Witam
Stanowczo brakuje w naszym dziale wątku w którym moglibyśmy się dzielić swoją twórczością związaną z naszą armią.
Jestem przekonany o tym, że prawie każdy z nas pisał kiedyś coś ''dwarfickiego'' na boku. Niech to będzie miejsce gdzie te teksty ujrzą światło dzienne. Wyjmijcie swoje opowiadania, sagi i co tylko udało wam się stworzyć choćby było zagrzebane w najgłębszych tunelach waszych twierdz i wrzućcie tutaj. Wszak któż jak nie my długobrodzi, powinniśmy snuć wspaniałe opowieści i niesamowite historie opiewające naszą wspaniałą i dumną rasę.
Na początek coś dla lubiących krasnoludzkie sagi i bajania, miłej lektury
ps Krasnoludzka przyśpiewka jest śpiewana na melodie "Morskich opowieści" jak ktoś zna to ułatwi mu to czytanie.
Piwo lało się strumieniami. Gwar i rwetes panujący w przestronnej komnacie wypełnionej po brzegi świętującymi krasnoludami pełen był radosnych pieśni, heroicznych sag i sprośnych żartów. Świece spoglądały na wszystkich biesiadników z dużych, drewnianych kandelabrów, rozświetlając kamienne wnętrze i odganiając swym blaskiem myśli o mrozie i śniegu, które szalały w górach, tuż za wrotami Khald'a Draken, najbardziej wysuniętej na północ twierdzy Krasnoludzkiego Królestwa.
- Malkarze, złotousty przyjacielu, opowiedz nam jeszcze jedną historię! - Rudowłosy krasnolud o ciężkim spojrzeniu i jeszcze cięższych dłoniach wzniósł kufel spienionego piwa w górę, rozchlapując parę kropli złocistego płynu na drewnianą ławę, przy której siedział wraz ze swoimi kompanami. Wezwany do opowieści skłonił się uśmiechnąwszy się pod wąsem, pogładził zaplecioną w fantazyjne warkocze krótkawą jeszcze brodę, wdrapał się na stół, chrząknął i jął opowiadać głosem ciepłym, dźwięcznym i nieco już od mówienia ochrypłym.
- Rzecz, o której usłyszycie wydarzyła się tak daleko, że nawet smocze skrzydła nie pstrzą tam nieba, tak dawno, że nawet najstarsze pasma górskie słyszały o niej jeno od pradawnych wiatrów. Było to wówczas, gdy dzielny Folndrad Żelazna Pięść wyprawił się ze swymi czterema braćmi, by położyć kres panowaniu dzikiego potwora u podnóża góry, którą zamierzali obrać sobie na swój nowy dom. Bestia ta odznaczała się wyjątkową siłą, uderzeniem olbrzymiej łapy kruszyła skały, jej ryk zsyłał lawiny a we wzroku płonął ogień wszystkich dziewięciu Piekieł. Jednak... - Przemowę młodego piewcy przerwał stary wiarus. Klepnął w ramię Malkara, uśmiechnął się i wychrypiał:
- Malkarze, ja wszystko rozumiem, ale nie mogli wybrać sobie innej góry, z dala od tego potwora, który zsyła lawiny i w ogóle? No bo wiesz, stare pasma górskie mają mnóstwo gór do zamieszkania, na mój rozum. No to po co męczyć się z jakimś plugastwem? - Ghondrar złośliwie wyszczerzył pożółkłe zęby. Nie przepadał za trubadurem, który nigdy nie trzymał w ręku ni topora, ni młota, a i zwykłym mieczem prawdopodobnie by się pokaleczył. Nigdy nie brał udziału w żadnej bitwie. Co prawda od czasu, kiedy Malkar osiągnął już wiek, w którym mógłby w jakiejś dokonać heroicznych czynów, panował tak nużący spokój i cisza, że krasnoludy z Khald'a Draken same zaczęły wyszukiwać sobie wrogów do pokonania w lodowych przełęczach. Fakt ten jednak nie przekonywał wiekowego weterana, który uważał, że nie jest prawdziwym krasnoludem ten, kto nie zdjął nigdy w walce przeciwnikowi głowy z karku. A tylko tacy, w jego mniemaniu, są godni, by zabierać głos na ucztach. I powinni opowiadać o własnych wyczynach, bądź wyczynach swoich przodków. Malkar Złotousty spąsowiał, zjeżył się, rozdął nozdrza i, uspokoiwszy się nieco, odparł tymi słowy:
- Nie dla wszystkich, Ghondrarze Srogi, najważniejsze jest własne bezpieczeństwo. Niektórzy wolą rozsławiać swoje imię czynami dzielnymi, godnymi prawdziwego krasnoluda, a nie zwycięstwami w konkursach żłopania piwa. - Ghondrar zmarszczył brwi, zacisnął pięści i rzucił się na barda. Malkar spadł z ławy i chyba tylko to uratowało go przed gniewem starego wiarusa. Kilku współbiesiadników powstrzymało krewkiego krasnoluda od pomsty za usłyszaną zniewagę, co skrzętnie wykorzystał młodzian, którego złote usta stały się dlań nie raz i nie dwa zarówno przekleństwem i wybawieniem. Zniknął Srogiemu z oczu, przysiadł się do kamratów ucztujących po przeciwnej stronie komnaty. Tymczasem Ghondrarowi nalano kufel przedniego krasnoludzkiego piwa, wzniesiono parę toastów, które przypominały o mężnych czynach dokonanych przez jednookiego wojownika, co nieco udobruchało rozeźlonego wygę.
