ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
Re: ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
Rozmowa wkrótce miała przerodzić się w kłótnię. Elfka, Momoa i Gror przerzucali się złośliwościami i lada chwila zaczną rzucać się sobie do gardeł. Byli tak pochłonięci sobą nawzajem, że całkowicie zignorowali strzał z pistoletu.
Nagle Gror wybuchł gromkim śmiechem.
-Nie... Czekajcie...! Ja...! - Norsmen ledwo łapał oddech. - Dobra... - wreszcie się uspokoił. - Przepraszam. Właśnie usłyszałem coś naprawdę zabawnego od kogoś, kto nigdy nie mówił nic zabawnego.
Wszyscy wpatrywali sie w niego, jak w idiotę lub jedyny egzemplarz czegokolwiek na świecie. Gror wstał i bez ostrzeżenia walnął Severina w twarz. Potem powalił Momoę i ruszył przez salę tłukąc po mordzie kogo się dało.
-Bijemy się! - zakrzyknął.
Chcąc, nie chcąc wszyscy podłapali nastrój. Wywiązała się klasyczna, pijacka, masowa bijatyka.
Nagle Gror wybuchł gromkim śmiechem.
-Nie... Czekajcie...! Ja...! - Norsmen ledwo łapał oddech. - Dobra... - wreszcie się uspokoił. - Przepraszam. Właśnie usłyszałem coś naprawdę zabawnego od kogoś, kto nigdy nie mówił nic zabawnego.
Wszyscy wpatrywali sie w niego, jak w idiotę lub jedyny egzemplarz czegokolwiek na świecie. Gror wstał i bez ostrzeżenia walnął Severina w twarz. Potem powalił Momoę i ruszył przez salę tłukąc po mordzie kogo się dało.
-Bijemy się! - zakrzyknął.
Chcąc, nie chcąc wszyscy podłapali nastrój. Wywiązała się klasyczna, pijacka, masowa bijatyka.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
Kiedy Fiodor otworzył drzwi budynku który najwyraźniej pretendował do miana karczmy z razu nie zauważył niczego niezwykłego. Ot zwykła , zaniedbana oberża. Lecz po chwili zobaczył groteskowego , pokrytego łuską stwora siedzącego przy jednym stole z elfką i jakimś człowiekiem. Po chwili wahania podszedł do osoby wyglądającej na osobę obsługującą w tym miejscu gości. Ten gdy zauważył prawie dwumetrowego strzelca , co nie było trudne nawet po wypiciu kilku kieliszków wódki zapytał się :
- W czym możemy panu służyć ? - zapytał starając nie patrzeć na kuszącą go butelkę. Jako że Fiodor na razie wolał pozostać trzeźwym zamówił jedynie gulasz. Następnie zajął miejsce , przez chwile miał ochotę aby usiąść niedaleko stoliku osobliwej kompanii , ale po krótkim namyśle skwitował to krótkim Niech sobie gadają , mam swoje sprawy. Z cichym westchnieniem usiadł na najbliższym krześle , droga z Marienburga do najłatwiejszych nie należała a do tego on też młodzikiem już nie był. Odpiął szablę od pasa i położył ją na stole , nie obchodziły go zbytnio konwenanse i to że ktoś mógłby uznać to za prowokacje. Berdysz powiesił na pustym krześle naprzeciwko niego. Właściwie to mimo tego że do rozmownych nie należę nie miałbym nic przeciwko rozmowie z kimś pomyślał obserwując rozmawiających zawodników. Nie miał ochoty na rozmyślenia , ale mimo to zauważył że wszyscy wyglądający na uczestników goście karczmy siedzą razem. Nie licząc mniepomyślał po raz ostatni patrząc na grupę pijących i oszczędnie rozmawiających osób. Jedzenie przygotowane przez karczmarza była niespodziewane smaczne szczególnie po pół roku spędzonym na statku. Wspomnienie końca długiej służby przypomniało Fiodorowi o sakiewce ukrytej w kieszeni munduru. Otarł dłoń o trochę posiwiałe , bujne wąsy i pomacał pękatą sakiewkę. Żołd z piętnastu latpomyślał czując dziwną melancholie. Cała jego służba krajowi sprowadzała się do pieniędzy które trzymał głęboko ukryte w kieszeni munduru. Z zamyślenia wyrwało go zamieszanie które wzniecił sprawiający wrażenie pijanego Norsmen. Uderzył jakiegoś rycerza , odepchnął łuskowatego potwora i zaczął biec i młócić pięściami. Niestety dla szarżującego bezmyślnie wojownika, trafił na Fiodora. Ten bez cienia zdenerwowania zamknął jego pięść w żelaznym chwycie i równocześnie złapał go za pas w spodniach. Był cięższy niż przewidywał Kislevita ale to tylko sprawiło że strzelec użył całej swojej siły. Mimo tego że jego przeciwnik machał rękami i szaleńczo kopał Fiodor uniósł go nad głowę a następnie dosłownie roztrzaskał nim stół. Wydawało się że wysoki żołnierz zdusił bójkę w zarodku , Norsmen leżał w szczątkach stołu a rotmistrz tylko rozmasowywał ramiona. Podniesienie masywnego wojownika a następnie uderzenie nim w ziemie było dość wyczerpujące nawet dla obdarzonego niedźwiedzią siłą strzelca. Za stary na to jestempomyślał wracając do stolika. Gdy usłyszał za sobą gniewny okrzyk już wiedział że popełnił błąd. Potężny sierpowy sprawił że zamroczony zrobił kilka kroków a następnie przewrócił się. Uderzył w twarde drewno a następnie poczuł że przewraca kogoś.
- Kurwa mać - wymamrotał po czym rozejrzał się. Wszędzie leżało jedzenie a zawodnicy którzy jeszcze niedawno siedzieli przy tym stole stali zdenerwowani. Nie licząc elfki którą upadający Fiodor opryskał zupą. Cholerapomyślał. Sytuacja w karczmie się zagęszczała.
- W czym możemy panu służyć ? - zapytał starając nie patrzeć na kuszącą go butelkę. Jako że Fiodor na razie wolał pozostać trzeźwym zamówił jedynie gulasz. Następnie zajął miejsce , przez chwile miał ochotę aby usiąść niedaleko stoliku osobliwej kompanii , ale po krótkim namyśle skwitował to krótkim Niech sobie gadają , mam swoje sprawy. Z cichym westchnieniem usiadł na najbliższym krześle , droga z Marienburga do najłatwiejszych nie należała a do tego on też młodzikiem już nie był. Odpiął szablę od pasa i położył ją na stole , nie obchodziły go zbytnio konwenanse i to że ktoś mógłby uznać to za prowokacje. Berdysz powiesił na pustym krześle naprzeciwko niego. Właściwie to mimo tego że do rozmownych nie należę nie miałbym nic przeciwko rozmowie z kimś pomyślał obserwując rozmawiających zawodników. Nie miał ochoty na rozmyślenia , ale mimo to zauważył że wszyscy wyglądający na uczestników goście karczmy siedzą razem. Nie licząc mniepomyślał po raz ostatni patrząc na grupę pijących i oszczędnie rozmawiających osób. Jedzenie przygotowane przez karczmarza była niespodziewane smaczne szczególnie po pół roku spędzonym na statku. Wspomnienie końca długiej służby przypomniało Fiodorowi o sakiewce ukrytej w kieszeni munduru. Otarł dłoń o trochę posiwiałe , bujne wąsy i pomacał pękatą sakiewkę. Żołd z piętnastu latpomyślał czując dziwną melancholie. Cała jego służba krajowi sprowadzała się do pieniędzy które trzymał głęboko ukryte w kieszeni munduru. Z zamyślenia wyrwało go zamieszanie które wzniecił sprawiający wrażenie pijanego Norsmen. Uderzył jakiegoś rycerza , odepchnął łuskowatego potwora i zaczął biec i młócić pięściami. Niestety dla szarżującego bezmyślnie wojownika, trafił na Fiodora. Ten bez cienia zdenerwowania zamknął jego pięść w żelaznym chwycie i równocześnie złapał go za pas w spodniach. Był cięższy niż przewidywał Kislevita ale to tylko sprawiło że strzelec użył całej swojej siły. Mimo tego że jego przeciwnik machał rękami i szaleńczo kopał Fiodor uniósł go nad głowę a następnie dosłownie roztrzaskał nim stół. Wydawało się że wysoki żołnierz zdusił bójkę w zarodku , Norsmen leżał w szczątkach stołu a rotmistrz tylko rozmasowywał ramiona. Podniesienie masywnego wojownika a następnie uderzenie nim w ziemie było dość wyczerpujące nawet dla obdarzonego niedźwiedzią siłą strzelca. Za stary na to jestempomyślał wracając do stolika. Gdy usłyszał za sobą gniewny okrzyk już wiedział że popełnił błąd. Potężny sierpowy sprawił że zamroczony zrobił kilka kroków a następnie przewrócił się. Uderzył w twarde drewno a następnie poczuł że przewraca kogoś.
