ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 37- Smocze Wyspy

Post autor: GrimgorIronhide »

[Mówi ten co sam wąpirzem grał :lol2:
W sumie w średniowiecznej Anglii przepchnęli prawo zakazujące Szkotom posiadania łuków i każdego przyłapanego z tą bronią można było legalnie zabić. Śmieszniejsze, że nikt oficjalnie tego prawa nie derogował :P

Nie no Dziadu tak sobie dżołkują tutaj, pedalskie to są włócznie i włócznicy. A klimaciarze to akurat najbardziej konserwatywna grupa ever. Jeśli o fluff chodzi. I dobrze, bo fluff AoS to jakiś żart nieśmieszny.

Dobra enough offtop, Byqu dawaj walkę!]

- Jak to palić zioło z wami ? W jakim celu ? - szczerze zdziwił się Lothar, marszcząc brwi. Praktyczny umysł żołnierza nie pojmował celu takiego zastosowania zioła, choć może miało to coś wspólnego z kadzidełkami relaksacyjno-leczniczymi, jakie sprzedawano kiedyś w Marienburgu zanim pewna związana z nimi afera ściągnęła na producentów i sprzedawców gniewu władz miejskich oraz obywateli Wolnego Miasta. Oby nie było to to. Chociaż z drugiej strony nie miał wyjścia, jeśli chciał stąd bezpiecznie wyjść i dobić targu o bezpieczeństwo swoich ludzi.
- Mi'sa daje ci bongo, Cho. - wysyczał Toari podając długą i dziwnie skonstruowaną lecz bogato rzeźbioną fajkę Lotharowi.
- Wciąż nie jestem do tego przekonany... - burknął Brennenfeld zaciągając się dziwnie mdłym, słodkawo pachnącym dymem.
- Wciągnij to do płuc z jeszcze jednym haustem powietrza. - poradził Pakja, człowiek ucznił jak mu polecono.

Godzinę później, dżungla
- Ja... ja latam! O scheisse eine Weinachtsbaum! - wybełkotał kapitan, uderzając prosto w palmę na którą się zatoczył i padł jak długi na plecy, chichrając się mało przytomnie.

[ Choć z drugiej strony to może i hejt na elfy jest nieco zasadny...
Obrazek

Awatar użytkownika
Matis
Szef Wszystkich Szefów
Posty: 3750
Lokalizacja: Puławy/Wrocław

Post autor: Matis »

[A grałem jednym i drugim, ale tylko po to by lepiej poznać wrogów i móc składać kolejne postacie, tak żeby radziły sobie lepiej z elfami i wąpierzami ]
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Mimo że trochę się z tym powszechnym poglądem nie zgadzam , nie będę się wykłócał. Ponad rok przebywania na BP nauczył mnie że z pewnymi stereotypami nie da się walczyć :) ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Dziad Zbych pisze:[ Grzmiące kije i fajka pokoju kojarzą mi się z Winetou, imię Mboto kojarzę ale nie wiem skąd ( albo mi się wydaje że gdzieś je "widziałem" ]
[Nie, w pierwszym przypadku w niemal każdej powieści awanturniczo-podróżniczej pada to wyrażenie. Mboto to wzięte z głowy afrykańsko brzmiące imię. Więc dwa pudła :)
Saak te tiquilizi- stwierdził Toari- Strach będzie naszą bronią.
- Ci ludzie nie znają tego pojęcia- wtrącił Etchan.
- Strach jest jak choroba. Wdziera się do duszy stworzenia. Wystarczy ich zainfekować- odrzekł skink, po czym zwrócił się do wodza orków- Kauyon, Kanaak.
Dwa. Rozmowa z Apocalypto o strachu, ojca z synem. Kauyon od Tau.
Komnata Yautja. Do wygooglowania- przy okazji będziecie wiedzieć o jakiej broni była mowa :wink:

Tak, wiem, wiem. Walka jutro.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[Przemowa Pakji po tym jak wyrżnął nam fort to z tym, że polował w tych lasach jak jego poprzednicy i będą polować następcy zdaje się też z Apocalypto ze sceny z wodospadem chyba :P
Ogólnie uwielbiam ten film, choćby za samą białą k***icę, jakiej dostają po nim bezrefleksyjni powielacze bzdur o tym jak to konkwistadorzy wyrżnęli bestialsko 'miłych, pacyfistycznych, kochających sielanki Majów i innych Indian']

(dla wczucia się w to co działo się całą noc z Lotharem: https://www.youtube.com/watch?v=9DDXoA4xT10 )

Szczęściem dla wysłanego zielskiem jaszczuroludzi w inne płaszczyzny świadomości Lothara, posłano za nim tego samego skinka, którego w drodze do obozowiska tubylców pojmał i ów przez noc zadbał by kapitan nie zrobił sobie krzywdy w jakiś głupi sposób oraz by szedł mniej więcej w kierunku swojego fortu.
Jak widać skutecznie, gdyż rankiem Hochlandczyk ocknął się na skraju dżungli i wyrąbanego przedpola fortu ludzi przykryty dość ubrudzonym płaszczem jaegera z dziwnym posmakiem w ustach, zaróżowionymi białkami oczu oraz uczuciem głodu tak przejmującym, że mógłby zjeść wodza jaszczuroludzi, jeśli tylko ktoś dałby radę obrać z łusek i upiec coś tak wielkiego.
Ta myśl była tak absurdalna, że podniósłszy się na zdrętwiałe nogi zaczął po drodze do bramy wspominać wizje jakie nawiedziły go po przedawkowaniu fajki pokoju.

Lothar stał w pełni uzbrojony na środku wielkiego pola bitewnego, krajobraz wyglądał jednak dziwnie - wszystko, chaty, płotki, rzeki i pagórki wyrastały bez żadnego logicznego porządku, zupełnie jakby ktoś rozrzucił je przypadkowo i w miarę symetrycznie. Lasy były z kolei właściwie tylko małymi zagajnikami, także rosnącymi gdzie popadnie w zbitych okręgach. Najgorszy był jednak brak nieba - zamiast niego nad polem bitwy zwieszały się dwie olbrzymie postacie o zacienionych obliczach, przyglądając się walczącym niczym bogowie. Jakby ta perspektywa nie była dość przerażająca, zarówno inni żołnierze wokół kapitana, jak i stojący naprzeciw nim wojownicy chaosu trwali jakby spetryfikowani w jednych pozycjach, a mimo to poruszali się naprzód. Co dziwne razem z nimi, pod stopami każdego z osobna poruszał się kwadratowy fragment podłoża wokół jego stóp. Lothar pokręcił głową i wycelował do najbliższego wroga z rusznicy. Wtedy równo z hukiem strzału, obok snajpera upadła z jeszcze głośniejszym hukiem wielka kość do gry, unosząc ku niebu pojedyncze, czarne oczko.
Lothar warknął, gdy nagle rusznica szarpnęła mu się w dłoniach, wykręcając lufę nieco w bok. Próbował z całych sił skierować strzał na sunącego powoli na niego konnego rycerza w karmazynowym pancerzu, tym bardziej, że nie dało się go nie trafić z tej pozycji i odległości... siła płynąca z kości była jednak nieubłagalna. Kapitan wrzasnął widząc jak pudłuje.


