![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Focza Przystań. Miasto założone przez Balimunda Szkutnika pokolenia temu z niewielkiej mieściny zajmującą się produkcją łodzi, szybko przekształciła się w bazę połowu ryb, fok, morsów i czasem wielorybów. Zimne wody zatoki obfitowały w zwierzynę i miasto stało się źródłem futer, mięsa i tranu. Okoliczne lasy dostarczały zwierzyny łownej, którą mieszkańcy urozmaicali sobie dietę. Osada prosperowała więc.
Aż pewnego dnia miastem wstrząsnęła tragedia, wieści czarne niczym skrzydła kruka przyszły z północy. Jedyny syn jarla Thorgara Złamanego Wiosła poległ. Choć stary Ragnarsson myślał, że jest gotowy na takie wieści od dnia, gdy młody Kharlot wybrał ścieżkę wybrańca, jednak żałobę nosił przez wiele dni. Potem cień zdawał się ustąpić, Thorgar zaprzyjaźnił się z Bjarnem z Graelingów, wspólnie wznosili kufle ale i wykrwawiali bandy Kurgan z północy. Wszystko zdążało ku lepszemu. Lecz czarne chmury powróciły. Kilka miesięcy temu odeszła ukochana żona Thorgara, Skeggi. Zmarła na serce, jak mówił Vitki. Jej kurhan stanął na wzgórzu za miastem. Pogrążony w smutku Ragnarsson padł przed nim na kolana, krzycząc pod niebiosa. Pytał bogów ile jeszcze? Jaki los zgotowali mu i czym sobie nań zasłużył?
A bogowie odpowiedzieli. Nie od razu i nie przez szamanów. Słowo bogów przyleciało na skórzastych skrzydłach koloru indygo.
***
To był spokojny wieczór, płatki śniegu prószyły z chmur, tańcząc na delikatnym wietrze z zatoki. Thorgar spoglądał na nią z okna. Jego brązowe oczy omiatały wybrzeże, przenosząc się na las i wzgórze. Rozmyślał. Niepokojące wieści dochodziły go z zachodu. Meldowano o całych wsiach i miasteczkach spalonych do gołej ziemi, o wrogu, który nie zostawiał śladów. I świadków. Ragnarsson nie wierzył w to, by kazackim psom udało się minąć ziemie Aeslingów, jak głosiła plotka. Nie, to było coś nowego. W całym tym zniszczeniu było coś... przerażającego. Spodziewając się ataku jarl kazał wzmocnić straże, gromadzić zapasy żywności i wody, a Harald Kamieniarz od wielu dni sprawdzał stan murów, doszukując się wszelkich skaz w kamieniu. Thorgar czuwał i czekał.
Wiatr ustał zupełnie, wytrącając mężczyznę z rozmyślań. Przeszedł go dreszcz, paskudne uczucie wędrowało wzdłuż kręgosłupa niczym lodowe szpony. Dorzucił drwa do kominka, a ogień, który przygasał, zajął podsuwane mu paliwo i zatańczył wesoło na suchych pniakach.
Nagłe uderzenie wiatru zawyło na zewnątrz, zaszumiały sosny, jodły i świerki, szczekający gdzieś w oddali pies zamilkł. Thorgar spojrzał jeszcze raz przez okno. Jego serce zamarło na moment, pochwycone lodowatymi szponami strachu.
-Nie...-szepnął.
Zerwał się z miejsca, wyłamując niemal drzwi wypadł z domostwa. Rozległ się róg wartowników, którzy dostrzegli niebezpieczeństwo, które przybyło na skrzydłach burzy.
(http://www.youtube.com/watch?v=ybuop0346y0)
Ogromny gwiezdny smok załopotał skrzydłami wzlatując nad uśpionym miastem i zionął ogniem. Płomienie spadły z niebios, paląc drewno, słomę i kamień. Po nieboskłonie rozległ się ryk. Oto dwa inne smoki nadleciały z południa w dziele zniszczenia.
Języki ognia ogarnęły strzechy, momentalnie zajmując je. Ludzie krzyczeli przerażeni, uciekając chaotycznie przed miasto. Wokół panowały śmierć i trwoga, smród palonego mięsa uderzał ze wszystkich stron, gęsty, gryzący dym wweircał się w oczy. Zewsząd dobiegały krzyki ludzi żywcem palonych na popiół. Jakiś wojownik tarczą osłaniał biegnące dziecko. Płomienie zajęły jego puklerz i zbroję, jego skóra stopiła się i odpadała czarnymi płatami, włosy jego gęstej i dumnej brody spłonęły w okamgnieniu. Padł w końcu, gdy jego nogi trzasnęły jak zapałki z obrzydliwym chrupnięciem. W ostatnim wysiłku spojrzał na ratowaną dziewczynkę... Leżała kilkanaście metrów dalej, wijąc się w potwornym bólu, gdy smoczy dech ogarnął jej koronkową sukienkę.
Aliner odetchnął rześkim, mroźnym powietrzem. Widok rozpościerał się zaiste malowniczy, ta kraina była niemal tak piękna, jak Caledor zimą. Szkoda, że zamieszkiwały ją tak prymitywne istoty. Blask płonącego miasta rzucał świetlistą łunę, tenże blask cudownie mieszał się z ciemną zielenią sosnowego lasu i błekitno-białym blaskiem śniegu. Ciemny nieboskłon pokryty był gwiazdami, jaśniejącymi dziś szczególnie pięknie.
