ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: Byqu »

Walka druga
Harald "Dżin" Trescow vs Wesoły Jack

https://www.youtube.com/watch?v=kEXD5unnkmM

Stara piramida wznosiła się przed nimi, milcząca, nieporuszona. Harald „Dżin” Trescow zmierzył ją wzrokiem i przełknął ślinę. Tak na wszelki wypadek. Miał nieciekawe przeczucia, a lata spędzone w armii nauczyły go, by słuchać instynktu.
Za to jego przeciwnik lekce sobie ważył przytłaczającą atmosferę zrujnowanej świątyni. Właśnie oceniał, czy dobrze nałożył makijaż, niczym doświadczona gwiazda estradowa, zastępując lustro kawałkiem wypolerowanej miedzi. Zmarszczył przy tym brwi, po czym henną szybko poprawił widoczną tylko dla niego niedoskonałość.

Pierwszy na kamienne stopnie wspiął się Xipati. Za nim szli jego pomocnicy, skinki odeń dużo młodsze, dzierżące dzbany oliwy i świeżo skrzesane pochodnie. To za nimi ruszyli Harald i Jack. Potem nadeszła kolej na Xothala, jego wojowników i resztę zawodników, którzy dziś szli w charakterze widowni. U szczytu piramidy Xipati nacisnął kamienną płytę przedstawiającą pierzastego węża o oczach z rubinów. Coś w środku zgrzytnęło, huknęło, po czym kamienne odrzwia stanęły przed nimi otworem.

Wewnątrz panowały ciemności. Zapach kurzu zalegał pomieszczenie, mieszając się z ziemistą wilgocią. Rozpalono dawno nieużywane paleniska, nalewając wprzódy do kamiennych mis przyniesioną oliwę. A gdy pomieszczenie wypełniło żółto-pomarańczowym światłem, oczom wszystkich ukazało się przestronne pomieszczenie. Wyglądało na łatwe do zaadoptowania na potrzeby turnieju, choć kamienna ława biegnąca wokół pomieszczenia, tuż pod ścianą, w wielu miejscach była skruszona, a korzenie zajmowały sporą część przestrzeni. Mimo to udało się usadzić wszystkich.

Dwaj wybrańcy losu z kolei zeszli kilka stopni niżej, na coś w rodzaju wyschniętego basenu, który wydawał się idealnie nadawać jako arena. Co prawda ściany sięgały człowiekowi mniej więcej do pasa, lecz mimo to obiekt nadawał się. Co prawda Haralda intrygowały cztery niezbyt wysokie monumenty na improwizowanej arenie, dla których nie potrafił znaleźć zastosowania, choć zauważył, że wieńczące je dwugłowe węże mają otworu w pyskach. Kolejne złe przeczucie.

Nie było jednak czasu na podziwianie architektury egzotycznych kultur. Zadudniły bębny, zaterkotały kołatki, a walka właśnie się rozpoczęła. Harald wnet pożałował, że wypił resztkę ginu jeszcze w drodze.
https://www.youtube.com/watch?v=zK4h9xR7Dec

Wesoły Jack, z gracją i lekkością skłonił się wpierw publiczności. Harald nie wiedząc, co knuje ten mały psychopata, postanowił zagrać ostrożnie i pozwolić tamtemu na pierwszy krok. Wszystko miał sprawdzone po pięciokroć, ale trapiło go uczucie, że coś przeoczył.
Klaun nie śpieszył się. Beztroskim, tanecznym krokiem zbliżał się do przeciwnika, przeskakując z nogi na nogę zupełnie nieefektywnym rytmie, niepotrzebnie nadkładając drogę. Odległość była niemała, więc Harald pozwolił, by rywal się zbliżył.
Dwanaście uderzeń serca. Tyle potrzebował na przeładowanie pistoletu. Gotowe ładunki prochowe wisiały mu na bandolierze, prócz dużej prochownicy u pasa. Zanim klaun się zbliży, odda dwa strzały.
Odczekał jeszcze chwilę, aż błazen wejdzie w zasięg precyzyjnego ognia. Delikatnie przejechał palcem po bejcowanym drewnie pistoletu.
A potem wycelował i wypalił.
Zgrzytnęło krzesiwo, iskra spadła na posypaną prochem panewkę, detonując go. Gładka, ołowiana kula wystrzeliła w lufy, lecąc ku swojemu przeznaczeniu. Chmura białego dymu na chwilę zasłoniła mu widok.
Wesoły Jack wrzasnął, wypadając z tanecznego rytmu. Na biały makijaż popłynęła szkarłatna krew. Lewe ucho artysty eksplodowało na kawałeczki, rosząc czerwoną mgiełką jego twarz i ubiór.
Błazen syknął, wyszczerzył zęby i przycisnął rękę do boku głowy.
Harald szybko wziął się za przeładowanie broni. Wsypał przygotowaną porcję prochu do lufy i sięgnął po kolejną kulę, jednym okiem wciąż bacząc na klauna. Ten pokiwał palcem, jakby karcił niegrzeczne dziecię. Tylko błysk ognia w stali zdradził co nastąpi.
Ręka, którą przyciskał do rany wystrzeliła nagle do przodu. Harald odruchowo zasłonił twarz, co go ocaliło. Syknął, gdy trzy małe noże wbiły mu się w przedramię.
- Niech cię szlag!- zaklął przy tym, upuszczając pistolet. Jack był tuż przy nim.
Dobył rapiera, blokując tym samym ruchem nadchodzący cios. Odchodząc na pół kroku, przyjął postawę szermierczą, gotów do starcia wręcz. Jack jednak cały czas napierał, zmuszając Haralda do cofania się z dystansu walki nożem.
Ledwo usłyszał stłumiony zgrzyt gdy nastąpił jedną z płyt.
Kamienny wąż syknął, a z jego paszczy strzeliła niewielka strzałka. Trescow instynktownie uchylił się, ryzykując trafienie nożem przeciwnika, lecz przeczucie mówiło mu, że woli być pchnięty ostrzem Jacka, niż tą maleńkim pociskiem.
Zaskoczony Jack zdołał go ciąć zbyt powierzchownie, by zadać poważne obrażenia, a biorąc wypad do przodu Haralda jako atak, zwinnie uskoczył na bok. Gdy jednak płyta pod nim zapadła się, a trzy oszczepy wystrzeliły ze ściany, niemal przyszpilając go jak motyla w klaserze, wnet zrozumiał co się dzieje.
- To lepsze, niż się spodziewałem- oznajmił podniecony, po czym krzyknął coś niezrozumiale.
Harald spojrzał na niego skrzywiony, stając do pozycji szermierczej. Był zły, gdyż równie mocno musiał zważać na otoczenie, co przeciwnika, a śmierć nie musiała nadejść od ostrza klauna. Jego frustrację spotęgował fakt, że nie wiadomo skąd Jack wytrzasnął dywan, dzięki któremu uniósł się ponad mechanizm uruchamiający pułapki.
- Verfluchte…- zmełł klątwę.
Jack spadł na niego lotem koszącym, zakrzywione ostrze zalśniło w blasku ogni. Harald wykonał blok i szybką ripostę, lecz klaun tylko roześmiał się głośno, gdy ostrze rapiera minęło go niegroźnie.
Cyrkowiec zawrócił niecodziennego wierzchowca, zdmuchując kurz z kamiennych płyt i zaszarżował ponownie. Haradl czekał nań gotowy.
Gdy jednak miał już spaść cios, Jack zeskoczył z dywanu i odbił się od ściany, mijając kapitana z drugiej strony niźli jego dywan. Ciął przy tym zaskoczonego Haralda przez plecy, głęboko i dotkliwie. Kapitan Trescow warknął przez zęby, tracąc równowagę.
Lecz miał jeszcze kilka sztuczek w rękawie.
Czekał, aż Jack zrobi nawrót. Czekał na kolejny atak. A ten nadszedł.
Kolejna riposta, równie celna co poprzednio. Inicjatywa była po stronie Jacka, kapitan biernie przyjmował razy, próbując bezskutecznie ripostować. Przynajmniej z pozoru.
Harald daleki był od poddania się. To, co wyglądało na beznadziejną obronę, było ściśle realizowanym planem. Największym zagrożeniem były teraz pułapki. Ataki klauna nie były trudne do sparowania, lecz on sam był zbyt szybki, zbyt zwinnie balansował po dywanie, by riposta mogła go sięgnąć.
Jack niczego nie podejrzewał, gdyż dla niego najważniejsze były rany na ciele. Żywa krew, pieśń bólu. Czego nie mógł zauważyć, było to, że Harald nie próbował zranić wroga- miast tego jego ciosy spadały na dużo większy cel, jakim był latający dywan. Z czasem stawał się on prze to coraz mniej sterowny.
A wtedy nadszedł moment na zwrot akcji.
Zamiast przyjąć cios, jak wszystkie poprzednie, Harald odskoczył nagle, modląc się, by nie nastąpił na mechanizm spustowy pułapki i cisnął bombę. Ładunek zapalający z tak niewielkiego dystansu nie mógł chybić. Nie mógł też mieć lepszego celu- pośród kamienia i wilgotnych korzeni suchy materiał wykładziny był dla płomieni jak oaza dla spragnionego po środku pustyni.
Ogień wybuchł gwałtownie, szybko rozjaśniając pole walki. Klaun pisnął nieludzko, tracąc panowanie nad dywanem, który szarpał teraz to na lewo, to na prawo. W końcu błazen wyrżnął z łoskotem o kamień, wieńcząc swój lot niezbyt udanym lądowaniem. Buchnęły gęste kłęby dymu, które zasłoniły wszystko szykującemu się do zakończenia walki Haraldowi.
- Scheisse!- warknął. Na jego gust dymu było zbyt dużo, jak na pożar kawałka wykładziny. Perspektywa dobicia klauna, który usiłuje ocknąć się po upadku była kusząca, ale kapitan nie był żółtodziobem, by dawać się łapać na takie rzeczy.
Przyciskając kawał materiału do twarzy, by nie wdychać gryzącego dymu, dotarł ostrożnie do miejsca impaktu.
Czasem chciałbym nie mieć racji… pomyślał, gdy oczom jego ukazał się dopalający się kawał wykładziny. Po Jacku nie było ani śladu.
Tym razem Harald powstrzymał się od przekleństwa. Miał teraz istotniejsze, bardziej pilne rzeczy na głowie. Na przykład uniknięcie ciosu noża w plecy.
Szybki półpiruet i pośpiesznie postawioma parada podziałały- ostrze kukri zjechało w dół, nie czyniąc mu krzywdy, lecz nim na klauna spadła riposta, ten znów rozpłynął się w dymie.