Z palisady na długo wcześniej zauważył go jeden z pełniących wartę muszkieterów oraz kilku marynarzy. Ogr-bosman otworzył przed nim zbite z grubych bali wrota.
- Kapitanie, gdzie pan się podziewał... i jak pan wygląda, herr Oberst ?! - załamał ręce widać niedawno obudzony Hans, oderwany od porannej musztry marynarzy.
- Spokojnie meine Herren. Albo właściwie to nie. - wydukał, odkładając na pobliską skrzynię swój ekwipunek i samemu siadając na schodach do swojej kwatery, wolną ręką przyjąwszy gorący napar z cytryny i jakichś miejscowych ziół, którego rano spory garnek zaparzył wojakom udający się do chorych Razandir - Inkwizycja już tu jest chłopaki. Nie jest dobrze.
- Wiemy, płonący las widać chyba na całej wyspie. - wtrącił wywijający w powietrzu próbne cięcia swoim rapierem von Trescow - Jaszczurki powiedziały coś więcej o turnieju... wiesz walczę jako pierwszy i nawet nie wiem kiedy...
Lothar potarł skroń, wertując pamięć sprzed spotkania z zielną fajką.
- Zdaje się, że dzisiaj. Tak chyba mówił Pakja, jest teraz wodzem. No i skumali się z orkami. To znaczy, że powinienem się ogarnąć zanim pójdziemy ją obejrzeć.
- Zaraz, jak to ? Wyjść jakby nigdy nic z fortu ? - zamachał rękoma ściągnięty zamieszaniem Cortez - To przecież na dos Santos miles cuchnie jak pułapka. Wybiją nas jak tylko wyjdziemy!
- Spokojnie! - Brennenfeld uniósł ręce kierując się do swojego pokoju - Zawarłem pakt z łuskowatymi. Mamy zawieszenie broni, oczywiście poza pojedynkami zawodników do czasu pokonania inkwizycji. Będziemy bezpieczni a i naradzimy się jak wspólnie zaradzić tym magom. Von Drake już wrócił z lotu do fortu Maria ?
- Aye. - zameldował Hans - Udało się uratować pięciu ludzi, krasnoluda i nieco sprzętu z garścią zapasów. Niby nic ale zawsze coś. Trzeba będzie zostawić kompetentną załogę w forcie i wybrać kto się uda oglądać z wami walkę.
- Ty się tym więc zajmij Eberwald, skoro się wyrywasz. Ja potrzebuję paru godzin, żeby... wrócić do formy. - rzucił z progu kapitan - Aha! Harald. Wyślij tego kislevskiego świra na tamten świat. Weteran z takim doświadczeniem i taką ilością materiałów wybuchowych powinien spokojnie go rozerwać. Dobrze to wpłynie na morale ludzi.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Z jednej strony film jest kiepskim źródłem wiedzy historycznej, jako, że nie ma dowodów, by Majowie składali ofiary na modłę Azteków. Jednak dużo istotniejsze jest to, że ludzie dzielą narody na te dobre i złe. Czy usprawiedliwia to Hiszpanów? Nie. Czy winię to, że ktoś silny obrabowuje słabszego? Też nie.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Dowody poniekąd są , ale prawdopodobnie przypadki ofiary z ludzi były jednorazowym przypadkiem / były składane tylko przez mała , odosobnioną od "centrum państwa" społeczność. A co do Hiszpanów , to trzeba pamiętać że konkwistadorzy byli ludźmi z marginesu społecznego ( w przypadku kompanii Cortesa ) więc chyba ocenianie Hiszpanii przez ich pryzmat może być mylne. ]

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[No z "silniejszy słabszego" to nie do końca, akurat pod tym względem Corteza, Aldavaradę, de Orellanę i Pizarra można uznać za geniuszy strategiczno-logistycznych, w końcu zwłaszcza pierwszy i ostatni rzucili na kolana imperia mając garstkę ludzi, ograniczone zapasy, wyczerpanie wielomiesięczną żeglugą no i działali na niemal nieznanym, skrajnie jadowicie niesprzyjającym terenie.

Ale dość offtopu, ciekawi mnie kto wygra tę Arenę. Do dzieła :) ]
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Inglief pisze:[zwłaszcza pierwszy i ostatni rzucili na kolana imperia mając garstkę ludzi
]
[ Prawdę mówiąc to Pizarro miał dużo mniej ludzi niż Cortes :wink: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka dziewiąta
Harald”Dżin” Trescow vs Jegorij Pałładijinowicz


https://www.youtube.com/watch?v=x-6d44CJtwQ
Przy kamieniu walk stała pojedyncza postać. Nikt inny nie wychodził na otwartą przestrzeń, jaka dzieliła fort od lasu deszczowego. Harald miał przez to ambiwalentne uczucia. Chciał swego przeciwnika ukatrupić, tu i teraz. Nie chodziło już tylko o turniej. Gdy wieść padła, że konflikt pomiędzy konkwistadorami i tubylcami rozwiązany zostanie drogą pojedynków, kapitan aż palił się do walki. Zmierzyć się miał z Jegorijem, bezdusznym mordercą, bez którego świat będzie lepszy. Tym mniej mu było go żal. Teraz jednak, gdy przekraczał wrota fortu Maria, gdy zostawił palisadę za sobą, zawahał się. Być może obawiał się o słowność dwunożnych jaszczurów, którzy gdzieś tam, pośród drzew oglądali nadchodzące starcie. Być może była to cisza, jaka zapadła nad okolicą. Być może za mało ginu.
Harald pociągnął energicznie z menażki, pociągnął nosem i z werwą ruszył w stronę przeciwnika.
Jegorij stał oparty o monolit, znudzonym wzrokiem oglądając zachodzące słońce. Wyglądał jakby oczekiwał raczej dostawy mleka do karczmy, aniżeli miał za kilka chwil walczyć na śmierć i życie.
- No, nareszcie, job twaju mać, ile mam czekać!- mruknął wyraźnie zniecierpliwiony. Wtedy ujrzał trzymaną przez Trescowa manierkę. Oczy mu błysnęły, pełne pożądania.
- Co tam masz?!- rzucił nerwowo. Harald podał mu naczynie. Kislevita powąchał, po czym skrzywił się. Mimo to pociągnął łyk.
- TFU!- splunął- Nie dość, że się spóźnia, to jeszcze chce mnie otruć!- warknął. Harald znieść potrafił wiele. Zignorował obelżywe nalegania Kislevity, przełknął uwagę o matce. Cierpliwość jego jednak nie zdołała znieść bezczeszczącej opinii o jego ukochanym trunku! Jako dżentelmen wyraził swoje oburzenie natychmiast- trzaskając swego rywala na odlew. Jegorij dżenetelmenem raczej nie był. Zapewne dlatego odpowiedział ciosem pięści.
Wściekły, z rozbitymi wargami Harald zerwał się z ziemi. Rapier błysnął mu z dłoni niczym srebrzysty kieł.
- Stawaj!- rzucił.
Jegorij splunął, uwalniając kolczastą kulę ze swego chwytu. Lewą rękę, zbrojną w kord wyciągnął lekko przed siebie, gotów na parowanie nią ciosów. Gdy jednak Trescow zaatakował, ten odskoczył na wielki dystans, po czym obrócił się plecami i odszedł kilka kroków.
- Jak dla mnie bomba- mruknął pod nosem kapitan, po czym zaśmiał się z niezamierzonej dwuznaczności swego stwierdzenia.
Pierwsza bomba trafiła raptem kilka stóp od Pałładijinowicza. Rozległ się dźwięk podobny do wsypania suchego grochu do garnka. Chmura kurzu i pyłu zakryła na chwilę Jegorija, lecz jego okrzyk bólu pozwolił kapitanowi kontrolować jego położenie.

