ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: GrimgorIronhide »

Kilka godzin przed szturmem na twierdzę korsarzy

Rozbita bełtem latarnia sztormowa zleciała ze swego haka z brzękiem obsypując zbroję płytową kapitana Brennenfelda deszczem odłamków szkła. Jeszcze zanim upadła na deski pokładu kilka razy zadzwonił o jej pogięty dzwon grot innego bełtu oraz kilka świszczących jak sigmaryckie gromy kul. Powtarzający się huk broni palnej hochlandczyków, grzechot kusz powtarzalnych, rozrywane strzałami kufry i beczki sypiące drzazgami w zadymione powietrze oraz gardłowe pokrzykiwania obu stron mieszające się z łoskotem fal odpływowych uderzających z łoskotem w rozchybotany kadłub okrętu... a wszystko jakby milkło w cieniu ogłuszającego ryku silników zwieszającego się nad statkiem jak lewiatan nad ofiarą, oplatając ją mackami. Tyle tylko, że tym razem za macki robiły dyndające na wietrze liny, po których cisnąwszy dla osłony granaty z wysuniętego, metalowego podestu w spodzie gondoli Revenge dostali się na pokład żołnierze Lothara.
***

Gdy pędzili godzinę temu nad dżunglą, udało im się z daleka zobaczyć prowadzącą jeńców kolumnę Druchii która napadła ich w czasie rozgrywek sportowych jaszczuroludzi i orków. Plan Lothara tym razem aż nie docenił szybkości statku powietrznego. Cud krasnoludzkiej myśli technicznej z łatwością nie tylko nadrobił w kwadrans trasę z fortu przy kopalni ale też przegonił siły lądowe wroga, docierając do spokojnie zakotwiczonych nad żwirową plażą wschodniej części wyspy, niczego nie spodziewających się galer z dobrą przewagą nad ich załogami.
Szesnastoosobowy oddział kapitana nie próżnował i gdy tylko wlecieli nad pierwszy statek stojące z rozdziawionymi gębami nieliczne wachty elfów zalał morderczy deszcz ołowiu, spuszczony z muszkietów i każdej innej broni ręcznej jaką tylko chłopcom Lothara udało się znaleźć w Gondoli Revenge. Gdy kapitan rozganiając czyimś kapeluszem dymy prochowe wyjrzał przez nadburcie gondoli, ujrzał kilku korsarzy rozerwanych kulami na otwartym pokładzie, żaden z nich nie zdążył dopaść do którejkolwiek z balist...
Krótko trwała radość załogi, gdyż oto dwie inne galery już ogarnęło pełne poruszenie, nie mieli nawet czasu zejść z ładunkami! Wtedy szczęście uśmiechnęło się do wojaków, gdy garść obszarpanych i wychudzonych ludzi, elfów i jednego krasnoluda z posiwiałą brodą wywlokła spod pokładu i kasztelu kilku ostatnich Druchii, linczując oprawców własnymi łańcuchami, bądź skalpując zardzewiałymi nożami i innym sprzętem marynarskim. Decydując, że wyzwoleńcami zajmą się później, Brennenfeld wrzasnął do miedzianej tuby w jakiś sposób przekazującej dźwięki do sterówki (Dain i Drain prawili coś w prawdzie o akustyce, bądź jakkolwiek inaczej zwała się ta dziedzina magii, lecz jako wojskowy Lothar nie miał zbytnio do tego głowy...) o zagrożeniu sunącym wprost na nich w postaci drugiej galery, rychtującej właśnie dziobowego Rozszarpywacza. Drain tylko nieprzyjemnie się zaśmiał i kazał człeczynom złapać się czegoś na nadburciach gondoli. Na to co zrobił jednak nie byli przygotowani.
Najpierw gwałtowny wstrząs zwalił połowę z nich z nóg, gdy z metalicznym szczękiem Revenge wypuściła z podbrzusza swą masywną kotwicę na łańcuchu o ogniwach jak orcze czerepy, a potem zeppelin przyspieszył tak gwałtownie, że gdyby nie pomoc fartowniejszych towarzyszy broni część muszkieterów pęd powietrza zdmuchnąłby do morza. Zaskoczeni korsarze nie obsługujący balisty wystarczająco szybko przez mierny stan osobowy zdębieli, nie zdążając nawet wystrzelić, gdy sunąca niczym ostrze samego Khaela Mensha kotwica rozpruła galerę na pół, kawałami wraku sypiąc na wiele metrów w spieniony kilwater który zostawił.

Ci ze strzelców którzy nie wrzeszczeli w panicznym strachu, zawiwatowali, jednak nie był to koniec batalii. Ostatnia galera wykorzystała czas w którym zginęły jej siostry i jakimś cudem postawiła żagle, salwując się ucieczką w ocean mimo przeciwnego prądu, który jednak niewiele znaczył dla skonstruowanych z myślą o rajdach w czasie odpływu statkach Mrocznych Elfów. Żaden statek, nawet elficki nie mógł się jednak mierzyć z mocarnymi silnikami Revenge, która gdy już zawróciła wielkim łukiem od wschodu bez problemu doścignęła galerę. Tymczasem prowadzący swój oddział biegiem przez wąskie, żelazne korytarze Revenge, Lothar już w dolnym luku ładowniczym gondoli wykoncypował, iż skoro udało jej się uporać z takielunkiem, straż na ostatnim okręcie musi liczyć więcej niż pół tuzina elfów. Ostrzegłszy swych żołnierzy, stanął jak reszta przy jednym ze stanowisk, przy blasze za którą słychać było huk powietrza i nabijając powtórnie z wielką wprawą ale i zwyczajową delikatnością swoją Astrid, przymocował ją do pleców by mieć wolne ręce i raz jeszcze poprawił wiązania ozdobionej czerwonymi piórami salady, w której stalowym wnętrzu zrobiło się już nieznośnie parno od jego przyspieszonego oddechu.
Wtedy zawyły parowe gwizdki w rogach ładowni i z klapy opadły z hukiem uderzając muszkieterów w twarz gorącym powietrzem, które szarpało ubraniami i włosami, a także zerwało kapelusze tym nielicznym, którzy dotąd zachowali filcowe nakrycia na głowach. Stojący obok szeregowy spojrzał się pod siebie na pokład statku a potem na kapitana pytająco. Lothar chciał uśmiechnąć się do niego, lecz zaraz usta rozwarły mu się w krzyku, gdy jego żołnierz zgiął się w pół obrywając w podbrzusze parą beltów i zleciał prosto w dół, łamiąc którąś z poprzeczek głównego masztu.
- TERAZ! SKAKAĆ EINZ EINZ EINZ! - wydarł się snajper ześlizgując się w dół.
***