Smok wyprężył szyję i wyrzucił z siebie kolejny potok płomienia. Aliner odłożył łuk i sięgnął do juków po lirę. Taka malownicza sceneria nie mogła pozostać bez pieśni. Uderzył w delikatne struny, rozpostarte niczym pajęcza sieć pomiędzy dwoma złotymi ramionami. Elf zaintonował pieśń z ojczystego Caledoru. Słowa w melodyjnym języku mówiły o elfiej dziewczynie, która spotkała ukochanego w ogrodzie róż zimową porą.
Pieśń miała trzy zwrotki. Elf zbliżał się do jej końca, gdy syknęła strzała. Prosta, wystrzelona z krótkiego łuku z kości wieloryba poszybowała w rozpaczliwej próbie odwetu. Wystrzelona w pośpiechu, odnalazła swój cel.
Lira brzdęknęła żałośnie, gdy żelazny grot uderzył w złote ramiona, jęknęły pękające struny. Aliner syknął, wypuszczając z rąk zniszczony instrument. Zawrzało w nim. Cóż za barbarzyńcy i dzikusy! Te nieokrzesane prymitywy trafiły go prosto w drogocenną lirę, instrument, który liczył sobie więcej niż to ich zawszone miasto! Smoczy książę poczerwieniał w gniewie i sięgnął po lancę. Pora zmieść tych barbarzyńców w pył.
Thorgar sapnął i dźwignął się na kolana. W uszach mu chuczało, w ustach czuł metalicznych smak krwi. Wokół panowało piekło. Hucząca ściana ognia rosła i pożerała kolejne chaty, jego ludzie umierali z krzykiem na jego oczach... ludzie, których miał chronić. Czuł wzbierającą falę mdłości, lecz powstrzymał się. Z trudem wstał na nogi, zesztywniałe i nieporadne. Oczy jego, czerwone od gorąca przestały łzawić. Widział tylko zniszczenie i trupy, czarnobrunatne skorupy, które rozpadały się na proch przy dotknięciu. Ujął tarczę w zdrętwiałą rękę. Czuł jak serce mocniej zabiło w jego piersi, krew szybciej popłynęła mu w żyłach. Podniósł z ziemi swój wierny topór. Zesztywnienie i ból opadły jak stare okowy, a stary wojownik jeszcze raz poczuł w sobie dawny wigor. Wciągnął w płuca pełne żaru powietrze. Wiedział co robić.
-DALEJ! ZA MNĄ, TRZEBA WYDOSTAĆ SIĘ Z MIASTA!-krzyknął, wskazując drogę.
Biegł przez płonące miasto, zbierając kogo się da. Zbierał wszystkich, wiernych wojowników, przerażone kobiety i łkające dzieci. Jarl osobiście sprawdzał domostwa, rąbiąc płonące belki i wyciągając kogo się da z tego inferna, osłaniał tarczą przed spadającym żarem. Mijali kolejne ulice, zbierając ludzi w stale rosnący korowód uciekinierów. W końcu grupa minęła bramę i powędrowała w kierunku zatoki. Lecz nie był to koniec niebezpieczeństwa.
Powietrze rozdarł złoty dźwięk trąbki. Długie, biało-błękitne szeregi włóczników ruszyły na Norsmenów. Ich długie, srebrzyste groty jaśniały w łunie szalejącego pożaru, blask odbijał się od ich hełmów.
-Sigi, prowadź kobiety i dzieci w góry.-zwrócił się do jednej z kobiet Thorgar, wciąż patrząc na linie elfów. -Będziemy osłaniać waszą ucieczkę.
Sigi przełknęła ślinę i przytaknęła.
-To był zaszczyt, jarlu Thorgarze. -rzucił stojący obok sędziwy mąż o białej jak śnieg brodzie.-Wreszcie dołączę do przodków.
-Valhalla czeka.-odparł Ragnarsson.
Ruszyli ku sobie, chłodna stal i nienawiść, przeciw żywiołowi i dzikim sercom pełnym gniewu. Nikt z wojowników północy nie liczył na zwycięstwo, była ich ledwie garstka. Walczyli, by ich bliscy mogli żyć. Odważny ginie raz, tchórz po tysiąckroć.
Syknęły strzały, wysyłając do grona przodków wielu mężów. Zwarli się z trzaskiem, metal uderzył o metal, drewno tarło o drewno. Błysnęły runy, ithilmar spłynął krwią. Thorgar prowadził ich. Swym czarnym toporem rąbał na prawo i lewo, łamał tarcze i drzewce. Groty raz po raz uderzały w jego tarczę, krusząc ją coraz bardziej. Trudno było o lepszy koniec- z najwierniejszymi wojami u boku, w ogniu bitwy. Żałował jedynie, że nie miał było z nim syna.
Ziemia zadrżała, gdy na tyły Norsmenów spadł smok, miażdżąc i paląc dzielnych wojów, wielu padło od lśniącej lancy pogardliwie spoglądającego z siodła księcia.
Byli w okrążeniu, on i jego najwierniejsi wojownicy. Norsmeni padali jeden po drugim, każdy okupując swój upadek krwią wrogów. Od elfich włóczni padł już Baldur Silnoręki i Harald Kamieniarz, spłonęli Lars Orle Oko i Rolf Dębowa Tarcza, polegli Floki Cieśla i Lothar Nicpoń. Thorgar czuł, że zbliża się jego kolej.
Wtem w oddali, z ciemnego lasu rozległ się dźwięk rogu, dźwięk długi i mocny, inny od elfich instrumentów. Była to pieśń odsieczy. A wtedy niebo rozdarł okrzyk, na który Ragnarsson zaśmiał się radośnie.
-EISSVANFIOOOOOORD!!!
[Zostańcie z nami...
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)