Wybuch był dla niego jak nagły atak kaca. Jegorij leżał na ziemi, zdjęty niemocą. We łbie mu dzwoniło, w uszach panował nieznośny pisk. Cały był ubrudzony ziemią i krwią. Zupełnie jak zwykły poranek.
Tyle, że nie miał czasu na wylegiwanie się. Przeciwnik już biegł ku niemu, paląc się by go dobić. Musiał zebrać się w sobie. Szybko.
Mimo blach zerwał się raptownie z ziemi. Krwawił z ran, jakie zadały mu odłamki w miejscach niechronionych przez blachy pancerza. W jednym miejscu pasek mocujący zbroję został przecięty.

Jakież jednak było zdumienie Haralda, gdy miast jednym sztychem dobić leżącego, napotkał przeciwnika na nogach, parującego jego cios. Zdawało się, że nie czuł bólu.
Kolczasta kula szurnęła mu nad głową, strącając kapelusz, co nieco go ocuciło. Nie miał do czynienia z dogorywającym przeciwnikiem. Cofnął się więc o krok. Jegorij ruszył na niego, lecz zatrzymał go ostry sztych rapiera. Wściekły, odurzony alkoholem Kislevita nie pchał się jednak bezmyślnie do przodu.

Harald szybko przeanalizował sytuację, ważąc wszelkie czynniki. Jego rywal dysponował dwoma orężami, których zasięg był niezwykle krótki, a na dodatek tylko jeden z nich nadawał się do parowania. Dodatkowo utrudniał to stan upojenia. Z drugiej strony alkohol dodawał Jegorijowi werwy, uodparniał w pewnym stopniu na ból.
On sam z kolei miał przewagę szybkości i zasięgu. Walka byłaby dawno już zakończona, gdyby nie solidne opancerzenie rywala. Potrzebne było precyzyjne pchnięcie. Względnie kula z pistoletu, lecz mając rywala na bliskim dystansie nie zdąży dokładnie wycelować, nim ten go dopadnie.
Zaatakował z wypadu. Pomny braku zdolności przebijania pancerza rapiera Jegorij ograniczał uniki do krótkich zwodów, by sztych nie trafił go w twarz. Sam jednak nie mógł kontratakować, nie mogąc przedrzeć się przez zastawę przeciwnika. Wydawało się, że nastąpił pewien impas.
Pozornie.
Zbyt wolny unik zostawił na twarzy Pałładijinowicza krwawą pamiątkę. Ruchy jego zwolniły nieco, Harald dostrzegł to w mig. Upał, wódka i grube okrycie wyciskały z jego rywala resztki sił skuteczniej niż ciężki bój. Zdawało mu się, że to kwestia kilku ataków, by w końcu dopiąć swego. Jednak jakiś wewnętrzny głos, instynkt być może podsuwał mu ostrzegawcze myśli. KIslevita to atakował, to cofał się, cały czas zwodząc przeciwnika. Trudno było rozgryźć jego grę. Trescow nie chciał ryzykować.
Trzymając rapier cały czas wyciągnięty przed sobą, sięgnął lewą ręką po pistolet. Wydarzenia potoczyły się w mgnieniu oka.
Widział, jak jego wróg rusza na niego w czasie, gdy on podnosi broń do oka. Harald uderzył rapierem, nie wierząc by tamten zdołał wykonać unik. Z resztą, nawet gdyby- posłałby mu kulę bez przeszkód. Wtedy jednak jego klingę zamurowało.
Jegorij porzucił kiścień, chwytając za stal rapiera. Spuszczając wzrok na pistolet ledwie na uderzenie serca Harald nie zareagował dość szybko na próbę przejęcia broni. Zdążył jednak nacisnąć spust.
Huk ogłuszył obu kombatantów, biały dym odjął wizję. Harald kaszlnął, dym gryzł go w oczy, wyciskając z nich łzy. Liczył, że za chwilę ujrzy leżące ciało swego wroga.
Wtedy ciężka ręka spadła na jego bark. Wąsate oblicze, pokryte krwią i kurzem wychynęło zza białej zasłony. Harald spojrzał prosto w zimne, bezduszne oczy. Mówią, że są one zwierciadłem duszy. Cokolwiek Trescow ujrzał w wejrzeniu Jegorija, oblało go to lodowatym dreszczem.
- A teraz poczujesz lekkie ukłucie…- syknął Pałładijinowicz, naśladując głos medyka.
Zimna stal trzykrotnie rozdarła trzewia kapitana. Harald próbował coś zrobić, cokolwiek, lecz Jegorij wykręcił mu rękę i ciął po przegubie. Głęboko. Ciemna krew popłynęła leniwie po przedramieniu Haralda.
- O nie słodziutki- mruknął Kislevita- Jeszcze nie skończyłem się z tobą bawić…
Nie mógł poruszyć prawą dłonią. Jakby nie należała do niego. Harald odczołgał się na plecach, wyciągając ukryty nóż. To tylko wywołało uśmiech tego psychopaty.
- Dobrze… Broń się. Krzycz. Walcz o życie. Chcę poczuć, że każda wyciekająca kropelka twojego życia jest ważna.
Harald zerwał się, przyjmując nieco pokraczną pozycję do walki. Nie zwykł jednak walczyć lewą ręką. Na dodatek zdać mógł się tylko na nóż.
Jegorij zerwał uszkodzony pasek i zrzucił napierśnik na piach. Potem powoli rozpiął przeszywanicę i cisnął ją w ślad za zbroją. Oczom Trescowa ukazał się nagi tors Kislevity, pełny blizn i tatuaży. Szczególnie jeden zwracał uwagę, dość świeży. Był to wielki rajski ptak o barwnym upierzeniu. Rozpostarł on swe skrzydła tuż obok czerwonej dziury, jaką pozostawiła kula kapitana. Sam banita zdawał się nią nie przejmować.
- Niezły, nie?- rzucił Pałładijinowicz, strzelając karkiem- Jaszczury mi taki zrobiły. Niezłe z nich pojeby. Ale… nie narzekam. Dzięki nim mam nieco rozrywki na tej pierdolonej wyspie… Uch, od razu lepiej bez tylu warstw na grzbiecie!
Atak nadszedł niespodziewanie. Kislevita stał luźno, konwersując niezobowiązująco, gdy nagle wystrzelił pochylony do przodu. Harald zareagował za wolno, poczuł tylko jak ciepło rozlewa mu się po kolanie. Coś zgrzytnęło o kości stawu. Dopiero po chwili poczuł ból. Wściekły, ciął na oślep.
- Kiepawo, synku- zaszydził Jegorij, przechwytując rękę i wykręcając ją w fachowo założonej dźwigni. Wielki kozak szarpnął, gruchocząc staw łokciowy kapitana Trescowa. Ten nie miał już sił krzyczeć. Potem Jegorij połamał mu palce. Każdy z osobna.
Patrzył przez chwilę na swe dzieło, niczym jakiś chory artysta. Kapitan leżał połamany, niezdolny się bronić. Broczył krwią z ran, ciężko sapał spoglądając na adwersarza przekrwionym wzrokiem. Jegorij splunął. Potem dokończył dzieła. Kamieniem. Na tyle lekkim, by nie zabić Trescowa za pierwszym uderzeniem…
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Widacznie musiałem oglądać Apocalypto dość dawno , skoro zapomniałem że soundtrack jest tak dobry :) ]

