Gość dowódcy, ekscentryczny mężczyzna, bosonogi, odziany w zgrzebne szaty, skrywający poskręcane włosy pod wielkim kapturem spojrzał na intruza – i zaraz przeniósł wzrok na generała:
- Właśnie rozmawialiśmy o Kolumnie z Halbe, a teraz słyszę o pojawieniu się tam szczuroludzi. - Znacząco uniósł brwi – Przypadek?! Generale, nie ma chwili do stracenia – musimy być tam przed północą!
Von Ruttmann nie lubił gdy ktoś wydawał mu polecenia – ale czarodziej przybył z pełnomocnictwami podpisanymi przez samego Marszałka Imperium. Poza tym wczoraj, gdy przybył, uleczył jego samego i ćwierć garnizonu z wysoce uciążliwej biegunki…
- Rozumiem, że skoro się spieszymy, to nie zaczekamy na podciągnięcie artylerii?.. – Bardziej stwierdził, niż zapytał. Czarodziej przytaknął, w pośpiechu opuszczając komnatę.
* * *
Generał, czarodziej, ojciec – kapitan Dunstein i chorąży Ulm ze szczytu pagórka spoglądali w kierunku budowli czerniejącej na tle nieba. Von Ruttmann przekazał kapłanowi lunetę:
- Pochodnie ledwo widać, muszę je osłaniać. Lecz jeśli świętobliwy ojciec spojrzy nieco na prawo od kolumny…
- Co do kurwy nędzy! – Wyrwało się kapłanowi, gdy okolicę rozświetliła zielonkawa błyskawica.
* * *
Na szczycie kamiennego monolitu Szary Prorok złamał niesławną Trzynastą Pieczęć. Właśnie w tym miejscu, raz na 169 lat, gdy Morrslieb przyćmiewa zupełnie drugi księżyc, osnowa rzeczywistości przedziera się. Ten, kto posiadł wiedzę, na tej Kolumnie przywoła na świat potęgę Rogatego Szczura.
Zielonka błyskawica uderzyła w skaveńskiego czarownika, jej blask rozświetlił okolicę. Światło nie znikło jednak. Tam, gdzie przed chwilą odprawiał swe rytuały Szary Prorok, było Przejście – owal sczerniałej próżni, zasysającej do swego wnętrza wszelkie światło, rozbłyskującej nieregularnie ciemnozielonymi iskrami.
Z przejścia wyłoniła się bluźniercza postać – zgarbiony wielkolud, z trudem dźwigający na zdeformowanych barkach szczurzy łeb opatrzony rozłożystymi rogami. Kopyta bestii zastukotały o kamienie, z których wzniesiono kolumnę. Sam Rogaty Szczur pod postacią swego awatara zstąpił na tą ziemię, by poprowadzić swe dzieci…
* * *
- Spóźniliśmy się! – Dobry humor, który do tej pory nie opuszczał czarodzieja, znikł teraz bez śladu. W pośpiechu sięgał do swych kieszeni, torby i worków. Tymczasem imperialni oficerowie wydawali komendy swym podwładnym. Chorąży wznosili sztandary regimentów, dobosze bębnili na zbiórkę, sierżanci formowali szeregi. Rycerze zakonni, pod wodzą ojca-kapitana Dunsteina utworzyli dwuszereg, takoż i rajtaria na przeciwległym końcu doliny. Pomiędzy regularnym wojskiem kręcili się ochotnicy a nawet zdesperowane bandy biczowników. Zwykli prostaczkowie czuli, że tej dziwnej nocy, pełnej zielonego światła – muszą dać z siebie wszystko, bo gdy przegrają, ich samych – i ich ojczyznę – spotka los gorszy od śmierci.
* * *
Skaveni ruszyli pierwsi. Zwykle ostrożni i tchórzliwi – dziś przepełnieni wściekłością i żądzą krwi. Skoro Rogaty Szczur był z nimi – to któż przeciwko nim? Najlichszy niewolnik marzył o zatłuczeniu swym kijem jak największej ilości wrogów. Nieprzeliczone szeregi szczurów klanowych wypełniały okolicę. Ziemię deptały wielkie łapy szczuroogrów, zaś mnisi zarazy wyśpiewywali psalmy plagi i zagłady. Na przedzie armii, zadziwiająco szybko, toczyło się cielsko demona. Gdy wskazał wyszczerbionym pazurem na rycerzy zakonnych, z kości wojowników zaczęły odpadać kawałki ciała – i błyskawicznie gnić pod płytami zbroi. Trujące wyziewy popłynęły nad szeregi ochotników, czyniąc w nich jeszcze bardziej srogie spustoszenie.