- Szkoda, że nie ma z nami Oklardhara. - Norin, druh Ghondrara w niejednej potyczce, kiwnął głową odrywając z pieczeni kawał soczystego, dobrze doprawionego ziołami mięsa.
- Cholerna śnieżyca. Gdyby nie to, dotarliby na czas. A tak musimy świętować Dhonganaria bez nich. Wypijmy za marznących w przełęczy braci, niech nasz toast rozgrzeje ich kości! - Wszyscy radośnie podchwycili okrzyk i opróżnili dzbany jednym haustem.
- Nie ma tego złego, Norinie. - Czerstwy krasnolud zmrużył zawadiacko jedyne oko – Pomyśl o karniaku, który ich czeka! - Doskonale wiedzieli, że powrót Oklardhara , najstarszego syna króla Khald'a Draken, Kazadora Długobrodego, będzie niebywałą okazją do wyprawienia uczty jeśli nie jeszcze huczniejszej, to przynajmniej podobnej w rozmachu i ilości piwa do tej urządzonej na cześć krasnoludzkiego bóstwa wszelakich trunków. Norin pogładził rudą, staranie uplecioną brodę sięgającą mu aż po kolana i rzekł:
- Tak mi się humor pewien przypomniał...
- Opowiadaj, chętnie się pośmiejem!
- Elf i krasnolud postanowili zdobyć niezdobytą twierdzę. No to krasnolud, pełen dumy chwycił swój topór i jął uderzać w bramy, ale krzesał tylko iskry, a odrzwia ustąpić nie chciały. Rozjuszony począł kopać wrota swymi podkutymi butami, ale poza kilkoma rysami nie osiągnął żadnego efektu. Wściekły usiadł ciężko na kamieniu. Elf widząc poczynania towarzysza rozejrzał się, podrapał za spiczastym uchem, podszedł do niewielkiej, ukrytej furty, nacisnął na klamkę i oto zamknięta twierdza stanęła przed nimi otworem. Zadowolony z siebie długouchy podchodzi do krasnoluda i mówi, jak to elf, pełnym wyższości głosem, wskazując na swoją jasną czuprynę: "Trzeba mieć tu", po czym napina cherlawy biceps: "a nie tu". Na to rozsierdzony krasnolud łapie za swój topór, uderza elfa w łeb, nieomal go rozpoławiając i rzecze klepiąc się po głowie: "Tu to trzeba mieć hełm" – Salwa śmiechu zabrzmiała tubalną kanonadą. Gdy rechot pijanych krasnoludów nieco przycichł odezwał się milczący dotąd Burlok Płomień Stali.
- Tedy i ja wam coś opowiem. – Oczy biesiadników zwróciły się w stronę Burloka z wyczekiwaniem. Ten spojrzał jeszcze w swój drewniany kufel, wychylił do końca piwo, otarł wierzchem wielkiej jak bochen chleba dłoni czarne wąsy i zaczął:
- Przez stary, poskręcany las szła elfka, odziana w jakąś cienką, półprzeźroczystą kiecuszkę. Wędrowała nieboga rozglądając się naokoło, ni to przelękniona, ni to zaciekawiona. Spacerowała tak dłuższą chwilę bawiąc się rąbkiem sukienki, gdy nagle drogę zagrodził jej wielki mężczyzna, o chmurnym spojrzeniu, pobliźnionej twarzy, przyodziany jeno w postrzępione portki. Przyjrzał się uważnie elfce i tako rzecze: "Panienko, a co wy tak samotnie po lesie łazicie? Nie boicie się, że ktoś was przechędożyć może?" Na to elfka odpowiada: "Jakbyście byli uprzejmi, to nie musiałabym już dalej chodzić." – Śmiech znowu zagrzmiał w ustach krasnoludów.
