ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Stado gnoblarów nagle urosło dookoła Bohdana i jego towarzyszy. Urosło do takich rozmiarów, że krasnoludy były otoczone potrójnym pierścieniem gnoblarzej kawalerii w której każdy mierzył w ich stronę bliżej nieokreslony ostry przedmiot.
-No i co teraz nurglowe kochanice ? Kamraci ! Napierdalać! - Krzyknął. Setki, wręcz tysiące kilogramów złomu, kamieni, butelek i temu podobnych przedmiotów poleciało w kierunku krasnali. Żaden nie wyrządził większej krzywdy brodaczom, ale od razu zmuszeni byli wycofać się z podbitymi oczyma, siniakami, guzami i rozciętą skórą. Radości Fluffiego nie było końca. Suma sumarum nie ma nic bardziej chwalebnego niż pokonać przeciwnika stukrotną przewagą liczebną...
[chill sam też skorzystałem ]
-No i co teraz nurglowe kochanice ? Kamraci ! Napierdalać! - Krzyknął. Setki, wręcz tysiące kilogramów złomu, kamieni, butelek i temu podobnych przedmiotów poleciało w kierunku krasnali. Żaden nie wyrządził większej krzywdy brodaczom, ale od razu zmuszeni byli wycofać się z podbitymi oczyma, siniakami, guzami i rozciętą skórą. Radości Fluffiego nie było końca. Suma sumarum nie ma nic bardziej chwalebnego niż pokonać przeciwnika stukrotną przewagą liczebną...
[chill sam też skorzystałem ]
Niektórzy znajdują walkę bez broni bardziej interesującą, niż krwawy pojedynek. Wyobrażają sobie dwóch smukłych wojowników, którzy tańcząc, wymieniają ciosy w spektakularnym i finezyjnym widowisku. To, co zdarzyło się "Pod zadumanym smokiem" nie miało nic wspólnego z powyższym opisem, choć przez długie lata wspominano ten wieczór.
Karczemna bitwa osiągneła poziom niespotykany dotychczas w tych okolicach. Kto był żyw, prał wszystko w okół ile wlezie, samemu przyjmując grad ciosów. Krasnoludy biły się z Ulthuańczykami, Ulthuańczycy z Nagarothczykami, Nagarothczycy z ludźmi, nawet dwójka wampirów i kilka zabłąkanych gnoblarów brało udział w tym obłędzie. W samym epicentrum bitwy szalała niemal tona mięśni, kłów i pazurów. Ci, którzy ją widzieli, zdjęci byli grozą, bowiem mimo ogromnych gabarytów, obaj przeciwnicy nie byli ociężali, ani słabo wyszkoleni. Przeżyli zbyt wiele, by tak było.
Loq-Kro-Gar zablokował kolejny cios przedramieniem i wyprowadził kontrę, jednak minotaur zdążył się uchylić. Khartox zbił kolejny cios na bok i odpowiedział kombinacją, najpierw hakiem na wątrobę, następnie prawym sierpem i zakończył podbródkowym. Saurus ledwo zablokował dwa pierwsze ciosy, jednak trzeci sięgnał celu. Siła ciosu odrzuciła łeb gada do tyłu, ogłuszając go. Minotaur widząc szansę na zakończenie pojedynku zaatakował prawym prostym. Nie docenił jednak wytrzymałości jaszczura. Loq-Kro-Gar zszedł z toru ciosu, obniżając nieco pozycję, chwycił buhaja za gardło, po czym wyniósł go wysoko i cisnął o parkiet (https://www.youtube.com/watch?v=ZhkthhW ... ata_player). Ziemia aż zadrżała. Khartox jednak nawet powalony był groźny. Zaplótł ręce na karku Loq-Kro-Gara w żelaznym uścisku, chcąc pozbawić przeciwnika tchu w morderczym duszeniu trójkątym. Jaszczur zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa i przetoczył się zrwyając chwyt. Obaj przeciwnicy tarzali się przez jakiś czas po podłodze w śmiertelnych splotach, aż w końcu nie mogąc wypracować przewagi, rozwarli się i błyskawicznie powstali. Jakiś pijany Kislevita wskoczył na szynk i brzdękając na bałałajce skoczną melodię, nadawał walce rytm. Dwie wielkie bestie znów skoczyły na siebie w morderczym tańcu.
Karczemna bitwa osiągneła poziom niespotykany dotychczas w tych okolicach. Kto był żyw, prał wszystko w okół ile wlezie, samemu przyjmując grad ciosów. Krasnoludy biły się z Ulthuańczykami, Ulthuańczycy z Nagarothczykami, Nagarothczycy z ludźmi, nawet dwójka wampirów i kilka zabłąkanych gnoblarów brało udział w tym obłędzie. W samym epicentrum bitwy szalała niemal tona mięśni, kłów i pazurów. Ci, którzy ją widzieli, zdjęci byli grozą, bowiem mimo ogromnych gabarytów, obaj przeciwnicy nie byli ociężali, ani słabo wyszkoleni. Przeżyli zbyt wiele, by tak było.
Loq-Kro-Gar zablokował kolejny cios przedramieniem i wyprowadził kontrę, jednak minotaur zdążył się uchylić. Khartox zbił kolejny cios na bok i odpowiedział kombinacją, najpierw hakiem na wątrobę, następnie prawym sierpem i zakończył podbródkowym. Saurus ledwo zablokował dwa pierwsze ciosy, jednak trzeci sięgnał celu. Siła ciosu odrzuciła łeb gada do tyłu, ogłuszając go. Minotaur widząc szansę na zakończenie pojedynku zaatakował prawym prostym. Nie docenił jednak wytrzymałości jaszczura. Loq-Kro-Gar zszedł z toru ciosu, obniżając nieco pozycję, chwycił buhaja za gardło, po czym wyniósł go wysoko i cisnął o parkiet (https://www.youtube.com/watch?v=ZhkthhW ... ata_player). Ziemia aż zadrżała. Khartox jednak nawet powalony był groźny. Zaplótł ręce na karku Loq-Kro-Gara w żelaznym uścisku, chcąc pozbawić przeciwnika tchu w morderczym duszeniu trójkątym. Jaszczur zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa i przetoczył się zrwyając chwyt. Obaj przeciwnicy tarzali się przez jakiś czas po podłodze w śmiertelnych splotach, aż w końcu nie mogąc wypracować przewagi, rozwarli się i błyskawicznie powstali. Jakiś pijany Kislevita wskoczył na szynk i brzdękając na bałałajce skoczną melodię, nadawał walce rytm. Dwie wielkie bestie znów skoczyły na siebie w morderczym tańcu.
Ostatnio zmieniony 28 maja 2013, o 12:30 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Atheis był bardzo zły. Ostrze syknęło cicho dobyte z pochwy. Wąski elfi sztylet, używany głównie do sztyletowania był ostry jak brzytwa. Jego srebrne ostrze z łatwością było w stanie wślizgnąć się pomiędzy płyty pancerza, lub pojedyncze kółko kolczugi. Napędzany nienawiścią Atheis dobył go i ruszył w stronę krasnoluda który zniszczył jego lutnie. Ten leżał na ziemi paraliżowany specjalną techniką, mógł poruszać tylko oczami, ale słyszał i rozumiał wszystko. Elf przykląkł przy nim i przesunął ostrze po swoim palcu. Spłynęła po nim strużka krwi, oczy krasnoluda wyrażały mieszaninę nienawiści i strachu. Atheis miał wielką ochotę zgolić mu brodę, ale nie chciał narażać się na późniejsze nieprzyjemności. Odciął więc tylko sakiewkę. Była ciężka. W tej samej chwili usłyszał ryk.
-Długouchy złodziej!-wrzasnął nieznany mu kmiot i rzucił się na niego.
Elf wykonał zgrabny unik, na wskutek którego kmiot wpadł na rozwścieczonego Minotaura.
Atheis chyłkiem opuścił karczmę i udał się kwatery po drugiej stronie ulicy. Tam otworzył sakiewkę. Była pełna małych sztabek złota, gdzieniegdzie widać było diamenty. Elf uśmiechnął się.
