ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
Re: ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
[Gratuluję zwycięstwa]
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
[Ufff... A już myślałem, że będzie jeździła wokół i strzelała tak długo aż zastrzeli ]
Gniew wciąż palił się w nim mimo, że siły opuszczały jego ciało wraz z krwią brocząca z ran. Półprzytomnie spojrzał na zmasakrowaną twarz łuczniczki, a potem na swoje zbrukane ręce. Wiwaty i oklaski publiczności dolatywały do jego uszu jakby przytłumione, jak zza ściany. Dobrze zaś słyszał dudnienie własnego serca i przyspieszony oddech. Odwrócił się nie mogąc patrzeć już na swoje krwawe dzieło. Podniósł głowę zerkając na lożę honorową gdzie zwykle stali dwaj elfowie i szczuroczłek. Nadal ich nie było, nie raczyli nawet oglądnąć pojedynku, który ustawili. Bo przecież to była ich wina. To przez nich musiał pozbawić życia tą niewinną istotę. To ich wina, ich wina...
Ruszył chwiejnie do wyjścia z areny czując jak z każdym krokiem dopada go coraz większe zmęczenie, jak ból przebija się przez barierę tworzoną przez stymulant. Kręciło mu się w głowie gdy zamknęła się za nim stalowa krata. Postawił jeszcze kilka kroków w ciemnym korytarzu zanim padł na kolana. Głębokie rany i ustające działanie narkotyku pozbawiły go przytomności.
Obudził się w pogrążonym w ciemnościach lesie.
Potężne pnie drzew pradawnej kniei rozrastały się pochylając sękate dłonie w jego stronę. Kłująca trawa szeleściła pod stopami. Cierniste krzewy wyciągały swe ostre palce próbując związać go i unieruchomić. Szepczące plamy mroku przemykały między drzewami.
Biegł z mozołem próbując przedrzeć się przez gęste zarośla drapiące jego skórę. Unikał gałęzi i korzeni próbujących go przewrócić. Zobaczył światło. Zamigotało gdzieś w oddali niczym błędny ognik. Wskazywało drogę. Biegł zatem goniony przez cienie dyszące tuż za jego plecami.
Aż nagle wpadł w bagno. Gęsta mułowata ciecz zalewała oczy i usta, nie pozwalała oddychać, wchłaniała go coraz głębiej i głębiej... Poczuł pod stopami obłe, miękkie kształty. Ciała tych, których zabił. Ciała tych, których nie był w stanie obronić. Wiedział, że to oni. Dławił się okropną cieczą rozkładu, wymachiwał rękoma i nogami próbując wypłynąć na powierzchnię, ale wiedział, że to na nic. Wiedział, że umiera.
I wtedy ktoś chwycił jego rękę. Delikatna ale silna dłoń jednym ruchem wyciągnęła go z otchłani. Pociągnęła ku linii brzegu. Wyczołgał się krztusząc i plując zgniłym błotem, opadł na umarłe szuwary dysząc ciężko. Dopiero po chwili zrozumiał komu zawdzięcza ratunek.
Pani.
Stała na wodzie zgniłego jeziora obleczona w światłość, na którą nie mógł patrzeć. Blask którym się stała raził, wypalał oczy jak słońce. Osłonił głowę przedramieniem i odwrócił wzrok. Patrzył w mrok i tylko kątem oka mógł dostrzec jej błyszczącą poświatę.
– Pani… – wydyszał czując jak znów rośnie w nim gniew. – Dlaczego na to pozwoliłaś? Dlaczego każesz mi walczyć w tym przeklętym turnieju śmierci?!
– Nie kazałam ci tego robić, Severinie. Sam wybrałeś drogę, która przywiodła cię w to miejsce. Wybrałeś ją wiele lat temu poprzysięgając mi swoje życie. – Jej spokojny głos gasił złość, napełniał otuchą i ukojeniem.
