Rozbita bełtem latarnia sztormowa zleciała ze swego haka z brzękiem obsypując zbroję płytową kapitana Brennenfelda deszczem odłamków szkła. Jeszcze zanim upadła na deski pokładu kilka razy zadzwonił o jej pogięty dzwon grot innego bełtu oraz kilka świszczących jak sigmaryckie gromy kul. Powtarzający się huk broni palnej hochlandczyków, grzechot kusz powtarzalnych, rozrywane strzałami kufry i beczki sypiące drzazgami w zadymione powietrze oraz gardłowe pokrzykiwania obu stron mieszające się z łoskotem fal odpływowych uderzających z łoskotem w rozchybotany kadłub okrętu... a wszystko jakby milkło w cieniu ogłuszającego ryku silników zwieszającego się nad statkiem jak lewiatan nad ofiarą, oplatając ją mackami. Tyle tylko, że tym razem za macki robiły dyndające na wietrze liny, po których cisnąwszy dla osłony granaty z wysuniętego, metalowego podestu w spodzie gondoli Revenge dostali się na pokład żołnierze Lothara.
***
Gdy pędzili godzinę temu nad dżunglą, udało im się z daleka zobaczyć prowadzącą jeńców kolumnę Druchii która napadła ich w czasie rozgrywek sportowych jaszczuroludzi i orków. Plan Lothara tym razem aż nie docenił szybkości statku powietrznego. Cud krasnoludzkiej myśli technicznej z łatwością nie tylko nadrobił w kwadrans trasę z fortu przy kopalni ale też przegonił siły lądowe wroga, docierając do spokojnie zakotwiczonych nad żwirową plażą wschodniej części wyspy, niczego nie spodziewających się galer z dobrą przewagą nad ich załogami.
Szesnastoosobowy oddział kapitana nie próżnował i gdy tylko wlecieli nad pierwszy statek stojące z rozdziawionymi gębami nieliczne wachty elfów zalał morderczy deszcz ołowiu, spuszczony z muszkietów i każdej innej broni ręcznej jaką tylko chłopcom Lothara udało się znaleźć w Gondoli Revenge. Gdy kapitan rozganiając czyimś kapeluszem dymy prochowe wyjrzał przez nadburcie gondoli, ujrzał kilku korsarzy rozerwanych kulami na otwartym pokładzie, żaden z nich nie zdążył dopaść do którejkolwiek z balist...
Krótko trwała radość załogi, gdyż oto dwie inne galery już ogarnęło pełne poruszenie, nie mieli nawet czasu zejść z ładunkami! Wtedy szczęście uśmiechnęło się do wojaków, gdy garść obszarpanych i wychudzonych ludzi, elfów i jednego krasnoluda z posiwiałą brodą wywlokła spod pokładu i kasztelu kilku ostatnich Druchii, linczując oprawców własnymi łańcuchami, bądź skalpując zardzewiałymi nożami i innym sprzętem marynarskim. Decydując, że wyzwoleńcami zajmą się później, Brennenfeld wrzasnął do miedzianej tuby w jakiś sposób przekazującej dźwięki do sterówki (Dain i Drain prawili coś w prawdzie o akustyce, bądź jakkolwiek inaczej zwała się ta dziedzina magii, lecz jako wojskowy Lothar nie miał zbytnio do tego głowy...) o zagrożeniu sunącym wprost na nich w postaci drugiej galery, rychtującej właśnie dziobowego Rozszarpywacza. Drain tylko nieprzyjemnie się zaśmiał i kazał człeczynom złapać się czegoś na nadburciach gondoli. Na to co zrobił jednak nie byli przygotowani.
Najpierw gwałtowny wstrząs zwalił połowę z nich z nóg, gdy z metalicznym szczękiem Revenge wypuściła z podbrzusza swą masywną kotwicę na łańcuchu o ogniwach jak orcze czerepy, a potem zeppelin przyspieszył tak gwałtownie, że gdyby nie pomoc fartowniejszych towarzyszy broni część muszkieterów pęd powietrza zdmuchnąłby do morza. Zaskoczeni korsarze nie obsługujący balisty wystarczająco szybko przez mierny stan osobowy zdębieli, nie zdążając nawet wystrzelić, gdy sunąca niczym ostrze samego Khaela Mensha kotwica rozpruła galerę na pół, kawałami wraku sypiąc na wiele metrów w spieniony kilwater który zostawił.
