ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
Re: ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
Sufit był cały pokryty glonami, w rogach zalęgły się omułki. Cela była nie tyle wilgotna, co nasiąknięta wodą. Tekloq nie musiał jej próbować, by zorientować się w jej zasoleniu. Z całą pewnością pochodziła ona z oceanu. Szczęściem małemu gadowi w ogóle ona nie przeszkadzała. Skink natomiast nie zazdrościł ciepłokrwistym, których skóra stanowiła półprzepuszczalną barierę, zaś wilgoć powodowała utratę ciepła. Z drugiej strony woda miała dziwnie wysoką temperaturę jak na akwen staroświatowy.
Nie ich lokalizacja jednak, ani podłe, szczęśliwie dość odżywcze jedzenie stanowiło zmartwienie dla Tekloqa. Jego misja stanęła pod dużym znakiem zapytania. Na dodatek nie miał pojęcia, gdzie jest jego brat. Ani to, czy wciąż żyje.
Słyszał rozmowy innych. Ośmiu ich było. Znał już ich zapachy, ich odgłosy. Potrafił rozróżnić jednego cho od drugiego. Sam milczał. Czasem strażnik uciszał ich warknięciem we Wspólnym, z ostrym, elfim akcentem. Wtedy rozmowy ustawały. Na krótko.
Gror sapał urywanie, warcząc przy tym cicho, jak zwierz. Miał celę obok, a gdy Saarls się po niej miotał, czasem udawało się usłyszeć gromkie walenie jego serca w szerokiej piersi. Czasem jednak wybraniec był spokojny. Z pewnością jednak niemniej groźny.
Celę obok z lewa zajmował inny człek, z krainy zwanej Kislevem. Tekloq pamiętał jego grzmiący kij i wielki berdysz. To zgoła inny przeciwnik. Nie mniej groźny od Grora, lecz inny. Dla Tekloqa być może groźniejszy, bo choć wybraniec Boga Wojny był doskonałym szermierzem, skink nie miał zamiaru wdawać się z nim w walkę z bliska. Fiodor jednak..
Kislevita siedział z reguły cicho. Tak samo jak siedząca w celi naprzeciw Lauriel. Milczenie strzelca jednak przywodziło na myśl posępną ciszę, zaś w przypadku elfki wynikało ono z koncentracji i spokoju. Obok niej, naprzeciw skinka była cela gladiatora Victusa. Człek był to raczej spokojny, lecz w boju straszliwy i nieugięty, co skink miał okazję ujrzeć podczas bitwy w wiosce. Poza tym przybysz z południa pozostawał enigmą.
Naprzeciw Grora celę swoją miał Severin. Człek ten nosił wiele blizn, zarówno na ciele jak i na duszy. To on ze wszystkich więźniów intrygował Tekloqa najbardziej. Co go pchało do przodu? Jakie były jego cele w podziemnej Arenie? Czas pokaże.
Poza zasięgiem wzroku skinka byli Wolfgang i wampir zwany Kreberem. Ponoć był to jakiś znachor wśród swego ludu. To z nim Tekloq wiązał nadzieje na pchnięcie ich misji do przodu. To był ich jedyny trop w tej chwili.
Drzwi zgrzytnęły, a do ciemnego korytarza wpadlj zbrojni. Zachrzęściły klucze. Coś się szykowało....
Nie ich lokalizacja jednak, ani podłe, szczęśliwie dość odżywcze jedzenie stanowiło zmartwienie dla Tekloqa. Jego misja stanęła pod dużym znakiem zapytania. Na dodatek nie miał pojęcia, gdzie jest jego brat. Ani to, czy wciąż żyje.
Słyszał rozmowy innych. Ośmiu ich było. Znał już ich zapachy, ich odgłosy. Potrafił rozróżnić jednego cho od drugiego. Sam milczał. Czasem strażnik uciszał ich warknięciem we Wspólnym, z ostrym, elfim akcentem. Wtedy rozmowy ustawały. Na krótko.
Gror sapał urywanie, warcząc przy tym cicho, jak zwierz. Miał celę obok, a gdy Saarls się po niej miotał, czasem udawało się usłyszeć gromkie walenie jego serca w szerokiej piersi. Czasem jednak wybraniec był spokojny. Z pewnością jednak niemniej groźny.
Celę obok z lewa zajmował inny człek, z krainy zwanej Kislevem. Tekloq pamiętał jego grzmiący kij i wielki berdysz. To zgoła inny przeciwnik. Nie mniej groźny od Grora, lecz inny. Dla Tekloqa być może groźniejszy, bo choć wybraniec Boga Wojny był doskonałym szermierzem, skink nie miał zamiaru wdawać się z nim w walkę z bliska. Fiodor jednak..
Kislevita siedział z reguły cicho. Tak samo jak siedząca w celi naprzeciw Lauriel. Milczenie strzelca jednak przywodziło na myśl posępną ciszę, zaś w przypadku elfki wynikało ono z koncentracji i spokoju. Obok niej, naprzeciw skinka była cela gladiatora Victusa. Człek był to raczej spokojny, lecz w boju straszliwy i nieugięty, co skink miał okazję ujrzeć podczas bitwy w wiosce. Poza tym przybysz z południa pozostawał enigmą.
Naprzeciw Grora celę swoją miał Severin. Człek ten nosił wiele blizn, zarówno na ciele jak i na duszy. To on ze wszystkich więźniów intrygował Tekloqa najbardziej. Co go pchało do przodu? Jakie były jego cele w podziemnej Arenie? Czas pokaże.
Poza zasięgiem wzroku skinka byli Wolfgang i wampir zwany Kreberem. Ponoć był to jakiś znachor wśród swego ludu. To z nim Tekloq wiązał nadzieje na pchnięcie ich misji do przodu. To był ich jedyny trop w tej chwili.
Drzwi zgrzytnęły, a do ciemnego korytarza wpadlj zbrojni. Zachrzęściły klucze. Coś się szykowało....
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Elfi czarownik o długich, białych włosach rozłożony wygodnie w obszernym fotelu z niezdrową satysfakcją wpatrywał się w wyczarowaną przed sobą w powietrzu projekcję astralną. Feeria najjaskrawszych barw oraz pogrążone w zmysłowym ruchu gibkie kształty, jakich pełna była należąca do Slaanesha część Domeny Chaosu odbijała się w szeroko otwartych, ciemnych oczach maga. Wtem drzwi wejściowe do komnaty rozwarły się z hukiem wpuszczając szereg opancerzonych żołnierzy.
- Co jest, na Drakirę..?! - wrzasnął Baeloth, rozpraszając projekcję zamachem ręki. Jako odpowiedź wysoki Egzekutor złapał go za kark i cisnął w stronę drzwi, uderzając głowicą Draicha w zgięcie kolana. Nad czarnoksiężnikiem zawisł cień dumnie wyprostowanej sylwetki lorda Vesaletha.
- Jego lordowska mość niecierpliwi się. Dotąd nie widział jeszcze nawet tych specjalnych gladiatorów, których tak mu zachwalano... - służący Druchii obejrzał się oblicze arystokraty - ...i na których wydał tyle środków. Lord Dreadstar domaga się pokazu. Natychmiast.
- Ale... - Baeloth podniósł się z kolan, otrzepując szatę - Ale wszyscy goście jeszcze nie zjechali... publika jest nie...
- Natychmiast. - powtórzył herold, ostrze Draicha zbliżyło się na tyle do karku czarownika by ten mógł poczuć jego chłód. Baeloth Artysta przełknął ślinę.
- Natychmiast. - uśmiechnął się nerwowo - Każę przygotować coś, co zadziwi waszą okrutność.
***
Dojadających skromny posiłek zawodników otrząsnął z więziennego marazmu zgrzyt drzwi i trzask bicza. Siedzący z zamkniętymi oczyma Kraven pociągnął nosem.
- Oho, zaczyna się.
Przez podwójne drzwi o zardzewiałych okuciach na korytarz wpadł ze szczękiem karacenowych zbroi oddział ciężkozbrojnych elfów z nagimi ostrzami i kuszami. Pomiędzy nimi kroczył strzelając batem elf o wygolonej połowie czaszki, którego przez krótki pobyt w celach już zdążyli znienawidzić. Z wzajemnością bo Druchii potoczył po nich skrajnie zniesmaczonym spojrzeniem.
- Słuchać bezwartościowe wory mięcha! Wasz pan, wielki Baeloth Artysta wzywa. Nie próbujcie niczego głupiego to może dożyjecie by pokazać, że nie jesteście zupełnie bezwartościowi. Brać tę dwójkę! - poganiacz wskazał kańczugiem na dwie cele, z których po chwili mało delikatnie wywleczono Tekloqa oraz Wolfganga, od razu zakuwając ich w łańcuchy. Bicz trzasnął ponownie.
- Reszta niech się nie rusza. Może trochę piec... hehehe.
- Piec ? - zdziwił się Fiodor - Ale...
Nagle wokół stóp każdego z pozostałej szóstki zapłonął ogień, który sycząc uniósł się, otaczając ich. Emanujące lekko zimnem płomienie nie uczyniły im najmniejszej krzywdy, gdy zniknęły znajdowali się w zupełnie innym miejscu.
- Ale... co ma piec..? - kislevita zaniemówił, gdy rozejrzał się dookoła. Widok odbierał dech w piersiach. Znów byli w klatce, tylko tym razem niepomiernie większej, wyrastającej niczym mało komfortowa loża bez wejść wprost z pionowej ściany z czarnego kamienia po której ściekały strużki wody.
Mieli doskonały widok na arenę poniżej. A była iście olbrzymia. Wielką, okrągłą połać wydeptanego piachu otaczał wysoki mur zwieńczony koroną szpikulców z ponabijanymi zwłokami, ich częściami a czasem wciąż żywymi stworzeniami. Za nim pierścieniowo wznosiły się trybuny, równie olbrzymie - podzielone na większe i mniejsze loże oraz sektory, wznoszące się wysoko aż pod ściany gargantuicznej hali, w której wszystko się znajdowało.
Cała budowla zwężała się spiralnie ku górze, a góra aż malała w oczach z powodu odległości. Pamiętając, że pod nimi znajdują się jeszcze kondygnacje lochów dawało to do myślenia o rozmiarach kompleksu.
Pełnię uwagi tych, którzy nie zaniemówili, bądź dali się wciągnąć rykom zgromadzonych na widowni tłumów przykuwał jednak dach.
Ten bowiem miał postać wielkiego okularu z kryształu bądź zaklętego szkła, przez który wpadał pionowy snop światła. Nie było ono jednak białe, a zielonkawe i mdłe. Powód zauważył doktor Isenhardt zadzierając głowę na ile mógł w górę.
- Zagadka słonej wilgoci rozwiązana. - rzekł tajemniczo. Fiodor przeżegnał się na kły Ursuna widząc, przepływającego nad dachem lewiatana morskiego.
- Jesteśmy na dnie oceanu! - wykrzyknęła Lauriel.
Zaskoczenie miało przyjść później, gdyż teraz ryk publiki przybrał na sile wraz z otwarciem dwóch z ośmiu różnej wielkości bram wiodących na arenę i wkroczenie na zakrwawione piaski pary wojowników.
Walka Pierwsza: Tekloq Mówiący-do-Wiatru vs Wolfgang
- Co jest, na Drakirę..?! - wrzasnął Baeloth, rozpraszając projekcję zamachem ręki. Jako odpowiedź wysoki Egzekutor złapał go za kark i cisnął w stronę drzwi, uderzając głowicą Draicha w zgięcie kolana. Nad czarnoksiężnikiem zawisł cień dumnie wyprostowanej sylwetki lorda Vesaletha.