- Ech, te długouche pokraki. Chude toto, włosy ma tylko na głowie, blade jakieś i nijakie. Ani z młotem sobie nie poradzi, bo za słabe, ani toporem robić nie umi. Szkarady takie... Wszystkie to wiedźmy, dziwki i tchórze.
- Dobrze prawisz, Ghondrarze, mądrze i prawdziwie. – Norin wzniósł w jego stronę kufel – Wypijmy za to, by długouche wiedźmy szlag trafił. - Stuknęli się szklanicami wylewając sporą część trunku na ławę.
***
Oklardhar wysunął nos z zasypanego śniegiem namiotu. Wiatr ucichł kilka chwil temu, mróz nieco zelżał wraz z nastaniem świtu. Wszędzie wokół było biało aż w oczy kłuło. Promienie słońca odbijały się od kryształków lodu. Z ust krasnoluda opatulonego w ciepłe futra buchnęła para. Rozejrzał się wokoło. Obozowisko powoli budziło się do życia ściszonymi przekleństwami i całkiem głośnymi wyzwiskami pod adresem górskiej zimy. Wszyscy byli wściekli, że nie udało im się zdążyć przed wielką zamiecią chociaż do następnej doliny, Doliny Śpiącego Niedźwiedzia. Tam, być może, śnieżna zawierucha nie przedarłaby się z taką siłą, możliwe, że nawet mogliby poruszać się naprzód miast siedzieć w miejscu i czekać. Śnieg sypał cały tydzień unieruchamiając Oklardhara i jego drużynę na dobre. Toteż nastroje były podłe, zwłaszcza, że spóźnili się na obchody jednego z najbardziej lubianych świąt – Dhonganarii. W żadnej z krasnoludzkich Twierdz nie świętowano Dhonganarii z takim rozmachem jak w domenie Kazadora Długobrodego.
Oklardhar wydał kilka poleceń, obozowisko zaczęło się zwijać. Chociaż tyle dobrego, że udało im się przetrzebić nieco gromadę Lodowych Trolli. To była epicka walka i Oklardhar sam do siebie uśmiechał się na myśl, jak będzie brzmiała opowieść o niej. Przeklęte bestie zaczaiły się na przechodzące Przełęczą Białego Wilka krasnoludy i spadły na brodatych wojowników z obu ścian wąwozu. Napotkały jednak na opór sroższy, niż się spodziewały. Krasnoludy dobyły swych toporów, żaden nie odpuścił pola. Mężnie stawały do boju, pomimo grozy rozsiewanej przez straszliwe, atakujące ich potwory. Lodowy Troll to nie lada przeciwnik, zwłaszcza, że każdy jeden jest przynajmniej czterokrotnie wyższy od przeciętnego krasnoluda, a jego skóra zdaje się być twarda jak lód. Ale krasnoludy pod wodzą dzielnego przywócy doskonale wiedziały, że można ją równie jak lód pokruszyć. Oklardharowi zwłaszcza w pamięć zapadł krasnolud młody, o brodzie jeszcze tak krótkiej, że ten nie mógł zapleść na niej choćby najmniejszego warkoczyka ni przypiąć żadnej zdobnej spinki. Na imię mu Ghoingrann, po bitwie otrzymał od swego przywódcy przydomek Nieustraszony, bowiem gdy największy z Lodowych Trolli wyskoczył w górę, by runąć całym swym zimnym cielskiem na walczących i ciąć lodowym ostrzem na lewo i prawo, Ghoingrann bez lęku spojrzał bestii w ślepia, ruszył biegiem, odbił się od przykrytej śniegiem ziemi i jeszcze w locie spotkał się z trollem. Obaj zadali zamierzony cios, gdy spadali każdy, kto widział to starcie był pewien, że młody krasnolud poległ. Lecz ten nie tylko nie był martwy, ale i okazał się zwycięzcą tego powietrznego starcia. Po upadku największego z wrogów reszta plugawych mieszkańców Przełęczy Białego Wilka zniknęła w lodzie i śniegu tak szybko, jak się pojawiła. Oklardhar ocknął się z niedawnych wspomnień; obóz już w zasadzie zwinięto. Czas ruszać do domu.
***
- Gdy w karczmie jakiejś dzieweczce
zanuciłem "żegnaj cnoto",
odpiąłem haftkę w spódniczce
zobaczyłem złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Złoto, złoto, złoto!
Stanąwszy w szranki z potworem
wrzasnąłem mu: "Ty wstrętnoto!
Przetnę cię tu mym toporem
lub oddawaj złoto!"