Tak gęsta wymiana ognia zapanowała wśród zaciętej walki, jaka rozpaliła się w czasie abordażu na ostatni pozostający na powierzchni statek łowców niewolników, że obie strony zamarły za osłonami - Imperialni, nie mogący za nic wyjść zza skrzyń, beczek i masztu oraz korsarze obwarowani na forkasztelu przy jednej z balist, którą dwoje z nich gorączkowało się by wycelować w unoszącą się nad nimi, bezbronną z tej pozycji Revenge.
Kapitan dotoczył się za stojącą przy grotmaszcie linię skrzyń cuchnących jak woda zęzowa, gdzie gdy już oparł się naplecznikiem o drewno z ukłuciem bólu odnalazł już trzeciego martwego żołnierza. Żal po stracie weterana nie zaćmił trzeźwej kalkulacji Brennenfelda, który w ostatnim momencie zauważył, że leżący na swym muszkiecie człowiek bełt wbity miał w kark, od tyłu...
Kapitan uniósł głowę w górę, gdy w oczy zaświecił mu błysk bełtu. Oficer wrzasnął, lecz zaraz z ulgą ujrzał tylko bolesne wgniecenie na napierśniku. Sam z kolei wycelował w górę swą rusznicę i przez klapę w spodzie bocianiego gniazda ujrzał gorączkowo zmieniającego magazynek kuszy elfa. Krótki szczęk zamka i zaplątany w linę trup wyleciał przez otwór głową w dół, niczym lokalna rasa mniejszych jaszczurek, zwana przez siebie Skinkami, które w swoisty sposób zażywały uciechy, skacząc z gałęzi najwyższych drzew uczepione sprężystej odmiany lian, którą zwały w swej mowie "Banji". Lina takielunku naprężyła się i denat zawisł, wybałuszając jedyne oko o łokieć od hełmu kapitana, kapiąc posoką i kawałkami mózgu z dziury po drugim na poziomy wizjer salady. Inny żołnierz pewnie skuliłby się ze strachu, bądź skrzywił z obrzydzeniem, ale nie weteran jak Lothar, który otarł beznamiętnie hełm, chowając się przed kolejną wymianą ognia gdzie też doczołgał się do niego Hans ze szpadą unurzaną w krwi.
- Herr Oberst, nic panu nie jest ? Słyszałem krzyk.
Brennenfeld stuknął się rękawicą w napierśnik, aż zabrzęczały wszystkie medale.
- Imperialna blacha nie gówno, byle mucha w nią nie wlezie. Jak reszta ?
- Niech to Taal pokąsa, jeśli zaraz czegoś nie zrobimy zestrzelą nam zeppelina! A otwarty szturm mimo przewagi liczebnej skończy się sporymi stratami! - wykrzyczał przez huk czyichś muszkietów zza nich sierżant.
- Na które nie możemy sobie pozwolić! Dziś jeszcze czeka nas szturm i decydująca rozprawa na Wielkiej Kahoonie! - odparł dowódca wypalając z pistoletu z jednej strony skrzyni i gdy posypały się tam bełty, wyjrzał z drugiej, oceniając sytuację.
- Welche Befehlen, herr Oberst ?
- Hans, weź pół ludzi z tyłu, ja resztę z przodu. Załatwimy to na dwie zmiany!
- Jawohl! - zasalutował młodzieniec, odczołgując się na tyły. W doskonałym zgraniu rozproszeni strzelcy skupili się za dwoma osłonami w dwóch grupach.
- Hans, zaczynaj! - wrzasnął zza osłony, po czym pokiwał palcem do leżących obok wojaków.
- Zweite Raden, feuer! - wrzasnął Hans, zaraz zagłuszony przez salwę powstałego zza beczek i lin szeregu.
- Teraz, biegiem!
Pod osłoną dymu i z przygwożdżoną chwilowo ekipą wroga dopadli do osłony kilkanaście kroków dalej. Potem to oni oddali salwę by ludzie Hansa ich dogonili z przeładowaną bronią, i znów powtórzyli cały proces. W końcu wszyscy byli o już skuleni przy schodach forkasztelu. Kapitan uniósł pałasz oraz podjęty od jednego z poległych muszkiet z bagnetem.
- Na moją komendęęęęę... pełna salwa! - wszyscy jak jedne mąż podnieśli się i wypalili, wśród huku dało się słyszeć wrzask bólu bądź dwa, jednak oddział wykonał rozkaz bez wahania - Na bagnety, szarżaaaaaAA!!!!!
Z krzykiem Hochlandczycy wbiegli na schodki i dopadli barierek forkasztelu, wiążąc walką korsarzy, którzy porzucili swe kusze pistoletowe na rzecz ząbkowanych ostrzy i haków. Od napierśnika kapitana i naramienników odbiło się kilka bełtów lecz dowódca z krzykiem wybiegł pierwszy, w ujrzanego przed sobą, składającego się do strzału elfa cisnął muszkietem niczym dzirytem, trafiając ostrzem bagneta prosto w pierś. Na półpiętrze sparował tasakiem cios zaostrzonej kotwiczki, sięgając jednocześnie po drugi pistolet. Umyślnie pozwolił ostrzu miecza elfa ześlizgnąć się bezradnie po płytach jego zbroi, otrzymanej w Altdorfie w pamiętną noc gdy los zmusił go do udziału w wyprawie w tą odległą i niezwykłą część świata, po czym bezceremonialnie grzmotnął go kolbą w odsłoniętą twarz, krusząc żuchwę i zęby. Oficer sprawnie podrzucilł krócicę w dłoni, chwytając ją za wcześniej wykorzystaną jako obuch część i celnym strzałem zdjął Druchii, który właśnie rozbroił jednego z jego chłopaków. Obok Hans odwrócił uwagę korsarza markując pchnięcie bagnetem podczas gdy prawdziwy sztych szpady przeszył łowcę niewolników między oczyma. Wszędzie wokół wymierzane ze wszech stron bagnety dosięgały broniących się pojedynczo korsarzy aż cała siódemka legła skłuta na deski.

Zdyszany oficer odwrócił się wśród pobojowiska, napotykając wzrok jasnowłosego sierżanta.
- Zgrabnie nam poszło, nie sądzicie Eberwald...?
Hans momentalnie otworzył szerzej oczy i z krzykiem wskazał coś za plecami dowódcy. Brennenfeld odwrócił się z brzękiem blach, z przerażeniem widząc jak któryś ocalały korsarz zakrwawioną ręką sięga do spusty naładowanej i wycelowanej w górę balisty...
- Nieeeeeee...!
Dalszą część krzyku pochłonął huk krótki i zaraz po nim głośniejszy, owocujący rażącym rozbłyskiem światła i chmurą wszelakich drobinek, która odebrała kapitanowi wzrok z konieczności zasłonięcia wizjeru w hełmie. Gdy dym opadł ciężko było odróżnić, które kawałki składały się na balistę, a które na elfa. Po drugiej stronie forkasztelu stał za to wyszczerzony przez szpakowaty, czarny zarost Albrecht, ściskając dymiącą się jak kominy nulneńskich odlewni broń o krótkiej, lecz grubej i podziurawionej kilkoma bocznymi otworami lufie, w którą z powodzeniem możnaby wcisnąć pięść.
- Sturmgewehr wzór Lautfaust... mówiłem, że warto było ją przytargać. - rzucił Woundmann unosząc nieco granatnik i spróbował zdmuchnąć dym, lecz przez jego ogrom wyszło to raczej nieudolnie bowiem niemal się zakrztusił.
- Jaaaa... warto było... na tyle warto, że wyjątkowo podaruję ci zaniedbanie bezpieczeństwa oficera, który gdyby nie pancerz zostałby poszatkowany przez odłamki rzadziej, niż mizeria, która służy ci za mózg. Za karę pójdziesz podłożyć ładunek prochowy do ładowni i zwiejesz ostatni zanim wybuchnie. - kaszlący Brennenfeld otrzepał powyginaną blachę - Scheisse... będę musiał teraz znaleźć płatnerza do naprawy przed walką. Ale mniejsza z tym, zebrać rannych, opatrzymy ich na pokładzie Revenge. Potem musimy się jeszcze wrócić po tych nieszczęśników, dzięki którym w ogóle miał miejsce ten niczego sobie tryumf. Ha! W życiu nie zniszczyłem trzech galer mrocznych elfów... mam teraz referencje do marynarki lepsze niż połowa kadetów po Maarsakademie w Marienburgu!
*******