- Jego lordowska mość niecierpliwi się. Dotąd nie widział jeszcze nawet tych specjalnych gladiatorów, których tak mu zachwalano... - służący Druchii obejrzał się oblicze arystokraty - ...i na których wydał tyle środków. Lord Dreadstar domaga się pokazu. Natychmiast.
- Ale... - Baeloth podniósł się z kolan, otrzepując szatę - Ale wszyscy goście jeszcze nie zjechali... publika jest nie...
- Natychmiast. - powtórzył herold, ostrze Draicha zbliżyło się na tyle do karku czarownika by ten mógł poczuć jego chłód. Baeloth Artysta przełknął ślinę.
- Natychmiast. - uśmiechnął się nerwowo - Każę przygotować coś, co zadziwi waszą okrutność.
***
Dojadających skromny posiłek zawodników otrząsnął z więziennego marazmu zgrzyt drzwi i trzask bicza. Siedzący z zamkniętymi oczyma Kraven pociągnął nosem.
- Oho, zaczyna się.
Przez podwójne drzwi o zardzewiałych okuciach na korytarz wpadł ze szczękiem karacenowych zbroi oddział ciężkozbrojnych elfów z nagimi ostrzami i kuszami. Pomiędzy nimi kroczył strzelając batem elf o wygolonej połowie czaszki, którego przez krótki pobyt w celach już zdążyli znienawidzić. Z wzajemnością bo Druchii potoczył po nich skrajnie zniesmaczonym spojrzeniem.
- Słuchać bezwartościowe wory mięcha! Wasz pan, wielki Baeloth Artysta wzywa. Nie próbujcie niczego głupiego to może dożyjecie by pokazać, że nie jesteście zupełnie bezwartościowi. Brać tę dwójkę! - poganiacz wskazał kańczugiem na dwie cele, z których po chwili mało delikatnie wywleczono Tekloqa oraz Wolfganga, od razu zakuwając ich w łańcuchy. Bicz trzasnął ponownie.
- Reszta niech się nie rusza. Może trochę piec... hehehe.
- Piec ? - zdziwił się Fiodor - Ale...
Nagle wokół stóp każdego z pozostałej szóstki zapłonął ogień, który sycząc uniósł się, otaczając ich. Emanujące lekko zimnem płomienie nie uczyniły im najmniejszej krzywdy, gdy zniknęły znajdowali się w zupełnie innym miejscu.
- Ale... co ma piec..? - kislevita zaniemówił, gdy rozejrzał się dookoła. Widok odbierał dech w piersiach. Znów byli w klatce, tylko tym razem niepomiernie większej, wyrastającej niczym mało komfortowa loża bez wejść wprost z pionowej ściany z czarnego kamienia po której ściekały strużki wody.
Mieli doskonały widok na arenę poniżej. A była iście olbrzymia. Wielką, okrągłą połać wydeptanego piachu otaczał wysoki mur zwieńczony koroną szpikulców z ponabijanymi zwłokami, ich częściami a czasem wciąż żywymi stworzeniami. Za nim pierścieniowo wznosiły się trybuny, równie olbrzymie - podzielone na większe i mniejsze loże oraz sektory, wznoszące się wysoko aż pod ściany gargantuicznej hali, w której wszystko się znajdowało.
Cała budowla zwężała się spiralnie ku górze, a góra aż malała w oczach z powodu odległości. Pamiętając, że pod nimi znajdują się jeszcze kondygnacje lochów dawało to do myślenia o rozmiarach kompleksu.
Pełnię uwagi tych, którzy nie zaniemówili, bądź dali się wciągnąć rykom zgromadzonych na widowni tłumów przykuwał jednak dach.
Ten bowiem miał postać wielkiego okularu z kryształu bądź zaklętego szkła, przez który wpadał pionowy snop światła. Nie było ono jednak białe, a zielonkawe i mdłe. Powód zauważył doktor Isenhardt zadzierając głowę na ile mógł w górę.
- Zagadka słonej wilgoci rozwiązana. - rzekł tajemniczo. Fiodor przeżegnał się na kły Ursuna widząc, przepływającego nad dachem lewiatana morskiego.
- Jesteśmy na dnie oceanu! - wykrzyknęła Lauriel.
Zaskoczenie miało przyjść później, gdyż teraz ryk publiki przybrał na sile wraz z otwarciem dwóch z ośmiu różnej wielkości bram wiodących na arenę i wkroczenie na zakrwawione piaski pary wojowników.
Walka Pierwsza: Tekloq Mówiący-do-Wiatru vs Wolfgang
[ Poziom epickości over one hundred Sry że trochęhe krótko ale ostatnio mam trochę mało czasu na pisanie. ]
Mimo starań nie potrafił przestać myśleć o tym gdzie się znajdują. Po prostu nie potrafił wyobrazić sobie że można zbudować monumentalną arenę w oceanie ! Pewnie bez ich jebaną , poszli blayt ki magie. Nie da się Teri inaczej zrobić. - pomyślał marszcząc krzaczaste brwii. Coraz bardziej żałował że nie popytał się więcej o to kto organizuje areny. Gdyby wiedział że jakieś elfy i dziwne szczuropodobne stwory maczają w tym palce , splunął by i trzymałby się od tego z daleka. Lecz wtedy córka Nikolaja nie będzie miała szans.pomyślał. Pozostawało mieć nadzieję że bankier któremu zostawił pieniądze wyśle je do Kislevu. Jak je sobie przywłaszczy do się nim zajmą.-Przynajmniej o to nie musiał się martwić. Potem przestał już myśleć o odległych sprawach i skupił się na teraźniejszości. Czyli na zbliżającej się walce. Nie trzeba było być spostrzegawszym że brakowało dwóch uczestników. Tego małego łowcy i rajtara.- Nie kibicował żadnemu ale wiedział że wojaka z Imperium czeka niełatwa przeprawa. Widział jak zabójczo skutecznie potrafią być dziryty jaszczurczłeka. Ale mimo to nie próbował przewidywać wyniku walki. Broń prochowa którą nieznany mu nawet z imienia żołnierz był dosłownie obwieszony będzie z pewnością jego głównym atutem. Rozważał w myślach tyle kwestii głównie z braku zajęcia , ale z rozbawieniem zauważył jak Lauriel patrzy z szeroko otwartymi oczami na przepływające nimi potwory.
- Ja to bym sie zastanawiał raczej czy aby nie przebiją się przez ten dziwny dach. - mruknął. Po chwili usłyszał jak jeden z nich , chyba Victus zauważył że kraty z dwóch stron areny są otwarte i w ich progach stoją dwaj oponenci.
Mimo starań nie potrafił przestać myśleć o tym gdzie się znajdują. Po prostu nie potrafił wyobrazić sobie że można zbudować monumentalną arenę w oceanie ! Pewnie bez ich jebaną , poszli blayt ki magie. Nie da się Teri inaczej zrobić. - pomyślał marszcząc krzaczaste brwii. Coraz bardziej żałował że nie popytał się więcej o to kto organizuje areny. Gdyby wiedział że jakieś elfy i dziwne szczuropodobne stwory maczają w tym palce , splunął by i trzymałby się od tego z daleka. Lecz wtedy córka Nikolaja nie będzie miała szans.pomyślał. Pozostawało mieć nadzieję że bankier któremu zostawił pieniądze wyśle je do Kislevu. Jak je sobie przywłaszczy do się nim zajmą.-Przynajmniej o to nie musiał się martwić. Potem przestał już myśleć o odległych sprawach i skupił się na teraźniejszości. Czyli na zbliżającej się walce. Nie trzeba było być spostrzegawszym że brakowało dwóch uczestników. Tego małego łowcy i rajtara.- Nie kibicował żadnemu ale wiedział że wojaka z Imperium czeka niełatwa przeprawa. Widział jak zabójczo skutecznie potrafią być dziryty jaszczurczłeka. Ale mimo to nie próbował przewidywać wyniku walki. Broń prochowa którą nieznany mu nawet z imienia żołnierz był dosłownie obwieszony będzie z pewnością jego głównym atutem. Rozważał w myślach tyle kwestii głównie z braku zajęcia , ale z rozbawieniem zauważył jak Lauriel patrzy z szeroko otwartymi oczami na przepływające nimi potwory.
- Ja to bym sie zastanawiał raczej czy aby nie przebiją się przez ten dziwny dach. - mruknął. Po chwili usłyszał jak jeden z nich , chyba Victus zauważył że kraty z dwóch stron areny są otwarte i w ich progach stoją dwaj oponenci.
[Uff udało mi się historię postaci dokończyć przed walkami Jak ktoś chce się dowiedzieć co czai się za opanowaniem i uprzejmym podejściem w doktorze Isenhardcie to zapraszam do czytania]
[Tymczasem sam jaram się walką - dawaj Tekloq! ]
Doktor Isenhardt pokręcił głową oglądając majestatyczny ogrom budowli. Na szklany dach nawet nie chciał patrzeć dłużej niż to konieczne. Niepojęte jak można było wznieść coś takiego pod wodą. A może wcale nie było od zawsze na dnie? Może to jeden z pałaców z zamierzchłych czasów, zalany w erze katastrof naturalnych?
Ciekawość ustąpiła zafascynowaniu walką. Uważnie spoglądał na małą, dwunogą jaszczurkę z Lustrii oraz dosiadającego bojowego rumaka Wolfganga.
Czasem rzucał też niepostrzeżenie okiem na innych siedzących w klatce zawodników, oceniając ich reakcje. Wszak któregoś z nich będzie musiał pewnie zaszlachtować. Szkoda.
[Tymczasem sam jaram się walką - dawaj Tekloq! ]
Doktor Isenhardt pokręcił głową oglądając majestatyczny ogrom budowli. Na szklany dach nawet nie chciał patrzeć dłużej niż to konieczne. Niepojęte jak można było wznieść coś takiego pod wodą. A może wcale nie było od zawsze na dnie? Może to jeden z pałaców z zamierzchłych czasów, zalany w erze katastrof naturalnych?
Ciekawość ustąpiła zafascynowaniu walką. Uważnie spoglądał na małą, dwunogą jaszczurkę z Lustrii oraz dosiadającego bojowego rumaka Wolfganga.
Czasem rzucał też niepostrzeżenie okiem na innych siedzących w klatce zawodników, oceniając ich reakcje. Wszak któregoś z nich będzie musiał pewnie zaszlachtować. Szkoda.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
[A dobra, wracam po latach. Najpierw teaser - tytuł areny zobowiązuje ]
https://www.youtube.com/watch?v=zTlevBYHzOs
https://www.youtube.com/watch?v=zTlevBYHzOs
[Przez miesiąc ledwie połowa się uzbierała to zaczęliśmy szybciej z miniareną. Cholera było się zgłaszać szybciej xD]
[Ta przynajmniej długo potrwać nie potrwa. Grimgor mówił, że walkę ma napisaną - obecnie został sprywatyzowany przez kanapę i różnorakie mroczne siły, ale kompa zostawił włączonego więc w sumie wrzuciłbym tę walkę, gdyby nie podpisywał na siebie tym samym wyroku śmierci ]
[Ta przynajmniej długo potrwać nie potrwa. Grimgor mówił, że walkę ma napisaną - obecnie został sprywatyzowany przez kanapę i różnorakie mroczne siły, ale kompa zostawił włączonego więc w sumie wrzuciłbym tę walkę, gdyby nie podpisywał na siebie tym samym wyroku śmierci ]
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Walka Pierwsza: Tekloq Mówiący-do-Wiatru vs Wolfgang
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=cGVyhm3 ... CX2ezlY6wR )
Zarówno wychodzący na piaski by zmierzyć się na śmierć i życie oraz uwięzieni powyżej zawodnicy wpatrywali się oszołomieni w tłum, który choć olbrzymi zajmował ledwie połowę dostępnych miejsc. Nad poszczególnymi sektorami powiewały chorągwie, po których poznać szło gdzie siedzą Druchii, a gdzie Skaveny. Dało radę wypatrzeć także bandy odzianych w okrwawione skóry barbarzyńców z Norski oraz zakutych w czarne zbroje wojowników chaosu. Ktokolwiek organizował te igrzyska potrafił je bez wątpienia rozreklamować.