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Złoto, złoto, złoto!
Kiedyś zbójców groźna grupa,
na czele z jakimś idiotą,
chciała mnie zamienić w trupa
i zabrać mi złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Hej! Złoto, złoto, złoto!
Złoto, złoto, złoto! - Pieśń śpiewana przez setki gardeł grzmiała w kamiennej sali. Kolejne zwrotki wywrzaskiwane były coraz bardziej ochrypłymi głosami. W końcu zamieniły się w rubaszny rechot. Kufle co i rusz podnoszono w górę wykrzykując rozmaite toasty.
- Jeśli chodzi o złoto, młodzieńcze... - Hornborin mający już mocno w czubie objął ramieniem młodego krasnoluda i niemalże zmiażdżył go w uścisku - ... to powiem ci coś, o czym zawsze, ale to zawsze powinieneś pamiętać. - Argat, do którego skierowano te słowa, najwyższym wysiłkiem woli skupił wzrok na rozmówcy. Dwóch Hornborinów siedziało obok siebie i każdy z nich właśnie uderzył pięścią w stół, by podkreślić wagę wypowiadanych przezeń zdań.
- O czym to powinienem pamiętać, Hornborinie?
- Pamiętaj, chłopcze, nie wszystko złoto, co się świeci! - Wzniósł kufel, postawił z impetem na ławie rozchlapując lwią część piwa, po czym podniósł go do ust, oblewając sobie brodę, zanim krawędź naczynia dotknęła warg.
- Każdy głupiec to przecie wie!
- Ale słuchaj! Nie wszystko złoto, co się świeci, ale tak na wszelki wypadek łap wszystko, co do niego podobne! - Przysłuchujący się tej wymianie zdań wybuchnęli śmiechem. Wszak wszyscy oni, za wyjątkiem młodego Argata, słyszeli po wielokroć o złotniczych zamiłowaniach i wyprawach Hornborna. Jeżeli gdzieś posłyszano jakąkolwiek ploteczkę o jakimś ukrytym skarbie, to można było mieć pewność, że stary sknerus się tam pojawi w najbliższym czasie.
Do piwa Wargrima Pięściomłota wpadł wosk, zastygając z sykiem przybrał jakiś pokraczny kształt. Komnata zatrzęsła się, z sufitu posypał się pył. Krasnoludy przycichły przyglądając się rozbujanym kandelabrom. Ogień zatańczył na knotach świec i po chwili uspokoił się, znów płonąc równym, jasnym płomieniem.
- Pieprzone lawiny. - Warknął Wargrim, próbując wielkim paluchem wygrzebać sterynę z dzbana. Po trzeciej próbie zrezygnował i łyknął solidnie przeżuwając przez chwilę roztopioną świecę. Następny wstrząs był silniejszy, trwał dłużej i zaniepokoił wszystkich. Śmiechy ucichły zastąpione szmerem domysłów. Wtem, ku zaskoczeniu ogółu, ściana komnaty najpierw pękła, potem, z głośnym hukiem zamieniła się w kupę gruzu. Z kurzu wyłoniły się niewielkie, zgniłozielone potworki o złośliwych, czerwonych oczkach, haczykowatych nosach i spiczastych, postrzępionych uszach. Chichotały upiornie przedzierając się przez rumowisko i rzuciły się ze swoimi zakrzywionymi mieczami na zdębiałe krasnoludy. Mieszkańcy Khald'a Draken byli nie tylko zamroczeni litrami wypitego alkoholu, ale w ogóle zaskoczeni nieoczekiwanym pojawieniem się nieproszonych gości.