Harald czuwał i czekał. Atak na oślep nie wydawał się dobrym rozwiązaniem. Widział ledwo sztych własnego rapiera, a pogłos w komnacie utrudniał lokalizację słuchową. Jak miał więc walczyć?
- Muszę przyznać, nie zawiodłem się na tobie- odezwał się głos spośród kłębów. Harald nie od razu skojarzył go z przeciwnikiem-był to chyba pierwszy raz, gdy ten przemówił do niego pełnym zdaniem- Człek z krwi i kości. Zdolny do odczuwania emocji. Zdolny do odczuwania bólu...
Śmiech otaczający go zewsząd. Harald nawet nie zauważył ataku. Tylko ostry ból, noga, która odmówiła posłuszeństwa.
Warknął przez zęby, tłumiąc krzyk.
- Nie! Nie takie są zasady!- zawołał Jack- Nie możesz tłumić tego w sobie. To nienaturalne. Brzydkie. Ordynarne.
Kolejny cios znikąd. Trescow krzyknął, czując jak ból świdruje w jego ramieniu. Jakiś obiekt tkwił w jego ciele.
- Ludziom tak trudno docenić sztukę... Wymaga to czasuni wiele trudu, by przedstawić im coś, co choć w niewielkiej części zrozumieją. Ryją w błocku niczym swinie, nie patrząc dalej, niż czubek nosa. Chcą tylko żreć i żyć. Żyć i żreć. I tak dzień i noc i znów dzień...
- Maniak...- szepnął Harald- kompletny świr.
- Nawet nie próbum brzmieć jak oni! Nie jesteś taki, wiem to, wiem!- krzyknął przejmująco klaun.
Tak jest, wywab go, prowokuj...
- Czyli uważasz się za artystę, tak?- zakwestionował Harold- Powiedz mi więc, co chcesz w swej sztuce przekazać? Twoja wiadomość jest niejasna.
- Niejasna?! NIEJASNA?! Ignoranci. Ale zrozumiesz, wkrótce zrozumiesz. Potrzebujesz tylko odpowiedniej stymulacji...
Dym rozstąpił się przed Haraldem, a on sam spojrzał na paskudną twarz klauna, pokrytą krwią zmieszaną ze spływającym makijażem. Odkopnął on rapier i chwycił za gardło przeciwnika. Czubek kukri dotknął twarzy Trescowa, żłobiąc w niej delikatną bliznę.
- Tymi oto rękami nauczę cię... sztuki!
Lecz kapitan nie zważał na słowa klauna. Jego wzrok powędrował nieco dalej, ku kamienne płycie podłoża. Z otworu w suficie padał nań promień światła, idealnie wpasowując się w obrys granitowej płyty. Umysł Haralda szybko połączył fakty. Zdążył zauważyć jak ważnym elementem kultu u jaszczuroludzi jest słońce. Zaryzykował więc.
Zamachnął się na Jacka pięścią, lecz ten szybko skontrował to pchnięciem sztyletu. Ręka kapitana zdrętwiała zupełnie, gdy ostrze zagłębiło się w ramię. Harald z zaskoczeniem stwierdził, że nie czuje bólu.
I nie może tą ręką poruszyć.
Wolną dłonią przechwycił jednak atakującą rękę, uderzając łokciem z rozmachem. Jack, jak się spodziewał, uniknął ciosu... lądując dokładnie tam, gdzie chciał. W świetle.
Wesoły Jack wrzasnął przeraźliwie, gdy czarne kolce wyrosły z ziemi, dziurawiąc mu stopy jak Hochlandzki ser. Mimo uwielbienia bólu, było to coś, czego ludzki organizm, nawet ten szaleńca nie potrafił znieść. Nogi same ugięły się pod klaunem, który tarzał się po ziemi wyjąc wniebogłosy.

Harald wstał z trudem. Nie śpieszył się. By zachować pionową pozycję musiał nieźle się wysilić. W dodatku kulał. Na szczęście ostrze nie przecięło ścięgien.
Zerknął z pogardą na wrzeszczącego przeciwnika, jakby na rannego kundla, skomlącego i uciętą łapę. Tak... wesoły Jack rzeczywiście był psem. Wściekłym psem. A wściekłe psy się zabija.
Podniósł "Pogromcę grubasów" jak coś delikatnego i obejrzał uważnie. Lewa ręka drżała mu, wciąż niesprawna, jej ruchy były niepewne. Potem powolnym ruchem nasypał do lufy prochu i wepchnął kulę. Następnie podsypał prochu na panewkę, powoli kuśtykając do Jacka.
Pociągnął nosem, poprawił kapelusz lufą od pistoletu, wsłuchując się w jęki rannego. Potem uznał, że czas go uciszyć.
Wepchnął mu lufę w usta i pociągnął za spust. Nie skrzywił się nawet gdy kawałki mózgu zachlapały mu twarz.


[Jestem padnięty, więcej z siebie teraz nie wykrzesam. Wybaczcie obsuwę i ogólny brak aktywności w tym miesiącu. Wrzesień zawsze u mnie taki :| ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Kapitan Lothar uważnie przyglądał się walce ze swego kamiennego siedziska wymoszczonego skórą upolowanej wczoraj pantery i raz za razem pociągał dostarczonej przez odsiecz z Sanguax wodnistej lury ze sfermentowanych cytryn.
"myśl, że to rum, myśl że to rum!" - powtarzał sobie za każdym razem gdy krzywił się przełykając słodkokwaśny, lecz z odświeżajacy po męczącym dniu i nocy wywar.
Chwilę wcześniej, zanim kapitan Harald poszedł się przygotować, życzył z całego serca pomyślności koledze po fachu. Może lekkoduch z Averlandu działał nieco Hochlandczykowi na nerwy ignorowaniem jego uprzejmości, lecz z drugiej strony nic nie sprawiłoby całemu towarzystwu większej ulgi niż pozbycie się stającego naprzeciw wojskowemu rechoczącego za plecami maniaka, od spojrzenia którego cierpła skóra nawet największych twardzieli.
Mimo niecodziennych zagrań cyrkowca i efektownego wejścia na ożywionym jakąś magią dywanie, wyszkolenie i szczęście przeważyły szalę na korzyść Haralda, który wykończył poranionego pułapką Jacka, uciszając jego wycie. Jego dwaj towarzysze ryknęli z wiwatami, jednak Brennenfeld siedział dalej, wpatrując się w dymiącą lufę pistoletu zwycięzcy.
Obrazek
Odgrodzony pułapkami i ze wspaniałym celem, jakim był odsłonięty czysto na wznoszącym się dywanie cyrkowiec w kolorowych fatałaszkach... Mógł tylko żałować, że to nie jemu trafiła się tak korzystna walka. Cóż, należało przygotować się na gorsze warunki, jednak jeden pozytyw wypłynął. Odpowiednie wykorzystanie broni palnej nawet w tych zawodach sprawdza się doskonale.
- Gdybyś lepiej wymierzył, mógłbyś zakończyć tę walkę pierwszym strzałem, bez niepotrzebnego znoju. - podsunął von Trescowowi snajper, wstając i otrzepując się z kurzu latającego po całej komnacie po czym zwrócił się do wodza jaszczuroludzi - Co teraz, mości gospodarzu ? Wracamy do naszego miasta czy ktoś jeszcze ma tu dziś dać głowę ?

