ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
Re: ARENA ŚMIERCI NR 34 - KRÓLESTWA MANANNA
[Świetny opis ]
W tym samym czasie tajemnicza postać okryta szczelnie płaszczem z kapturem stała nad ogłuszonym strażnikiem Księcia Mórz, spod czarnych włosów gwardzisty prześwitywało pojedyncze, spiczaste ucho…
- Ech przyjacielu, gdy ostatnio obcinałem ci ucho myślałem że to koniec z brudnymi trikami… I w pewnym sensie miałem rację… Musiałem tylko zadziałać – dura lex Sigmaris lex… umowa wypełniona...saurus żyje-
Człowiek wyszedł z loży ,gdzie unieszkodliwił elfa i udał się sie z powrotem na trybuny. Gdy schodził schodami w dół drogę zastąpił mu Gerhard z dwoma wojownikami.
-A gdzieś ty sie podziewał?!- warknął zdenerwowany zawodnik -Nie po to wydaję pieniądzę na medyków ,żebyś sobie spacery urządzał! Masz służyć Khornowi! Masz służyć kultowi! Masz służyć mnie!!! I zdejmij ten kaptur! Nie wstydź się swojego piętna!-
Zapadła chwila milczenia ,po czym tajemnicza postać zdjęła kaptur ukazując poparzoną twarz.
-Przyjmę karę Khrona ,mistrzu!- warknął kultysta
-Chociaż tyle...- mruknął Gerhard i ruchem ręki kazał wszystkim trzem kultystą podążać za nim. Zawodnik nie zamierzał zabijać swoich i tak nielicznych ludzi.
W tym samym czasie tajemnicza postać okryta szczelnie płaszczem z kapturem stała nad ogłuszonym strażnikiem Księcia Mórz, spod czarnych włosów gwardzisty prześwitywało pojedyncze, spiczaste ucho…
- Ech przyjacielu, gdy ostatnio obcinałem ci ucho myślałem że to koniec z brudnymi trikami… I w pewnym sensie miałem rację… Musiałem tylko zadziałać – dura lex Sigmaris lex… umowa wypełniona...saurus żyje-
Człowiek wyszedł z loży ,gdzie unieszkodliwił elfa i udał się sie z powrotem na trybuny. Gdy schodził schodami w dół drogę zastąpił mu Gerhard z dwoma wojownikami.
-A gdzieś ty sie podziewał?!- warknął zdenerwowany zawodnik -Nie po to wydaję pieniądzę na medyków ,żebyś sobie spacery urządzał! Masz służyć Khornowi! Masz służyć kultowi! Masz służyć mnie!!! I zdejmij ten kaptur! Nie wstydź się swojego piętna!-
Zapadła chwila milczenia ,po czym tajemnicza postać zdjęła kaptur ukazując poparzoną twarz.
-Przyjmę karę Khrona ,mistrzu!- warknął kultysta
-Chociaż tyle...- mruknął Gerhard i ruchem ręki kazał wszystkim trzem kultystą podążać za nim. Zawodnik nie zamierzał zabijać swoich i tak nielicznych ludzi.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- Imponująca walka - Kurt, maszerując przez Gargantuana wraz z Gerhardem i pozostałą dwójką kultystów, przerwał pełną skupienia ciszę.
- Czyżby ? - Jeden z poparzonych kultystów odezwał się swoim groteskowo zachrypniętym głosem, będącym jednym z wielu skutków jego poparzeń - Ten cholerny jaszczur znowu wygrał ! Może już zapomniałeś, co zrobił Heikowi ? Obdarł go ze skóry jak wieprza, ot co !
- Kurt ma rację - Gerhard, ku zdziwieniu wszystkich, włączył się do rozmowy - Ten pojedynek był wspaniałym widowiskiem. A zwycięstwo jaszczura także nie pozostaje bez znaczenia. Spirala przeznaczenia się zacieśnia. Teraz już wiem, że dane mi będzie stanąć do walki z Loq-Kro-Garem. Będzie moim arcywrogiem. Moim Nemezis. Oboje nie spoczniemy, póki któryś z nas nadal dycha. To będzie epicki pojedynek, o którym będzie głośno nawet w Domenie Chaosu !
Kurt i jeden z kultystów spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. Ostatnimi czasy Gerhard snuł coraz to śmielsze wizje na temat swojej własnej potęgi. Jego zwyczajową ostrożność i pragmatyczność zastąpiły pycha i arogancja. Zaiste, Eirenstern stał się niebywale potężnym wojownikiem i nikt spośród kultystów nie mógł równać się z nim w walce, ale to wcale i oznaczało, że stał się niepokonany. Rzecz jasna, żaden z jego podwładnych nie miał zamiaru werbalizować tych myśli. Jakakolwiek niesubordynacja wobec lidera kultu mogła skończyć się tylko w jeden, wyjątkowo brutalny sposób.
- A co z Badzumem ?
- Hę ?! - Gerhard nie raczył nawet odwrócić głowy.
- Ork, panie - Milczący dotąd drugi poparzony kultysta postanowił włączyć się do rozmowy - Już całkiem niedługo będziesz musiał stanąć z nim do walki. Nie bierzesz pod uwagę tej ewentualnej przeszkody w twoim wielkim planie ?
Gdyby Eirenstern nie wiedział, że to niemożliwie, mógłby przysiąść, że usłyszał kpinę w głosie kultysty.
- Nie bądź śmieszny ! Chyba nie myślisz, że ta bezmyślna kupa mięśni jest w stanie mnie pokonać ?!
- Twierdzę tylko, że lekceważenie jakiegokolwiek przeciwnika jest niemądre...
Kultysta nie zdążył nawet dokończyć myśli, gdy Gerhard już był przy nim. Khornita ucapił swego sługę za gardło i z całej sił rąbnął nim o ścianę.
- Zarzucasz mi lekkomyślność, robaku ?! - Wściekły Eirenstern wycedził te słowa prosto w poparzone oblicze kultysty - Czy może po prostu twierdzisz, że nie jestem za slaby, żeby pokonać orka ?!
- Ghrhrh... Panie... Ja...
- NIGDY WIĘCEJ NIE KWESTIONUJ MOJEJ SIŁY ! Żyjesz tylko i wyłącznie dzięki mnie, nie zapominaj o tym ! Nie każ mi żałować mojego miłosierdzia ! Masz mi coś jeszcze do powiedzenia ?!
Kultysta, który ewidentnie zaczynał odczuwać skutki niedotlenienia, pokręcił tylko niewyraźnie głową.
Gerhard warknął i puścił swego sługę. Ten natychmiast padł na kolana, nie wiadomo czy na znak pokory czy z powodu najzwyczajniejszego osłabienia.
- Wybacz mą zuchwałość, panie - Wydyszał - To już nigdy więcej się nie powtórzy.
- Oczywiście, że nie - Eirenstern spojrzał na niego z góry - W przeciwnym razie wypruję ci falki. A teraz wszyscy rozejść się do swoich zadań ! I nie zapomnijcie przyjść na moją walkę. Już niedługo łeb orka zawiśnie w siedzibie naszego kultu...
Wszyscy z zgodnie z rozkazem rozeszli się w różne strony. Tylko reprymendowany wcześniej kultysta pozostał jeszcze na kolanach, patrząc się na oddalającego Gerharda z zimną wściekłością w oczach.
[ Mega walka. Teraz tym bardziej nie mogę doczekać się swojej I sorry za kiepską częstotliwość wrzucania postów, ale ostatnimi czasy byłem nieco zajęty. ]
- Czyżby ? - Jeden z poparzonych kultystów odezwał się swoim groteskowo zachrypniętym głosem, będącym jednym z wielu skutków jego poparzeń - Ten cholerny jaszczur znowu wygrał ! Może już zapomniałeś, co zrobił Heikowi ? Obdarł go ze skóry jak wieprza, ot co !
- Kurt ma rację - Gerhard, ku zdziwieniu wszystkich, włączył się do rozmowy - Ten pojedynek był wspaniałym widowiskiem. A zwycięstwo jaszczura także nie pozostaje bez znaczenia. Spirala przeznaczenia się zacieśnia. Teraz już wiem, że dane mi będzie stanąć do walki z Loq-Kro-Garem. Będzie moim arcywrogiem. Moim Nemezis. Oboje nie spoczniemy, póki któryś z nas nadal dycha. To będzie epicki pojedynek, o którym będzie głośno nawet w Domenie Chaosu !
Kurt i jeden z kultystów spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. Ostatnimi czasy Gerhard snuł coraz to śmielsze wizje na temat swojej własnej potęgi. Jego zwyczajową ostrożność i pragmatyczność zastąpiły pycha i arogancja. Zaiste, Eirenstern stał się niebywale potężnym wojownikiem i nikt spośród kultystów nie mógł równać się z nim w walce, ale to wcale i oznaczało, że stał się niepokonany. Rzecz jasna, żaden z jego podwładnych nie miał zamiaru werbalizować tych myśli. Jakakolwiek niesubordynacja wobec lidera kultu mogła skończyć się tylko w jeden, wyjątkowo brutalny sposób.
- A co z Badzumem ?
- Hę ?! - Gerhard nie raczył nawet odwrócić głowy.
- Ork, panie - Milczący dotąd drugi poparzony kultysta postanowił włączyć się do rozmowy - Już całkiem niedługo będziesz musiał stanąć z nim do walki. Nie bierzesz pod uwagę tej ewentualnej przeszkody w twoim wielkim planie ?
Gdyby Eirenstern nie wiedział, że to niemożliwie, mógłby przysiąść, że usłyszał kpinę w głosie kultysty.
- Nie bądź śmieszny ! Chyba nie myślisz, że ta bezmyślna kupa mięśni jest w stanie mnie pokonać ?!
- Twierdzę tylko, że lekceważenie jakiegokolwiek przeciwnika jest niemądre...
Kultysta nie zdążył nawet dokończyć myśli, gdy Gerhard już był przy nim. Khornita ucapił swego sługę za gardło i z całej sił rąbnął nim o ścianę.
- Zarzucasz mi lekkomyślność, robaku ?! - Wściekły Eirenstern wycedził te słowa prosto w poparzone oblicze kultysty - Czy może po prostu twierdzisz, że nie jestem za slaby, żeby pokonać orka ?!
- Ghrhrh... Panie... Ja...
- NIGDY WIĘCEJ NIE KWESTIONUJ MOJEJ SIŁY ! Żyjesz tylko i wyłącznie dzięki mnie, nie zapominaj o tym ! Nie każ mi żałować mojego miłosierdzia ! Masz mi coś jeszcze do powiedzenia ?!
Kultysta, który ewidentnie zaczynał odczuwać skutki niedotlenienia, pokręcił tylko niewyraźnie głową.
Gerhard warknął i puścił swego sługę. Ten natychmiast padł na kolana, nie wiadomo czy na znak pokory czy z powodu najzwyczajniejszego osłabienia.
- Wybacz mą zuchwałość, panie - Wydyszał - To już nigdy więcej się nie powtórzy.
- Oczywiście, że nie - Eirenstern spojrzał na niego z góry - W przeciwnym razie wypruję ci falki. A teraz wszyscy rozejść się do swoich zadań ! I nie zapomnijcie przyjść na moją walkę. Już niedługo łeb orka zawiśnie w siedzibie naszego kultu...
Wszyscy z zgodnie z rozkazem rozeszli się w różne strony. Tylko reprymendowany wcześniej kultysta pozostał jeszcze na kolanach, patrząc się na oddalającego Gerharda z zimną wściekłością w oczach.
[ Mega walka. Teraz tym bardziej nie mogę doczekać się swojej I sorry za kiepską częstotliwość wrzucania postów, ale ostatnimi czasy byłem nieco zajęty. ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
[Dobry opis ]
Landryol oglądał całą walkę od początku do końca. Stał jak wryty, gdy zobaczył egzekutora leżącego na glebie.
-Duriath...- Wyszeptał. Już do niego miał podbiec, gdy usłyszał jak coś metalowego, ciężkiego, wstało z podłogi za nim.
-Trudno mi uwierzyć że to się stało... - Powiedział głos za nim, zdolny zmrozić krew w żyłach.
Rzut okiem wystarczył by rozpoznać Dermatha.
-Czyli jednak popieprzyły mi się składniki...-
-Okazało się, że receptura na skinki to była. Saurusom to nic nie robi. Jeszcze nie znaleźliśmy receptury na saurusy. Dopiero teraz o tym sobie przypomniałem.
Zabrali się za wyniesienie Duriatha, asasyn niósł ciało, a korsarz dobytek i odstraszał natrętnych przechodniów.
-Czemu masz wgniecenie w pancerzu?- Spytał korsarz.
-Zostałem ogłuszony, i zrzucony z loży.-
Złożyli druha w łodzi, tak jak chciał, i puścili na pełne morze. Jak łódź zniknęła im z wzroku, wrócili do kajuty.
Siedzieli w ciszy, i oboje pałali większą nienawiścią do kuzynów, niż zazwyczaj.
***
Do kajuty Elfów zapukał Kurt.
-Wejść!-
-Kazano mi dostarczyć do was list od Księcia Mórz.
-Dobrze. Połóż go na stoliku.
Położył go na stoliku, i wyszedł.
[Pozwolę sobie pożyczyć ]
Landryol oglądał całą walkę od początku do końca. Stał jak wryty, gdy zobaczył egzekutora leżącego na glebie.
-Duriath...- Wyszeptał. Już do niego miał podbiec, gdy usłyszał jak coś metalowego, ciężkiego, wstało z podłogi za nim.
