Harald "Dżin" Trescow vs Wesoły Jack
https://www.youtube.com/watch?v=kEXD5unnkmM
Stara piramida wznosiła się przed nimi, milcząca, nieporuszona. Harald „Dżin” Trescow zmierzył ją wzrokiem i przełknął ślinę. Tak na wszelki wypadek. Miał nieciekawe przeczucia, a lata spędzone w armii nauczyły go, by słuchać instynktu.
Za to jego przeciwnik lekce sobie ważył przytłaczającą atmosferę zrujnowanej świątyni. Właśnie oceniał, czy dobrze nałożył makijaż, niczym doświadczona gwiazda estradowa, zastępując lustro kawałkiem wypolerowanej miedzi. Zmarszczył przy tym brwi, po czym henną szybko poprawił widoczną tylko dla niego niedoskonałość.
Pierwszy na kamienne stopnie wspiął się Xipati. Za nim szli jego pomocnicy, skinki odeń dużo młodsze, dzierżące dzbany oliwy i świeżo skrzesane pochodnie. To za nimi ruszyli Harald i Jack. Potem nadeszła kolej na Xothala, jego wojowników i resztę zawodników, którzy dziś szli w charakterze widowni. U szczytu piramidy Xipati nacisnął kamienną płytę przedstawiającą pierzastego węża o oczach z rubinów. Coś w środku zgrzytnęło, huknęło, po czym kamienne odrzwia stanęły przed nimi otworem.
Wewnątrz panowały ciemności. Zapach kurzu zalegał pomieszczenie, mieszając się z ziemistą wilgocią. Rozpalono dawno nieużywane paleniska, nalewając wprzódy do kamiennych mis przyniesioną oliwę. A gdy pomieszczenie wypełniło żółto-pomarańczowym światłem, oczom wszystkich ukazało się przestronne pomieszczenie. Wyglądało na łatwe do zaadoptowania na potrzeby turnieju, choć kamienna ława biegnąca wokół pomieszczenia, tuż pod ścianą, w wielu miejscach była skruszona, a korzenie zajmowały sporą część przestrzeni. Mimo to udało się usadzić wszystkich.
Dwaj wybrańcy losu z kolei zeszli kilka stopni niżej, na coś w rodzaju wyschniętego basenu, który wydawał się idealnie nadawać jako arena. Co prawda ściany sięgały człowiekowi mniej więcej do pasa, lecz mimo to obiekt nadawał się. Co prawda Haralda intrygowały cztery niezbyt wysokie monumenty na improwizowanej arenie, dla których nie potrafił znaleźć zastosowania, choć zauważył, że wieńczące je dwugłowe węże mają otworu w pyskach. Kolejne złe przeczucie.
Nie było jednak czasu na podziwianie architektury egzotycznych kultur. Zadudniły bębny, zaterkotały kołatki, a walka właśnie się rozpoczęła. Harald wnet pożałował, że wypił resztkę ginu jeszcze w drodze.
https://www.youtube.com/watch?v=zK4h9xR7Dec
Wesoły Jack, z gracją i lekkością skłonił się wpierw publiczności. Harald nie wiedząc, co knuje ten mały psychopata, postanowił zagrać ostrożnie i pozwolić tamtemu na pierwszy krok. Wszystko miał sprawdzone po pięciokroć, ale trapiło go uczucie, że coś przeoczył.
Klaun nie śpieszył się. Beztroskim, tanecznym krokiem zbliżał się do przeciwnika, przeskakując z nogi na nogę zupełnie nieefektywnym rytmie, niepotrzebnie nadkładając drogę. Odległość była niemała, więc Harald pozwolił, by rywal się zbliżył.
Dwanaście uderzeń serca. Tyle potrzebował na przeładowanie pistoletu. Gotowe ładunki prochowe wisiały mu na bandolierze, prócz dużej prochownicy u pasa. Zanim klaun się zbliży, odda dwa strzały.