Ci ze strzelców którzy nie wrzeszczeli w panicznym strachu, zawiwatowali, jednak nie był to koniec batalii. Ostatnia galera wykorzystała czas w którym zginęły jej siostry i jakimś cudem postawiła żagle, salwując się ucieczką w ocean mimo przeciwnego prądu, który jednak niewiele znaczył dla skonstruowanych z myślą o rajdach w czasie odpływu statkach Mrocznych Elfów. Żaden statek, nawet elficki nie mógł się jednak mierzyć z mocarnymi silnikami Revenge, która gdy już zawróciła wielkim łukiem od wschodu bez problemu doścignęła galerę. Tymczasem prowadzący swój oddział biegiem przez wąskie, żelazne korytarze Revenge, Lothar już w dolnym luku ładowniczym gondoli wykoncypował, iż skoro udało jej się uporać z takielunkiem, straż na ostatnim okręcie musi liczyć więcej niż pół tuzina elfów. Ostrzegłszy swych żołnierzy, stanął jak reszta przy jednym ze stanowisk, przy blasze za którą słychać było huk powietrza i nabijając powtórnie z wielką wprawą ale i zwyczajową delikatnością swoją Astrid, przymocował ją do pleców by mieć wolne ręce i raz jeszcze poprawił wiązania ozdobionej czerwonymi piórami salady, w której stalowym wnętrzu zrobiło się już nieznośnie parno od jego przyspieszonego oddechu.
Wtedy zawyły parowe gwizdki w rogach ładowni i z klapy opadły z hukiem uderzając muszkieterów w twarz gorącym powietrzem, które szarpało ubraniami i włosami, a także zerwało kapelusze tym nielicznym, którzy dotąd zachowali filcowe nakrycia na głowach. Stojący obok szeregowy spojrzał się pod siebie na pokład statku a potem na kapitana pytająco. Lothar chciał uśmiechnąć się do niego, lecz zaraz usta rozwarły mu się w krzyku, gdy jego żołnierz zgiął się w pół obrywając w podbrzusze parą beltów i zleciał prosto w dół, łamiąc którąś z poprzeczek głównego masztu.
- TERAZ! SKAKAĆ EINZ EINZ EINZ! - wydarł się snajper ześlizgując się w dół.
***
Tak gęsta wymiana ognia zapanowała wśród zaciętej walki, jaka rozpaliła się w czasie abordażu na ostatni pozostający na powierzchni statek łowców niewolników, że obie strony zamarły za osłonami - Imperialni, nie mogący za nic wyjść zza skrzyń, beczek i masztu oraz korsarze obwarowani na forkasztelu przy jednej z balist, którą dwoje z nich gorączkowało się by wycelować w unoszącą się nad nimi, bezbronną z tej pozycji Revenge.
Kapitan dotoczył się za stojącą przy grotmaszcie linię skrzyń cuchnących jak woda zęzowa, gdzie gdy już oparł się naplecznikiem o drewno z ukłuciem bólu odnalazł już trzeciego martwego żołnierza. Żal po stracie weterana nie zaćmił trzeźwej kalkulacji Brennenfelda, który w ostatnim momencie zauważył, że leżący na swym muszkiecie człowiek bełt wbity miał w kark, od tyłu...
Kapitan uniósł głowę w górę, gdy w oczy zaświecił mu błysk bełtu. Oficer wrzasnął, lecz zaraz z ulgą ujrzał tylko bolesne wgniecenie na napierśniku. Sam z kolei wycelował w górę swą rusznicę i przez klapę w spodzie bocianiego gniazda ujrzał gorączkowo zmieniającego magazynek kuszy elfa. Krótki szczęk zamka i zaplątany w linę trup wyleciał przez otwór głową w dół, niczym lokalna rasa mniejszych jaszczurek, zwana przez siebie Skinkami, które w swoisty sposób zażywały uciechy, skacząc z gałęzi najwyższych drzew uczepione sprężystej odmiany lian, którą zwały w swej mowie "Banji". Lina takielunku naprężyła się i denat zawisł, wybałuszając jedyne oko o łokieć od hełmu kapitana, kapiąc posoką i kawałkami mózgu z dziury po drugim na poziomy wizjer salady. Inny żołnierz pewnie skuliłby się ze strachu, bądź skrzywił z obrzydzeniem, ale nie weteran jak Lothar, który otarł beznamiętnie hełm, chowając się przed kolejną wymianą ognia gdzie też doczołgał się do niego Hans ze szpadą unurzaną w krwi.
- Herr Oberst, nic panu nie jest ? Słyszałem krzyk.
Brennenfeld stuknął się rękawicą w napierśnik, aż zabrzęczały wszystkie medale.
- Imperialna blacha nie gówno, byle mucha w nią nie wlezie. Jak reszta ?