Bluźniercza magia Demona przetrzebiła oddziały rycerzy i milicji.
* * *
- Szykować kusze, zewrzeć szeregi! – krzyczał ze szczytu wzgórza von Ruttmann. Na te słowa z nieba zaczęło lać – grube, oleiste krople zatęchłej wody niemal utworzyły mur, którego nie mogły przebić ni bełty, ni kule. Niesieni słusznym gniewem biczownicy rozbili na krwawą miazgę szczurzych harcowników.
Generał kontem oka spojrzał na czarodzieja – ten zostawił ochotników i znalazł ochronę w szeregach V regimentu piechoty. Gdy tylko zaczynał skandować słowa zaklęć, były one przedrzeźniane przez dziwne echo, niosące się od wciąż otwartego Przejścia na szczycie kolumny.
- Magia jest dziś przeciwko nam – wymruczał generał do swego adiutanta.
* * *
Prawa flanka była stracona. Kapłan Dunstein dodawał ducha rycerzom zakonnym: - kto się cofnie, ten cwel! – ale robił to bez przekonania, w narastającej panice. Już wiedział, że zignorowanie tak wielkiego oddziału skaveńskich niewolników było jego ostatnim błędem. Gdy całą swą wolę skupił na nadciągającym demonie, nędzne szczury natarły od flanki. Wulgarny sługa boży zginął, zmiażdżony przez oręż demona, reszta rycerzy nie zdołała ujść z życiem.

Ostatnie chwile templariuszy Morra.
Tymczasem nieopodal skaveńscy posłańcy rozbili się niczym fala o niewzruszone szeregi biczowników. Na lewej flance druga kompania straceńców zdołała odeprzeć samobójczy atak pokaźnego oddziału niewolników.
I w tej właśnie chwili generał von Ruttmann dostrzegł swoją szansę. Szczuroogry, pijane żądzą krwi zbliżały się do V regimentu – nadszedł idealny moment na przeprowadzenie kontrnatarcia. Zaś gdyby jego halabardnikom udało się tylko dobiec do flanki największego oddziału szczurów klanowych!...
- Co sił w nogach! - wykrzyczał rozkaz osobiście – Do ataku! Na nich! Zabić!

Generał von Ruttmann dostrzega dogodną sytuację taktyczną.
Żołnierze ruszyli, utrzymując formację. Do wrogiego oddziału było coraz bliżej – i nadszedł ten moment, kiedy stal napotkała stal. Zaskoczeni skaveni bronili się bezładnie, podczas gdy ciężkie ostrza halabard raz po raz spadały na pokryte sierścią stwory. Szczurza krew bryzgała dookoła, zaś generał ochoczo siekał i kłuł swym bojowym rapierem.
Wróg nie wytrzymał tego naporu i rzucił się do panicznej ucieczki. Rozochoceni zwycięstwem żołnierze próbowali go doścignąć, lecz w końcu przestali zmęczeni. Von Ruttmann zobaczył nieopodal szermierzy V regimentu ćwiartujących zwłoki znienawidzonych szczurooogrów.
- Nie wszystko jeszcze stracone! – uśmiechnął się do swoich ludzi – i pobladł. Zza wzgórza wyłoniły się długie rzędy mnichów zarazy. Zaś tuż przy flance czaił się niewielki oddział szczuroludzi. Dwa stwory wyglądały na szczególnie wielkie i zajadłe. Nosiły czarne, pordzewiałe zbroje poskładane z wielu kawałków metalu, zaś w łapach ściskały wyjątkowo ciężki oręż. Jeden z nich wbił obok siebie drąg, na którym zatknięta była brudna szmata, zabazgrana pokracznymi runami. Oba potwory toczyły pianę wściekłości z wykrzywionych pysków.