Nad wszystkim górowały dwie masywne loże. W jednej z nich siedział wiekowy Skaven w czarnym płaszczu z maską, zaś w drugiej obczepiony niewolnicami arystokrata z Naggaroth wraz z innym elfem o długich, białych włosach i powłóczystych szatach z czarnego aksamitu.
Baeloth podniósł się i odchrząknął.
- Drodzy goście, złaknieni krwi widzowie! -wzmacniany magią i potężną akustyką obiektu głos słyszalny był wszędzie- W prawdzie nieco wcześniej niż planowałem, ale jednak gwóźdź programu moich igrzysk ujawniam przed wami, tak by nikt nie mówił, że nie doceniam szybciej przybyłej widowni! Arena Śmierci rozpoczyna się już teraz!
Gromki aplauz nagrodził czarnoksiężnika który kontynuował, wyciągając rękę na prawo.
- Oto wojownik z dalekiej Lustrii, niech nie myli was jego mikry wzrost! To zażarta i zdradliwa bestia, zdolna pokąsać i chowająca istnie... jadowite niespodzianki.
Teqlok zmrużył pionowe źrenice, tocząc wzrokiem po polu bitwy i ważąc w dłoni oddane mu oszczepy. Malowidła na jego łuskach lśniły w świetle rzucanym przez pierścień ogni dookoła areny, a uniesiony ostrzegawczo grzebień błonny podrygiwał ostrzegawczo.
Baeloth uniósł drugą dłoń.
- Przeciw niemu jeździec z krain... ludzi. Ale zapewniam, że mimo tego da dzisiaj wy-bu-chowy pokaz!
Wolfgang spokojnym ruchem łydki wprowadził swojego wyszczotkowanego, czarnego rumaka na piaski. W porównaniu do mizernego wyglądu z celi w wypolerowanej zbroi półpłytowej kirasjerów i z uniesionymi pistoletami o lśniących lufach wyglądał dużo lepiej. I zdecydowanie groźniej.
-Niech poleje się krew, niech Czarna Otchłań rozbrzmi wiwatami! Graj muzyko!
Na dźwięk wielkich, żelaznych rogów obaj walczący przygotowali się.
Wolfgang ostrogami popędził konia łukiem wzdłuż ściany koloseum, szykując pistolety do karakolu. Skink tymczasem kończąc niemą modlitwę do Soteka uniósł w odchylonej ręce oszczep, stając w zbalansowanej pozycji. Cisnął z całej siły, lecz odległość okazała się za duża i dziryt zaraz zarył w piach, sekundę później minięty przez nabierającego pędu ogiera. Znad jego grzbietu rajtar z Imperium pochylił krócice, dając przeciwnikowi spojrzeć w parę ich ciemnych otworów luf niczym w oczy samej śmierci.
Chwilę później skałki opadły na panewki, krzesząc iskry, a broń prochowa zaryczała ogłuszająco w tym samym momencie, w którym Lustrijczyk cisnął drugi dziryt.
Pociski minęły się w powietrzu.
Tekloq aż skulił się, gdy pierwsza kula tuż nad jego ramieniem przeleciała odbijając się rykoszetem od ściany, zaś druga uderzyła w koło jego stopy, wzbijając małą fontannę piasku.
Oszczep tymczasem lecąc nisko tknął samym szpicem jednej z nóg konia tuż nad kopytem, po czym wyrwał się z pozostającej w ruchu kończyny, zostawiając małą ranę, której jeździec przez wzbijaną w galopie kurzawę nawet nie dojrzał.
Tekloqowi jednak wystarczyła. Zasyczał krótko i puścił się biegiem przed siebie, umykając spod zbliżających się kopyt bojowego rumaka. Wolfgang tylko uśmiechnął się, popędzając konia ostrogami.
- Hektorowi nie uciekniesz jaszczurko! I-haaa!
Nagle, bez ostrzeżenia Skink odwrócił się w biegu z dobytym oszczepem, ciskając nim prosto w rajtara, który właśnie sięgał do olstrów by zmienić pistolety. Krótki grot uderzył w blachę naramiennika, przyszpilając ją do ciała i spinając z mundurem jak agrafka. Kawalerzysta warknął, łapiąc za drzewce i wyrzucając je precz. Na szczęście rana nie była głęboka.
Wprawnym ruchem dobył drugiej pary pufferów, tym razem z zamkami kołowymi i zakręcił nimi na palcach, galopując w pogoni za jaszczurzym peltastą. Wycelował w plecy Tekloqa, gdy nagle Hektor wierzgnął pod nim.
-Co jest stary ? - zdziwił się człowiek, zauważając jednak, że cel mu umyka bez litości ubódł zwalniającego konia ostrogami. Ogier parsknął dwa razy, wykonując dziwne ruchy łbem po czym zwolnił i zatrzymał się w miejscu. Wolfgang nie zdążył chwycić za lejce konia, gdy ten z kwikiem zwalił się na bok, parskając z chrap zielonkawą pianą. Rajtar uderzył o ziemię, zrywając strzemiona ciężarem pancerza i przeturlał się kilka metrów z chrzęstem blach. Kaszląc piachem zauważył pod ścianą gotowego do rzutu Skinka.
Niewiele myśląc skierował w jego stronę pistolet.
Tym razem oba pociski spotkały się w locie, z trzaskiem nieprawdopodobieństwa, gdy ołowiana kula roztrzaskała grot oszczepu, zbijając drzewce w bok.
Tekloq aż zamrugał, jednak zaraz cisnął kolejny raz.
Leżący na ziemi człowiek przeturlał się taktycznie za leżącego z wyciągniętymi kopytami wierzchowca. Oszczep zagłębił się w jego karku. Słysząc żałosny kwik zwierzęcia, które wiernie towarzyszyło mu w bitwach Wolfgang wychylił się zza osłony, z furią w oczach wypalając z ostatniego pistoletu.
Sprężyna puściła nakręcone koło w szaleńcze obroty sypiące iskrami, które na prochowym wietrze posłały w stronę Tekloqa świszczącą kulę. Ta z prędkością grzmotu trafiła go prosto w łeb, przeorawszy krwawą pręgą jego szczyt i wśród zerwanych łusek oraz kropelek krwi potoczyła się w piach. Impet aż zakręcił jaszczuroczłekiem, który odczuwając boleśnie w czaszce uderzenie, padł ogłuszony na glebę.
Wolfgang, widząc rezultat strzału po rozpędzeniu dłonią dymu wyszczerzył się triumfalnie, niespiesznie wstając i wyrzuciwszy w boki pistolety dobył krótkiego ostrza miecza, z którym ruszył w stronę leżącego skinka. W połowie drogi zakręciło mu się lekko w głowie, wiwaty rozemocjowanego tłumu na moment zamilkły, pozostawiając szum w uszach, zaś w przełyku mdłości podeszły mu do gardła, jednak utrzymał się na nogach przystająć kilka razy. Pomasował się po ramieniu.
-Cholerny truciciel.
Stanął nad mającym zamknięte oczy, bezbronnym łuskowatym i wziął zamach. Zanim miecz opadł na ofiarę, Skink otworzył z trudem żółte ślepia, staczając się z sykiem z linii ciosu i przeskoczył zwinnie na flankę Wolfganga, wyszarpując zza puklerza przygotowane ostrze z obsydianu. Zawroty głowy nie pozwoliłu mu jednak przyjąć postawy bojowej i wystawił się na pchnięcie rajtara, które zraniło go boleśnie w zbrojne ramię. Człowiek nie poprzestał jednak na tym, kopniakiem kawaleryjskiego buta odrzucił Skinka o stopę w tył i uchylając się przed jego nieporadną kontrą ciął okrutnie przez odsłonięty bark.
Tekloq zasyczał głośno z bólu, gdy klinga z mlaskiem weszła między przecięte łuski. Splunął krwią, która także spływała po jego twarzy. Jego własna, zimna krew.
Mimo ogromnego bólu, mimo stanięcia na krawędzi śmierci łowca z Lustrii nie poddawał się. Nie mógł. Tak został stworzony.
Chcący zakończyć walkę Wolfgang z okrzykiem natarł z rozbiegu, tnąć z góry. Z błyskiem w oku Mówiący do Wiatru po łuku zbił z brzękiem w bok miecz przeciwnika i sam dał nura między nogi rajtara, dźgając go płytko nad nagolennicą.
Wolfgang odwrócił się krzywiąc, gdy poczuł pieczenie w drobnym rozcięciu.
- Shate hama-mata-hema. -wysyczał bojowo Tekloq.
Imperialny zbył niezrozumiałą uwagę, odpowiadając ostrzem. Miecz poszedł dwa razy po łuku, za pierwszym razem napotykając puklerz jaszczuroczłeka, za drugim pustkę, gdy Tekloq bez większego trudu zwinnie wygiął łuskowate ciało. Człowiek nie przerywał ataku, jednak przy czwartym wypadzie zarówno on, jak i Lustrijczyk zauważyli, że jego ruchu stają się powolne i ospałe. Do mózgu wkradała się też powoli jakaś dziwna senność.
Dyszący ciężko Wolfgang pchnął, celując w głowę Skinka. Ten schylił się z wyczuciem, przepuszczając krótki miecz i skontrował tnąc oburącz po zgięciu ręki. Tym razem to krew rajtara zrosiła piasek. Mężczyzna cofnął się na sztywniejących nogach.
- Co się... u diaska...
- An-Ta Cauca Ta-Mata-Mata. - znów tajemniczo odparł Skink i dał szybkiego susa, wskakując, na pierś samego rajtara o szybkim cynglu, chwytając się pazurami szarfy przewieszonej wskroś napierśnika.
- Bauha-ke! -zasyczał, tnąc sparaliżowanego Wolfganga po brodatym policzku. Trucizna zmieszana z posoką pociekła strugą za kołnierz wojaka, któremu w odpowiedzi jedynie zadrżały końcówki palców i powieka. Wydał jakiś zduszony charkot, gdy Teqlok zwinnie przelazł po nim na plecy, zagłębiając swe ostrze kilka razy między płyty zbroi. Przy dwóch pchnięciach kolejnych pchnięciach obsydian natrafił na nieprzebijalne żelazo. Mówiący do Wiatru skoczył niżej na nogę człowieka, z całej siły wrażając swój mieczyk w dół podkolanowy.
Ból był tak silny, że żołnierz wrzasnął, padając na twarz w piach.
Tłum zamilkł z niedowierzania, widząc jak pancerny wojownik zwala się z nóg, krwawiąc.
Równie zakrwawiony Skink stanął nad jego karkiem w rozkroku, unosząc miecz sztychem w dół.
- Toha-akiwa Mata-Hamata, Cho. - wysyczał. Nagły cios łokciem w szczękę przerwał jego słowa, gdy Wolfgang przekręcił się na plecy, spluwając zielonkawą flegmą.