Odczekał jeszcze chwilę, aż błazen wejdzie w zasięg precyzyjnego ognia. Delikatnie przejechał palcem po bejcowanym drewnie pistoletu.
A potem wycelował i wypalił.
Zgrzytnęło krzesiwo, iskra spadła na posypaną prochem panewkę, detonując go. Gładka, ołowiana kula wystrzeliła w lufy, lecąc ku swojemu przeznaczeniu. Chmura białego dymu na chwilę zasłoniła mu widok.
Wesoły Jack wrzasnął, wypadając z tanecznego rytmu. Na biały makijaż popłynęła szkarłatna krew. Lewe ucho artysty eksplodowało na kawałeczki, rosząc czerwoną mgiełką jego twarz i ubiór.
Błazen syknął, wyszczerzył zęby i przycisnął rękę do boku głowy.
Harald szybko wziął się za przeładowanie broni. Wsypał przygotowaną porcję prochu do lufy i sięgnął po kolejną kulę, jednym okiem wciąż bacząc na klauna. Ten pokiwał palcem, jakby karcił niegrzeczne dziecię. Tylko błysk ognia w stali zdradził co nastąpi.
Ręka, którą przyciskał do rany wystrzeliła nagle do przodu. Harald odruchowo zasłonił twarz, co go ocaliło. Syknął, gdy trzy małe noże wbiły mu się w przedramię.
- Niech cię szlag!- zaklął przy tym, upuszczając pistolet. Jack był tuż przy nim.
Dobył rapiera, blokując tym samym ruchem nadchodzący cios. Odchodząc na pół kroku, przyjął postawę szermierczą, gotów do starcia wręcz. Jack jednak cały czas napierał, zmuszając Haralda do cofania się z dystansu walki nożem.
Ledwo usłyszał stłumiony zgrzyt gdy nastąpił jedną z płyt.
Kamienny wąż syknął, a z jego paszczy strzeliła niewielka strzałka. Trescow instynktownie uchylił się, ryzykując trafienie nożem przeciwnika, lecz przeczucie mówiło mu, że woli być pchnięty ostrzem Jacka, niż tą maleńkim pociskiem.
Zaskoczony Jack zdołał go ciąć zbyt powierzchownie, by zadać poważne obrażenia, a biorąc wypad do przodu Haralda jako atak, zwinnie uskoczył na bok. Gdy jednak płyta pod nim zapadła się, a trzy oszczepy wystrzeliły ze ściany, niemal przyszpilając go jak motyla w klaserze, wnet zrozumiał co się dzieje.
- To lepsze, niż się spodziewałem- oznajmił podniecony, po czym krzyknął coś niezrozumiale.
Harald spojrzał na niego skrzywiony, stając do pozycji szermierczej. Był zły, gdyż równie mocno musiał zważać na otoczenie, co przeciwnika, a śmierć nie musiała nadejść od ostrza klauna. Jego frustrację spotęgował fakt, że nie wiadomo skąd Jack wytrzasnął dywan, dzięki któremu uniósł się ponad mechanizm uruchamiający pułapki.
- Verfluchte…- zmełł klątwę.
Jack spadł na niego lotem koszącym, zakrzywione ostrze zalśniło w blasku ogni. Harald wykonał blok i szybką ripostę, lecz klaun tylko roześmiał się głośno, gdy ostrze rapiera minęło go niegroźnie.
Cyrkowiec zawrócił niecodziennego wierzchowca, zdmuchując kurz z kamiennych płyt i zaszarżował ponownie. Haradl czekał nań gotowy.
Gdy jednak miał już spaść cios, Jack zeskoczył z dywanu i odbił się od ściany, mijając kapitana z drugiej strony niźli jego dywan. Ciął przy tym zaskoczonego Haralda przez plecy, głęboko i dotkliwie. Kapitan Trescow warknął przez zęby, tracąc równowagę.
Lecz miał jeszcze kilka sztuczek w rękawie.
Czekał, aż Jack zrobi nawrót. Czekał na kolejny atak. A ten nadszedł.