Zasadzka skaveńskiego wodza.
Skaveni uderzyli we flankę halabardników. Sytuacja sprzed kilku chwil odwróciła się – teraz ludzie pierzchali przed wrogiem. Generał uciekał razem ze swoimi żołnierzami. W myślach liczył, że chorąży Ulm powstrzyma wroga.
* * *
Wtedy von Ruttmann nie wiedział jeszcze, że w czasie, gdy centrum pola bitwy przechodziło z rąk do rąk, awatar Rogatego Szczura unicestwił czarodzieja. Tąpnięciem kopyta otworzył przepastną szczelinę, znad której nie zdążył uskoczyć mag. Demon uparcie zmierzał do przodu, zostawiając za sobą nieistotną i nużącą walkę pomiędzy szczurzymi niewolnikami
a biczownikami.
Nie wiedział też, że rajtaria dostała się na tyły wroga – i tam dokonywała cudów waleczności. Jeźdźcy, zmyślnie powodując końmi, raz po raz palili do skaveńskich szturmowców. Szczurludzie nie znieśli tak licznych strat i uciekli, mijając po drodze domostwo zajęte przez biczowników.

Sukcesy rajtarii.
Uwadze generała uchodziła również wymiana ognia pomiędzy skaveńskim kulomiotem a oddziałem elektorskich kuszników. Podczas gdy ludzie raz po raz oddawali salwy, obsługujący machinę szczuroczłek z podnieceniem rozkręcał podajnik pocisków na coraz wyższe obroty. Wiele kul dosięgło celu, lecz kusznicy nie ustawali w swym trudzie – wkrótce przyniósł on owoce. Machina leżała w błocie – równie martwa, jak jej obsługa.
* * *
W końcu generał zdołał przywrócić porządek wśród halabardników. Oddział się przeformował – by przyjąć szarżę zbliżającego się Demona. Tymczasem Ulm kazał trąbić odwrót – nie raz już potykał się ze szczuroludźmi, i wiedział, jakim zagrożeniem są długie szeregi mnichów zarazy, nad którymi łopocze ociekający ropą i śluzem Sztandar Zarazy. Zwłaszcza, gdy mnisi atakują z flanki.

Horda mnichów zarazy szykuje się do szarży na V regiment.
Demon dopadł do halabardników. Wskazał na nich pazurem – i ciała żołnierzy w jednej sekundzie zaczęły swędzieć. W piątej zaś gnić i odpadać. Wtedy wewnątrz demona nastąpiła implozja –ale uczyniła więcej złego imperialnym – niż jemu samemu. Gdy magiczna poświata rozrzedziła się, wokół von Ruttmanna była tylko garstka ludzi. Generał nie zdążył zasłonić się przed ciosem potwora – padł rozpłatany na dwoje, a ze szczątków jego ciała wyroiły się stada szczurów. Ci z żołnierzy, którzy przetrwali tę walkę, nigdy już nie odzyskali jasności umysłu wystarczającej do opowiedzenia o tym, co wydarzyło się tamtego dnia.

Gdyby nie magiczna moc awatara Rogatego Szczura, halabardnicy mogliby przetrwać to starcie.
* * *
Chorąży Ulm cofał się. Rajtarii nie było – została spopielona błyskawicami miotanymi przez samotnego skaveńskiego czarownika – inżyniera. Garstka biczowników utrzymywała domostwo.
Kusznicy, mocą diabelskiej magii – już nie istnieli – a to, co zajęło ich miejsce – walczyło teraz po stronie wroga. Awatar Rogatego Szczura potrzebował czasu, by przyzwyczaić się do praw, które kierują magią w tym wymiarze egzystencji – lecz wiedział, że dalsza droga stoi przed nim otworem. Po dolinie niósł się jego jazgotliwy chichot. Słyszący go szczuroludzie przystawali, zawracali – i biegli ku swemu panu. Mnisi zarazy nie przestawali śpiewać.

V regiment szykuje się do bohaterskiej obrony wioski Halbe. tymczasem reszta doliny jest w rękach skavenów.