- Kurwa mać - wymamrotał po czym rozejrzał się. Wszędzie leżało jedzenie a zawodnicy którzy jeszcze niedawno siedzieli przy tym stole stali zdenerwowani. Nie licząc elfki którą upadający Fiodor opryskał zupą. Cholerapomyślał. Sytuacja w karczmie się zagęszczała.
Człek, z którym dzielili stół był nieprzewidywalny. W jednej chwili rozmawiał spokojnje, aż tu nagle znów rzucił się z pięściami... Praktycznie na kogo popadnie. Walnął Severina w twarz, po czym mocarnym kopnięciem uderzył w nogi ławy na której siedział saurus. Przez chwilę zdawało się, że nic się nie wydarzy, lecz wtedy sosnowy mebel zatrzeszczał i rozpadł się na kawały. Jaszczur znalazł się na ziemi. Gror jak huragan przetoczył się dalej. Trafił jednak na doświadczonego w karczemnych bataliach rywala, który efektowaną akcją posłał go przez stół. Saurus jednak wiedział zbyt dobrze, że to Norsa nie zatrzyma. Chwilę potem to ów człek , którego zwali Fiodor przeleciał przez stół. Ich stół. Momoa już szczerze dosyć miał powstrzymywania się od zabicia wybrańca. Nie wątpił jednak w ocenę Tekloqa.
Zaszarżował na Grora, gdy ten celebrował wspaniałą akcję. Nors go zauważył i przyjął otwarcie. Głupiec. Winien był umknąć.
Zderzywszy się w pełnym pędzie saurus po prostu się zatrzymał. Jego rywal przejął całą energię na siebie, a jako lżejszy, mimo zbroi, poleciał na szynkwas z jeszcze większą prędkością. Solidny blat z dębiny wytrzymał, a gwałtowne hamowanie wycisnęło Wargowi powietrze z płuc. Momoa już był przy nim, dzierżąc w jednej dłoni jakiś stolik. Ckos rzucił Groram na ziemię jak szmacianą kukłę.
- Zamknij się Nikish- stęknął.
Wtedy ktoś roztrzaskał saurusowi stołek na łbie. Nie był to cios, który by nim zachwiał, więc zaraz obrócił się szukając napastnika. Był to ów rajtar o szybkim cynglu. Mkmka odepchnął go precz... Prosto w zamaskowanego doktora.
Zaszarżował na Grora, gdy ten celebrował wspaniałą akcję. Nors go zauważył i przyjął otwarcie. Głupiec. Winien był umknąć.
Zderzywszy się w pełnym pędzie saurus po prostu się zatrzymał. Jego rywal przejął całą energię na siebie, a jako lżejszy, mimo zbroi, poleciał na szynkwas z jeszcze większą prędkością. Solidny blat z dębiny wytrzymał, a gwałtowne hamowanie wycisnęło Wargowi powietrze z płuc. Momoa już był przy nim, dzierżąc w jednej dłoni jakiś stolik. Ckos rzucił Groram na ziemię jak szmacianą kukłę.
- Zamknij się Nikish- stęknął.
Wtedy ktoś roztrzaskał saurusowi stołek na łbie. Nie był to cios, który by nim zachwiał, więc zaraz obrócił się szukając napastnika. Był to ów rajtar o szybkim cynglu. Mkmka odepchnął go precz... Prosto w zamaskowanego doktora.
Ostatnio zmieniony 19 lip 2016, o 20:50 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Ejże, tylko Isenhardt siedzi w karczmie]
Spokojna gawęda z Victusem oraz jego właścicielem przetykana sączeniem rozmieszanego w lagerze wywaru nie mogła trwać oczywiście długo. Żuchwa Isenhardta zadrżała z irytacji, gdy za plecami usłyszał głośny okrzyk Norsmena, charakterystyczny dźwięk ciosu w twarz i trzask rozwalanego mebla. Charmider przybrał na sile, gdy kolejni ludzie i nieludzie włączali się bitkę.
Kreber nienawidził jatek tawernianych, co więcej jako prawy obywatel ku niesmaku amatorów tłuczenia się butelkami po tanim grogu zawsze donosił w Marienburgu Czarnym Czapkom o takich incydentach. Żałował, że tutaj nie ma co liczyć na arbitralne zakończenie wszystkiego.
Pacnięty mocarnym ciosem ogona saurusa Wolfgang zatoczył się prosto w ich stolik, od którego dopiero co się oderwał by puścić pięści w ruch. Rajtar zwalił z krzesła biorącego właśnie łyka serum doktora, po czym wtarabanił się na stół, wywracając go razem ze sobą.
Isenhardt spojrzał na jego kufel który uderzył dźwięcznie o klepisko, rozlewając resztkę płynu. Powieka drgnęła mu niebezpiecznie.
I zanim biedy kirasjer upadł w ślad za stołem i kartami, medyk poderwał się na nogi z iście nadludzkim refleksem, chwytając go za gardło i unosząc stopę nad ziemię. Jednocześnie w drugiej ręce jak z nikąd pojawił się u niego diabelnie ostry skalpel, teraz tkwiący tuż przy tętnicy szyjnej zamroczonego człowieka.
Mimo uspokajających właściwości serum, nieporządek wywołał u niego zimną wściekłość.
-Słuchaj no żołnierzyku, jeszcze raz mnie popchniesz a obejrzysz sobie jak szybko potrafiłbyś się wykrwawić na sufit. Jasne..?!
Nie czekając, schował skalpel za mankiet i wyprowadzonym od niechcenia acz diabelnie silnym w jego wykonaniu podbródkowym posłał Wolfganga na powrót w kotłowaninę.
Po wszystkim otrzepał się, pozbierał swoje rzeczy do torby i wśród zdziwionych gapiów wyszedł na zewnątrz rozdając silne kopniaki tym którzy zbytnio się zbliżyli.
Tyle by było z niezwarcania uwagi. Może chociaż Tragedia oczyścił już jakąś chatę.
Spokojna gawęda z Victusem oraz jego właścicielem przetykana sączeniem rozmieszanego w lagerze wywaru nie mogła trwać oczywiście długo. Żuchwa Isenhardta zadrżała z irytacji, gdy za plecami usłyszał głośny okrzyk Norsmena, charakterystyczny dźwięk ciosu w twarz i trzask rozwalanego mebla. Charmider przybrał na sile, gdy kolejni ludzie i nieludzie włączali się bitkę.
Kreber nienawidził jatek tawernianych, co więcej jako prawy obywatel ku niesmaku amatorów tłuczenia się butelkami po tanim grogu zawsze donosił w Marienburgu Czarnym Czapkom o takich incydentach. Żałował, że tutaj nie ma co liczyć na arbitralne zakończenie wszystkiego.
Pacnięty mocarnym ciosem ogona saurusa Wolfgang zatoczył się prosto w ich stolik, od którego dopiero co się oderwał by puścić pięści w ruch. Rajtar zwalił z krzesła biorącego właśnie łyka serum doktora, po czym wtarabanił się na stół, wywracając go razem ze sobą.
Isenhardt spojrzał na jego kufel który uderzył dźwięcznie o klepisko, rozlewając resztkę płynu. Powieka drgnęła mu niebezpiecznie.
I zanim biedy kirasjer upadł w ślad za stołem i kartami, medyk poderwał się na nogi z iście nadludzkim refleksem, chwytając go za gardło i unosząc stopę nad ziemię. Jednocześnie w drugiej ręce jak z nikąd pojawił się u niego diabelnie ostry skalpel, teraz tkwiący tuż przy tętnicy szyjnej zamroczonego człowieka.