Obecnie

Lothar stał na dziobie gondoli, polerując długą lufę Astrid, aż bez problemu ujrzał w niej odbicie tarczy księżyca.
Odgarnąwszy włosy za ucho przyjrzał się z uśmiechem pod wąsem zdobieniom rusznicy.
- Moja piękna... tyle lat razem, a jednak ja wciąż nie mogę przestać słuchać twego śpiewu. - Hochlandczyk spojrzał na spokojne morze w dole z niemal niedostrzegalną nostalgią - Ty przynajmniej nigdy nie milkniesz w potrzebie. Nie to co niektóre kobiety...
Głośne kroki krasnoluda usłyszał już z daleka.
- Na młot Grungniego! Ależ to była jatka, jeb, pist, trach, siep, martwy elf. Szkoda, że żadnego ostrouchego mie nie zostawiliście oj, jak ja bym mu..! - obnażył swe braki w uzębieniu Drain, uderzając pięścią w dłoń.
- Gdyby te okręty miały pełne załogi gotowe do walki to my bylibyśmy na dnie w kawałkach. A i tak to nie był przyjemny spacerek... straciłem czterech ludzi. Dobrych strzelców, drugich takich nie znajdziesz w Imperium... jeden z nich zostawił czwórkę dzieci w Nuln.
Drain zmieszany uniósł palec, lecz oficer odwrócił się wchodząc mu w słowo.
- Niemniej udało się, ocaliliśmy statek i wiele istnień a plan idzie jak zamyśliłem. Teraz gdy już pewnie Druchii ujrzeli wraki swych statków i schronili się u swych ziomków na Wielkiej Kahoonie... nadszedł czas odbić naszych przyjaciół i waszego kapitana bez ograniczania się ze zniszczeniem.
- I to dosłownie! Patrzaj człeczyno!
Lothar obrócił się za grubym paluchem i ujrzał nad mgłami jakie obsiadły twierdzę mrocznych elfów, od której krążyli nad falami w zasięgu wzroku jak niebo przecina jaskrawoszmaragdowa raca.
- To sygnał! Zdjęli balisty i możemy wlecieć na pełnej leichtes Mädchen! Biegnę postawić na nogi chłopaków!
- A ja grzać silniki! Na Przodków, ależ się będzie działo!


Tymczasem Hernan Cortez, walczący wśród całego desperackiego chaosu jaki ogarnął obozowisko Druchii, gdy dali się złapać w pułapkę przeważającym siłom, wyprowadzonym z jaskiń u podnóża klifów spojrzał z przerażeniem na rosnący w oczach na tle morza statek powietrzny.
Konkwistador aż złapał się za głowę strącając z niej morion.
- ¡Hijo de puta! Chyba dorwali mojego człowieka z racą... na słodką Myrmidię, tylko nie to!
Odkrywca wbiegł na kamień, nagle zupełnie ignorując swoich zarzynanych ludzi i Druchii zamykające intruzów pierścieniem zasadzki w swej własnej twierdzy jak w pułapce szczurołapa. Zerwał z głowy czerwoną hustę i w poczuciu beznadziei zaczął nią machać.
- Zawracajcie, na wszystkich bogów! Putaaaa! Zawracajcie idiotes! Nie zdjęliśmy wszystkich balist.....!

[ Czas dodać trochę desperacji do walki 8) ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Pierwsze natarcie było sukcesem. Grupie Corteza udało się uchwycić przyczółek na wyspie i odrzucić wartowników w kierunku obozu. Impet ataku jednak wytracił się momentalnie, gdy Baleor przysłał posiłki. Marynarze szli powoli do przodu, okupując każdy krzak krwią. Cortez nie miał wyboru i zmuszony był utrzymać pozycję. Wszystko zależało teraz od grupy Pakji uderzającego od północy. Gdyby zawiedli, elfy skierowałyby ku ludziom wszystkie swoje siły, które zamknięte zostałyby w potrzaski przez rozpoczynający się przypływ.
Wtedy to, z rapierem unurzanym we krwi, z dymiącym pistoletem, Fernando zauważył pękatą sylwetkę Revenge sunącą po ciemnoszarym jeszcze nieboskłonie. Konkwistador zaklął szpetnie, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że jego krzyki na nic zdadzą się w ostrzeżeniu załogi, która leciała ku swej zgubie.

Tymczasem uderzenie z północy weszło głęboko w wyspę. Przeciwnik najwyraźniej nie spodziewał się ataku z tej strony, a nieliczne patrole Druchii zostały wycięte w gwałtownych starciach w gęstych zaroślach. Cel był prosty- zagroda niewolników. Po początkowym przyjęciu na siebie ognia elfów Cortez miał otrzymać wsparcie powiększonej o jeńców grupy uderzeniowej Pakji. Opór jednak w okolicy był zacieklejszy, a saurus starszej krwi zmuszony był odesłać swoich skinków wcześniej do unieszkodliwienia balist w północnym i zachodnim rejonie, więc nie mógł oskrzydlić Druchii.
Wtedy doszły go odgłosy walki. Nie daleko na wschodzie, gdzie Cortez salwami ołowiu rozbijał opór, lecz tu w obozie. Najwyraźniej udało się wzniecić powstanie wśród niewolników.
- Broka! VODE AN!- zakrzyknął, a z daleka usłyszał odpowiedź.
Jego wojownicy wychodzili z zarośli, zacieśniając szyki. Tarcze zetknęły się krawędziami tworząc mur, nie pozwalając na skuteczne ataki lekkozbrojnym korsarzom. Zagrożone z dwóch stron elfy rozpoczęły odwrót.

***
Kapitanie, klęska utraciliśmy zagrodę niewolników!
Balaeor nawet nie drgnął. Jego spokojny wzrok wędrował po lazurowej powierzchni oceanu, niepomny jakby wydarzeń tuż obok.
- Jak do tego doszło?- spytał wreszcie głosem spokojnym, choć nie bez niezadowolenia.
- Wśród jeńców wybuchł bunt. Stłumilibyśmy go, lecz nadeszła druga grupa, od północy.
- To doskonałe wieści.
Korsarz zdumiał się.
- Kapitanie?- spytał niepewnie.
- Gdy doniesiono mi, że jesteśmy zaatakowani od strony przesmyku przez grupę złożoną wyłącznie z ludzi, było dla mnie oczywiste, że nie są to wszystkie siły. Zimnokrwiste zwierzęta z pewnością chcą przecież pomścić śmierć wodza i uwolnić sobie podobnych brańców. Atakując zagrodę wykazali się przewidywalnością. Miast uderzyć w samo serce obozu i zniszczyć je, uwolnili najpierw swoich towarzyszy. To dale nam czas na przygotowanie...
- Lecz ich liczebność przez to wzrośnie!
Balaeor spojrzał na podkomendnego piorunującym spojrzeniem.
- Jeszcze raz mi przerwiesz, to zabiję cię- syknął- Poza tym muszą zająć się niezdolnymi do walki jeńcami. To spowolni ich marsz.
- A co z tymi, którzy walczą z dho'ine na wschodzie? Czy rozkażesz wypuścić bestie?
- Nie. Jeszcze nie czas na to.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Wybaczcie miałem dzisiaj wrzucić znowu tekst ale zmęczenie spowodowane czytaniem do czwartej nad ranem areny nr. 34 powoli bierze góre nad motywcją do pisania :)

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ No panowie co z wami ?! Jak nawet piszący magisterkę ma czas coś skrobnąć a wy nie ? :| ]
Obrazek
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Wesołych świąt kochani! :)

Obrazek
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Byqu fajnie że mimo naszego lenistwa w rolepaly-u masz jeszcze entuzjazm na życzenia . No ale serdecznie życze wszystkiego najlepszego na święta i nadchodzący rok :)
Ostatnio zmieniony 24 gru 2015, o 15:39 przez Dziad, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Kordelas
Masakrator
Posty: 2255
Lokalizacja: Kielce

Post autor: Kordelas »

Zdrowia!


Obrazek
Nieważne gdzie patrzy inkwizytor... i tak widzi wszystko!

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Tylko ja nie znam jakiś śmiesznych internetowych obrazków :) ?

