ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań

Wszystko to, co nie pasuje nigdzie indziej.

Moderatorzy: Fluffy, JarekK

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Re: ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań

Post autor: Byqu »

Cho szybkim krokiem wpadli do osady, od razu rozwiewając wątpliwości comdo ich wrogich zamiarów. Padły pierwsze strzały, szczęknęło żelazo. Napastnicy uważali, że nikt im się nie wymknie, że mają wroga w potrzasku. Mylili się.
Trzech zbrojnych biegło skrajem stawu, obchodząc stajnie z flanki. Od rzuconej pochodni strzecha zajęła się błyskawicznie, gryzący nozdrza zapach wypełnił powietrze. Severin kopnięciem otworzył stajenne wrota, uwalniając szalejące konie. Wielkim mieczem rąbnął nadbiegającego przeciwnika, wypruwając mu flaki. Rzezimiechów było trzech, ufni w swoje umiejętności. Nagroda już materializowała im się w umysłach.
Wtedy gęsta rzęsa wodna poruszyła się, zaś odgłosy bitwy przytłumiły cichy plusk. Wysoki drab w kapalinie stęknął, krew buchnęła mu z ust. Ze zdziwieniem wpatrywał się w sterczący mu z mostka grot oszczepu. Nagle tafla wody eksplodowała, zielonkawa woda chlusnęła na ziemię. Po najmitach nie było nawet śladu. Tylko woda w stawie zmieniła kolor na szkarłatny.
Gror prychnął z pogardą dla takich niehonorowych sztuczek. Prawdziwy mąż potykał się z przeciwnikiem oko w oko.

Bez słów Tekloq porozumiał się z Momoą. Skink ruszył moczarami, rażąc wroga z ukrycia, zaś saurus miał stanąć w polu wraz z pozostałymi zawodnikami, przyjmując główne uderzenie. Mały łowca machnął ogonem, zbliżając się do powierzchni i wychynął. Gęsty tatakar maskował go doskonale. Bandyci szli rozproszeni, lecz nigdy żaden z nich nie oddalał się zbytnio od reszty. Wyjątek stanowiło trzech kuszników przy wrotach do wioski. Ufni w szczelny kordon swych towarzyszy, wspierali ich z dystansu. To był idealny cel dla skinka. Pierwszy cho padł martwy, gdy mierzył w odległy cel, a dwaj pozostali naciągali swe cięciwy. Zaskoczeni, jeden z nich wypuścił kozła, nie zdążywszy załadować bełtu. To dlatego jako drugi zginął jego towarzysz. Człek ten miał jednak łeb na karku, gdyż zaraz porwał naładowaną kuszę trupa i wykonał unik. Oszczep jedynie drasnął go. Rzezimiech uśmiechnął się, celując w niewielkiego gada poczym nacisnął na dźwignię. Tekloq uskoczył, bełt z wielką siłą wbił się w ziemię. Cho gorączkowo począł przeładowywać. Palce jednak stały się dziwnie niezdarne. Nagle wyprężył się do tyłu, padając w konwulsjach. Nie było sensu mu się dalej przeglądać. Tekloq odzyskał swe oszczepy i jął rozglądać się za łatwym celem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Isenhardt sapnął siadając na zdezelowanym krześle w kącie nowo zajętej chaty. Tragedia otarł właśnie usta chusteczką, nasunął z powrotem maskę i cisnął w kąt sztywnym ciałem drugiego pasera.
-Sposób zapisu i organizator niewiadome. -medyk obrócił w palcach długi nóż o ząbkowanym ostrzu- Założyć można, iż organizator jeszcze nie przyjechał... Ech, jeśli stanie się to nad ranem może być problem. Przydałby się człowiek, który mógłby nas informować...
Tragedia obrócił maskę w stronę pary białych jak kreda zwłok.
-W sumie drugiego wypiłem, żeby nie wygadał... a mogłem go zahipnotyzować albo zastraszyć... Ech, mądry człowiek po szkodzie. A skoro o ludziach mowa. -zastukał w dziurawe drewno okiennicy- Słyszysz?
Rumoru, pokrzykiwań i huku stali niosącego się po nocy nie sposób było nie słyszeć. Jednak, gdy z drugiego końca wsi zaryczały płomienie było tego za dużo.
-Co znowu? Tym razem przesadzili!
Kreber zamaszyście otworzył drzwi, światło księżyca padło na jego bladą skórę, długie kły oraz czerwone oczy.
Widok nieco go zaskoczył.
Szerzący pożogę i śmierć między chatkami bandyci nie mogli go nie zauważyć.

-Demon! -zawołał pierwszy, kręcąc nad głową korbaczem.
-Pan Rutricht miał rację! -dodał drugi, wycierając rapier w czarno-karmazynową chustę. Obaj skoczyli w stronę framugi chaty.
Isenhardt zaklął i cisnął płasko zatruty nóż, zbir z cuchnącą chemikaliami pochodnią złapał się sztywniejącymi palcami za nieduże ostrze sterczące mu z gardła i obracając się zwalił w błoto. Potem usunął się głębiej w mrok chaty.
Najemnik z rapierem niemal trafił znikającego w mroku wampira szybkim wypadem. Nawet nie zdążył dobrze wpatrzeć się w khemrijskie ciemności panujące wewnątrz, gdy coś chwyciło go za nadgarstek wyprostowanej po pchnięciu ręki z mocą imadła i cięło widocznym w krótkim blasku falchionem po jej zgięciu.
Napastnik padł drąc się do zdarcia strun głosowych, wytrzeszczając oczy na chlustający krwią kikut i wijąc się na podłodze.
Jego kompan wrzasnął i zatrzymał się, dysząc rozejrzał się po mroku po czym odwrócił w kierunku wyjścia.
Niestety zamiast ku drzwiom oderwane od ziemi nogi powędrowały w górę. Przerażony człowiek ujrzał odwróconą do góry nogami maskę teatralną oraz długie jak sztylety pazury. Krzyczałby, gdyby nie zabrakło płuc tłoczących powietrze, kiedy oderwane od głowy ciało upadło z łoskotem kolczugi na deski niżej.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Zbiegowisko przed prowizoryczną stajnią rozstąpiło się nagle. Chaty na obrzeżach wioski zapłonęły jaskrawym ogniem. Mieszkańcy padali na ziemię, zarzynani przez wszechobecnych wojowników w czerwono-czarnych barwach. Zawodnicy nie pozostali im dłużni, wykorzystując wszystkie dostępne im metody mordu.
- Victus - Bachmann skupił się za plecami swego sługi. - Chroń mnie! Kurwaaa!!
- Spokojnie Panie - Best z kuszy odbił się od tarczy gladiatora - Trzymaj się mnie!
Nie uszli kilka kroków a już doskoczył do nich wysoki, uzbrojony w ciężką szablę. Pierwszych pięć ciosów napastnika trafiło w pustkę, po zgrabnych unikach niewolnika. Kolejny zjechał po tarczy, a odpowiedzią na niego była zabójczo precyzyjna kontra w gardło. Posoka wymieszała się z brunatną wodą kałuży.
- Szybko do stajni po wielbłądy - Rzucił w biegu Victus.
Zwierzęta spłoszone odgłosami walki i smrodem dymu rzucały się jak popażone i dopiero po chwili udało się je okiełznać na tyle by dały się wyprowadzić ze stajni. Zaraz przed wejściem czekało na nich kolejnych trzech drabów.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Wszyscy wdali się w bitwę z napastnikami i tylko Gror, zaprzeczając resztkom logiki swego zachowania, siedział spokojnie na swoim potwornym koniu i wpatrywał się przed siebie. Dwóch strzelców, konkretnie kislevita i jakiś rajtar pruli ze swych pisteletów i strzelby, tworząc małą strefę śmierci. Reszta jako tako przedzierała się przez atakujących, odnosząc różne stopnie obrażeń, jednak w znacznej większości były lekkie.
Wreszcie nastał moment, dla którego Gror powstrzymywał swój gniew na granicy i teraz wyzwolił to z pełną mocą. Zaryczał i ruszył przed siebie machając toporami z niemal nadludzką prędkością. Kto się nawinął ginął lub padał pozbawiony kończyny.
-Gror!!! - zaryczał wściekle.
Moment później nagły cios maczugą w głowę wystraszył jego wierzchowca. Potwór wierzgnął i zwalił swego pana z grzbietu, lecz upadając Gror zauważył, że bestia szarżuje dalej, gryząc i kopiąc. Podniósł się zwinnie, unikając kolejnego ataku draba. Następny sparował puklerzem i wbił nadziak w szyję, rozwalając mu kark. Spudłowany strzał z pistoletu sprawił, że wskoczył w płonącą ścianę. Jego czerwona zbroja zlała się z ogniem. Przelatywał przez płonące chaty, niczym najprawdziwszy potwór i zabił jeszcze kilku. Wreszcie przeturlał się przez kułużę błota i stanął naprzeciw Severina.
-Ja Ciebie, Ty mnie - powiedział stając do rycerza plecami.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

Isenhardt wyłonił się z budynku niosąc dosłownie sikającego krwią zbira, którego niemal wszystkie żyły pootwierano chirurgicznymi ciosami noża. Spojrzał za siebie, na chatę właśnie ktoś cisnął gorejącą żagiew więc wyszedł rychło w czas. Cisnął wykrwawionego najmitę pod nogi jego kumpli zajętych dziełem zniszczenia.
Blask pożarów odbijał się w szkiełkach jego dziobatej maski oraz ostrzu falchiona, gdy dobył go wolną ręką.
-Pieprzona abominacja! Upiór nocy! Rozwalić go chłopy! -wydarł się jeden z kuszników. Jego dwóch kolegów z arkebuzami również złożyło się do strzału. Za wolno.
Mogli tylko patrzeć jak nie zdążyli jeszcze dmuchnąć w lonty swej broni, a wampir pojawił się między nimi z łopotem czarnego płaszcza. Falchion poszedł w ruch zamaszystymi cięciami, lśniąc stalą w pobliżu finezyjnych chlapnięć posoki.