Nie mogłem znaleźć wygodniejszego miejsca ?- myślał Etchan gdy nieruchomo leżał w wysokiej trawie niedaleko wschodniej części fortu. Zgodnie z rozkazami obserwował uważnie wieże wartownicze , i miał zareagować na wypadek wszelkich prób skrócenia walki podejmowanych przez drogą stronę konfliktu. Już po pierwszych chwilach walki , doszedł do wniosku że ludzie stacjonujący w forcie nie są na tyle nierozważni żeby łamać warunki chwilowego zawieszenia broni i strzelać do przedstawiciela ich wrogów. Inna sprawa że z takiej odległości prędzej trafiliby swojego kapitana niż w jego przeciwnika pomyślał elf obserwując walczących. Kolejny raz zwrócił uwagę na wyjątkowo niebezpieczny styl walki jaki stosował. Zdecydowanie , jego zaskakujące i nieprzewidywalne ruchy sprawiają że trzeba walczyć o wiele ostrożniej niż zazwyczaj na chwile zamarł widząc cios który mógł zakończyć walkę na korzyść imperialnego kapitana. Lecz gdy dostrzegł ledwo zauważalne napięcie mięśni kislevity i drobny krok w bok tuż przed atakiem , wiedział już że Harald zlekceważył swojego przeciwnika. Elf nie potrzebował już nawet dłużej obserwować leżącego kapitana i stojącego nad nim Jegorijem. Gdy odchodził starał się nie zwracać uwagi na przeraźliwe krzyki zarzynanego kamieniem żołnierza. On go zlekceważył , i teraz za to płaci pomyślał nie bez smutku , bo mimo że banita był ich sojusznikiem nie zasmuciłby się zbytnio jego porażką. Mimo to nie zamierzał zakłócić swoimi wątpliwościami świętowania pierwszego i jakże podnoszącego morale zwycięstwa.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

[ Okrutne, ale było raczej do przewidzenia - teraz pędem do półfinałów :D ]

Tyle dobrego, że nie musieli opuszczać bezpiecznego fortu by obejrzeć walkę, żołnierze Lothara zamarli wpół łyku z bukłaka, przerwanego czyszczenia muszkietu czy pośrodku rzucanego żartu zwracając oczy ku kamieniowi walk. Marynarze z obu załóg także przerwali pracę i jak jeden ściągnęli obejrzeć walkę. Palisada i otwarta brama fortu wnet zapełniła się widzami.
Dym wytworzony z eksplodującego ładunku prochowego oraz pistoletowego wystrzału zasłonił im na jakiś czas walkę, jednak, gdy tylko się rozwiał co bystrzejsi obserwatorzy widzieli już, że dla Haralda nie szła ona pomyślnie. Gdy Jegorij wykręcił mu z trzaskiem rękę, pozbawiając broni niezadowolenie osiągnęło szczyt, jednak trwali w ponurym milczeniu, obserwując jak kislevita zabiera się do znęcania się nad pokonanym.
Ponawiające się z każdym łamanym palcem wrzaski dumnego kapitana Averlandu, pobrzmiewały na przedpolu, a oni nie mogli nawet mu pomóc, choć palce większości konkwistadorów dawno drgały już przy spustach, niektórzy odwrócili wzrok, lub wręcz zeszli zrezygnowani z palisady. Lothar trwał jak kamień, podparty o kolano, nachylony nad blankami ze zmarszczonym czołem.
- K-kapitanie... - jęknął Hans - To... TO hańba! Nie możemy na to pozwolić, pozwól nam zastrzelić tego... tego...
- Nie. - uciął krótko Brennenfeld, nie odwracając się nawet gdy kozak sięgnął po kamień - Nie wolno nam. Wiedział na co się pisze... wszyscy wiedzieliśmy...
Lothar westchnął i wyprostował się na baczność z poważną miną, salutując do ronda kapelusza w stronę poległego. Po chwili jego muszkieterzy uczynili to samo, trwając przez moment w milczeniu.
- Pomszczę go, nie wiem jeszcze jak ani kiedy, ale ten potwór zapłaci w krwi.
Andreas, blady jak ściana wlepił wzrok w odchodzącego w stronę dżungli Pałładijinowicza.
- Ten Kislevczyk jest nieśmiertelny. Ustał na nogach po oberwaniu pakunkiem prochowym oraz bezpośrednim postrzale z pistoletu. Nic go nie zabije...
Stojący obok Albrecht, bladej naturalnie karnacji z kolei wytarł fajkę w czarny rękaw umazany smarem i błyszczacymi ziarenkami siarki.
- Wybuch nie był bezpośredni, gdyby był rozerwałby go na sztuki. No a postrzał przeżył pojedynczy... następny mógłby go już posłać do Morra.
- Zobaczymy. Teraz kolej naszego elfa i ogra. Może wreszcie zrobi użytek z tego wielkiego ostrza.
Lothar niespodziewanie ruszył ku schodkom z desek.
- Wracać do zajęć! Właśnie zobaczyliście jak możecie skończyć, jeśli się do nich nie będziecie przykładać jak należy! - warknął kapitan, rozpędzając gapiów - Hans, powiedz lepiej ile jaszczurek widziałeś w lesie.
Biegnący za dowódcą sierżant pogładził się po wąsiku.
- Ze dwudziestu, tuż poza linią naszych pułapek na wprost od bramy.
Brennenfeld pokręcił głową.
- Do tego tuzin od wschodu i ze dwa razy z okładem tyle od zachodu, gdzie nie rozstawiono sideł. Mamy rozejm, ale lepiej dmuchać na zimne i wzmocnić obronę. Niech wszyscy dalej pracują wedle planu, jak postępy ?
- Albrecht z braćmi krasnoludami poskładał nam tuzin nowych muszkietów i krócic, jak z rusznikarni. No i znalazły się dwa garłacze. Z prochem były problemy, coś się... coś się popsuło z naszym zapasem siarki, ale za to wewnętrzne wręgi Pena Duro znakomicie spaliły się na bazę węglową. Jak tylko znajdziemy więcej siarki z marszu da radę wymielić z półtora baryłki, może dwie. Razandir natomiast dzisiaj odesłał po dwóch chłopaków od Corteza i von Drake'a, ręczy że są zdrowi jak ryby. Natomiast pozostałym trzem pogorszyło się tak, że mag zastanawia się czy nie sięgnąć po narkotyki i zabrać się powoli za ulżenie im w męczarniach. Co do marynarzy... reagują instynktownie na nasze komendy, na próbnych zbiórkach i alarmach nie marnotrawią już czasu, kilku wykazało nawet talent do strzelania. Walka w formacji też ćwiczebnie nie poszła źle, ale to akurat wyjdzie dopiero w ogniu bitwy.
Kapitan przyjął skinieniem głowy raport.
- Dobrze, niech Horst i Grog wybiorą się wieczorem po więcej drewna do lasu jak już nie będzie tu jaszczurów. Na palisadzie potrzebne nam wyższe blanki i może hurdycja albo dwie, osłona jest tam bardzo potrzebna. - nie przerywając wszedł do swojej chatki, zbierając potrzebne rzeczy - Hans weź Kefflera i Luitpolda, pójdziemy w czwórkę pod wieczór na patrol, może podjazd. Trzeba wybadać jak sprawy stoją z jaszczurkami i inkwizycją. Andreas niech podwoi wartę na palisadzie gdy nas nie będzie.
Eberwald zasalutował, stukając obcasami skórzanych butów.
- Najlepsi ludzie... szykuje się coś niebezpiecznego, ale lepsze to od siedzenia tu na dupie i strofowania majtków. Jawohl.
*******