Mimo uspokajających właściwości serum, nieporządek wywołał u niego zimną wściekłość.
-Słuchaj no żołnierzyku, jeszcze raz mnie popchniesz a obejrzysz sobie jak szybko potrafiłbyś się wykrwawić na sufit. Jasne..?!
Nie czekając, schował skalpel za mankiet i wyprowadzonym od niechcenia acz diabelnie silnym w jego wykonaniu podbródkowym posłał Wolfganga na powrót w kotłowaninę.
Po wszystkim otrzepał się, pozbierał swoje rzeczy do torby i wśród zdziwionych gapiów wyszedł na zewnątrz rozdając silne kopniaki tym którzy zbytnio się zbliżyli.
Tyle by było z niezwarcania uwagi. Może chociaż Tragedia oczyścił już jakąś chatę.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
-Zamknij się, Nikish - odparł na złośliwość demona, choć musiał przyznać mu rację.
Jeszcze trochę i Gror faktycznie nauczy się latać.
Najpierw jakiś wąsaty Kislevita posłał go na ziemię, potem odepchnął go Momoa i znalazł się jeszcze trzeci, który również nim rzucił. Pragnął dobyć toporów i zacząć mordować, jak leci, jednak sam zaczął bójkę na pięści, więc zmusił się resztkami woli, by nie dobyć broni. Jednak gniew już wypełniał mu żyły. Spróbował wstać, jednak Momoa wskoczył na niego i kopnięciem pozbawił przytomności.
Severin z podbitym okiem, skorzystał z okazji, by wyciągnąć go z kotłującego się tłumu. Zaciągnął go do stajni i oblał wodą z wiadra, próbując go ocucić.
Jeszcze trochę i Gror faktycznie nauczy się latać.
Najpierw jakiś wąsaty Kislevita posłał go na ziemię, potem odepchnął go Momoa i znalazł się jeszcze trzeci, który również nim rzucił. Pragnął dobyć toporów i zacząć mordować, jak leci, jednak sam zaczął bójkę na pięści, więc zmusił się resztkami woli, by nie dobyć broni. Jednak gniew już wypełniał mu żyły. Spróbował wstać, jednak Momoa wskoczył na niego i kopnięciem pozbawił przytomności.
Severin z podbitym okiem, skorzystał z okazji, by wyciągnąć go z kotłującego się tłumu. Zaciągnął go do stajni i oblał wodą z wiadra, próbując go ocucić.
Ostatnio zmieniony 19 lip 2016, o 21:05 przez Gror, łącznie zmieniany 1 raz.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
Rozglądający się za właściwą chatką Isenhardt zauważył kątem oka jak ów wielki Bretończyk wywleka dziwnie sztywnego czempiona Chaosu z karczmy, w której po jego wyjściu zaczęła się bezpardonowa rozpierducha. Pogładził się po bródce i wąsiku po czym ruszył w tamtym kierunku.
Rycerz wylał kubeł wody na berserkera, zapewne by pomścić na ocuconym podbitą twarz.
Medyk odchrząknął.
Bretończyk odwrócił się z pytającym wzrokiem.
Kreber podszedł kilka kroków i wręczył mu niewielką buteleczkę z ciemnozielonego szkła.
-Wyciąg z odurzających ziół z Lustrii oraz cykuty. Jak już pan herbowy raczy z nim załatwić co trzeba to proszę go zdrowo napoić, porcja jak dla konia. Powinien być po tym spokojniejszy przez jakiś czas.
Severin ostrożnie przyjął płyn, chwytając szyjkę dwoma palcami i skinął krótko głową z podbitym okiem.
Isenhardt skłonił się.
-Doktor Isenhardt Kreber, do usług. Polecam się na przyszłość. A i powodzenia na Arenie. -dodał, odchodząc spod wiaty na deszcz. Bestia norsmena kłapnęła w jego stronę kłami, na co medyk sprawnie się uchylił- Temu czemuś też by się przydało coś na ochłonięcie.
Rycerz wylał kubeł wody na berserkera, zapewne by pomścić na ocuconym podbitą twarz.
Medyk odchrząknął.
Bretończyk odwrócił się z pytającym wzrokiem.
Kreber podszedł kilka kroków i wręczył mu niewielką buteleczkę z ciemnozielonego szkła.
-Wyciąg z odurzających ziół z Lustrii oraz cykuty. Jak już pan herbowy raczy z nim załatwić co trzeba to proszę go zdrowo napoić, porcja jak dla konia. Powinien być po tym spokojniejszy przez jakiś czas.
Severin ostrożnie przyjął płyn, chwytając szyjkę dwoma palcami i skinął krótko głową z podbitym okiem.
Isenhardt skłonił się.
-Doktor Isenhardt Kreber, do usług. Polecam się na przyszłość. A i powodzenia na Arenie. -dodał, odchodząc spod wiaty na deszcz. Bestia norsmena kłapnęła w jego stronę kłami, na co medyk sprawnie się uchylił- Temu czemuś też by się przydało coś na ochłonięcie.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
Rycerz zatoczył się omal nie spadając z ławy gdy nagle oszalały Nors łupnął go w twarz. Wstał zaraz wściekły za taką zniewagę, pragnął rzucić się na nieobliczalnego chaosytę, lecz już zajęli się nim pozostali wojownicy obecni w karczmie. Severin przez chwilę próbował przepchnąć się przez tłum by również od siebie oddać cios na zuchwałą mordę Norsa. Tłok był jednak zbyt duży więc z trudem powstrzymał swój gniew i czekał. Główny prowodyr rozróby w końcu runął na klepisko powalony chyba jakąś trucizną, którą dość dosadnie zaaplikował mu mniejszy z jaszczurów.
Bretończyk chwycił wówczas Grora za nogę i wyciągnął jego ciężkie cielsko na zewnątrz. W prowizorycznej stajni wylał na niego wiadro wody. Wojownik z północy szarpnął się ocucony ale Severin zaraz przydusił go kolanem do ziemi i chwycił za kołnierz pancerza podnosząc jego tułów nieco w górę. Spojrzał w ponure, otumanione oczy.
– Nie wiem co za obłęd w tobie siedzi ale panuj nad nim! – wycharczał, z trudem powstrzymując chęć przyrżnięcia Norsmenowi w mordę. – Policzymy się jeszcze podczas turnieju…
Jeśli tylko los pozwoli nam stanąć na przeciw siebie, dodał w myślach.
Wtem usłyszał za sobą czyjeś kroki. To był ten dziwny jegomość, który niedawno przybył do wioski. Podszedł do Bretończyka i wręczył mu niewielką buteleczkę.
– Wyciąg z odurzających ziół z Lustrii oraz cykuty. Jak już pan herbowy raczy z nim załatwić co trzeba to proszę go zdrowo napoić, porcja jak dla konia. Powinien być po tym spokojniejszy przez jakiś czas.
Severin ostrożnie przyjął płyn, chwytając szyjkę dwoma palcami i skinął krótko głową z podbitym okiem.
Jegomość skłonił się uprzejmie.
– Doktor Isenhardt Kreber, do usług. Polecam się na przyszłość. A i powodzenia na Arenie – dodał, odchodząc spod wiaty na deszcz. Bestia Norsmena wychylająca się zza swojej zagrody kłapnęła w jego stronę kłami, na co medyk sprawnie się uchylił – Temu czemuś też by się przydało coś na ochłonięcie.
Uczony doktor na Arenie? Czy ma leczyć tych, którzy wyjdą żywi z pojedynków? Czy może sam chce wziąć udział w turnieju? Raczej to pierwsze, ale rycerz nie zdążył zapytać, bo doktor już się oddalił.
– A teraz pij. – Chwycił za szczękę Grora i wlał mu w gardło całą zawartość buteleczki.
Potem rzucił go ze złością na ziemię i ruszył z powrotem do karczmy.