Krasnoludy rzuciły się na Elithmaira i Irthiliusa dzierżąc w rękach ostre tulipany. Mędrzec jednak przymknął oczy, zaczerpnął energii, wykonał delikatny ruch ręką i... ponad połowa krasnoludów zmieniła się w żaby. Czar nie był trwały, ale godzina w żabiej skórze nie była zbyt przyjemna. Pozostałe widząc to zawyły i zaatakowały. Elithmair nie był dobrym szermierzem, ale udało mu się powalić jednego karła. Szybkim ciosem wytrącił mu tulipana a kolejnym zdzielił płazem miecza przez łeb. Irthilius kopnął jednego z pół obrotu, po czym wykorzystując tą samą siłę ciął drugiego w plecy. Cięcie nie było głębokie ani niebezpieczne, ale krew spłyneła po ostrzu miecza Sethai.
-Spróbujcie nas tylko tknąć karły-zapowiedział zimnym głosem Irthilius.
Nilohair zapukał.
-Wejść-rozległ się głos lorda Asillina.
Pokój urządzony był w stylu morskim, na ścianach wisiały harpuny i włócznie. Lord Tyrion i Lord Asillin pochylali się nad mapą.
-Pani melduję iż bitwa z Druhii zakończyła się zwycięstwem Asur.
Władca Mórz zmierzył go zimnym wzrokiem.
-Udało ci się zatopić czarną arkę?-ironia w jego głosie była aż nazbyt słyszalna.
-Nie milordzie, Druhii uciekły pod osłoną magicznej burzy którą wywołały. Ale zadaliśmy im duże i dotkliwe straty.
-A jak straty po naszej stronie?
-Panie straciliśmy około 40 lekkich jednostek, siedemdziesiąt cztery rydwany powietrzne, zatopili nam także trzynaście statków bojowych oraz dotkliwie uszkodzili ciężką jednostkę bojową smocze skrzydło.
Śmierć poniosło półtora tysiąca naszych ludzi.-głos zaczynał mu drżeć na widok spojrzenia lorda Asillina.
-Nie spisałeś się Elithmairze. Liczyłem iż całkowicie wyeliminujesz czarną arkę. Cóż może za dużo wymagałem?-władca morz uśmiechnął się paskudnie.
-Daruj mu to i tak niezły wynik jak na pierwszą bitwę.-spokojny głos lorda Tyriona rozniósł się po sali. -Lepiej powiedz jakie straty poniosły Druhii?
-Około trzech tysięcy korsarzy.
-No widzisz ładny wynik!-pochwalił go lord Tyrion.
-Wysłałem go na czele jednej z naszych najlepszych flot, przez niego straciliśmy prawie wszystkie rydwany!
-I tak wspaniale mu poszło!
Nilohair odetchnął z ulgą skoro Tyrion wstawił się za nim nie musi się bać iż spotka go zbyt ostra kara. I tak miał do tej pory szczęście, jego wynik był znacznie zawyżony tym, że cyklon pochłonoł znacznie więcej jednostek mrocznych. Prawdę powiedziawszy bitwa była bardzo wyrównana, ale cyklon obrócił ją na korzyść Asur. Z zamyślenia wyrwał go głos Asillina.
-Możesz odejść.
Nilohair odetchnął z ulgą.
-Długouchy złodziej!-wrzasnął nieznany mu kmiot i rzucił się na niego.
Elf wykonał zgrabny unik, na wskutek którego kmiot wpadł na rozwścieczonego Minotaura.
Atheis chyłkiem opuścił karczmę i udał się kwatery po drugiej stronie ulicy. Tam otworzył sakiewkę. Była pełna małych sztabek złota, gdzieniegdzie widać było diamenty. Elf uśmiechnął się.
Krasnoludy rzuciły się na Elithmaira i Irthiliusa dzierżąc w rękach ostre tulipany. Mędrzec jednak przymknął oczy, zaczerpnął energii, wykonał delikatny ruch ręką i... ponad połowa krasnoludów zmieniła się w żaby. Czar nie był trwały, ale godzina w żabiej skórze nie była zbyt przyjemna. Pozostałe widząc to zawyły i zaatakowały. Elithmair nie był dobrym szermierzem, ale udało mu się powalić jednego karła. Szybkim ciosem wytrącił mu tulipana a kolejnym zdzielił płazem miecza przez łeb. Irthilius kopnął jednego z pół obrotu, po czym wykorzystując tą samą siłę ciął drugiego w plecy. Cięcie nie było głębokie ani niebezpieczne, ale krew spłyneła po ostrzu miecza Sethai.
-Spróbujcie nas tylko tknąć karły-zapowiedział zimnym głosem Irthilius.
Nilohair zapukał.
-Wejść-rozległ się głos lorda Asillina.
Pokój urządzony był w stylu morskim, na ścianach wisiały harpuny i włócznie. Lord Tyrion i Lord Asillin pochylali się nad mapą.
-Pani melduję iż bitwa z Druhii zakończyła się zwycięstwem Asur.
Władca Mórz zmierzył go zimnym wzrokiem.
-Udało ci się zatopić czarną arkę?-ironia w jego głosie była aż nazbyt słyszalna.
-Nie milordzie, Druhii uciekły pod osłoną magicznej burzy którą wywołały. Ale zadaliśmy im duże i dotkliwe straty.
-A jak straty po naszej stronie?
-Panie straciliśmy około 40 lekkich jednostek, siedemdziesiąt cztery rydwany powietrzne, zatopili nam także trzynaście statków bojowych oraz dotkliwie uszkodzili ciężką jednostkę bojową smocze skrzydło.
Śmierć poniosło półtora tysiąca naszych ludzi.-głos zaczynał mu drżeć na widok spojrzenia lorda Asillina.
-Nie spisałeś się Elithmairze. Liczyłem iż całkowicie wyeliminujesz czarną arkę. Cóż może za dużo wymagałem?-władca morz uśmiechnął się paskudnie.
-Daruj mu to i tak niezły wynik jak na pierwszą bitwę.-spokojny głos lorda Tyriona rozniósł się po sali. -Lepiej powiedz jakie straty poniosły Druhii?
-Około trzech tysięcy korsarzy.
-No widzisz ładny wynik!-pochwalił go lord Tyrion.
-Wysłałem go na czele jednej z naszych najlepszych flot, przez niego straciliśmy prawie wszystkie rydwany!
-I tak wspaniale mu poszło!
Nilohair odetchnął z ulgą skoro Tyrion wstawił się za nim nie musi się bać iż spotka go zbyt ostra kara. I tak miał do tej pory szczęście, jego wynik był znacznie zawyżony tym, że cyklon pochłonoł znacznie więcej jednostek mrocznych. Prawdę powiedziawszy bitwa była bardzo wyrównana, ale cyklon obrócił ją na korzyść Asur. Z zamyślenia wyrwał go głos Asillina.
-Możesz odejść.
Nilohair odetchnął z ulgą.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-A jeśli spróbują to co? - wyszeptała do ucha Irthiliusa wampirzyca, jednocześnie zwinnie wytrącając mu broń z ręki i dociskając do gardła przedramię.
- Nie tak prędko mój przyjacielu. - Ludwig, widząc drugiego elfa sięgającego po broń, wymierzył bron którą przed momentem dobył prosto w delikatną twarz.
-Czy to przystoi przewielkiej rasie elfów, która ponoć stoi ponad wszystkimi i pozjadała wszystkie rozumy, dobywać miecza podczas karczemnej bijatyki? - zadrwił mężczyzna, podchodząc powoli przygwoździł Elithmaira do ściany - Czy to przystoi największym z największych okradać innych? Gdzie się podziały wasze legendarne maniery hmm? - kontynuował - Żądam zwrotu skradzionego, przez waszego przyjaciela, mienia, a także przeprosin, dla krasnoludów, za ten haniebny czyn. A jeśli nie to inaczej porozmawiamy.
- Nie tak prędko mój przyjacielu. - Ludwig, widząc drugiego elfa sięgającego po broń, wymierzył bron którą przed momentem dobył prosto w delikatną twarz.
-Czy to przystoi przewielkiej rasie elfów, która ponoć stoi ponad wszystkimi i pozjadała wszystkie rozumy, dobywać miecza podczas karczemnej bijatyki? - zadrwił mężczyzna, podchodząc powoli przygwoździł Elithmaira do ściany - Czy to przystoi największym z największych okradać innych? Gdzie się podziały wasze legendarne maniery hmm? - kontynuował - Żądam zwrotu skradzionego, przez waszego przyjaciela, mienia, a także przeprosin, dla krasnoludów, za ten haniebny czyn. A jeśli nie to inaczej porozmawiamy.