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Czy ktoś się reflektuje na podjęcie przerwanej akcji, czy mam ją zakończyć?]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Ja postaram się jeszcze dzisiaj , jakby były jakieś nieścisłości względem planowanego przez Ciebie zakończenia to od razu napisz ]

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Odgłosy walki powoli cichła kiedy Ethan przykryty maskującym płaszczem wolno posuwał się na przód. Puszcza otaczająca obóz z jednej strony , rosła na lekkim podwyższeniu terenu więc elf miał doskonały widok na pole bitwy jakim stała się tymczasowa siedziba Druchii. Z rosnącym niepokojem patrzył na dramatyczną szarże mająca na celu przełamanie obrony w jednym punkcie i danie szansy przebicia się choć małej ilości walczących. Widział nieustraszonych saurusów Pakji , z furią atakujących zabójców wielu jaszczuroludzi , obserwował swoich towarzyszy niewoli którzy mimo braku zbroi i osłabienia tygodniami niewoli odważnie atakowali pozycje mrocznych elfów. Tracę tylko czas.Mam ważniejszą misje do wykonania pomyślał widząc stojącego za drugą linią korsarzy dowódce całej wyprawy. Pozłacana zbroja i wysoki , ozdobiony krwisto-czerwoną kitą wyglądały imponująco , ale dla zwiadowcy szkolonego właśnie do likwidowania takich celów. Etchan podszedł jeszcze kilka kroków i zajął pozycje. Oparł się o drzewo i naciągnął łuk. Instynktownie wykorzystał zachodzące za jego plecami słońce i największą broń jaką było pozostanie w bezruchu. W takiej pozycji był właściwie niewidoczny , długi , pokryty liśćmi i trawą płaszcz , kaptur i chusta zasłaniająca większą część twarzy i otoczenie sprawiało że byłby niewidoczny nawet dla osoby stojącej kilka metrów od niego. Spokojnie wycelował , nucąc pod nosem fragment "Pieśni o Łowcy" : " Nie ma emocji - jest spokój , nie ma arogancji - jest wiedza , nie ma chaosu - jest równowaga". Te powtarzane wielokrotnie zdania , zawsze pomagały mu powstrzymać nerwy i opanować uczucia. Dokładnie wycelowana strzała już miała zakończyć okrutny żywot wrogiego watażki a napięta do granic możliwości cięciwa zaraz miała wydać stłumiony odgłos zwiastujący kolejnego zabitego. Lecz Etchan usłyszał coś co go zaniepokoiło , dwie pary ciężkich butów i cichy odgłos oporządzenia. Korsarze tylko skąd oni się tu do cholery wzieli ? Pomyślał szybko elf słysząc zbliżające się kroki. Gdy obliczył że są około trzech metrów od miejsca w którym stał , błyskawicznie przekręcił się i puścił lekko obolałymi od długiego wyczekiwania palcami cięciwe. Strzała z ohydnym odgłosem przebiła tchawice pierwszego korsarza , który upadł oblany krwią. Drugi z nich od razu ruszył na Etchana , dobywając w biegu zakrzywionej szabli. Wykuty na wiecznie zielonej Polanie Rzemiosła długi sztylet skrzyżował się z pokrytym zadziorami mieczem wykutym w kazmatach którejś z mrocznych twierdz w Narggaroth. Leśny Elf uniknął zamaszystego cięcia i sam odpowiedział szybką kontrą którą zostawiła sporą bliznę na plecach korsarza. Bardziej od samego bólu , rozwścieczył mrocznego elfa fakt, że jego marny kuzyn , godny jedynie roli niewolnika ośmielił się stawiać opór lepszemu od siebie. Równocześnie zarzucił na Asrari swój płaszcz z gadzich łusek , drugą ręką pchnął prosto w brzuch i pchnął go barkiem. Etchan-owi wprawdzie udało się sparować cios szablą i odrzucić ciężki płaszcz lecz nie mógł już zapobiec obaleniu na ziemie przez rosłego przeciwnika. Druchii przygniótł go całym ciężarem ciała i zaczął , mimo oporu przybliżać szablę do piersi Etchana . Nie uda mi się , jest po prostu silniejszy] gorączkowo myślał elf , pot zalewał mu twarz zaczynał widzieć plamki przed oczami. Widział tylko okrutne , zimne oczy swojego przeciwnika. Gdy już prawie czuł lodowatą stal przebijającą płuca postanowił spróbować jeszcze jednego chwytu . Z całej siły rąbnął przeciwnika kolanem w krocze , a gdy napór na chwile zelżał wolną ręką wyszarpnął strzałę z kołczanu i wbił aż po lotkę w szyję korszarza. Druchii momentalnie zwiotczał i zaczął gwałtownie krztusić się krwią, Etchan szybko zrzucił ciało z siebie i drżącymi rękami podniósł łuk. Szybko wycelował w właśnie mającego dobić leżącego marynarza przywódce mrocznych elfów . To za tą wioskę którą zabiłeś myślał wypuszczając strzałę. Trafił prawie idealnie , w łączenie zbroi trochę nad obojczykiem. Elf w zbroi wrzasnął z bólu i upadł na ziemie. Widząc to tłum atakujących wydał okrzyk radości i z jeszcze większą furią zaatakowali elfy. Te czując że to starcie mogą przegrać , rzuciły się do ucieczki z zamiarem zamknięcia bramy oddzielającej „kwatery” niewolników od głównego obozu. Ale nie przewidzieli że czasem przeciwnicy są po prostu szybsi. Większość zginęła zanim dobiegli do palisady , reszta szybko podzieliła los swoich kompanów. Ludzie i Saurusi szybko wybiegli przez dziurę w zewnętrzej palisadzie i pod jej osłoną postanowili się przegrupować. Mimo tego zwycięstwa elfy nadal posiadały duża przewagę liczebną i nie zamierzały się poddać. To wszystko widizał zmęcznony Etchan który dobiegł do najbliżyrzych zabudowań , w których jak zauważył znajdowały się klatki z drapieżnymi zwięrzętami. Więc niech rozpęta się piekło Myślał otwierając największą z nich.

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Gdy tylko kolejny adiutant odbiegł w stronę huczącej od walki twierdzy, tak kontrastującej ze stojącym nad gładką taflą wody ze stoickim spokojem Baelorem Barrithylem, z cienia pobliskiego, zarośniętego skorupiakami i porostami wraku galery wychynął bezszelestnie cień, odziany we wspaniałą kolczugę z błękitnych łusek i wygoloną połową głowy. Powiewając resztą włosów posplataną w drobne warkoczyki Druchii zatrzymał się o sztych ostrza za plecami renegata, który w tym właśnie momencie odwrócił się z kpiącym uśmiechem.
-Och, kapitan Ariensis właśnie miałem po ciebie posłać. -przywitał się Baelor, podszywając głos lodowatą pogardą- Dlaczego nie walczysz razem ze swoimi kamratami ?
-Jak śmiesz?! -warknął drugi korsarz, morskie tatuaże na jego twarzy pozwijały się jak żywe. Był ostatnim z trzech kapitanów, którzy rano przeprowadzili brawurowy atak na jaszczuroludzi i orków, a teraz gdy to latające diabelstwo zniszczyło ich statki musieli schronić się u zdrajcy po którego głowę przybyli na te wyspy- Krwawa Shadya poległa w boju, jakiś Asrai przed chwilą zastrzelił Yekhala, zostałem ci już tylko ja... renegacie!
-Dlatego dziwię się, że nie jesteś ze swoimi w boju, prowadzą kluczowy atak od tyłu przeważającą liczbą, potrzebują wodza. -odparł nawet nie przestając krzyżować rąk za plecami Baelor.
-A ja dziwię się, dlaczego pozwoliłeś temu Asrai uwolnić niewolników i podejść tak blisko tym prymitywom z dżungli. Poświęcasz moich i własnych żołnierzy.
-Twa naiwność jest równie głęboka jak paszcza węża morskiego. Owszem, złapani przez was i mnie niewolnicy nie są słabi i na targach osiągnęliby niezgorsze ceny, lecz ja nie przypłynąłem pół świata po jakieś tłuste płotki. Mnie interesują najlepsi z najlepszych, okazy unikatowe w gatunkach. Zapewne wiesz, że mój brat, Baeloth Barrithyl organizuje wkrótce igrzyska jakich świat nie widział? Ci złapani niewolnicy posłużyli za znakomitą przynentę na swoich silniejszych i sprytniejszych towarzyszy. Za kilka godzin i jednych i drugich powiązanych przeteleportujemy do kazamatów pod Karond Kar.
-Teleport..? A więc to tak zamierzasz umknąć z wyspy? Ten brak statków to tylko przykrywka?! -Ariensis wskazał na potrzaskane wraki wzdłuż klifu. -Baelor milczał- W takim razie ja mam lepszy plan. Przejmę dowodzenie, wyrżnę atakujących i wykorzystując tą bazę zamienię te wyspy w szczającą złotem faktorię. Ponoć moi ludzie widzieli tu kopalnie kamieni szlachetnych, niewolnicy znakomicie się w nich sprawdzą... a z magicznym połączeniem do Naggaroth surowiec będzie płynął jak rzeka górska.
-Śmiały plan, masz czym go poprzeć?
-Owszem. -Ariensis dobył ząbkowanego miecza nabijanego w jelcu zębami rekinów i skoczył z zamaszystym cięciem na plecy renegata. Baelor minimalnie usunął się z trasy cięcia, nie dobywając jednak broni. Wściekły korsarz ciął jeszcze raz, krótko i ukośnie, Barrithyl jednak jakimś sposobem odchylił się poza zasięg ostrza, które brzęknęło tylko o ozdoby wplecione w długie, czarne włosy kapitana. Przed następnym sztychem Baelor odskoczył nad sam brzeg morza i wyszczerzył się szyderczo. Rozeźlony do ostatniego Ariensis zaatakował z naskoku z głośnym okrzykiem. Szybciej niż zarejestrowało to oko, na moment przed rozpłataniem własnego gardła Baelor zszedł z piorunującą szybkością z linii ataku i podcinając lądującego Druchii wymierzył mu potężnego kopniaka w plecy. Zaskoczony Ariensis wylądował z pluskiem, wzburzając gładką taflę czarnego jak noc stawu.
-Zauważ, kapitanie że dałem ci trzy szansy. To o jedną więcej niż każdemu innemu dotąd. Niestety rozczarowałeś mnie.
Zanim szamoczący się w mokrym płaszczu Ariensis zdążył wstać na mulistym dnie, woda w całym stawie nagle pękła jak rozbijane lustro, kotłując się wokół elfa, który zaczął rozglądać się wokół z niepokojem. Wtedy z toni wyrosła oślizgła, podłużna głowa jakiegoś czarnego gada o wielkich kłach, zamykając się na nodze kapitana, wokół którego równocześnie owinął się długi, wężowy ogon łuskach ostrych jak klingi, które rozpruły jego kolczugę. Wrzeszczący łowca głów szarpał się i wrzeszczał, zanim druga paszcza nie wystrzeliła na kilka metrów w górę za jego plecami i zamknęła się na jego głowie i barkach. Z obrzydliwym chrzęstem wciąż szarpiący się trup został rozerwany na pół, przez dwa młode węże morskie, które zaczęły walczyć o co lepsze kawałki mięsa.
Baelor który stał tuż poza zasięgiem bryzgającej posoki uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym zagwizdał.
-Wychodźcie na ląd moje piękne drapieżniki. Reszta menażerii już ucztuje, a więcej świeżego mięska czeka na na plaży...
********