– A więc chciałaś tego… Dlaczego jednak pozwalasz bym zabijał tych, których śmierci nie chcę?
– W domenie mroku nawet najjaśniejszy blask może zostać zdławiony. Moja wola nie zawsze sięga tak daleko jakbym sobie tego życzyła.
– Jesteś przecież boginią! – burknął próbując na nią spojrzeć lecz ostre światło znów zmusiło go do odwrócenia wzroku. – Chcesz mi powiedzieć, że nie masz mocy by coś zmienić? Cóż to za kpiny?
– Są rzeczy, których nie jesteś w stanie pojąć. Jeszcze nie. Ale pamiętaj, że to ty jesteś moim mieczem, moim gniewem i moją sprawiedliwością w tym ponurym miejscu. Ty jesteś przedłużeniem mojej mocy więc nie pozwól by zawładnęły tobą siły ciemności. Kroczysz po granicy Severinie, stąpasz wąską ścieżką, lecz jeśli podążać będziesz za mym światłem nie pozwolę ci zboczyć z właściwego szlaku.
– Co to wszystko ma znaczyć, czemu po prostu nie powiesz mi czego ode mnie chcesz?
– Patrz głębiej, Severinie. – Jej blask nagle zaczął się zmniejszać. – Ci, z którymi będziesz musiał walczyć mogą stać się twoimi sojusznikami, gdyż to nie oni są twoim celem. Zobacz potężne zło jakie wisi nad tym krwawym turniejem. To które przyzwał Rycerz Czarnego Graala, to które nadal zagraża realności. To twoja misja. Po to cię tam posłałam.
– Nie rozumiem… Zaczekaj! – krzyknął widząc jak jeszcze przed chwilą palące światło bogini teraz maleje i powoli gaśnie. – Czy to znaczy że…
Nie zdołał dokończyć bo drobna iskierka, w którą zamieniła się Pani nagle eksplodowała potężnym blaskiem w jednej chwili zalewającym jego ciało i umysł.
Zerwał się dysząc ciężko. Rozglądnął się nieprzytomnie dopiero po chwili rozpoznając, że wciąż znajduje się w korytarzu prowadzącym na arenę. Przy nim klęczał Jeremi, który musiał zdjąć mu hełm i jeszcze przed chwilą bił go po twarzy otwartą dłonią.
– Dzięki niech będą wszystkim bogom! – wydarł się Jednooki zauważając, że rycerz odzyskuje przytomność. – Z początku myślałem, że padłeś od ran ale jak znów zacząłeś majaczyć coś w malignie to wiedziałem, że żyjesz! Ale mniejsza o to... Nie możemy tu zostać, źle się dzieje... Wstawaj, wstawaj!
Severin stęknął tylko czując ból w pod klatką piersiową gdzie strzała elfki przebiła pancerz. Grot cały czas musiał sterczeć w ciele bo czuł go przy każdym ruchu. Był wściekły na towarzysza, że w ogóle próbuje podnieść go z ziemi, ale widząc zaaferowany wzrok jego jedynego oka zrozumiał, że stało się coś niedobrego.
– O co chodzi… – jękną przytrzymując się ramienia Jednookiego i powoli gramoląc się na nogi. – Mów co się dzieje.
– Szczury zaatakowały! Są wszędzie, elfiaki i reszta zawodników jak na razie daje im odpór ale nie wiem ile jeszcze wytrzymają. Szybko! Mogą wpaść tu w każdej chwili! Trzeba się gdzieś ukryć, muszę cię pozszywać...
Jeremi aż przygarbił się pod ciężarem rycerza gdy wziął go pod ramię. Drugą ręką chwycił w pół jego wielki miecz poczym obaj ruszyli powoli naprzód.