Ostatnio zmieniony 27 maja 2013, o 22:35 przez Morti, łącznie zmieniany 2 razy.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Niczego nie ukradliśmy, to po pierwsze, po drugie to oni nas zaatakowali po trzecie...-Ithilius sięgnął do wiatrów magii i z pomiędzy jego rąk błysnęło oślepiające białe światło wampiry, cofnęły się. Irthilius chwycił miecz, Elithmair także odebrał swoją własność którą puścił oślepiony wampir.
Stanęli do siebie plecami.
-Jeśli chcecie bitki do proszę, ale z tego co pamiętam to bynajmniej nie my zaczęliśmy. Nie szukamy z wami zwady.
Stanęli do siebie plecami.
-Jeśli chcecie bitki do proszę, ale z tego co pamiętam to bynajmniej nie my zaczęliśmy. Nie szukamy z wami zwady.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Mówisz pewnie o Atheisie? Ukradł komuś sakiewkę? Bardzo możliwe iż krasnoludom, ale jestem pewien iż chce sobie odbić na tym swoją lutnie, która kosztowała więcej niż cała ta karczma razem z pełnym wyposażeniem. Nie nazwał bym więc tego kradzieżą. A co do magii i broni każdy próbuje przeżyć tak jak potrafi, zresztą czy mi się tylko wydaje czy zaatakowany według prawa imperium nie może bronić się na wszelki dowolny sposób? Zwróć uwagę wompierzu iż nikt nie zginął a mógł. Nie jedna krasnoludzka głowa mogła leżeć na podłodze. Ale jestem spokojny. Nie zabijam bez potrzeby, nie jestem Druhii, pozwól mi więc bronić się na swój sposób.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
-HAŃBA!!!- wrzasnął Brokki ,wyciagajac z plecaka wielki żelazny kij,podobnie zrobił Manor ,który dobył narzędzia ,oboje rzucili sie na elfy -Złodzieje! KAZUM-KAZAD!!!- wrzasnęły i rzuciły się ne elfy ,pierwszy nie zdążył sie zorientować ,kiedy dostał potężny cios pięścią w kręgosłup i padł na ziemię ,Elithmaira ledwo zdążył sparować atak z góry młotem i odepchnać krasnoluda ,który poślizgnął się i wypadł z karczmy. Manor musiał następnie unikać ciosów mieczem wrzeszcząc o braku honoru.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
- ... i właśnie dlatego nie chciałem, żebyś jechał na Arenę. - dokończył Mistrz Ramirez kiwając smutno głową. - Bo na Arenie Śmierci jest większa szansa, że zginiesz w karczemnej burdzie niż w pojedynku. Pal licho te pojedynki, one nie są takie złe. Ale karczmy... Karczmy to prawdziwe zagrożenie.
Siedzieli na rozłożonym na trawie kocu i zajadali imperialne smakołyki, z daleka popatrując na ogarniający karczmę chaos. Antonio pokazywał babci palcem co lepsze sceny i cała trójka śmiała się do rozpuku, widząc jak kozacy wylatują oknami albo śmieszne, małe, zielone ludziki fruwają po całym pomieszczeniu.
- Ja kibicuję Panu Jaszczurowi! Wziął ode mnie bułeczkę i podziękował - powiedziała babcia Ramirez, kiedy Loq-Kro-Gar starł się z minotaurem. - Ten drugi brzydal wygląda trochę jak ten byk, którego wziąłeś ze sobą.
- Bo to jest taki trochę byk, kochanie - odparł fechmistrz i torreador wyciągając się na plecach. Wrzaski i krzyki od strony karczmy nie mogły mu zepsuć spokojnego wieczoru. Dzień był pogodny i na niebie zaczęły ukazywać się pierwsze gwiazdy. - Ach, kiedyś może i bym się przyłączył do tej śmiesznej bijatyki, moja droga. Mistrz Antonio Ramirez jeszcze pół wieku temu był największym rozrabiaką w Estalii! Ha! Muszę jeszcze kiedyś skombinować moją hulaszczą kompanię. Pamiętam, że jednej nocy tak zabalowaliśmy, że Sancho wygrzmocił byka na korridzie zamiast go zabić. To były czasy!
- Nie przy dzieciach! - fuknęła babcia Ramirez, ale uśmiech miała od ucha do ucha. Najwyraźniej jej też przypomniały się czasy młodości.
- Babciu, weź... - żachnął się młodzieniec. - Mam prawie dwadzieścia sześć lat.
- Jakbyś miał tyle co ja, to byś widział takie rzeczy, o których nie piszą nawet w tych twoich książkach dla dorosłych, które trzymasz pod łóżkiem.
Antonio wyglądał na zaskoczonego. Dziadek Ramirez odwrócił głowę i z nagłym zaciekawieniem zaczął obserwować falujące morze. To był dobry wieczór.
Siedzieli na rozłożonym na trawie kocu i zajadali imperialne smakołyki, z daleka popatrując na ogarniający karczmę chaos. Antonio pokazywał babci palcem co lepsze sceny i cała trójka śmiała się do rozpuku, widząc jak kozacy wylatują oknami albo śmieszne, małe, zielone ludziki fruwają po całym pomieszczeniu.
- Ja kibicuję Panu Jaszczurowi! Wziął ode mnie bułeczkę i podziękował - powiedziała babcia Ramirez, kiedy Loq-Kro-Gar starł się z minotaurem. - Ten drugi brzydal wygląda trochę jak ten byk, którego wziąłeś ze sobą.
- Bo to jest taki trochę byk, kochanie - odparł fechmistrz i torreador wyciągając się na plecach. Wrzaski i krzyki od strony karczmy nie mogły mu zepsuć spokojnego wieczoru. Dzień był pogodny i na niebie zaczęły ukazywać się pierwsze gwiazdy. - Ach, kiedyś może i bym się przyłączył do tej śmiesznej bijatyki, moja droga. Mistrz Antonio Ramirez jeszcze pół wieku temu był największym rozrabiaką w Estalii! Ha! Muszę jeszcze kiedyś skombinować moją hulaszczą kompanię. Pamiętam, że jednej nocy tak zabalowaliśmy, że Sancho wygrzmocił byka na korridzie zamiast go zabić. To były czasy!
- Nie przy dzieciach! - fuknęła babcia Ramirez, ale uśmiech miała od ucha do ucha. Najwyraźniej jej też przypomniały się czasy młodości.
- Babciu, weź... - żachnął się młodzieniec. - Mam prawie dwadzieścia sześć lat.
- Jakbyś miał tyle co ja, to byś widział takie rzeczy, o których nie piszą nawet w tych twoich książkach dla dorosłych, które trzymasz pod łóżkiem.
Antonio wyglądał na zaskoczonego. Dziadek Ramirez odwrócił głowę i z nagłym zaciekawieniem zaczął obserwować falujące morze. To był dobry wieczór.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
Elithmair nie tak sobie to wyobrażał. Myślał iż Arena jest miejsce cywilizowanym. Myślał iż w karczmie można zjeść w spokoju. Myślał, że można odebrać należność za zniszczoną lutnie. Myślał iż ma prawo do obrony. Mylił się. Dopiero teraz pojął jak w barbarzyńskie miejsce trafił.
Osłonił Irthiliusa który wstał i podniósł miecz.
-Sami tego chcieliście.-ryknął.-Elithmairze idziemy!
Po czym z niezwykłą szybkością zaczął wywijać swoim mieczem długie srebrne smugi na wysokości piersi. Krasnoludy cofały się przerażone, niektóre nie zdążyły. Te zostały odrzucone ciosami płazem dwumetrowego ostrza. Elithmair próbował iść za nim ale jakiś wyjątkowo natarczywy krasnolud wrzeszcząc coś o honorze. Jego ciosy trudne były do zbicia a Elithmair w tłumie nie mógł wykorzystać swej wrodzonej zręczności. Starał się trzymać go na odległość co nawet mu wychodziło. Gdy dotarli już prawie do drzwi ujrzeli krasnoluda z długą białą brodą, w białych szatach.