Dzięki odsieczy uwolnionych jeńców i Ethana oraz śmierci jednego z kapitanów, skurwysyna, który sam nadzorował wyrżnięcie wioski Sanguax już witający się ze śmiercią Estalijczycy odetchnęli z ulgą. Zasadzka o mało co kosztowała ich życia. Mimo przerwania w kilku miejscach powłoki balonu, Revenge wciąż zbliżało się nie tracąc wiele na wysokości. Celny ogień snajperów Brennenfelda ściągnął obsługi ostatnich balist zanim zdążyły poczynić większe szkody. Wiktoria była w zasięgu wzroku mimo pełnych sotni Druchii wciąż zwartych w walce z orkami, jaszczuroludźmi Pakji i zawodnikami.
Wtedy ni stąd ni z owąd szyk korsarzy na lewej flance, załamał się i rozstąpił. Druchii z przerażeniem ustępowali miejsca sunącej na czterech łapach potworności o wielu wężowych głowach, wydających całą kakofonię syczenia. Bestia brutalnie chwytała w szczęki walczących w pobliżu z zapamiętaniem orków, rozrywając ich na członki między wijącymi się szyjami. Gdzie indziej między nogami walczących prześlizgnął się wielki, czarny wąż o błonowych grzebieniach po bokach łba i w samym środku walki wywinął się w górę, unosząc pod księżyc majtające z pomiędzy wielkich kłów nogi i ogon jakiegoś rosłego saurusa. Z kolei tuż nad osłaniającymi się za tarczami korsarzami w centrum pola bitwy, wśród zawodzącego wrzasku na wężowym odwłoku wzniosła się groteskowa, na wpół humanoidalna sylwetka Medusy, której twarz okolona wężowymi pyskami jak lokami wyrażała potworność, skontrastowaną z uwodzicielską gibkością zgrabnego tułowia. W następnej chwili pobliskie Druchii przestały walczyć i skryły się za płaszczami z łusek, zaś zdziwione saurusy i skinki stojące przed obliczem tej potwory znieruchomiały na wieki jako popękane rzeźby z kamienia.
Oniemiały Cortez cofnął się krok w tył, a krzyk zamarł mu w gardle gdy upadł, przez coś oślizgłego owiniętego wokół jego buta. Z wody za nim wypadła ociekająca śliną i pianą morską paszcza kolejnego węża, który rozdziawił ją szykując się do połknięcia bezradnego człowieka. Wtedy nad Nidhoggiem wyrósł kolejny wężowy kształt, ten w odróżnieniu od niego jednak ubarwienie miał jaskrawo jasne i... niósł na grzbiecie opancerzonego jeźdźca.

Solhir z demonicznym sykiem owinął się wokół czarnego węża z Naggaroth, zaś długa zakrzywiona klinga Sephiriona wbiła się w grzbiet między kolcami grzebienia kostnego, wychodząc paszczą. Czempion Slaanesha przeklinając po raz setny ściekającą z niego kaskadami brudną, słoną wodę szarpnął z całych sił za miecz, odciągając paszczę potwora od nastraszonego południowca, po czym błyskawicznym ruchem obrócił rękojeść, wycinając ją bokiem z cielska stwora i zamaszystym łukiem powrotnym ściął głowę karłowatego węża morskiego.
Kilka bełtów odbiło się od połyskujących przez pokrywającą je wodę w świetle księżyca blach zbroi oraz hełmu z oklapłym na bok grzebieniem włosów, lecz Aethelfbane odrzucił tylko głowę w tył wybuchając śmiechem.
-Czujecie już strach ostrouche, śmiertelne robaki?! -błyszczące w wizjerze hełmu czarne oczy potoczyły po wahającej się linii korsarzy przed niedobitkami ludzi Corteza- Mój pan będzie dziś ucztował na waszych wijących się, wrzeszczących DUSZACH!
Czując jak pulsujące pod zbroją piętno Slaanesha wypełnia jego żyły ekstazyjnym wigorem, białowłosy spiął wierzchowca niczym wężowa błyskawica pojawiającego się między Druchii, równocześnie z ukąszeniami zatrutego języka demona i powalających korsarzy zamachach jego ogona w ruch szło półtorametrowe ostrze, bryzgające spod swej klingi artystycznymi rozpryskami posoki i posyłające w powietrze odrąbane dłonie, palce i rozpłatane czerepy oraz wnętrzności, wyrywane smagnięciami trzaskającego bicza. Gdyby nie był tak przemoczony piekącą w skórę słoną wodą, a powiewająca zwykle grzywa srebra nie leżała mokra, przyklejona do naplecznika Sephirion mógłby pokusić się o stwierdzenie, że to idealna walka, o jakiej marzył od czasu wyruszenia na tę przeklętą Arenę. Wreszcie był w swoim żywiole.
Zmasakrowane niedobitki niezdolne stawić skutecznie czoła tak demonicznie szybkiemu i zabójczemu wojownikowi pierzchły w popłochu szukając ratunku w pobliżu swoich bestii, pech jednak chciał że te nie całkiem odróżniały wroga od panów i niejeden trafił do wężowych gardzieli zwierzątek Baelora. To postawiło w końcu nie mogącego znaleźć wśród Druchii żadnego dowódcy lub morderczego czempiona Sephiriona, otoczonego zewsząd walczącymi naprzeciw kłapiącej licznymi paszczami hydry, której piersi sterczała obsydianowa włócznia, zdaje się niezbyt przeszkadzająca maszkarze. Solhir zasyczał bojowo, zaś Sephirion wyszczerzył się.
-Ach, z takim potworem jeszcze nie walczyłem, choć na Pustkowiach ubiłem niemało. Czas zobaczyć jakie nowe doświadczenia ma w zanadrzu to wielogłowe stworzenie!
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Nie chce pośpieszać ale kiedy mniej-więcej zakończymy ten event ? ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Włączam się nieco czynniej do akcji, by nadać jej sensowniejsze tempo.]