-Trudno mi uwierzyć że to się stało... - Powiedział głos za nim, zdolny zmrozić krew w żyłach.
Rzut okiem wystarczył by rozpoznać Dermatha.
-Czyli jednak popieprzyły mi się składniki...-
-Okazało się, że receptura na skinki to była. Saurusom to nic nie robi. Jeszcze nie znaleźliśmy receptury na saurusy. Dopiero teraz o tym sobie przypomniałem.
Zabrali się za wyniesienie Duriatha, asasyn niósł ciało, a korsarz dobytek i odstraszał natrętnych przechodniów.
-Czemu masz wgniecenie w pancerzu?- Spytał korsarz.
-Zostałem ogłuszony, i zrzucony z loży.-
Złożyli druha w łodzi, tak jak chciał, i puścili na pełne morze. Jak łódź zniknęła im z wzroku, wrócili do kajuty.
Siedzieli w ciszy, i oboje pałali większą nienawiścią do kuzynów, niż zazwyczaj.
***
Do kajuty Elfów zapukał Kurt.
-Wejść!-
-Kazano mi dostarczyć do was list od Księcia Mórz.
-Dobrze. Połóż go na stoliku.
Położył go na stoliku, i wyszedł.
[Pozwolę sobie pożyczyć ]
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
Noga wciąż dokuczała, ale saurus mógł pozwolić sobie na dłuższą regenerację, gdyż miało odbyć się jeszcze jedno starcie ćwierćfinałowe. Żeby było zabawniej, obaj jej uczestnicy mieli ten sam zamiar- zmierzyć się z jaszczurem w bitwie godnym legend. Dla Loq-Kro-Gara sława i chwała to zbędne kurtuazje, musiał tylko się upewnić, że żaden z zawodników nie opuści Areny żywy.
W kajucie gad nie zauważył jakichkolwiek zmian i nic nie wskazywało, by ktoś włamał się pod jego nieobecność, jednak przy kadzielnicy znalazł małą karteczkę zapisaną drobnym maczkiem. Loq-Kro-Gar przeczytał ją uważnie, po czym zmiął w kulkę i spalił. Potem wyciągnął kadzidła zapachowe i po chwili ziołowa woń stłumiła odór siarki powstały po spaleniu papieru.
Nieco później stał oparty o reling, wpatrzony w ocean. Błękitny bezkres na powrót stał się powszednim widokiem i znów stanowił tło rozmyślań dla gada. Chwilowo zapomniał o Gerhardzie i turnieju i skupił swoją uwagę na "Płonącym Elektorze". Zastanawiajaca wydawała się bierność weterana blizn w odzyskaniu skradzionej własności, lecz saurus nie zwykł podejmować pochopnych decyzji. Zamiast dokonać dywersji i zakraść się, czego z resztą Valarr i jego ludzie się spodziewali, Loq-Kro-Gar miał zamiar dowiedzieć się do czego Helstan chce wykorzystać tablicę. Poza tym wiadomość, jaką wysłał podczas pobycie w porcie Arabii powinna już dotrzeć do kogo trzeba, więc jej treść nie zostanie stracona, niemniej jaszczurowi bardzo zależało wyrównać rachunki z załogą cesarskiego statku.
Nagle poczuł czyjąś obecność i choć najmniejszy dźwięk nie zdradził nadchodzącego, weteran blizn odwrócił się raptownie. Przed nim stała zakapturzona postać wojownika cienia. Przybysz rozejrzał się, po czym zdjął kaptur, ukazując pokrytą bliznami twarz.
-Witaj wilku-rzekł Loq-Kro-Gar.
-Przybywam, by cię ostrzec-odpowiedział Akeleth Faoiltiarna.-Bellaner liczył, że nie przeżyjesz. Czuje się zagrożony przez ciebie gadzie. Miej oczy szeroko otwarte i nie ufaj nikomu.
Saurus skinął głową na znak, że rozumie.
-Jutro o północy planował coś grubszego, nie jestem pewny co. Wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z pozostałymi przy życiu Druchii i kultem mrocznych bogów. Cokolwiek to ma być, chciał, byś się o tym nie dowiedział. Zostałeś ostrzeżony.-syknął Żelazny Wilk i zniknął w cieniu.
Wampiry znów nie dawały znaku nie-życia, lecz tym razem Loq-Kro-Gar znał prawdę. Ludwig był jedynie narzędziem w rękach kogoś znaczniejszego i sam do konca nie znał swojej roli w całej tej intrydze. To oznaczało, że w chwilach nie spędzonych na przygotowaniach do walki, korzystał z przyjemności rejsu w towarzystwie pięknej kobiety. Gad inaczej teraz na nich patrzył. By ich unieszkodliwić, wystarczyło odciąć ich od pracodawcy, eliminacja za wszelką cenę nie była konieczna. Jaszczur był zły, że zauważył to dopiero teraz.
Podobno na "Gargantuanie" bawił zwycięzca jednej z poprzednich Aren. Loq-Kro-Gar postanowił to sprawdzić. Bardzo ciekawiło go, kim jest ten, co wyszedł zwycięsko z serca krainy orków.
Pod wodą mignął jakiś cień. Saurus nie miał pewności co to mogło być, lecz nie sądził, by to było przywidzenie. Uważniej przyjrzał się toni, lecz nic więcej nie dostrzegł.
W kajucie gad nie zauważył jakichkolwiek zmian i nic nie wskazywało, by ktoś włamał się pod jego nieobecność, jednak przy kadzielnicy znalazł małą karteczkę zapisaną drobnym maczkiem. Loq-Kro-Gar przeczytał ją uważnie, po czym zmiął w kulkę i spalił. Potem wyciągnął kadzidła zapachowe i po chwili ziołowa woń stłumiła odór siarki powstały po spaleniu papieru.
Nieco później stał oparty o reling, wpatrzony w ocean. Błękitny bezkres na powrót stał się powszednim widokiem i znów stanowił tło rozmyślań dla gada. Chwilowo zapomniał o Gerhardzie i turnieju i skupił swoją uwagę na "Płonącym Elektorze". Zastanawiajaca wydawała się bierność weterana blizn w odzyskaniu skradzionej własności, lecz saurus nie zwykł podejmować pochopnych decyzji. Zamiast dokonać dywersji i zakraść się, czego z resztą Valarr i jego ludzie się spodziewali, Loq-Kro-Gar miał zamiar dowiedzieć się do czego Helstan chce wykorzystać tablicę. Poza tym wiadomość, jaką wysłał podczas pobycie w porcie Arabii powinna już dotrzeć do kogo trzeba, więc jej treść nie zostanie stracona, niemniej jaszczurowi bardzo zależało wyrównać rachunki z załogą cesarskiego statku.
Nagle poczuł czyjąś obecność i choć najmniejszy dźwięk nie zdradził nadchodzącego, weteran blizn odwrócił się raptownie. Przed nim stała zakapturzona postać wojownika cienia. Przybysz rozejrzał się, po czym zdjął kaptur, ukazując pokrytą bliznami twarz.
-Witaj wilku-rzekł Loq-Kro-Gar.
-Przybywam, by cię ostrzec-odpowiedział Akeleth Faoiltiarna.-Bellaner liczył, że nie przeżyjesz. Czuje się zagrożony przez ciebie gadzie. Miej oczy szeroko otwarte i nie ufaj nikomu.
Saurus skinął głową na znak, że rozumie.
-Jutro o północy planował coś grubszego, nie jestem pewny co. Wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z pozostałymi przy życiu Druchii i kultem mrocznych bogów. Cokolwiek to ma być, chciał, byś się o tym nie dowiedział. Zostałeś ostrzeżony.-syknął Żelazny Wilk i zniknął w cieniu.
Wampiry znów nie dawały znaku nie-życia, lecz tym razem Loq-Kro-Gar znał prawdę. Ludwig był jedynie narzędziem w rękach kogoś znaczniejszego i sam do konca nie znał swojej roli w całej tej intrydze. To oznaczało, że w chwilach nie spędzonych na przygotowaniach do walki, korzystał z przyjemności rejsu w towarzystwie pięknej kobiety. Gad inaczej teraz na nich patrzył. By ich unieszkodliwić, wystarczyło odciąć ich od pracodawcy, eliminacja za wszelką cenę nie była konieczna. Jaszczur był zły, że zauważył to dopiero teraz.
Podobno na "Gargantuanie" bawił zwycięzca jednej z poprzednich Aren. Loq-Kro-Gar postanowił to sprawdzić. Bardzo ciekawiło go, kim jest ten, co wyszedł zwycięsko z serca krainy orków.
Pod wodą mignął jakiś cień. Saurus nie miał pewności co to mogło być, lecz nie sądził, by to było przywidzenie. Uważniej przyjrzał się toni, lecz nic więcej nie dostrzegł.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Flota posuwała się pchana ciepłym prądem Zatokowym i łagodnymi podmuchami wiatru. Białe chmury przykrywały nieboskłon, dając wytchnienie od palącego słonca. Kapitan de Merke stał na mostku, oglądając przy wielkim, drewnianym stole mapy nawigacyjne.
-Wpływamy nad głębie Basraat. Od niej bedzie nas prowadził zimny prąd El Fija, który towarzyszyć nam będzie do konca rejsu.-wskazał bosman.
Kapitan przytaknął ze zrozumieniem.
-Rozstawiłeś wahty?-spytał.
-Aye. Wygląda na to, że będzie to spokojny wieczór.-stwierdził bosman.
Chciałbym w to wieżyć przyjacielu pomyślał Theo de Merke Mam jednak złe przeczucia. Coś wisi w powietrzu.
Nie wiedział, że wiele metrów wyżej pijany w trupa marynarz przeoczył ciemną plamę unoszącą się na powierzchni wody.
Jak codziennie po południu goście Księcia Mórz ściągali do baru, by w dobrym towarzystwie, przy skocznej muzyce i kielichach pełnych wina, miodu i wódki spędzić miło czas. Zawodnicy i ich towarzysze od dawna nie pokazywali się w tym miejscu, dzięki czemu wszyscy pasażerowie szukający tu rozrywki mogli liczyć na spokój, miłe aparycje, bez krwiożerczych bestii, fanatyków, pokurczów, heretyków, nieumarłych, lub co gorsza elfów. Niestety dzisiaj spotkała ich niemila pod tym względem niespodzianka.
Goście siedzieli przy stolikach, a rozmowy prowadzone były ściszonym głosem, mężczyźni raz po raz łypali okiem na środek sali, gdzie przy jednym stoliku siedział wąsaty szlachcic i olbrzymi jaszczur. Jan Andrei Joachimowicz sięgnął po raz setny po kubek miodu pitnego, pociągnął łyk i kontynuował swą opowieść o dawnej Arenie, w ktorej przypadło mu wziąść udział. Gdy saurus podszedł do niego i poprosił, by ten opowiedział mu o swych przygodach w krainie orków, zamurowało go. Jednak jako człek cywilizowany i dobrze wychowany nie śmiał gadowi odmówić. Zwłaszcza, że ten postawił szlachcicowi garniec najprzedniejszego miodu. Jan snuł więc opowieści, zaś weteran blizn słuchał, popijając przez słomkę świeży sok z wydrążonego owoca ozdobionego małą parasolką.
-W finale walczyłem z wampirem, diablo szybkim. Siekł mieczami tak predko, że ledwiem ostrza widział. Ale żem nie w ciemię bity i szablą robić umiem, plugawca usiekłem i turniej wygrałem. Żebyś waćpan widział jaki tam burdel panował! Po każdym pojedynku ziel... znaczy orkowie rzucali się tłumem na arenę, by szabrować. Rychło przeradzało się to w regularną bitwę. Z resztą co chwila się tam o coś bili.-powiedział kislevita.
-Widzę, że dobrze wspominasz te czasy.-zauważył Loq-Kro-Gar.
-Ano. Człek zwiedził kawał świata, z niejednego pieca chleb jadł, a jak to mówił mój dziadunio, niech mu ziemia lekką będzie, każda przygoda jest dobra, jeśli cały i zdrów do domu wracasz.-odparł Jan zakrecając wąsa.
Saurus już miał coś powiedzieć, gdy nagle całym statkiem przebiegł wstrząs. Wszyscy goście umilkli. Ktoś kaszlnął, ktoś wypuścił z ręki kielich, ktoś inny zaklął. Po chwili drugi wstrząs poruszył jednostką. Nagle rozległy się dzwony alarmowe. Lustrijczyk i Kislevita spojrzeli po sobie i ruszyli biegiem na pokład.
Na zewnątrz zgromadził się niemały tłum, każdy próbował dowiedzieć się o przyczynę niepokoju. Loq-Kro-Gar dostrzegł na innych statkach podobne zbiegowisko.
-TAM!-krzyknał ktos z tłumu, wskazując palcem za burtę. Długi, ciemny kształt mignał pod powierzchnią z zatrważającą prędkością.
-Wąż! Wąż morski!-wrzasnał kto inny, a tłum szybko podchwycił lament.
-Wonsz żeczny!-krzyknał Badzum, który pojawił się niewiadomo skąd.
Przez chwilę wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło. Nagle z wody wystrzeliło kilkanaście wężowatych kształtów, oplatając kadłub "Gargantuana" i zadając kłam teorii o morskim wężu. Gapie stanęli jak wyryci, przerażeni wielkością potwora. Dopiero po chwili rzucili się do ucieczki, byle dalej od monstrualnych macek.
Kraken rozpoczął rzeź.