W pół doskoku ujrzał, że w płonącej stajni dwóch halabardników zablokowało właśnie Bachmanna i Victusa. Nie zastanawiając się przeskoczył nad płonącym trupem jakiegoś obwiesia i jeszcze w locie cisnął parą sztyletów. Te wraziły się boleśnie w lewe przedramię jednego z najmitów, który złapał się za nie z przekleństwem jednak odwrócił się ku nowemu zagrożeniu. Tężejące mięśnie i krzepnąca pod wpływem toksyny zielnej krew nie pozwoliły mu jednak zrobić więcej. Krztuszący się wojownik zastygł niby posąg, Isenhardt przeszedł koło niego obojętnie, nonszalanckim ruchem lewej ręki podcinając mu skalpelem tętnicę szyjną. Był ciekaw, czy umrze z winy wykrwawienia czy też trucizny.
Kolejnym susem wbił się od flanki w drugiego halabardnika, szybko skracając dystans by ów nie mógł użyć długiej broni. Falchion już skoczył by rozpłatać mu kapelusz wraz z głową, gdy niezwykle szybko jak na człowieka ów dobył lewaka znad ramienia, zbijając cios. Kreber wyszczerzył się i korzystając natychmiast z brutalnej przewagi siłowej złapał gagatka za obojczyk pancerza, skręcając w drugą stronę własne ciało i przerzucił go przez ramię. Trzepnął o ziemię jak worek kartofli, upadając tak nieszczęśliwie, że obojczyk wbił mu się w szyję, miażdżąc grdykę.
Znad duszącego się oponenta Isenhardt skinął głową Victusowi.
-Zróbcie użytek z tych wielbłądów! Jazda!
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Victus z zadowoleniem, ale i lekkim przerażeniem patrzył z jaką łatwością, poznany wcześniej doktor, morduje bandziorów z halabardami. W blasku ognia, z ptasią maską, płaszczem powiewającym na wietrze i zakrwawionym falchionem w ręce Isenhardt wyglądał przerażająco. Gladiator stałby tak zapewne dłuższą chwilę, zastanawiając się czy na pewno ma do czynienia z domniemanym doktorem, gdyby nie Bachmann, który już na wielbłądzie, krzyknął mu koło ucha.
- Victus!! Wsiadaj na wielbłąda do cholerny i spadamy!!
- Nie - Głos gladiatora był niespotykanie spokojny - Weź obydwa wielbłądy i schowaj się gdzieś w okolicy Panie. Po wszystkim przyjedź tu z powrotem a jeśli nadal będę żył, spotkamy się.
Bogacz nie zastanawiał się długo. Popędził zwierzęta do szybszego biegu i wjechał w najmniej grząską część bagna.
Victus odwrócił się na piècie po to by zobaczyć z jaką łatwością doktor Isenhardt radzi sobie z kolejnymi przeciwnikami. Oto jednak, jeden z bandziorów zdołał przekraść się niezauważony na tyły doktora, szykując broń do potencjalnie morderczego ciosu. Jednak jego plany zakończyło ząbkowane ostrze Victusa.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Drzwi podpalonej stajni rozwarły się znienacka gdy Severin wyrżnął w nie kopniakiem. Te z rumaków, które Jeremi zdążył wyzwolić z boksów wybiegło zaraz na zewnątrz rżąc w przerażeniu. Jakiś drab rzucił się na rycerza lecz ten sparował cios potężnym ostrzem Oprawcy, a potem kopnął przeciwnika i zyskując nieco miejsca rozciął jego tors silnym uderzeniem.
– Zostawiłem broń i nasz dobytek w karczmie! – wrzasnął Jednooki. – Trzymaj się, zaraz wracam!
Woźnica pognał do gospody, gdzie trzej karczmarze przygotowywali się do obrony nie chcąc łatwo oddać swojego źródła dochodu.

Severin został przed budynkiem. Widział przed sobą płonące chaty rzucające światło na rzeź jaka rozgrywała się w wiosce. Zwykli ludzie zwabieni tu przez ponurą sławę Aren Śmierci ginęli w akcie bestialskiego mordu jaki sprowadzali na nich najemnicy Rutrichta. Z przerażonymi kobietami, z bezbronnymi mężczyznami, a nawet z małymi dziećmi szło im łatwo. Bretończyk dobrze znał ten typ. Najgorszy z możliwych, zabijający bez skrupułów za garść monet, dla samego poczucia wyższości w tej jednej chwili gdy mogą wbić ostrze w serce osoby słabszej od siebie.

Czuł jak jego ręce zaciskają się mocniej na rękojeści miecza. Jak krew przesiąknięta rosnącym gniewem krąży w jego żyłach. Rzucił się do przodu widząc jakąś kobietę uciekającą z krzykiem w stronę karczmy, gonioną przez trzech oprychów. Nie zdążył do niej dobiec. Zastrzelili ją widząc jak Severin rusza jej na pomoc.

Jeszcze zanim runął na nich z groźnym pomrukiem zobaczył doktora Isenhardta z nieludzką szybkością siekającego wrogów, mignął mu Gror na swojej bestii szarżujący na grupę rębajłów, był tez Fiodor rozdzielający potężne ciosy berdyszem. Wiedział, że z uczestnikami turnieju ci zbóje nie będą mieli łatwo.

Na pierwszego żołdaka spadł z wyskoku łamiąc zastawę i niemal odcinając jego ramię. Wykorzystał pęd do obrotu skierowanego w stronę łotra z mieczem w dłoni. Szczeknęła stal przyjęta na stal. Rycerz się nie zatrzymywał. Uderzał raz za razem nie dając przeciwnikowi chwili wytchnienia, zmuszając go do desperackiej obrony przed potężnymi ciosami. Przeciwnik cofał się nie wytrzymując naporu Bretończyka aż w końcu popełnił błąd. Odsłonił się. Klinga Oprawcy przebiła go na wylot.

Trzeci już nacierał od boku z halabardą. Severin zdążył odwrócić się na tyle by ostrze ześlizgnęło się po napierśniku złożonym z kilku ledwo pasujących do siebie płyt. W duchu podziękował sobie za przezorność, która kazała mu nosić zbroję od kiedy tylko wjechali do tej wioski.

Wtem jego przeciwnik zrobił coś nieoczekiwanego. W jednej chwili puścił drzewce halabardy i ruszył na Severina migiem dobywając skądś sztyletu. Ostrze już miało wbić się w niedawno podbite oko zaskoczonego rycerza, lecz nagle głowa napastnika eksplodowała a ciało jego bezwładnie odbiło się od potężnej sylwetki Bretończyka.

Kilka kroków obok stał Jeremi z iskrą swojego narkotyku płonącą w oku, z dymiącym pistoletem w dłoni i z torbą na ramieniu zawierającą ich skromny dobytek.
– Zapomniałeś czegoś! – Jednooki rzucił mu naznaczony bruzdami i lekkimi wgnieceniami hełm.
Rycerz złapał w locie ten jeden z nielicznych elementów swojego pancerza, który towarzyszył mu od początku. Od czasu gdy opuścił zamek swojego ojca. Nałożył szybko hełm na swój czerep i od razu poczuł się lepiej.
Jeremi tymczasem schował się za jego plecami, już przeładowywał broń.





Otton Rutricht ukrywający się wraz ze swoimi najlepszymi żołnierzami za rogiem jednej z jeszcze niepodpalonych chat patrzył na placyk przed gospodą. Wszystko szło gładko dopóki ci ogarnięci krwawym, demonicznym szałem arenowi zawodnicy nie ruszyli do walki. Widział jak kilku jego ludzi flankujących gospodę od strony rozległego bajora nagle znika w wodzie gdy porwał ich jakiś demon. Patrzył na wojownika z mieczem i tarczą, który walczył u boku chudego stwora najpewniej również zrodzonego ze zła sądząc po jego szybkości i refleksie. Wymawiając trzykrotnie imię Sigmara, dla ochrony przed tym co widzi, oglądał jak plugawy chaosyta dosiadający bestii pochodzącej z najgłębszych czeluści piekła najpierw z furią rusza na jego najemników, a potem gdy już pozbawiony został wierzchowca staje do walki ramię w ramię z tym rosłym rycerzem. Z tym Bretończykiem, za którego głowę miał dostać tak zacną sumkę. Ten człowiek również musiał być opętany był przez demony, którym zapewne zaprzedał duszę. Inaczej nie dysponowałby przecież taką siłą. Był też jego pomocnik, jednooki chudzielec, strzelający zza pleców rycerza.

Wszyscy spaczeni, splugawieni mocą po stokroć przeklętych bogów chaosu. Muszą zginąć. Muszą zostać spaleni w oczyszczającym ogniu.