-Nie przejdziesz!-wrzasnął.
Irthilius uciszył go kopniakiem, tak silnym że ten wyleciał z karczmy. Gdy już wychodził jakiś zagubiony gnoblar dźgnął Mędrca w kolano. Ten spojrzał na niego. Przy pasie gnoblara wisiała sakiewka z białej tkaniny. Miała na sobie symbol rodu jastrzębi. Elithmiar także to ujrzał. Chwycił gnoblara po czym obaj wraz z Irthiliusem wybiegli z karczmy. Elf zabrał gnoblarowi sakiewkę i wrzucił go z powrotem do karczmy. Ujrzał siedzącą na kocu piknikowym rodzinkę Ramirez.
Podszedł i grzecznie zapytał.
-Możemy się dosiąść?
Osłonił Irthiliusa który wstał i podniósł miecz.
-Sami tego chcieliście.-ryknął.-Elithmairze idziemy!
Po czym z niezwykłą szybkością zaczął wywijać swoim mieczem długie srebrne smugi na wysokości piersi. Krasnoludy cofały się przerażone, niektóre nie zdążyły. Te zostały odrzucone ciosami płazem dwumetrowego ostrza. Elithmair próbował iść za nim ale jakiś wyjątkowo natarczywy krasnolud wrzeszcząc coś o honorze. Jego ciosy trudne były do zbicia a Elithmair w tłumie nie mógł wykorzystać swej wrodzonej zręczności. Starał się trzymać go na odległość co nawet mu wychodziło. Gdy dotarli już prawie do drzwi ujrzeli krasnoluda z długą białą brodą, w białych szatach.
-Nie przejdziesz!-wrzasnął.
Irthilius uciszył go kopniakiem, tak silnym że ten wyleciał z karczmy. Gdy już wychodził jakiś zagubiony gnoblar dźgnął Mędrca w kolano. Ten spojrzał na niego. Przy pasie gnoblara wisiała sakiewka z białej tkaniny. Miała na sobie symbol rodu jastrzębi. Elithmiar także to ujrzał. Chwycił gnoblara po czym obaj wraz z Irthiliusem wybiegli z karczmy. Elf zabrał gnoblarowi sakiewkę i wrzucił go z powrotem do karczmy. Ujrzał siedzącą na kocu piknikowym rodzinkę Ramirez.
Podszedł i grzecznie zapytał.
-Możemy się dosiąść?
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
- Będzie nam bardzo miło - odparła Babcia Ramirez i przesunęła się, żeby zrobić miejsce obok siebie na kocu. - Czy Pan Jaszczur wygrał pojedynek z dużym bykiem? Stąd nie za bardzo było widać.
Młody Antonio z zazdrością popatrywał na okazały oręż Irthiliusa. Jego szpada wyglądała przy dwuręcznym mieczu niezwykle smętnie, czego nie można było powiedzieć o przepięknej broni jego dziadka. Kapiący od złota jelec ozdabiały misterne rzeźbienia układające się w symbole herbowe rodu Ramirezów i estalijskie godło.
Niespiesznie uprzątnięto naczynia i elfy zajęły miejsca na kocu.
Młody Antonio z zazdrością popatrywał na okazały oręż Irthiliusa. Jego szpada wyglądała przy dwuręcznym mieczu niezwykle smętnie, czego nie można było powiedzieć o przepięknej broni jego dziadka. Kapiący od złota jelec ozdabiały misterne rzeźbienia układające się w symbole herbowe rodu Ramirezów i estalijskie godło.
Niespiesznie uprzątnięto naczynia i elfy zajęły miejsca na kocu.
- Mistrz Miecza Hoetha
- Falubaz
- Posty: 1011
-Dziękujemy bardzo-elfy usiadły.-Nie wiemy czy Loq-Kro-Gar wygrał było tam widać jeszcze mniej niż tutaj, ale gdy wychodziliśmy dawał sobie radę.
W tej samej chwili nadszedł Atheis.
-Witajcie przyjaciele!-zakrzyknął uradowany.
-Czy gwizdnołeś krasnoludzką sakiewkę?-zapytał go zimno Elithmair.
-Tak, odebrałem ją temu krasnoludowi który zniszczył moją lutnie. Zresztą zamówiłem już nową, cena była co prawda zabójcza bo kazali mi zapłacić w złocie trzy razy tyle ile lutnia waży ale ród kota nigdy nie partaczy roboty.
-Mogliśmy przez ciebie zginąć! Po za tym czy kradzież przystoi szlachcicowi?!-wykrzyknął zdenerwowany Elithmair.
-Czy ja coś ukradłem? Odebrałem tylko odszkodowanie za moją lutnie. I tak ledwie starczyło na nową a i tak będzie szła tu ze dwa miesiące.
-Niby tak ale mogłeś to zrobić inaczej....
-Dobra skończmy już tą rozmowę. Nie czas teraz na kłótnie.-Powiedział Irthilius.
W tej samej chwili uchwycił spojrzenie młodego Ramireza.
-Chcesz z bliska zobaczyć mój miecz? Jeśli tak to bierz, nie krępuj się.
W tej samej chwili nadszedł Atheis.
-Witajcie przyjaciele!-zakrzyknął uradowany.
-Czy gwizdnołeś krasnoludzką sakiewkę?-zapytał go zimno Elithmair.
-Tak, odebrałem ją temu krasnoludowi który zniszczył moją lutnie. Zresztą zamówiłem już nową, cena była co prawda zabójcza bo kazali mi zapłacić w złocie trzy razy tyle ile lutnia waży ale ród kota nigdy nie partaczy roboty.
-Mogliśmy przez ciebie zginąć! Po za tym czy kradzież przystoi szlachcicowi?!-wykrzyknął zdenerwowany Elithmair.
-Czy ja coś ukradłem? Odebrałem tylko odszkodowanie za moją lutnie. I tak ledwie starczyło na nową a i tak będzie szła tu ze dwa miesiące.
-Niby tak ale mogłeś to zrobić inaczej....
-Dobra skończmy już tą rozmowę. Nie czas teraz na kłótnie.-Powiedział Irthilius.
W tej samej chwili uchwycił spojrzenie młodego Ramireza.
-Chcesz z bliska zobaczyć mój miecz? Jeśli tak to bierz, nie krępuj się.
Moja Galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php? ... 9#p1076079
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
"Ludzie uwierzą w każdą prawdę, jeśli tylko podasz ją w cudzysłowiu i podpiszesz nazwiskiem kogoś znanego".
Naviedzony
- Zabiję was wszystkich ! - Gerhard wrzasnął w amoku, po czym zdzielił łokciem nacierającego kozaka. Ten złożył się niczym domek z kart, tracąc przytomność jeszcze w biegu. W rezultacie przygrzmocił w ścianę z taką mocą, że aż wszystkie obrazy pospadały na ziemię. W przerwie między kolejnymi atakami kapitan zdążył rzucić okiem na resztę pomieszczenia.
Sytuacja w karczmie była cokolwiek ciekawa. Po początkowym chaosie, podczas którego każdy bił się z każdym, wyklaryfikowały się trzy, można powiedzieć, fronty.
Na środku izby potężny Saurus toczył pojedynek z nie mniej imponującym minotaurem. Oba stwory okładały się kułakami wielkości dojrzałych dyń, jednakże żaden z nich nie wyglądał na specjalnie przejętego nieludzką siła przeciwnika.
Nieco dalej, w okolicach wielkiego paleniska, elfy i krasnoludy tłukły się między sobą podtrzymując długą tradycję nienawiści między swoimi narodami. Dzielni Asur jednak chyba nie wytrzymali napięcia, bowiem sięgnęli po całkiem ostrą broń w postaci swoich mieczy. Brodacze nie pozostali im dłużni i użyli w walce inżynierskich narzędzi. Niestety, po chwili intensywnego mordobicia Elfy znudziły się imprezą i wyszły.
Z kolei przy schodach prowadzących na górę, do kwater poszczególnych zawodników, Gerhard zmagał się z resztkami kozaków. I chociaż oddział pijanych mołojców dostał sprawiedliwy oklep od wszystkich stron konfliktu, ci pozostali na nogach postanowili wyegzekwować swoją pomstę właśnie na Eirensternie. Może dlatego, że był tylko zwykłym człowiekiem pozbawionym wsparcia kompanów ?
