czy probowaliswcie grac w przygody "mroczne"??
jezeli tak, to jaka jest najbardziej mroczna przygoda jaka przeprowadziliscie kiedykolwiek? i jaki miala ona wplyw na Wasza psychike lub Waszych graczy?
ja, po przeprowadzeniu 2 mrocznych kampani zaczynam postrzegac sie jaka hipotetycznego, sadystycznego, seryjnego morderce


bo jak inaczej uzasadnic takie akce jak... zreszta to chyba nie wazne.
ponizej zamieszczam krotka opowiesc, bedaca obrazem tego co wydarzylo sie na jednej sesji...
dzialka...
ciemnosc...
ogień lampy naftowej daje slaby poblask...
Lambert prowadzil grupe swoich kompanow. Niosl pochodnie w lewej rece, ktorej swiatlo oswietlalo korytarz ktorym podazali. Na scianach widnialy haki i klamry, ktore ongis z pewnoscia trzymaly pochodnie i cieszyly oko zawieszonymi na nich dzielami sztuki. Sciana byla wykonana z rowno ociosanego kamienia, gdzie widac bylo szczatki farby. Podloge ozdabiala czerwona wykladzina, na ktorej widoczny byl zab czasu.
Przepatrywacz rzucil okiem do tylu, by sprawdzic czy jego towarzysze podazaja z przodu. Fiodor szedl tuz za nim.
"Gdyby cos sie stalo, z pewnoscia pomogl by mi..."
chociaz z drugiej strony, Fiodor zdradzal swoim zachowaniem duze oznaki niepokoju. Jego oczy byly rozbiegane, a drzace rece caly czas byly gotowe wyjac jego poltorareczna klinge z pochwy... Lambert szczerze obawaial sie, ze ten czlowiek w porywie adrenaliny i szalu zabije go tez, tak tylko dla pewnosci, jezeli cos sie stanie.
Ale przeciez nic sie tu nie stalo. Miejsce bylo stare i najwidoczniej opuszczone. Slady walki byly tak stare, jak cala druzyna razem wzieta.
Trzeci w kolejce byl Ludwiczek. Halfing caly czas sprawdzal dostepne drogi ucieczki. swoja maczuge showal w rekawie, zeby reszta nie pomyslala, ze sie przypadkiem boi.
Ale przeciez tutaj nie bylo sie czego bac. To miejsce bylo stare i opuszczone, a to ze za nimi zawalil sie most zwodzony jak tu wchodzili, to czysty przypadek.
Za Ludwiczkiem szedl Maximilian. Mag myslal bardzo logicznie - nic nie widzielismy bo nic tu nie ma.
Ale przeciez jego zmysl magii mowil mu zupelnie co innego. Max byl gotow cisnac ognista kule w kazdego demona, chocby i ten wyszedl ze sciany.
Kolejke zamykal Wolfgang. Jako jedyny zdawal sie naprawde zachowywac zimna krew. Szedl zupelnie wyluzowany.
"Jak ten czlowiek to robi?" pomyslal Lambert. Moze on mial racje?? Moze naprawde nie ma sie tu czego bac??
Jednak Lambert sam sobie nie wierzyl.
Skape swiatlo pochodni natrafilo na drzwi. Stare, podniszczone, z dzialajaca klamka. Drzwi strasznie skrzypily, gdy Lambert je otwieral.
Duza sale, ktora zobaczyli, wspieralo osiem filarow, siegajacych do 5 metrowego sufitu. Z sali byly trzy wyjscia - jedne drzwi naprzeciwko, identyczne jak te z ktorych wyszli, dwuskrzydlowe po lewej stronie, ktore musialy byc wyjsciem na dziedziniec, oraz identyczne po prawej stronie. Po krotkiej naradzie poszukiwacze przygod zdecydowali pojsc drzwiami po ich prawej stronie.
Wolfgang z Fiodorem otworzyli drzwi bardo ostroznie. Ich oczom ukazala sie klatka schodowa - schody w gore i w dol. Lambert poswiecil pochodnia nad schodami do dolu. Mrok zdawal sie byc tak gesty, ze nie przepuszczal swiatla. Pojscie w gore zdawalo sie byc znacznie przyjemniejsza opcja. Schody wznosily sie doscy ostro. Byly stare, ale wygladaly na solidne. Miescila sie na nich jedna osoba na raz. Zakrecaly na swoistym polpietrze o sto osiemdziesiat stopni.
Lambert znow szedl na przedzie. Pocieszal sie mysla ze nie idzie ostatni.
Im wyzej szli, tym schody zdawaly se byc lepiej zachowane. Gdy Przepatrywacz wszedl na koniec schodow, silny podmuch wiatru zdmuchnal pochodnie. Cala prawa scana na tym pietrze byla zburzona, a przez powstala wyrwe wpadalo wystarczajaca ilosc swiatla od ksiezyca i gwiazd, zeby cos widziec. Lambert popatrzyl sie chwile na nocne niebo. Nastepnie odwrocil glowe w lewo, by spojrzec gdzie dalej mozna isc.