Otton sięgnął za pazuchę swojego płaszcza i wyjął zeń buteleczkę wypełniona ognistym olejem, z kawałkiem szmaty wystającej z jej gwintu.
– Formować szyk! – Rozkazał zebranym wokół najemnikom.
Czterech z szerokimi tarczami i ostrymi glewiami zaraz stanęło przed nim w defensywnej postawie, dwóch mieczników zajęło pozycję nieco po bokach, a za nimi ustawili się dwaj strzelcy.
– Naprzód! – Krzyknął Rutricht schowany w środku swojego ochronnego kordonu. Poczym dodał cicho do siebie – Jeśli coś ma być zrobione dobrze trzeba zrobić to samemu.

Podpalił szmaciany lont pierwszej butelki i rzucił ją za siebie na dach chaty, przy której jeszcze przed chwilą stał. Szkło rozbiło się uwalniając łatwopalny płyn, który zaraz zaczął trawić strzechę. Otton wyciągnął drugą butelkę, podpalił i cisnął nią mocno ponad głowami walczących wprost w nadproże karczmy, gdzie chowali się spaczeni ludzie z wioski. Kolejne ogniste pociski posyłał na lewo i prawo czując jak wraz z każdym kolejnym źródłem pożaru spływa na niego boska łaska Sigmara.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Otton Rutricht śmiał się, widząc jak ogień ogarnia zabudowania i pożera ciała pomordowanych. Na tyle upiornie by najbliżsi najemnicy przezornie odsunęli się o krok.
- Wszyscy są winni! Dobry czciciel demonów to spalony czciciel demonów! Śmierć śmierć śmierć! Wybić ich! - zakrzyknął, spinając konia.
Wprawdzie około ósemka przeciwników stawiała dość irytujący opór, który już pochłonął większość jego oddziału, lecz miał przecież odwody... Dwudziestu zabijaków miało nadejść z drugiej strony, gdy oni będą już zmęczeni walką i oszołomieni płomieniami. Dzieło Sigmara się dokona!
Otton odjechał od pola bitwy by popędzić odwody, kłusem wyminął palące się budynki, spojrzał na trakt i ujrzał...
- Nic... do stu tysięcy spalonych grzeszników! RUPERT! Gdzie jesteście do cholery! - wykrzyknął w mrok. Jego rębajłów nie było ani widu ani słychu.
Nagle coś poruszyło się w zaroślach, Otton odruchowo spojrzał w tamtym kierunku, błysnęła stal.
Jego koń stanął dęba, wyrzucając grudy błota w powietrze, gdy coś wyskoczyło z krzaków tuż przed niego i trójzębną włócznią dźgnęło zwierzę w podbrzusze, obalając razem z jeźdźcem. Przygnieciony Rutricht wyciągnął wolną rękę w daremnej próbie obrony. Ostatnie co widział to nakrywająca go ciężka sieć z grubych lin.
***

Dyszący jak krasnoludzki górnik po dniówce Wilhelm oderwał się od swej osłony za nadpaloną łódką, zagrzebaną burtą w błocie i kuląc się przed świszczącymi w powietrzu kulami oraz płonącymi strzałami dał nura między dwie jeszcze nie strawione pożogą chaty. Ich ściany łączyły się w ciemny zaułek. Agitator rozejrzał się z przekleństwem i odwrócił by szukać innej drogi ucieczki, gdy oto wyjście zatarasował mu człowiek w skórzanym kapeluszu i chuście zawiązanej na twarzy, ściskający w skórzanych rękawicach nabijaną ćwiekami pałkę.
Niewiele myśląc podżegacz padł na kolana składając dłonie jak do modlitwy.
- Na rany Sigmara, ja żem niewinny! Ja tu ino przejazdem ze stolicy, niczegom niewinien!
Łowca nagród wyszarpnął z warknięciem plik ulotek z kieszeni jego płaszcza i wdeptał je w błoto.
- Oczywiście... a na marszu zjednoczenia Imperium w Altdorfie to kostka brukowa sama w straż miejską poleciała co ?! - uniósł do ciosu swoją pałkę - Już ja wiem co z ciebie za gagatek...
Wilhelm o dziwo nagle zignorował nadchodzący cios, wybałuszając oczy na coś tuż za oprawcą. Wyciągnął drżący palec.
- Dw.. dw..szcz... Dwunogi szczur! Skaven! Tuż za panem! - wydarł się.
Najemnik zaśmiał się pod chustą.
- No chyba nie myślisz, że się na to nabiorę. Poza tym one nie istnieją.
Podżegacz nie odpuszczał.
- I jakiś elf z kuszą!
Konstabl westchnął zirytowany.
- Chłopie odpuść sobie i nie dekoncentruj mnie bo będę musiał cię dobijać jak wieprzka w rzeźni...no!
Zbir już znów wzniósł pałkę do ciosu, gdy z metalicznym szczękiem pordzewiały chwytak przypominający wielką obręcz hycla zacisnął się mu na szyi, a szybkie szarpnięcie pociągnęło go na plecy. Człowiek zaczął wrzeszczeć i miotać się w uścisku, gdy liczne szczurze łapy wyrwały mu broń i zaciągnąły gdzieś za płonący budynek.
Drżący Wilhelm dosłownie wtulił się w kąt zaułka. Stojące pośród skavenów dwa mroczne elfy w łuskowych płaszczach z kuszami powtarzalnymi spojrzały na niego pełnym obojętności wzrokiem.
- Dun saethe thyn 'een wychaer ? (Myślisz, że ten nada się na gladiatora?) - syknął jeden podnosząc do oka kuszę.
- Eyi sathna... Aep dyrme veyn lacerai! Haha! (Nie sądzę... Ale hydry będą miały używanie!) - zaśmiał się drugi.
Druchii wzruszył ramionami i rąbnął człowieka w potylicę kolbą kuszy.

Walczący ludzie i zawodnicy wraz z towarzyszami mimowolnie przerwali na moment zmagania na śmierć i życie, gdy włączyły się do nich zupełnie nowe postacie. Spomiędzy drzew wylała się do gorejącej wioski skotłowana fala śmierdzącego futra i zawszonych łachmanów, która rzuciła się popiskując w stronę walczących z pordzewiałymi ostrzami. Mniejsze wersje gryzoni biegały między ich szponiastymi łapami.
Pokrzykujący na podkomendnych by zbili się w formację sierżant Rutricht Patrolu umilkł, gdy niczym strzęp nocnego nieba z płonącego dachu za jego plecy zeskoczyła wysoka, smukła zakapturzona postać, zwinnymi palcami z diabelską szybkością uciszając go garotą. Jak znikąd między chatami za assasynem zaraz pojawiły się inne Mroczne Elfy.
W ruch poszły arkany, łańcuchy, żelazne sieci z haczykami oraz bola obciążone wypełnionymi ołowiem czaszkami, a także szczękające chwytaki jakie dzierżyły niektóre skaveny.
Przybyli na Arenę Śmierci oraz najemnicy dotąd walczący ze sobą, nagle w bezgłośnym rozejmie stanęli plecami do siebie w walce z otaczającą ich ciżbą. Łowcy żywego towaru byli jednak przygotowani na odpór, w ruch poszły noże oraz zakrzywione miecze, zaśpiewały kusze powtarzalne. Jakiś skaven u skraju bagna pokrzykiwał na kompanów, rozstawiając na trójkątnej tarczy rusznicę długą na trzy łokcie. Płomienie iluminowały całą scenę złowieszczą plątaniną cieni. Zapowiadała się gorąca noc.

- Chodźcie i weźcie mnie elfische Schweinen! Hahah! - otoczony Wolfgang nie bardzo ogarniał nową sytuację taktyczną, ale teraz przynajmniej mógł strzelać do każdego we wszystkich kierunkach. Wrogowie odstąpili go, zostawiając rajtara otoczonego wianuszkiem trupów z dymiącymi krócicami w dłoniach. Wtedy dał się słyszeć przytłumiony pisk i przez ciżbę przepchał się niski skaven z jakąś dziwna aparaturą na plecach i w skórzanej masce, której kwarcowy okular zabłysnął, gdy ów cisnął jakąś małą kulką w Imperialnego.
Kawalerzystę po impakcie okrył gęsty, gryzący żółty dym. Zaczął kaszleć. W oczach dwoiło mu się i troiło. Tanecznym piruetem zwalił się nieprzytomny na glebę.