No cóż, myśląc w ten sposób popełnili wyjątkowo bolesny w skutkach błąd. Bowiem nad Gerhardem czuwał Khonre, Bóg Krwi, a zaiste trudno wyobrazić sobie lepszego sprzymierzeńca w walce z niewyszkoloną tłuszczą.
Eirenstern zatracił się w bitewnym szale. Tłukł kozaków z nadludzką, zdawałoby się, siłą. Przestał też zwracać uwagę na obronę, bo w amoku nie czuł bólu. Nie wiedział więc nawet, że jego twarz była spuchnięta od dziesiątek ciosów i że miał złamany nos. Cud, że zachował wszystkie zęby. Poza tym jakiś honorowy chłop dźgnął go tulipanem w plecy, ale na szczęście niegroźnie.
Po kilkunastu minutach krwawej bijatyki na polu bitwy został tylko Gerhard i dwóch najmocniejszych kozaków. Cała reszta leżała porozwalana po kątach bez przytomności.
Jeden z Kislevitów zebrał się w sobie i zaszarżował na niego z podniesioną gardą. Podbiegnąwszy bliżej, wyprowadził cios kolanem, celując w brzuch przeciwnika. Kapitan przyjął go na siebie bez mrugnięcia okiem. Mołojec, który wyhamował ma nieruchomym Nordlandczyku nie robiąc mu krzywdy, nawet nie zdążył się zdziwić gdy został złapany za kołnierz z ogromną siłą. Kapitan rzucił nim o ścianę i zasypał serią miażdżących ciosów, która ostatecznie wyłączyła go z walki.
Eirenstern obrócił swoją zakrwawioną twarz w kierunku ostatniego z adwersarzy. Ten spojrzał na swoich pobitych kolegów i zaczął oceniać swoje szanse. Wprawdzie myślenie przychodziło mu ze strasznych trudem z racji wypitej gorzały, a i nawet bez tego do najbystrzejszych nie należał, ale po chwili podjął decyzję i zrobił krok do tyłu.
- блядь... - Wymamrotał, po czym chwiejnym krokiem udał się do wyjścia z karczmy. Niestety, złośliwy próg podłożył mu nogę i pijany dezerter wywalił się jak długi zaraz po otworzeniu drzwi. Jak upadł, tak zasnął.
Gerhard podszedł do szynkwasu, omijając walczących Loq-Kro-Gara i Khartoxa. Obsłużył się sam, nalewając sobie wysoką szklanicę ciemnego, pienistego piwa. Wypił wszystko kilkoma łykami, bo nic tak nie wzmaga pragnienia jak samotna walka z bandą pijanych kozaków.
Opróżniwszy naczynie, Gerhard uznał że czas najwyższy udać się na spoczynek. Bezceremonialnie depcząc po nieprzytomnych mołojcach lezących mu na drodze, zaczął wspinać się na schody prowadzące na górę. Zatrzymał się jednak na chwilkę w połowie drogi, przy niewielkim oknie.
Kiedy był jeszcze w armii, Eirenstern bezlitośnie tępił wszelkie bezmyślne stereotypy powtarzane przez swoich żołnierzy. Szczególnie te dotyczące elfów. Wiele razy walczył u ich boku i dobrze wiedział, że w bitwie jeden Asur jest wart tyle co tuzin najlepszych imperialnych żołnierzy. Dlatego nie tolerował nazywania ich "pedałami" i innymi określeniami w podobnym tonie.
Ale to, co teraz widział przez okno, podkopało jego mocny światopogląd.
- Pikniczek sobie robią - Mruknął do siebie, kontynuując wspinaczkę po schodach - Świat schodzi na psy...
Sytuacja w karczmie była cokolwiek ciekawa. Po początkowym chaosie, podczas którego każdy bił się z każdym, wyklaryfikowały się trzy, można powiedzieć, fronty.
Na środku izby potężny Saurus toczył pojedynek z nie mniej imponującym minotaurem. Oba stwory okładały się kułakami wielkości dojrzałych dyń, jednakże żaden z nich nie wyglądał na specjalnie przejętego nieludzką siła przeciwnika.
Nieco dalej, w okolicach wielkiego paleniska, elfy i krasnoludy tłukły się między sobą podtrzymując długą tradycję nienawiści między swoimi narodami. Dzielni Asur jednak chyba nie wytrzymali napięcia, bowiem sięgnęli po całkiem ostrą broń w postaci swoich mieczy. Brodacze nie pozostali im dłużni i użyli w walce inżynierskich narzędzi. Niestety, po chwili intensywnego mordobicia Elfy znudziły się imprezą i wyszły.
Z kolei przy schodach prowadzących na górę, do kwater poszczególnych zawodników, Gerhard zmagał się z resztkami kozaków. I chociaż oddział pijanych mołojców dostał sprawiedliwy oklep od wszystkich stron konfliktu, ci pozostali na nogach postanowili wyegzekwować swoją pomstę właśnie na Eirensternie. Może dlatego, że był tylko zwykłym człowiekiem pozbawionym wsparcia kompanów ?
No cóż, myśląc w ten sposób popełnili wyjątkowo bolesny w skutkach błąd. Bowiem nad Gerhardem czuwał Khonre, Bóg Krwi, a zaiste trudno wyobrazić sobie lepszego sprzymierzeńca w walce z niewyszkoloną tłuszczą.
Eirenstern zatracił się w bitewnym szale. Tłukł kozaków z nadludzką, zdawałoby się, siłą. Przestał też zwracać uwagę na obronę, bo w amoku nie czuł bólu. Nie wiedział więc nawet, że jego twarz była spuchnięta od dziesiątek ciosów i że miał złamany nos. Cud, że zachował wszystkie zęby. Poza tym jakiś honorowy chłop dźgnął go tulipanem w plecy, ale na szczęście niegroźnie.
Po kilkunastu minutach krwawej bijatyki na polu bitwy został tylko Gerhard i dwóch najmocniejszych kozaków. Cała reszta leżała porozwalana po kątach bez przytomności.
Jeden z Kislevitów zebrał się w sobie i zaszarżował na niego z podniesioną gardą. Podbiegnąwszy bliżej, wyprowadził cios kolanem, celując w brzuch przeciwnika. Kapitan przyjął go na siebie bez mrugnięcia okiem. Mołojec, który wyhamował ma nieruchomym Nordlandczyku nie robiąc mu krzywdy, nawet nie zdążył się zdziwić gdy został złapany za kołnierz z ogromną siłą. Kapitan rzucił nim o ścianę i zasypał serią miażdżących ciosów, która ostatecznie wyłączyła go z walki.
Eirenstern obrócił swoją zakrwawioną twarz w kierunku ostatniego z adwersarzy. Ten spojrzał na swoich pobitych kolegów i zaczął oceniać swoje szanse. Wprawdzie myślenie przychodziło mu ze strasznych trudem z racji wypitej gorzały, a i nawet bez tego do najbystrzejszych nie należał, ale po chwili podjął decyzję i zrobił krok do tyłu.
- блядь... - Wymamrotał, po czym chwiejnym krokiem udał się do wyjścia z karczmy. Niestety, złośliwy próg podłożył mu nogę i pijany dezerter wywalił się jak długi zaraz po otworzeniu drzwi. Jak upadł, tak zasnął.
Gerhard podszedł do szynkwasu, omijając walczących Loq-Kro-Gara i Khartoxa. Obsłużył się sam, nalewając sobie wysoką szklanicę ciemnego, pienistego piwa. Wypił wszystko kilkoma łykami, bo nic tak nie wzmaga pragnienia jak samotna walka z bandą pijanych kozaków.
Opróżniwszy naczynie, Gerhard uznał że czas najwyższy udać się na spoczynek. Bezceremonialnie depcząc po nieprzytomnych mołojcach lezących mu na drodze, zaczął wspinać się na schody prowadzące na górę. Zatrzymał się jednak na chwilkę w połowie drogi, przy niewielkim oknie.