Grube niczym maszt macki bestii pięły się po drewnianych burtach "Gargantuana" z obrzydliwym mlaskiem. Monstrum pokrywała gruba, szarobrązowa skóra, a po wewnętrznej stronie każdej macki znajdowały się okrągłe przyssawki otoczone pękiem haków. Ktokolwiek został pochwycony nie miał szans na ucieczkę. Pierwsze ofiary z krzykiem zostały porwane z pokładu i znikały w pełnej długich zębów paszczy potwora. Widniały na nich resztki dawnych posiłków, rozkładające się od dłuższego czasu. Najmniejsze zranienie oznaczało poważne zakażenie, a w rezultacie śmierć.
Wnet postawiono załogi wszystkich okrętów na pozycje bojowe. Niestety, ostrzał z dział i balist był niemożliwy, gdyż monstrum szczepiło się z "Gargantuanem". Należało rozwiązać problem klasycznymi metodami- toporami, harpunami, bosakami w morderczej walce na pokładzie.
[Czas się rozruszać kochani! ]
-Wpływamy nad głębie Basraat. Od niej bedzie nas prowadził zimny prąd El Fija, który towarzyszyć nam będzie do konca rejsu.-wskazał bosman.
Kapitan przytaknął ze zrozumieniem.
-Rozstawiłeś wahty?-spytał.
-Aye. Wygląda na to, że będzie to spokojny wieczór.-stwierdził bosman.
Chciałbym w to wieżyć przyjacielu pomyślał Theo de Merke Mam jednak złe przeczucia. Coś wisi w powietrzu.
Nie wiedział, że wiele metrów wyżej pijany w trupa marynarz przeoczył ciemną plamę unoszącą się na powierzchni wody.
Jak codziennie po południu goście Księcia Mórz ściągali do baru, by w dobrym towarzystwie, przy skocznej muzyce i kielichach pełnych wina, miodu i wódki spędzić miło czas. Zawodnicy i ich towarzysze od dawna nie pokazywali się w tym miejscu, dzięki czemu wszyscy pasażerowie szukający tu rozrywki mogli liczyć na spokój, miłe aparycje, bez krwiożerczych bestii, fanatyków, pokurczów, heretyków, nieumarłych, lub co gorsza elfów. Niestety dzisiaj spotkała ich niemila pod tym względem niespodzianka.
Goście siedzieli przy stolikach, a rozmowy prowadzone były ściszonym głosem, mężczyźni raz po raz łypali okiem na środek sali, gdzie przy jednym stoliku siedział wąsaty szlachcic i olbrzymi jaszczur. Jan Andrei Joachimowicz sięgnął po raz setny po kubek miodu pitnego, pociągnął łyk i kontynuował swą opowieść o dawnej Arenie, w ktorej przypadło mu wziąść udział. Gdy saurus podszedł do niego i poprosił, by ten opowiedział mu o swych przygodach w krainie orków, zamurowało go. Jednak jako człek cywilizowany i dobrze wychowany nie śmiał gadowi odmówić. Zwłaszcza, że ten postawił szlachcicowi garniec najprzedniejszego miodu. Jan snuł więc opowieści, zaś weteran blizn słuchał, popijając przez słomkę świeży sok z wydrążonego owoca ozdobionego małą parasolką.
-W finale walczyłem z wampirem, diablo szybkim. Siekł mieczami tak predko, że ledwiem ostrza widział. Ale żem nie w ciemię bity i szablą robić umiem, plugawca usiekłem i turniej wygrałem. Żebyś waćpan widział jaki tam burdel panował! Po każdym pojedynku ziel... znaczy orkowie rzucali się tłumem na arenę, by szabrować. Rychło przeradzało się to w regularną bitwę. Z resztą co chwila się tam o coś bili.-powiedział kislevita.
-Widzę, że dobrze wspominasz te czasy.-zauważył Loq-Kro-Gar.
-Ano. Człek zwiedził kawał świata, z niejednego pieca chleb jadł, a jak to mówił mój dziadunio, niech mu ziemia lekką będzie, każda przygoda jest dobra, jeśli cały i zdrów do domu wracasz.-odparł Jan zakrecając wąsa.
Saurus już miał coś powiedzieć, gdy nagle całym statkiem przebiegł wstrząs. Wszyscy goście umilkli. Ktoś kaszlnął, ktoś wypuścił z ręki kielich, ktoś inny zaklął. Po chwili drugi wstrząs poruszył jednostką. Nagle rozległy się dzwony alarmowe. Lustrijczyk i Kislevita spojrzeli po sobie i ruszyli biegiem na pokład.
Na zewnątrz zgromadził się niemały tłum, każdy próbował dowiedzieć się o przyczynę niepokoju. Loq-Kro-Gar dostrzegł na innych statkach podobne zbiegowisko.
-TAM!-krzyknał ktos z tłumu, wskazując palcem za burtę. Długi, ciemny kształt mignał pod powierzchnią z zatrważającą prędkością.
-Wąż! Wąż morski!-wrzasnał kto inny, a tłum szybko podchwycił lament.
-Wonsz żeczny!-krzyknał Badzum, który pojawił się niewiadomo skąd.
Przez chwilę wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło. Nagle z wody wystrzeliło kilkanaście wężowatych kształtów, oplatając kadłub "Gargantuana" i zadając kłam teorii o morskim wężu. Gapie stanęli jak wyryci, przerażeni wielkością potwora. Dopiero po chwili rzucili się do ucieczki, byle dalej od monstrualnych macek.
Kraken rozpoczął rzeź.
Grube niczym maszt macki bestii pięły się po drewnianych burtach "Gargantuana" z obrzydliwym mlaskiem. Monstrum pokrywała gruba, szarobrązowa skóra, a po wewnętrznej stronie każdej macki znajdowały się okrągłe przyssawki otoczone pękiem haków. Ktokolwiek został pochwycony nie miał szans na ucieczkę. Pierwsze ofiary z krzykiem zostały porwane z pokładu i znikały w pełnej długich zębów paszczy potwora. Widniały na nich resztki dawnych posiłków, rozkładające się od dłuższego czasu. Najmniejsze zranienie oznaczało poważne zakażenie, a w rezultacie śmierć.
Wnet postawiono załogi wszystkich okrętów na pozycje bojowe. Niestety, ostrzał z dział i balist był niemożliwy, gdyż monstrum szczepiło się z "Gargantuanem". Należało rozwiązać problem klasycznymi metodami- toporami, harpunami, bosakami w morderczej walce na pokładzie.
[Czas się rozruszać kochani! ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Gerhard sparował cios po ukosie, pozwalając, by klinga nieprzyjaciela zsunęła się po jego półtoraręcznym mieczu. Zaraz potem wywinął się błyskawicznie i ciął poziomo z oszczędnego półpiruteu, samym czubkiem ostrza.
Kurt jednak był starym i zaprawionym w bojach marynarzem i bez trudu złożył gardę. Metaliczny szczęk oręża rozległ się echem po częściowo pustym magazynie, gdy obaj wojownicy skrzyżowali miecze w tytanicznej próbie sił. Kultysta był wielkim i barczystym chłopem, nawykłym zarówno do ciężkiej fizycznej pracy na pokładzie okrętu, jak i do wojennych trudów. Był silny jak byk i wytrzymały jak żubr. Mimo to, dużo szczuplejszy Eirenstern odepchnął go ze zniecierpliwionym westchnięciem. Kurt mógł wręcz poczuć bijącą od niego nienawiść i agresję. On sam także wykorzystywał nienawistne nauki Pana Krwi, które dodawały mu sił w walce, chociaż daleko było mu do mistrzostwa Gerharda.
Eks-Kapitan Nordlandu rzucił się na swego podwładnego w imponującym wypadzie, uderzając zza głowy. Kurt zasłonił się żelazną klingą ciężkiego bastarda w samą porę, by przyjąć impet tego ataku. Od wibracji uderzonego metalu aż zabolały go ręce. Eirenstern tymczasem wykręcił się w piruecie, by zwiększyć dystans i zrobić sobie więcej miejsca do szerokich, zamaszystych ciosów. Ledwo złapał równowagę po zakończonym manewrze, gdy Kurt zaskoczył go odważnym i bardzo szybkim pchnięciem w okolice brzucha.
Cios był zadany niemalże po mistrzowsku, z uwzględnieniem odległości od celu, siły ciosu i bezwładności oręża. Gdyby Eirenstern był zwykłym człowiekiem, najzwyczajniej w świecie nie zdążyłby tego uniknąć ani sparować.
Na nieszczęście kultysty, Gerhard był czempionem Krwawego Boga i był przygotowany na takie numery.
Niczym żmija szykująca się do niespodziewanego ukąszenia, khornita błyskawicznie odchylił się do tyłu, cudem utrzymując równowagę. Gdy czubek miecza Kurta zatrzymał się kilka cali od jego serca, podskokiem wrócił do pozycji wyprostowanej i związał klingę przeciwnika oszczędnym młyńcem. Zanim jego podwładny zdążył zareagować, wolną ręką strzelił go w mordę. Kurt zwalił się ciężko na zakurzone deski, krwawiąc z rozbitego nosa.
Eirenstern stnął nad swym sługą, dysząc ciężko.
- No, to trening mieczem półtoraręcznym mamy już za sobą - Powiedział, odrzucając broń na podłogę - Zostało coś jeszcze ?
Poparzony kultysta, który stał z boku w towarzystwie kilku innych wyznawców khorna, rzucił okiem na przeróżne żelastwo leżące dookoła.
- No cóż, przerobiliśmy już włócznie, halabardy, piki, nadziaki, maczugi, młoty, topory, sztylety, miecze wszelkiej maści...- Zaczął wyliczać swym groteskowo zachrypniętym głosem - Ćwiczyliśmy też wszelką broń egzotyczną, taką jak katany, No-Dachi, szurikeny, yari, kutasy...
- Khutary - Ktoś z tłumu go poprawił.
- No właśnie, khutary... To chyba wszystko. Każda możliwa broń do walki wręcz jaką można było znaleźć na tej flocie. Myślę, że jesteś gotowy na wszytko, panie.
Gerhard kiwnął głową. W związku z małą zmianą zasad Areny, polegającą na wyposażeniu zawodników w losowy oręż, Eiresntern spędził cały dzień w ładowni "Gargantuana", ćwicząc ze wszystkim, co wpadło mu w ręce. Rola partnera do sparingów przypadła Kurtowi, jako że on jedyny nie miał oporów przed stanięciem twarzą w twarz z liderem kultu Boga Krwi. O dziwo, sprawował się nad wyraz dobrze.
- Niech ktoś przyniesie mu zimnego piwa ! - Rozkazał Gerhard - Świetnie się spisałeś, Kurcie, masz zadatki na doskonałego czempiona.
Kultysta, nadal leząc na ziemi i ociekając potem, pokiwał tylko niewyraźnie głową.
- No dobrze, skoro to mamy za sobą, to możemy...
Nagłe uderzenie wstrząsnęło całym okrętem. Pokład gwałtownie przechylił się o czterdzieści pięć stopni, zwalając wszystkich z nóg, po czym powrotem wrócił do normy.
- Co do cholery ?! - Jakiś kultysta ciężko dźwignął się z ziemi - Uderzyliśmy w rafę koralową czy co ?
- Na samym środku oceanu ? Nie sądzę - Stary marynarz Hans kurczowo uczepił się jednej z belek podtrzymujących sufit - Nie, to coś gorszego...
Okropny, mrożący krew w żyłach ryk pozbawił wszystkich wszelkich złudzeń.
- KRAKEN ! Na skrzela Mananna, to Kraken !
Eirenstern poczuł znajomy dreszcz emocji towarzyszący mu w bardzo rzadkich sytuacjach, gdy miał szansę zdobyć nieopisaną chwałę w boju.
- Co robicie w takich sytuacjach ? - Zwrócił się do swych sług - Na pewno macie jakieś zasady postępowania w przypadku takiego ataku, no nie ?
- Owszem ! - Kurt w końcu wstał z ziemi - Mamy obsadzić baterie dział i obsługiwać pomby na niższych pokładach ! Musimy pilnować, żeby cała ta łajba nie utonęła !
- To na co czekacie ?! Do roboty ! Dołączcie do swych kamratów z załogi i za wszelką cenę utrzymajcie nas na powierzchni. Zresztą, po co ja wam to mówię, pewnie walczyliście z takimi bestiami dziesiątki razy...
Kultyści spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.
- A ty panie ?! Co będziesz robił ?! - Kurt zadał bardzo głupie i oczywiste pytanie zanim zdążył ugryźć się w język.
Gerhard podniósł ziemi żelazny, obosieczny topór i zważył go w rękach. Żałował, że zostawił gladiusy w kajucie, teraz bardzo by się przydały.
- Loq-Kro-Gar, Badzum i Bothan i pewnie już tłuką bestię... Cholera, może nawet wampir wypełznie z kryjówki. Nie mogę być od nich gorszy...
Po tych słowach puścił się biegiem przez ładownię, znikając po chwili na schodach.
[Powalczymy sobie jutro ]
Kurt jednak był starym i zaprawionym w bojach marynarzem i bez trudu złożył gardę. Metaliczny szczęk oręża rozległ się echem po częściowo pustym magazynie, gdy obaj wojownicy skrzyżowali miecze w tytanicznej próbie sił. Kultysta był wielkim i barczystym chłopem, nawykłym zarówno do ciężkiej fizycznej pracy na pokładzie okrętu, jak i do wojennych trudów. Był silny jak byk i wytrzymały jak żubr. Mimo to, dużo szczuplejszy Eirenstern odepchnął go ze zniecierpliwionym westchnięciem. Kurt mógł wręcz poczuć bijącą od niego nienawiść i agresję. On sam także wykorzystywał nienawistne nauki Pana Krwi, które dodawały mu sił w walce, chociaż daleko było mu do mistrzostwa Gerharda.