- Gobliny, psia jucha, gobliny! - Wrzasnął Ghondrar Srogi dobywając swego obosiecznego topora – Do broni, bracia, nie dajmy im ujść żywcem! - Zawołał rzucając się na najbliższego przeciwnika i przecinając go wpół. Ghondrar nie znał litości dla zielonoskórych, jego drogę znaczył ślad krwi i drgających jeszcze goblińskich ciał. Pomimo wypitego piwa krasnoludy szybko zorganizowały się do walki, co prawda niektórzy, zwłaszcza ci młodsi, nadal nie dowierzali własnym oczom, ale dzielnie stawiali opór zielonemu najeźdźcy. Ghondrar wraz z Norinem i Burlokiem siali śmierć wśród przeciwników na środku przestronnej sali. Norin za każdym zamachem swego runicznego młota kładł kilka trupów, Burlok siekał toporem na lewo i prawo nie zważając na przeraźliwe piski i ryki rannych i konających wrogów. Jednooki wiarus kolejnym potężnym cięciem pozbawił zielonoskórego głowy, lecz sam również otrzymał ranę paskudną i zwiastującą rychły koniec. Jego klatkę piersiową przecięła goblińska szabla, kolejna wbiła się w brzuch. Krasnolud uklęknął, zaklął szpetnie, splunął krwią, lecz wstał chwiejnie, spojrzał gniewnie na przeciwnika, który śmiał go ugodzić i trzepnął go wielką, okutą pancerną rękawicą pięścią z taką furią, że tamten wpadł w grupę swych kamratów przewracając ich. Ghondrar czuł żar trucizny wypalającej skórę i przesączającej się do jego trzewi, lecz był bardziej nieubłagany niż góry, w których mieszkał. Z siłą schodzącej lawiny wpadł w zdezorientowaną grupę goblinów i uczynił ich ostatnie chwile bardzo bolesnymi i krwawymi. Przedarł się ponownie do swych druhów, lecz w tej części sali w zwarciu pozostał już tylko milczący Burlok; Norin leżał w czerwonej kałuży wpatrując się zaszklonymi śmiercią oczami w sufit. Weteran wrzasnął wściekle widząc swojego najwierniejszego kompana martwym i zapomniał w berserkerskim szale o zadanych mu ranach i, choć nadal brocząc, pomścił po stokroć krasnoluda bliższego mu niźli rodzony brat. Ruchy Ghondrara spowolniały, siły opadły z potężnych ramion, na czoło wystąpił pot. Rozgorączkowany wzrok nie mógł skoncentrować się na przeciwniku, ciosy osłabły i straciły na celności. Weteran machnął jeszcze parę razy toporem, zatoczył się i opadł na kolana. Gobliny, niepewne czy przeciwnik jest dostatecznie osłabiony, zawahały się przez chwilę, lecz gdy woj padł na twarz rzuciły się na niego ze wściekłymi okrzykami. Taki oto był koniec Ghondrara Srogiego, jednego z najznamienitszych krasnoludzkich wojowników Khald'a Draken. Malkar Złotousty, widząc upadek tytana zbladł, nie sądził, że cokolwiek mogłoby pokonać starego krasnoluda. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na rozmyślania, bowiem goblińskie szable tańczyły wokół niego przecinając powietrze. Malkar zbijał ich ciosy, sam zadał ich wiele, lecz nie był tak wprawnym wojownikiem jak Burlok, Norin czy Ghondrar. Goblin o wyjątkowo wrednym wyrazie twarzy podcinając mu gardło sprawił, że młody bard nigdy już nikomu nie zaśpiewa żadnej pieśni, nie opowie żadnej sagi ni rubasznej anegdotki. Również Argat, nie mając bojowego doświadczenia, nie miał już nigdy sprawdzać prawdziwości złota. Jego twarz zastygła w śmiertelnym grymasie, gdy, trafiony w czubek głowy mieczem, padł na ławę, przy której jeszcze nie tak dawno jadł, pił i bawił się świętując Dhonganaria. Wargrim Pięściomłot po raz kolejny potwierdzał słuszność noszonego przezeń przydomku. Swym potężnym młotem gruchotał czaszki przeciwników jak orzechy. Z tytaniczną siłą rozrzucał mocarnymi uderzeniami gobliny na boki, jakby kosił trawę. Zielone głowy spadały z karków szybciej, niż listopadowe liście przy silnym wietrze. Wargrim z okrzykiem na ustach posyłał przy każdym zadanym ciosie kilka goblinów w niebyt. Jednak przeciwników było zbyt wielu, z tunelu, którym przybyli, wlewało się coraz więcej i więcej haczykowatonosych, krwiożerczych potworków. Ostatkiem sił, poraniony, lecz nadal nie ustępujący pola Pięściomłot walczył jak osaczona bestia, wściekle, zajadle i bez pardonu. Koniec jednak był bliższy, niż krasnolud by sobie tego życzył. Chwila nieuwagi kosztowała go utratę lewej dłoni. Z rany buchnęła krew, ból przyćmił zmysły, a po chwili świat zgasł dla dzielnego i mężnego Wargrima.
***
Oklardhar szedł na czele swych rodaków. Im bliżej byli Khald'a Draken, tym więcej radości gościło w ich sercach. Rozcierali zmarznięte dłonie i prześcigali się w zapewnieniach, który z nich wypije większy dzban gorzałki po powrocie.
- Hej, Logi! - Belorn krzyknął do idącego spory kawałek przed nim długobrodego krasnoluda. Tamten zatrzymał się i spojrzał za siebie czekając, aż brzuchaty kompan się z nim zrówna.