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[BTW. czy życzycie sobie, bym zamieszczał po walce uwagi od kuchni, jak przebiegała mniej więcej walka na papierze?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ @Byqu Myślę że to całkiem fajny , i chcę przeprosić za moją nie aktywność , ale szczerze to mimo że to wrzesień to mam naprawdę dużo pracy , i rzadko mam czas żeby usiąść i coś napisać ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Dziad Zbych pisze:[ @Byqu Myślę że to całkiem fajny , i chcę przeprosić za moją nie aktywność , ale szczerze to mimo że to wrzesień to mam naprawdę dużo pracy , i rzadko mam czas żeby usiąść i coś napisać ]
[Co fajnego? :) ]

Xothal skinieniem rozkazał Pakji wspomóc kulejącemu Haraldowi zejść z placu boju. Wojownik pomógł gladiatorowi ominąć pułapki i zaprowadził go do prowizorycznych noszy, ale dumny kapitan odmówił.
Tymczasem do wodza zbliżył się inny ciepłokrwisty, którego zwą Lothar. Człowiek ten, podobnie jak ten drugi posługiwał się kijami wydającymi grzmoty, lecz w przeciwieństwie do Haralda, Lothar dysponował całym ich zestawem.
- Co teraz, mości gospodarzu? Wracamy do naszego miasta czy ktoś jeszcze ma tu dziś dać głowę ?
Wódz powstał i machnął oszczędnie tewhatewhą- symbolem władzy.
- Dość krwi na dziś. Ofiara została spełniona- oznajmił- Wystarczająco długo przebywamy poza wioską.
Orszak sprawnie uformował się, gotów do drogi. Lothar uniósł nieco brew, jakby podejrzliwie.
- Martwią go wieści przyniesione przez Toariego- wyjaśnił Pakja, który właśnie doń podszedł- Źle się dzieje. Dużo złych... znaków. Omenów.
- Jakich?
- Niebo i ziemia szepczą. Xipati słucha i mówi, że duchy niespokojne. Myśliwi znajdują martwą zwierzynę, lecz bez ran drapieżcy czy myśliwego. Zdrowe, silne zwierzęta. Ziemia drży.
Saurus pokręcił łbem. Lothar po raz pierwszy zdawał się ujrzeć w oczach jaszczura niepokój...

Jakiekolwiek problemy trapiły jaszczuroludzi z Sanguax, martwa zwierzyna nie była ich jedynym zmartwieniem.
Słońce stało w najwyższym punkcie na niebie, gdy gladiatorzy powrócili do wioski. Xipati zaraz zajął się ranami Haralda, dokładnie oczyszczając je wywarem z ziół o ostrym, nieprzyjemnym zapachu i kolorze wywaru z szyszek olchowych, ale kapitan zaufał tutejszemu znachorowi. Potem kapłan nałożył balsam na zdrętwiałą rękę Trescowa. Tu legenda 2 Samodzielnego Batalionu Szturmowego zaprotestowała, gdy skinek usiłował wbić mu ramię kilka niewielkich, złotych igiełek.
- Cho!- syknął kapłan- Jeśli chce stracić władzę w ręku, proszę bardzo!
- Co?!- zdziwił się Harald.
- Nerw uszkodzony. Złe wibracje w tobie. Musi słuchać!
Kapitan Trescow skrzywił się, ale usłuchał.
Na koniec jeden z akolitów przyniósł mu jakiś wywar. Tym razem pachniał dobrze, smakowicie nawet. Jak się okazało był to zwyczajny rosół. No, prawie zwyczajny. Z papug.
Potem Xipati udał się do Razandira, by sprawdzić jego rokonwalescencję.

Tymczasem u stóp piramidy ustawiono wielką, kamienną tablicę, tak ciężką, że dwóch saurusów musiało ją nieść. Na niej wyryto- za wskazówkami kapitana Corteza- imiona zawodników. Część z nich wypełniał barwnik.

Hans Buba vs Razandir z Klifu
Harald "Dźin" Trescow vs Wesoły Jack
Merxerzis vs Erwin von Wador
Skgarg vs Ghorm
Nadia vs Francis von Drake
Lothar Brennenfeld vs Sepphirion Aethelfbane



Wtedy to właśnie wpadł do wioski zwiadowca. Xothal słuchał z uwagą szybkiej relacji, po czym rozkazał piętnastu spośród swoich saurusów zebrać się na północno- zachodnim skraju wioski.
Widząc poruszenie, niektórzy goście również tam przybyli.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Pomysł z opisaniem po walce , jak przebiegała walka "na papierze ". ]

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

[Nie!!! To zabije cały klimat! Nie rób tego!!! [-X. Btw przydałoby się coś napisać :oops: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[jak chcecie. Miałem na myśli ogólne wrażenia, nie krok po kroku. ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
MikiChol
Chuck Norris
Posty: 565
Lokalizacja: Poznań

Post autor: MikiChol »

[hmm jakieś ciekawostki w sumie zawsze są fajne.]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[ Cechą charakterystyczną terenu były- a jakże- pułapki. Harald na jego szczęście sprawnie ich unikał. Jack dzięki dywanowi (lewitacja) był niemal odporny na ich odpalanie. Niemal. Efekt widzieliście.
Wesołka przed poważnymi obrażeniami na początku uratował tatuaż. Harald kulnął przy pierwszym strzale krytyka.
Jack miał problemy z trafieniem z bliska, póki nie weszła mu premia do trafiania za zadawanie ran (sadysta). Poważnie poranił kapitana, ale nie zagroził jego życiu. Rana z pułapki+ unieruchomienie nie wpłynęło mocno na wynik walki.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Walka pomiędzy klaunem-szaleńcem a kapitanem przeszła od nudnej wymiany ciosów do naprawdę ciekawego pojedynku. Wygraną kapitana doskonale skwitowało rozchlapanie krwi wszędzie dookoła. Cała grupa oglądająca pojedynek opuściła wielki, kamienny budynek i ścieżką zananą tylko jaszczuroludzią udała się do wioski. Gdy dotarli, na główny plac wniesiony został kamienny monument z wyrytymi na nim nazwami uczestników turnieju. Świeżo przybyła grupa zamierzała się rozejść i odpocząć w swoich chatach gdy do Xothal przybiegł zwiadowca. Nastało poruszenie, a po chwili na skraju wioski ustawiła się grupa surusów. Skgarga ,widzącego okazję na jeszcze więcej akcji, momentalnie opuściło zmęczenie. Pobiegł szybko do swojego domku po potężną kotwicę.
- Piękny, gdzie to twoje pakariri?
- Aaa, no wiesz szefu, głodny byłem to zjadłem je po drodze.
- Rozumiem, rozumiem.
Ogr dotarł wreszcie do grupy wojowników i zagadał do pierwszego z lewej.
- Wiesz co panocku? Zawsze chciałem mieć taki okrzyk bojowy. Mniej więcej coś takiego. [https://www.youtube.com/watch?v=VC8kSeENT50 chodzi dokładnie o moment w 3m17s] - Cała wioska usłyszała zapewne odgłos wydany przez Ogra.
- I jak myślisz?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Saurus patrzył na ogra pionowymi źrenicami, nie do końca rozumiejąc co on od niego chce. Poczciwy ogr już brał się do tłumaczenia, gdy zarośla poruszyły się. Z lasu wyszli orkowie.
Różnili się od znanych zawodnikom orków ze Starego Świata, czy chociażby od Skita. Za odzienie nosili tylko biodrowe przepaski, zaś u szyi zwisały im wydrążone kości, muszle i kolorowe pióra. Ich zielone ciała pokrywały różnorakie tatuaże, nieraz od stóp do głów.