Kolejna riposta, równie celna co poprzednio. Inicjatywa była po stronie Jacka, kapitan biernie przyjmował razy, próbując bezskutecznie ripostować. Przynajmniej z pozoru.
Harald daleki był od poddania się. To, co wyglądało na beznadziejną obronę, było ściśle realizowanym planem. Największym zagrożeniem były teraz pułapki. Ataki klauna nie były trudne do sparowania, lecz on sam był zbyt szybki, zbyt zwinnie balansował po dywanie, by riposta mogła go sięgnąć.
Jack niczego nie podejrzewał, gdyż dla niego najważniejsze były rany na ciele. Żywa krew, pieśń bólu. Czego nie mógł zauważyć, było to, że Harald nie próbował zranić wroga- miast tego jego ciosy spadały na dużo większy cel, jakim był latający dywan. Z czasem stawał się on prze to coraz mniej sterowny.
A wtedy nadszedł moment na zwrot akcji.
Zamiast przyjąć cios, jak wszystkie poprzednie, Harald odskoczył nagle, modląc się, by nie nastąpił na mechanizm spustowy pułapki i cisnął bombę. Ładunek zapalający z tak niewielkiego dystansu nie mógł chybić. Nie mógł też mieć lepszego celu- pośród kamienia i wilgotnych korzeni suchy materiał wykładziny był dla płomieni jak oaza dla spragnionego po środku pustyni.
Ogień wybuchł gwałtownie, szybko rozjaśniając pole walki. Klaun pisnął nieludzko, tracąc panowanie nad dywanem, który szarpał teraz to na lewo, to na prawo. W końcu błazen wyrżnął z łoskotem o kamień, wieńcząc swój lot niezbyt udanym lądowaniem. Buchnęły gęste kłęby dymu, które zasłoniły wszystko szykującemu się do zakończenia walki Haraldowi.
- Scheisse!- warknął. Na jego gust dymu było zbyt dużo, jak na pożar kawałka wykładziny. Perspektywa dobicia klauna, który usiłuje ocknąć się po upadku była kusząca, ale kapitan nie był żółtodziobem, by dawać się łapać na takie rzeczy.
Przyciskając kawał materiału do twarzy, by nie wdychać gryzącego dymu, dotarł ostrożnie do miejsca impaktu.
Czasem chciałbym nie mieć racji… pomyślał, gdy oczom jego ukazał się dopalający się kawał wykładziny. Po Jacku nie było ani śladu.
Tym razem Harald powstrzymał się od przekleństwa. Miał teraz istotniejsze, bardziej pilne rzeczy na głowie. Na przykład uniknięcie ciosu noża w plecy.
Szybki półpiruet i pośpiesznie postawioma parada podziałały- ostrze kukri zjechało w dół, nie czyniąc mu krzywdy, lecz nim na klauna spadła riposta, ten znów rozpłynął się w dymie.
Harald czuwał i czekał. Atak na oślep nie wydawał się dobrym rozwiązaniem. Widział ledwo sztych własnego rapiera, a pogłos w komnacie utrudniał lokalizację słuchową. Jak miał więc walczyć?
- Muszę przyznać, nie zawiodłem się na tobie- odezwał się głos spośród kłębów. Harald nie od razu skojarzył go z przeciwnikiem-był to chyba pierwszy raz, gdy ten przemówił do niego pełnym zdaniem- Człek z krwi i kości. Zdolny do odczuwania emocji. Zdolny do odczuwania bólu...
Śmiech otaczający go zewsząd. Harald nawet nie zauważył ataku. Tylko ostry ból, noga, która odmówiła posłuszeństwa.
Warknął przez zęby, tłumiąc krzyk.
- Nie! Nie takie są zasady!- zawołał Jack- Nie możesz tłumić tego w sobie. To nienaturalne. Brzydkie. Ordynarne.
Kolejny cios znikąd. Trescow krzyknął, czując jak ból świdruje w jego ramieniu. Jakiś obiekt tkwił w jego ciele.