- Niech to Taal pokąsa, jeśli zaraz czegoś nie zrobimy zestrzelą nam zeppelina! A otwarty szturm mimo przewagi liczebnej skończy się sporymi stratami! - wykrzyczał przez huk czyichś muszkietów zza nich sierżant.
- Na które nie możemy sobie pozwolić! Dziś jeszcze czeka nas szturm i decydująca rozprawa na Wielkiej Kahoonie! - odparł dowódca wypalając z pistoletu z jednej strony skrzyni i gdy posypały się tam bełty, wyjrzał z drugiej, oceniając sytuację.
- Welche Befehlen, herr Oberst ?
- Hans, weź pół ludzi z tyłu, ja resztę z przodu. Załatwimy to na dwie zmiany!
- Jawohl! - zasalutował młodzieniec, odczołgując się na tyły. W doskonałym zgraniu rozproszeni strzelcy skupili się za dwoma osłonami w dwóch grupach.
- Hans, zaczynaj! - wrzasnął zza osłony, po czym pokiwał palcem do leżących obok wojaków.
- Zweite Raden, feuer! - wrzasnął Hans, zaraz zagłuszony przez salwę powstałego zza beczek i lin szeregu.
- Teraz, biegiem!
Pod osłoną dymu i z przygwożdżoną chwilowo ekipą wroga dopadli do osłony kilkanaście kroków dalej. Potem to oni oddali salwę by ludzie Hansa ich dogonili z przeładowaną bronią, i znów powtórzyli cały proces. W końcu wszyscy byli o już skuleni przy schodach forkasztelu. Kapitan uniósł pałasz oraz podjęty od jednego z poległych muszkiet z bagnetem.
- Na moją komendęęęęę... pełna salwa! - wszyscy jak jedne mąż podnieśli się i wypalili, wśród huku dało się słyszeć wrzask bólu bądź dwa, jednak oddział wykonał rozkaz bez wahania - Na bagnety, szarżaaaaaAA!!!!!
Z krzykiem Hochlandczycy wbiegli na schodki i dopadli barierek forkasztelu, wiążąc walką korsarzy, którzy porzucili swe kusze pistoletowe na rzecz ząbkowanych ostrzy i haków. Od napierśnika kapitana i naramienników odbiło się kilka bełtów lecz dowódca z krzykiem wybiegł pierwszy, w ujrzanego przed sobą, składającego się do strzału elfa cisnął muszkietem niczym dzirytem, trafiając ostrzem bagneta prosto w pierś. Na półpiętrze sparował tasakiem cios zaostrzonej kotwiczki, sięgając jednocześnie po drugi pistolet. Umyślnie pozwolił ostrzu miecza elfa ześlizgnąć się bezradnie po płytach jego zbroi, otrzymanej w Altdorfie w pamiętną noc gdy los zmusił go do udziału w wyprawie w tą odległą i niezwykłą część świata, po czym bezceremonialnie grzmotnął go kolbą w odsłoniętą twarz, krusząc żuchwę i zęby. Oficer sprawnie podrzucilł krócicę w dłoni, chwytając ją za wcześniej wykorzystaną jako obuch część i celnym strzałem zdjął Druchii, który właśnie rozbroił jednego z jego chłopaków. Obok Hans odwrócił uwagę korsarza markując pchnięcie bagnetem podczas gdy prawdziwy sztych szpady przeszył łowcę niewolników między oczyma. Wszędzie wokół wymierzane ze wszech stron bagnety dosięgały broniących się pojedynczo korsarzy aż cała siódemka legła skłuta na deski.
Zdyszany oficer odwrócił się wśród pobojowiska, napotykając wzrok jasnowłosego sierżanta.
- Zgrabnie nam poszło, nie sądzicie Eberwald...?
Hans momentalnie otworzył szerzej oczy i z krzykiem wskazał coś za plecami dowódcy. Brennenfeld odwrócił się z brzękiem blach, z przerażeniem widząc jak któryś ocalały korsarz zakrwawioną ręką sięga do spusty naładowanej i wycelowanej w górę balisty...
- Nieeeeeee...!
Dalszą część krzyku pochłonął huk krótki i zaraz po nim głośniejszy, owocujący rażącym rozbłyskiem światła i chmurą wszelakich drobinek, która odebrała kapitanowi wzrok z konieczności zasłonięcia wizjeru w hełmie. Gdy dym opadł ciężko było odróżnić, które kawałki składały się na balistę, a które na elfa. Po drugiej stronie forkasztelu stał za to wyszczerzony przez szpakowaty, czarny zarost Albrecht, ściskając dymiącą się jak kominy nulneńskich odlewni broń o krótkiej, lecz grubej i podziurawionej kilkoma bocznymi otworami lufie, w którą z powodzeniem możnaby wcisnąć pięść.