Dobry myśliwy zna swoją zwierzynę. Jej zwyczaje, jej habitat. Bada ślady, szuka leża i czeka na sposobność do ataku. Cierpliwością i planowaniem zwycięża swą ofiarę.
Znakomity łowca również posiada te cechy. Wyróżnia go jednak umiejętność adaptacji. Zaskoczony, reaguje. Zdarza się bowiem, że osobnik jest nietypowy, lub napotyka nie taką zwierzynę, jaka przypuszczał...

Pakja z pewnością nie spodziewał się użycia morskich bestii w boju. Atak momentalnie załamał się w tym miejscu. Widząc to, weteran momentalnie zarządził odrót. Z pozoru bezwładna ucieczka w gęstwinę drzew okazała się pułapką dla tych z elfów, którzy widząc umykających wrogów podjęli pogoń. Wśród konarów palm i korzeni magrowców ci mniej doświadczeni Druchii spotkali swój koniec.
To tu, w naturalnej twierdzy, gdzie morskie bestie nie śmiały się zapuścić Pakja przemyślał szybko sytuację. Jego wojownicy nie dysponowali orężem zdolnym szybko zgładzić potwory, a długa i wyczerpująca walka oznaczała ciężkie straty. Zwłaszcza przy osłonie bestii przez obecne elfy.
To był przełomowy moment w życiu saurusa. Dotąd posłuszny był rozkazom swego wodza. Zdarzało mu się udzielać rad, jako jego prawa ręka, często dowodził mniejszą grupą wojowników... To jedak była dla niego nowość. Prócz swych wojowników, musiał brać pod uwagę uwolnionych brańców, gladiatorów i ludzi Corteza.
Wtedy to ujrzał jak przeciw elfiemu dowódcy wyjeżdża czempion Chaosu. Demoniczny wierzchowiec stanął naprzeciw morskiej hydrze. Decyzja była szybka i pozornie zaskakująca.
Saurusi ruszyli szturmem na chroniących Baelaora Druchii. Mieli pochwycić kogo się da, resztę zabić. Sam Pakja miał w planach interwencję w pojedynek dwóch znienawidzonych ciepłokrwistych. Zachowanie mogące mylnie być zinterpretowane za wsparcie, bądź wprowadzenie w życie maksymy "Wróg mojego wroga..." wynikało ze znajomości natury Chaosu przez Starokrwistego. Czempion miał istotnie duże szanse na powalenie i zgładzenie elfa, co zapewni mu łaskę swego patrona. Tym większą, im wspanialsze będzie jego dzieło. Przeto "pomoc" Pakji umniejszy rangę pojedynku. Na to liczył saurus.

***
Kanaak wywijał improwizowaną maczugą na lewo i prawo, prowadząc orków w bój. Odejście saurusów pod skrzydła Pakji i ludzi ku swoim umniejszyło zdolności bojowe grupy, lecz nie wyłączyło ich z walki jako bezużytecznych. Wsparci morderczo precyzyjnym ostrzałem Etchana, Kanaak rozbijał pozbawione dowódcy grupy Druchii. Niestety, natarcie morskich potworóm mocno wykrwawyły zielonoskórych, którzy mimo to się nie ugięli. Zepchnięci w kierunku oddziału Corteza, dali odpór atakującym Estalijczyków elfom, stwarzając potrzebny muszkietom dystans.
Konkwistadorzy, których kapitan już drugi raz cudem uniknął śmierci, wpierw ocalony przez chaosytę, teraz przez orków, rozważalj otwarcie do nich ognia. I zielonoskórzy skorzy byli do walki przeciw "suabym ludziom". Kanaak jednak nie pozwolił na to. Orkowie go usłuchali, bowiem w tygodniach niewoli zdobył sobie ich posłuch i szacunek.
Pozostawiając ludzi w centrum, Kanaak poprowadził orków przeciw prawemu skrzydłu Druchii. Z donośnym "Waaaaaagh!" zieloni wrócili do gry.

***
Z tarczą wzniesioną wysoko Pakja osłaniał się przed morderczym urokiem meduzy. Ta zwinnie umykała przed nim, nie pozwalając na skrócenie dystansu.
Wtem jej ogon wstrzelił do przodu, owijając się wokół nogi wojownika, by silnym szarpnięciem obalić go na ziemię. Jednak saurus był znacznie cięższy od człowieka i próba powalenia go zakończyła się fiskiem. Potężna maczuga zmiażdżyła wężowy ogon, a medusa wydała z siebie przeszywający skrzek bólu. Pakja nastąpił wolą nogą na nią, wbijając weń swe szpony. Złapana we własne sidła potworzyca próbowała jeszcze umknąć, lecz saurus przyciągnął ją ku sobie. W desperackim odruchu meduza znów urzyła swego petryfikującego wejrzenia z bliska, lecz ciężka tarcza grzmotnęła ją w twarz, masakrując delikatne kości. Łapiąc z tyłu za wężową głowę, Pakja oderwał ją wraz z kręgosłupem, wymachując makabrycznym trofeum nad łbem.
Wreszcie otworzył sobie drogę do celu. Sepphirion zdążył już się zewrzeć z Baelaorem...
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ @Byqu , Czy pierwszą runda walk już minęła ( zginęło 3 zawodników ) ? W sensie kiedy dowiemy się jakie będą następne pojedynki.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Połowa (4) pojedynki tej rundy za nami. Zaraz kończy się bitwa z elfami, potem walki pójdą szybciej. Ogłoszenie zaraz po evencie.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Time for a Kill Steal..! 8) ]

Lothar zaparł się nogami o stalowe szczeble w podłodze pokładu gondoli, zwykle służące by blokować w miejscu łożyska armat. Statkiem na szczęście nie trzęsło na tyle mocno by wywrócić gondolę zeppelina do góry dnem, (choć nie raz było blisko). Wprawdzie przekleństwom i modlitwom do bogów nie było końca gdy sygnał okazał się przedwczesny a w stronę delikatnego balonu poszybowały liczne żeleźce z zadziorami, lecz jak nie raz w życiu ocaliła ich krasnoludzka przemyślność. Zamiast wiązać całą substancję lotną w jednym pęcherzu, wypełniono go setkami baniek wielkości człowieka, wśród których pociski poczyniły wprawdzie straszliwe spustoszenie, lecz poza znaczną utratą wysokości, wstrząsami i wypełnieniem powietrza wokół dławiącym, lotnym gazem, po którym zadziwieni krzykami kamratów muszkieterowie nabrali przekomicznie piskliwych głosików nie stało się nic gorszego.

Mimo to ich życie wisiało na włosku, gdy Revenge powoli wpływało nad wyspę i toczącą się na niej walkę, toteż z irytacją spowodowaną własnym głosem, który wprawił podkomendnych w równie piskliwy śmiech rzucił rozkaz do zmasowanego ostrzelania załóg ostatnich balist, które zaraz musiały paść trupem, bądź porzucić swe machiny na rzecz osłony przed deszczem śmiercionośnie precyzyjnego ołowiu.
Wtedy, kończąc wsypywać do swej Astrid nową miarkę prochu z ładownicy kapitan Brennenfeld ujrzał w dole na środku bitwy charakteryzującego się nie do pomylenia z niczym pewnością siebie i okrutną charyzmą elfa, wybiegającego ze zdziwieniem w środek bitwy z parą obnażonych sejmitarów.