Obrazek

Wzory te różniły się od jaszczurzych tatuaży, choć nie tak mocno, co świadczyłoby o pewnych uwarunkowaniach geograficznych rozwoju obu kultur.

Pojawienie się grupy zielonoskórych zwróciło uwagę zawodników. Większość z nich instynktownie sięgnęła po broń.
- Hyhy, jakie śmieszne zielone!- zawoła Skit.
Lothar rutynowym, setki razy wykonywanym ruchem nabił rusznicę, lecz wtedy zatrzymał go Cortez.
- Czekaj, spójrz!- rzucił odkrywca.
Wielki ork, najpewniej dowodzący grupą wystąpił naprzód i rozejrzał się po okolicy. Potem powoli wyciągnął sękate łapsko w górę i zaciskając nagle pięść , grzmotnął nią w ziemię. Ryknął przy tym, a stojący za nim ławą orkowie tupnęli zamaszyście i wywalili jęzory.
- Co u diabła?- zdziwił się Brennenfeld. Cortez nie odpowiedział, w pełni skupiony na opisywaniu całego widowiska w dzienniku.
Wielki ork powoli uniósł skrzyżowane dłonie i górę, po czym z rozmachem klepnął się w uda. Jego wojownicy powtórzyli, po czym razem unieśli pięści na wysokość uszu. Wtedy też zaczęli skandować pieśń. Wielki ork prowadził całość, śpiewając jedno zdanie, po czym reszta mu odpowiadała kolejnym. Potem znów następowała solowa partia przywódcy i znów odpowiedź.
Wielkie pieści zadudniły w zielone torsy, ich stopy znów zatupały o ziemię. Palcami wskazali stojących naprzeciw saurusów i znów wywalili jęzory.

ʻEi e!, ʻEi ē!
Teu lea pea tala ki mamani katoa
Ko e ʻIkale Tahi kuo halofia.
Ke ʻilo ʻe he sola mo e taka
Ko e ʻaho ni te u tamate tangata,
ʻA e haafe mo e tautuaʻa
Kuo huʻi hoku anga tangata.
He! he! ʻEi ē! Tū.
Te u peluki e molo mo e foueti taka,
Pea ngungu mo ha loto fitaʻa
Te u inu e ʻoseni, pea kana mo e afi
Keu mate ai he ko hoku loto.
Wazagi pe mate ki he moto
Wazagi pe mate ki he moto.
Wazagi!!!

Wtedy z szeregu jaszczuroludzi wyszedł Pakja. Warknął on po gadziemu, a jego wojownicy wyszczerzyli kły. Wszyscy nagle przyjęli niską pozycję, na ugiętych kolanach i rówież pokazali języki. Wojownik sam rozpoczął intonację twardymi, nieprzyjemnymi dla ucha słowami:

Kikiki kakaka kauana!
Kei waniwania taku tara
Kei tarawahia, kei te rua i te kerokero!
He pounga rahui te uira ka rarapa;
Ketekete kau ana to peru kairiri
Mau au e koro e – Hi! Ha!
Ka wehi au ka matakana,
Ko wai te tangata kia rere ure?
Tirohanga ngā rua rerarera
Ngā rua kuri kakanui i raro! Aha ha!

Wtedy cała grupa podjęła pieśń:

Ka mate, ka mate! ka ora! ka ora!
Ka mate! ka mate! ka ora! ka ora!
Tēnei te tangata pūhuruhuru
Nāna nei i tiki mai whakawhiti te rā
Ā, upane! ka upane!
Ā, upane, ka upane, whiti te ra!

Saurusi klepali się przy tym po udach i łokciach, tupali i kłapali paszczami.
Obie grupy zastygły wtedy, mierząc się wzrokiem. Wielki ork odebrał włócznie z rąk jednego ze swoich wojowników i ponownie wystąpił. Zatrzymał się w połowie odległości i wbił ja w ziemię.
- Ras-suko, ras- suko!- zawołał gardłowym głosem, wskazując na swoją głowę.
Pakja podszedł do niego, wyrwał oręż z ziemi i cisnął go na nią.
- Tawahate!- ryknął.
- Kmpulu!
- Broka!
- Hawa kipi me tuignata!- warknął ork podnosząc trzy palce.
- Hi!- odparł saurus, unosząc pięść do swojego gardła.
Wtedy wojownicy powrócili do swoich, a orkowie zniknęli w buszu tak samo nagle, jak się pojawili.

Lothar zmarszczył brwi.
- Co tu się właściwie stało?- spytał nieco zdezorientowany.
- Ten wielki ork to Mboto, prawa ręka wodza Kisumu. Przyszedł rzucić wyzwanie.
- Czemu?
- Orkowie zajmują północno- zachodnią część wyspy. Ukajali jest granicą dwóch terytoriów. Zdarzało się jednak łamanie tej zasady. Myśliwi zielonoskórych zapuszczali się w pogoń za zwierzyną zbyt daleko. Z kolei łowcy z Sanguax czasem łowili ryby na łowiskach orków.
- Innymi słowy każdy ma coś za uszami.
- Tak, ale ostatnio nastroje się rozgrzały. Łowcy niewolników. Piorun uderzył w drzewo, gdzie orkowie składali ofiary. Kometa o dwóch ogonach przecięła nieboskłon. Przypływ nie o tej porze. Różne wypadki losowe, dwie zabobonne frakcje...
- ...i konflikt gotowy.
Ostatnio zmieniony 27 wrz 2015, o 13:47 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Docent
Pseudoklimaciarz
Posty: 22

Post autor: Docent »

- Cholerna wyspa , Cholerne jaszczurki , cholerny pojedynek , cholerny Wesoły Jack i CHOLERNY BRAK GINU !!! – warknął przez zaciśnięte zęby Harald , stojąc na zwłokami swojego wroga . Splunął na ścierwo swojego przeciwnika.Wyglądał na zdenerwowanego , lecz gniewu nie odczuwał z powodu odniesionych obrażeń , ale na wskutek okropnego posmaku jaki został w jego ustach, po tym jak resztki twarzy Jacka dostały się na jego język . Harald przetarł swoją twarz i schował z powrotem do swojej kabury „Pogromcę Grubasów” .
Stojąc chwiejnie na nogach odszedł od trupa i przeszedł się w stronę tłumu nie okazując zmęczenia. Dowlókł się z gracją zranionej sarny do barierki , po czym oparł się o ścianę „wyschniętego basenu”. napierśnik i górną cześć swojego munduru . Wyglądało na to , iż obnażone rany w większości wyglądały na powierzchowne jednak rana znajdująca się na lewej ręce wyglądała na dość głęboką .
- Ehh …... mogło być znaczniej gorzej – pomyślał Harald i poprosił jednego człowieka z tłumu , aby podał jego plecak . W nim znajdowały się artykuły pierwszej pomocy i butelka Spirytusu , która miała posłużyć do dezynfekcji ran oraz jamy ustnej .
Z tłumu widzów w stronę Haralda dobiegł głos kapitana Lothara .
- Gdybyś lepiej wymierzył, mógłbyś zakończyć tę walkę pierwszym strzałem, bez niepotrzebnego znoju.
Na to pytanie odpowiedział lekkim sarkastycznym uśmiechem na twarzy , a później skierował swoją prawą rękę w stronę trupa , wpatrując się ciągle na ranę w lewej ręce .
- Gdybym od razu go nie zastrzeliłbym to nie było by cokolwiek oglądać , nie było by żadnego widowiska . Wszytko zaplanowałem ….. no prawie wszystko .
Nagle do rozmowy wtrąciła się Nadia , która wciąż miała Haraldowi za złe , że zniszczył jej ubranie .Parsknęła śmiechem i obrzuciła go drwiącym śmiechem .
- A częścią twojego planu było stracić tak dużo krwi ? - zapytała się Nadia
- Ehhh- westchnął ciężko Harald , a później pociągnął mocny łyk z butelki , który wypalił jego całe gardło , cała twarz wykręciła się z wysiłku . Próbując złapać powietrze do płuc , Harald skierował swoje spojrzenie w stronę Nadii i z wymuszoną kulturą w jej stronę skinął głowę .
- Eeee wsz-wszystko dla ciebie , Paniusiu – wystękał Harald z sztucznym uśmiechem .
- To było wszystko od początku do końca zaplanowane …. a tak przy okazji potrzebuje medyka ,który opatrzy moje rany .-Zrobił krótką pauzę , a później powiedział w stronę Nadii .
- Ty nie musisz mi tak pędzić tak żywo w moją stronę „Droga” Damo – uśmiechnął się krzywo z wysiłkiem Harald i kawałkiem tkaniny starł nadmiar krwi .
Nadia spoglądając z wrogo w stronę Haralda , wydała burzliwe prychnięcie pogardy ( okropna kara) . Gdyby mogła strzeliła by go batem po plecach , jednak z niewiadomych przyczyn nie zrobiła tego.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Słońce pogrążyło się w sen, po czym znów powstało. Cykl życia toczył się nieubłaganie. Wydawało się, że krew wreszcie nasyciła pradawnych bogów, czy dla kogo składane były ofiary.
Tak jednak najwyraźniej się nie stało. Dwa imiona, wyryte w skale, z czego jedno zabarwić się miało czerwienią.