Tymczasem na trakcie prowadzącym przez bagna Otton Rutricht zeskoczył w błoto ze swojego konia i ruszył ku grupce swoich ludzi. Z potwornie głębokiej kałuży już od dłuższego czasu próbowali wyciągnąć wóz, na którym wieźli dodatkową broń, amunicję i jedzenie. Ostatnie deszcze stworzyły z kiepskiej drogi istne mokradło przejezdne tylko w niektórych miejscach. Ciężki wóz zapadł się więc w błoto aż po burty i nie było siły żeby go wyciągnąć. Otton nie chciał już dłużej czekać. Zwieńczenie jego świętej misji było przecież tuż, tuż.
– Zostawcie to! – zakomenderował. – Zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, objuczyć nimi konie i ruszamy dalej! Nie ma czasu!
Przez chwilę patrzył i nadzorował swoją niemal pięćdziesięcioosobową bandę najemnych rębajłów tworzącą tak zwany Rutricht Patrol. Poczekał aż przeładują skrzynki i beczułki na luzaki, poczym ustawią się w jako taki szyk gotowy do wymarszu. Brodząc niemal po kolana w rozmokłym błocie i otaczając się szczelniej płaszczem w obronie przed deszczem w końcu wdrapał się na swojego rumaka.
– Kompania, naprzód! - krzyknął.
Było ciężko ale przecież droga prawdziwego sługi Sigmara zawsze wiodła poprzez cierpienie. Sił dodawała mu myśl, że już niedługo dotrze do celu. Że oto on - Otton Rutricht, niesłusznie wydalony z szeregów Inkwizycji zasłynie jako ten, który w świętym ogniu spalił wszystkich plugawców biorących udział w Arenie Śmierci i zakończył tym samym ciąg tych ponurych zawodów. Nie zależało mu już na schwytaniu tego Bretończyka ani na pieniądzach jakie oferował pan Vildrod za jego głowę. Teraz już widział, że jest stworzony do rzeczy wielkich. Serce jego płonęło żarliwością gdy o tym myślał, niemal czuł na sobie wzrok samego Sigmara.
– Już niedługo – szeptał do siebie. – Już niedługo.
Bretończyk chwycił wówczas Grora za nogę i wyciągnął jego ciężkie cielsko na zewnątrz. W prowizorycznej stajni wylał na niego wiadro wody. Wojownik z północy szarpnął się ocucony ale Severin zaraz przydusił go kolanem do ziemi i chwycił za kołnierz pancerza podnosząc jego tułów nieco w górę. Spojrzał w ponure, otumanione oczy.
– Nie wiem co za obłęd w tobie siedzi ale panuj nad nim! – wycharczał, z trudem powstrzymując chęć przyrżnięcia Norsmenowi w mordę. – Policzymy się jeszcze podczas turnieju…
Jeśli tylko los pozwoli nam stanąć na przeciw siebie, dodał w myślach.
Wtem usłyszał za sobą czyjeś kroki. To był ten dziwny jegomość, który niedawno przybył do wioski. Podszedł do Bretończyka i wręczył mu niewielką buteleczkę.
– Wyciąg z odurzających ziół z Lustrii oraz cykuty. Jak już pan herbowy raczy z nim załatwić co trzeba to proszę go zdrowo napoić, porcja jak dla konia. Powinien być po tym spokojniejszy przez jakiś czas.
Severin ostrożnie przyjął płyn, chwytając szyjkę dwoma palcami i skinął krótko głową z podbitym okiem.
Jegomość skłonił się uprzejmie.
– Doktor Isenhardt Kreber, do usług. Polecam się na przyszłość. A i powodzenia na Arenie – dodał, odchodząc spod wiaty na deszcz. Bestia Norsmena wychylająca się zza swojej zagrody kłapnęła w jego stronę kłami, na co medyk sprawnie się uchylił – Temu czemuś też by się przydało coś na ochłonięcie.
Uczony doktor na Arenie? Czy ma leczyć tych, którzy wyjdą żywi z pojedynków? Czy może sam chce wziąć udział w turnieju? Raczej to pierwsze, ale rycerz nie zdążył zapytać, bo doktor już się oddalił.
– A teraz pij. – Chwycił za szczękę Grora i wlał mu w gardło całą zawartość buteleczki.
Potem rzucił go ze złością na ziemię i ruszył z powrotem do karczmy.
Tymczasem na trakcie prowadzącym przez bagna Otton Rutricht zeskoczył w błoto ze swojego konia i ruszył ku grupce swoich ludzi. Z potwornie głębokiej kałuży już od dłuższego czasu próbowali wyciągnąć wóz, na którym wieźli dodatkową broń, amunicję i jedzenie. Ostatnie deszcze stworzyły z kiepskiej drogi istne mokradło przejezdne tylko w niektórych miejscach. Ciężki wóz zapadł się więc w błoto aż po burty i nie było siły żeby go wyciągnąć. Otton nie chciał już dłużej czekać. Zwieńczenie jego świętej misji było przecież tuż, tuż.
– Zostawcie to! – zakomenderował. – Zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, objuczyć nimi konie i ruszamy dalej! Nie ma czasu!
Przez chwilę patrzył i nadzorował swoją niemal pięćdziesięcioosobową bandę najemnych rębajłów tworzącą tak zwany Rutricht Patrol. Poczekał aż przeładują skrzynki i beczułki na luzaki, poczym ustawią się w jako taki szyk gotowy do wymarszu. Brodząc niemal po kolana w rozmokłym błocie i otaczając się szczelniej płaszczem w obronie przed deszczem w końcu wdrapał się na swojego rumaka.
– Kompania, naprzód! - krzyknął.
Było ciężko ale przecież droga prawdziwego sługi Sigmara zawsze wiodła poprzez cierpienie. Sił dodawała mu myśl, że już niedługo dotrze do celu. Że oto on - Otton Rutricht, niesłusznie wydalony z szeregów Inkwizycji zasłynie jako ten, który w świętym ogniu spalił wszystkich plugawców biorących udział w Arenie Śmierci i zakończył tym samym ciąg tych ponurych zawodów. Nie zależało mu już na schwytaniu tego Bretończyka ani na pieniądzach jakie oferował pan Vildrod za jego głowę. Teraz już widział, że jest stworzony do rzeczy wielkich. Serce jego płonęło żarliwością gdy o tym myślał, niemal czuł na sobie wzrok samego Sigmara.
– Już niedługo – szeptał do siebie. – Już niedługo.
- O organizatorach nie wiem absolutnie nic - Victus pociągnął solidny łyk z swojego kufla - Natomiast zawodnicy to co innego. Ten wielki Norsmen na przykład, zapewne jest niezrównoważony psychicznie...
Jakby na potwierdzenie tych słów zakuty w czerwień wojownik wstał od swojego stolika, rozdzielając razy na prawo i lewo. Rozpoczęła się prawdziwa, karczemna burda. Gladiator zareagował od razu. Przewrócił dwa stoliki, odgradzając nimi siebie i swojego pana, po czym wyrwał nogę najbliższego krzesła, ujmując ją jak pałkę. Przyjął bojową postawę, gotowy do zadawania ciosów.
- Chodź tu któryś!!!!
Jakby na potwierdzenie tych słów zakuty w czerwień wojownik wstał od swojego stolika, rozdzielając razy na prawo i lewo. Rozpoczęła się prawdziwa, karczemna burda. Gladiator zareagował od razu. Przewrócił dwa stoliki, odgradzając nimi siebie i swojego pana, po czym wyrwał nogę najbliższego krzesła, ujmując ją jak pałkę. Przyjął bojową postawę, gotowy do zadawania ciosów.
- Chodź tu któryś!!!!
Bójka zaczęła się równie szybko jak się zaczęła. Wprawdzie rotmistrz miał szczerą ochotę stłuc jeszcze mocniej dziwnego cudaka w zbroi lecz przeszkodził mu w tym mniejszy stwór który uśpił Norsmena. Lecz można było zauważyć że większość że zgromadzonych ma wyraźną ochotę na walkę. Opalony , sprawiający wrażenie profesjonalisty zawodnik nadal stał w pozycji do walki.