Kiedy był jeszcze w armii, Eirenstern bezlitośnie tępił wszelkie bezmyślne stereotypy powtarzane przez swoich żołnierzy. Szczególnie te dotyczące elfów. Wiele razy walczył u ich boku i dobrze wiedział, że w bitwie jeden Asur jest wart tyle co tuzin najlepszych imperialnych żołnierzy. Dlatego nie tolerował nazywania ich "pedałami" i innymi określeniami w podobnym tonie.
Ale to, co teraz widział przez okno, podkopało jego mocny światopogląd.
- Pikniczek sobie robią - Mruknął do siebie, kontynuując wspinaczkę po schodach - Świat schodzi na psy...
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
-Łohoho ale siem napieprzajom! - Kibicował Fluffy siedząc na trawie jakieś 40 metrów od karczmy sącząc piwo.
- Pacz! Pacz tam kurwa ale mu przywalił! Hihi, aż mu dyńka odskoczyła- Zawtórował inny gnoblar. Fluffy podszedł do niego, stanął szeroko na nogach, skrzyżował ręce po czym po chwili zadumy palnął go w łeb.
-To ja se tu oglądom nie ty! Cicho bo spiore jak pentaka! - Zagroził, po czym wrócił do żłopania piwa i podziwiania burdy.
Gdy wszystko ucichło Fluffy położył się na trawie podrapał po łysej ciemnozielonej głowie i pomyślał. Jego pracujące zielone komórki ( odpowiednik szarych u ludzi) których ilość nie przekraczała ilości włosów w nosie podpowiedziały mu niecny plan. Wstał, wskoczył na swojego wierzchowca coby go było lepiej widać i zakrzyczał do swoich ziomków:
- Ja se wymyśliłem tak! Oni się tam bijom jak głupie pentaki albo dzikie rinoxy. Ale myśmy cwańsi. Ale ja najcwańszy, najsprytniejszy i najsilniejszy. Dlatego zrobicie kozie bobki jak wam mówie. Oni sie tam bijom jak już gadałem. A więc som teraz miętkie kuśki. A jak som miętkie kuśki to my im na arenie damy bęcki! O taki mam chytry plan!
Głosy nieartykułowane, okrzyki i najróżniejsze bluzgi od których zaczerwieniła się niedaleko siedząca babcia wskazywały na wyraźną aprobatę podwładnych. Fluffy ucieszył sie. Nie musiał żadnego zabijać. No bo przecież co innego zrobić z nieposłusznym służącym ?
- Pacz! Pacz tam kurwa ale mu przywalił! Hihi, aż mu dyńka odskoczyła- Zawtórował inny gnoblar. Fluffy podszedł do niego, stanął szeroko na nogach, skrzyżował ręce po czym po chwili zadumy palnął go w łeb.
-To ja se tu oglądom nie ty! Cicho bo spiore jak pentaka! - Zagroził, po czym wrócił do żłopania piwa i podziwiania burdy.
Gdy wszystko ucichło Fluffy położył się na trawie podrapał po łysej ciemnozielonej głowie i pomyślał. Jego pracujące zielone komórki ( odpowiednik szarych u ludzi) których ilość nie przekraczała ilości włosów w nosie podpowiedziały mu niecny plan. Wstał, wskoczył na swojego wierzchowca coby go było lepiej widać i zakrzyczał do swoich ziomków:
- Ja se wymyśliłem tak! Oni się tam bijom jak głupie pentaki albo dzikie rinoxy. Ale myśmy cwańsi. Ale ja najcwańszy, najsprytniejszy i najsilniejszy. Dlatego zrobicie kozie bobki jak wam mówie. Oni sie tam bijom jak już gadałem. A więc som teraz miętkie kuśki. A jak som miętkie kuśki to my im na arenie damy bęcki! O taki mam chytry plan!
Głosy nieartykułowane, okrzyki i najróżniejsze bluzgi od których zaczerwieniła się niedaleko siedząca babcia wskazywały na wyraźną aprobatę podwładnych. Fluffy ucieszył sie. Nie musiał żadnego zabijać. No bo przecież co innego zrobić z nieposłusznym służącym ?
Walki prawie ustały ,krasnoludy pozbierały narzędzia porozrzucane po całym pomieszczeniu i wróciły do stolika ,zamówiły piwo i zaczęły rozprawiać na temat walk
Mulfgar zaczął - Widzieliście tego wielkiego jaszczura? Ten chwyt na początku walki! Niesłychane ,może za młodu ,jeszcze bym i tak zrobił ,ale teraz?!- krasnoludy buchnęły śmiechem -A ten minotaur?! Ciągle słyszę ten donośny wrzask w uszach ,ciekawe ,czy jakby oderwał ogon jaszczurowi to ,czy szybko by mu odrósł!- wrzasnął podchmielony Brokki ,wszyscy poza Mulfgarem zaśmiali sie ,ale ten warknął -Gdyby oderwał mu ogon ,to byczek już by nie żył! Widać było ,że opada z sił!- zaprotestował Mulfgar ,przy stoliku od razu podniosła się wrzawa -No co ty?!- wrzasnął Manor ,jednak Mulfgar walnął pięścią w stół -Cisza! Gdybym stawiał dałbym 4 beczki piwa na jaszczura! Wy nie znacie tej rasy!-
Krasnoludy dalej debatowały na temat wyniku walki ,jednak Manor widząc jak Gerhard idzie po schodach do góry ,szepnął do towarzyszy -Pss! A tego widzieliscie?! Cały czas myślę skąd ja go znam! Sam rozgniótł kilkunastu tubylców!- Brokki i Mulfgar spojrzeli na wojownika -Iście weteran! Ale co to za sztuka powalić zgraję pijanych kozaczków!- warknął Mulfgar ,lecz Brokki wykrzyknął -Ale ilu ich było ,a on sam! Może jego ojcem był krasnolud!- Mulfgar znów walnął pięścią w stół -Cisza! Oj tu głupi ,ty głupi!- rzekł pukajac się w czoło stary inżynier -Krasnolud! Krasnolud! HA! Też coś! Oj jak ty cos powiesz! Ma chłop krzepę ,ale od razu krasnolud!- skończył zdanie Mulfgar i pociagnął długi łyk piwa ,Manor wrzasnął -No przecież nie elf!!!- cały stoli buchnął śmiechem
-A żeś taki nieprzyjemny temat poruszył! Oj Manor ,stary zboku!- wykrzyknął Mulfgar -No jak można mieczem! No jak ja się pytam?! I jeszcze ta sakiewka! Już łotra zacząłem gonić za karczmą ,a żeby mu buźkę obić! Ale zadyszka mnie złapała i wróciłem! Niech sobie zatrzyma te pieniążki! Widać ,że niedożywiony! Biegi przełajowe są nie dla mnie! Jestem zabójczy na krótkich dystansach!- Brokki i Manor kiwnęli głowami -Ale musisz przyznać ,że ten elf z mieczem nieźle stawiał opór -rzekł Brokki -Ano muszę ,ano muszę ,może i nieźle się trzymał ,ale cóż z tego jak ze szpikulcem!-
Wszyscy inżynierowie wrócili do picia -A ta dwójka?! Niby kobitka ,a jak cisnęła tym stołem to żaden chłop by tak nie uczynił!- zauważył Brokki -Może i tak!- warknął Manor -Ale pewnie z północy ,one zawsze krzepę miały! Ale bladziutka coś!- Mulfgar uśmiechnął się - I ten jej przyjaciel! Myślałem ,że oderwie temu szpiczastouchemu grajkowi głowę! Tylko coś dziwnie rzucił się na rannego kozaka! Zdawało mi się ,ze go gryzł ,ale od kogoś patelnią po głowie dostałem!- wszyscy wybuchli śmiechem