[ Dobra panowie i panie! Let it Begin! Gdy będziecie mieli dość walki, zejdźcie ze sceny tak jak Wolfgang powyżej i puszczę kurtynę :wink: ]

Awatar użytkownika
Byqu
Masakrator
Posty: 2683
Lokalizacja: Szczecin

Post autor: Byqu »

Halabardnik, który zamarudził z tyłu padł cicho na ziemię, z wciąż opuszczonymi spodniami na zimny trup kobiety, którą zgwałcił. Tekloq, miast rzucać dźgnął go z bliska, prosto w gardło. Na martwą spojrzał bez emocji, tak samo jak na płonące zgliszcza. Jedyne, co dostrzegł, to okazję, bowiem formacja skupiona wokół wodza napastników miała słabo chronione tyły. Skink już miał zaatakować, gdy...
Wetchnął głębiej powietrze, wietrząc zapachy. Smród spalenizny zagłuszył jego powonienie więc musieli być blisko, lecz teraz wyraźnie czuł charakterystyczny odór piżma, smród rasy, której każdy skink nienawidził jak żadnej innej.
Wypadli z cienia, widząc, że zostali zlokalizowani w wielkiej liczbie. Pordzewiałe zęby trójzębu wyskoczyły z mroku w jego kierunku, lecz Tekloq zbiłje puklerzem i ciosem z góry zatopił grot dzirytu w łbe skavena. Szczur padł na ziemię, drgając konwulsyjnie, lecz skink już był myślami przy kolejnym. Słabo uzbrojony poganiacz nie sprawił mu problemu, lecz za nim szli natępni i kolejni. Mały łowca był otoczony. Wtedy dostrzegł, że nie tylko szczury ich atakują. Byli wśród nich także elfy z Naggaroth. I tak jak zawsze nawet w najgorętszym wirze bitwy Tekloa zachowywał spokój, tak furia wstąpiła w małego gada.
- Xa'kota, ka mate! (Przeklęty pomiocie szczura, oto śmierć!)- wrzasnął- Sotek!
Na wspomnienie boga-węża część szczurów cofnęła się. Tekloq dźgał dzirytem na lewo i prawo, uśmiercając jeszcze kilka szczurów. Wtedy poleciały sieci. Pierwszych sideł uniknął, lecz drugie złapały go w grube konopne objęcia. Któryś ze skavenów odważył się na podejście bliżej, lecz pisnął nagle. Ugryzła go żmija bagienna. Wtedy to z tłumu wystąpił elf, który grzmotnięciem tępego końca włóczni pozbawił skinka przytomności.


Rozdzieliwszy się z Tekloqiem, Momoa skoczył w wir walki. Jego ząbkowane ostrze rozpruwało wątłe ciała cieplokrwistych, a donośny ryk zmrażał ich tchórzliwe serca. Jedno uderzenie starczyło, by poleciała odrąbana noga. Saurus umiejętnie wykorzytsywał każdą brąń ze swgo arsenału. Tych, których dopadał, miażdżył w łapach lub rozpłatywał na odległość drzewca. Tym, co zachodzili go z tyłu kruszył kości ogonem. Jeden z napastników dopadł bliżej niego, chcąć zniwelować przewagę zasięgu jaszczura i wrazić mu sztylet w oko. Jednym kłapnięciem szczęk saurus odgryzł mu głowę.
Gdy szok i zaskoczenie spowodowane pojawieniem się egzotycznego przeciwnika opadł, cho dali zacieklejszy opór. Jeden z nich umiejętnie zastawiał się halabardą, mądrze schodząc z linii ataku, miast przyjmować potworne ciosy dużo cięższego przeciwnika na gardę. Szpikulcem jednocześnie usiłował sięgnąć przeciwnika, lecz nie dawał rady nie ryzykując zbliżenia się na śmiertelny dystans. W końcu zamarkował unik w tył, a w rzeczywistości zaatakował z doskoku, rąbiąc z góry. Efekt dźwigni sprawiał, że cios halabardą był dla saurus a groźny, Momoa zablokował jednak cios ostrzem glewii, podbijając broń przecienika i sięgnął zębatą klingą brzucha czlowieka. Ostrze przeszłomprzez kolczugę i pikowaną wełnę jak przez masło, a cho porzucił swą broń, w panice łapiąc wypływające flaki. Saurus podszedł powoli i kopnięciem od niechcenia obalił go. Ruszył dalej, miażdżąc mu klatkę piersiową zwyczajnym nadepnięciem.
Kolejna ofiara dostarczyła mu więcej rozrywki. Człek ten widząc wielkiego jaszczura cofnął się do wozu z bronią po pikę. Tym razem to saurus zmuszony był do unikania i zabijania stalowego grotu. Gad krążył wokół pikiniera, szukając dogodnej okazji, czekając na błąd. Wtedy ktoś zaatakował go od tyłu, wierząc, że wzięty w dwa ognie Momoa szybko zostanie pokonany. Saurus zatoczył glewią łuk, wykonując obrót, a jej klinga weszła w krocze ciepłokrwistego, nie zatrzymując się ani na mostku, ani na czaszce, rozrywając atakującego na dwie niezbyt równe połówki. Wtedy saurus zauważył, jak pikinier pada porąbany na ćwierci toporami Grora. Jaszczur prychnął z niechęcią i jął rozglądać się za kolejnym przeciwnikiem. Zdziwił się wtedy, gdyż dostrzegł nowych wrogów, wrogów, których znał aż nazbyt dobrze...
Skavenów nienawidził jak robactwa, które toczyły podaiemne korytarze w Lustrii. Nigdy jaszczuroludzie nie zapomną im zniszczenia Quetzy. Druchij z kolei winni byli częstych rajdów korsarskich na jego ojczyste ziemie. Momoa dobrze znał smak ich mięsa, często bowiem polował na grupy grabieżców w dżunglii.
Skaveni trzymali się od niego z daleka, wiedząc, że trzeba go będzie mocno osłabić, nim da się schwytać. Jakiś mnjej cierpliwy elf ruszył ku niemu z mieczem, ale gdy Momoa wyrwał mu głowę, pozostali użyli innej taktyki. Szczęknęły lekkie kusze, syknęły bełty. Kilka pocisków zatrzymała zbroja czy gruba łuska, lecz część zbiła się w jego ciało. Skaveni otoczili go, szturchając trójzębami, lecz zaraz uciekali, gdy zwracał się w ich stronę. Kilku dopadł, kilku zwyczajnie zadeptał. Wtedy uderzyła weń druga salwa.
Z tuzinem wystających zeń bełtów saurus zwolnił wyraźnie, choć wciąż walczył. Wyglądało to jendak tak, jakby elfom nie śpieszyło się zbliżyć do osłabionego, lecz wciąż groźnego potwora. Poza tym mieli zbyt duży ubaw w oglądaniu, jak saurus masakruje co odważniejsze (lub wolniejsze) skaveny. W końcu padła trzecia salwa. Momoa opadł na jedno kolano. Dyszał ciężko, broczył w wielu ran. Widział jak po kolei inni zawodnicy również byli chwytani. W końcu jakiś skaven rzucił mu pod nos szklaną kulę. Buchnął żółty, cuchnący gaz. Świat rozmył się saurusowi przed oczyma, zatańczył w koło, po czym zgasł zupełnie. Bezwładne ciało gada padło w czerwone błoto.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