- Dość tego syczącego bełkotu! - warknął, uderzając pięścią w obalonego przeciwnika, wybijając mu kilka kłów. Rajtar wzniósł pięść do kolejnego, ostatniego ciosu.
Nie zauważył, że gdy opadał na jaszczuroczłeka, ten leżąc na plecach chwycił ostatnie dwa oszczepy, które wypadły mu z kosza na plecach, wbijając je z impetem prosto w oczy człowieka. Wolfgang szarpnął się spazmatycznie, złapał za tkwiące w jego czaszce dziryty i legł martwy na pobojowisku.
Obolały Tekloq z ledwością się podniósł, unosząc miecz ku rozemocjowanej widowni. Dziś przetrwał i to się liczyło.
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=cGVyhm3 ... CX2ezlY6wR )
Zarówno wychodzący na piaski by zmierzyć się na śmierć i życie oraz uwięzieni powyżej zawodnicy wpatrywali się oszołomieni w tłum, który choć olbrzymi zajmował ledwie połowę dostępnych miejsc. Nad poszczególnymi sektorami powiewały chorągwie, po których poznać szło gdzie siedzą Druchii, a gdzie Skaveny. Dało radę wypatrzeć także bandy odzianych w okrwawione skóry barbarzyńców z Norski oraz zakutych w czarne zbroje wojowników chaosu. Ktokolwiek organizował te igrzyska potrafił je bez wątpienia rozreklamować.
Nad wszystkim górowały dwie masywne loże. W jednej z nich siedział wiekowy Skaven w czarnym płaszczu z maską, zaś w drugiej obczepiony niewolnicami arystokrata z Naggaroth wraz z innym elfem o długich, białych włosach i powłóczystych szatach z czarnego aksamitu.
Baeloth podniósł się i odchrząknął.
- Drodzy goście, złaknieni krwi widzowie! -wzmacniany magią i potężną akustyką obiektu głos słyszalny był wszędzie- W prawdzie nieco wcześniej niż planowałem, ale jednak gwóźdź programu moich igrzysk ujawniam przed wami, tak by nikt nie mówił, że nie doceniam szybciej przybyłej widowni! Arena Śmierci rozpoczyna się już teraz!
Gromki aplauz nagrodził czarnoksiężnika który kontynuował, wyciągając rękę na prawo.
- Oto wojownik z dalekiej Lustrii, niech nie myli was jego mikry wzrost! To zażarta i zdradliwa bestia, zdolna pokąsać i chowająca istnie... jadowite niespodzianki.
Teqlok zmrużył pionowe źrenice, tocząc wzrokiem po polu bitwy i ważąc w dłoni oddane mu oszczepy. Malowidła na jego łuskach lśniły w świetle rzucanym przez pierścień ogni dookoła areny, a uniesiony ostrzegawczo grzebień błonny podrygiwał ostrzegawczo.
Baeloth uniósł drugą dłoń.
- Przeciw niemu jeździec z krain... ludzi. Ale zapewniam, że mimo tego da dzisiaj wy-bu-chowy pokaz!
Wolfgang spokojnym ruchem łydki wprowadził swojego wyszczotkowanego, czarnego rumaka na piaski. W porównaniu do mizernego wyglądu z celi w wypolerowanej zbroi półpłytowej kirasjerów i z uniesionymi pistoletami o lśniących lufach wyglądał dużo lepiej. I zdecydowanie groźniej.
-Niech poleje się krew, niech Czarna Otchłań rozbrzmi wiwatami! Graj muzyko!
Na dźwięk wielkich, żelaznych rogów obaj walczący przygotowali się.
Wolfgang ostrogami popędził konia łukiem wzdłuż ściany koloseum, szykując pistolety do karakolu. Skink tymczasem kończąc niemą modlitwę do Soteka uniósł w odchylonej ręce oszczep, stając w zbalansowanej pozycji. Cisnął z całej siły, lecz odległość okazała się za duża i dziryt zaraz zarył w piach, sekundę później minięty przez nabierającego pędu ogiera. Znad jego grzbietu rajtar z Imperium pochylił krócice, dając przeciwnikowi spojrzeć w parę ich ciemnych otworów luf niczym w oczy samej śmierci.
Chwilę później skałki opadły na panewki, krzesząc iskry, a broń prochowa zaryczała ogłuszająco w tym samym momencie, w którym Lustrijczyk cisnął drugi dziryt.
Pociski minęły się w powietrzu.
Tekloq aż skulił się, gdy pierwsza kula tuż nad jego ramieniem przeleciała odbijając się rykoszetem od ściany, zaś druga uderzyła w koło jego stopy, wzbijając małą fontannę piasku.
Oszczep tymczasem lecąc nisko tknął samym szpicem jednej z nóg konia tuż nad kopytem, po czym wyrwał się z pozostającej w ruchu kończyny, zostawiając małą ranę, której jeździec przez wzbijaną w galopie kurzawę nawet nie dojrzał.
Tekloqowi jednak wystarczyła. Zasyczał krótko i puścił się biegiem przed siebie, umykając spod zbliżających się kopyt bojowego rumaka. Wolfgang tylko uśmiechnął się, popędzając konia ostrogami.
- Hektorowi nie uciekniesz jaszczurko! I-haaa!
Nagle, bez ostrzeżenia Skink odwrócił się w biegu z dobytym oszczepem, ciskając nim prosto w rajtara, który właśnie sięgał do olstrów by zmienić pistolety. Krótki grot uderzył w blachę naramiennika, przyszpilając ją do ciała i spinając z mundurem jak agrafka. Kawalerzysta warknął, łapiąc za drzewce i wyrzucając je precz. Na szczęście rana nie była głęboka.
Wprawnym ruchem dobył drugiej pary pufferów, tym razem z zamkami kołowymi i zakręcił nimi na palcach, galopując w pogoni za jaszczurzym peltastą. Wycelował w plecy Tekloqa, gdy nagle Hektor wierzgnął pod nim.
-Co jest stary ? - zdziwił się człowiek, zauważając jednak, że cel mu umyka bez litości ubódł zwalniającego konia ostrogami. Ogier parsknął dwa razy, wykonując dziwne ruchy łbem po czym zwolnił i zatrzymał się w miejscu. Wolfgang nie zdążył chwycić za lejce konia, gdy ten z kwikiem zwalił się na bok, parskając z chrap zielonkawą pianą. Rajtar uderzył o ziemię, zrywając strzemiona ciężarem pancerza i przeturlał się kilka metrów z chrzęstem blach. Kaszląc piachem zauważył pod ścianą gotowego do rzutu Skinka.
Niewiele myśląc skierował w jego stronę pistolet.
Tym razem oba pociski spotkały się w locie, z trzaskiem nieprawdopodobieństwa, gdy ołowiana kula roztrzaskała grot oszczepu, zbijając drzewce w bok.
Tekloq aż zamrugał, jednak zaraz cisnął kolejny raz.
Leżący na ziemi człowiek przeturlał się taktycznie za leżącego z wyciągniętymi kopytami wierzchowca. Oszczep zagłębił się w jego karku. Słysząc żałosny kwik zwierzęcia, które wiernie towarzyszyło mu w bitwach Wolfgang wychylił się zza osłony, z furią w oczach wypalając z ostatniego pistoletu.
Sprężyna puściła nakręcone koło w szaleńcze obroty sypiące iskrami, które na prochowym wietrze posłały w stronę Tekloqa świszczącą kulę. Ta z prędkością grzmotu trafiła go prosto w łeb, przeorawszy krwawą pręgą jego szczyt i wśród zerwanych łusek oraz kropelek krwi potoczyła się w piach. Impet aż zakręcił jaszczuroczłekiem, który odczuwając boleśnie w czaszce uderzenie, padł ogłuszony na glebę.
Wolfgang, widząc rezultat strzału po rozpędzeniu dłonią dymu wyszczerzył się triumfalnie, niespiesznie wstając i wyrzuciwszy w boki pistolety dobył krótkiego ostrza miecza, z którym ruszył w stronę leżącego skinka. W połowie drogi zakręciło mu się lekko w głowie, wiwaty rozemocjowanego tłumu na moment zamilkły, pozostawiając szum w uszach, zaś w przełyku mdłości podeszły mu do gardła, jednak utrzymał się na nogach przystająć kilka razy. Pomasował się po ramieniu.
-Cholerny truciciel.
Stanął nad mającym zamknięte oczy, bezbronnym łuskowatym i wziął zamach. Zanim miecz opadł na ofiarę, Skink otworzył z trudem żółte ślepia, staczając się z sykiem z linii ciosu i przeskoczył zwinnie na flankę Wolfganga, wyszarpując zza puklerza przygotowane ostrze z obsydianu. Zawroty głowy nie pozwoliłu mu jednak przyjąć postawy bojowej i wystawił się na pchnięcie rajtara, które zraniło go boleśnie w zbrojne ramię. Człowiek nie poprzestał jednak na tym, kopniakiem kawaleryjskiego buta odrzucił Skinka o stopę w tył i uchylając się przed jego nieporadną kontrą ciął okrutnie przez odsłonięty bark.
Tekloq zasyczał głośno z bólu, gdy klinga z mlaskiem weszła między przecięte łuski. Splunął krwią, która także spływała po jego twarzy. Jego własna, zimna krew.
Mimo ogromnego bólu, mimo stanięcia na krawędzi śmierci łowca z Lustrii nie poddawał się. Nie mógł. Tak został stworzony.
Chcący zakończyć walkę Wolfgang z okrzykiem natarł z rozbiegu, tnąć z góry. Z błyskiem w oku Mówiący do Wiatru po łuku zbił z brzękiem w bok miecz przeciwnika i sam dał nura między nogi rajtara, dźgając go płytko nad nagolennicą.
Wolfgang odwrócił się krzywiąc, gdy poczuł pieczenie w drobnym rozcięciu.
- Shate hama-mata-hema. -wysyczał bojowo Tekloq.
Imperialny zbył niezrozumiałą uwagę, odpowiadając ostrzem. Miecz poszedł dwa razy po łuku, za pierwszym razem napotykając puklerz jaszczuroczłeka, za drugim pustkę, gdy Tekloq bez większego trudu zwinnie wygiął łuskowate ciało. Człowiek nie przerywał ataku, jednak przy czwartym wypadzie zarówno on, jak i Lustrijczyk zauważyli, że jego ruchu stają się powolne i ospałe. Do mózgu wkradała się też powoli jakaś dziwna senność.
Dyszący ciężko Wolfgang pchnął, celując w głowę Skinka. Ten schylił się z wyczuciem, przepuszczając krótki miecz i skontrował tnąc oburącz po zgięciu ręki. Tym razem to krew rajtara zrosiła piasek. Mężczyzna cofnął się na sztywniejących nogach.
- Co się... u diaska...
- An-Ta Cauca Ta-Mata-Mata. - znów tajemniczo odparł Skink i dał szybkiego susa, wskakując, na pierś samego rajtara o szybkim cynglu, chwytając się pazurami szarfy przewieszonej wskroś napierśnika.
- Bauha-ke! -zasyczał, tnąc sparaliżowanego Wolfganga po brodatym policzku. Trucizna zmieszana z posoką pociekła strugą za kołnierz wojaka, któremu w odpowiedzi jedynie zadrżały końcówki palców i powieka. Wydał jakiś zduszony charkot, gdy Teqlok zwinnie przelazł po nim na plecy, zagłębiając swe ostrze kilka razy między płyty zbroi. Przy dwóch pchnięciach kolejnych pchnięciach obsydian natrafił na nieprzebijalne żelazo. Mówiący do Wiatru skoczył niżej na nogę człowieka, z całej siły wrażając swój mieczyk w dół podkolanowy.