- Już skończyli. - powiedział Fiodor z nutką rozbawienia w głosie. Wrócił do resztek swojego stolika i podniósł swoją broń. Nie zamierzał pozwolić w tym wszystkim ucierpiała jego broń. Już wcześniej zauważył bretońskiego rycerza wynosił jego niedoszłego przeciwnika. Postanowił poczekać na niego. Nie żywił większej urazy do zapijaczonego wojownika którego właśnie wynosił szlachcic , po prosto się upił a Fiodor chciał zapobiec bójce. Inna sprawa że mu się nie udało. W międzyczasie zamówił jednak alkohol. W przeciwieństwie do swoich rodaków nie kultywował tradycji picia przy dosłownie każdej okazji , stąd pochodziło w końcu jego przezwisko ale mimo to lubił czasem wypić. Gdy Bretończyk wyraźnie zły zajął swoje miejsce , rotmistrz wziął butelkę wódki i podszedł do niego.
- Można ? - zapytał się cicho wskazując na puste krzesło.
- Już skończyli. - powiedział Fiodor z nutką rozbawienia w głosie. Wrócił do resztek swojego stolika i podniósł swoją broń. Nie zamierzał pozwolić w tym wszystkim ucierpiała jego broń. Już wcześniej zauważył bretońskiego rycerza wynosił jego niedoszłego przeciwnika. Postanowił poczekać na niego. Nie żywił większej urazy do zapijaczonego wojownika którego właśnie wynosił szlachcic , po prosto się upił a Fiodor chciał zapobiec bójce. Inna sprawa że mu się nie udało. W międzyczasie zamówił jednak alkohol. W przeciwieństwie do swoich rodaków nie kultywował tradycji picia przy dosłownie każdej okazji , stąd pochodziło w końcu jego przezwisko ale mimo to lubił czasem wypić. Gdy Bretończyk wyraźnie zły zajął swoje miejsce , rotmistrz wziął butelkę wódki i podszedł do niego.
- Można ? - zapytał się cicho wskazując na puste krzesło.
- Już skończyli - Rzucił w ich kierunku wysoki, wąsiaty kislevita.
- Dokładnie, już spokojnie Victus. - Bachmann położył dłoń na ramieniu wojownika. - Teraz trzeba to posprzątać.
Gladiator podniósł obydwa stoły, przepraszając ludzi wcześniej przy nich siedziących, natomiast resztki krzesła dorzucił do paleniska.
- No i bardzo ładnie. Dobra teraz trza się do kogoś dosiąść. - Z zewnątrz dało się słyszeć podniesione głosy. - Albo jednak sprawdźmy co się tam dzieje...
- Dokładnie, już spokojnie Victus. - Bachmann położył dłoń na ramieniu wojownika. - Teraz trzeba to posprzątać.
Gladiator podniósł obydwa stoły, przepraszając ludzi wcześniej przy nich siedziących, natomiast resztki krzesła dorzucił do paleniska.
- No i bardzo ładnie. Dobra teraz trza się do kogoś dosiąść. - Z zewnątrz dało się słyszeć podniesione głosy. - Albo jednak sprawdźmy co się tam dzieje...
Ostatnio zmieniony 20 lip 2016, o 21:53 przez Stabilo, łącznie zmieniany 4 razy.
[@Gror: Stary, pierwszy raz odpuściłem, bo nie wyszło źle, a i okazja do rewanżu mogła nadejść, ale teraz przesadziłeś. Zmień to, na jednej nodze. Mam Ci postać zabić?
Tekloqa nie ma w wiosce. Teraz robi się sajgon, bo kilku graczy odpowiedziało na Twoją wersję. Ale że zagrałeś po chamsku, to nie odpuszczę.
@Inglief: faktycznie, wybacz.]
Tekloqa nie ma w wiosce. Teraz robi się sajgon, bo kilku graczy odpowiedziało na Twoją wersję. Ale że zagrałeś po chamsku, to nie odpuszczę.
@Inglief: faktycznie, wybacz.]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Nie mogę powiedzieć niczego z wyjątkiem dwóch rzeczy:
1. Przepraszam, że przesadziłem, nigdy nie miałem zamiaru go zabić, tylko mocno obić.
2. Co do Teqloka, to myślałem, że biega po wiosce i przybiegnie na kolejną awanturę.
Jeszcze raz przepraszam. Poprawię się]
1. Przepraszam, że przesadziłem, nigdy nie miałem zamiaru go zabić, tylko mocno obić.
2. Co do Teqloka, to myślałem, że biega po wiosce i przybiegnie na kolejną awanturę.
Jeszcze raz przepraszam. Poprawię się]
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
[Spokojnie panowie, to tylko gra
Jednak zdecydowanie czytanie cudzych wersji żeby nie pomieszać wszystkim sytuacji jest w dobrym tonie. Zawsze można dogadać się na priv.]
[Poza tym bardzo fajny rolplej widzę, oby tak dalej!]
Szpieg van der Maarenów ziewnął, oglądając przez lunetę kipiącą niczym przegrzany imbryk karczmę.
- Zwierzęta... jak heer Julienowi może zależeć na czymś takim...
Obserwator ostrożnie zszedł kilka gałęzi niżej, otwierając ukrytą między liśćmi torbę z prowiantem, w której nagle coś się poruszyło, zaszamotało i wypadło wśród deszczu okruszków, za którymi wnet rzuciły się drobne pyszczki.
Szpieg z niesmakiem jęknął, opędzając się od szczurów. Dodatkowo wściekły z powodu utraconej kolacji strącił kilka gryzoni w bagno, a tym którego udało mu się złapać za ogon przygrzmocił o konar, miażdżąc kark szkodnika.
- Szczury! Przeklęte szczury! Skąd one się na środku bagna..! Zaraz... - czujne ucho szpiega nawet przez deszcz i wiatr wychwyciło głośny, miarowy rumor. Zrazu rozłożył więc lunetę i spojrzał na trakt. Marszowo poruszała się nim kolumna kilku dziesiątek mężczyzn uzbrojonych po zęby i prowadzących obładowane luzaki. Aż przygryzł rękawicę.
- Niedobrze... niedobrze... trzeba powiadomić pana Juliena!
Widok tak przejął szpicla, że nie zauważył on jak przemykające po gałęziach szczury uciekają od jego pozycji, a za plecami na gałęzi bezszelestnie wyrósł zgarbiony cień, który chwycił go szponiastą łapą za usta i jednym ruchem zakrzywionego noża poderżnął gardło. Krztuszący się krwią człowiek z wybałuszonymi oczyma spadł w błoto u stóp drzewa, gdzie zaraz tuzin albo więcej zestawów wysuniętych siekaczy w niepochamowanym głodzie zaczęło obrywać mu mięso z kości, szybkimi poruszeniami pysków, które wynurzyły się z bagna. Jednocześnie znad całej makabrycznej sceny z koron drzew w wioskę i idącą do niej grupę zbrojną uważnie zaczęły wpatrywać się kolejne żółte, wąskie ślepia. Całe dziesiątki. A nawet tuziny.

[Poza tym bardzo fajny rolplej widzę, oby tak dalej!]
Szpieg van der Maarenów ziewnął, oglądając przez lunetę kipiącą niczym przegrzany imbryk karczmę.
- Zwierzęta... jak heer Julienowi może zależeć na czymś takim...
Obserwator ostrożnie zszedł kilka gałęzi niżej, otwierając ukrytą między liśćmi torbę z prowiantem, w której nagle coś się poruszyło, zaszamotało i wypadło wśród deszczu okruszków, za którymi wnet rzuciły się drobne pyszczki.
Szpieg z niesmakiem jęknął, opędzając się od szczurów. Dodatkowo wściekły z powodu utraconej kolacji strącił kilka gryzoni w bagno, a tym którego udało mu się złapać za ogon przygrzmocił o konar, miażdżąc kark szkodnika.
- Szczury! Przeklęte szczury! Skąd one się na środku bagna..! Zaraz... - czujne ucho szpiega nawet przez deszcz i wiatr wychwyciło głośny, miarowy rumor. Zrazu rozłożył więc lunetę i spojrzał na trakt. Marszowo poruszała się nim kolumna kilku dziesiątek mężczyzn uzbrojonych po zęby i prowadzących obładowane luzaki. Aż przygryzł rękawicę.
- Niedobrze... niedobrze... trzeba powiadomić pana Juliena!