- Sturmgewehr wzór Lautfaust... mówiłem, że warto było ją przytargać. - rzucił Woundmann unosząc nieco granatnik i spróbował zdmuchnąć dym, lecz przez jego ogrom wyszło to raczej nieudolnie bowiem niemal się zakrztusił.
- Jaaaa... warto było... na tyle warto, że wyjątkowo podaruję ci zaniedbanie bezpieczeństwa oficera, który gdyby nie pancerz zostałby poszatkowany przez odłamki rzadziej, niż mizeria, która służy ci za mózg. Za karę pójdziesz podłożyć ładunek prochowy do ładowni i zwiejesz ostatni zanim wybuchnie. - kaszlący Brennenfeld otrzepał powyginaną blachę - Scheisse... będę musiał teraz znaleźć płatnerza do naprawy przed walką. Ale mniejsza z tym, zebrać rannych, opatrzymy ich na pokładzie Revenge. Potem musimy się jeszcze wrócić po tych nieszczęśników, dzięki którym w ogóle miał miejsce ten niczego sobie tryumf. Ha! W życiu nie zniszczyłem trzech galer mrocznych elfów... mam teraz referencje do marynarki lepsze niż połowa kadetów po Maarsakademie w Marienburgu!
*******
Obecnie
Lothar stał na dziobie gondoli, polerując długą lufę Astrid, aż bez problemu ujrzał w niej odbicie tarczy księżyca.
Odgarnąwszy włosy za ucho przyjrzał się z uśmiechem pod wąsem zdobieniom rusznicy.
- Moja piękna... tyle lat razem, a jednak ja wciąż nie mogę przestać słuchać twego śpiewu. - Hochlandczyk spojrzał na spokojne morze w dole z niemal niedostrzegalną nostalgią - Ty przynajmniej nigdy nie milkniesz w potrzebie. Nie to co niektóre kobiety...
Głośne kroki krasnoluda usłyszał już z daleka.
- Na młot Grungniego! Ależ to była jatka, jeb, pist, trach, siep, martwy elf. Szkoda, że żadnego ostrouchego mie nie zostawiliście oj, jak ja bym mu..! - obnażył swe braki w uzębieniu Drain, uderzając pięścią w dłoń.
- Gdyby te okręty miały pełne załogi gotowe do walki to my bylibyśmy na dnie w kawałkach. A i tak to nie był przyjemny spacerek... straciłem czterech ludzi. Dobrych strzelców, drugich takich nie znajdziesz w Imperium... jeden z nich zostawił czwórkę dzieci w Nuln.
Drain zmieszany uniósł palec, lecz oficer odwrócił się wchodząc mu w słowo.
- Niemniej udało się, ocaliliśmy statek i wiele istnień a plan idzie jak zamyśliłem. Teraz gdy już pewnie Druchii ujrzeli wraki swych statków i schronili się u swych ziomków na Wielkiej Kahoonie... nadszedł czas odbić naszych przyjaciół i waszego kapitana bez ograniczania się ze zniszczeniem.
- I to dosłownie! Patrzaj człeczyno!
Lothar obrócił się za grubym paluchem i ujrzał nad mgłami jakie obsiadły twierdzę mrocznych elfów, od której krążyli nad falami w zasięgu wzroku jak niebo przecina jaskrawoszmaragdowa raca.
- To sygnał! Zdjęli balisty i możemy wlecieć na pełnej leichtes Mädchen! Biegnę postawić na nogi chłopaków!
- A ja grzać silniki! Na Przodków, ależ się będzie działo!
Tymczasem Hernan Cortez, walczący wśród całego desperackiego chaosu jaki ogarnął obozowisko Druchii, gdy dali się złapać w pułapkę przeważającym siłom, wyprowadzonym z jaskiń u podnóża klifów spojrzał z przerażeniem na rosnący w oczach na tle morza statek powietrzny.
Konkwistador aż złapał się za głowę strącając z niej morion.
- ¡Hijo de puta! Chyba dorwali mojego człowieka z racą... na słodką Myrmidię, tylko nie to!
Odkrywca wbiegł na kamień, nagle zupełnie ignorując swoich zarzynanych ludzi i Druchii zamykające intruzów pierścieniem zasadzki w swej własnej twierdzy jak w pułapce szczurołapa. Zerwał z głowy czerwoną hustę i w poczuciu beznadziei zaczął nią machać.
- Zawracajcie, na wszystkich bogów! Putaaaa! Zawracajcie idiotes! Nie zdjęliśmy wszystkich balist.....!
[ Czas dodać trochę desperacji do walki