Eks-Kapitan Nordlandu rzucił się na swego podwładnego w imponującym wypadzie, uderzając zza głowy. Kurt zasłonił się żelazną klingą ciężkiego bastarda w samą porę, by przyjąć impet tego ataku. Od wibracji uderzonego metalu aż zabolały go ręce. Eirenstern tymczasem wykręcił się w piruecie, by zwiększyć dystans i zrobić sobie więcej miejsca do szerokich, zamaszystych ciosów. Ledwo złapał równowagę po zakończonym manewrze, gdy Kurt zaskoczył go odważnym i bardzo szybkim pchnięciem w okolice brzucha.
Cios był zadany niemalże po mistrzowsku, z uwzględnieniem odległości od celu, siły ciosu i bezwładności oręża. Gdyby Eirenstern był zwykłym człowiekiem, najzwyczajniej w świecie nie zdążyłby tego uniknąć ani sparować.
Na nieszczęście kultysty, Gerhard był czempionem Krwawego Boga i był przygotowany na takie numery.
Niczym żmija szykująca się do niespodziewanego ukąszenia, khornita błyskawicznie odchylił się do tyłu, cudem utrzymując równowagę. Gdy czubek miecza Kurta zatrzymał się kilka cali od jego serca, podskokiem wrócił do pozycji wyprostowanej i związał klingę przeciwnika oszczędnym młyńcem. Zanim jego podwładny zdążył zareagować, wolną ręką strzelił go w mordę. Kurt zwalił się ciężko na zakurzone deski, krwawiąc z rozbitego nosa.
Eirenstern stnął nad swym sługą, dysząc ciężko.
- No, to trening mieczem półtoraręcznym mamy już za sobą - Powiedział, odrzucając broń na podłogę - Zostało coś jeszcze ?
Poparzony kultysta, który stał z boku w towarzystwie kilku innych wyznawców khorna, rzucił okiem na przeróżne żelastwo leżące dookoła.
- No cóż, przerobiliśmy już włócznie, halabardy, piki, nadziaki, maczugi, młoty, topory, sztylety, miecze wszelkiej maści...- Zaczął wyliczać swym groteskowo zachrypniętym głosem - Ćwiczyliśmy też wszelką broń egzotyczną, taką jak katany, No-Dachi, szurikeny, yari, kutasy...
- Khutary - Ktoś z tłumu go poprawił.
- No właśnie, khutary... To chyba wszystko. Każda możliwa broń do walki wręcz jaką można było znaleźć na tej flocie. Myślę, że jesteś gotowy na wszytko, panie.
Gerhard kiwnął głową. W związku z małą zmianą zasad Areny, polegającą na wyposażeniu zawodników w losowy oręż, Eiresntern spędził cały dzień w ładowni "Gargantuana", ćwicząc ze wszystkim, co wpadło mu w ręce. Rola partnera do sparingów przypadła Kurtowi, jako że on jedyny nie miał oporów przed stanięciem twarzą w twarz z liderem kultu Boga Krwi. O dziwo, sprawował się nad wyraz dobrze.
- Niech ktoś przyniesie mu zimnego piwa ! - Rozkazał Gerhard - Świetnie się spisałeś, Kurcie, masz zadatki na doskonałego czempiona.
Kultysta, nadal leząc na ziemi i ociekając potem, pokiwał tylko niewyraźnie głową.
- No dobrze, skoro to mamy za sobą, to możemy...
Nagłe uderzenie wstrząsnęło całym okrętem. Pokład gwałtownie przechylił się o czterdzieści pięć stopni, zwalając wszystkich z nóg, po czym powrotem wrócił do normy.
- Co do cholery ?! - Jakiś kultysta ciężko dźwignął się z ziemi - Uderzyliśmy w rafę koralową czy co ?
- Na samym środku oceanu ? Nie sądzę - Stary marynarz Hans kurczowo uczepił się jednej z belek podtrzymujących sufit - Nie, to coś gorszego...
Okropny, mrożący krew w żyłach ryk pozbawił wszystkich wszelkich złudzeń.
- KRAKEN ! Na skrzela Mananna, to Kraken !
Eirenstern poczuł znajomy dreszcz emocji towarzyszący mu w bardzo rzadkich sytuacjach, gdy miał szansę zdobyć nieopisaną chwałę w boju.
- Co robicie w takich sytuacjach ? - Zwrócił się do swych sług - Na pewno macie jakieś zasady postępowania w przypadku takiego ataku, no nie ?
- Owszem ! - Kurt w końcu wstał z ziemi - Mamy obsadzić baterie dział i obsługiwać pomby na niższych pokładach ! Musimy pilnować, żeby cała ta łajba nie utonęła !
- To na co czekacie ?! Do roboty ! Dołączcie do swych kamratów z załogi i za wszelką cenę utrzymajcie nas na powierzchni. Zresztą, po co ja wam to mówię, pewnie walczyliście z takimi bestiami dziesiątki razy...
Kultyści spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.
- A ty panie ?! Co będziesz robił ?! - Kurt zadał bardzo głupie i oczywiste pytanie zanim zdążył ugryźć się w język.
Gerhard podniósł ziemi żelazny, obosieczny topór i zważył go w rękach. Żałował, że zostawił gladiusy w kajucie, teraz bardzo by się przydały.
- Loq-Kro-Gar, Badzum i Bothan i pewnie już tłuką bestię... Cholera, może nawet wampir wypełznie z kryjówki. Nie mogę być od nich gorszy...
Po tych słowach puścił się biegiem przez ładownię, znikając po chwili na schodach.
[Powalczymy sobie jutro ]
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
-JEEEESTTTTT RYBEŃKYJA!!!- wrzasnął na całe gardło Makaisson -W konicu! Gdziem moja wendka?!-
-Czyli kapitanek miał rację...- mruknął Bothan oglądając przez lornetkę krakena atakujacego Gargantuana.
-Mulfgar! Rozkaż pilotom szykować eskadrę! Lecimy formacją gęsi topór!- wrzasnął i zakłądajac gogle pobiegł w stronę "Czerwonego Barona"
-Jasna sprawa panie Bothan!- odparł głośno stary krasnolud przeładowując strzelbę.
[Też jutro coś wrzucę ]
-Czyli kapitanek miał rację...- mruknął Bothan oglądając przez lornetkę krakena atakujacego Gargantuana.
-Mulfgar! Rozkaż pilotom szykować eskadrę! Lecimy formacją gęsi topór!- wrzasnął i zakłądajac gogle pobiegł w stronę "Czerwonego Barona"
-Jasna sprawa panie Bothan!- odparł głośno stary krasnolud przeładowując strzelbę.
[Też jutro coś wrzucę ]
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Elfy siedziały w ciszy w kajucie, jeden czytając, drugi snując plany na przyszłość. Wtedy statek podniósł się o 45 stopni. Korsarz walnął łbem o kant stołu, a Dermath rozpłaszczył się na ścianie. Korsarz popatrzył przez bulaj rozmasowując czoło. Zobaczył wielką przyssawkę na jednym z ramion krakena.
-O Kurwa, Kraken!!- Wydarł się. -Na pokład!-
-O Kurwa, Kraken!!- Wydarł się. -Na pokład!-
kubencjusz pisze:Że stronic zapisanych ilość, o jakości areny nie świadczy uświadomić sobie musisz, młody padawanie. Hmmmm.
Naviedzony pisze: A po co pomagać ludziom? Ludzie są niegodni elfiej pomocy.
-Krasnoludy! Czas zabić tą ośmiornicę ,bo człeczyny i elfiaki już beczą!- krzyknął Bothan ,po czym na całym pokładzie "Niezatapialnego" rozniósł się śmiech ,który następnie zagłuszył warkot kilkunastu silników.
"Czerwony Baron" błyskawicznie wzbił się w powietrze ,a natychmiast po nim w formacji gęsi topór wystartowały czarne żyrokoptery.
Maszyny były obsadzone wieloma Zabójcami uzbrojonymi w kusze i strzelby. Nawet sam Makaissone poleciał licząc na ubicie wyczekiwanej zdobyczy. Mulfgar i inni czeladnicy również znaleźli się w maszynach obsługując granatniki maszynowe.
Cała eskadra w doskonałej formacji zaczęłą zbliżać się do gigantycznej bestii niszczącej równie gigantyczny statek ,kiedy McArmstrong lecący na przodzie wystrzelił racę ,która po eksplozji ukazała na niebie krasnoludzką runę.
-Co to panie Mulfgar?!- wrzasnął stojący obok krasnoluda Brokki.
-Używany w formacji gęsi topór rozkaz dowódcy eskadry ,aby przystąpić do fazy kontaktu z wrogiem ,tą runę nazywamy "Grumm" co po staroświatowemu znaczy...-
-PIERDOLNIĘCIE!!! HA HA HA!- wydarł się stojący obok Makaisson.
Wtedy cała eskadra gwałtownie przyspieszyła, a piloci wrzasnęli donośnymi głosami "Grumm". Formacja zdawałą sie być już niewidoczna ,gdy kilkanaście maszyn zmieniło tor lotu okrążąjąc potwora.
-OGNIEM!!!- wrzasnął Malakai i ze wszystkich maszyn uniósł się huk i dym. Grad ołowiu i granatów zasypywał bestię ,raniac ociekajace śluzem macki. Inżynierowie i Zabójcy starali się celować w bestię ,jednak z powodu bitewnego zgiełku i prędkości maszyn kilka pocisków niefortunnie spadło wprost na "Gargantuana".
McArmstrong silnie trzymał ster ,płynnie zmieniajac tor lotu. Gdy formacja przystąpiła do fazy "Grumm" on wzbił się do góry ,aby znaleźć się nad potworem. Kiedy jego maszyna uniosła sie na znaczną wysokość ,puscił jedną ręką ster i sięgnął do schowka po lornetkę.
-Cholera! Gdzie ja ją włożyłem!- warknał krasnolud i stanął na fotelu puszając ster i zaczął grzebać w umieszczonej za fotelem skrzyni. Maszyna zaczęła lecieć w dół wprost na taflę wody.
-O jest!- wykrzyknął i reflektywnie złapał ster przyciągając go do siebie. W ostatniej chwili Czerwony baron wzbił się unikajac kontaktu z wodą.
Bothan prze lornetkę przyjrzał sie całej sytuacji.
Prawie żaden statek oprócz pędzącego w stronę bestii Niezatapialnego nie zbliżał się do Gargantuana. Wszystkie okręty utrzymywały znaczna odległość starajac się strzelać tak ,aby kule nie dosiegneły gigantycznego statku. Krasnolud widział kilku kapitanów przeszytych strachem i panicznie biegajacych załogantów przyprowadzanych do porzadku przez srogich bosmanów.
-A cóż te elfy wyprawiają?!- wykrzyknął widząc jak elfickie balisty szybkimi salwami wypuszczają pociski w wodę tuż pod Gargantuanem.
Bothan schował lornetkę i wykonał zręczny manewr ,aby skręcić do latających wokół krakena czarnych żyrokopterów. Czerwony Baron podleciał obok jednej z maszyn i gestem dał sygnał Pilotowi-Zaóbjcy ,aby z nim porozmawiano. Inny krasnolud w goglach stanał za sterami ,a pilot nie trzymajac sie niczego wyszedł na pustą od działek i strzelb stronę żyrokoptera.
-Słuchaj no!- wrzasnął Bothan -Polecicie do tego Księcia Jezior! I każecie! Powtarzam każecie mu wydać rozkaz ewakuacji Gargantuana!!!-
Pilot warknał -Ale po co maja pierzchnąć!? Niech walczą!-
McArmstrong odparł lecąc obok -Zamknij się!!! Tego molocha trzeba zdetonować!-
Pilot otworzył szeroko oczy -Ale on nigdy się nie zgodzi... przecież...-
wtedy wielka macka uderzyła na wprost czarnego żyrokoptera i rozbiła go ,po czym ten runął do wody.
Bothan wykonał szybko odskok i przeklnął siarczyście widząc płonącą maszynę idącą na dno.
"Czerwony Baron" błyskawicznie wzbił się w powietrze ,a natychmiast po nim w formacji gęsi topór wystartowały czarne żyrokoptery.
Maszyny były obsadzone wieloma Zabójcami uzbrojonymi w kusze i strzelby. Nawet sam Makaissone poleciał licząc na ubicie wyczekiwanej zdobyczy. Mulfgar i inni czeladnicy również znaleźli się w maszynach obsługując granatniki maszynowe.
Cała eskadra w doskonałej formacji zaczęłą zbliżać się do gigantycznej bestii niszczącej równie gigantyczny statek ,kiedy McArmstrong lecący na przodzie wystrzelił racę ,która po eksplozji ukazała na niebie krasnoludzką runę.
-Co to panie Mulfgar?!- wrzasnął stojący obok krasnoluda Brokki.
-Używany w formacji gęsi topór rozkaz dowódcy eskadry ,aby przystąpić do fazy kontaktu z wrogiem ,tą runę nazywamy "Grumm" co po staroświatowemu znaczy...-
-PIERDOLNIĘCIE!!! HA HA HA!- wydarł się stojący obok Makaisson.
Wtedy cała eskadra gwałtownie przyspieszyła, a piloci wrzasnęli donośnymi głosami "Grumm". Formacja zdawałą sie być już niewidoczna ,gdy kilkanaście maszyn zmieniło tor lotu okrążąjąc potwora.