Widok tak przejął szpicla, że nie zauważył on jak przemykające po gałęziach szczury uciekają od jego pozycji, a za plecami na gałęzi bezszelestnie wyrósł zgarbiony cień, który chwycił go szponiastą łapą za usta i jednym ruchem zakrzywionego noża poderżnął gardło. Krztuszący się krwią człowiek z wybałuszonymi oczyma spadł w błoto u stóp drzewa, gdzie zaraz tuzin albo więcej zestawów wysuniętych siekaczy w niepochamowanym głodzie zaczęło obrywać mu mięso z kości, szybkimi poruszeniami pysków, które wynurzyły się z bagna. Jednocześnie znad całej makabrycznej sceny z koron drzew w wioskę i idącą do niej grupę zbrojną uważnie zaczęły wpatrywać się kolejne żółte, wąskie ślepia. Całe dziesiątki. A nawet tuziny.
Odgłosy awantury utwierdziły Tekloqa w przekonaniu, że dobrze uczynił oddalając się do lasu. Co prawda poszukiwania spełzły na niczym, ale uniknął karczemnej zawieruchy, a nie mając wytrzymałości Momoy mógł takowej nie przeżyć.
Ściółka była przemoczona i wszelkie ślady zostały zamazane przez ulewy, zaś zapachy zwietrzały, ale skink miał dość gwaru ludzkich sadyb. Cisza lasu pozwoliła mu się skoncentrować.
Wilga zakwiliła od strony bagien, ołowiane chmury wciąż ogarniały niebo. Skink trwał nieruchomo wśród drzew, a krople deszczu spływały ponim jak po nefrytowym posążku. Trwał tak, bo usłyszał odległe dźwięki. I zapachy.
Cho. Wielu ich, szli jedną wielką grupą. Słyszał brzdęki ich blach, czuł zapach smoły i prochu. Odgłosy stopniowo zbliżały się, aż wreszcie ich ujrzał. Była to zwarta grupa, nie przypadkowa zbieranina. Każdy z nich zbrojny. Szli w milczeniu, skupieni. Ich droga nie mogła mieć innego kierunku, a Nijmlingen. Być może zmierzali na Arenę, a była to imponująca świta jakiegoś zawodnika. Skink nie był pewien. Z pewnością jednak lepiej było uprzedzić o tym co ujrzał innych, zanim zbrojni dotrą na miejsce.
To, co Tekloq zastał w karczmie sprawiło, że przez chwilę zastanawiał się czy nie pomylił budynków. Stoły w drzazgach, ławy poprzewalane przez szynkwas, wszędzie porozrzucane resztki jedzenia i nieprzytomni ludzie wystający przez okno. Poza tym nikogo.
Zbiegowisko jednak było przy stajniach. Skink nie wiedział po co się tam zgromadzili pozostali, ale niewiele go to obchodziło.
- Do miasta zbliżają się jacyś ludzie- oznajmił po prosty, aż Jednooki podskoczył przestraszony, bowiem według jego percepcji gad po prostu pojawił mu się za plecami- Uzbrojeni. Liczni. Wyglądali na jednolitą grupę.
Ściółka była przemoczona i wszelkie ślady zostały zamazane przez ulewy, zaś zapachy zwietrzały, ale skink miał dość gwaru ludzkich sadyb. Cisza lasu pozwoliła mu się skoncentrować.
Wilga zakwiliła od strony bagien, ołowiane chmury wciąż ogarniały niebo. Skink trwał nieruchomo wśród drzew, a krople deszczu spływały ponim jak po nefrytowym posążku. Trwał tak, bo usłyszał odległe dźwięki. I zapachy.
Cho. Wielu ich, szli jedną wielką grupą. Słyszał brzdęki ich blach, czuł zapach smoły i prochu. Odgłosy stopniowo zbliżały się, aż wreszcie ich ujrzał. Była to zwarta grupa, nie przypadkowa zbieranina. Każdy z nich zbrojny. Szli w milczeniu, skupieni. Ich droga nie mogła mieć innego kierunku, a Nijmlingen. Być może zmierzali na Arenę, a była to imponująca świta jakiegoś zawodnika. Skink nie był pewien. Z pewnością jednak lepiej było uprzedzić o tym co ujrzał innych, zanim zbrojni dotrą na miejsce.
To, co Tekloq zastał w karczmie sprawiło, że przez chwilę zastanawiał się czy nie pomylił budynków. Stoły w drzazgach, ławy poprzewalane przez szynkwas, wszędzie porozrzucane resztki jedzenia i nieprzytomni ludzie wystający przez okno. Poza tym nikogo.
Zbiegowisko jednak było przy stajniach. Skink nie wiedział po co się tam zgromadzili pozostali, ale niewiele go to obchodziło.
- Do miasta zbliżają się jacyś ludzie- oznajmił po prosty, aż Jednooki podskoczył przestraszony, bowiem według jego percepcji gad po prostu pojawił mu się za plecami- Uzbrojeni. Liczni. Wyglądali na jednolitą grupę.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Cios w głowę, a potem jakiś specyfik... Zdecydowanie nie powinien był aż tak szarżować na Momoę.
-Bez broni nie podchodź - powiedział do siebie pod nosem.
Cokolwiek było w tej miksturze, otrzeźwiła ona jego umysł w stopniu, jakiego się po sobie nie spodziewał. Właściwie nie była to trzeźwość, lecz spokój wypływający z brzucha. Naprawdę dziwne, dodał w myślach.
Pod stajnią, w której nie pamiętał jak się znalazł, zaczął zbierać się mały tłum. Wszyscy byli wściekli i wyraźnie szukali pomsty za jego szaleństwo. Tym, co uratowało go przed linczem, był mniejszy z jaszczurów.
-Do miasta zbliżają się jacyś ludzie. Uzbrojeni. Liczni. Wyglądają na jednolitą grupę.
Przekazana między ludźmi wieść ostudziła ich zapał. Gror wstał i odwiązał swojego konia od belki.
-Skoro tak bardzo chcą zwrócić na siebie uwagę, to trzeba ich powitać - powiedział z siodła. - Co Ty na to, Severin?
-Bez broni nie podchodź - powiedział do siebie pod nosem.
Cokolwiek było w tej miksturze, otrzeźwiła ona jego umysł w stopniu, jakiego się po sobie nie spodziewał. Właściwie nie była to trzeźwość, lecz spokój wypływający z brzucha. Naprawdę dziwne, dodał w myślach.
Pod stajnią, w której nie pamiętał jak się znalazł, zaczął zbierać się mały tłum. Wszyscy byli wściekli i wyraźnie szukali pomsty za jego szaleństwo. Tym, co uratowało go przed linczem, był mniejszy z jaszczurów.
-Do miasta zbliżają się jacyś ludzie. Uzbrojeni. Liczni. Wyglądają na jednolitą grupę.
Przekazana między ludźmi wieść ostudziła ich zapał. Gror wstał i odwiązał swojego konia od belki.
-Skoro tak bardzo chcą zwrócić na siebie uwagę, to trzeba ich powitać - powiedział z siodła. - Co Ty na to, Severin?
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
– Nie mam zamiaru nikogo witać – odparł niechętnie rycerz wzruszając szerokimi ramionami. – Może to kolejny zawodnik na Arenę ze swoją świtą albo zwykła banda rzezimieszków. Nic nam do tego…
– Zaraz, zaraz – przerwał mu Jeremi. – Jak oni wyglądają, kto nimi dowodzi? – Zapytał skinka.
– Uzbrojeni, liczni – powtórzył jaszczur. – Ich wódz na koniu, w długim brązowym odzieniu.
– No dobra, a niosą jakiś proporzec? Ubrani są w jednakowe barwy? – drążył dalej Jednooki.
Skink popatrzył na niego wzrokiem mogącym oznaczać wszystko lecz milczał.
– Czarno-czerwone chusty, zapięte pod szyją lub na ramionach – Lauriel pojawiła się tak samo niespodziewanie jak jaszczur przed chwilą. – Zatrzymali się właśnie tuż przed wsią, chyba się naradzają.
– Czarno-czerwone barwy przypisał sobie Otton Rutricht z Marienburga – zastanawiał się Jeremi. – Podobno to szaleniec i piroman. Wywalili go nawet z Inkwizycji. Nazywa się prywatnym detektywem, choć to zwykły łowca głów. Dowodzi swoją własną bandą najemników, znany jest z tego, że swoje ofiary chwyta a potem pali na stosie…
– Czego może od nas chcieć? – Zapytał Fiodor podwijając wąsa.