Merxerzis vs Erwin von Wador
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Zograth pomrukiwał mściwie w gęstwinach swej czarnej brody, zbliżając się do kwatery przydzielonej Sephirionowi, już miał zapukać do drzwi, gdy zamarł wpół ruchu słysząc z wewnątrz upojne, damski wrzaski.
-Ojcze Hashucie! Z kim ja muszę... echh -Dawi Zharr załomotał masywną, stwardniałą od pracy w kuźni piąchą w drzwi, które przy pierwszym uderzeniu uciekły z trzaskiem do wewnątrz, odsłaniając...
-Witam, czy nie wie ktoś czasem gdzie... O kurwa, moje oczyy! -wrzasnął krasnolud, najpierw zginając się w pół by zaraz błyskawicznie zasłonić sobie wspomniane narzędzia percepcji dłonią- Aggh!
Feylhin wyszczerzając zęby w irytacji, upuściła dzierżony pejcz i stając przed rozciągniętą w ćwiekowanych, skórzanych pętach zwisających z sufitu parą demonetek jednym ruchem okryła się szczelnie zwisającą dotąd luźno, porozwiązywaną suknią, która w paru miejscach zdawała się ledwie mieścić krągłości smukłej, acz wyatletyzowanej latami bezlitosnych walk sylwetki wojowniczki Slaanesha.
-Przeklęty impertynencki, brudny karzeł! Bodajby biesy Księcia Rozkoszy darły z ciebie latami skórę! Czego wogóle chcesz, że wpadasz tu tak nagle?
-Cóż... -zaczął Dawi, wciąż zasłaniając prewencyjnie oczy i odwracając się- Ogłosili właśnie kolejne walki i nasz piękniś walczy z jakimś człeczyną, ponoć piekielnie zdolnym w obsłudze broni na czarny proch... jak na tę nieudolną rasę oczywiście. Pomyślałem, że jego wszystko-jest-zabawą-nie-obchodzi-mnie bufonowatość zainteresuje się przynajmniej tym.
Feylhin wzruszyła nagimi ramionami.
-Jak pewnie byś zobaczył, gdybyś otworzył te swoje krecie ślepia nie ma go tu.
-O, co to to nie! Nie podpuścisz mnie pokręcona suko! -odparował machając wskazującym palcem wolnej dłoni Zograth.
-Phew, krasnoludy... -pokręciła głową srebrnowłosa, przywołując cień uśmiechu na pokryte fioletem usta i podnosząc z ziemi bicz, którego obłą końcówkę powoli zagłębiła między szeroko rozpiętymi nogami demonicy- Wasz rodzaj nie ma samic? Lęgniecie się z obeszczanych przez demony skał jak powiadają?
Zograth warknął, zamykając za sobą drzwi.
-Gdybyś tylko widziała kiedyś jakieś nasze kobiety, rozumiałabyś dlaczego mężowie mojego ludu wolą spędzać większość czasu na kuciu i konstruowaniu coraz to nowszych machin do masowego zniszczenia.


Co też działo się z Sephirionem Aethelfbane, podczas gdy inni łowcy przeżywali w puszczy przygody, a wreszcie spotkali się z grupą ratunkową i oglądali kolejny pojedynek? Cóż, odpowiedź mogłaby być bardzo prosta, dla każdego kto tylko wiedziałby jak potwornie nużące i nie do zniesienia dla kogoś okrytego wzrokiem bogów jest usiedzenie w miejscu na jakimś pustkowiu na krańcu świata, dodatkowo w otoczeniu jaszczurów, które prawie nie czują bólu, a co dopiero innych emocji oraz znienawidzonych śmiertelników, w większości objętych protektoratem zasad Areny Śmierci.
Wybraniec dwa dni spędził na polowaniach, nie z konieczności, a sadystycznej kapryśności, pościgach przedłużanych dla wysmakowania się w strachu ofiary, nie mogącej umknąć demonicznemu prześladowcy, a kończacych się zazwyczaj długim i mierżącym "normalne" osoby festiwalem zadawania bólu. Napotkani zagubieni zimnokrwiści nie dostarczali, zbyt wiele radości ze wspomnianych wyżej powodów, ich pootrafiących zmieniać kolor łusek w zależności od otoczenia krewniaków było nieco trudniej schwytać, lecz i tak nie mogli ujść piekielnie wyczulonym zmysłom demonicznego wierzchowca białowłosego. Paru orków zapewniło nieco więcej zabawy, ale i tak nie gasnące rządze czempiona odbiły się na losie dwóch członków załogi Cortesa, łowiących ryby w rzece granicznej terytorium jaszczuroludzi. Okaleczeni psychicznie i fizycznie spotkali swój koniec, osobiście poznając drapieżne istoty żyjące w błękitnym nurcie.
-Ech Solhirze -gadał do swojego wężowatego wierzchowca Sephirion, czyszcząc fragmentem skóry kilka pozadzieranych krótkich ostrzy z obsydianu, "pożyczonych" w wiosce od gospodarzy- Według tych jaszczurów w tej wodzie żyją niewielkie rybki, które wpływają do wilgotnych, ciepłych miejsc takich jak przyrodzenia po czym wystawiają kolce... niemal żałuję, że przedtem ich przedtem tego pozbawiłem...
Czempion spojrzał w górę, jasny księżyc odbił się w czarnych tęczówkach.
-Piękna noc... ale chyba czas wracać... W końcu coś ciekawego mogło mnie wreszcie ominąć.
Droga powrotna dostarczyła niewiele więcej emocji, jeśli nie liczyć znajdowanych gdzie niegdzie uśmierconych w niedający się zauważyć sposób. W pewnym momencie Solhir syknął ostrzegawczo i tylko wykonany dzięki ostrzeżeniu szybki unik pozwolił slaaneshycie zejść z drogi sunącej przez mrok postaci upiora. Białowsłosy ciął go przez plecy, lecz widmo tylko się obróciło z bulgotem, przepuszczając przez siebie miecz.
Sephirion przyjął postawę bojową.
-Hmm... cuchniesz wonią rozkładu i ropy... Do tego niemal niewyczuwalny cień smrodu Domeny Chaosu... -jego wierzchowiec znów wyślignął swe wężowe ciało z drogi ataku zjawy- Skąd umęczona w Ogrodach Zarazy cuchnącego wroga mego patrona dusza wzięła się akurat tu, na drugim końcu świata? Z resztą nieważne, denerwujesz mnie swoim fetorem!
Solhir wystrzelił, kąsając swoim trującym językiem, a gdy niematerialność duszy została zaburzona dotykiem demona Sephirion przeciął ją jedyn cięciem zakrzywionego ostrza. Upiór rozpadł się na cuchnące kwałki, znikając w odmętach bagna.
Rankiem czempion zadowolony lecz i zaintrygowany trafił do wioski zaraz po innych zawodnikach, z zainteresowniem podjeżdżając do patrzącego na odchodzących hałaśliwych orków Pakji.
-Czyżbym słyszał wyzwanie? -zwrócił się z siodła do wielkiego saurusa- Jeśli pozwolisz z radością z głaszam się do pozbawienia głowy tamtego cuchnącego dzikusa.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Nie- zimno uciął propozycję Pakja- Zwyczaj każe rozstrzygnąć konflikt w inny sposób. Za trzy księżyce piętnastu ich najlepszych wojowników stanie przeciw piętnastu naszym, a wtedy konflikt zostanie rozstrzygnięty.
- Strasznie to przekombinowane- stwierdził Sepphirion, przewracając oczami.
- Tak bywało od setek lat i tak będzie przez kolejne setki. Zwyczaj, cho, musi być dochowany- wtedy spojrzał czempionowi w twarz- Póki co jesteś gościem. Woda, mięso i schronienie będzie ci dostarczone. Nie przestajemy jednak być wrogami.