- Cóż tam, Belornie, sprawiło, że drzesz się wniebogłosy, jakbyś chciał nam lawinę na łby spuścić?
- Bo widzisz, stary przyjacielu, w gardle zaschło, a manierka mi pustkami świeci, więc zapytać chciałem, czy może u ciebie kropelczyna czegokolwiek się ostała.
- To twój szczęśliwy dzień. - Logi uśmiechnął się pod siwym wąsem, sięgnął do pasa, dobył bukłaka i podał go towarzyszowi. Belorn odkorkował i pociągnął solidny łyk, po czym skrzywił się i nieomal wypluł to, co miał w ustach. W końcu jednak z wyrazem najwyższego obrzydzenia przełknął płyn, otarł wargi i warknął:
- Woda... Jak zwierzę... - Odchrząknął i splunął na zamarzniętą ziemię obrzydliwą plwociną. Stanął obok Logiego i podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Khald'a Draken majaczyło na horyzoncie, skąpane w czerwonym świetle zachodzącego słońca.
Khald'a Draken wyłoniła się spomiędzy gór, cicha i wieczna jak one. Olbrzymi, rzeźbiony dłutami krasnoludów – założycieli, kamienny smok rozpościerał swe wielkie skrzydła nad gigantycznymi wrotami tak starymi, że drewno, z którego je wykonano pociemniało tak znacznie, iż przypominało metal. Odrzwia, misternie rzeźbione rozmaitymi wzorami, pozostawały zamknięte. Ogień, który zawsze płonął w kamiennych zniczach, przygasał. Oklardhara przeszedł dreszcz. Włoski na karku zjeżyły się zwiastując jakieś nieszczęście. Na murach nie dostrzegł nikogo, żadna latarnia nie rozbłysła na blankach. Twierdza zdawała się być martwa. Krasnoludy stanęły w milczeniu i wpatrywały się w kamienne ściany, jakby te miały się poruszyć pod ich natarczywym spojrzeniem. Czekali. Czekali zbyt długo. Furtian nie przyszedł. Wiatr zawył przeciągle wznosząc w niebo wirujące płatki śniegu. Oklardhar, pełen obaw, podszedł do bram i załomotał drzewcem topora po trzykroć. Uderzenia rozniosły się echem, głucho dudniąc w pustych salach i korytarzach. Huk przebrzmiał i twierdzę na nowo spowiła grobowa cisza. Wszyscy już wiedzieli, że wydarzyła się jakaś okropna tragedia. Nikt jednak nie wypowiedział słowa, zaniepokojone spojrzenia mówiły więcej niż tysiąc słów. Co się stało? Dlaczego nikt nie otwiera? Gdzie się wszyscy podziali, przecież krasnoludzkie twierdze nigdy nie pozostają puste? Setki pytań krążyły po głowach brodatych wojów a odpowiedź na nie mogli znaleźć jedynie wewnątrz swego odmienionego domu. Ukryta, boczna furta wpuściła ich do środka. Na pierwszy rzut oka nic nie zwiastowało dramatu, jaki rozegrał się w kamiennych ścianach Khald'a Draken. Dopiero następne kroki wgłąb tuneli odsłoniły straszną prawdę o upadku Północnej Twierdzy. Sceny rozegranej tu bitwy stanęły jak żywe przed oczami przybyłych krasnoludów. Mieszkańcy zostali zaskoczeni podczas świętowania Dhonganarii, potłuczone kufle i połamane ławy zaściełały podłogę. Zamarznięta krew czerniła się na ziemi i ścianach. Setki martwych krasnoludów i tysiące usieczonych przez obrońców plugawych goblinów pokrył szron i lód, czyniąc ich oblicza niezmienionymi. Goblin z wbitym w czaszkę toporem do rzucania wywalił jęzor i siedział w pokracznej pozie pod ścianą. Nieopodal, pod stertą ciał jego pobratymców spoczywał krasnoludzki wojownik. Rozpostarte, zesztywniałe palce wyciągniętej dłoni darły kamienną, zbroczoną posadzkę, jakby woj miał zaraz wyczołgać się spod przygniatających go wrogów. Patrzyło na to wszystko kilku młodzików o krótkich, niezaplecionych brodach, na ich wykrzywionych agonią obliczach malował się ból, wściekłość i niedowierzanie. Oklardhar i jego drużyna szli w ciszy z twarzami ściągniętymi grozą. Patrzyli na swych braci, kuzynów, przyjaciół, synów. Wszyscy oni byli martwi. Zginęli w boju, broniąc swego domu. Zginęli mężnie, z honorem. To była dobra śmierć, choć straszna. Gobliny miały przytłaczającą przewagę, Logi oszacował szybko, że na każdego martwego krasnoluda przypadało kilka, jak nie kilkanaście zielonoskórych