Arcymag Wetterbericht przyglądał się przez teleskop tutejszym konstelacjom, jedną ręką cały czas regulując pokrętła i okulary urządzenia na trójnogu, drugą zaś zapisywał od niechcenia notki pod szkicami lub popijał sok wyciśnięty z owoców, które rano pozbierał w kawałku dżungli, którego nie zniszczyli jego współpracownicy.
Wtedy lustro wody przy wyciągniętej na brzeg szalupie zafalowało i zajaśniało jak czyste srebro. W odbiciu pojawiła się falująca twarz magistra Taulera.
- Mhkhm..? - mruknął nieco zirytowany starzec.
- Archibaldzie, magister Moritarius i jego ludzie natknęli się na pozostałości jakiejś prymitywnej osady, zebrane wokół schodkowej piramidy o złotej bramie. Sądzimy, że to może być lokalna świątynia. Nie udało mu się ani wysadzić ani otworzyć wrót, zapewne chroni je silna magia. Nasz kolega z Kolegium Śmierci posłał dwóch ludzi by znaleźli inne wejście z drugiej strony, podobno dotąd nie wracają. Kieruję się do nich razem z moim oddziałem.
Astromanta skinął głową.
- Jak już tam obaj będziecie to przekażcie mi obraz, wybadam to moimi czarami. Jakieś komplikacje ?
Matthias obejrzał się za siebie, krzycząc coś do kogoś, jednak projekcja tego nie przekazała.
- Pierwszy kontakt z tubylcami zaliczony. Dokładnie osiem jaszczurek próbowało zastawić na mój zespół zasadzkę, jednak dzięki moim czarom zrobiliśmy im niespodziankę i wybiliśmy bez strat co do jednego. Wiatr Ulgu nieco topornie tu działa. Sami Reptilionaes habilis, uzbrojeni w oszczepy i dmuchawki pokryte toksyną zmieszaną z kilku miejscowych zwierząt, jak twierdzą inkwizycyjni. Porofesor Tsayrovski jest natomiast zdumiony ich umaszczeniem, kształtem łusek oraz ozdobami jakie noszą. Twierdzi, że różnią się znacząco od osobników opisywanych przez ekspedycję na kontynent Lustrii, być może nie mieli z nimi kontaktu od tysiącleci albo nigdy. Brakuje też motywów Slannów w zdobnictwie. Sądzi, że to odkrycie na skalę światową znaleźć społeczność rozwijającą się bez ich kurateli i pośrednictwa z Pradawnymi.
Archibald zerknął szybko na zakotwiczony niedaleko statek, parę marynarzy pijącą rum przy szalupie i zmarszczył brwi.
- Przecież zakazałem nukowcom i załodze schodzenia na ląd. To niebezpieczne.
- Och, zna pan tego ekscentryka... chodzi boso i w jakiejś koszuli upaćkanej jak paleta malarza, cały czas do kogoś gadając jakby prowadził wykład albo oprowadzał wycieczkę. Dobrze, że przynajmniej trzyma się nas a nie polazł sam w tę dzicz. - wywrócił oczyma Szary Czarodziej - Aha, Ignitius nie odpowiada na sygnały magiczne, z tego co widzę po słupie dymu prze naprzód.
- Re verum. - zgodził się Wetterbericht - Proroctwo ukazało mi tylko, że niedaleko któregoś z was jest obóz pełen jaszczuroludzi oraz orków. Ignitius może go spopielić, ale ma tylko czterech ludzi do ochrony. No i przy wulkanie zadaje się jest drewniana struktura, zbudowana nie przez tubylców. Znalazłem na mieliźnie resztki jakiegoś większego okrętu ze Starego Świata, pewnie posłużył do jego budowy. Tam są ludzie, z którymi przypłynął Stirlitz.
- Podjąć wrogie działania ?
- Nie. Przynajmniej dopóki nie pozbędziemy się agresywnych osobników w dżungli. Gdzieś w lesie jest tam opuszczona palisada nadtrawiona ogniem, możemy założyć tam bazę operacyjną do badania świątyni. Myślę, że jest związana z tą całą Areną Śmierci. Będzie trzeba ją spenetrować. Potem zobaczymy co z przybyszami.

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Słońce nie ukazało dziś swej złotej tarczy. Z jakiegoś powodu Pakja miał złe przeczucia wobec tego faktu, jakby był to przedsmak jakiegoś złego omenu. A przecież wczorajszy dzień zakończył się zwycięstwem jego czempiona. Rankiem zauważono grupkę ludzi zdążającą w kierunku lasu, lecz przepędzono ich bez zabijania kogokolwiek. Ciepłokrwiści winni lepiej trzymać się niewypowiedzianych postanowień porozumienia.
Złe wieści przyszły jednak rychło. Ludzie spod znaku tak zwanej "Inkwizycji" parli do przodu. Odkryli już opuszczone Sanguax, próbowali sforsować wrota piramidy. Na szczęście póki co bez sukcesu. Jednak połacie lasu zostało wypalone do gołej ziemi, wieści mówiły o stratach pośród łowców. Saurus nie rozumiał jak mogli zostać wykryci. Nie potrafił tego wytłumaczyć inaczej, jak jakąś... magią!
Wspomniał wtedy na słowa Lothara. Człowiek ten mówił prawdę. Musiał rozmówić się czym prędzej z Wazungu, Toarim i Etchanem. Zmiana taktyki była koniecznością.
Szamana orków zastał przy wielkim totemie, jaki wznieśli wspólnymi siłami jaszczuroludze i orkowie zaraz po przybyciu na miejsce. Zielonoskóry zdawał się być nieobecny i nieświadomy tego, co działo się wokół, lecz gdy saurus zbliżył się do niego, ten pierwszy przemówił.
- Twój duch niespokojny, Pakja wódz jaszczuruff- rzekł powoli- Powiedz mi co trapi?
- Cho z drewnianego fortu trzymamy pod kontrolą. Jednak ci z wielkiego drewnianego kanu prą do przodu. Zabijają bez trudu naszych łowców.
- Czterech ich jezd. Każdy innych czarów. Jezd ten, co pali nasz dom. Jezd ten, co sprawia, że życiem umiera. Jezd ten, co z gwiazd paczy na nas. Jezd ten, co mami zmysły cieniem.
- Musimy się ich pozbyć. Tylko oni stoją między nami, a zwycięstwem.
- Duchy podpowiedziały, że wasz kapłan wrócił do zdrowie. Będzie walczył z jednym z magów cho.
- Którym?- spytał saurus.
- Tym, który wydziera niebiosom wiedzę- odparł szaman- Mądry wybór.
Pakja zastanowił się. Jego umysł wykształcał powoli strategię walki. Szaman niebios, choć nie padnie, będzie musiał poświęcić całą swoją uwagę na odpieranie mocy Xipatiego. Ich wróg straci przewagę wejrzenia. Resztę będą musieli dokończyć sami. Drogą Mont'ka.
Wtedy przybili Etchan i Toari. Elf okryty był swym maskującym płaszczem, którym próbował chronić się przed ulewą. Saurus powitał ich.
- Toari, poślij po Tichi- Moa. Niech gotują się do walki- zaordynował- Etchan. Weźmiesz udział w łowach na cho?
Elf skinął głową.
- Doskonale. Wpierw jednak proszę cię, byś udał się do fortu. Nie zabiją cię, jesteś zawodnikiem.
- Po co?
- Po człowieka zwanego Lotharem Brennenfeldem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Następny dzień okrył całą wyspę gęstą mgłą i deszczem. Wszechobecna wilgoć skapywała z liści i pokrywała ubrania i broń. Korzystając z niekorzystnej aury Etchan końcu mógł odespać noce spędzone na opracowywaniu strategii ataku i szczegółów prowadzenia całej kampanii. Lecz po dwóch godzinach , usłyszał zwyczajowe uderzanie w poły namiotu i chcąc nie chcąc wstał i po owinięciu się w płaszcz wyszedł na zewnątrz. Było na tyle wilgotno i zimno że nie miał nawet siły narzekać w myślach na swoje obecne położenie. Przed nim stał jeden z tymczasowych adiutantów Pakji , którego zadaniem było przekazywanie rozkazów od wodza. Z tego co pamiętał stojący przed nim skink miał na imię Tetto'eko.
- Wódz prosi Cię o przybycie , ma dla Ciebie ważne instrukcje - powiedział szybko myśliwy
- Rozumiem , zaraz przyjdę.