[Inglief, planujesz dłuższą konwersację, czy krótką wymianę zdań?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Rytuał trwał, Arena pochłonęła kolejną ofiarę. Razandir w zamyśleniu pokiwał głową gdy ucichło echo wystrzału, którym Harald Trescow uwolnił świat od kolejnego niebezpiecznego szaleńca. Pojedynek był nieprzewidywalny do samego końca nie tylko ze względu na umiejętności obu przeciwników ale również przez pułapki, którymi usiane było pole walki. Trzeba będzie pamiętać o takich niespodziankach w przyszłości, nie wiadomo przecież jakie zwodnicze miejsca przygotowują jaszczurzy organizatorzy zawodów pod kolejne starcia.

Droga powrotna do Sanguax nie nastręczała wielu problemów mimo, że mag zaczął odczuwać dziwny niepokój. A był to ten rodzaj niepokoju, który wnikał głęboko w serce, nie dawał spokoju ale też nie ujawniał swego źródła. Coś było nie tak jak być powinno lecz czarodziej nie był w stanie stwierdzić co. Nie lubił takich przeczuć, zwykle zwiastowały kłopoty.
Niemal jednak zapomniał o wszystkim gdy wrócił do wioski i stanął przed sporą kamienną płytą, na której wyryto imiona zawodników. Wkrótce naprzeciw siebie stanąć mieli Merxerzis, elf równie zimny i ponury jak stal jego ceremonialnego ostrza oraz Erwin von Wador, nieobliczalny lecz w gruncie rzeczy szlachetny wojownik. Razandir zamierzał zaraz podpytać jaszczuroludzi o termin przyszłej walki, ale nagle w wiosce nastało spore poruszenie. Kilkunastu potężnych saurusów ruszyło na skraj osady, by ustawić się w szyku wyraźnie czegoś oczekując. Czarodziej wiedziony ciekawością stanął w pewnej odległości za nimi obok innych zawodników Areny. Lecz tego co zobaczył później nigdy nie spodziewałby się zobaczyć nawet tutaj, na drugim końcu świata.

Odruchowo dotknął styliska swojego topora, z którym ostatnio się nie rozstawał, gdy z buszu wyłoniła się grupa barczystych, półnagich orków całkiem innych od tych z jakimi miał okazję walczyć za młodu. Zieloną skórę wymalowaną mieli w różnorakie wzory, na szyi zawieszali sobie ozdoby z kości, piór i muszli tak samo jak przy biodrowych przepaskach stanowiących ich jedyne odzienie. Co prawda sam Skit również był dowodem na to, że orkowie są ludem znacznie bardziej zróżnicowanym niż można się było spodziewać ale chyba nawet on był zaskoczony tym co widzi. Tymczasem dziwy trwały dalej, bo oto zielonoskórzy zamiast starym orkowym zwyczajem rzucić się z rykiem do walki, stanęli w równych odstępach i rozpoczęli coś co Razandir w swym zdumieniu zinterpretował jako taniec.
Gromkie okrzyki orków wraz z synchronicznym tupotem ich stóp i uderzeniami wielkich pięści o torsy tworzyły coś na kształt agresywnej choreografii, na którą w podobnym, równie bojowym stylu po chwili odpowiedzieli jaszczuroludzie.
– Nikt mi nie uwierzy jak wrócę do domu… Jeśli wrócę – mruknął mag patrząc jak po ostatnich okrzykach orkowie znikają znów w gęstym lesie.

Po chwili zasłyszał, że oto orkowie rzucili wyzwanie jaszczuroludziom a konflikt rozwiązany ma zostać przy udziale zaledwie piętnastu wojowników z obu stron. Gdyby tylko w Starym Świecie ludzie potrafili załatwiać swoje spory przy tak minimalnych stratach może udałoby się uniknąć kilku wielkich i niepotrzebnych wojen osłabiających ludzkość wobec przeklętych sił chaosu. Ruszył do swojej chatki z zamiarem spisania wszystkiego co właśnie zobaczył.

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Jim i Tim lecieli już od niemal trzydziestu min nad lasem deszczowym. Nieprzenikniona warstwa zieleni zasłaniała wszystko.
W kilku miejscach było widać wystające czubki starych piramid, najwidoczniej nieużywanych od lat. Jeżeli miała gdzieś tu być kopalnia złota, to z lotu ptaka na pewno nie można było jej dostrzec.
Chłopcy skierowali żyrokoptery w stronę wygasłego wulkanu. Kołując nad górą szukali śladów wydobycia. Jeszcze w akademii geologii w Altdorfie, uczono ich, że tam gdzie są wulkany, znajdują się też diamenty. Lot nad górą trwał może już z trzydzieści minut, gdy Tim dał sygnał do lądowania.

Pojazdy ciężko opadły na ziemię na jałowym pustkowiu, między ostrymi jak brzytwa skałami. Młodzieńcy wysiedli, dobyli muszkietów oraz upewnili się, że rapiery gładko wychodzą z pochew.
- O co chodzi Tim? Zauważyłeś coś?
- Tak, za tamtymi skałami jest spore zagłębienie o owalnym kształcie, wygląda trochę jak nasze kopalnie odkrywkowe węgla.
- Może jaszczurki kiedyś wydobywały tu drogie kamienie?
- Być może, miejmy się lepiej na baczności, w okolicy mogą czaić się wrogowie.
- W sumie masz rację. Nie wiadomo czy ktoś tu coś jeszcze wydobywa.

Po dotarciu na skraj wyrobiska rozejrzeli się dokładnie. Jak okiem sięgnąć nie było widać żywego ducha. Na dole znajdowały się resztki prymitywnych zabudowań, wyglądały na opuszczone od co najmniej kilku dekad.
- Osłaniaj mnie Jim, schodzę na dół. Jak już będę na miejscu to i ty zejdziesz.
- No dobra, schodź, tylko obądź ostrożny.

Tim, sprawnie zsunął się w dół zbocza i dotarł na samo dno kopalni. Z bronią w gotowości sprawdził dwa stojące tam budynki. W pierwszym znajdowały się dwa gadzie ciała. Wyglądały na skamieniałe. Oba należały do skinków. Pierwszy siedział w kącie, w pozycji embrionalnej i zasłaniał twarz łapami. Drugi leżał na ziemi skulony. Po chwili na miejsce wpadł Jim.
- Znalazłeś coś ciekawego?
- Tak i wiem już dla czego zamknięto tą kopalnię. Z tego samego powodu jaszczurki musiały opuścić też wioski w okolicach wulkanu.
- ?
- Doszło do erupcji, silnej erupcji. Popiół wulkaniczny usmażył je wszystkie. Umarły tak jak siedziały, nie było czasu na ucieczkę.
- Zobaczmy lepiej co jest w drugiej chacie. Niedługo będzie zachodzić słońce.

W kolejnym budynku nie było już ciał, za to znajdowała się kamienna skrzynia.
- Skrzynia! wrzasnął Tim. Na pewno tam są skarby!!
- Albo to jakaś pułapka.
- Cholera, możesz mieć racje, czemu zawsze musisz w taki sposób zabijać mój entuzjazm!?
- Przestań pieprzyć, spróbujmy to podważyć muszkietami od boku.
- Wtedy potencjalne zagrożenie raczej nas nie zabije.
- Dobra, to raz, dwa trzy!


Wieko delikatnie się uniosło, następne kilka ruchów pozwoliło zrzucić je na bok. To co leżało w środku, zaskoczyło obu poszukiwaczy złóż.
- Diamenty!!! Wrzasnęli obaj.
- Kapitan padnie z wrażenia jak zobaczy co znaleźliśmy.
- Aye Tim, ładuj to wszystko do wora i wracamy do fortu.



W wiosce praca dalej trwała. Piraci ścinali kolejne drzewa. Dain i Drain zajmowali się ich obróbką. Zaś Grog wbijał je zgrabnie w glebę ogromnym młotem. Mur rósł z godziny na godzinę.
W niecałe dwa dni postawiono bramę, jedną ścianę i wieżę.
Von Drake był zaniepokojony, myśliwi nie wracali, w dodatku z rana zniknęła reszta zawodników i pozostałe jaszczurki. Jedynym plusem było to, że nikt mu się nie mieszał w robotę. Prace posuwały się coraz szybciej, udało się namówić do pomocy Corteza i jego ludzi. Ten stary drań wiedział, że ta inwestycja może postawić ich na równi z królami starego świata, ba nawet z samym cesarzem. Bez wahania wysłał wszystkich swoich podwładnych do pracy. Nie obyło się też bez problemów.

