami
"Kobieta powinna być na tyle wykształcona, żeby przyciągnąć głupich mężczyzn i na tyle wulgarna, by kusić inteligentnych"
Konkretniej to Sapkowski napisał "na pohybel skurwysynom", co jest moim ulubionym cytatem ;]Menace pisze: Zalatuje mi trochę Sapiem ( "największy skurwiel", " na pohybel kurwa mać")
Co do raportu to genialny, strasznie wciąga... tylko czemu taki krótki ;p
Ostatnio zmieniony 8 maja 2010, o 12:38 przez Codranger, łącznie zmieniany 1 raz.
Sprzedam Styrodur!!!Kervyn pisze:gobbosy na godzinie drugiej, o Pani!
Tego nie twierdze ;]
Bynajmniej ja pierwszy raz spotkałem się z tym zwrotem czytając Sapkowskiego...
Bynajmniej ja pierwszy raz spotkałem się z tym zwrotem czytając Sapkowskiego...
Sprzedam Styrodur!!!Kervyn pisze:gobbosy na godzinie drugiej, o Pani!
To zdanie bije wszystko na głowę.Najczęściej w takich momentach następowały (przynajmniej według kronikarzy) różnorakie dramatyczne i spektakularne zdarzenia, jak zaćmienia słońca, grzmoty i błyskawice lub salwy dziesiątek dział, ale tym razem z nieba spadły tylko dwa gobliny, żłobiąc przed Bretończykami w ziemi dwie długie bruzdy.
Vive l'Aquitaine!
Zacny raport Z duża dawką humoru.
Nie ma to jak dobra motywacjaGniewko pisze: I pewnie uchodziliby tak i do samego Arduin gdyby nie powstrzymał ich krzyk barona:
- A wy dokąd, szmaty niegodne herbów, które nosicie?! Zawracać i bić! Albo wszystkich po kolei wyruguję z ziem i pozbawię szlachectwa, Panienka Najświętsza mi świadkiem!
W zasadzie nic więcej mówić nie trzeba było - każdy kto miał wybór między hordą orków, a Największym Skurwielem Akwitanii wybierał to pierwsze.
Wygrane/Remisy/Porażki.
HE:5/1/2(dobrze jest)
HE:5/1/2(dobrze jest)
Zgodzę się z tym w 100%, duże . Nawet brak zdjęć mi nie przeszkadzał, co jest dziwne. Dawaj kolejnyCodranger pisze:Co do raportu to genialny, strasznie wciąga... tylko czemu taki krótki ;p
"Three things make the Empire great: faith, steel and gunpowder".
- Magnus the Pious
- Magnus the Pious
No, nie inaczej !!!Dymitr do Lohosta pisze:Wrocław nie jest częścią Śląska, który jest powszechnie rozumiany jako Górny Śląsk, geograficzny matole
Świetny tekst Gniewko - tylko czuję niedosyt że taki krótki
Złomowisko: https://goo.gl/photos/xRMRQZGkEgCpcHcx5