Baelor osłupiały patrzył jak najbardziej rozpieszczane okazy z jego menażerii padają pod razami tych brutali na żołdzie jaszczurców.
- Nieeee!!! Moje zwierzątka! Moje piękne zwierzątka! Zróbcie coś wy bezużyteczna karmo dla krakenów!! - wydarł się do swych korsarzy, zdałoby się bezradnie kręcących się wokół wroga, gdy na ich wodza natarł korzystający z okazji plemiennik Pakji. Barrithyl łańcuchem który łączył oba jego ostrza zablokował cios macahuitla nacierającego saurusa po czym owinął go wokół oręża wroga, przechodząc zwinnie pod jego gardą i krzyżowym ciosem wypatroszył miękkie podbrzusze gada. Zza padającego dzikusa ujrzał jakiegoś jaskrawo opancerzonego chaosytę z długimi, białymi włosami spadającymi kaskadami spod hełmu, bez opamiętania szlachtującego jedną z jego hydr z grzbietu wężowatego wierzchowca.
Kapitan zakrzyknął wściekły do Sephiriona, zwracając uwagę wojownika.

Tyle wystarczyło znajdującemu się wiele stóp wyżej Lotharowi, który sylwetkę Baelora oglądał już od dłuższej chwili przez szkiełka celowniczej lunety na szczycie swej rusznicy.
- Uśmiechnij się... du Mutterschwanzer...
Zaraz po tym jak oficer pociągnął za spust, po twarzy dowódcy wroga spłynął strumyk krwi, a fragmenty czaszki i skrawki szarej tkanki bryznęły krótko wokół. Elf upuszczając broń, przekręcił lekko głowę z zastygłym obliczem i padł jak długi na piasek, świecąc krwawą wyrwą spomiędzy skołtunionych włosów.
- Dorwany! - zakrzyknął wesoło Lothar, mechanicznie opierając rusznicę przy bucie, ucałowując jej lufę i zrywając z siebie hełm, którym wraz z czerwoną kitą zakręcił nad głową wśród wiwatów jego ludzi.
Wtedy z miedzianej tuby popłynął znów charkotliwy bas jednego z dawijskich braci.
- Ej człeczyny, właśnie jesteśmy tuż nad sporą grupką całkiem ciasno zbitych golibrodów, okazja jakiej szkoda marnować na Grimnira!
Lothar nachylił się nad sąsiednią tubą o nieco węższym przekroju.
- Jasne, ale co mamy zrzucać, jak materiałów wybuchowych nie chcieliście zabierać na pokład ?
- Ni wim, wymyślcie coś... tak w ogóle to czemu tak śmiesznie mówicie, głosy macie cieńsze niż elfie zasrańce po kastracji, he he.
Do zirytowanego kapitana podbiegł co sił w nogach Albrecht, umazany prochem na spoconej, bladej twarzy.
- Herr Oberst, mamy jeszcze jeden ładunek który oszczędziliśmy przy zatapianiu okrętów i pudło rac sygnałowych.
- Trudno... podpalać i przez burtę chłopaki!

Pomiędzy sformowanych w ciasny blok pawężników i kuszników korsarzy spadła sycząca jak gejzer przed wytryśnięciem ciężka skrzynia, już na starcie miażdżąc czaszkę chorążemu załogi, obalając wraz z nim w centrum formacji banderę okrętu, reszta zaś ledwo zdążyła spojrzeć na to coś z nieba, gdy głośna eksplozja rozrzuciła ciasno zbitych Druchii, zabijając z miejsca najbliższe pół tuzina oraz parząc i oślepiając resztę strzelającymi we wszystkich kierunkach jaskrawo jasnymi, warczącymi kulami światła, ciągnącymi za sobą kolorowe ogony. Nagła fala blasku zalała pole bitwy, iluminując je dziesiątkami barw i skupiając na chwilę uwagę wszystkich walczących.
Obrazek

- Całkiem... całkiem to ładne... - przyznał, wyglądający przez nadburcie Brennenfeld, podkręcając wąsika.
- Herr Hauptmann, właściwie to mamy już po północy... - wtrącił oglądający się na kwarcowy, krasnoludzki zegar wmontowany w ścianę obok zejścia pod pokład Albrecht.
- I cóż z tego ?
- Jak to co ?! Toć to historyczny moment... mamy nowy rok... 2516!
- W takim razie mamy za co wypić poza dzisiejszym tryumfem! - ogłosił Hans nadchodzący z parą bukłaków z winem - Elfy idą w rozsypkę, a nam udało się przeżyć kolejny rok, czas to uczcić!

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Od tego momentu sprawy potoczyły się szybko. Wraz ze śmiercią swego przywódcy i gdy jego hydra w końcu padła martwa na piach, wreszcie nadeszło nieuniknione. Elfy poszły w rozsypkę. Ich główny obóz, ostatni punkt oporu został wzięty niemal bez strat. Nie było bohaterskiej obrony do ostatniej kropli krwi, atakujący nie odkryli zrabowanych skarbów. Miast tego oczom ich ukazał się obóz pełen chorych i umierających. Kilka tuzinów elfów Druchii, bez swych kolczug i płaszczy z łusek morskiego węża, bez zakrzywionych kordelasów i marsowych min. Wielu z nich żywe szkielety.

Pakja przechadzał się po obozie w towarzystwie Corteza i Etchana. Bitwa właściwie się zakończyła, zaś atakujący dobijali pojedynczych korsarzy, którzy w rozpaczliwym zrywie rzucali swe życie na szalę. Większość z nich patrzyła na niego nienawistnym spojrzeniem, zbyt słabi, by unieść choćby głowę. Inni, trawieni tropikalną gorączką, nawet nie rozpoznawali iż ich obóz został zdobyty, w majakach wyciągali ku niemu ręce, wypowiadając obce mu imiona.
Widział elfa pogrążonego w niezmąconym spokoju, na klęczkach, z zamkniętymi oczami. Oddychał powoli i głęboko, jakby medytował. Obok ktoś ściskał ciało, któremu kula z muszkietu urwała pół twarzy, opłakując rzewnie tą stratę.
Jakiś marynarz przykucnął przy leżącym elfie. Ciemna plama rosła na torsie Druchii, lecz ten zdawał się na to nie zważać. Jego wzrok spokojnie wbity był w niebo. Estalijczyk spojrzał w górę i uśmiechnął się krzywo. Ku krążącym po błękitnym niebie ptakom.
- Już czekają na wyżerkę- zakpił mężczyzna- Wpieprzą cię całego, zostawiając tylko kosteczki.
Elf nie odparł. Jego oczy krążyły za coraz większymi czarnymi punktami padlinożerców.
- Z góry widzą cię tylko jako kawał mięcha.
Poszli dalej.

Saurusi wiązali właśnie pochwyconych w boju wojowników. Gadzi wojownicy ignorowali elfy zastane w obozie. To była słaba zwierzyna. O zręczności wojownika decydowało pochwycenie żywego wroga w ogniu walki. Z kolei ludzie Corteza przeszukiwali obóz w poszukiwania łupów. Oręż, pancerze... Ku ich zawodowi nie znaleziono kosztowności. Niektórzy zadowalali się wyrwanymi trupom zębami.
- Skąd to się bierze...- szepnął Etchan- To bezmyślne okrucieństwo...
- Que?- rzucił rozproszony Cortez.
- Nic d'hoine, nic...
Huk wystrzału targnął powietrze, gdy ktoś dobił rannego elfa. Pakja schylił się nagle. Z kurzu, piachu i resztek płótna czyjegoś namiotu podniósł drewniany drąg. Patrzył weń długo. Dopiero po chwili Etchan poznał, że to, co wziął za element konstrukcyjny, był w rzeczywistości tewhatewhą, należącą ongiś do Xothala.
Wtem drgnął, gdy czyjaś ręka złapała go za kostkę. Spojrzał w dół. Druchii wołał go słabym głosem. Oczy jego zachodziły powoli mgłą.