-A co to był za jakiś fagas z rodzinką?!- wykrzyknął Brokki i zaczał sie śmiać. Manorowi zszedła mina i spojrzał na Mulfgara ,ten wyrażnie zacisnął ręke w pięść. W ułamku sekundy złapał młodego czeladnika za głowę i przywalił nią w stół. Ten krzyknął z bólu i spadł z krzesła -No co?!- Mulfgar spojrzał na niego -A to ,głupcze! To nikt inny jak Antonio Ramirez! Ciesz się ,że nie wypowiedziałeś tych słów przy panie Bothanie! Oj ciesz ty się! To jeden z niewielu wojowników ,którym za młodu z mistrzem Bothanem nie oklepaliśmy mordy za naszych wojaży!Kto by pomyślał ,kiedyś jeszcze młodzieniec ,a teraz rodzina ,żona!- Brokkiemu zrobiło się głupio i zamówił kolejna kolejkę piwa ,po czym krasnoludy wróciły do rozmów o walkach
Mulfgar zaczął - Widzieliście tego wielkiego jaszczura? Ten chwyt na początku walki! Niesłychane ,może za młodu ,jeszcze bym i tak zrobił ,ale teraz?!- krasnoludy buchnęły śmiechem -A ten minotaur?! Ciągle słyszę ten donośny wrzask w uszach ,ciekawe ,czy jakby oderwał ogon jaszczurowi to ,czy szybko by mu odrósł!- wrzasnął podchmielony Brokki ,wszyscy poza Mulfgarem zaśmiali sie ,ale ten warknął -Gdyby oderwał mu ogon ,to byczek już by nie żył! Widać było ,że opada z sił!- zaprotestował Mulfgar ,przy stoliku od razu podniosła się wrzawa -No co ty?!- wrzasnął Manor ,jednak Mulfgar walnął pięścią w stół -Cisza! Gdybym stawiał dałbym 4 beczki piwa na jaszczura! Wy nie znacie tej rasy!-
Krasnoludy dalej debatowały na temat wyniku walki ,jednak Manor widząc jak Gerhard idzie po schodach do góry ,szepnął do towarzyszy -Pss! A tego widzieliscie?! Cały czas myślę skąd ja go znam! Sam rozgniótł kilkunastu tubylców!- Brokki i Mulfgar spojrzeli na wojownika -Iście weteran! Ale co to za sztuka powalić zgraję pijanych kozaczków!- warknął Mulfgar ,lecz Brokki wykrzyknął -Ale ilu ich było ,a on sam! Może jego ojcem był krasnolud!- Mulfgar znów walnął pięścią w stół -Cisza! Oj tu głupi ,ty głupi!- rzekł pukajac się w czoło stary inżynier -Krasnolud! Krasnolud! HA! Też coś! Oj jak ty cos powiesz! Ma chłop krzepę ,ale od razu krasnolud!- skończył zdanie Mulfgar i pociagnął długi łyk piwa ,Manor wrzasnął -No przecież nie elf!!!- cały stoli buchnął śmiechem
-A żeś taki nieprzyjemny temat poruszył! Oj Manor ,stary zboku!- wykrzyknął Mulfgar -No jak można mieczem! No jak ja się pytam?! I jeszcze ta sakiewka! Już łotra zacząłem gonić za karczmą ,a żeby mu buźkę obić! Ale zadyszka mnie złapała i wróciłem! Niech sobie zatrzyma te pieniążki! Widać ,że niedożywiony! Biegi przełajowe są nie dla mnie! Jestem zabójczy na krótkich dystansach!- Brokki i Manor kiwnęli głowami -Ale musisz przyznać ,że ten elf z mieczem nieźle stawiał opór -rzekł Brokki -Ano muszę ,ano muszę ,może i nieźle się trzymał ,ale cóż z tego jak ze szpikulcem!-
Wszyscy inżynierowie wrócili do picia -A ta dwójka?! Niby kobitka ,a jak cisnęła tym stołem to żaden chłop by tak nie uczynił!- zauważył Brokki -Może i tak!- warknął Manor -Ale pewnie z północy ,one zawsze krzepę miały! Ale bladziutka coś!- Mulfgar uśmiechnął się - I ten jej przyjaciel! Myślałem ,że oderwie temu szpiczastouchemu grajkowi głowę! Tylko coś dziwnie rzucił się na rannego kozaka! Zdawało mi się ,ze go gryzł ,ale od kogoś patelnią po głowie dostałem!- wszyscy wybuchli śmiechem
-A co to był za jakiś fagas z rodzinką?!- wykrzyknął Brokki i zaczał sie śmiać. Manorowi zszedła mina i spojrzał na Mulfgara ,ten wyrażnie zacisnął ręke w pięść. W ułamku sekundy złapał młodego czeladnika za głowę i przywalił nią w stół. Ten krzyknął z bólu i spadł z krzesła -No co?!- Mulfgar spojrzał na niego -A to ,głupcze! To nikt inny jak Antonio Ramirez! Ciesz się ,że nie wypowiedziałeś tych słów przy panie Bothanie! Oj ciesz ty się! To jeden z niewielu wojowników ,którym za młodu z mistrzem Bothanem nie oklepaliśmy mordy za naszych wojaży!Kto by pomyślał ,kiedyś jeszcze młodzieniec ,a teraz rodzina ,żona!- Brokkiemu zrobiło się głupio i zamówił kolejna kolejkę piwa ,po czym krasnoludy wróciły do rozmów o walkach
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Walka przeciągała się. Ciosy, choć nadal mogły posłać człowieka piętro wyżej, traciły na szybkości. Obu adwersarzy dopadło w końcu zmęczenie. Niemal nie zauważyli, że wszyscy już zakończyli boje, pijąc za zwycięstwo, lub leżąc na podłodze. Dwójka zawodników zostali jako ostatni. Żaden nie chciał ustąpić.
Schody skrzypnęły delikatnie. Z góry powolnym krokiem schodziła szczupła postać. Jej złote włosy poruszały się harmonijnie wprawiane w ruch przez wiatr dmiący przez wybitą szybę. Nie miała zbroi. Jasna tunika z delikatnego materiału doskonale układała się na gibkim ciele. Deliere z Lothern otworzyła usta i przemówiła.
-CO WY SOBIE MYŚLICIE BANDO BARBARZYŃCÓW! WIECIE KTÓRA GODZINA?! ELF USIŁUJE SPAĆ, ALE BANDA PIJANEJ HOŁOTY WRZESZCZY I WALI SIĘ PO MORDACH, NADMUCHUJĄC SWOJE SAMCZE EGO! TYLKO DO CHLANIA I CHĘDOŻENIA ZADTNI!
Minotaur i saurus spojrzeli na siebie zaskoczeni. Mieli zakłopotane miny.
-MOGLIBYŚCIE CHOĆ RAZ POMYŚLEĆ. TU JEST KARCZMA. NIEKTÓRZY CHCĄ ODESPAĆ NIEWYGODNĄ MORSKĄ PODRÓŻ. ALE NIE! BITKA NAJWAŻNIEJSZA! BYDLĘTA! CHAMY! ŚWINIE! WON MI STĄD, JUŻ!!!- to mówiąc zdjęła ze stóp nocne pantofle i cisnęła nimi w zdumionych wojowników. Wobec tak straszliwego przeciwnika nie sposób było walczyć, zatem nasi bohaterowie wzięli nogi za pas. Wypadli z tawerny jak na skrzydłach burzy, ścigani przez latające drobne przedmioty i przekleństwa o męskim szowinizmie, zaściankowości i braku ogłady.
Schody skrzypnęły delikatnie. Z góry powolnym krokiem schodziła szczupła postać. Jej złote włosy poruszały się harmonijnie wprawiane w ruch przez wiatr dmiący przez wybitą szybę. Nie miała zbroi. Jasna tunika z delikatnego materiału doskonale układała się na gibkim ciele. Deliere z Lothern otworzyła usta i przemówiła.
-CO WY SOBIE MYŚLICIE BANDO BARBARZYŃCÓW! WIECIE KTÓRA GODZINA?! ELF USIŁUJE SPAĆ, ALE BANDA PIJANEJ HOŁOTY WRZESZCZY I WALI SIĘ PO MORDACH, NADMUCHUJĄC SWOJE SAMCZE EGO! TYLKO DO CHLANIA I CHĘDOŻENIA ZADTNI!
Minotaur i saurus spojrzeli na siebie zaskoczeni. Mieli zakłopotane miny.