Zamarl. Cos stalo niecale piec metrow od niego. Bylo znacznie nizsze. Zdawalo sie miec glowe w ksztalcie trojkatnym i wogole nie miec rak. Ciemna sylwetka stala nieruchomo.
Lambert wpatrywal sie w ciemnosc, szukajac oczu tej istoty. Straral sie opanowac strach, rownoczesnie bardzo, ale to bardzo powoli, zaczal wysuwac miecz z pochwy.
Istota odwrocila sie i zaczela biec.
Przepatrwyacz mial malo czasu na decyzje.
"Isc czy nie isc, ciemno, istota, dziwna, mam miecz, umiem walczyc, ale ciemno, pochodnia zgasla, a co to jest, boje sie, nie boje sie, chyba..."
Mysli przemierzaly glowe Lamberta. Zadecydowal pobiec za tym czyms.
"Lambert!!" krzyknal Fiodor, ktory nie byl jeszcze u szczytu schodow.
Korytarz skrecal w prawo o dziewiecdziesiat stopni. Po drodze minal kilka drzwi, jednak teraz, to nie byl dobry czas by je przeszukac. Gdy minal zakret, zauwazyl zatrzaskujace sie drzwi jednego z pokoi. Lambert podbiegl do tych drzwi, wzial gleboki oddech, wyjal miecz z pochwy i gwaltownie otworzyl drzwi.
Pokoj byl pieknie urzadzony. Kolorowe zaslony zakrywaly okno, lozko wygladalo na bardzo miekkie i wygodne. Na polkach na lewej scianie ulozone byly lalki. Cieply odcien koloru niebieskiego pokrywal sciany.
Dopiero po chwili Lambert zdal sobie sprawe, ze ten pokoj jest jak nowy!
W pomieszczeniu nie bylo nikogo. Przepatrwyacz zamknal drzwi za soba. Panowala tu cisza, w ktora Poszukiwcz Przygod wsluchiwal sie. Po chwili uslyszal PŁACZ z... dwudrzwiowej szafy, ktora byla za drzwiami. zblizyl sie do niej, uniosl miecz do pchniecia. Bardzo gwaltownie otworzyl drzwi szafy.
W środku byla ubrana w sliczna sukienke osmioletnia dziewczynka.Dlugie i gestes loki czarnych wlosow splywaly jej po ramionach, a w skrzyzowanych dloniach kurczowo trzymala maskotke szareo kroliczka.
Dziewczynka powoli podnosila glowe do gory. Jej oczy na moment spotkaly sie z oczami Lamberta. Byla bardzo ladna. Łzy plynely jej po buzi.
Wtedy, doslownie na moment jej twarz wykrzywila sie w wyrazie przerazenia, po czym jej glowa pekla, jak by przepolowiona przez jakies potezne uderzenie. Krew i posoka bryznely na Lamberta.
Lambert odskoczyl kilka krokow do tylu. Byl na granicy wytrzymalosci psychicznej i mial ochote zwymiotowac. Poczul sie wrecz pijany, a siat zaczal mu wirowac przed oczyma. Uslyszal jakis potezny, wszechobecny i szalony smiech. Zatoczyl sie do tylu i Upadl na podloge, uderzajac glowa o polke z lalkami.
Mrugnal kilka razy oczyma. Do pokoju wszedl Fiodor z pochodnia.
"Co sie stalo?!"
Ale Lambert nie odpowiedzial. Wstal i rozejrzalsie po pokoju - zniszczone lozko, zjedzone przez mole zaslony, stara farba na scianach...
Ominal Fiodora i podszedl do szafy. Do starej, znisczonej, dwudrzwiowej szafy. Otworzyl ja. W srodku nikogo nie bylo.
Tylko szara maskotka kroliczka lezala we wnetrzu...
a teraz wyobrazcie sobie, ze zaraz po tym ostatnim komentarzu, ze kroliczek lezal na ziemi, na zewnatrz, gdzies dalej, ktos (cos?) wybuchnal gwaltownym, zlowieszczym i szalenczym smiechem przez kilka sekund...
Kazdy z nas zamarl.
"Jezeli ty ustawiles kogos, zeby tam siedzial i wybuchnal smiechem w takim momencie, to jestes po prostu poj*bany" - Fiodor w realnym swiecie.
"Dobra, wygrales. Chce do domu" - Wolfgang w realnym swiecie.
dzwieku oczywiscie nie ustawialem - prawdopodobnie jakis żul sie tak zasmial czy ktokolwiek... ale efekt mrozil krew w zylach

To najdelikatniejsza czesc przygody... a ja chyba nie jestem normalny. Bo kto normalny uklady przygody o szalencu, ktory mordowal dzieci... i takie tam ine...
pozdrawaim
Furion
offtop: czemu ja dopiero teraz znalazlem te forum...