-OGNIEM!!!- wrzasnął Malakai i ze wszystkich maszyn uniósł się huk i dym. Grad ołowiu i granatów zasypywał bestię ,raniac ociekajace śluzem macki. Inżynierowie i Zabójcy starali się celować w bestię ,jednak z powodu bitewnego zgiełku i prędkości maszyn kilka pocisków niefortunnie spadło wprost na "Gargantuana".
McArmstrong silnie trzymał ster ,płynnie zmieniajac tor lotu. Gdy formacja przystąpiła do fazy "Grumm" on wzbił się do góry ,aby znaleźć się nad potworem. Kiedy jego maszyna uniosła sie na znaczną wysokość ,puscił jedną ręką ster i sięgnął do schowka po lornetkę.
-Cholera! Gdzie ja ją włożyłem!- warknał krasnolud i stanął na fotelu puszając ster i zaczął grzebać w umieszczonej za fotelem skrzyni. Maszyna zaczęła lecieć w dół wprost na taflę wody.
-O jest!- wykrzyknął i reflektywnie złapał ster przyciągając go do siebie. W ostatniej chwili Czerwony baron wzbił się unikajac kontaktu z wodą.
Bothan prze lornetkę przyjrzał sie całej sytuacji.
Prawie żaden statek oprócz pędzącego w stronę bestii Niezatapialnego nie zbliżał się do Gargantuana. Wszystkie okręty utrzymywały znaczna odległość starajac się strzelać tak ,aby kule nie dosiegneły gigantycznego statku. Krasnolud widział kilku kapitanów przeszytych strachem i panicznie biegajacych załogantów przyprowadzanych do porzadku przez srogich bosmanów.
-A cóż te elfy wyprawiają?!- wykrzyknął widząc jak elfickie balisty szybkimi salwami wypuszczają pociski w wodę tuż pod Gargantuanem.
Bothan schował lornetkę i wykonał zręczny manewr ,aby skręcić do latających wokół krakena czarnych żyrokopterów. Czerwony Baron podleciał obok jednej z maszyn i gestem dał sygnał Pilotowi-Zaóbjcy ,aby z nim porozmawiano. Inny krasnolud w goglach stanał za sterami ,a pilot nie trzymajac sie niczego wyszedł na pustą od działek i strzelb stronę żyrokoptera.
-Słuchaj no!- wrzasnął Bothan -Polecicie do tego Księcia Jezior! I każecie! Powtarzam każecie mu wydać rozkaz ewakuacji Gargantuana!!!-
Pilot warknał -Ale po co maja pierzchnąć!? Niech walczą!-
McArmstrong odparł lecąc obok -Zamknij się!!! Tego molocha trzeba zdetonować!-
Pilot otworzył szeroko oczy -Ale on nigdy się nie zgodzi... przecież...-
wtedy wielka macka uderzyła na wprost czarnego żyrokoptera i rozbiła go ,po czym ten runął do wody.
Bothan wykonał szybko odskok i przeklnął siarczyście widząc płonącą maszynę idącą na dno.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
Wszędzie słychać było wrzaski przerażenia. Smród paniki mieszał się z wonią krwi, od której pokład stał się śliski. Gdzieniegdzie widniały plamy czarnego atramentu i śluzu. Kraken szalał. Atakowany przez niemal całą flotę wił się w furii i bólu, a potężne macki uderzały w pokład "Gargantuana". Loq-Kro-Gar odepchnął Jana i sam uskoczył w drugą stronę, w ostatniem chwili unikając zmiażdżenia. Macka huknęła o pokład, krusząc pod sobą nie dość szybkich. Saurus pozostawił swoją broń i zbroję w swej kajucie, lecz nie żałował tego. Pancerz ni tarcza nie ochroniłyby go przed ciosem potwora, buzdygan nic nie wskórałby przeciw bezszkieletowemu ciału mięczaka. Nie, tu potrzebna była broń tnąca. Z braku czegoś lepszego, weteran blizn przeturlał się pod inną macką i porwał wiszacą na ścianie gizarmę. Z rozmachem uderzył w jedno z ramion krakena, które przyssało się do masztu. Trysnęła zielonkawa ciecz, która była krwią stwora. Nie uczyniło mu to wielkiej krzywdy. Saurus uskoczył przed kolejnym ciosem, obmyślając nową taktykę.
[Sorry, że tak skromnie, trochę zabiegany ostatnio jestem :/]
[Sorry, że tak skromnie, trochę zabiegany ostatnio jestem :/]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Wśród wrzasków przerażenia i szalonego chlustu wzburzonej wody drzwi do wspaniałego budynku o przeszklonych ścianach i posągowych złotych kolumnach stanęły otworem. Komandor de Merke wybiegł jak szalony ze wspaniałej sterówki, górującej z wysokości potężnego kasztelu nad ogromnym pokładem "Gargatuana". Oficer biegł między skrzyniami od czasu do czasu zeskakując ze schodów i mijając krzyczących ludzi.
- Do czorta, gdyby nie to idiotyczne koloseum zmieściłyby się tu trzy boiska do Blood Bowla... Huh... powinienem dostać konia do sprawnego poruszania się po tej jednostce!
Wysoki marienburczyk wbiegł po schodkach na podwyższenia przy wielkich nadburciach i przepchał się przez tłum gapiących się głupio w dól marynarzy oraz pasażerów.
- Co na Mananna... ?! - komandor szarpnięty nagłym impulsem do działania jedną ręką zaczął szarpać się za splecioną w warkocz brodę, a drugą gorączkowo wodził po złotej rękojeści wielkiego kordelasa.
Nawet ten majestatyczny w swej dzikości stwór nie był w stanie objąć mackami gigantycznego statku, i wielkie szpony zwieńczające jego macki młóciły powietrze zaledwie dwa metry od ich twarzy. Dowódca z trudem oderwał się od tego wiążącego swym terrorem spektaklu.
- Poruczniku Aasimowicz! - zawołał stojącego obok kislevickiego najmitę. Jego oddział obstawiał dziś pokład. - Zawołaj ludzi seniora Juana i kogo zdołasz z książęcych żołnierzy! Zabierzcie stąd wszystkich pasażerów, choćby w kawałkach i zgromadźcie w centralnym holu! Jensen, dawaj mi tu brygadzistę - musimy podjąć walkę z bestią...
Krzepiące swą stanowczością rozkazy dowódcy nagle umilkły, przyciszone wrzaskiem uciekających ludzi. Zawisł nad nimi długi cień. Po chwili macka opadła, zgniatając część podwyższenia i kilku uciekających nieszczęścników. Chwilę później z okrutnym odgłosem ssania cofnęła się przez wyłom w nadburcie, zagarniając ze sobą trupy, drewno i kawałek barierki. Theo zaryzykował rzut oka przez burtę. I od razu pożałował - stwór nie dał rady zmiażdżyć molocha tak jak każdej innej zdobyczy, więc przeniósł się na jego burtę, chłoszcząc oszalale mackami. Kilka ciosów padło prosto na strukturę statku, lecz drewno choć skrzypiało i jęczało ledwie wgniotło się po trzecim ciosie. "Gargantuan" nie zamierzał się poddawać.
Zaraz rozległ się też ogłuszający huk. Kanonierzy zajęli już swoje miejsca i jedna z wielkich, pięćdziesięcio-trzy funtowych kartaun burzących wypaliła w zasłaniające je lepkie odnóże. Pocisk wielkości skulonego człowieka niemal oderwał kończynę bestii, która zareagowała przenikliwym piskiem z przepastnej jamy gębowej. De Merke odsunął się i niemrawo uśmiechnął, zaraz jednak cała radość prysła gdy morski potwór chwycił inną macką wystający pysk armaty i brutalnym zamachem wyciągnął ją z otworu działonowego, znacznie go poszerzając. Kraken przez chwilę machał wielkim działem jak jakąś groteskową, obwieszoną krzyczącymi kanonierami i łańcuchami maczugą po czym cisnął nią w prawo.
Kolubryna, kręcąc się w powietrzu trafiła prosto w dziób jednego z okrętów, natychmiast odrywając przednią część jednostki i rzucając zmiażdżone resztki w kipiel.
Wbiegając z białą jak kreda twarzą do sterówki, Theo de Merke z mieszanką ulgi i przerażenia oraz litości patrzył jak bestia odstępuje od nieosiągalnego dla niej "Gargantuana" i zmierza wprost na trafiony jedną z armat wrak, gęsto obsiany szukającymi ratunku marynarzami. Teraz byli już zgubieni.
Jan pomasował głowę i odgarną pełne drzazg włosy z twarzy. Jaszczur uratował go... Właśnie gdzie on... ?!
Kislevita niemrawo podszedł do stojącego na nadburciu Saurusa, obaj przez chwilę przyglądali się płynącemu w drugą stronę olbrzymowi.
- Pechowcy, nie mają tyle szczęścia co my.
- Ci na russsztowaniu pod nami też go nie mieli - zasyczał Loq-Kro-Gar, wskazując bronią w dół. Rzeczywiście ze skomplikowanej konstrukcji oplatającej burtę molocha, nie zostało praktycznie nic. Podesty, drabiny, cumujące na dole żaglówki oraz kilkunastu wiążących je marynarzy przepadli w mgnieniu oka w starciu z bezmyślną furią potwora. - Dołącz do krewniaków, missstrzu Janie. Teraz zamierzam się nim zająć...
Zaraz po ostatnim słowie, ku najszczerszemu przerażeniu szlachcica Lustrijczyk skoczył do wody i zaczął płynąć z niebywałą szybkością w stronę masakrującej wrak bestii.
- Na Ursuna Peruna i dziadziusia! Niech cię szlag, jesteś przecież zawodnikiem areny!! - krzyknął bardziej do samego siebie Jan Andrei, obracając się w kierunku wielkich schodów oplatających jeden z grubych jak wieże masztów okrętu. Jeśli szablą ni mieczem nic tu nie wskóra, to chociaż wesprze duchowo tego dzielnego jaszczura z dobrego punktu widokowego.
Adelhar van der Maaren oddał ster "Dumy Driftmaarktu" pierwszemu oficerowi i dołączył do Helstana przy barierce kasztelu. Kiedy kraken zaatakował, osobista jednostka Księcia Mórz wyjątkowo nie była w centrum formacji za co zaskoczony Książę był wielce wdzięczny czyjejkolwiek opatrzności. Mijali statki, których przerażeni kapitanowie w popłochu uciekali z pobliża zasięgu macek. Wielką masę statków podzielił na pół szarżujący z rykiem syren i kominów oraz terkotem kół wodnych "Niezatapialny II". Adelhar nie wątpił że bez wahania staranowaliby wszystko na drodze do potwora. "Cholerni brodaci szaleńcy!"
"Duma" płynęła wzdłuż lewej frakcji rejterady, tylko że w dokładnie odwrotnym do nich kierunku.
Przez chwilę srebrzysty statek przepływał obok "Rollanda Nieskalanego".
- Montford! Użyj tego swojego barbarzyńskiego przestarzałego tarana i zabij to monstrum. Rycerzowi nie przystoi uciekać przed potworami, szlachetko - pewnie jest tam jakaś dama w opałach! - zakrzyknął szyderczo Książę do kapitana bretończyków.
- Na morzu nie jestem hrabią ani żadnym rycerzem, tylko kapitanem a kapitan musi dbać o swój okręt! Lepiej sam się zajmij buntownikiem na własnych włościach, o Władco Mórz ! - odpowiedział nerwowo sir Guiard, rudoblond broda wprost komicznie wystawała mu spod zamkniętej przyłbicy, a zielona kita na hełmie powiewała, gdy raz za razem oglądał się na potwora wsysającego topielców i skrzynie z wraku nieodżałowanego "Johana Chwalipięty". Następnie napotkali "Waleczne Serce".
- Panie, czy moi lads have to zaatakować this... abomination ? - przekrzyczał zawodzenie dud, kapitan Alard wskazując kałamarnicę błyszczącym Claymorem.
- Wieziecie drugi co do wielkości ładunek pasażerów, zadbajcie o ich bezpieczeństwo i bądźcie czujni - diabeł jest piekielnie szybki ! - krzyknął Helstan, z zapałem przyglądając się gąszczu macek.
Wreszcie spotkali ostatni statek, który nie uciekał w popłochu. Odziani w żółto-czerwone mundury żołnierze krzątali się po pokładzie "Płonącego Elektora" ładując liczne działa różnorakiego kalibru. Stojący za sterem kapitan von Teschenn skłonił się pokornie.
- Vincencie, będę potrzebował twoich dział, atakujemy wszystkim co mamy by dać De Merkemu szansę odpłynięcia dość daleko by użyć swoich dział, które z pewnością zmielą go na papkę! - obaj przelotnie spojrzeli na piątkę żyrokopterów atakującą między mackami krakena nad wrakiem "Johana Chwalipięty".
- Ależ panie, tam są nasi ludzie! - westchnął pirat.
- Powiedziałem ognia! Wiedzieli za co im płacę...
Oba okręty ustawiły się w pozycji ogniowej. Biała burta "Dumy" wnet najeżyła się dziesiątkami lekkich, acz zabójczych falkonetów i ciężkich muszkietów. Tymczasem imperialni wycelowali dwa straszliwe Piekłomioty, wyzierające po bokach dziobu.
- Ogniaaaa!!! - komendę w poł ucięła przerażająca salwa dwóch potężnych jednostek i żyrokopterów. Gdy jednak dymy prochowe opadły okazało się że więcej obrażeń zadali rozbitkom niż kryjącemu pysk w wodzie krakenowi. Co więcej macki wypełzły w ich kierunku opędzając się od nich jak od much. Jeden z żyrokopterów został trafiony macką i spłaszczona maszyna koziołkowała w stronę wody, aż eksplodowała tuż nad jej taflą. Przelatujący nad nimi Makaisson celował właśnie z jakiejś maniakalnej wersji wyrzutni rakiet, obficie przy tym pomstując gdy eskadra wycofywała się załamując szyk.