– Odpowiedź brzmi: nie wiem, choć się domyślam. – Jednooki spojrzał na rycerza, który chyba rozumiał do czego zmierza woźnica. – Cóż… Ja i mój pancerny towarzysz zaleźliśmy ostatnio za skórę kilku ważnym szychom z miasta…
Otton Rutricht już wiedział. Wszystko czego dotychczas doświadczył było jedną wielką próbą, jaką zesłał na niego Sigmar. Ci głupcy z Inkwizycji nie rozumieli tego gdy wyrzucali go z zakonu, nie rozumieli też tego otaczający go ciasnym kręgiem najemnicy, ale oni byli przecież tylko narzędziem. Tak samo jak on był narzędziem w rękach Sigmara. Stworzony i powołany do tego by stłamsić zło w zarodku, by spalić je w oczyszczającym ogniu, z którego już się nie odrodzi. Rutricht zrozumiał, że całe jego życie sprowadzało się do tego jednego momentu.
Stanął nad planem wioski wyrysowanym w błocie, stworzonym z kilku patyków i kamieni. Wskazał ostrzem swojego rapiera jeden punkt.
– Rupert, weźmiesz dwudziestu ludzi, przejdziecie tędy i zajmiecie pozycję przy drugiej drodze prowadzącej do wsi. Ja z całą resztą zaczniemy stąd. Ruszymy jednocześnie, bez pośpiechu. Nie uciekną nam już, z wioski wyjść można tylko tymi dwoma drogami, które obstawimy, wszystko wokół to grząskie bagno – zakreślił ostrzem łuk wokół prowizorycznego modelu wioski, poczym wskazał na podłużny kamień. – Tu jest karczma, według moich informacji tam siedzą. Nie tylko Bretończyk i jego sługus ale cała reszta tych plugawców. Lecz pamiętajcie, mamy ich w potrzasku nie śpieszymy się. Idziemy powoli podpalając dom za domem, zarzynając każdego kto stanie nam na drodze. Nie bierzcie jeńców.
Spojrzał po otaczających go twardych gębach najemników. Milczeli widząc jak w oczach ich szefa znów rodzi się ten niezdrowy ogień.
– Wiem, że pan Vildrod wyznaczył nam Bretończyka za cel, ale prawda jest taka, że cała ta wieś jest przeklęta. Cała ta ziemia. Mogę to wyczuć nawet teraz – mruknął z odrazą. – Zeszło się tu najgorsze tałatajstwo jakie stąpa po świecie. Rządni krwi wielbiciele tych demonicznych zawodów, najchciwsi kupcy i kramarze, szuje, oszuści, bandyci i najbrutalniejsi mordercy, którzy pragną zabijać się na wzajem by karmić swym okrucieństwem potęgi chaosu. Takich właśnie zwabia przeklęty festiwal Areny Śmierci – jego głos stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej natchniony. – Dzisiaj naszym celem nie jest jeden człowiek, lecz cała wieś splugawiona przez nieczyste siły. Nie wahajcie się zatem, bo oto dziś stanęliśmy na tej przeklętej ziemi aby ją oczyścić! Musimy wyplenić wszelkie plugastwo pełzające tu i rozprzestrzeniające się niczym choroba, uzdrowić je żywym ognieniem gniewu samego Sigmara! My, wybrani do tego zbożnego dzieła…
– Szefie – przerwał mu niepewnie Rupert. – A nie mieliśmy schwytać tego Bretończyka żywcem? Pan Vildrod mówił przecież, że zapłaci więcej…
Otton Rutricht popatrzył na nich nieco zbity z tropu. No tak, zapomniał przecież, że tymi biednymi prostaczkami kierują bardzo przyziemne potrzeby. Nie rozumieli donośności wydarzeń w jakich właśnie uczestniczą.
– Osobiście zapłacę wam dwa razy tyle ile obiecał nam Vildrod, jeśli tylko spalicie tą wioskę do gołej ziemi!
Ich twarze od razu rozpromieniły się kupione obietnicą pieniądza. Tyle wystarczyło by najemnicy z zapałem wzięli się do roboty. Zgodnie z planem, dwudziestu chłopa ruszyło skrajem wioski w kierunku drugiego traktu. Otton Rutricht rozpalił pochodnię i polecił swoim ludziom chwycić za beczułki, w których trzymał tak zwany płomienny olej. Śmierdzącą, łatwopalną i długo podtrzymująca ogień substancję, jaką zamierzał wspomóc się przy paleniu mokrych od deszczu i wszechobecnej wilgoci chat.
– Idźcie, podpalajcie! – zakomenderował gdy wszystko było już gotowe.
Weszli między domy. Wpadali do środka dławiąc ostrzami mieczy i strzałami z pistoletów krzyki mieszkających tam ludzi. Rozlewali wewnątrz płomienny olej i podkładali ogień. Kilka chat już zmieniała się potężne ogniska. Otton spojrzał nieco na wschód z zadowoleniem zauważając tam gęsty dym podpaleń. Grupa Ruperta również robi swoje.
Otton Rutricht szedł dumnie pośród płomieni czując na twarzy przyjemne ciepło pożaru i z lubością patrząc jak rozpoczyna się jego wielkie dzieło.
– Zaraz, zaraz – przerwał mu Jeremi. – Jak oni wyglądają, kto nimi dowodzi? – Zapytał skinka.
– Uzbrojeni, liczni – powtórzył jaszczur. – Ich wódz na koniu, w długim brązowym odzieniu.
– No dobra, a niosą jakiś proporzec? Ubrani są w jednakowe barwy? – drążył dalej Jednooki.
Skink popatrzył na niego wzrokiem mogącym oznaczać wszystko lecz milczał.
– Czarno-czerwone chusty, zapięte pod szyją lub na ramionach – Lauriel pojawiła się tak samo niespodziewanie jak jaszczur przed chwilą. – Zatrzymali się właśnie tuż przed wsią, chyba się naradzają.
– Czarno-czerwone barwy przypisał sobie Otton Rutricht z Marienburga – zastanawiał się Jeremi. – Podobno to szaleniec i piroman. Wywalili go nawet z Inkwizycji. Nazywa się prywatnym detektywem, choć to zwykły łowca głów. Dowodzi swoją własną bandą najemników, znany jest z tego, że swoje ofiary chwyta a potem pali na stosie…
– Czego może od nas chcieć? – Zapytał Fiodor podwijając wąsa.
– Odpowiedź brzmi: nie wiem, choć się domyślam. – Jednooki spojrzał na rycerza, który chyba rozumiał do czego zmierza woźnica. – Cóż… Ja i mój pancerny towarzysz zaleźliśmy ostatnio za skórę kilku ważnym szychom z miasta…
Otton Rutricht już wiedział. Wszystko czego dotychczas doświadczył było jedną wielką próbą, jaką zesłał na niego Sigmar. Ci głupcy z Inkwizycji nie rozumieli tego gdy wyrzucali go z zakonu, nie rozumieli też tego otaczający go ciasnym kręgiem najemnicy, ale oni byli przecież tylko narzędziem. Tak samo jak on był narzędziem w rękach Sigmara. Stworzony i powołany do tego by stłamsić zło w zarodku, by spalić je w oczyszczającym ogniu, z którego już się nie odrodzi. Rutricht zrozumiał, że całe jego życie sprowadzało się do tego jednego momentu.
Stanął nad planem wioski wyrysowanym w błocie, stworzonym z kilku patyków i kamieni. Wskazał ostrzem swojego rapiera jeden punkt.
– Rupert, weźmiesz dwudziestu ludzi, przejdziecie tędy i zajmiecie pozycję przy drugiej drodze prowadzącej do wsi. Ja z całą resztą zaczniemy stąd. Ruszymy jednocześnie, bez pośpiechu. Nie uciekną nam już, z wioski wyjść można tylko tymi dwoma drogami, które obstawimy, wszystko wokół to grząskie bagno – zakreślił ostrzem łuk wokół prowizorycznego modelu wioski, poczym wskazał na podłużny kamień. – Tu jest karczma, według moich informacji tam siedzą. Nie tylko Bretończyk i jego sługus ale cała reszta tych plugawców. Lecz pamiętajcie, mamy ich w potrzasku nie śpieszymy się. Idziemy powoli podpalając dom za domem, zarzynając każdego kto stanie nam na drodze. Nie bierzcie jeńców.