Wielu robotników chorowało na malarię, chorobę roznoszoną przez moskity. Starano się przed nimi chronić, lecz wszystkie próby spełzły na niczym. Może ten stary mag samouk mógł im pomóc?
[Zaproszenia dla Leśnego Dziada]

Z zadumy wyrwał kapitana głos rogu. Najwidoczniej myśliwi wracali w końcu z polowania. Nabił ponownie fajkę tytoniem i ruszył w stronę z której dobiegał sygnał.
To co ujrzał, wprawiło go w osłupienie.
Zawodnicy oglądali jak jaszczurki i orki pojedynkują się na taniec.
- Nie no, sądziłem, że tylko młodzież w Marienburgu się tak bawi. Nawet w to niedostępne dla człowieka miejsce dotarła ta moda...??
Nie było czasu na dalsze zajmowanie się pierdołami. Kapitan podszedł do stojącego nieopodal Skita i Lothara.
- Witajcie moi drodzy przyjaciele, cholernie długo się wam zeszło na tym polowaniu.
- My walczyć z duchem von Drake, my być teraz pogromcy duchów!! Wrzasnął ork.
- Odbyła się też walka, nasz kapitan piroman odstrzelił głowę wesołemu klaunowi.
- Widzę, że pod moją nieobecność działo się naprawdę dużo. Ale dość już gadania. Mam dla was pewną ofertę.... pracy.
Może omówimy to przy butelce rumu?

[Grimgor, Anast3r zaproszenia dla was. Resztę dopiszę wieczorem]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Lothar obejrzał się przez ramię, uśmiechając się na widok kapitana von Drake.
- Witajcie moi drodzy przyjaciele, cholernie długo się wam zeszło na tym polowaniu. - zaczął korsarz.
- My walczyć z duchem von Drake, my być teraz pogromcy duchów!! - wrzasnął stojący obok Skit. Brennenfeld skinął głową.
- Odbyła się też walka, nasz kapitan piroman odstrzelił głowę wesołemu klaunowi.
- Widzę, że pod moją nieobecność działo się naprawdę dużo. Ale dość już gadania. Mam dla was pewną ofertę.... pracy. Może omówimy to przy butelce rumu?
Hochlandczyk osłaniając oczy spojrzał na pozycję słońca.
- Chętnie wysłucham i wychylę, jeno teraz spieszno mi do nie czekających zwłoki sprawunków. - snajper brodą wskazał tablicę walk - Ogłoszono właśnie moją walkę i scheisse, nie jestem z jej układu zadowolony. Muszę zasięgnąć rad specjalistów jak położyć tak morderczo szybkiego kawalerzystę, ale jak skończycie z herr Skitem to zapraszam am Abend do mojej kwatery. Bywajcie.
****

Zgodnie z ustaleniami późnym wieczorem Francis skierował się z butelką rumu w garści do domostwa zajętego przez imperialnych.
Nie trzeba było być lada zwiadowcą by widzieć jak rozświetlona izba z wewnątrz wręcz strzela z okien światłem wśród pogrążonej w mroku wioski. Dobywające się z wewnątrz bełkotliwe zaśpiewy, pokrzykiwania, śmiech, stukot naczyń i przebijająca się od czasu do czasu gra lutni i piszczałek zdające coup de grace nocnej ciszy bez pochyby świadczyły o tym, że kompania muszkieterska zaczęła już zabawę.
Wchodząc na werandę pirat ujrzał przy drzwiach dwóch ludzi Brennenfelda, jeden z twarzą zakrytą kapeluszem spał z głową opartą o framugę, drugi zaś chrapał regularnie, oparty o muszkiet i barierkę.
- Ekhm... - zaczął von Drake, na co wojak obudził się strącając w połowie opróżniony kufel z barierki i niemal przewracając się o swą rusznicę. W ostatniej chwili złapał równowagę i zasalutował ze zdziwieniem odkrywając brak nakrycia głowy - Nie przeszkadzajcie sobie żołnierzu, czy jest może herr oberleutnant ?
- Hę..? Aaa, nieee... herr Lothar poszedł z ulryckim Ritterem i tym dziwnym wiedźmiarzem z Czarnego Zamku poszedł do zbrojowni na pańskim okręcie, sposobić się do usieczenia chaosyty chędożonego... czy... mam tam iść po nich..? - żołdak przełknął ślinę z przerażeniem patrząc na ciągnącą się wysoko linę, która w tym stadium spożycia, a raczej wypicia stanowiła śmiertelną pułapkę.
- Nie, nie trzeba. To nawet lepiej, nie przeszkadzajcie mu.
Pirat stanął przed drzwiami i już miał je uchylić, gdy huk wystrzału, krótki wizg i głośny trzask zmusiły go mimo woli do cofnięcia ręki. Pocisk przebił drewno palmowe i poleciał dalej, rozbijając flaszkę rumu w dłoni Francisa. Rumor ze środka przycichł na chwilę po czym wznowił się eksplozją śmiechu.
Strząsając trunek z butów kaper wszedł do środka.
W środku zabawa trwała w najlepsze, w całej izbie pełno było żołnierzy w różnych stadiach upojenia.
- Uther, ty idioto zmarnowałeś nasz jedyny ładunek, a gówno! Nawet żeś butelki nie otworzył! - rugał dzierżącego dymiący pistolet strzelca rosły brunet z zaimpregnowanymi gorzałką bokobrodami.
- Nie ma sssrachu! - zapewnił Uther, zataczając się jak zygzak strużki dymu i sięgając po pałasz - Otfosszymy tho konsfesjonalnie...
- Ssosthaf to pissto bo się pokaleczysz!
- Wara ode mnie! - Uther zamachnął się groźnie pałaszem, niemal upadając - Rosspłatam to jednym cięciem... jak sir Vincent mantykorę! Gińń!
Pirat minął nie mogącego trafić bohatersko unikającego jego cięć gąsiorka pijaka i rozejrzał się za najwiekszym skupiskiem ludzi. Przy stoliku i kilku trzcinowych fotelach krąg ludzi dopingował głośno odzianego w czerń bladego kapelusznika, wciągającego przez wydrążone denko jednej z drewnianych ładownic usypaną w wyżłobieniu Kriegsmessera kreskę białego proszku. Dalej jasnowłosy młodzieniec z blizną na twarzy brzdąkał na lutni, starając się nadążyć za zmiennymi jak kobiety pijackimi podśpiewkami.

Pierwszy kielich, drugi kielich, potem trzeci pęka!
A jak komu jest niedobrze, niech rzyga nie stęka!

Czwarty kielich to już coś jest, piąty w gardło lejesz!
Spadniesz z krzesła, to se chłopie dupy nie przyklejesz!

Już dziesiąty kielich leci, a godzina młoda
Posiedzimy tu do rana, nikomu nie szkoda

Świt się zbliża, kogut pieje - a to głupi chuj!
Nasz dowódca trąbi wymarsz my idziemy w bój!