Jedna z macek walnęła tuż nad "Płonącym Elektorem", zrywając czubek masztu wraz z piracką flagą i bocianim gniazdem. "Duma" będąc najzwrotniejszym i najszybszym statkiem pod sterem Księcia zwinnie wylawirowała z gąszczu przyssawek i wzburzonej wody poza zasięg bestii. Bitwa nie zapowiadała się różowo.
Adelhar opadł twardo na tron za sterem i odsapnął, dając upust nerwom.
- Było blisko... We trzy statki sobie nie poradzimy... bez cudu...
- Panie, zobacz! - podał mu lunetę Helstan, gorączkowo kręcąc palcem - "Języczek Lileath" oraz "Płacz Himiko" atakują od bakburty!
- Idioci! Balisty i łuki nie osiągną więcej niż wykałaczki, kretyni... - zbliżył widok pokrętłem teleskopu. - Ale czemu Raish i... jakiś elf w szatach maga stoją na dziobach... Co oni chcą osiągnąć...?
- Nie wiem panie, ale pewnie to samo co oni. - kiwnął głową w kierunku szalejącego od ran potwora magister. Dwie żaglówki z Gerhardem, Badzumem oraz Ludwigiem i kilkoma fanatykami płynęły wprost w oko cyklonu. Tuż za nimi, niczym jakiś wodny łowca po swą zwierzynę najzwyczajniej w świecie płynął w pław Loq-Kor-Gar.
- Moi zawodnicy ?! Idioci, nadęte głupki, herosi chędożeni... Faust, zwrot prawo na burt - druga burta ma być gotowa do salwy zanim jeszcze pomyślę o wydaniu jakiegoś głupiego rozkazu !!!
[ Dramatic mode on ]
- Do czorta, gdyby nie to idiotyczne koloseum zmieściłyby się tu trzy boiska do Blood Bowla... Huh... powinienem dostać konia do sprawnego poruszania się po tej jednostce!
Wysoki marienburczyk wbiegł po schodkach na podwyższenia przy wielkich nadburciach i przepchał się przez tłum gapiących się głupio w dól marynarzy oraz pasażerów.
- Co na Mananna... ?! - komandor szarpnięty nagłym impulsem do działania jedną ręką zaczął szarpać się za splecioną w warkocz brodę, a drugą gorączkowo wodził po złotej rękojeści wielkiego kordelasa.
Nawet ten majestatyczny w swej dzikości stwór nie był w stanie objąć mackami gigantycznego statku, i wielkie szpony zwieńczające jego macki młóciły powietrze zaledwie dwa metry od ich twarzy. Dowódca z trudem oderwał się od tego wiążącego swym terrorem spektaklu.
- Poruczniku Aasimowicz! - zawołał stojącego obok kislevickiego najmitę. Jego oddział obstawiał dziś pokład. - Zawołaj ludzi seniora Juana i kogo zdołasz z książęcych żołnierzy! Zabierzcie stąd wszystkich pasażerów, choćby w kawałkach i zgromadźcie w centralnym holu! Jensen, dawaj mi tu brygadzistę - musimy podjąć walkę z bestią...
Krzepiące swą stanowczością rozkazy dowódcy nagle umilkły, przyciszone wrzaskiem uciekających ludzi. Zawisł nad nimi długi cień. Po chwili macka opadła, zgniatając część podwyższenia i kilku uciekających nieszczęścników. Chwilę później z okrutnym odgłosem ssania cofnęła się przez wyłom w nadburcie, zagarniając ze sobą trupy, drewno i kawałek barierki. Theo zaryzykował rzut oka przez burtę. I od razu pożałował - stwór nie dał rady zmiażdżyć molocha tak jak każdej innej zdobyczy, więc przeniósł się na jego burtę, chłoszcząc oszalale mackami. Kilka ciosów padło prosto na strukturę statku, lecz drewno choć skrzypiało i jęczało ledwie wgniotło się po trzecim ciosie. "Gargantuan" nie zamierzał się poddawać.
Zaraz rozległ się też ogłuszający huk. Kanonierzy zajęli już swoje miejsca i jedna z wielkich, pięćdziesięcio-trzy funtowych kartaun burzących wypaliła w zasłaniające je lepkie odnóże. Pocisk wielkości skulonego człowieka niemal oderwał kończynę bestii, która zareagowała przenikliwym piskiem z przepastnej jamy gębowej. De Merke odsunął się i niemrawo uśmiechnął, zaraz jednak cała radość prysła gdy morski potwór chwycił inną macką wystający pysk armaty i brutalnym zamachem wyciągnął ją z otworu działonowego, znacznie go poszerzając. Kraken przez chwilę machał wielkim działem jak jakąś groteskową, obwieszoną krzyczącymi kanonierami i łańcuchami maczugą po czym cisnął nią w prawo.
Kolubryna, kręcąc się w powietrzu trafiła prosto w dziób jednego z okrętów, natychmiast odrywając przednią część jednostki i rzucając zmiażdżone resztki w kipiel.
Wbiegając z białą jak kreda twarzą do sterówki, Theo de Merke z mieszanką ulgi i przerażenia oraz litości patrzył jak bestia odstępuje od nieosiągalnego dla niej "Gargantuana" i zmierza wprost na trafiony jedną z armat wrak, gęsto obsiany szukającymi ratunku marynarzami. Teraz byli już zgubieni.
Jan pomasował głowę i odgarną pełne drzazg włosy z twarzy. Jaszczur uratował go... Właśnie gdzie on... ?!
Kislevita niemrawo podszedł do stojącego na nadburciu Saurusa, obaj przez chwilę przyglądali się płynącemu w drugą stronę olbrzymowi.
- Pechowcy, nie mają tyle szczęścia co my.
- Ci na russsztowaniu pod nami też go nie mieli - zasyczał Loq-Kro-Gar, wskazując bronią w dół. Rzeczywiście ze skomplikowanej konstrukcji oplatającej burtę molocha, nie zostało praktycznie nic. Podesty, drabiny, cumujące na dole żaglówki oraz kilkunastu wiążących je marynarzy przepadli w mgnieniu oka w starciu z bezmyślną furią potwora. - Dołącz do krewniaków, missstrzu Janie. Teraz zamierzam się nim zająć...
Zaraz po ostatnim słowie, ku najszczerszemu przerażeniu szlachcica Lustrijczyk skoczył do wody i zaczął płynąć z niebywałą szybkością w stronę masakrującej wrak bestii.
- Na Ursuna Peruna i dziadziusia! Niech cię szlag, jesteś przecież zawodnikiem areny!! - krzyknął bardziej do samego siebie Jan Andrei, obracając się w kierunku wielkich schodów oplatających jeden z grubych jak wieże masztów okrętu. Jeśli szablą ni mieczem nic tu nie wskóra, to chociaż wesprze duchowo tego dzielnego jaszczura z dobrego punktu widokowego.
Adelhar van der Maaren oddał ster "Dumy Driftmaarktu" pierwszemu oficerowi i dołączył do Helstana przy barierce kasztelu. Kiedy kraken zaatakował, osobista jednostka Księcia Mórz wyjątkowo nie była w centrum formacji za co zaskoczony Książę był wielce wdzięczny czyjejkolwiek opatrzności. Mijali statki, których przerażeni kapitanowie w popłochu uciekali z pobliża zasięgu macek. Wielką masę statków podzielił na pół szarżujący z rykiem syren i kominów oraz terkotem kół wodnych "Niezatapialny II". Adelhar nie wątpił że bez wahania staranowaliby wszystko na drodze do potwora. "Cholerni brodaci szaleńcy!"
"Duma" płynęła wzdłuż lewej frakcji rejterady, tylko że w dokładnie odwrotnym do nich kierunku.
Przez chwilę srebrzysty statek przepływał obok "Rollanda Nieskalanego".
- Montford! Użyj tego swojego barbarzyńskiego przestarzałego tarana i zabij to monstrum. Rycerzowi nie przystoi uciekać przed potworami, szlachetko - pewnie jest tam jakaś dama w opałach! - zakrzyknął szyderczo Książę do kapitana bretończyków.
- Na morzu nie jestem hrabią ani żadnym rycerzem, tylko kapitanem a kapitan musi dbać o swój okręt! Lepiej sam się zajmij buntownikiem na własnych włościach, o Władco Mórz ! - odpowiedział nerwowo sir Guiard, rudoblond broda wprost komicznie wystawała mu spod zamkniętej przyłbicy, a zielona kita na hełmie powiewała, gdy raz za razem oglądał się na potwora wsysającego topielców i skrzynie z wraku nieodżałowanego "Johana Chwalipięty". Następnie napotkali "Waleczne Serce".
- Panie, czy moi lads have to zaatakować this... abomination ? - przekrzyczał zawodzenie dud, kapitan Alard wskazując kałamarnicę błyszczącym Claymorem.
- Wieziecie drugi co do wielkości ładunek pasażerów, zadbajcie o ich bezpieczeństwo i bądźcie czujni - diabeł jest piekielnie szybki ! - krzyknął Helstan, z zapałem przyglądając się gąszczu macek.
Wreszcie spotkali ostatni statek, który nie uciekał w popłochu. Odziani w żółto-czerwone mundury żołnierze krzątali się po pokładzie "Płonącego Elektora" ładując liczne działa różnorakiego kalibru. Stojący za sterem kapitan von Teschenn skłonił się pokornie.
- Vincencie, będę potrzebował twoich dział, atakujemy wszystkim co mamy by dać De Merkemu szansę odpłynięcia dość daleko by użyć swoich dział, które z pewnością zmielą go na papkę! - obaj przelotnie spojrzeli na piątkę żyrokopterów atakującą między mackami krakena nad wrakiem "Johana Chwalipięty".
- Ależ panie, tam są nasi ludzie! - westchnął pirat.
- Powiedziałem ognia! Wiedzieli za co im płacę...
Oba okręty ustawiły się w pozycji ogniowej. Biała burta "Dumy" wnet najeżyła się dziesiątkami lekkich, acz zabójczych falkonetów i ciężkich muszkietów. Tymczasem imperialni wycelowali dwa straszliwe Piekłomioty, wyzierające po bokach dziobu.
- Ogniaaaa!!! - komendę w poł ucięła przerażająca salwa dwóch potężnych jednostek i żyrokopterów. Gdy jednak dymy prochowe opadły okazało się że więcej obrażeń zadali rozbitkom niż kryjącemu pysk w wodzie krakenowi. Co więcej macki wypełzły w ich kierunku opędzając się od nich jak od much. Jeden z żyrokopterów został trafiony macką i spłaszczona maszyna koziołkowała w stronę wody, aż eksplodowała tuż nad jej taflą. Przelatujący nad nimi Makaisson celował właśnie z jakiejś maniakalnej wersji wyrzutni rakiet, obficie przy tym pomstując gdy eskadra wycofywała się załamując szyk.
Jedna z macek walnęła tuż nad "Płonącym Elektorem", zrywając czubek masztu wraz z piracką flagą i bocianim gniazdem. "Duma" będąc najzwrotniejszym i najszybszym statkiem pod sterem Księcia zwinnie wylawirowała z gąszczu przyssawek i wzburzonej wody poza zasięg bestii. Bitwa nie zapowiadała się różowo.
Adelhar opadł twardo na tron za sterem i odsapnął, dając upust nerwom.
- Było blisko... We trzy statki sobie nie poradzimy... bez cudu...
- Panie, zobacz! - podał mu lunetę Helstan, gorączkowo kręcąc palcem - "Języczek Lileath" oraz "Płacz Himiko" atakują od bakburty!
- Idioci! Balisty i łuki nie osiągną więcej niż wykałaczki, kretyni... - zbliżył widok pokrętłem teleskopu. - Ale czemu Raish i... jakiś elf w szatach maga stoją na dziobach... Co oni chcą osiągnąć...?
- Nie wiem panie, ale pewnie to samo co oni. - kiwnął głową w kierunku szalejącego od ran potwora magister. Dwie żaglówki z Gerhardem, Badzumem oraz Ludwigiem i kilkoma fanatykami płynęły wprost w oko cyklonu. Tuż za nimi, niczym jakiś wodny łowca po swą zwierzynę najzwyczajniej w świecie płynął w pław Loq-Kor-Gar.
- Moi zawodnicy ?! Idioci, nadęte głupki, herosi chędożeni... Faust, zwrot prawo na burt - druga burta ma być gotowa do salwy zanim jeszcze pomyślę o wydaniu jakiegoś głupiego rozkazu !!!
[ Dramatic mode on ]
Potwór był niczym góra lodowa. Tyle, że był brzydki. I nie był z lodu. No dobra, nie miał za dużo wspólnego z górą lodową.