***

- Po człowieka zwanego Lotharem Brennenfeldem. - odparł spokojnie Pakja.
- Rozumiem , możesz mi powiedzieć do czego będzie nam potrzebny ?

[ Sorry że tak mało , ale ledwo miałem czas skrobnąć to :roll: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

- Obiecał wesprzeć nas w bitwie- wyjaśnił saurus- Pora, by dotrzymał danego słowa.
- I sądzisz, że spełni obietnice, bo wypalił z wami fajkę?
- Tak. A teraz idź. Czas nas nagli.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Niezadowolony elf szedł otwartym polem w kierunku fortu ludzi, bez osłony drzew na wykarczowanym podejściu czując się niemal nagi. Pół setki kroków od bramy stanął jak wryty, gdy ziemia na stopę przed nim rozprysnęła się małą fontanną chwilę po huku wystrzału.
- Co czynicie dzikusy ?! Mamy przecież rozejm! Poza tym jestem zawodnikiem Areny! - krzyknął, unosząc ręce ku górze.
- Żyjący w krzakach ostruch zwie nas dzikusami, no pęknę ze śmiechu Andreas! - zaśmiał się jeden z muszkieterów, zdmuchując dym z lufy.
- Gdyby nie rozejm dostałbyś w łeb, bez ostrzeżenia. - odkrzyknął wychylając się zza hurdycji Andreas, opierając się o zaostrzone blanki palisady - No a gdyby nie immunitet to bez środków ostrożności rąbnęlibyśmy z działa.
- Tak traktujecie posłów ? Godne pożałowania.
- No wy naszych idących po drewno też nieźle nastraszyliście. Teraz jest kwita.
- Ciszej Erhard. Posłów ? - uciszył kompana Andreas - Czegóż więc chcesz ty albo łuskowaci ?
- Wódz Pakja wzywa Lothara by dopełnił swej części umowy.
Strzelcy zamienili ze sobą parę słów przed odpowiedzią.
- Herr Oberleutnanta nie ma w forcie, jest z kilkoma ludźmi w lesie, od ranka. Jak mniemam zajmie się tym, to w przeciwieństwie do was człowiek honoru. No w sumie w ogóle w przeciwieństwie do was to człowiek...
Etchan postanowił nie tracić czasu i odwracając się na pięcie wrócił do lasu, nie chcąc marnować czasu na jałowe dywagacje ludzi.
****

Lothar stał oparty o drzewo, wsypując z jednego z wiszących u bandolieru pojemników pełen ładunek w długą, smukłą lufę Astrid, po czym wrzucił tam garść pakuł i kulę, sprawnie dwoma uderzeniami wyciora dobijając całość i ujął rusznicę w dłoń zaglądając przez lunetę celowniczą na przeciwny skraj dżungli po drugiej stronie strumienia i polany.
Ostrzący za nim rapier Keffler ściął kilka gałązek z satysfakcją chowając osełkę do sakwy.
- Przedni to był pomysł, by drwale odwrócili uwagę jaszczurów byśmy mogli przekraść się niepostrzeżenie przez ich warty. W stronę powrotną powinniśmy już dać radę wystrzelać jakąś czujkę z zaskoczenia i dobiec do bram.
Lothar odwrócił się do żołnierza, sprawdzając czy róg z drobno zmielonym prochem wisi wystarczająco luźno u pasa.
- Może nie być żadnego powrotu. W końcu jest tam czterech magów i garść wyszkolonych zabójców. - rzucił spokojnie podsypując panewkę.
- To po kiego się tam pchamy, toć oni mogą wybić łuskowate do reszty...
Lothar ponownie wycelował ze swojej kryjówki, opierając na forkiecie Astrid i gdy ujrzał odblask słońca w nagiej stali wnet strzelił. Wysoka postać w czarnym kapturze, która dopiero co przeszła zwalony pień została dosłownie nań rzucona, przewieszając się nieruchomo przez drzewo.
- W imię zasad skurwysynu.
- Co takiego ? - zapytał nieco zbity z tropu Keffler, patrząc jak kapitan podrywa hochlandzką rusznicę i forkiet po czym rusza prawym brzegiem strumyka.
- A nic nic, po prostu musimy to załatwić zanim znajdą nasz fort i obrócą go w proch razem z załogą i naszymi zapasami.
W pół drogi do pniaka na spotkanie wyszedł im Hans wraz z ostatnim muszkieterem. Sierżant uśmiechał się.
- Dobrze, że w porę dałem panu sygnał, herr Oberst. Wiedziałem, że ktoś się kręcił w tamtych krzakach. - rzekł tryumfalnie.
- Broń w pogotowiu, może ich być więcej. - ostrzegł kapitan rzucając forkiet podkomendnemu i zbliżając się do ciała, któremu zdarł kaptur, odsłaniając wytatuowaną, łyską głowę zbryzganą krwią z przestrzelonej na wylot piersi - Jeden z głowy, przejrzyjcie co ma tam ma i weźcie wszystko łącznie z bronią.
Gdy jego podkomendni zaczęli szabrunek, zaś sam Lothar stanął na czatach nabijając powtórnie Astrid, z lasu znów ktoś wyszedł, jednak kapitan w ostatniej chwili powstrzymał się przed wypaleniem z pistoletu.