- Jebetem ti duszu , co to do cholery jest ? - wymamrotał Fiodor gdy pokryte brudnymi szmatami , uzbrojone szczuropodobne istoty ruszyły do ataku. Rotmistrz nawet nie próbował strzelać. Ujął mocniej berdysz i wyszedł na spotkanie napastnikom. Pierwsi z nich padli przecięci na pół szerokim cięciem topora lecz następni zwinie przeskoczyli nad truchłami swoich kompanów. Największy , z widocznymi mimo kaptura czyrakami i krostami na pysku już w locie zamachnął się krótką pałką na Kislevite. Okazał się szybszy niż przewidywał i tylko wykonany w ostatnim momencie niezdarny unik , uchronił to przed rozszalałym atakiem Skavena. Skrytobójca dalej napierał zmuszając Fiodora do parowania jego ciosów nieporęcznym toporem. Strzelec nie przestawał obserwować kontem oka pola bitwy. Ogromna ilość szczuroludzi i mała grupa elfów powoli otaczali zawodników. Pora z nim skończyć - pomyślał i wykorzystał swoją siłę żeby odrzucić wściekłego wojownika. Kopnął go. Twarda podeszwa wojskowego buta rozkwasiła pysk szykującego się do kolejnej serii ciosów. Stwór skupił się i psiknął. Lecz Fiodor musiał już bronić się przed kolejnymi skavenami. Podczas swojej służby przekonał się że najlepsza obroną jest atak. Berdysz zaczął zataczać szerokie koła , każdy zabójca który znalazł się w zasięgu długich ramion rotmistrza padał zabity lub uskakiwał w tył wprowadzając jeszcze większy zamęt. Wokół latały odcięty kończyny , zwierzęcy smród niemal odbierał oddech.Fiodor zadawał cios z zimną precyzją , każde kolejne cięcie wyrzucało w powietrze kolejnego skavena. Lecz pętla zaciskała się. Kislevita strzepnął wgryzione w jego udo kilka mniejszych szczurów , ich więksi krewniacy wykorzystali to. Gruby , pokryty olejem arkana owinął się na ramieniu strzelca. W nozdrza uderzyła go dziwna paraliżująca woń. Jego ciało chciało się poddać.Przeżyłem chędożone piętnaście lat na statku. Będą potrzebowali czegoś lepszego.- pomyślał mimo szumu w uszach.
- Tchórzliwe, małe sukinsyny ... - wymamrotał. Arkan coraz mocniej się zaciskał. Toksyna zaczynała działać. Coraz gwałtowniej szarpał się próbując równocześnie zdjąć pętle z szyi i odganiać się szablą od nacierającego tłumu. Tylko swojej sile woli zawdzięczał to że jeszcze nie padł sparaliżowany. Podjął ostatnią próbę. Zamiast próbować zdjąć z szyi dławiącą go linę , z całych sił pociągnął za jej koniec. Siła Kislevity dosłownie wyrwała linę z rąk kilku rynsztokowców. Szybkim ruchem przeciął nasączony obezwładniającym olejem sznur.
- Za Kislev ! Za Caryce i Ursuna ! Za honor ! - ryknął ochrypłym głosem po czym zaszarżował na szczuroludzi. Większość z zawodników leżała już bez zmysłów w kłębowisku futrzastych ciał. Fiodor rozdawał ciosy jak oszalały , lecz skaveni czepiali się jego rąk i narzuczali nań sieci. Ogromny żołnierz krwawił z kilkunastu płytkich ran lecz mimo to przbijał się dalej. Obok niego otoczony niezliczonymi , brudnymi przeciwnikami walczył goszczący wcześniej w karczmie saurus. Łamał kręgosłupy i miażdżył kości z siłą dzikiej bestii. Kolejny zabójca rzucił się na Fiodora. Ten właśnie nadziakiem przyszpilił pokrytego sadzą przeciwnika. Stary żołnierz wpadł w pewnego rodzaju szał. Rozdawał ciosy na lewo i prawo , prawie nie czując bólu. Dla prostego piechura dziwne , pokryte brudnym futrem stwory były na równi z demonami. Starał się cały czas trzymać szczury na dystans lecz gdy kilka naraz skoczyło mimo strachu przed wysokim wojownikiem poczuł paraliżujący ból w okolicy obojczyka. Za sobą usłyszał dzwięk ponownie ładowanej kuszy.Cholerne elfy - nie miał żadnych podniosłych myśli gdy powoli padał na ziemię ciągnięty przez małe , zwinne ręce. Szabla wypadła mu z krwawiącej z kilku małych ran dłoni. Oparł się na berdyszu , większość skavenów już go zignorowała. Próbował wstać ale od razu tego pożałował. Bełt wbił się głęboko , każdy najmniejszy ruch zmieniając w wstrząsy bólu. Więcej żaden człowiek nie mógł już wytrzymać. Fiodor się poddał. Spotkanie z ziemią było zaskakująco kojące.
Ostatnio zmieniony 22 lip 2016, o 10:32 przez Dziad, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Walczył u boku Severina jeszcze przez chwilę, jednak ludzcy przeciwnicy szybko się skończyli. Szturchnął towarzysza w ramię i poszedł między chaty szukać swego konia. Po drodze napotkał Momoę, marnującego czas w walce z pikinierem, więc zaszedł najmitę od tyłu i pokroił to na kawałki. Idąc dalej wyszedł z wioski i napotkał wierzchowca na skraju lasu, gdzie zaciekle bronił się przed zgrają metrowych szczurów.
Gror ucieszył się na myśl, że będzie miał okazję zawalczyć z nowymi przeciwnikami. Pozwolił gniewowi sobą kierować, kolejne stwory padały pod razami jego toporów. Kilku zdołało to zranić, lecz oręż zdobyty lata temu leczył jego rany wraz z przelewaną krwią. Jego rumak również nie pozostawał dłużny, gryzł i kopał powalając kolejne wielkie szczury.
Nagle pod ich nogami wybuchła mała bomba, uwalniając obłok żółtego dymu. Z koron drzew zaskoczyły alfy o ciemnej skórze i czerwonych oczach, mierząc z kusz lub wyciągając miecze. Kolejna bomba dymna rąbnęła nieco z lewej, ale ale mieczem zaatakował i nadział się na błyskawiczną kontrę.
Nim Gror padł nieprzytomny, narobił wokół siebie mały stos zwłok.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Doktor Isenhardt skinął Victusowi głową, w geście podziękowania, po czym wrócił do mordowania bandziorów. Gladiator nie zostawał w tyle. Ząbkowane ostrze jego miecza co rusz zatapiało się w ciałach przeciwników, wypuszczając fontanny posoki, aż natrafiło na coś o wiele mniejszego od typowego człowieka. Stworzenie, przypominające wielkiego, dwunożnego szczura, wydało z siebie cieniutki pisk. Chwilę potem podobne mu karykatury okrągły wojownika. Wśród mutantów zamajaczyły wysokie sylwetki elfów. Szczęknęly kusze powtarzalne. Victus w kilku zgrabnych ruchach uniknął morderczych bełtów. Co odważniejśi szczuroludzie podeszli do gladiatora, tylko po to by chwilę później upaść bez życia w błocko. Wojownik skupiony na unikach i kontrach nie zwrócił uwagi na dwie, niepozorne kulki, które upadły mu do stóp. Pociski wypuściły z siebie zielonkawy, cuchnący dym. Ruchy Victusa były coraz bardziej ospałe aż wreszcie gladiator padł nieprzytomny na ziemię. Ostatnim co widział był Bachmann i jego wielbłądy ciągnięci na łańcuchu przez szczuroludzi.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Inglief
Mudżahedin
Posty: 214
Lokalizacja: Koszalin "Zad Trolla"

Post autor: Inglief »

[Wow dzieje się :) ]

Doktor Isenhardt skinął Victusowi głową, w geście podziękowania, po czym wrócił do mordowania bandziorów.
-Dzięki. -rzucił krótko, by nie rozpraszać gladiatora, blokując zarazem szerokim ostrzem falchiona cios pałasza przeciwnika. Zbir korzystając z lżejszego i dłuższego oręża nie przerywał lawiny ciosów, kolejny jednak trafił na ukośną, górną zastawę wampira. Wtedy Kreber ruchem nadgarstka związał ostrze wroga, zahaczając zadziorem z drugiej strony tasaka i korzystając z odsłonięcia przeciwnika palce lewej ręki wystrzeliły do jego gardła.
Z paskudnym mlaskiem wbiły się w mięso a medyk szarpnięciem wyrwał kawał krwawej tkanki, ściskając go w czarnej rękawicy.
Zbir zabulgotał krwią i padł na wznak wywracając oczyma. Isenhardt cisnął ochłap w błoto i otrzepał z posoki rękawiczkę, rozglądając się w poszukiwaniu kolejnych wrogów.
Jakież było jego zdziwienie, gdy najbliżsi najemnicy w czerwono-czarnych chustach zamiast z nimi, zaczęli nagle sami walczyć o życie, wzięci w kleszcze przez falę brudnych, szczurokształtnych zwierzoczłeków w łachmanach oraz jakieś uzbrojone elfy o okrutnych obliczach.
Nie zastanawiając się nawet nad naturą wroga oraz tak niezwykłym aliansem wymierzonym przeciwko nim odruchowo zaczął się bronić, schodząc z toru ataku skaczącego z żelaznymi szponami szczuroczłeka w czarnej szacie, którego gruchoczącym żebra kopniakiem posłał w płonące inferno karczmy. Wrogowie nacierali zbitą masą, więc by uniknąć powalenia, wykonał długi odskok w tył, jednocześnie miotając trzema nożami w najbliższe osobniki. Zatrute ostrza wbiły się w skotłowaną masę brudnej sierści.

Mając trochę wolnej przestrzeni już szykował kontratak, gdy od tyłu elfi napastnik ciął go zakrzywionym ostrzem w plecy. Zimna stal przeszła w pobliżu jednego z jego żeber, normalnie zawyłby z bólu, jednak nie poczuł niczego. Jeszcze nie przyzwyczaił się do nowego stanu rzeczy. Medyk odkręcił się piruetem, rąbiąc falchionem w bok szyi elfa.
Bladą skórę skropiła krew, a korsarz zagryzł zęby i padł na kolana. Kreber zaś zaklął i wyjął sobie tkwiące w plecach ostrze, którym przebił przebiegającego obok z jakąś wielką chwytaczką szczuroczłeka, zapewne chcącego dorwać od tyłu Victusa. Isenhardt chwycił elfa za włosy związane w wysoki kucyk i odsłaniając nadciętą szyję rąbnął po niej niczym rzeźnik, ofiara znieruchomiała już za pierwszym razem, jednak dwa kolejne odrąbały czerep, który uniósł za włosy oglądając wytatuowane, okrutne oblicze elfa.
Ci tak samo jak Lauriel w ogóle nie przypominali znanych mu elfów z Marienburga, jednak czy byli to po prostu jacyś ichni bandyci, czy piraci? Czy może owi półmityczni odszczepieńcy z żyjącego za oceanem w lodowatym kraju ludu Mrocznych Elfów, jak zwali je snujący w tawernach opowieści grozy obywatele Elfsgemeete? A te szczury? Czyż to nie owe tajemnicze skaveny, snujące w mroku plany zguby ludzkości, obwiniane przez magów i uczonych o największe znane zarazy?
Krótki bełt wbił mu się w ramię, a on poczuł niewiele więcej niż ukąszenie komara. Liczyło się to, że chcą go zabić.
Zza poły peleryny dobył kolejnego sztyletu, który zakończył swój obrotowy lot wbijając się idealnie między oczy kusznika. Falchion zaśpiewał po raz kolejny. Isenhardt nigdy nie był biegły w wojaczce, lecz szybkość i siła jaka spłynęła na niego od czasu przemiany pozwalała mu aż nazbyt łatwo brutalnym orężem kroić mniej wprawnych przeciwników. Poszatkowane skaveny legły u jego stóp, skutecznie hamując szturm masy gryzoni, które zostawiły go elfom.
Dwaj korsarze ostrożnie zaczęli się do niego zbliżać, jeden strzelił z okrzykiem z biodra z pistoletu strzałkowego. Wampir zadziwiając samego siebie uniknął pocisku, a nawet złapał go w locie za lotkę. Wtedy w kilku długich susach dopadł oniemiałego strzelca i wraził mu jego własny bełt tuż pod szczękę, przybijając ją do podniebienia. Jego towarzysz wrzasnął coś w swym śpiewnym narzeczu i odskoczył na ile pozwoliły mu nogi. Przeciwników było jednak coraz więcej i otaczali go kołem, wyciągając przed siebie ostrza i włócznie. Poza tym niemal wszyscy przybysze i najemne zbiry zostały już pojmane. Zakrzyknął, gdy za plecami kordonu elfów ujrzał, jak szczury powaliły Victusa przy użyciu jakiegoś trującego gazu. Teraz oprócz Isenhardta walczył już tylko wielki rycerz Severin oraz szyjąca strzałami z dachu chaty Lauriel.