Płynąc pod wodą Loq-Kro-Gar dopiero teraz ujrzał ogrom bestii. Lustrijczyk widział tylko kilka większych stworzeń w swoim życiu. Szybując w wodzie kraken szybko dopadł nieszczęsny statek, którego nazwy saurus nie znał. Odległość była znaczna. To, co zajęło mątwie kilkanaście sekund, zajęło gadowi około pięciu minut. Pod wodą było cicho i spokojnie, niemal dało się zapomnieć o piekle na powierzchni. Tylko dryfujące drewno i spadające co jakiś czas zwłoki przypominały o dramacie na morzu. Podpłynąwszy od tyłu, zważając, by nie został zauważonym od razu, jaszczur minął pojedyńczą płetwę na końcy głowy mątwy i ruszył wzdłuż prawego boku. Był tak blisko, że gdyby wyciągnął rękę, mógłby dotknąć galaretowatego ciała. Wreszcie saurus ujrzał oko. Wielkie, bladożółte, o źrenicy niemal tak dużej jak on sam. Zdawało się nieruchome, lecz weteran blizn wiedział, iż został odkryty już jakiś czas temu, zmysłami, o których ludzie nie mają pojęcia. Długi, ciemny kształt zbliżał się w jego kierunku. Saurus szykował się od uderzenia. Woda stawiała duży opór, musiał więc uderzyć używając całej swojej siły, by cios miał odpowiedni skutek. Loq-Kro-Gar uderzył ogonem w wodę i rozpędziwszy się cisnął gizarmę ile sił w mięśniach. Rozpędzony pocisk przeciął wodę i sięgnął celu: samego środka czarnej czeluści źrenicy.
Gdyby kraken miał głos, jego przeraźliwy wrzask słychać byłoby na wiele mil. Saurusa w mig otoczyła ciemna chmura atramentu, przez którą żaden wzrok się nie mógł przebić. Nie zwlekając gad ruszył ku powierzchni, lecz nagle ból wstrząsnął jego ciałem, gdy został porwany w głąb oceanu. Kraken dopadł swego prześladowcę. Pochwycony w oślizgłe ramię, gad widział, jak wędruje coraz głębiej, by nagle się zatrzymać i wystrzelić z zawrotną prędkością ku powierzchni. Znalezienie się z powrotem nad wodą było jak zderzenie dwóch światów. Od przyspieszenia weteranowi blizn zakręciło się w głowie, czuł się tak, jakby ponownie opuszczał świętą sadzawkę po narodzinach. Z góry widać było wszystko. Morska bestia tłukła wściekle ramionami o taflę wody, kruszyła drewno i zmiatała ludzi z pokładów tuzinami. Loq-Kro-Gar uderzał pięściami, pazurami i zębami w mackę potwora, z marnym skutkiem. Chwilę potem grzmotnął o taflę wody.
[Nie ratujcie mnie od razu, niech bitwa się trochę potoczy ]
Płynąc pod wodą Loq-Kro-Gar dopiero teraz ujrzał ogrom bestii. Lustrijczyk widział tylko kilka większych stworzeń w swoim życiu. Szybując w wodzie kraken szybko dopadł nieszczęsny statek, którego nazwy saurus nie znał. Odległość była znaczna. To, co zajęło mątwie kilkanaście sekund, zajęło gadowi około pięciu minut. Pod wodą było cicho i spokojnie, niemal dało się zapomnieć o piekle na powierzchni. Tylko dryfujące drewno i spadające co jakiś czas zwłoki przypominały o dramacie na morzu. Podpłynąwszy od tyłu, zważając, by nie został zauważonym od razu, jaszczur minął pojedyńczą płetwę na końcy głowy mątwy i ruszył wzdłuż prawego boku. Był tak blisko, że gdyby wyciągnął rękę, mógłby dotknąć galaretowatego ciała. Wreszcie saurus ujrzał oko. Wielkie, bladożółte, o źrenicy niemal tak dużej jak on sam. Zdawało się nieruchome, lecz weteran blizn wiedział, iż został odkryty już jakiś czas temu, zmysłami, o których ludzie nie mają pojęcia. Długi, ciemny kształt zbliżał się w jego kierunku. Saurus szykował się od uderzenia. Woda stawiała duży opór, musiał więc uderzyć używając całej swojej siły, by cios miał odpowiedni skutek. Loq-Kro-Gar uderzył ogonem w wodę i rozpędziwszy się cisnął gizarmę ile sił w mięśniach. Rozpędzony pocisk przeciął wodę i sięgnął celu: samego środka czarnej czeluści źrenicy.
Gdyby kraken miał głos, jego przeraźliwy wrzask słychać byłoby na wiele mil. Saurusa w mig otoczyła ciemna chmura atramentu, przez którą żaden wzrok się nie mógł przebić. Nie zwlekając gad ruszył ku powierzchni, lecz nagle ból wstrząsnął jego ciałem, gdy został porwany w głąb oceanu. Kraken dopadł swego prześladowcę. Pochwycony w oślizgłe ramię, gad widział, jak wędruje coraz głębiej, by nagle się zatrzymać i wystrzelić z zawrotną prędkością ku powierzchni. Znalezienie się z powrotem nad wodą było jak zderzenie dwóch światów. Od przyspieszenia weteranowi blizn zakręciło się w głowie, czuł się tak, jakby ponownie opuszczał świętą sadzawkę po narodzinach. Z góry widać było wszystko. Morska bestia tłukła wściekle ramionami o taflę wody, kruszyła drewno i zmiatała ludzi z pokładów tuzinami. Loq-Kro-Gar uderzał pięściami, pazurami i zębami w mackę potwora, z marnym skutkiem. Chwilę potem grzmotnął o taflę wody.
[Nie ratujcie mnie od razu, niech bitwa się trochę potoczy ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Bothan przyciągnął gwałtownie ster i w ostatniej chwili uniknął ciosu wielkiej macki unosząc się do góry. Następnie szybkim manewrem wykonał obrót o 180 stopni i teraz on leciał na opadającą na statek macę.
-Krwaw ,dziwko...- mruknął i przycisnął przycisk na sterze. Obrotowy ,samopowtarzalny muszkiet ,zwany po krasnoludzku Gatlingiem momentalnie zaczął się obracać ,a z cienkich luf huknęła seria dymu i ognia.
Czerwony Baron leciał wzdłuż długiej macki szatkując ją pociskami. Z ran bestii zielona ciecz obficie lała się na okręt. Gdy areoplan przeleciał nad kończyną bestii ,krasnolud obejrzał się i zobaczył jak zmasakrowana macka z wielkim trudem sunie po pokładzie i opuszcza się do wody.
McArmstrong dojrzał w bitewnym chaosie żyrokopter z którego Makaisson wypuszczał rakiety. Inżynier przetarł gogle z pyłu i udał się w jego stronę. Minął kilka żyrokopterów z których sypały się kule ,bełty i granaty i podleciał do czarnej maszyny dając znak Malakaiowi.
-Cóż żem?! Wygrymamym!- wykrzyknął zadowolony Makaisson
-Przejdźmy do realizacji naszego planu!!!- odparł głosno Bohan zerkajac na tor lotu.
-Hom! Dobrzem! Zajmem siem wysunieńciem na powieżhńem gęby!-
-Skoro masz pomysł to śmiało! Ja lecę po chłopaków!- odrzekł Bothan i odstąpił od maszyny. Krasnolud skierował Czerwonego Barona w strone Niezatapialnego. Zosały na nim dwa żyrokoptery. Były one wyładowane po brzegi ładunkami wybuchowymi.
Makaisson podszedł do Mulfgara ,który niezykle głośno naparzał z granatnika i poklepał go po ramieniu. Stary inżynier odwrócił się i pytajaco spojrzał na Zabójcę.
-McArmstromk chce realizowaci planm! Dai chorongiewkem!-
Mulfgar znał plan i wiedział co robić ,w innym przypadku długo myślałby nad słowami kapitana i pewnie skończyłoby się na bójce. Stary inżynier wręczył powatarzalny granatnik uradowanemu z tego powodu Brokkiemu i poszedł z Makaissonem na tył żyrokoptera. Mulfgar nie był przyzwyczajony do utrzymywania równowagi ,więc kurczowo trzymał się drążka.
-Dobra! Tu mam skrzynię z racami! Poszukam odpowiedniej!- wykrzyknął w hałasie Mulfgar do stojacego nad nim Makaissona.
Krasnolud grzebał w skrzyni -Chmm... sa race... "ewakuować się"... CO ZA GÓWNO!- wykrzyknął i wyrzucił mały pistolecik do morza.
-Chmm... "Ładować przeciwelfickie"... "Grumm"..."Otworzyć ogień"... "Użyć kowadła"..."Obiad"... "W imię Grimmnira" JEST!- wykrzyknął i wręczył Malakaiowi racę. Krasnolud złapał drążek i wychylił się z maszyny. Jego pomarańczowa broda powiawałą ,gdy on śmiejąc się obserwował pole bitwy.
-Czas otwieraci buśkem rybeńce!- pomyślał i wystrzelił racę. Na niebie pokazała się najwyższa runa Grimmnira ,będąca świętą runą Zabójców.
Nagle czarne żyrokoptery zmienił tor lotu i wszystkie stworzyły okrąg lecąc wokół centrum bestii.
Ze wszystkich maszyn wyjrzeli uzbrojeni w runiczne topory Zabójcy.
Makaisson wrzasnął wyjątkowo wyraźnie ,zadziwiajaco bez swojego akcentu-ZMYJMY PLAMĘ NA HONORZE!!! W IMIĘ GRIMMNIRA I PRZODKÓW!!!-
Wszystcy Zabójcy jeszcze głośniej wrzasnęli -ZA GRIMMNIRA!!!- po czym ze wszsytkich żyrokopterów w kręgu zaczęli w dół skakać Zabójcy.
Z wrzaskiem na ustach unosili w locie topory wbijając się w bestię ,taflę wody ,a niektórzy zatrzymując się na wielkich mackach. Jednak nie był to okrzyk strachu ,a tradycyjny okrzyk bojowy.
-Muszem iścim z nimi!- rzekł do Mulfgara kapitan -Ubiłem smokam to teraz bendem Zabójcą Krakenów! BUEHEHE!- zaśmiał się Zabójca i prężnie wyskoczył z maszyny.
Mulfgar nawe nie próbował go zatrzymać. Doskonale zdawał sobie sprawe z losy Zabójców. Gdy spojrzał za nim ujrzał jak Makaisson leci w dół ,ale w połowie lotu pociąga za jakąś linkę i wielki spadochron opuszcza go na dół.
-Krwaw ,dziwko...- mruknął i przycisnął przycisk na sterze. Obrotowy ,samopowtarzalny muszkiet ,zwany po krasnoludzku Gatlingiem momentalnie zaczął się obracać ,a z cienkich luf huknęła seria dymu i ognia.
Czerwony Baron leciał wzdłuż długiej macki szatkując ją pociskami. Z ran bestii zielona ciecz obficie lała się na okręt. Gdy areoplan przeleciał nad kończyną bestii ,krasnolud obejrzał się i zobaczył jak zmasakrowana macka z wielkim trudem sunie po pokładzie i opuszcza się do wody.
McArmstrong dojrzał w bitewnym chaosie żyrokopter z którego Makaisson wypuszczał rakiety. Inżynier przetarł gogle z pyłu i udał się w jego stronę. Minął kilka żyrokopterów z których sypały się kule ,bełty i granaty i podleciał do czarnej maszyny dając znak Malakaiowi.
-Cóż żem?! Wygrymamym!- wykrzyknął zadowolony Makaisson
-Przejdźmy do realizacji naszego planu!!!- odparł głosno Bohan zerkajac na tor lotu.
-Hom! Dobrzem! Zajmem siem wysunieńciem na powieżhńem gęby!-
-Skoro masz pomysł to śmiało! Ja lecę po chłopaków!- odrzekł Bothan i odstąpił od maszyny. Krasnolud skierował Czerwonego Barona w strone Niezatapialnego. Zosały na nim dwa żyrokoptery. Były one wyładowane po brzegi ładunkami wybuchowymi.
Makaisson podszedł do Mulfgara ,który niezykle głośno naparzał z granatnika i poklepał go po ramieniu. Stary inżynier odwrócił się i pytajaco spojrzał na Zabójcę.
-McArmstromk chce realizowaci planm! Dai chorongiewkem!-
Mulfgar znał plan i wiedział co robić ,w innym przypadku długo myślałby nad słowami kapitana i pewnie skończyłoby się na bójce. Stary inżynier wręczył powatarzalny granatnik uradowanemu z tego powodu Brokkiemu i poszedł z Makaissonem na tył żyrokoptera. Mulfgar nie był przyzwyczajony do utrzymywania równowagi ,więc kurczowo trzymał się drążka.
-Dobra! Tu mam skrzynię z racami! Poszukam odpowiedniej!- wykrzyknął w hałasie Mulfgar do stojacego nad nim Makaissona.
Krasnolud grzebał w skrzyni -Chmm... sa race... "ewakuować się"... CO ZA GÓWNO!- wykrzyknął i wyrzucił mały pistolecik do morza.
-Chmm... "Ładować przeciwelfickie"... "Grumm"..."Otworzyć ogień"... "Użyć kowadła"..."Obiad"... "W imię Grimmnira" JEST!- wykrzyknął i wręczył Malakaiowi racę. Krasnolud złapał drążek i wychylił się z maszyny. Jego pomarańczowa broda powiawałą ,gdy on śmiejąc się obserwował pole bitwy.
-Czas otwieraci buśkem rybeńce!- pomyślał i wystrzelił racę. Na niebie pokazała się najwyższa runa Grimmnira ,będąca świętą runą Zabójców.
Nagle czarne żyrokoptery zmienił tor lotu i wszystkie stworzyły okrąg lecąc wokół centrum bestii.
Ze wszystkich maszyn wyjrzeli uzbrojeni w runiczne topory Zabójcy.