Był to średniego wzrostu człowiek opalony na czerwono z zaczesanymi na bok włosami, odziany w dziwaczną koszulę na którą zdaje się farbiarz wylał całą gamę barwników oraz krótkie bryczesy bez pończoch. Co dziwne także bez butów. Chodził boso, co chwila poprawiając okulary, które miał na nosie. Za nim podążał rozczochrany, wąsaty młodzian, w odróżnieniu od okularnika, który w ogóle zdawał się nie zauważać upału, cały spocony i dyszący, notując coś pospiesznie na zwoju, gdy jegomość w barwnej koszuli chwycił jedną ręką liść rozłożystej paproci, drugą żywo gestykulując.
- Ejże meine Herren! Kim jesteście ? - przerwał im Lothar, zupełnie zaskakując parę.
Okularnik nieco zmieszany uniósł ręce w górę.
- Eee... Wojciemir Tsayrovski, profesor nadzwyczajny uniwersytetu altdorfskiego, szef katedry antropologii i geografii nowych lądów. A to mój skryba, Ludwig.
- Skąd u licha profesor wziął się w środku dżungli ?
- No jak to drogi panie, jestem tu z ekspedycją naukową. Pana w niej nie widziałem, więc zakładam iż jesteście innymi odkrywcami. W takim razie możemy się podzielić spostrzeżeniami, oczywiście zamieszczę podziękowania w moim reportażu gdy tylko go wydam.
- Pana godność ? - zapytał skryba.
- Lothar Brennenfeld. - rzucił ze sztucznym uśmieszkiem na zarośniętej twarzy kapitan, za plecami dając sygnał by jego ludzie ukryli trupa, dopóki profesor go nie zauważył, skupiając się na nim - Polecam uważać na agresywnych tubylców i nie pić dobrze przegotowanej wody... więcej może przy innym spotkaniu, gdyż nieco nam się teraz spieszy. Mógłby profesor powiedzieć za to, gdzie reszta ekspedycji ?
Tsayrovski poprawił okulary.
- Owszem mości Lotharze, mamy statek zakotwiczony niedaleko plaży na południowy-wschód stąd, nie wiem gdzie są dwie grupy, gdyż zgubiłem swoją, ale towarzyszący nam mag mówił, że jego kolega czarodziej ze swoją grupą znalazł się w opuszczonej osadzie na północ stąd.
- Dziękujemy serdecznie, udamy się w takim razie tam rozmówić się z owym magiem, chyba wiem gdzie znajduje się ta osada. Hans, reszta, za mną.
- Kapitanie, mają okręt. - szepnął Hans, gdy zaczęli się niezręcznie oddalać - To może być awaryjna droga do domu, na wypadek gdyby coś stało się z Revenge. A na pewno będzie można go użyć by odciąć inkwizycyjnych od drogi powrotu lub przenosić siły na wyspie przeciw jaszczuroludziom bez ryzykowania w dżungli.
- Ćśśś. Zajmiemy się tym, najpierw jednak przywitamy się z tym magiem w Sanguax. Całą salwą powitalną. Tylko celujcie dobrze, jeśli pierwszy strzał nie będzie śmiertelny to zanim pomyślimy o przeładowaniu do drugiego sami będziemy wąchać kwiatki od spodu.
Tymczasem pozostawiony za nimi bosy globtroter zawołał na ucznia i chodząc wokół bujnej roślinności zaczął na nowo przemowę, symulując wachlowanie się dłonią
- Duszno... tropikalny las, czy to Lustria, czy to Ziemie Południowe, wiecznie duszno. Gorąco, duszno, parno... "płuca świata", tak ? Zacznijmy od hasła "płuca". JA mam płuca... https://www.youtube.com/watch?v=3smpBxO-r_w

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

[ Etchan nie jest tak przewrażliwiony na punkcie honoru swojej rasy, żeby nazywać ludzi dzikusami :wink: A tak na serio dzięki tobie zamiast spędzać wieczór na pisaniu , w końcu pogram w MTW2 :) ]

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[ Kiedy kolejna walka ? ]
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

[Do piątku będzie wrzucona.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Walka dziesiąta
Merxerzis, egzekutor z Naggaroth vs Skgarg, weteran ogrzych napadów


https://www.youtube.com/watch?v=kO_9wPHkhpo
Słońce wschodzi i zachodzi. Dni przechodzą w tygodnie, mijając jak krople deszczu po ostatniej ulewie. Słowa, czyny, cały ten bałagan, jaki powstał na wyspie, to przetrwa jakiś czas. W końcu jednak o tym zapomną. Bo to wszystko było bez znaczenia. Nieistotne było, czy byliśmy dobrzy, czy źli.
Liczyła się tylko śmierć.
Takie mniej więcej myśli krążyły po umyśle Merxerzisa. Ludzki język nie mógł oddać niuansów i sposobu zobrazowania sprawy przez elfa, lecz przesłanie było proste i uniwersalne. Po wielu dniach okropnej bezczynności, gdzie zabić mógł kilku bezwartościowych korsarzy, czy beznamiętnych skinków, wreszcie nadszedł ten dzień. Wreszcie mógł zakosztować gorącej krwi w ostatecznym sprawdzianie zręczności, siły i hartu ducha.
Jego przeciwnik już go oczekiwał. Rubaszny ogr w towarzystwie niewielkiego druha budził raczej sympatię niż grozę, lecz fatalny błąd popełniłby egzekutor, gdyby uznał go za niegroźnego. Widział Skgarga w boju. Widział, jak potrafi zabijać. Jak powalił cięższego od siebie współplemieńca. Ile mógł ważyć? Pięć razy tyle co on sam? Przy takiej przewadze masy jeden błąd elfa będzie oznaczał brzydki koniec.
I dobrze- pojawiła się nagle myśl w głowie Merxerzisa. Nie wiedział czy obca, czy jego własna- Nie jestem tu po to, by pisali pieśni.
Czuł gotowość przeciwnika. Nie czekał więc na sygnał do rozpoczęcia.