-MOGLIBYŚCIE CHOĆ RAZ POMYŚLEĆ. TU JEST KARCZMA. NIEKTÓRZY CHCĄ ODESPAĆ NIEWYGODNĄ MORSKĄ PODRÓŻ. ALE NIE! BITKA NAJWAŻNIEJSZA! BYDLĘTA! CHAMY! ŚWINIE! WON MI STĄD, JUŻ!!!- to mówiąc zdjęła ze stóp nocne pantofle i cisnęła nimi w zdumionych wojowników. Wobec tak straszliwego przeciwnika nie sposób było walczyć, zatem nasi bohaterowie wzięli nogi za pas. Wypadli z tawerny jak na skrzydłach burzy, ścigani przez latające drobne przedmioty i przekleństwa o męskim szowinizmie, zaściankowości i braku ogłady.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Nad miastem jasno świeciły gwiazdy. Nocną ciszę zakłucały tylko wrzaski Deliere z Lothern, wyklinającą wszystkich meżczyzn, w szczególności tych, którzy teraz przed nią uciekali. Żaden mężczyzna nie wytrwałby przeciwko niej choćby sekundy. Był to pradawny już instynkt. Samica wkurzona, oj będzie źle. Na molo dwaj strażnicy z ciekawością przysłuchiwali się burdzie.
- Moja żona jest straszniejsza. - stwierdził jeden.
- Tak? Pogoniłaby minotaura i jaszczura? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Przeraziłaby smoka. Mógłbym się założyć o wszystko.
- Tak? No to przegrany będzie... hę? Ty, patrz.
- Co?
- Tam! Ślepy jesteś? - wskazał ręką horyzont. - Jakieś statki. Chyba. - Parę ciemnych kształtów wyłoniło się zza horyzontu, widoczne na tle nieba.
- Pewnie kupcy. Lub kolejni chętni na tą Arenę Śmierci.
- Albo flota piratów, chcąca nas zamordować. - powiedział z uśmiechem. Właściwie było to możliwe, ale człowiek zawsze musiał mieć nadzieję, że akurat umrze ktoś inny. Inaczej żyłby w ciągłym panicznym lęku.
Strażnicy z zainteresowaniem śledzili wzrokiem owe kształty. Po chwili stało się coś dziwnego.
- Czy mi się wydaje, czy te statki się czymś połączyły.
- Ja tam nic nie widzę. - starszy strażnik nie miał już tak dobrego wzroku jak jego młodszy kolega.
- Zupełnie jakby to, co wzięliśmy za statki było częściami czegoś znacznie większego. No wiesz, tak jak nad horyzontem widać tylko żagiel statku.
- No to co to jest?
- Z sylwetki, powiedziałbym, że to jakiś zamek. Ale to przecież nie możliwe.
- Czekaj, przyniosę lunetę. - Starszy strażnik zniknął na chwilę w uliczkach miasta. Gdy wrócił niósł długi, miedziany tubus, tak przydatny na oceanie. Dmuchnął w okular i przetarł go rękawem. Następnie przyłożył do oka i skierował w stronę dziwnego kształtu, wokół którego pojawiały się już jakieś mniejsze. Przez chwilę przyglądał się uważnie. Potem zaczęły mu zauważalnie drżeć ręce i na czoło wystąpił pot. Opuścił lunetę.
- Młody, wal na alarm i módl się do wszystkich bogów. - w całym mieście rozdzwoniły się dzwony. Wszyscy mieszkańcy miasta budzili się, nagle wyrwani ze snu, a każdy żołnierz udawał się na nabrzeże.
Tymczasem Czarna Arka, wraz ze swoją flotą powoli zbliżała się do swojego celu.
- Moja żona jest straszniejsza. - stwierdził jeden.
- Tak? Pogoniłaby minotaura i jaszczura? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Przeraziłaby smoka. Mógłbym się założyć o wszystko.
- Tak? No to przegrany będzie... hę? Ty, patrz.
- Co?
- Tam! Ślepy jesteś? - wskazał ręką horyzont. - Jakieś statki. Chyba. - Parę ciemnych kształtów wyłoniło się zza horyzontu, widoczne na tle nieba.
- Pewnie kupcy. Lub kolejni chętni na tą Arenę Śmierci.
- Albo flota piratów, chcąca nas zamordować. - powiedział z uśmiechem. Właściwie było to możliwe, ale człowiek zawsze musiał mieć nadzieję, że akurat umrze ktoś inny. Inaczej żyłby w ciągłym panicznym lęku.
Strażnicy z zainteresowaniem śledzili wzrokiem owe kształty. Po chwili stało się coś dziwnego.
- Czy mi się wydaje, czy te statki się czymś połączyły.
- Ja tam nic nie widzę. - starszy strażnik nie miał już tak dobrego wzroku jak jego młodszy kolega.
- Zupełnie jakby to, co wzięliśmy za statki było częściami czegoś znacznie większego. No wiesz, tak jak nad horyzontem widać tylko żagiel statku.
- No to co to jest?
- Z sylwetki, powiedziałbym, że to jakiś zamek. Ale to przecież nie możliwe.
- Czekaj, przyniosę lunetę. - Starszy strażnik zniknął na chwilę w uliczkach miasta. Gdy wrócił niósł długi, miedziany tubus, tak przydatny na oceanie. Dmuchnął w okular i przetarł go rękawem. Następnie przyłożył do oka i skierował w stronę dziwnego kształtu, wokół którego pojawiały się już jakieś mniejsze. Przez chwilę przyglądał się uważnie. Potem zaczęły mu zauważalnie drżeć ręce i na czoło wystąpił pot. Opuścił lunetę.
- Młody, wal na alarm i módl się do wszystkich bogów. - w całym mieście rozdzwoniły się dzwony. Wszyscy mieszkańcy miasta budzili się, nagle wyrwani ze snu, a każdy żołnierz udawał się na nabrzeże.
Tymczasem Czarna Arka, wraz ze swoją flotą powoli zbliżała się do swojego celu.
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny
Arystoteles
Arystoteles
Duriath i jego towarzysze zbudzeni alarmem postanowil sprawdzić, co jest jego źródłem. Wyruszyli na mury miejskie i mimo protestów strażników, ostatecznie udało im się dotrzeć na blanki.
-Niemożliwe, to jedna z naszych Czarnych Ark...-
Elfy stały w osłupieniu. Większość strażników jeszcze nie wiedziała z czym mieli do czynienia, jednak elfy mając znacznie lepszy wzrok od ludzi od razu dostrzegły ciemne kształty pływającej fortecy.
-Co nasza flota robi tutaj, powinni plądrować wybrzeża Estalii, Bretonni i przede wszystkim nękać Ulthuan...-
-Nie wiem, ale jeśli mają zamiar splądrować miasto to może lepiej być po ich stronie, bo jakoś nie widzę dla nas zbyt dużych szans tutaj.- Odparł Landryol.
-Poczekajmy jeszcze trochę, najwyżej opuścimy miasto.-
Tymczasem Flota Druchii z Czarną Arką na czele była coraz bliżej miasta...
-Niemożliwe, to jedna z naszych Czarnych Ark...-
Elfy stały w osłupieniu. Większość strażników jeszcze nie wiedziała z czym mieli do czynienia, jednak elfy mając znacznie lepszy wzrok od ludzi od razu dostrzegły ciemne kształty pływającej fortecy.
-Co nasza flota robi tutaj, powinni plądrować wybrzeża Estalii, Bretonni i przede wszystkim nękać Ulthuan...-
-Nie wiem, ale jeśli mają zamiar splądrować miasto to może lepiej być po ich stronie, bo jakoś nie widzę dla nas zbyt dużych szans tutaj.- Odparł Landryol.
-Poczekajmy jeszcze trochę, najwyżej opuścimy miasto.-
Tymczasem Flota Druchii z Czarną Arką na czele była coraz bliżej miasta...
"Nie może być kompromisu między wolnością a nadzorem ze strony rządu. Zgoda choćby na niewielki nadzór jest rezygnacją z zasady niezbywalnych praw jednostki i podstawieniem na jej miejsce zasady nieograniczonej, arbitralnej władzy rządu." - Ayn Rand
Czarna Arka zbliżała się do zatoki. Reszta statków została odrobinę z tyłu. Żołnierze gotowali się do bitwy, aby przynajmniej trochę opóźnić korsarzy. Żeby kobiety i dzieci zdążyły uciec z miasta. Wszyscy wiedzieli, że niemożliwością jest powstrzymanie najeźdźców. Na maszt powoli była wciągana biała flaga...
Ostatnio zmieniony 30 maja 2013, o 20:00 przez Grent, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny
Arystoteles
Arystoteles