Medyk wyszczerzył długie kły sycząc na wroga i rozejrzał się.
-Tragedia! -zawołał- Gdzie jesteś?!
-Tutaj. -zamaskowany wampir stał na czubku osmalonego dachu pobliskiej chaty, czyszcząc jedwabną chustką swoje zdobne, egzotyczne ostrze kukri z dalekiego Indu- Wybacz, ale odtąd musisz sobie radzić sam. Nie martw się, będziemy cię mieć na oku.
Mówiąc to wampir ukłonił się i rozpłyną w smugę czerwonej mgły, która zaraz wijąc się pognała w nieokreślonym kierunku. Isenhardt przetarł oczy, zamiast Tragedi na dachu stał teraz jakiś elf w kapturze i masce, który przyskoczył do niego, zadając mu szybką serię pchnięć w brzuch. Czarne ostrze poprzebijało jego skórznię oraz wams, ale Kreber stał niewzruszony. Twarz asassyna zakrywała maska, lecz podniósł zaskoczone oczy na twarz wampira po czym pchnął jeszcze kilka razy w desperacji. Doktor chwycił jego rękę tuż przed ostatnim pchnięciem, które mogłoby ranić go niebezpiecznie blisko serca. Łamane paliczki trzasnęły w uścisku. Zabójca nie dał po sobie poznać bólu i sypnął czymś w oczy Krebera, wyrywając się z jego uścisku gdy ten próbował oczyścić oczy.
Pisnęła jakaś komenda wśród szczuroludzi i pod nogami oślepionego wampira upadła roztrzaskując się szklana kulka. Gęsty gaz objął go skłębioną chmurą, lecz nie tłoczące powietrza płuca nijak nie przyswajały morowego paskudztwa. Zablokowało ono jednak węch wampira, który jednak nie tracąc głowy posłużył się ostatnim zmysłem percepcji wsłuchując się w tętno i bicia serc, dla niego równie głosne jak huk dzwonów.
Wampir wyrwał się, skacząc po łbach skavenów i dorwał asassyna uciekającego przed nim tuż zanim wskoczył znów na dach. Zdesperowany elf złapał się ręką za wystającą deskę, chwilę po tym jak oberwał po nodze falchionem. Isenhardt skoczył za nim, lecz tuż po ciosie usłyszał brzęk łańcucha i trzask arkanu, które ściągnęły go z plaskiem błota na ziemię. Syczał i obnażał kły gdy przykryła go pierwsza, druga i trzecia sieć. Ktoś wyrwał mu z ręki falchion. Inny elf nachylił się nad nim by wyciągnąć mu sztylet zza pasa, lecz wtedy doktor wyciągnął dłoń przez oko sieci i drapnął go szponami po pociągłej twarzy. Korsarz zawył i złapał się za rany, jakiś jego kamrat zaśmiał się w głos z nieszczęścia kolegi, inny dźgnął zaplątanego wampira w dłoń włócznią.
Zanim ciosy trzonków i głowni stłukły go do nieprzytomności (a raczej stanu hibernacji), Isenhardtowi ostatnią pociechą był widok leżącego na ziemi asassyna, sparaliżowanego toksyną i nie mogącego nawet zatamować krwawienia z przerwanej tętnicy udowej. Zostało mu może z kilka pacierzy życia...
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Potężne ostrze Oprawcy zatoczyło szeroki łuk przecinając skórę i futro kilku szczuroludzi jednocześnie. Ofiary gniewu Severina jeszcze nie zdążyły umrzeć w przeciągłych bolesnych piskach gdy po ich ciałach już biegły kolejnie szczurze bestie z zakrzywionymi ostrzami w łapach. Rycerz był jak w transie. Dając upust swojej złości siekał, kopał, uderzał i rozcinał tworząc wokół wał ze śmierdzących futrzanych przeciwników.

Nie wiedział skąd się tu wzięli. Walczył przecież z najemnikami tego łowcy nagród lecz chwilę później patrzył jak rozrywani zostają oni przez szczurzą hordę. A potem sam musiał walczyć o swoje życie. Więc nie zastanawiał się o co tu chodzi. Nie było czasu na dumanie. Teraz był czas na zabijanie. W locie rozciął więc szczura, który próbował na niego wskoczyć, głowicą miecza roztrzaskał czaszkę następnego, obrócił się znów kreśląc krwawy szlak na ciałach kolejnych paskud.

- Uważaj! - usłyszał krzyk Jeremiego, który wychylił się zza jego pleców i strzelił z pistoletu.

Jeden z wysokich wojowników w poczernianej zbroi stojący dalej za szczurzą hordą padł trafiony. Było ich jednak więcej już ustawiali się w szyku trzymając dziwnie wyglądające kusze. Severin nie mógł się niczym zasłonić, ani uciec. Zajęty był odpieraniem coraz to nowych fal przeciwników. Usłyszał jeszcze jak Jednooki oddaje następny strzał, zachwiał się kolejny żołnierz z szeregu na przeciwko. A potem padł rozkaz wydany w jakiejś ostrej mowie. Wojownicy oddali salwę ze swoich kusz. Kilka bełtów trafiło w szczurzą nawałnicę zabijając parę bestii lecz większość dosięgła celu. Rycerz poczuł jak pociski wbijają się w jego pancerz, lecz tylko kilka przebiło się do skóry. Tych kilka ukłuć, kilka źródeł bólu jedynie rozwścieczyło Bretończyka. Z rykiem przeszedł do natarcia. Pragnął wyrżnąć atakujące go stwory i przebić się do strzelców by pokazać im jak wyglądał prawdziwa walka.

- Nadchodzą od tyłu! - usłyszał znowu krzyk woźnicy. - Otaczają nas, uciekaj!

Siekając i rąbiąc zdołał na chwilę obejrzeć się za siebie. Zobaczył jak Jeremi biegnie strzelając gdzie popadnie i próbuje wymknąć się zakleszczającej się wokół niego szczurzej powodzi. Nie uszedł daleko, zaraz spadła na niego ciężka sieć. Zaplątał się w nią i przewrócił na chwilę przed tym jak swoją liczbą zlały go popiskujące bestie.

Krew rycerza zagotowała się w ogniu jego gniewu. Rozdając potężne ciosy na lewo i prawo, kopiąc i wrzeszcząc torował sobie naznaczoną posoką ścieżkę przez nawał szczurzych ciał. Nie zamierzał teraz umierać. Nie w ten sposób.

Strzelcy przed nim błyskawicznie przeładowali swoją broń i na rozkaz dowódcy znów posłali serię. Kolejne bełty wbiły się w ciało Bretończyka. Zatoczył się. Potknął się o ciało jednego z rozkrojonych przed chwilą szczuroludzi. Upadł na jedno kolano czując jak rzuca się na niego kilka bestii. A potem kolejne i następne. Próbowały go przygnieść do ziemi swoim ciężarem. Śmierdzące, popiskujące, brudne...

Z donośnym rykiem podniósł się nagle obracając jednocześnie ostrzem nad głową. Zrzucił z siebie ciężar przerośniętych szczurów rozcinając je, uderzając znów bez litości. Kilka wciąż na nim wisiało. Chwycił tego, który uczepił się jego barku i rzucił nim w szereg ponurych strzelców, którzy już gotowali się do następnego strzału. Nie sądził, że trafi tym żywym pociskiem a jednak jeden z żołnierzy dostał w twarz i runął na ziemię.

Pani, jeśli na prawdę masz wobec mnie jakieś plany to lepiej żebyś pomogła mi teraz. Bo potem nie będziesz miała okazji - zdążył jeszcze pomyśleć widząc jak kusznicy celują w jego stronę.

Dowódca strzelców padł nagle ze strzałą w oku.
Kolejna strzała świsnęła tuż nad ramieniem rycerza i powaliła szczuroczłeka, który próbował doskoczyć do Severina. Następna zrzuciła z jego pleców kolejną bestię. Bretończyk nie widział kto strzela ale od razu się domyślił. Tak celne oko mają tylko elfy z Athel Loren. Ruszył z nową energią widząc jak kolejny żołnierz z kuszą pada trafiony. Dobrze wykorzystał niespodziewane wsparcie i na nowo zaczął siać wokół śmierć.

Jeszcze trochę i dopadnie zdezorientowanych strzelców. Jeszcze tylko kilkadziesiąt szczurzych trupów i będzie przy nich.