Zaczął agresywnie, szybkim wykrokiem do przodu, atakując pchnięciem. Piękny, zaalarmowany nagłym przyjęciem postawy bojowej przez elfa krzyknął ostrzegawczo. Tylko dzięki błyskawicznemu refleksowi gnoblara Skgarg nie został przekłuty jak prosie rożnem. Szczęśliwie, skończyło się na ostrzu sunącym po kolczej osłonie. Skgarg zamachnął się kotwicą i maczetą, zbyt chaotycznie jednak by trafić oponenta.
Merxerzis cofnął się pół kroku i zaatakował ponownie, znów zmuszając przeciwnika do reakcji. Ogr postawił gardę i próbował skontrować, lecz jego zasięg był zbyt krótki i został zmuszony do cofnięcia się. Na dodatek otrzymał dwa cięcia- w udo i w ramię. Oba dość płytkie, nie stanowiące zagrożenia dla życia ogra. Krew wylewała się z nich raczej leniwie. Jednakowoż to było to.
Merxerzis jak urzeczony wpatrywał się w czerwone smugi spływające po jego ostrzu. Oczy jego zajaśniały przez wizjer pełnego hełmu, jakby od narkotyku.
- Prawdziwa, gorąca krew- rzekł niezbyt głośno- Nie zimna, jaszczurza, nie cienkusz jakiegoś śmiecia…
Skgarg nie podzielał raczej zachwytu egzekutora. Więcej, był nieco zdumiony nagłym podnieceniem u przeciwnika.
- Phi. Elfy…- wzruszył ramionami, po czym zaatakował, chcąc wykorzystać oczywistą przewagę. Zatrzymał go jednak sztych miecza. Ogr skrzywił się i zbił go maczetą, jak od niechcenia. Nim jednak zdążył uczynić krok, znów spojrzał na szpiczasty czubek draicha. Impas. Przynajmniej tak się wydawało.
Merxerzis skrzywił się nagle, czując ból w łydce. Nóż przechodząc przez dobrej jakości skórę buta nie zagłębił się głęboko, na tyle jednak, by zadać ranę. Piękny pękał z dumy, teraz jednak musiał zmykać, by nie zostać przerobionym na sałatkę przez egzekutora.
- Ścierwo!- warknął Merxerzis wzburzony zepsuciem mu celebracji walki- Robactwo! Małe shi’eet, niegodne stali!
Jednak wypad małego, lecz bohaterskiego pomocnika nie miał za zadanie powalić miecznika z Naggaroth. Miał odwrócić uwagę.
Ziemia zatrzęsła się pod gromkimi krokami Skgarga. Merxerzis z goryczą zauważył swój błąd. Był to ułamek sekundy, w którym odczuł frustrację z uniesienia gniewem, gorzki smak uświadomienia głupoty, lecz co dużo gorsze- nutkę strachu. Widział w zwolnionym tempie, jak ciężka dłoń ogra opada ku niemu. Wiedział, że nie zdąży zareagować.
Było to jak uderzenie gromu. Potworna siła uderzenia wyrzuciła go w powietrze. Czuł, jakby szybował, a ziemię zostawił daleko za sobą. Po chwili jednak poczuł jej solidne, twarde objęcia.
Walczył o oddech. Wiedział, że musi szybko wstać, że jeśli się nie pośpieszy, będzie po walce. Ból jednak paraliżował go. Dziura wielka jak jego pięść wyzierała z jego boku. Każda próba kończyła się obfitym krwawieniem.
Żałosne- usłyszał nie do końca swój głos w swej głowie-Niegodny kawał mięcha! Twoje krzyki będą nieść się echem po kresy otchłani…
Widmo paskudnej śmierci i być może jeszcze gorszego losu zadziałały na niego… stymulująco. Nim wielki ogr zdołał rozdeptać przeciwnika, nim ułamana kotwica opadła z góry, Merxerzis odtoczył się na bok, zrywając na nogi. Pozycje miał niepewną, chwiejącą się, był zdumiony, że w ogóle stoi. Dłonią musiał przytrzymać wylewające się jelita. Miecz z trudem utrzymywał w jednej, drżącej ręce. Lecz było coś jeszcze. Frustracja zrodzona z porażki. I nieopisane pragnienie krwi.
- No dalej brudny zwierzaku!- warknął- Tylko tyle potrafisz?!
Skgarg zdumiał się.
- Właściwie to nie- odparł rezolutnie.
Łańcuch kotwiczny brzdęknął, gdy czarny kawał stali poleciał w kierunku elfa.
Niezdara- usłyszał w myślach, ledwo unikając zmiażdżenia. Minął kawał żeliwa krótkim piruetem, przechodząc płynnie do sztychu. Ból, jaki sprawiała mu przy tym rana był okrutny, lecz na twarzy elfa zawitał uśmieszek. Czuł całym ciałem jak ostrze przechodzi nieosłonięte kolczugą ciało, przez skórę, tłuszcz i mięśnie. Krew znów popłynęła, a sam jej widok dodał egzekutorowi wigoru.
Jedna rana. Nawet nie zbliżył się do powalenia ogra. Lecz po niej była kolejna. Zwykłe rozcięcie na łydce. Niegroźne, ale jakież… odświeżające. A on chciał smakować to starcie. Każdą kroplę.

Był irytujący. Naprawdę irytujący. Ten elf grał Skgargowi na nerwach. Chciał zadać mu ból, ale nie mógł. Cholerny, długi miecz. Pewnie kompensuje co nieco. Był jednak cierpliwy. Kilka nacięć nie robiło mu różnicy.
Tak, Merxerzis czy jak mu tam było na imię cały czas atakował, cały czas napierał. On sam reagował. Czekał na dogodną okazję. I w końcu znalazł. Niestety, to nie wystarczyło.
Dobra zbroja- przeszło Skgargowi przez myśl, gdy elf wstał mimo potężnego razu kotwicą- Szkoda, że się w nią nie wcisnę.
Skgarg bowiem nie wierzył w bogów, duchy, zabobony czy magiczne miecze. Wierzył za to w kosmitów.
Widok był całkiem ładny. Kiszki uroczo zaróżowiły się w dłoni elfa. Aż prosiło się pokroić i wypełnić kaszą. I wtedy ten jego kompensujący wiadomo co mieczyk znów świsnął mu przed twarzą, ledwo tykając skóry. Ogrowi zebrało się na śmiech.
- A to co miało być?!- zakpił z niemożliwym do ukrycia szyderstwem.
- Odpowiednie nacięcie nad oczami- wyjaśnił spokojnie egzekutor- Takie co krwawi.
I mówił prawdę. Czerwień zaraz zalała wejrzenie Skgagra, co było rozpraszające i irytujące. Wycierając grzbietem dłoni usiłował odzyskać wizję pola walki. I ujrzał. Tym razem draich ciął łydkę dużo głębiej.
- AAAAARGH!- warknął wielkolud, padając na kolano. Zaraz sztychem maczety odroczył niebezpieczeństwo kolejnego ciosu, bo choć pchnięcie nie przebiło zbroi elfa, to sam impakt odrzucił go na trzy kroki. To dało chwilę wytchnienia, lecz mimo szczerych chęci Skgarg nie mógł wstać.
- Dalej szefuńciu, szybko!- wołał Piękny, lecz cóż słowa mogły zdziałać?
Udało się przyjąć cios na tasak, ułamana kotwica zafurkotała w ripoście, ale nie sięgnęła rywala. Cios spadł na ramię ogra. Było to jak pacnięcie. A jednak ręka opadła bezwiednie wzdłuż boku, czarny kawał żeliwa wysunął się mu z dłoni. Kolejna fala krwi zasłoniła mu oczy.
- Ach, do cholery, podejdź wreszcie bliżej!- krzyknął Skgarg zły.
- Tak w porządku?- usłyszał tuż obok siebie. Przetarł oczy. Merxerzis stał tuż obok niego.
Krótkie pchnięcie nad obojczykiem z góry, tak by sztych sięgnął serca. Idealne, czyste zakończenie walki. Grymas sardonicznego uśmiechu targnął twarzą orga. Potem… odpłynął. Jakby zasypiał. Ze wspomnieniem zapachu dżungli i smaku słodkich owoców.

Krzyk zgrozy i furii. Jak wiele emocji pomieścić mogło małe, zielone ciało? Nie bacząc na nic Piękny rzucił się na elfa. Jego cel był prosty- zemsta. Nie ostrze jednak go zatrzymało. Był to zwykły kopniak.
- Jesteś irytujący, zielony robaku- rzucił z odrazą druchii- Ale z robactwem się nie pojedynkuję. Idź, gnij w tym przeklętym lesie. Ja skończyłem na dzisiaj.
Potem odszedł. Piękny widział, jak bramy fortu zatrzaskują się za egzekutorem. Chwilę potem przybył Pakja, by wraz z drugim saurusem znieść ciało Skgarga z pola bitwy. Grzmot targnął nieboskłonem. Znów zanosiło się na deszcz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

ODPOWIEDZ