Spojrzał po otaczających go twardych gębach najemników. Milczeli widząc jak w oczach ich szefa znów rodzi się ten niezdrowy ogień.
– Wiem, że pan Vildrod wyznaczył nam Bretończyka za cel, ale prawda jest taka, że cała ta wieś jest przeklęta. Cała ta ziemia. Mogę to wyczuć nawet teraz – mruknął z odrazą. – Zeszło się tu najgorsze tałatajstwo jakie stąpa po świecie. Rządni krwi wielbiciele tych demonicznych zawodów, najchciwsi kupcy i kramarze, szuje, oszuści, bandyci i najbrutalniejsi mordercy, którzy pragną zabijać się na wzajem by karmić swym okrucieństwem potęgi chaosu. Takich właśnie zwabia przeklęty festiwal Areny Śmierci – jego głos stawał się coraz głośniejszy, coraz bardziej natchniony. – Dzisiaj naszym celem nie jest jeden człowiek, lecz cała wieś splugawiona przez nieczyste siły. Nie wahajcie się zatem, bo oto dziś stanęliśmy na tej przeklętej ziemi aby ją oczyścić! Musimy wyplenić wszelkie plugastwo pełzające tu i rozprzestrzeniające się niczym choroba, uzdrowić je żywym ognieniem gniewu samego Sigmara! My, wybrani do tego zbożnego dzieła…
– Szefie – przerwał mu niepewnie Rupert. – A nie mieliśmy schwytać tego Bretończyka żywcem? Pan Vildrod mówił przecież, że zapłaci więcej…
Otton Rutricht popatrzył na nich nieco zbity z tropu. No tak, zapomniał przecież, że tymi biednymi prostaczkami kierują bardzo przyziemne potrzeby. Nie rozumieli donośności wydarzeń w jakich właśnie uczestniczą.
– Osobiście zapłacę wam dwa razy tyle ile obiecał nam Vildrod, jeśli tylko spalicie tą wioskę do gołej ziemi!
Ich twarze od razu rozpromieniły się kupione obietnicą pieniądza. Tyle wystarczyło by najemnicy z zapałem wzięli się do roboty. Zgodnie z planem, dwudziestu chłopa ruszyło skrajem wioski w kierunku drugiego traktu. Otton Rutricht rozpalił pochodnię i polecił swoim ludziom chwycić za beczułki, w których trzymał tak zwany płomienny olej. Śmierdzącą, łatwopalną i długo podtrzymująca ogień substancję, jaką zamierzał wspomóc się przy paleniu mokrych od deszczu i wszechobecnej wilgoci chat.
– Idźcie, podpalajcie! – zakomenderował gdy wszystko było już gotowe.
Weszli między domy. Wpadali do środka dławiąc ostrzami mieczy i strzałami z pistoletów krzyki mieszkających tam ludzi. Rozlewali wewnątrz płomienny olej i podkładali ogień. Kilka chat już zmieniała się potężne ogniska. Otton spojrzał nieco na wschód z zadowoleniem zauważając tam gęsty dym podpaleń. Grupa Ruperta również robi swoje.
Otton Rutricht szedł dumnie pośród płomieni czując na twarzy przyjemne ciepło pożaru i z lubością patrząc jak rozpoczyna się jego wielkie dzieło.
Gdy na zewnątrz nagle rozbrzmiały wystrzały i krzyki mordowanych mieszkańców , wszyscy goście karczmy natychmiast spoważnieli. Rotmistrz wstał i wyjrzał przez małe okno. Na zewnątrz karczmy rozpętało się piekło. Pierwsze , pokryte strzechą chaty płoneły a nieliczni chłopi którzy nie znajdowali się w płonących budynkach próbowali ucieczki. Bezskutecznie. Na oczach Fiodora jeden z najemników podciął wyglądającego na kilkanaście lat chłopca glewią rozszarpując mu nogi. Drugi zbrojny podszedł do oszołomionego bólem chłopaka i strzałem dobił leżącego. Strzelec oderwał wzrok od rozgrywającej się na zewnątrz sceny i rzucił reszcie.
- Zaraz tu będą , chyba podpalają wszystko.
- Jak to wszystko ? - zapytała się elfka , podobnie jak wszyscy zdezorientowana.
- Też nie wiem czemu. - powiedział tylko biorąc do ręki muszkiet i podchodząc szybko do drzwi. Nie miał zamiaru czekać na resztę. Miał tylko nadzieję że podążą za nim. Kopnął drzwi. Ujrzał przed sobą czterech najemików z pochodniami zaskoczonych nagłym wyjściem wysokiego Kislevity.
- Niespodzianka sukinsyny - powiedział po czym wystrzelił do pierwszego. Strzał z takiego dystansu dosłownie zmiótł najemnika. Z brzdzękiem oporządzenia upadł na ziemię kilka kroków dalej. Od razu po strzale Fiodor chwycił berdysz. Zamchnął się w tym samym momencie w którym pokryty paskudnymi bliznami najmita wyszarpnął pistolet z olestra. Ostrze topora z chrzęsten wbiło się w bok żołnierza , cienka kolczuga pod kaftanem pękła. Widząc jednoczesny atak dwóch pozostałych oprychów , nie próbował wyciągąć broni z ciała leżącego na ziemi wroga. Wyszarpnął z pochwy szablę , i zaskakując samego siebie zdążył z zastawą. Równocześnie z drganiami wytworzonymi przez spotykające się dwa ostrza poczuł ból gdy kula musnęła jego łydkę. Warknął gniewnie i szybkim cięciem rozorał twarz jednego zbrojnego który zdenerwowany źle trzymał broń , drugi sekundę później musiał uskoczyć w bok gdy nadziak zachaczył o ostrze jego miecza. Jedynie przez kilka chwil był w stanie parować silne ciosy Kislevity. Gdy niskie cięcie znalazło lukę w jego postawie zawył głośno. Fiodor poprawił z nadziaka , który uciszył padającego najemnika. Nie czekając na pojawienie się reszty żołdaków pobiegł w kierunku najbliższej osłony.
- Zaraz tu będą , chyba podpalają wszystko.
- Jak to wszystko ? - zapytała się elfka , podobnie jak wszyscy zdezorientowana.
- Też nie wiem czemu. - powiedział tylko biorąc do ręki muszkiet i podchodząc szybko do drzwi. Nie miał zamiaru czekać na resztę. Miał tylko nadzieję że podążą za nim. Kopnął drzwi. Ujrzał przed sobą czterech najemików z pochodniami zaskoczonych nagłym wyjściem wysokiego Kislevity.
- Niespodzianka sukinsyny - powiedział po czym wystrzelił do pierwszego. Strzał z takiego dystansu dosłownie zmiótł najemnika. Z brzdzękiem oporządzenia upadł na ziemię kilka kroków dalej. Od razu po strzale Fiodor chwycił berdysz. Zamchnął się w tym samym momencie w którym pokryty paskudnymi bliznami najmita wyszarpnął pistolet z olestra. Ostrze topora z chrzęsten wbiło się w bok żołnierza , cienka kolczuga pod kaftanem pękła. Widząc jednoczesny atak dwóch pozostałych oprychów , nie próbował wyciągąć broni z ciała leżącego na ziemi wroga. Wyszarpnął z pochwy szablę , i zaskakując samego siebie zdążył z zastawą. Równocześnie z drganiami wytworzonymi przez spotykające się dwa ostrza poczuł ból gdy kula musnęła jego łydkę. Warknął gniewnie i szybkim cięciem rozorał twarz jednego zbrojnego który zdenerwowany źle trzymał broń , drugi sekundę później musiał uskoczyć w bok gdy nadziak zachaczył o ostrze jego miecza. Jedynie przez kilka chwil był w stanie parować silne ciosy Kislevity. Gdy niskie cięcie znalazło lukę w jego postawie zawył głośno. Fiodor poprawił z nadziaka , który uciszył padającego najemnika. Nie czekając na pojawienie się reszty żołdaków pobiegł w kierunku najbliższej osłony.
Ostatnio zmieniony 20 lip 2016, o 21:01 przez Dziad, łącznie zmieniany 1 raz.