trupów. Podkop, z którego wypełzła zielona chmara został zawalony. Oklardhar stanął nagle, jego twarz stała się blada jak płótno, szare oczy zaszkliły się napływającymi łzami. Jego towarzysze przyklęknęli. Oto przed nimi, u szczytu jednej z biesiadnych ław, twarzą zwróconą w górę, leżał ich wieloletni przywódca, król Kazador Długobrody. W szarych jak u syna oczach płonął gniew, lecz nie było nikogo, kogo mógłby dosięgnąć. Zaschnięta krew zaznaczyła swą ścieżkę, spływając z uchylonych warg. Pospinana złotymi klamrami, parokrotnie zawiązana w zdobne węzły biała broda sięgająca ziemi pobrudzona była posoką. Naokoło Kazadora piętrzyły się stosy martwych goblinów, goblinów, które ośmieliły się napaść na jego twierdzę. Widać było, że król nie oddał łatwo swego życia; powaliły go dopiero liczne strzały, powbijane w klatkę piersiową i brzuch sędziwego i groźnego krasnoluda. W upstrzonej pięknymi pierścieniami dłoni nadal trzymał swój wielki topór, na którego idealnej powierzchni połyskiwały wykute runy. Oklardhar patrzył długą chwilę na ciało swojego umiłowanego ojca, po czym przyklęknął wraz ze wszystkimi oddając hołd Ostatniemu Królowi Khald'a Draken. Złożywszy ciało Kazadora Ostatniego na naprędce skleconych noszach ruszyli równym tempem w stronę najważniejszego miejsca w całej twierdzy – do Grobowca Królów. Ku uldze Gromowładnego wielkie, pieczołowicie rzeźbione wrota pozostały nietknięte. Inkrustowane złotem płaskorzeźby przedstawiały najmężniejsze czyny każdego ze spoczywających w Grobowcu królów. Imiona ich wszystkich wypisano na odrzwiach równym, runicznym pismem. Syn ostatniego władcy odpieczętował bramę. Otwarła się z odgłosem kamienia trącego o kamień. Pomieszczenie było duże i ciemne. Blask trzymanej przez Belorna pochodni ukazał ich oczom sarkofagi śpiących wiecznym snem krasnoludzkich przywódców. I tak minęli Acracka Założyciela przytulającego do niedźwiedziej piersi wielki młot, Groklara Jednookiego, znanego ze swojego zamiłowania do polowań na potwory. Każdy znał przynajmniej kilka sag, w których prym wiódł drugi król Khald'a Draken. Do tej pory toczą się spory, w której to potyczce Groklar stracił swe oko, ponieważ nieomal każda opowieść o nim kończyła się utratą źrenicy. Jego syn, Ghazdrir Wyrwidąb, mocarnie ściskał stylisko topora. Lanndrak Śmiały uśmiechał się do swych wspomnień o bohaterskich czynach. To za jego panowania toczono najkrwawsze wojny z plemionami zielonoskórych. Lecz dopiero jego następca, Hargin Nieulękły przepędził zieloną hordę precz. Każdy z krasnoludów idących w pogrzebowym orszaku doskonale znał historię i dokonania przodków Kazadora. Mogli być dumni z przeszło siedmiu setek lat istnienia twierdzy. W milczeniu złożyli ciało swego króla do grobowca i stanęli wokół, po raz ostatni wpatrując się w twarz sędziwego krasnoluda. Logi zapalił grubą świecę, która od razu zapłakała grubą kroplą wosku. Oklardhar spojrzał na ojca, potem przeniósł wzrok na swych towarzyszy. Ghoingrann i Belorn zasunęli wieko z upiornym zgrzytem. Gładki kamień będzie musiał poczekać na płaskorzeźbę przedstawiającą sylwetkę zmarłego króla. Następca Tronu Khald'a Draken wyciągnął topór, oparł się o niego i klęknąwszy rzekł:
- Ja, Oklardhar, syn Kazadora Długobrodego, szósty z prawa i krwi król Khald'a Draken, biorąc was, dzielni towarzysze, oraz was, moi śpiący przodkowie, za świadków, uroczyście przysięgam na mój topór, iż nie powrócę do mej rodzinnej twierdzy i nie obejmę tronu dopóty, dopóki nie odnajdę i nie odeślę do Piekła wszystkich przeklętych zielonoskórych, którzy swym najazdem zhańbili dobre imię mojego ojca i podstępnie zamordowali moich braci. - Jego słowa rozniosły się echem po kamiennej sali. Świeca stojąca na wysokim stojaku obok grobu Kazadora Długobrodego zgasła zdmuchnięta nagłym powiewem mroźnego wiatru. Wstał, a w jego oczach płonęły gniew i determinacja.