Ból był tak silny, że żołnierz wrzasnął, padając na twarz w piach.
Tłum zamilkł z niedowierzania, widząc jak pancerny wojownik zwala się z nóg, krwawiąc.
Równie zakrwawiony Skink stanął nad jego karkiem w rozkroku, unosząc miecz sztychem w dół.
- Toha-akiwa Mata-Hamata, Cho. - wysyczał. Nagły cios łokciem w szczękę przerwał jego słowa, gdy Wolfgang przekręcił się na plecy, spluwając zielonkawą flegmą.
- Dość tego syczącego bełkotu! - warknął, uderzając pięścią w obalonego przeciwnika, wybijając mu kilka kłów. Rajtar wzniósł pięść do kolejnego, ostatniego ciosu.
Nie zauważył, że gdy opadał na jaszczuroczłeka, ten leżąc na plecach chwycił ostatnie dwa oszczepy, które wypadły mu z kosza na plecach, wbijając je z impetem prosto w oczy człowieka. Wolfgang szarpnął się spazmatycznie, złapał za tkwiące w jego czaszce dziryty i legł martwy na pobojowisku.
Obolały Tekloq z ledwością się podniósł, unosząc miecz ku rozemocjowanej widowni. Dziś przetrwał i to się liczyło.
Gror przez większość czasu stał oniemiały. Najpierw niebieskie płomienie wysłały go do większej, kilkuosobowej klatki, potem usłyszał wiwatujący tłum i wreszcie zobaczył, że siedzą na dnie oceanu. Cała ta sytuacja wywoływała w nim podziw i swoisty lęk. W tłumie dało się usłyszeć jego rodzimy język, więc przyjrzał się widowni. Wielkie szczury, czarne elfy, Norsmeni i czempioni chaosu... Gdyby tylko mógł dostać się tam z bronią w rękach.
Pod nimi znajdowała się otoczona płomieniami arena. Gror podszedł do krat i przywarł do nich, chcąc dokładnie obejrzeć całą walkę.
Kiedy walka się zaczęła zapłonął w nim gniew, który ścisnął wszystkie jego mięśnie, stał jakby przykuty do krat, sapiąc jak ranne zwierze i emanując grozą. Nie mógł uwierzyć, że ta "walka" odbywała się na dystans! Jak jeszcze mógł darować używanie oszczepów, bo mocny rzut wymaga sporej siły i dobrej techniki, tak samopały i trucizna były niedopuszczalne. Nie tak postępują wojownicy. Nie tak się walczy. Gror jednak obserwował obu. Ich postawę, styl walki, ruchy, przyzwyczajenia, badał ich i przygotowywał plan do walki z każdym z nich. Znacznie się ucieszył, kiedy przeszli do walki wręcz i tutaj mały jaszczur miał znaczną przewagę dzięki swojej zręczności. To znaczyło, że obu można zepchnąć do walki wręcz, poprawiało mu to nastrój.
Wreszcie walka zakończyła się zwycięstwem małego jaszczura, Teqloka, czy jakoś tak... Nikish znów zaczął swoją prowokującą gadaninę, komentując wszystko w swoim ignoranckim stylu. Gror jednak go nie słuchał, skupiony na dopracowywaniu planu walki z małym jaszczurem. Usiadł oparty o kraty i czekał na dalszy rozwój zdarzeń.
Pod nimi znajdowała się otoczona płomieniami arena. Gror podszedł do krat i przywarł do nich, chcąc dokładnie obejrzeć całą walkę.
Kiedy walka się zaczęła zapłonął w nim gniew, który ścisnął wszystkie jego mięśnie, stał jakby przykuty do krat, sapiąc jak ranne zwierze i emanując grozą. Nie mógł uwierzyć, że ta "walka" odbywała się na dystans! Jak jeszcze mógł darować używanie oszczepów, bo mocny rzut wymaga sporej siły i dobrej techniki, tak samopały i trucizna były niedopuszczalne. Nie tak postępują wojownicy. Nie tak się walczy. Gror jednak obserwował obu. Ich postawę, styl walki, ruchy, przyzwyczajenia, badał ich i przygotowywał plan do walki z każdym z nich. Znacznie się ucieszył, kiedy przeszli do walki wręcz i tutaj mały jaszczur miał znaczną przewagę dzięki swojej zręczności. To znaczyło, że obu można zepchnąć do walki wręcz, poprawiało mu to nastrój.
Wreszcie walka zakończyła się zwycięstwem małego jaszczura, Teqloka, czy jakoś tak... Nikish znów zaczął swoją prowokującą gadaninę, komentując wszystko w swoim ignoranckim stylu. Gror jednak go nie słuchał, skupiony na dopracowywaniu planu walki z małym jaszczurem. Usiadł oparty o kraty i czekał na dalszy rozwój zdarzeń.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
Jesteśmy na dnie oceanu. To przecież niemożliwe.
Myśl ta była dla Victusa tak przytłaczająca że wolał skupić się na przebiegu walki. Gladiator jako pierwszy z zawodników zamkniętych w klatce zauważył że dwie z ośmiu bram stanęły otworem. Mały gad i rajtar zaczęli morderczą batalię, która z pojedynku strzeleckiego szybko przemieniła się w pojedynek wręcz. Walka zakończyła się wygraną Tekloqa.
Ciekawe z kim mi przyjdzie stanąć do walki.
Myśl ta była dla Victusa tak przytłaczająca że wolał skupić się na przebiegu walki. Gladiator jako pierwszy z zawodników zamkniętych w klatce zauważył że dwie z ośmiu bram stanęły otworem. Mały gad i rajtar zaczęli morderczą batalię, która z pojedynku strzeleckiego szybko przemieniła się w pojedynek wręcz. Walka zakończyła się wygraną Tekloqa.
Ciekawe z kim mi przyjdzie stanąć do walki.
Zaprowadzilj go na piaski areny i oczekiwali by walczył. Chcąc- niechcąc, Tekloq stał się uczestnikiem Areny Śmierci. W związku z tym zabił cho, którego wybrano mu na przeciwnika. Nie zastanawiał się nad tym. Populacja ludzi i tak wykraczała poza jakąkolwiek kontrolę, śmierć jednogo z nich więc nie uczyni różnicy. Zimne i pragmatyczne epitafium pożegnało martwego Wolfganga pozostawionego przez skinka na piaskach koloseum.
Za kratą wiodącą spowrotem do pokoju przygotowań czekali na niego kusznicy. Sześć wymierzonych stalowych grotów zmusiło go do oddania broni, choć pozwolono mu zatrzymać paciorki i ozdoby z drewna, piór i muszli. Złote bransolety mu odebrano już wcześniej.
Nikt nie kwapił się do udzielenia mu pomocy. Nie czekał na niego medyk, a nadzorca z batem. Tą samą drogą, którą przybył, strażnicy zawlekli go spowrotem do celi. A gdy krata zapadła, zaś elfy zniknęły za parą okutych żelazem drzwi, Tekloq ujrzał te same twarze co poprzednio. Cela cho, którego zabił i tak była poza jego widokiem, wyglądało więc jakby nic się nie zmieniło. To samo posępne milczenie i miarowe kapanie wody.
- Cieszę się, że żyjesz gadzie- odezwał się pierwszy Gror- Gdy już rozprawię się z jednym z tych słabeuszy, pójdę po twoją czaszkę!
- Los pokaże- odparł krótko i bez emocji skink. Głowę wypełniała mu misja, której wypełnjenie mu utrudniano. Była jednak szansa. Droga, jaką miał przed sobą była wreszcie jasna. By podjąć trop, musiał być wolny, a ku wolności wiodła tylko jedna droga. Przez zwycięstwo w Arenie Śmierci w Czarnej Otchłani.
***
Świadomośc odzyskiwał powoli, wpierw jako słabe wrażenia zmysłów o jego okolicy. Czuł wilgoś, sól, stęchliznę i rozkład. Był też zapach krwi. Jego krwi.
Potem doszły dźwięki. Odległe jęki, zniekształcone przez dziesiątki odbić od czarnych murów, szczęk mokrego żelaza. I kapanie. Spokojne, acz donośne kapanie wody. Słyszał też rozmowę, choć nieco przytłumioną. Momoa wytężył słuch.
- Czemu nie pozbędziemy się gadziego ścierwa? Ocean pochlania wszystko, a przedtem wzbogacilibyśmy się o materiał na nowe buty- rzekł jakiś głos.
- To ścierwo żyje i wygląda na to, że mu się polepsza- odezwał się drugi.
Rozmowa była po elficku i saurus gubił niektóre słowa, czy nie rozumiał pewnych wyrażeń, ale mógł rozgryźć o czym jest mowa.
- Za duże z nim utrapienie. .... włożył dużo wysiłku w usuwanie grotów. Po co? I tak za długo to zeszło Baelaoth kazał wziąć tego drugiego na Arenę.
- Strata.... Ta bestia byłaby wprost idealna do turnieju.
- Ponoć lord Dreadstar przyspieszył wszystko. Jeszcze nie wszyscy goście zdołali się zjechać. Mają przybyć jeszcze...
- To po co nam pozostali? Bełt w łeb i na śniadanie dla krabów. Te zwierzęta strasznie cuchną!
- Nic z tego. Rozkaz lorda. Poza tym czy wiesz ile ten gad jest warty?! Mało kto dał radę pochwycić saurusa żywcem! Są piekeielnie trudni do zabicia, ale otoczeni, walczą do upadłego. Trzeba angażować mnóstwo łowców niewolników, sprzętu, często magicznego, a to winduje cenę. Nie mówiąc już o transporcie. Poza tym... W dżunglii, w tropiku to nie ty jesteś myśliwym.
- Wspaniała Lileth, nie dziwię się już, że na trzewiki ze skóry tych potworów stać tylko najbogatszych panów ze stolicy. O niewolniku nie wspomnę.
- Są dużo tańsze zamienniki...
Głosy oddaliły się, stając się zupełnie niezrozumiałe dla saurusa. Wtedy to otworzył oczy. Znajdował się w dużej salj, przeciąknkętej wilgocią i glonami, jak wszystko zresztą w tych lochach. Cela była ciemna, lecz szybko dostrzegł, że nie był tu sam. Widział przykutego do ściany za szyję jednookiego cho, a nieco dalej drugiego, w bogatym stroju, teraz podartym i przemokniętym. Był tu też wampir w czarnych skórach, przykuty do ściany za ręce.
Saurus dźwignął się z podłogi. Gruby niczym kotwoczny, łańcuch zagruchotał o kamień. Kajdany dobre dla wołu skuwały mu przeguby, obroża oplatała szyję. Do ogona przymocowano mu wielki ciężar, zaś pysk zamknięto mu w ciężkim kagańcu. Momoa sapnął, a krople morskiej wody spadły z czarnego żelaza na podłogę.
- Patrzcie kto powrócił do żywych- mruknął Jednooki z nieukrywaną nutą szyderstwa.
Saurus zignorował uwagę. Wciąż był słaby po regeneracji, mimo uplywu czasu. Właśnie, ile dni minęło? Nie był pewien. Ze stanu swego zdrowia mógł stwierdzić, że około trzech.
- Gdzie reszta?- spytał krótko. Jednooki wzruszył ramionami.
- Kto wie? Obudziłem się tu, jak ty. Cholera, czy oni nawet żyją?
Brakowało ośmiu, w tym jego brata. Wszyscy to potencjalni uczestnicy Areny Śmierci. On sam był ranny, nie dałby odpowiedniej rozrywki przez najbliższy tydzień. Dlatego wybrali Tekloqa. Wzięli ich na gladiatorskie zmagania. Z pewnością.