I wtedy nagle zasłonił go cuchnący zielony dym. Oczy zaczęły łzawić, dusił się nie mogąc złapać powietrza. Szamotał się uderzając na oślep ale wdychany gaz już po chwili sprawił, że zakręciło mu się w głowie. Lotna trucizna odbierała mu siły, otumaniała umysł. Runął na kolana ale próbował jeszcze podnieść ostrze. Zakrztusił się smrodem wpadającym do jego ust czując jak traci przytomność.

A potem była tylko ciemność.

Awatar użytkownika
GrimgorIronhide
Masakrator
Posty: 2723
Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin

Post autor: GrimgorIronhide »

Lauriel ujrzała jak nawet krzepki rycerz pada, powalony zdradziecką trucizną. Nałożyła kolejną strzałę na cięciwę rozglądając się. Była otoczona. Dziesiątki skavenów i kilkunastu Druchii z wycelowanymi kuszami spoglądało na nią z półkola. Rzuciła łuk i kołczan na ziemię.
- Mądra dziewczynka. - wyszczerzył się jednooki elf o długim, czarnym warkoczu we wspaniałym płaszczu z gadziej skóry ze złotymi guzami. Wierzchem dłoni pogładził Asrai po policzku po czym ogłuszył ją jednym wprawnym ciosem płazu miecza.
***

Gdy wylana woda zęzowa oblała mu twarz Wolfgang jęknął, odzyskując świadomość i niemal zwymiotował pod siebie, mając usta pełne zakrzepniętej krwi oraz obrzydliwego szczynopodobnego posmaku gazu, który go powalił. Wciągając powietrze czuł jednak... sól ?
Rajtar poruszył się, szczękając krępującymi go łańcuchami. Dookoła w równie nieciekawej pozycji co on widział resztę awanturników spotkanych w Nijmlingen, ich towarzyszy, a także powiązane jak bydło niedobitki ludzi Rutrichta oraz gapiów z karczmy. Odwracając się dalej poczuł podmuch morskiej bryzy na twarzy. Byli na jakimś statku.
Momentalnie zesztywniał, gdy usłyszał za sobą kroki oraz słowa.
- ...i bez trzykrotnie większej ceny nie ma nawet o czym mówić! - oburzał się ostry niby trzask bicza głos - Widziałeś co te zwierzęta zrobiły ?! Pal licho szczury, tuzin chłopaków poszło do Ereth Khial, a mój asassyn wykrwawił się jak przekłuty niewolnik! Dziewięć tysięcy.
- Pięć. Pięć i darmowy wstęp na igrzyska. No a czarownik nie każe powycinać języków tobie i twojej załodze, żebyście milczeli. - wyliczył powoli znacznie spokojniejszy, lecz podszyty chłodem rozmówca - Stoi ?
Słysząc warkot irytacji Wolfgang zerknął przez ramię widząc jednookiego kapitana statku z długim warkoczem oraz łysego elfa o wymalowanej skórze w czarnej szacie z kapturem. Kapitan zacisnął pięści w bezsilnej wściekłości po czym je rozluźnił.
- Stoi. I niech dorzuci dla załogi jakieś dobre wino. - kapitan odwrócił się nagle z okrutnym uśmieszkiem spoglądając prosto na Wolfganga - O zwierzę się ocknęło. Lepiej żebyście pokazali coś na tych igrzyskach dzikusy.
Potężny kopniak w szczękę butem z miękkiej skóry skutecznie pozbawił człowieka przytomności.
***

- Na Kuronousa...
- Cyka blyat! Skąd się tu wzięły te kraty..?
- Scheisse moja twarz!
Nakładające się na siebie głosy zbudziły otępiałego Severina ze snu. Podnosząc się z mokrej posadzki z zimnego, czarnego kamienia rycerz niemal sam przygrzmocił głową w kraty, odcinające go od korytarza na którego dwóch końcach płonęło kilka pochodni oraz innych, ledwie widocznych w półmroku cel, których dwa rzędy po pięć ciągnęły się po obu stronach pomieszczenia. Ujrzał w części z nich swoich towarzyszy niedoli, jednak bez broni i pancerzy oraz większości rzeczy prywatnych. Z jeszcze większym zdziwieniem rycerz odkrył, że lekkie rany po bełtach i zadrapania z walki w czasie której został pojmany tajemniczy porywacze przemyli i jako tako opatrzyli. Zaprawdę nie wiedział co o tym myśleć. Wstał jednak po chwili.
- Wszyscy żyją ?
- Chyba... chyba tak, cho. - syknął masujący się po głowie Tekloq. Skinka zastanawiał los jego kompana. Momoa nie zmieściłby się i tak raczej w jego celi, więc pewnie trzymali go gdzie indziej. O ile przeżył.
Doktor Isenhardt stojący ze skrzyżowanymi rękoma przed kratami swojej celi zastukał w nie palcem.
- Zimne żelazo, do tego bardzo dobry stop. Za nic tego nie rozegnę, a na skruszenie nie mamy narzędzi.
- GROR! Nikt nie będzie więził Grora! - wybraniec łupnął pięściami w kraty - Zamknij się Nikish!
Lauriel trzeźwo oceniając sytuację usiadła ze skrzyżowanymi nogami.
- Porwały nas Druchii i Skaveny, a to jest jakiś loch. Wnioskując po chłodzie i wilgoci bardzo głęboko pod ziemią. Ktoś ma jakiś pomysł gdzie jesteśmy..?
Wśród milczenia rozległ się nagle kpiący śmiech z ostatniej, zacienionej celi na lewo. Gdy wytężyli oczy widać było siedzącego pod murem rosłego mężczyznę o imponującej muskulaturze pokrytej bliznami i czarnych, gęstych włosach. Spod długiego wąsa błysnął uśmiech. Za okrycie nieznajomemu służyły czarne, skórzane spodnie oraz kamizela ze skóry wielkiego lwa, którego brudną grzywę nosił jak kołnierz.
- Gdzie złotko ? Hehe. Jesteście w środku piekła. A dokładniej w czymś co panoszące się tu elfy i szczury zwą Czarną Otchłanią.
- Ciebie też pojmali ? Kim jesteś ? - zapytał Severin. Ciemne oczy z nutką dzikości zlustrowały rycerza. Dopiero wtedy rozpoznał kislevski wąs i akcent.
- Nazywam się Sergei Kravinoff, do niedawna bojar Vologorodu. Ale tutaj rządny krwi tłum na arenie okrzykuje mnie Kraven Łowca.
Fiodor ożywił się, słysząc znajomą mowę.
- Arena ? A więc jesteś gladiatorem, druzjet ?
- Jestem kimś kto stara się przeżyć, gdy wyrzucają go raz za razem na piach. A potem zabija stwory z całego świata. Dwanaście walk, dwa miesiące i jeszcze dycham. Ale chyba niedługo znajdą coś co mnie zabije. - Kraven parsknął - A, tak. Można powiedzieć, że jestem gladiatorem. Obecnie tak jak wy niewolnikiem tego białowłosego bljadijsyna władającego magią, jego kupla arystokraty ostruchów... a może tego zasuszonego szczura w czerni... Z resztą nieważne. Los nie będzie dla was łaskaw. Zginiecie tu jeden po drugim.
Doktor Kreber pogładził się po bródce.
- Arena... umieranie... Po to w sumie zjechaliśmy. Czyżby właśnie spotkał nas organizator Areny Śmierci ?
Kraven Łowca drgnął na dźwięk nazwy i przygładził wąsa.
- Hmm, słyszałem o tym. Może to i prawda. Chędożony elf chwalił się tłumowi, że szykuje coś specjalnego. To by tłumaczyło dlaczego trzyma was w celach dla czempionów igrzysk. Większość długo w nich nie zabawia. Waszych przyjaciół pewnie wrzucił z resztą biednych sukinsynów których co dzień szczuje na arenę by umierali masowo. - zrobił przerwę nadstawiając ucha, przez ścianę dał się przez chwilę słyszeć pogłos wrzasku bólu i wiwatów - O, być może to nawet oni teraz marnie skończyli.
- Więc i my wkrótce stąd wyjdziemy. Choćby po to by pozabijać się nawzajem. - skonstatował Victus.
- Da. - przyznał Sergei, kładąc się na pryczy - Zaraz powinni przynieść coś do żarcia.