- Twoja przysięga sięgnęła gwiazd, Oklardharze Zmarli będą obserwować twoje poczynania. - Logi skłonił się nowemu królowi. - Pozwól mi, mój panie, towarzyszyć ci w twoim dziele tak długo, jak długo będę mógł unieść mą broń, a i potem również. - przyklęknął. W jego ślady poszła reszta wojowników. Oklardhar spojrzał na nich twardym wzrokiem i ozwał się:
- To nie będzie łatwa ścieżka. Z radością ujrzę was u mojego boku.
Oklardhar Bez Tronu, wraz ze swoją drużyną, szedł w stronę wschodzącego krwią słońca, oddalając się od Martwej Twierdzy. Niknęli między ośnieżonymi szczytami, by już nigdy nie powrócić.
Krasnoludzkie sagi
Moderatorzy: Arbiter Elegancji, Rakso_The_Slayer
Bardzo fajne opowiadanie
z mrocznym zakończeniem, jak zresztą czasy jakie naszły na naszą rase
a kawały świetne
ciekaw byłbym dalszych losów Oklardhara
z mrocznym zakończeniem, jak zresztą czasy jakie naszły na naszą rase
a kawały świetne
ciekaw byłbym dalszych losów Oklardhara
"Poproście ich,żeby się nieco uciszyli.Snorri ma małego kaca,-powiedział Snorri.
W:29\D:4\L16
Tomb Kings
W:1\D:0\L:0
galeria moich Krasi: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=33906
DwarfsArtur pisze:Człowieku to jest temat, o nowym info o krasiach - czy wszyscy musimy wiedzieć z jakich modeli zrobisz bombera ... jak dal mnie możesz nawet w kupę wsadzić parasolkę do drinków
W:29\D:4\L16
Tomb Kings
W:1\D:0\L:0
galeria moich Krasi: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=33906
- Rakso_The_Slayer
- Postownik Niepospolity
- Posty: 5208
- Lokalizacja: Radom
- Kontakt:
Ehh ci krótkobrodzi... wejdzie taki, nie rozejrzy się nawet, tylko z gorącą głową nowy temat zakłada. A tak się składa, że temat służący zamieszczaniu twórczości własnej jest:
http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 47&start=0
i nawet sam tam kiedyś spisałem pradawną pieśń śpiewaną w halach Karak Zankaraz:
http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 47&start=0
i nawet sam tam kiedyś spisałem pradawną pieśń śpiewaną w halach Karak Zankaraz:
W sumie wypadało by te tematy połączyć...Rakso_The_Slayer pisze:Wśród gór wysokich szczytów
Skąpanych w blasku słońca
Stoi owa twierdza potężna
Tych ziem przed złem obrońca
Z rąk niecnych odzyskana
Przez akt wielkiego męstwa
Za cenę krwi i życia
Doszliśmy do zwycięstwa
Oczyśćcie korytarze, hale i warsztaty
Niech żaden podły wróg nie kala tego miejsca
Niech nigdy jego stopa więcej tu nie stanie
Niech wieczna będzie chwała
Zankaraz znów powstanie!
Niech każdy robi to
Do czego przyuczony
Niech kuje tam w kopalniach
Niech czyta kto uczony
Wytoczcie nowe działa
Balisty i organy
Niech żyrokopter lata
Niech huk wystrzałów znany
Będzie naszym wrogom
By zawsze pamiętali
Że jeśli tu przybędą
Spotkają mur ze stali
Mur wielkich tu obrońców
Wielkich duchem i odwagą
Co do krwi ostatniej walczą
Co honor nad życie kładą
A kiedy już ostatni
Wróg padnie pod toporem
Staniemy dumni w słońcu
Podniesiem okrzyk społem
I poleje się piwo
Złociste jak i słońce
Wzniosą się wtedy pieśni
Dawne dni chwalące
Dni dawnej już potęgi
Co dzisiaj choć zwątlona
Zostaje w naszych sercach
W pamięci niezmącona
A gdy nadejdzie świt
Niech każdy znów powstanie
Niech z całych sił pracuje
Niech nie słabnie jego ramię
Oczyśćcie korytarze, hale i warsztaty
Niech żaden podły wróg nie kala tego miejsca
Niech nigdy jego stopa więcej tu nie stanie
Niech wieczna będzie chwała
Zankaraz znów powstanie!