Makaisson wrzasnął wyjątkowo wyraźnie ,zadziwiajaco bez swojego akcentu-ZMYJMY PLAMĘ NA HONORZE!!! W IMIĘ GRIMMNIRA I PRZODKÓW!!!-
Wszystcy Zabójcy jeszcze głośniej wrzasnęli -ZA GRIMMNIRA!!!- po czym ze wszsytkich żyrokopterów w kręgu zaczęli w dół skakać Zabójcy.
Z wrzaskiem na ustach unosili w locie topory wbijając się w bestię ,taflę wody ,a niektórzy zatrzymując się na wielkich mackach. Jednak nie był to okrzyk strachu ,a tradycyjny okrzyk bojowy.
-Muszem iścim z nimi!- rzekł do Mulfgara kapitan -Ubiłem smokam to teraz bendem Zabójcą Krakenów! BUEHEHE!- zaśmiał się Zabójca i prężnie wyskoczył z maszyny.
Mulfgar nawe nie próbował go zatrzymać. Doskonale zdawał sobie sprawe z losy Zabójców. Gdy spojrzał za nim ujrzał jak Makaisson leci w dół ,ale w połowie lotu pociąga za jakąś linkę i wielki spadochron opuszcza go na dół.
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
-Paczcie, nie chce go bydlem puszczać!!!- Ryknął Badzum. Nigdy nie był bardziej zmobilizowany do walki, nawet nie przez to, że potwora pochwyciła akurat Saurusa - bardziej dlatego, że nigdy nie widział czegoś większego i silniejszego. Wola walki była ogromna... -Ale ja jom do tego zmuszem!- Wrzasnął i w tym właśnie momencie popędziły ku niemu dwie olbrzymie macki. Wielki Rembak był już przyszykowany. Na nieszczęście krakena, nie miał on wielkiego poczucia taktyki, więc dwie macki pędziły z różną szybkością, pozwalając orkowi pewnym ciosem przerąbać jedną z nich, jednak nie udało się to do końca. Została mianowicie przygwożdżona do pokładu! Badzum musiał puścić swoją broń, rozumując jednak swoim małym móżdżkiem, że teraz bestia tkwi niemalże w miejscu, ma ograniczone pole manewru dokoła pokładu (a przynajmniej coś w tym stylu). W tym czasie druga macka minęła go o włos, ale za chwilę została przebita kolejnym rembakiem, a kałamarnica, która chciała ją wycofać w głębiny, sama zrobiła sobie krzywdę, gdyż kończyna została rozpłatana niemal na całej długości.
-Unieruchomiłem jom! W końcu zdechnie z głodu bydlem!- Ucieszył się, nie zdając sobie nawet sprawy, jak bardzo ułatwił drużynie dostęp do delikatnych części potwora.
[jeśli chomik przeprasza za rzadkie odpisywanie, to ja się muszę pokajać i pokłonić, ale naprawdę pochłonęła mnie praca Poza tym event przed krakenem nie bardzo do mnie przemawiał, więc odpuściłem, ale potwory nie odpuszczę]
-Unieruchomiłem jom! W końcu zdechnie z głodu bydlem!- Ucieszył się, nie zdając sobie nawet sprawy, jak bardzo ułatwił drużynie dostęp do delikatnych części potwora.
[jeśli chomik przeprasza za rzadkie odpisywanie, to ja się muszę pokajać i pokłonić, ale naprawdę pochłonęła mnie praca Poza tym event przed krakenem nie bardzo do mnie przemawiał, więc odpuściłem, ale potwory nie odpuszczę]
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Ponowne uderzenie o powierzchnię niemal doprowadziło go do utraty przytomności. W uszach mu dzwoniło, w pysku czuł smak krwi, a od całej tej karuzeli kręciło mu się w głowie. Kraken miotał saurusem niczym szmacianą lalką, uderzając nim o wodę, drewno i płótno. W powietrzu było gęsto od latających kul, bełtów i strzał, a jaszczur zastanawiał się, jakim cudem jeszcze żyje. Cały ten zgiełk dezorientował morskiego potwora i tylko dlatego gad nie skończył w paszczy jako przekąska. Nie polepszało to znacznie jego sytuacji. Gdy wielka kałamarnica wynosiła go w górę, Loq-Kro-Gar mógł pomachać z bliska przelatującemu Bothanowi. Chwilę potem znów uderzał o coś twardego, kurczliwie trzymając się zmysłów. Wtedy wytchnienie przyniosła mu celnie wymierzona kula z jednego z dział "Niezatapialnego". Krasnoludy, najwyraźniej widząc rozpaczliwą sytuację weterana blizn przyszły mu w sukurs. Macka eksplodowała zielonym świństwem zaledwie metr od wiszącego głową w dół gada, a kurczowo trzymające ramię rozluźniło chwyt i bezwładnie spadło do morza. Saurus był wolny. Niestety, Dawi uwolnili go w momencie, gdy był dość wysoko, czekał więc go całkiem długi lot.
Gdy Loq-Kro-Gar spadał, jego umysł pracował na pełnych obrotach, uważnie obserwując otoczenie i szukając drogi wyjścia. Było to diablo trudne, zważywszy, że zbliżał się bardzo szybko do kolejnego bolesnego zderzenia z taflą wody. Gad nie miał pojęcia, czy wytrzyma jeszcze jedno zderzenie. Wtedy dotrzegł okazję. Instynkt sprawił, że zadziałał niezwykle szybko. Skorygowawszy nieco lot, wystawił łapy przed siebie i z zaskakującą precyzją wbił się pazurami w grzbiet macki sunącej tuż nad powierzchnią, ratując się w ostatniej chwili przed upadkiem.
Chwyciwszy się kurczowo, saurus uchronił się przed zrzuceniem. Krok za krokiem, niczym gekon po ścianie Loq-Kro-Gar posuwał się naprzód, aż wyczekawszy na odpowiedni moment uniknął ciosu drugiej macki i zręcznie na nią przeskakując, nim ta pierwsza grzmotnęła o burtę statku.
***
Znacznie dalej od akrobatycznych popisów jaszczura pojedyńcza postać na pokładzie "Płaczu Himiko" wyróżniała się wśród krzątających się gorączkowo Nippończyków, którzy z łuków yumi i lekkich balist razili niemiłosiernie morskiego potwora. Raish Aafrit beznamiętnie przyglądał się walce z krakenem, a u jego boku stał nieodstępujący nigdy Ubu. Sługa wyraźnie nie podzielał spokoju swego mistrza, lecz nie ruszał się ani na krok bez wcześniejszego polecenia. Nie bał się jednak o swoje życie. Gdyby go zapytać, stwierdziłby, że jest jedynie robakiem w prochu. Wysoki Arabiańczyk drżał o swego pana, lecz nie śmiał kwestionować jego woli. Raish wyglądał marnie. Od czasu wyruszenia z portu zmizerniał, więcej włosów srebrzyło się na jego głowie, a zmarszczki zaczęły zdobić jego czoło. Niewielu wiedziało o trawiącej jego ciało chorobie. Raish nie stracił jednak nic w hardości ducha i stalowym spojrzeniu. To jego nieugięta wola trzymała go jeszcze w tak dobrej kondycji, nie pozwalając, by stoczył się w szpony słabości. Aafrit kaszlnął gwałtownie, a na ręku ujrzał wydaloną z płuc krew. Wytarwszy dłoń jedwabną chustką, gestem odtrącił chcącego podtrzymać swego mistrza Ubu. Bez słowa znów zwrócił wzrok na bitwę morską.
Gdy Loq-Kro-Gar spadał, jego umysł pracował na pełnych obrotach, uważnie obserwując otoczenie i szukając drogi wyjścia. Było to diablo trudne, zważywszy, że zbliżał się bardzo szybko do kolejnego bolesnego zderzenia z taflą wody. Gad nie miał pojęcia, czy wytrzyma jeszcze jedno zderzenie. Wtedy dotrzegł okazję. Instynkt sprawił, że zadziałał niezwykle szybko. Skorygowawszy nieco lot, wystawił łapy przed siebie i z zaskakującą precyzją wbił się pazurami w grzbiet macki sunącej tuż nad powierzchnią, ratując się w ostatniej chwili przed upadkiem.
Chwyciwszy się kurczowo, saurus uchronił się przed zrzuceniem. Krok za krokiem, niczym gekon po ścianie Loq-Kro-Gar posuwał się naprzód, aż wyczekawszy na odpowiedni moment uniknął ciosu drugiej macki i zręcznie na nią przeskakując, nim ta pierwsza grzmotnęła o burtę statku.
***
Znacznie dalej od akrobatycznych popisów jaszczura pojedyńcza postać na pokładzie "Płaczu Himiko" wyróżniała się wśród krzątających się gorączkowo Nippończyków, którzy z łuków yumi i lekkich balist razili niemiłosiernie morskiego potwora. Raish Aafrit beznamiętnie przyglądał się walce z krakenem, a u jego boku stał nieodstępujący nigdy Ubu. Sługa wyraźnie nie podzielał spokoju swego mistrza, lecz nie ruszał się ani na krok bez wcześniejszego polecenia. Nie bał się jednak o swoje życie. Gdyby go zapytać, stwierdziłby, że jest jedynie robakiem w prochu. Wysoki Arabiańczyk drżał o swego pana, lecz nie śmiał kwestionować jego woli. Raish wyglądał marnie. Od czasu wyruszenia z portu zmizerniał, więcej włosów srebrzyło się na jego głowie, a zmarszczki zaczęły zdobić jego czoło. Niewielu wiedziało o trawiącej jego ciało chorobie. Raish nie stracił jednak nic w hardości ducha i stalowym spojrzeniu. To jego nieugięta wola trzymała go jeszcze w tak dobrej kondycji, nie pozwalając, by stoczył się w szpony słabości. Aafrit kaszlnął gwałtownie, a na ręku ujrzał wydaloną z płuc krew. Wytarwszy dłoń jedwabną chustką, gestem odtrącił chcącego podtrzymać swego mistrza Ubu. Bez słowa znów zwrócił wzrok na bitwę morską.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
-LEJIJCIE GOM! DALWAJ!!!- wrzeszczał Makaisson stojąc na poharatanej od pocisków macce krakena. Kapitan grzmiącego statku stał ,dzierżąc runiczny kilof i wymyślny pistolet ,cały będąc okryty śluzem ,nawet jego farbowana broda była już bardziej zielona.
Kiedy krzyczał do desantujących Zabójców ,nagle wielka z pozoru martwa macka poruszyła się ,przewracając Malakaia ,ten w ostatniej chwili wbił kilof w mackę ,która uniosła go w górę.
Kapitan wrzeszcząc przekleństwa w khazalidzie trzymał się kurczowo broni.
Macka uniosła się do góry i równie szybko uderzyła o wodę. Makaisson mimo uparcia zmuszony był puścić mackę. Jednak nie wypuścił z rąk kilofa ,tylko ten wyrwał z poszarpanej macki kawał ścięgna. Kapitan runął w wodę.
Czerwony baron poleciał nad pędzącego wokół bestii "Niezatapialnego v2" ,który raził krakena eksplodującymi rakietami. Mistrz inżynier zrobił beczke i sygnał dwóm wyładowanym ładunkami żyrokopterom. Te natychmiast wzbiły się w powietrze i poleciały za Bothanem.
-Cholera... Makaisson tym swoim desantem miał rozewrzeć ryj tej bestii!- warknął widząc jak skaczący z żyrokopterów Zabójcy nie wykonują planu tylko szaleńczo próbują szatkować macki runicznymi toporami.
-Przynajmniej te korniszony z floty się ruszyły! Dobra! Czas wyładować trotyl ,bo zajmuje miejsce! HA!- wrzasnął i pociągnął wajchę przyśpieszając. Wykonał szybki zwrot i skierował się z czarnymi maszynami nad epicentrum bitwy.
-Tu będzie dobrze... tylko gdzie ta raca?! -
Kiedy krzyczał do desantujących Zabójców ,nagle wielka z pozoru martwa macka poruszyła się ,przewracając Malakaia ,ten w ostatniej chwili wbił kilof w mackę ,która uniosła go w górę.
Kapitan wrzeszcząc przekleństwa w khazalidzie trzymał się kurczowo broni.
Macka uniosła się do góry i równie szybko uderzyła o wodę. Makaisson mimo uparcia zmuszony był puścić mackę. Jednak nie wypuścił z rąk kilofa ,tylko ten wyrwał z poszarpanej macki kawał ścięgna. Kapitan runął w wodę.
Czerwony baron poleciał nad pędzącego wokół bestii "Niezatapialnego v2" ,który raził krakena eksplodującymi rakietami. Mistrz inżynier zrobił beczke i sygnał dwóm wyładowanym ładunkami żyrokopterom. Te natychmiast wzbiły się w powietrze i poleciały za Bothanem.
-Cholera... Makaisson tym swoim desantem miał rozewrzeć ryj tej bestii!- warknął widząc jak skaczący z żyrokopterów Zabójcy nie wykonują planu tylko szaleńczo próbują szatkować macki runicznymi toporami.
-Przynajmniej te korniszony z floty się ruszyły! Dobra! Czas wyładować trotyl ,bo zajmuje miejsce! HA!- wrzasnął i pociągnął wajchę przyśpieszając. Wykonał szybki zwrot i skierował się z czarnymi maszynami nad epicentrum bitwy.
-Tu będzie dobrze... tylko gdzie ta raca?! -
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[ @Chomikozo nie każdy post musi być przeładowanym epickością opisem, w końcu nie piszemy książki (chyba...) tylko gramy. Wystarczy że ktoś da jakiś znak życia i po prostu napisze co robi jego postać, bo... już się zastanawiałem czy kończyć eventa i walkę dawać. Fajnie by było skończyć przed Grudniem ]