Pakja ścisnął mocniej oręż w ręku. Było już po wszystkim. Uwolnił pojmanych braci i pomścił poległych. Dziś wieczorem uczci Przedwiecznych. Lecz co potem?
Po chwili namysłu postanowił zanieść symbol władzy Xipatiemu i kontynuować turniej. Słowo dane przez wodza nie traciło mocy po jego śmierci. W międzyczasie duchy wskażą jego następcę.
Pakja jeszcze raz spojrzał na pobojowisko. Splądrowawszy obóz ze wszystkiego, co mogło mieć jakąś wartość, ludzie rozpoczęli już powrót do wioski obładowani łupami. Orkowie zdążyli już zniknąć. Kilku gladiatorów snuło się jeszcze po obozie.
Weteran wysłał część swych wojowników wraz z jeńcami do wioski i nakazał przygotowania do wieczornej ceremonii. Reszta miała zgładzić rannych i chorych elfów.
- Nie godzi się!- zaprotestował ostro Etchan, spoglądając bez strachu w oczy dużo większego saurusa.
- Odstąp, cho- rzekł spokojnie Pakja- Myślisz, że darowujesz im życie, skazujesz ich jednak na powolny koniec z głodu i chorób. My zapewnimy im szybką śmierć.
Asari ustąpił, kiwając głową na znak aprobaty.

***
Tego wieczora zapłonął wielki ogień przed świątynią. Sanguax świętowało wielkie zwycięstwo. Co prawda wciąż wiele domostw było zniszczonych, a niektórzy zawodnicy zmuszeni byli spać razem, lecz w niepamięć odchodził ten fakt, gdy zmęczeni i głodni po ciężkim boju wojownicy zostali powitani jadłem i napitkiem. Świeża woda, słodkie owoce i mięsiwo pokrzepiły gladiatorów. Największą jednak atrakcją okazało się wyrycie na kamiennej tablicy kolejnych imion.

Hans Buba vs Razandir z Klifu
Harald "Dźin" Trescow vs Wesoły Jack
Merxerzis vs Erwin von Wador
Skgarg vs Ghorm
Nadia vs Francis von Drake
Lothar Brennenfeld vs Sepphirion Aethelfbane
Skit vs Etchan
Gii Yi Xingam vs Jegorij Pałładijinowicz


Wrota świątyni u szczytu piramidy znów stanęły otworem, a obleczony w koronę z piór Xipati przyjął od zwycięskiego Pakji odzyskaną tewhatewhę. Kapłan uniósł ją w górę na znak przychylności duchów. Jaszczuroludzie ryknęli radośnie.
Potem przyprowadzono jeńców. Druchii wcześniej odarto z szat i wymyto, a następnie wymalowano farbą. Teraz stali powiązani niczym owieczki, milczący, wymalowani w biało- czarne pasy. Z pierwszym światłem księżyca zadudniły bębny, zaterkotały grzechotki i świsnęły piszczałki. Dwóch saurusów pochwyciło pierwszego elfa i rozłożyło go na kamiennym stole. Najwyższy kapłan wzniósł modły w starożytnym, nieprzyjemnym dla ucha ciepłokrwistych języku i wzniósł obsydianowy sztylet ku niebu. Prosił Soteka, by przyjął ofiarę z krwi i serc i zapewnił krainie dostatek.
Czarne ostrze opadło, otwierając tors elfa. Ręka kapłana zagłębiła się w ciało nieszczęśnika, po czym wystrzeliła do góry, prezentując świeżo wydarte, wciąż bijące serce. Elf zdążył jeszcze wrzasnąć z przerażenia nim umarł.
Strach padł na dotąd opanowanych, posępnych, lecz stoickich Druchii. Kapłan cisnął wydartą ofiarę w ognień, zaś słudzy znieśli truchło z piramidy.

Niektórym to mogło obrzydzić kolację. Zwłaszcza, gdy w geście szacunku Pakja wręczył Lotharowi odrąbaną głowę |Baelaora, którego wprawny strzelec położył dziś rano.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Uczta trwała już w najlepsze gdy gąszcz rośli na skraju wioski rozchylił się wypuszczając z swoich objęć ogra z małym gnoblarem na ramieniu i nadzwyczaj skąpo ubraną elfią czarodziejką na grubym konopnym sznurze.
Skgarg smętnie powłóczył nogami w zgliszczach spalonych domostw. Ożywił się dopiero gdy jego nozdrza pochwyciły wyraźny zapach mięsa i tutejszych przypraw. Szybko dotarł na główny plac gdzie zawodnicy i mieszkańcy ucztowali w najlepsze. Kilku przerwało tą czynność by zobaczyć co to znowu wypluła dżungla.
Ogr ogarnął mętnym wzrokiem cały plac, co jakiś czas zatrzymując wzrok na potężnych porcjach jadła. Jego oczy ujrzały wreszcie potężną sylwetkę Pakji.
- Ej koleżanko. - Ogr popatrzył z pogardą na elfią czarodziejkę. - Zaraz się dowiem co z tobą zrobić więc jeśli nie chcesz skończyć jako wioskowy "tańczący niedźwiedź" lepiej siedź cicho.
W odpowiedzi elfka splunęła tylko pod nogi olbrzyma.
- Twardaś, ale to dobrze.
Skgarg ruszył w stronę ucztującego saurusa.
- Dobra bitwa. Co z nią zrobić?
- Jak ty ją w ogóle schwytałeś?
- Ten ty o gnoblar podrzucił jej mały prezent. Ot taki mały zakłucacz czarów, a ja zrobiłem resztę. To co z nią zrobić?
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Walki powoli gasły , Etchan stał wokół pobojowiska a orkowie pośród których walczył stali nie daleko. Niecały tuzin , tylu pozostało z plemienia Synów Dziczy. Etchan idąc porozmawiać z Kanaakiem , omijał zatłuczonych maczugami i innymi prostymi broniami elfów i przebite bełtami ciała wojowników z dżungli. Spojrzał na stojącego obok szamana.
- To był honor , walczyć u waszego boku. - powiedział bez cienia ironii elf
- Ty być innym spiczo-uchem. Pomagasz , nie bijasz. Dziękujem Ci , wszyscy.
- Co zamierzacie teraz zrobić ?
- Trza wrócić , chaty odbudować , zwierzyny napolować . To co moje chopaki i ja robimy cały czas.
- Żegnaj Kanaaku , niech bóg Łowów ma Cię w opiece. - Cholera , naprawdę się wzruszam?pomyślał elf czując gulę w gardle , gdy obserwował znikających w puszczy wojowników- Isha elt'dore Dol-omin- rzekł jeszcze cicho w sakramentalnym dialekcie z Artel Loren. "Niech Isha prowadzi i strzeże was od zła".
***
Skąd to się bierze , to bezmyślne okrucieństwo myślał elf widząc konkwistadorów kapitana Drake , kłócących się o łupy , niezważających na leżące wokół nich zwłoki. W ich oczach widać było tylko chciwość , ani śladu współczucia czy choćby szacunku dla zabitych. Nie usłyszał odpowiedzi kapitana. Poczuł desperacki uścisk umierającego druchii. Etchan spojrzał na niego , włosy kleiły się do pokrytej krwią twarzy. Pięści zacisnęły się w bolesnym skurczu a szeroko otwarte oczy pełne były łez. Rozorany pazurami brzuch i rana cięta wzdłuż twarzy , ten elf nie mógł liczyć chociaż na dar szybkiej śmierci.Co zachęciło go do tej wyprawy ? Czy miał kogoś bliskiego ? Czy był równie zły jak jego bracia Myślał leśny elf gdy wyciągał miecz. Zimna stal skróciła męki szybko i bezgłośnie ale chwile później gdy Asrari zobaczył marynarza z uśmiechem obdzierającego jednego z zabitych z kolczugi. Etchan czuł że przepełnia go wściekłość , ale chwile później dano sygnał do wymarszu i elf ruszył w kierunku zrujnowanej osady.
***
Elf po przeczytaniu kim będzie jego przeciwnik poczuł nienaturalny spokój , w końcu oczekiwanie się zakończyło. Przechadzał się w milczeniu na wpół zrujnowanymi ulicami miasta , nie oglądał rytuału. Patrzył się na rozgwieżdżone niebo i słuchał cichej pieśni drzew. Mimo nieuchronnie zbliżającej się walki , czuł że ma szanse.
[ Ciekawa walka się szykuje z: Lothar kontra Sepphrion 8) ]

ODPOWIEDZ