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Arena... Wreszcie się zaczęła albo przynajmniej było wszyscy gdzie trzeba. Jednak Gror nie miał broni, co bardzo mi się nie podobało, nie wiedział też gdzie jest jego koń, co po prostu mu się nie podobało. Gadanina Nikisha jak zwykle doprowadziła go do szału. Jednak, kiedy gniew opadł, usiadł w kącie celi i zaczął nucić starą norską piosenkę o wędrowcu, który zakochał się w niedźwiedzicy.
-Widzę, że humor ci sprzyja - powiedział Severin ze swojej celi.
-To miejsce mi odpowiada - odparł Tak spokojnie, jakby był zupełnie inną osobą.
-Odpowiada Ci cela? Czy nie wrzeszczałeś jeszcze chwilę temu, że nikt Cię nie uwięzi?
-Weź głęboki wdech. Co czujesz?
-Wilgoć i stęchliznę. Jeszcze smród fekaliów. Co to ma do rzeczy?
-W tych celach, na długo przed nami, odpoczywali i umierali czempioni tej areny. Jesteś silny, widać żeś niejedno w życiu widział i przeszedł. Weź wdech jeszcze raz. Poczuj ten zapach. Krwi przelanej dla zaspokojenia rządzą mordu. Potu wylanego przez wysiłek dziesiątek tysięcy ciał. Ludzi, którzy walczyli i umierali, bo pragnęli odejść na własnych zasadach, walcząc. Tak zostaje się czempionem. Ale się, kurwa, rozgadałem. Po prostu czuję się jakbym trafił do domu.
-Ty naprawdę jesteś szalony - skomentował rycerz.
Jednak przeraziło bretończyka, że doskonale rozumiał co ten szaleniec czuł.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

Awatar użytkownika
Stabilo
"Nie jestem powergamerem"
Posty: 119

Post autor: Stabilo »

Zimno i wilgoć to pierwsze co poczuł Victus po przebudzeniu. Długo nie chciał otworzyć oczu, jednak słysząc szmery rozmowy współwięźniów wreszcie się przełamał. Świat zawirował. Niestrawione resztki pokarmu podeszły mu do gardła, by chwilę później znaleźć się na zimnej posadzce. Gdy nudności zleżały gladiator rozejrzał się wokoło. Znajdował się w niezbyt obszernej celi. Wojownik doczłapał się do krat by móc lepiej słyszeć prowadzoną przez pozostałych zawodników rozmowę.
- Arena... umieranie... Po to w sumie zjechaliśmy. Czyżby właśnie spotkał nas organizator Areny Śmierci ?
Kraven Łowca drgnął na dźwięk nazwy i przygładził wąsa.
- Hmm, słyszałem o tym. Może to i prawda. Chędożony elf chwalił się tłumowi, że szykuje coś specjalnego. To by tłumaczyło dlaczego trzyma was w celach dla czempionów igrzysk. Większość długo w nich nie zabawia. Waszych przyjaciół pewnie wrzucił z resztą biednych sukinsynów których co dzień szczuje na arenę by umierali masowo. - zrobił przerwę nadstawiając ucha, przez ścianę dał się przez chwilę słyszeć pogłos wrzasku bólu i wiwatów - O, być może to nawet oni teraz marnie skończyli.
- Więc i my wkrótce stąd wyjdziemy. Choćby po to by pozabijać się nawzajem. - skonstatował Victus.
- Da. - przyznał Sergei, kładąc się na pryczy - Zaraz powinni przynieść coś do żarcia.
Gladiator wybuchnął niespodziewanym śmiechem. Stojący w celi na prawo Doktor Kreber skierował na niego swoje pytające spojrzenie.
- O wybacz... - Gladiator spojrzał nań przepraszająco - po prostu pamiętam... pamiętam, że po tym jak Bachmann mnie wykupił sądziłem, że będę walczył jako wolny człowiek... przynajmniej bardziej wolny niż w Arabii, a tu taki chuj... znowu jestem niewolnikiem walczącym na Arenie ku uciesze gawiedzi...
Ostatnio zmieniony 23 lip 2016, o 23:20 przez Stabilo, łącznie zmieniany 1 raz.
Skaveni potrzebują wodza, który przy użyciu mądrej retoryki (czyt. bata) bądź siły perswazji (czyt. bata) jest w stanie poprowadzić ich w miarę zorganizowanych przeciwko wrogowi.

Obrazek[/

Awatar użytkownika
Dziad
Chuck Norris
Posty: 662
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Dziad »

Słowa jego krajana przypomniały Fiodorowi że od co najmniej kilkunastu godzin nie miał nic w ustach. Skurcz szarpnął jego żołądkiem. Mimo panującego w sali półmroku rozejrzał się jeszcze raz wokół siebie. Jego cela była , prawdopodobnie środkową. Na przeciwko niego zamknięto gladiatora. Ciekawe co zrobili z jego panem ? pomyślał. Miał przeczucie że był to los jeszcze gorszy niż ich. Po jego prawej stronie Gror miotał się przypominając wilka zamkniętego w klatce. Rotmistrz spojrzał na cele na lewo od niego. Jego spojrzenie spoczeło poszarpanym stroju elfki który odsłonił szczupłą sylwetkę i niektóre ... walory. Po spędzeniu ostatnich sześciu miesięcy na morzu , nie mógł powstrzymać się przed rzucaniem ukradkowych spojrzeń w jej stronę. Po chwili uśmiechnął się gorzko.Chyba kompletnie mnie na pojebało na starość.-pomyślał. Postanowił wstać , lecz od razu zrozumiał że to nie był najmądrzejszy pomysł. [iChyba dostałem najmocniej ze wszystkich [/i] pomyślał krzywiąc się. Gdy w końcu kulejący , brudny niewolnik przyniół im mętną zupę wszyscy bez wyjątku rzucili się na nią mimo jej wyglądu. Nie miał ochoty na dyskusję co z nim zrobią ich porywacze. Zamknięcie ośmiu wojowników tuż pod miejscem na którym prawdopodobnie przyjdzie im umrzeć nie powinno sprzyjać wzajemnenu poznawaniu się , ale mimo to już wkrótce rozległy się ciche rozmowy. - Blać - mruknął zirytowany. Spojrzał się jeszcze raz na swoją sąsiadkę. Nawet nie wiem jak się nazywa.-pomyślał. Nie wiedział czemu tak zwraca uwagę na dziewczynę która prawdopodobnie mogłaby go zabić. Przez chwilę miał ochotę dać jej swój gruby mundur do okrycia się ale potem się opanował. Kiedy z zimnego żołnierza stałem się sentymentalnym dziadem ?- pomyślał popijąc łyk z piersiówki , która była jedną z niewielu rzeczy którą miał ze sobą. Znajomy smak pomógł mu zasnąć.

Awatar użytkownika
Leśny Dziad
Wałkarz
Posty: 97
Lokalizacja: Knieja

Post autor: Leśny Dziad »

Severin chwycił za kraty i silnie szarpnął nimi kilka razy. Bez jakiegokolwiek skutku. Było tak jak mówił doktor Isenhardt, porządna, gruba stal wpuszczona głęboko w kamień. Raczej nie poradzi na to żaden siłacz. Rycerz krążył chwilę po swojej celi szukając jej słabych punktów lecz w końcu usiadł zrezygnowany i zły na swoją bezsilność.

Pozostali uczestnicy areny jak na razie również nic nie wymyślili. Severin przymknął oczy i pozwolił myślom płynąć. Wszystko wskazywało na to, że pozostało im czekać aż wezwani zostaną do walki. Ale czy nie tego właśnie chcieli? Przecież prawie wszyscy, chyba tylko oprócz tego gladiatora Victusa, sami dobrowolnie pchali się do walki na Arenie. Chcieli to mają. A jednak, może gdyby nie Jednooki nie znalazłby się tutaj teraz... Nie, przecież ostatecznie to była jego własna decyzja. Nie ma co obwiniać za wszystko naćpanego woźnicę. Swoją drogą, ciekawe co z nim. Rycerz trochę już przeżył z tym narwańcem, zawdzięczał mu całkiem sporo i nie chciał żeby Jeremi teraz tak po prostu zginął.

Zły znak. Umarło przecież już całkiem sporo osób, których śmierci nigdy nie chciał...

Zastanawiał się z kim przyjdzie mu stoczyć swój pierwszy pojedynek. Każdy z obecnych w lochu wojowników był groźny, Severin widział ich już w akcji. A organizatorzy Areny zapewne nie sparują ich w drodze uczciwego losowania lecz tak by stworzyć jak najlepsze widowisko. Właśnie, organizatorzy... Ten Kislevczyk, który siedzi tu już dłuższy czas, mówił coś o jakimś elfie, o magu i szczuroczłeku. Rycerz nie wiedział co to za jedni ale z chęcią pozbyłby się ich tak jak kilku innych problemów w swoim życiu. Za pomocą miecza.

[Zaczyna się rozkręcać, a ja akurat wyjeżdżam i nie będzie mnie w internetach. Wybaczcie zatem ale przez tydzień będę botem.]

Awatar użytkownika
Gror
Wałkarz
Posty: 73

Post autor: Gror »

Siedzieli tak nie wiadomo, jak długo. Posiłki przynoszono nieregularnie, dźwięki areny praktycznie nie cichły, wszystkie szczury wyglądały tak samo, więc nie dało się stwierdzić, czy odbywają się jakiekolwiek zmiany warty.
-Wygląda na to, że czeka nas jeszcze więcej czekania! - zawołał Gror i roześmiał się.
-To było wyjątkowo błyskotliwe - odparł Fiodor z niesmakiem w głosie.
-Proponuję grę - powiedział Wolfgang. - Bez piwa i wódy będzie trudno, ale zasady są uniwersalne.
-Dawaj! Wszystko jest lepsze niż gadanie Nikisha!
-Kim jest...? Dobra, nieważne. Zasady są takie, że każdy opowiada jakąś historię, im weselszą tym lepszą. Jak się podoba, wszyscy piją piwo, jak nie pijesz karniaka.
-Nie mamy wódy - odparł Fiodor, jakby to była najgorsza rzecz na świecie.
-System kar i nagród jeszcze się dopracuje. Więc? Ktoś chce zacząć?
-Jak byłem brzdącem, moją wioskę napadli Wargowie. Dzień później znalazłem jednego rannego, kawałem od wioski i dźgałem go nożem do późnej nocy.
Odpowiedziała mu cisza.
-I jak? Dostanę punkty?
-Dobra - rzekł Wolfgang z rezygnacją - Bez wódy się nie da...
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.

ODPOWIEDZ