Ich misja więc stanęła pod znakiem zapytania. Nie było jak kontynuować poszukiwań. Poza jedną możliwością...
- Czemu się we mnie wpatrujesz, gadzie? - rzucił spokojnie, choć nie bez nuty pogardy wampir w białej masce.
- Szukam kogoś- odparł saurus, jak zawsze, lakonicznie.
- Nie mnie- odparł nieumarły z naciskiem.
- Twojego pana.
Za kratą wiodącą spowrotem do pokoju przygotowań czekali na niego kusznicy. Sześć wymierzonych stalowych grotów zmusiło go do oddania broni, choć pozwolono mu zatrzymać paciorki i ozdoby z drewna, piór i muszli. Złote bransolety mu odebrano już wcześniej.
Nikt nie kwapił się do udzielenia mu pomocy. Nie czekał na niego medyk, a nadzorca z batem. Tą samą drogą, którą przybył, strażnicy zawlekli go spowrotem do celi. A gdy krata zapadła, zaś elfy zniknęły za parą okutych żelazem drzwi, Tekloq ujrzał te same twarze co poprzednio. Cela cho, którego zabił i tak była poza jego widokiem, wyglądało więc jakby nic się nie zmieniło. To samo posępne milczenie i miarowe kapanie wody.
- Cieszę się, że żyjesz gadzie- odezwał się pierwszy Gror- Gdy już rozprawię się z jednym z tych słabeuszy, pójdę po twoją czaszkę!
- Los pokaże- odparł krótko i bez emocji skink. Głowę wypełniała mu misja, której wypełnjenie mu utrudniano. Była jednak szansa. Droga, jaką miał przed sobą była wreszcie jasna. By podjąć trop, musiał być wolny, a ku wolności wiodła tylko jedna droga. Przez zwycięstwo w Arenie Śmierci w Czarnej Otchłani.
***
Świadomośc odzyskiwał powoli, wpierw jako słabe wrażenia zmysłów o jego okolicy. Czuł wilgoś, sól, stęchliznę i rozkład. Był też zapach krwi. Jego krwi.
Potem doszły dźwięki. Odległe jęki, zniekształcone przez dziesiątki odbić od czarnych murów, szczęk mokrego żelaza. I kapanie. Spokojne, acz donośne kapanie wody. Słyszał też rozmowę, choć nieco przytłumioną. Momoa wytężył słuch.
- Czemu nie pozbędziemy się gadziego ścierwa? Ocean pochlania wszystko, a przedtem wzbogacilibyśmy się o materiał na nowe buty- rzekł jakiś głos.
- To ścierwo żyje i wygląda na to, że mu się polepsza- odezwał się drugi.
Rozmowa była po elficku i saurus gubił niektóre słowa, czy nie rozumiał pewnych wyrażeń, ale mógł rozgryźć o czym jest mowa.
- Za duże z nim utrapienie. .... włożył dużo wysiłku w usuwanie grotów. Po co? I tak za długo to zeszło Baelaoth kazał wziąć tego drugiego na Arenę.
- Strata.... Ta bestia byłaby wprost idealna do turnieju.
- Ponoć lord Dreadstar przyspieszył wszystko. Jeszcze nie wszyscy goście zdołali się zjechać. Mają przybyć jeszcze...
- To po co nam pozostali? Bełt w łeb i na śniadanie dla krabów. Te zwierzęta strasznie cuchną!
- Nic z tego. Rozkaz lorda. Poza tym czy wiesz ile ten gad jest warty?! Mało kto dał radę pochwycić saurusa żywcem! Są piekeielnie trudni do zabicia, ale otoczeni, walczą do upadłego. Trzeba angażować mnóstwo łowców niewolników, sprzętu, często magicznego, a to winduje cenę. Nie mówiąc już o transporcie. Poza tym... W dżunglii, w tropiku to nie ty jesteś myśliwym.
- Wspaniała Lileth, nie dziwię się już, że na trzewiki ze skóry tych potworów stać tylko najbogatszych panów ze stolicy. O niewolniku nie wspomnę.
- Są dużo tańsze zamienniki...
Głosy oddaliły się, stając się zupełnie niezrozumiałe dla saurusa. Wtedy to otworzył oczy. Znajdował się w dużej salj, przeciąknkętej wilgocią i glonami, jak wszystko zresztą w tych lochach. Cela była ciemna, lecz szybko dostrzegł, że nie był tu sam. Widział przykutego do ściany za szyję jednookiego cho, a nieco dalej drugiego, w bogatym stroju, teraz podartym i przemokniętym. Był tu też wampir w czarnych skórach, przykuty do ściany za ręce.
Saurus dźwignął się z podłogi. Gruby niczym kotwoczny, łańcuch zagruchotał o kamień. Kajdany dobre dla wołu skuwały mu przeguby, obroża oplatała szyję. Do ogona przymocowano mu wielki ciężar, zaś pysk zamknięto mu w ciężkim kagańcu. Momoa sapnął, a krople morskiej wody spadły z czarnego żelaza na podłogę.
- Patrzcie kto powrócił do żywych- mruknął Jednooki z nieukrywaną nutą szyderstwa.
Saurus zignorował uwagę. Wciąż był słaby po regeneracji, mimo uplywu czasu. Właśnie, ile dni minęło? Nie był pewien. Ze stanu swego zdrowia mógł stwierdzić, że około trzech.
- Gdzie reszta?- spytał krótko. Jednooki wzruszył ramionami.
- Kto wie? Obudziłem się tu, jak ty. Cholera, czy oni nawet żyją?
Brakowało ośmiu, w tym jego brata. Wszyscy to potencjalni uczestnicy Areny Śmierci. On sam był ranny, nie dałby odpowiedniej rozrywki przez najbliższy tydzień. Dlatego wybrali Tekloqa. Wzięli ich na gladiatorskie zmagania. Z pewnością.
Ich misja więc stanęła pod znakiem zapytania. Nie było jak kontynuować poszukiwań. Poza jedną możliwością...
- Czemu się we mnie wpatrujesz, gadzie? - rzucił spokojnie, choć nie bez nuty pogardy wampir w białej masce.
- Szukam kogoś- odparł saurus, jak zawsze, lakonicznie.
- Nie mnie- odparł nieumarły z naciskiem.
- Twojego pana.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Krótko po tym jak Tekloq zatryumfował, a wiwaty przebrzmiały stopy zawodników w klatce znów otoczył zimny, wielobarwny płomień.
- No nie, znowu ? - jęknął Fiodor.
Severin na moment przed zniknięciem skrzyżował spojrzenia z jedną z elfek, zalecających się do lorda Dreadstara. Kobieta mierzyła go wzrokiem.
Po chwili znaleźli się całą siódemką wielkiej, kwadratowej sali o wysokim sklepieniu. Pod ścianą stał z pochylonymi głowami szereg niewolników, wśród nich jednooki Jeremi, herr Bachmann i inni towarzysze zawodników.
Naprzeciw nich szczerzył się zaś prowadzący całe widowisko Druchii oraz wielooki demon, parskający płomieniami.
- Witam moje najcenniejsze okazy. Miło wreszcie ujrzeć was z bliska... choć niekoniecznie poczuć. - Baeloth machnął ręką - W każdym razie, możecie mnie odtąd zwać waszym właścicielem, panem, Baelothem Artystą... ewentualnie paść też na kolana i tak dalej.
Gror parsknął rozbawiony. Czarownik kontynuował jednak, śmiertelnie poważnie.
- Może jednak jako niewolników zdziwi was to, że wszyscy zostaniecie uwolnieni.
Zawodnicy zmarszczyli brwi patrząc po sobie.
- Większość niestety w ten sam sposób co wasz dh'oiński przyjaciel, jak on miał... Wolfang ? Zwycięzca będzie mieć za to niepowtarzalną szansę poproszenia mnie o jedną dowolną rzecz. Dlatego liczę, że dacie z siebie wszystko dla mojej publiki. W razie zaś gdyby wciąż brakło wam motywacji...
Magik wskazał na jeden z balkonów powyżej. Stał tam Mroczny elf w czaszkowym hełmie z wysoką kitą czarnych włosów oraz ciężką kuszą powtarzalną o wielkich zadziorach.
- Prezent z osobistego hufca mego fundatora, lorda Dreadstara - Amroth zastrzeli każdego kto odmówi współpracy, bądź zerwie ją w ten czy inny głupi sposób jeszcze zanim zdąży tego pożałować. Ostrzegam, nie zadaje pytań a pokaz strzelania do ruchomego celu da jutro. - Baeloth wskazał na jedno z trzech wyjść z hali - Ten korytarz prowadzi do waszej prywatnej małej loży skąd będziecie mogli oglądać igrzyska. Ten drugi wiedzie z powrotem do waszych cel, gdyby ktoś chciał zażyć wywczasu. Ostatni zaś to obsługiwana przez pewnego zniewolonego przeze mnie krasnoluda Chaosu kuźnia, w której możecie zająć się ekwipunkiem, który właśnie wam zwracam. Jest do waszej dyspozycji tak jak kowal, lecz nie próbujcie niczego głupiego.
Elf przeszedł się kawałek salą, mijając różnorakie manekiny, stojaki z bronią oraz sprzęt treningowy.
- Wreszcie, tamci niewolnicy są również do waszej dyspozycji, traktujcie ich jak służbę. Na tamtym słupie z kolei kazałem wam wywiesić rozpiskę kolejnych walk, byście wiedzieli co was czeka... naturalnie gdyby ktoś chciał wystąpić na mojej arenie poza turniejem w jednej z walk dajcie znać memu... asystentowi. Zwie się Me'mnoth. Na pewno coś dla was się zorganizuje. Tymczasem... do następnej walki, moi gladiatorzy.
Baeloth zniknął w rozbłysku światła, zostawiając zawodników w ich nowym lokum samych pod obserwacją.
Amroth gdzieś nad nimi ze szczękiem załadował magazynek do kuszy.
Może ich nowe położenie było wygodniejsze, jednak wciąż to tylko poszerzenie klatki.
Severin ze zdziwieniem dodatkowo przyjął od milczącej niewolnicy, która podeszła do niego po zniknięciu Baelotha niewielką fiolkę z czerwonawym płynem. Pytania nic nie wskórały o źródło tego daru. Była niemową.
Przynajmniej rozpiska walk, wyjaśniła to i owo.
Eliminacje
Walka pierwsza: Tekloq Mówiący-Do-Wiatru vs Wolfgang
Walka druga: Isenhardt Kreber vs Fiodor "Sztywny" Zbojka
Walka trzecia: Gror vs Victus
Walka czwarta: Lauriel vs Severin
- No nie, znowu ? - jęknął Fiodor.
Severin na moment przed zniknięciem skrzyżował spojrzenia z jedną z elfek, zalecających się do lorda Dreadstara. Kobieta mierzyła go wzrokiem.
Po chwili znaleźli się całą siódemką wielkiej, kwadratowej sali o wysokim sklepieniu. Pod ścianą stał z pochylonymi głowami szereg niewolników, wśród nich jednooki Jeremi, herr Bachmann i inni towarzysze zawodników.
Naprzeciw nich szczerzył się zaś prowadzący całe widowisko Druchii oraz wielooki demon, parskający płomieniami.
- Witam moje najcenniejsze okazy. Miło wreszcie ujrzeć was z bliska... choć niekoniecznie poczuć. - Baeloth machnął ręką - W każdym razie, możecie mnie odtąd zwać waszym właścicielem, panem, Baelothem Artystą... ewentualnie paść też na kolana i tak dalej.