- Ludziom tak trudno docenić sztukę... Wymaga to czasuni wiele trudu, by przedstawić im coś, co choć w niewielkiej części zrozumieją. Ryją w błocku niczym swinie, nie patrząc dalej, niż czubek nosa. Chcą tylko żreć i żyć. Żyć i żreć. I tak dzień i noc i znów dzień...
- Maniak...- szepnął Harald- kompletny świr.
- Nawet nie próbum brzmieć jak oni! Nie jesteś taki, wiem to, wiem!- krzyknął przejmująco klaun.
Tak jest, wywab go, prowokuj...
- Czyli uważasz się za artystę, tak?- zakwestionował Harold- Powiedz mi więc, co chcesz w swej sztuce przekazać? Twoja wiadomość jest niejasna.
- Niejasna?! NIEJASNA?! Ignoranci. Ale zrozumiesz, wkrótce zrozumiesz. Potrzebujesz tylko odpowiedniej stymulacji...
Dym rozstąpił się przed Haraldem, a on sam spojrzał na paskudną twarz klauna, pokrytą krwią zmieszaną ze spływającym makijażem. Odkopnął on rapier i chwycił za gardło przeciwnika. Czubek kukri dotknął twarzy Trescowa, żłobiąc w niej delikatną bliznę.
- Tymi oto rękami nauczę cię... sztuki!
Lecz kapitan nie zważał na słowa klauna. Jego wzrok powędrował nieco dalej, ku kamienne płycie podłoża. Z otworu w suficie padał nań promień światła, idealnie wpasowując się w obrys granitowej płyty. Umysł Haralda szybko połączył fakty. Zdążył zauważyć jak ważnym elementem kultu u jaszczuroludzi jest słońce. Zaryzykował więc.
Zamachnął się na Jacka pięścią, lecz ten szybko skontrował to pchnięciem sztyletu. Ręka kapitana zdrętwiała zupełnie, gdy ostrze zagłębiło się w ramię. Harald z zaskoczeniem stwierdził, że nie czuje bólu.
I nie może tą ręką poruszyć.
Wolną dłonią przechwycił jednak atakującą rękę, uderzając łokciem z rozmachem. Jack, jak się spodziewał, uniknął ciosu... lądując dokładnie tam, gdzie chciał. W świetle.
Wesoły Jack wrzasnął przeraźliwie, gdy czarne kolce wyrosły z ziemi, dziurawiąc mu stopy jak Hochlandzki ser. Mimo uwielbienia bólu, było to coś, czego ludzki organizm, nawet ten szaleńca nie potrafił znieść. Nogi same ugięły się pod klaunem, który tarzał się po ziemi wyjąc wniebogłosy.
Harald wstał z trudem. Nie śpieszył się. By zachować pionową pozycję musiał nieźle się wysilić. W dodatku kulał. Na szczęście ostrze nie przecięło ścięgien.
Zerknął z pogardą na wrzeszczącego przeciwnika, jakby na rannego kundla, skomlącego i uciętą łapę. Tak... wesoły Jack rzeczywiście był psem. Wściekłym psem. A wściekłe psy się zabija.
Podniósł "Pogromcę grubasów" jak coś delikatnego i obejrzał uważnie. Lewa ręka drżała mu, wciąż niesprawna, jej ruchy były niepewne. Potem powolnym ruchem nasypał do lufy prochu i wepchnął kulę. Następnie podsypał prochu na panewkę, powoli kuśtykając do Jacka.
Pociągnął nosem, poprawił kapelusz lufą od pistoletu, wsłuchując się w jęki rannego. Potem uznał, że czas go uciszyć.
Wepchnął mu lufę w usta i pociągnął za spust. Nie skrzywił się nawet gdy kawałki mózgu zachlapały mu twarz.
[Jestem padnięty, więcej z siebie teraz nie wykrzesam. Wybaczcie obsuwę i ogólny brak aktywności w tym miesiącu. Wrzesień zawsze u mnie taki