Von Drake podszedł do towarzystwa bijąc ironicznie brawo i wyciągając rękę.
- Witam, meine herren. Jako, że nie ma waszego dowódcy przyszedłem wam złożyć bardzo intratną propozycję... z kim..?
"Nieco" skołowany najemnik w czarnym odzieniu otarł wąsik z białych ziarenek wierzchem skórzanej rękawicy i uścisnął mu dłoń.
- Albrecht Woundmann, do uuusłuug melduje się. - Albrecht zamrugał jedynym okiem, którego nie zakrywała mu skórzana opaska i uśmiechnął się - Aye. Sehr gut, że pan tu wpadł kapitanie. Bo akurat dowódca nam zamknął u pana na zeppelinie cały zapas prochu i nie mamy jak się bawić, pomożecie ?
- Jak widzę bawicie się zacnie i bez tego... poza tym w tym stanie chyba nie powinno się wam dawać strzelać, któryś rozwalił mi rum na wejściu.
- Nein, nein. Nie o strzelanie nam chodzi. Bez prochu, a więc kręcenia świeczek prochowych i Feuerpflichtów to zalewanie się w trupa jest a nie zabawa!
- Świeczek prochowych ?
- No tych no... eee... Achtungów. Albo korsarzy. Nie jest to tak zabawne jak strzelanie po pijaku z zawiązanymi Augen ale też jest fajne a i bezpieczne.
- No stary Hermann by nie powiedział. - wtrącił jakiś młody żołnierz - Dziś, jedyne co mu po tym zostało by wtykać w cyngiel i naciskać spust to chyba ku...
- Nie. Interes też podobno stracił jak jego batalion walczył z demonicami pod von Raukovem w dwudziestym trzecim. Ale on to miał zawsze cholernego pecha, jak widać po anegdotce. - Woundmann machnął ręką i odwrócił się do Drake'a - To jak będzie ?
- Dostaniecie klucz i tyle prochu ile będziecie chcieli. A także wiadro błyskotek. Na głowę jak pójdzie za dobrze.
Najemnicy spojrzeli na niego jak zaczarowani, w jedynym oku Woundmanna paliła się niemal krasnoludzka mania.
- W sensie srebro ? Złoto ?
- Lepiej. Kamienie szlechetne. Wystarczy tylko, żebyście w zaznaczonym miejscu ulżyli paru naszym gospodarzom w ciężkiej pracy i zaopiekowali się ich urobkiem. Najlepiej bez niepotrzebnych świadków. Potem zabezpieczyli to miejsce na jakiś czas. Kompania Karmazynowego Szlaku zajmie się resztą. Stoi panowie ?
- Po moim dyndającym na sznurze z bebechami na wierzchu trupie! - wtrącił ktoś z tyłu, wpychając się w krąg rozmówców.
- Hans, dummkopf, nie przeszkadzaj w zbijaniu kasy, nie chcesz to wypad, sam wezmę podoficerską dolę. - warknął jednooki zaciskając ćwiekowaną rękawicę w pięść.
Wcześniej grający na lutni blondyn z długimi lokami i zapewne działającymi na dziewki jak latarnie na ćmy zielonymi oczyma (sierżant Brennenfelda jak zapamiętał Francis) trzasnął się po pochwie od szpady.
- A bierz sobie ją. Jak śmiecie za plecami dowódcy załatwiać ciemne interesy, jeszcze mogące ściągnąć na nas gniew tych stworów. Przecież jesteśmy na ich łasce w tym dzikim zadupiu!
- Bez urazy dla Lothara, ale ostatnio zrobił z naszego rzekomo najemniczego oddziału jakichś romantycznych ochotników za wyższą sprawę. Pamiętasz to oblężenie co nas po tym inkwizycyjni zdybali ? Pięć kurwa dni w ukropie, dwunastu chłopaków poszło tańcować do Morra, a myśmy złamanego miedziaka nie dostali. Czas zarobić na siebie.
- Niech wam będzie, ale beze mnie. - syknął Hans, wychodząc i trzaskając przedziurawionymi drzwiami.
- No to umowa stoi. Gdzie i kiedy się stawić, herr Drake ?

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

Hochlandczyk osłaniając oczy spojrzał na pozycję słońca.
- Chętnie wysłucham i wychylę, jeno teraz spieszno mi do nie czekających zwłoki sprawunków. - snajper brodą wskazał tablicę walk - Ogłoszono właśnie moją walkę i scheisse, nie jestem z jej układu zadowolony. Muszę zasięgnąć rad specjalistów jak położyć tak morderczo szybkiego kawalerzystę, ale jak skończycie z herr Skitem to zapraszam am Abend do mojej kwatery. Bywajcie.

- No dobrze Panie Skit, skoro zostaliśmy sami, to mam dla Ciebie i twoich ludzi propozycję.
- Czego chcieć od nas von Drake i czy można na tym zarobić?
Korsarz uśmiechnął się pod nosem.
- Można na tym zarobić i to sporo.
- Co mamy dla Ciebie zrobić, kogo zabić?
- Spokojnie, na razie nie będziecie musieli nikogo zabijać. Waszym zadaniem będzie ochrona budowy fortu, w późniejszym okresie ochrona fortu. W zamian oferuję wiadro złota lub kosztownych kamieni na głowę. Pasuje?

Ork podrapał się po głowie, próbował sobie wyobrazić wiadro wypełnione złotem lub drogocennymi kamieniami. Gdy mu się to w końcu udało, klasnął w dłonie.
- Stoi von Drake. My będziem dla Ciebie pracować!! Obaj uścisnęli sobie dłonie. Skit zrobił to na tyle mocno, że niewiele brakowało a połamał by palce Francisowi.

Dwie załogi były już przeciągnięte na stronę kompanii karmazynowego szlaku. A w zasadzie na stronę korsarzy, którzy z kompanią nie zamierzali się dzielić łupami. Teraz zostali już tylko muszkieterowie. Byli mu potrzebni, żeby mieć przewagę liczebną nad resztą zawodników i jaszczurkami. Poza tym, potrzeba wielu rąk do pracy. Kapitan miał plan, wielki plan i jeżeli się wszystko powiedzie, to już niedługo będzie stał na równi z cesarzami.

Wrócił do swojej chatki, odkorkował jedną z ostatnich 6 butelek krasnoludzkiego ALE, które przywiózł tu na pokładzie i wziął kilka solidnych łyków.
- Tak, tego mi było trzeba w upalny dzień.
Do jego uszu doszedł cichy dźwięk silników, który z każdą chwilą narastał. Najwidoczniej Jim i Tim wracali ze zwiadu. Po krótkiej chwili dwa żyrokoptery osiadły ciężko obok placu budowy. Młodzieńcy entuzjastycznie wyskoczyli z maszyn i czym prędzej pospieszyli do swego przywódcy.
- Panie Kapitanie!!! Panie Kapitanie!!!
- Co wy tacy podekscytowani?!
Znaleźliście coś ciekawego?
- Kapitan padnie jak zobaczy, co mamy w tym worku.
Francis wziął łyk piwa, rozsznurował pokrowiec i zakrztusił się z wrażenia. W środku znajdowało się prawie 5kg diamentów, szafirów i innych drogocennych kamieni.
- Ekhm, ekhm, ekhm! Skąd to macie?! [Ekhm = kaszel]
- Znaleźliśmy starą kopalnię odkrywkową na zboczu wulkanu! Wykrzyczał Tim
- A tam skamieniałe jaszczurki i skrzynię z świecidełkami!!! Dokończył Jim
- Brawo! Dain ,daj im po butelce ognistego rumu. Zasłużyli. Drain, do mnie!!!!
Krasnolud czym prędzej dokuśtykał do swego przywódcy.
- Do usług kapitanie.
- Powiadom Corteza, jutro z samego rana pod moją chatą ma podstawić dwudziestu ludzi z łopatami, kilofami, wiadrami i innym górniczym sprzętem. Przygotować też żywność, wodę i broń. Ja w tym czasie pójdę załatwić interesy z tym romantykiem Lotharem. Na co czekasz?! Ruszaj dupę, nie mamy całego dnia na przygotowania!!


Davi burknął coś tam pod nosem i poszedł wykonać rozkazy dowódcy. Francis przez resztę popołudnia doglądał budowy i przygotowań jakie odbywały się na REVENGE. Gdy zbliżał się wieczór, wziął butelkę dobrego rumu ze swojej chaty i ruszył w stronę kwater strzelców.

**************************************************

- Niech wam będzie, ale beze mnie. - syknął Hans, wychodząc i trzaskając przedziurawionymi drzwiami.
- No to umowa stoi. Gdzie i kiedy się stawić, herr Drake ?
- Macie być gotowi jutro z samego rana, uzbrojeni po zęby, wypoczęci i gotowi do zabijania. Wakacje się skończyły panienki! Jeżeli jesteście chociaż w połowie tak dobrzy jak mówią, to obsypie was diamentami, jeżeli nie to zginiecie na jałowym pustkowiu i nikt nawet nie dowie się, że zdechliście!
Mimo tego, że najemnik nie jedno już w życiu widział, coś przeraziło go w spojrzeniu Kapitana, błysk w oku, spojrzenie które świdrowało człowieka na wylot aż po sama duszę, oraz głos nie znający czegoś takiego jak sprzeciw.
- Aye Sir!!! Krzyknęli wszyscy zebrani w środku ludzie.

Von Drake uśmiechnął się pod nosem, elegancko się wszystkim ukłonił i wyszedł. Miał już pod sobą 3 bandy najemników, to powinno na razie wystarczyć. A kto wie, może przyłączą się do niego inni zawodnicy. To było by dość dobre, teraz by mu pomogli a potem i tak ich zabije w pojedynkach lub zrobią to inni zawodnicy. Co oznacza, że nie będzie musiał im płacić, cóż arena rządzi się swoimi prawami a biznes to biznes. Tak, plan był prosty i niedopracowany.

Okazało się, że przyjdzie mu walczyć z tą wampirzycą Nadią. Nie przejmował się tym. Suka pozostanie suką i zdechnie jak suka....

[Ludzie przestańcie bocić i zacznijcie pisać! Prowadzenie Rolplayu samemu ze sobą jest nudne :cry: ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

ODPOWIEDZ