Gror parsknął rozbawiony. Czarownik kontynuował jednak, śmiertelnie poważnie.
- Może jednak jako niewolników zdziwi was to, że wszyscy zostaniecie uwolnieni.
Zawodnicy zmarszczyli brwi patrząc po sobie.
- Większość niestety w ten sam sposób co wasz dh'oiński przyjaciel, jak on miał... Wolfang ? Zwycięzca będzie mieć za to niepowtarzalną szansę poproszenia mnie o jedną dowolną rzecz. Dlatego liczę, że dacie z siebie wszystko dla mojej publiki. W razie zaś gdyby wciąż brakło wam motywacji...
Magik wskazał na jeden z balkonów powyżej. Stał tam Mroczny elf w czaszkowym hełmie z wysoką kitą czarnych włosów oraz ciężką kuszą powtarzalną o wielkich zadziorach.
- Prezent z osobistego hufca mego fundatora, lorda Dreadstara - Amroth zastrzeli każdego kto odmówi współpracy, bądź zerwie ją w ten czy inny głupi sposób jeszcze zanim zdąży tego pożałować. Ostrzegam, nie zadaje pytań a pokaz strzelania do ruchomego celu da jutro. - Baeloth wskazał na jedno z trzech wyjść z hali - Ten korytarz prowadzi do waszej prywatnej małej loży skąd będziecie mogli oglądać igrzyska. Ten drugi wiedzie z powrotem do waszych cel, gdyby ktoś chciał zażyć wywczasu. Ostatni zaś to obsługiwana przez pewnego zniewolonego przeze mnie krasnoluda Chaosu kuźnia, w której możecie zająć się ekwipunkiem, który właśnie wam zwracam. Jest do waszej dyspozycji tak jak kowal, lecz nie próbujcie niczego głupiego.
Elf przeszedł się kawałek salą, mijając różnorakie manekiny, stojaki z bronią oraz sprzęt treningowy.
- Wreszcie, tamci niewolnicy są również do waszej dyspozycji, traktujcie ich jak służbę. Na tamtym słupie z kolei kazałem wam wywiesić rozpiskę kolejnych walk, byście wiedzieli co was czeka... naturalnie gdyby ktoś chciał wystąpić na mojej arenie poza turniejem w jednej z walk dajcie znać memu... asystentowi. Zwie się Me'mnoth. Na pewno coś dla was się zorganizuje. Tymczasem... do następnej walki, moi gladiatorzy.
Baeloth zniknął w rozbłysku światła, zostawiając zawodników w ich nowym lokum samych pod obserwacją.
Amroth gdzieś nad nimi ze szczękiem załadował magazynek do kuszy.
Może ich nowe położenie było wygodniejsze, jednak wciąż to tylko poszerzenie klatki.
Severin ze zdziwieniem dodatkowo przyjął od milczącej niewolnicy, która podeszła do niego po zniknięciu Baelotha niewielką fiolkę z czerwonawym płynem. Pytania nic nie wskórały o źródło tego daru. Była niemową.
Przynajmniej rozpiska walk, wyjaśniła to i owo.
Eliminacje
Walka pierwsza: Tekloq Mówiący-Do-Wiatru vs Wolfgang
Walka druga: Isenhardt Kreber vs Fiodor "Sztywny" Zbojka
Walka trzecia: Gror vs Victus
Walka czwarta: Lauriel vs Severin
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
Wszystko co działo się ostatnio było jak ponury sen. Całe to trzymanie w klatkach i traktowanie jak zwykłe zwierzęta tylko denerwowało Severina. Przecież nie tak traktuje się uczestników turnieju, na który sami się zgłosili.
Wkrótce okazało się, że miejsce ich więzienia i walk znajduje się w głębinach oceanu. Bretończyk zastanawiał się jakim cudem w ogóle możliwe było postawienie takiej konstrukcji na morskim dnie, lecz jedyne co przyszło mu do głowy, to że dokonano tego za sprawą magii. Zresztą plugawe siły tajemne były tu wszechobecne, przeniosły ich nawet do loży, z której oglądać mogli pierwszą walkę otwierającą Arenę Śmierci.
Rycerz przypatrywał się pojedynkowi między małym jaszczurem a rajtarem z Imperium z niemniejszą uwagą niż reszta zawodników stojących obok, ale znalazł też chwilę by spojrzeć na organizatorów Areny. Zgarbiony i zamaskowany szczuroczłek, otoczony niewiastami wyniosły arystokrata oraz odziany w czerń czarownik. Z tego co zdążył już zasłyszeć, ci dwaj ostatni pochodzili z jakiegoś odszczepieńczego narodu elfów, który określał siebie mianem Druchii. Severin słyszał kiedyś opowieści marienburskich marynarzy o mrocznych elfach i o ich czarnych okrętach zwiastujących zawsze śmierć lub niewolę. Dziwił się jak wiele legend i opowieści okazuje się ostatnio rzeczywistością. Dlaczego jednak ci Druchii sprzymierzyli się z równie legendarnymi szczuroludźmi? Zawody, które tu organizowali chyba nie miały na celu pomnażania majątku organizatorów, a przynajmniej nie tylko to miały na celu. Czemu ma zatem służyć ten dziwny sojusz?
Jego rozmyślania przerwały wiwaty tłumu po tym jak jaszczur w spektakularny sposób rozprawił się ze swoim oponentem. Severin wiedział, że nie należy lekceważyć rozmiaru swojego przeciwnika a wynik pojedynku tylko potwierdzał tą prawdę. Jaszczuroczłek walczył niekonwencjonalnie, sprytnie, zupełnie inaczej niż ludzie przyzwyczajeni do miecza lub pistoletu. Trzeba będzie o tym pamiętać.
Rycerz jeszcze raz zerknął na lożę, gdzie siedzieli organizatorzy Areny. Tuż przed tym jak otoczyły go magiczne płomienie, które przeniosły wszystkich w inne miejsce, poczuł świdrujące spojrzenie jednej z elfek zajmujących miejsce tuż obok lorda Druchii. Czego mogła chcieć?
Nie zastanawiał sie nad tym bo oto wypluci zostali przez magiczny portal do sporego kwadratowego pomieszczenia. Stał tu ten białowłosy mag w towarzystwie najplugawszej istoty chaosu jaką Severin miał okazję widzieć w swoim życiu. Bretończyk zacisnął pięści czując jak rośnie w nim gniew zrodzony z niemocy. Nie miał swojego potężnego ostrza ani nawet mizerykordii. Jeśli demon zaatakuje, nie będzie mógł się bronić.
Przeklęta istota stała jednak spokojnie, nie licząc sporadycznych ognistych parsknięć jakie wydawała z okropnej gardzieli. Czarnoksiężnik rozpoczął swoją gadaninę, a Severin zauważył, że wśród stojących pod ścianą niewolników łypie na niego jedno oko Jeremiego. Z niejakim zdziwieniem skonstatował, że czuje ulgę na widok swojego narwanego towarzysza jak zawsze wyszczerzonego w szelmowskim uśmieszku.
Po chwili mag skończywszy swoją przemowę zniknął razem z demonem. Wszystko wskazywało na to, że nie będą musieli wracać już do wilgotnych klatek. Mimo że wciąż pozostawali w niewoli. Dobrze chociaż, że oddadzą im oręż. Ruszył na spotkanie swojego towarzysza lecz drogę zaraz zagrodziła mu jakaś filigranowa niewiasta. Wcisnęła mu w rękę fiolkę z czerwonym płynem. Zanim odeszła Severin próbował pytać co to za podarunek i od kogo, ale dziewczyna tylko pokiwała głową i uciekła.
– Kogóż to widzi moje oko? – Jednooki wyszczerzył się jeszcze bardziej podchodząc do Severina.
– Witaj. Już myślałem, że cię zabili.
– No wiesz!? – oburzył się Jeremi. – Ja to ani na chwilę nie wątpiłem, że żyjesz. Ale mniejsza o to, widziałeś co tu się wyprawia? Widziałeś gdzie jesteśmy? Na samym dnie chędożonego oceanu! Czy ty to rozumiesz?
– Ekscytuje cię to? – Severin spochmurniał nagle. – Wciąż jesteśmy niewolnikami. Zamknięci i wypuszczani na ring tylko po to, aby się pozabijać.
– Spokojnie jakoś się tu dostaliśmy to i jakoś wyjdziemy. Nie ma takiego więzienia, z którego nie dałoby się uciec, zaufaj mi.
– Masz zatem jakiś plan?
– A widzisz! – Jeremi podniósł do góry wyprostowany palec jakby czekał na to właśnie pytanie. – Po prawdzie to nie mam… Jeszcze nie… Ale na pewno coś wymyślę… Tak w ogóle, co takiego dała ci ta ślicznotka, hę? – zmienił szybko temat patrząc na dłoń rycerza, w której ten wciąż trzymał flakonik z czerwonym płynem.
– Nie wiem – Bretończyk wzruszył ramionami. – Nie chciała, albo nie mogła mi powiedzieć.
– Pokaż no… Hmm… To mi wygląda na jakąś alchemiczną mieszankę. Czekaj… – Odkorkował buteleczkę i powąchał. – Ha! Toż to mikstura lecząca! Droga rzecz, komuś chyba zależy abyś wygrał swoją walkę.
Łupnął rycerza w ramię i oddał mu miksturę.
– Co do mojej walki – mruknął Severin. – Chodźmy zobaczyć z kim w ogóle mam walczyć.
Przy wywieszonej na ścianie rozpisce pojedynków nie było już tłoku. Każdy kto chciał poznać swojego przeciwnika zdążył już to zrobić. Jednak to co zobaczył Severin sprawiło, że krew zagotowała się w jego żyłach.
– Co!? – Rycerz łupnął pięścią w ścianę krusząc tynk. – Mam walczyć z kobietą!?
– No wiesz… W sumie to elf, u nich nigdy nie wiadomo czy to chłop czy baba… – Jeremi zaskoczony reakcją towarzysza starał się go uspokoić.
– Zrobili to umyślnie! – ryknął Severin rozglądając się po balkonach jakby szukał winowajcy zaistniałej sytuacji. Zobaczył jedynie tego ponurego kusznika, który widząc jego wybuch niby od niechcenia skierował się w jego stronę. – Zrobili to umyślnie… – powtórzył już ciszej.
– Spokojnie… Szkoda jej trochę, to prawda. Ale wiesz, to łuczniczka, nie ma nawet porządnej zbroi wystarczy, że do niej podbiegniesz…
– Milcz! – warknął rycerz dysząc ciężko i starając się uspokoić. – W całym moim parszywym życiu zabiłem tylko jedną kobietę. A właściwie dobiłem. W akcie litości.
Zamilkł próbując odegnać straszliwe wspomnienie Amelii de Argen spalanej żywcem przez plugawy czarnoksięski ogień. Walkę z kobietami zawsze uważał za niegodną i choć kilka razy w jego awanturniczym życiu zdarzyło się, że musiał z kobietami skrzyżować ostrze, to jednak żadnej nigdy nie zabił. Żadnej oprócz Amelii.
Lecz teraz wszystko wskazywało na to, że będzie musiał złamać kolejną ze swoich zasad. Czy istnieje jeszcze jakaś rycerska zasada, której nie złamał?
– Idź odebrać moją broń i pancerz. Ja muszę coś załatwić – rzucił szybko do Jeremiego.
Ruszył na drugi koniec sali gdzie akurat stała elfka. Trzymała właśnie swój odzyskany łuk, oglądała go i gładziła z troską jakby był żywym stworzeniem.
– Pani Lauriel. – Stanął obok niej. – Znana jest ci już zapewne rozpiska kolejnych walk.
Kazała mu chwilę czekać zanim w końcu zwróciła na niego swoje dzikie spojrzenie.
– Owszem.
– Nie żywię do ciebie urazy i nie chcę z tobą walczyć lecz zrobię to bo nie mam innego wyjścia. Nie przyniesie mi to chwały, a jedynie kolejną ujmę na resztkach mojego zszarganego honoru. Chcę jednak abyś wiedziała, że postaram się… – szukał przez chwilę odpowiedniego słowa – …skończyć to jak najszybciej. Możliwie bezboleśnie. A potem zrobię wszystko aby znaleźć tego, który ustawił naszą walkę. Masz na to moje słowo. Znajdę go i zabiję.
– Zaraz, zaraz. Nie tak szybko. – Elfka uśmiechnęła się drapieżnie lecz w jej oczach rycerz rozpoznał cień smutku. – Skąd ta pewność, że mnie pokonasz, Bretończyku? Nie zamierzam traktować cię łagodnie. Co jeśli to ja wygram? Co jeśli zginiesz z mojej ręki?
– Wówczas… – Rycerz zaczął gniewnie lecz po chwili odetchnął głęboko i uspokoił się. – Wówczas dumny będę, że życie odebrała mi tak szlachetna istota.
Jej wyzywający uśmiech złagodniał nieco, a oczy spojrzały gdzieś w dal jakby z nostalgią.
– Pewnym jest, że jedno z nas zginie na piaskach Areny. Lecz wtedy jego imię będzie już na zawsze niesione przez świat razem z szeptem wiatru.
Severin nie wiedział co to ma oznaczać i już chyba miał się nie dowiedzieć, bo elfka odwróciła się zwinnie i ruszyła w kierunku prywatnych kwater zawodników.
Wkrótce okazało się, że miejsce ich więzienia i walk znajduje się w głębinach oceanu. Bretończyk zastanawiał się jakim cudem w ogóle możliwe było postawienie takiej konstrukcji na morskim dnie, lecz jedyne co przyszło mu do głowy, to że dokonano tego za sprawą magii. Zresztą plugawe siły tajemne były tu wszechobecne, przeniosły ich nawet do loży, z której oglądać mogli pierwszą walkę otwierającą Arenę Śmierci.
Rycerz przypatrywał się pojedynkowi między małym jaszczurem a rajtarem z Imperium z niemniejszą uwagą niż reszta zawodników stojących obok, ale znalazł też chwilę by spojrzeć na organizatorów Areny. Zgarbiony i zamaskowany szczuroczłek, otoczony niewiastami wyniosły arystokrata oraz odziany w czerń czarownik. Z tego co zdążył już zasłyszeć, ci dwaj ostatni pochodzili z jakiegoś odszczepieńczego narodu elfów, który określał siebie mianem Druchii. Severin słyszał kiedyś opowieści marienburskich marynarzy o mrocznych elfach i o ich czarnych okrętach zwiastujących zawsze śmierć lub niewolę. Dziwił się jak wiele legend i opowieści okazuje się ostatnio rzeczywistością. Dlaczego jednak ci Druchii sprzymierzyli się z równie legendarnymi szczuroludźmi? Zawody, które tu organizowali chyba nie miały na celu pomnażania majątku organizatorów, a przynajmniej nie tylko to miały na celu. Czemu ma zatem służyć ten dziwny sojusz?
Jego rozmyślania przerwały wiwaty tłumu po tym jak jaszczur w spektakularny sposób rozprawił się ze swoim oponentem. Severin wiedział, że nie należy lekceważyć rozmiaru swojego przeciwnika a wynik pojedynku tylko potwierdzał tą prawdę. Jaszczuroczłek walczył niekonwencjonalnie, sprytnie, zupełnie inaczej niż ludzie przyzwyczajeni do miecza lub pistoletu. Trzeba będzie o tym pamiętać.
Rycerz jeszcze raz zerknął na lożę, gdzie siedzieli organizatorzy Areny. Tuż przed tym jak otoczyły go magiczne płomienie, które przeniosły wszystkich w inne miejsce, poczuł świdrujące spojrzenie jednej z elfek zajmujących miejsce tuż obok lorda Druchii. Czego mogła chcieć?
Nie zastanawiał sie nad tym bo oto wypluci zostali przez magiczny portal do sporego kwadratowego pomieszczenia. Stał tu ten białowłosy mag w towarzystwie najplugawszej istoty chaosu jaką Severin miał okazję widzieć w swoim życiu. Bretończyk zacisnął pięści czując jak rośnie w nim gniew zrodzony z niemocy. Nie miał swojego potężnego ostrza ani nawet mizerykordii. Jeśli demon zaatakuje, nie będzie mógł się bronić.
Przeklęta istota stała jednak spokojnie, nie licząc sporadycznych ognistych parsknięć jakie wydawała z okropnej gardzieli. Czarnoksiężnik rozpoczął swoją gadaninę, a Severin zauważył, że wśród stojących pod ścianą niewolników łypie na niego jedno oko Jeremiego. Z niejakim zdziwieniem skonstatował, że czuje ulgę na widok swojego narwanego towarzysza jak zawsze wyszczerzonego w szelmowskim uśmieszku.
Po chwili mag skończywszy swoją przemowę zniknął razem z demonem. Wszystko wskazywało na to, że nie będą musieli wracać już do wilgotnych klatek. Mimo że wciąż pozostawali w niewoli. Dobrze chociaż, że oddadzą im oręż. Ruszył na spotkanie swojego towarzysza lecz drogę zaraz zagrodziła mu jakaś filigranowa niewiasta. Wcisnęła mu w rękę fiolkę z czerwonym płynem. Zanim odeszła Severin próbował pytać co to za podarunek i od kogo, ale dziewczyna tylko pokiwała głową i uciekła.
– Kogóż to widzi moje oko? – Jednooki wyszczerzył się jeszcze bardziej podchodząc do Severina.
– Witaj. Już myślałem, że cię zabili.
– No wiesz!? – oburzył się Jeremi. – Ja to ani na chwilę nie wątpiłem, że żyjesz. Ale mniejsza o to, widziałeś co tu się wyprawia? Widziałeś gdzie jesteśmy? Na samym dnie chędożonego oceanu! Czy ty to rozumiesz?
– Ekscytuje cię to? – Severin spochmurniał nagle. – Wciąż jesteśmy niewolnikami. Zamknięci i wypuszczani na ring tylko po to, aby się pozabijać.
– Spokojnie jakoś się tu dostaliśmy to i jakoś wyjdziemy. Nie ma takiego więzienia, z którego nie dałoby się uciec, zaufaj mi.
– Masz zatem jakiś plan?
– A widzisz! – Jeremi podniósł do góry wyprostowany palec jakby czekał na to właśnie pytanie. – Po prawdzie to nie mam… Jeszcze nie… Ale na pewno coś wymyślę… Tak w ogóle, co takiego dała ci ta ślicznotka, hę? – zmienił szybko temat patrząc na dłoń rycerza, w której ten wciąż trzymał flakonik z czerwonym płynem.
– Nie wiem – Bretończyk wzruszył ramionami. – Nie chciała, albo nie mogła mi powiedzieć.
– Pokaż no… Hmm… To mi wygląda na jakąś alchemiczną mieszankę. Czekaj… – Odkorkował buteleczkę i powąchał. – Ha! Toż to mikstura lecząca! Droga rzecz, komuś chyba zależy abyś wygrał swoją walkę.
Łupnął rycerza w ramię i oddał mu miksturę.
– Co do mojej walki – mruknął Severin. – Chodźmy zobaczyć z kim w ogóle mam walczyć.
Przy wywieszonej na ścianie rozpisce pojedynków nie było już tłoku. Każdy kto chciał poznać swojego przeciwnika zdążył już to zrobić. Jednak to co zobaczył Severin sprawiło, że krew zagotowała się w jego żyłach.
– Co!? – Rycerz łupnął pięścią w ścianę krusząc tynk. – Mam walczyć z kobietą!?
– No wiesz… W sumie to elf, u nich nigdy nie wiadomo czy to chłop czy baba… – Jeremi zaskoczony reakcją towarzysza starał się go uspokoić.
– Zrobili to umyślnie! – ryknął Severin rozglądając się po balkonach jakby szukał winowajcy zaistniałej sytuacji. Zobaczył jedynie tego ponurego kusznika, który widząc jego wybuch niby od niechcenia skierował się w jego stronę. – Zrobili to umyślnie… – powtórzył już ciszej.
– Spokojnie… Szkoda jej trochę, to prawda. Ale wiesz, to łuczniczka, nie ma nawet porządnej zbroi wystarczy, że do niej podbiegniesz…
– Milcz! – warknął rycerz dysząc ciężko i starając się uspokoić. – W całym moim parszywym życiu zabiłem tylko jedną kobietę. A właściwie dobiłem. W akcie litości.
Zamilkł próbując odegnać straszliwe wspomnienie Amelii de Argen spalanej żywcem przez plugawy czarnoksięski ogień. Walkę z kobietami zawsze uważał za niegodną i choć kilka razy w jego awanturniczym życiu zdarzyło się, że musiał z kobietami skrzyżować ostrze, to jednak żadnej nigdy nie zabił. Żadnej oprócz Amelii.
Lecz teraz wszystko wskazywało na to, że będzie musiał złamać kolejną ze swoich zasad. Czy istnieje jeszcze jakaś rycerska zasada, której nie złamał?
– Idź odebrać moją broń i pancerz. Ja muszę coś załatwić – rzucił szybko do Jeremiego.
Ruszył na drugi koniec sali gdzie akurat stała elfka. Trzymała właśnie swój odzyskany łuk, oglądała go i gładziła z troską jakby był żywym stworzeniem.
– Pani Lauriel. – Stanął obok niej. – Znana jest ci już zapewne rozpiska kolejnych walk.
Kazała mu chwilę czekać zanim w końcu zwróciła na niego swoje dzikie spojrzenie.
– Owszem.
– Nie żywię do ciebie urazy i nie chcę z tobą walczyć lecz zrobię to bo nie mam innego wyjścia. Nie przyniesie mi to chwały, a jedynie kolejną ujmę na resztkach mojego zszarganego honoru. Chcę jednak abyś wiedziała, że postaram się… – szukał przez chwilę odpowiedniego słowa – …skończyć to jak najszybciej. Możliwie bezboleśnie. A potem zrobię wszystko aby znaleźć tego, który ustawił naszą walkę. Masz na to moje słowo. Znajdę go i zabiję.
– Zaraz, zaraz. Nie tak szybko. – Elfka uśmiechnęła się drapieżnie lecz w jej oczach rycerz rozpoznał cień smutku. – Skąd ta pewność, że mnie pokonasz, Bretończyku? Nie zamierzam traktować cię łagodnie. Co jeśli to ja wygram? Co jeśli zginiesz z mojej ręki?
– Wówczas… – Rycerz zaczął gniewnie lecz po chwili odetchnął głęboko i uspokoił się. – Wówczas dumny będę, że życie odebrała mi tak szlachetna istota.
Jej wyzywający uśmiech złagodniał nieco, a oczy spojrzały gdzieś w dal jakby z nostalgią.
– Pewnym jest, że jedno z nas zginie na piaskach Areny. Lecz wtedy jego imię będzie już na zawsze niesione przez świat razem z szeptem wiatru.
Severin nie wiedział co to ma oznaczać i już chyba miał się nie dowiedzieć, bo elfka odwróciła się zwinnie i ruszyła w kierunku prywatnych kwater zawodników.