Gniew wciąż palił się w nim mimo, że siły opuszczały jego ciało wraz z krwią brocząca z ran. Półprzytomnie spojrzał na zmasakrowaną twarz łuczniczki, a potem na swoje zbrukane ręce. Wiwaty i oklaski publiczności dolatywały do jego uszu jakby przytłumione, jak zza ściany. Dobrze zaś słyszał dudnienie własnego serca i przyspieszony oddech. Odwrócił się nie mogąc patrzeć już na swoje krwawe dzieło. Podniósł głowę zerkając na lożę honorową gdzie zwykle stali dwaj elfowie i szczuroczłek. Nadal ich nie było, nie raczyli nawet oglądnąć pojedynku, który ustawili. Bo przecież to była ich wina. To przez nich musiał pozbawić życia tą niewinną istotę. To ich wina, ich wina...
Ruszył chwiejnie do wyjścia z areny czując jak z każdym krokiem dopada go coraz większe zmęczenie, jak ból przebija się przez barierę tworzoną przez stymulant. Kręciło mu się w głowie gdy zamknęła się za nim stalowa krata. Postawił jeszcze kilka kroków w ciemnym korytarzu zanim padł na kolana. Głębokie rany i ustające działanie narkotyku pozbawiły go przytomności.
Obudził się w pogrążonym w ciemnościach lesie.
Potężne pnie drzew pradawnej kniei rozrastały się pochylając sękate dłonie w jego stronę. Kłująca trawa szeleściła pod stopami. Cierniste krzewy wyciągały swe ostre palce próbując związać go i unieruchomić. Szepczące plamy mroku przemykały między drzewami.
Biegł z mozołem próbując przedrzeć się przez gęste zarośla drapiące jego skórę. Unikał gałęzi i korzeni próbujących go przewrócić. Zobaczył światło. Zamigotało gdzieś w oddali niczym błędny ognik. Wskazywało drogę. Biegł zatem goniony przez cienie dyszące tuż za jego plecami.
Aż nagle wpadł w bagno. Gęsta mułowata ciecz zalewała oczy i usta, nie pozwalała oddychać, wchłaniała go coraz głębiej i głębiej... Poczuł pod stopami obłe, miękkie kształty. Ciała tych, których zabił. Ciała tych, których nie był w stanie obronić. Wiedział, że to oni. Dławił się okropną cieczą rozkładu, wymachiwał rękoma i nogami próbując wypłynąć na powierzchnię, ale wiedział, że to na nic. Wiedział, że umiera.
I wtedy ktoś chwycił jego rękę. Delikatna ale silna dłoń jednym ruchem wyciągnęła go z otchłani. Pociągnęła ku linii brzegu. Wyczołgał się krztusząc i plując zgniłym błotem, opadł na umarłe szuwary dysząc ciężko. Dopiero po chwili zrozumiał komu zawdzięcza ratunek.
Pani.
Stała na wodzie zgniłego jeziora obleczona w światłość, na którą nie mógł patrzeć. Blask którym się stała raził, wypalał oczy jak słońce. Osłonił głowę przedramieniem i odwrócił wzrok. Patrzył w mrok i tylko kątem oka mógł dostrzec jej błyszczącą poświatę.
– Pani… – wydyszał czując jak znów rośnie w nim gniew. – Dlaczego na to pozwoliłaś? Dlaczego każesz mi walczyć w tym przeklętym turnieju śmierci?!
– Nie kazałam ci tego robić, Severinie. Sam wybrałeś drogę, która przywiodła cię w to miejsce. Wybrałeś ją wiele lat temu poprzysięgając mi swoje życie. – Jej spokojny głos gasił złość, napełniał otuchą i ukojeniem.
– A więc chciałaś tego… Dlaczego jednak pozwalasz bym zabijał tych, których śmierci nie chcę?
– W domenie mroku nawet najjaśniejszy blask może zostać zdławiony. Moja wola nie zawsze sięga tak daleko jakbym sobie tego życzyła.
– Jesteś przecież boginią! – burknął próbując na nią spojrzeć lecz ostre światło znów zmusiło go do odwrócenia wzroku. – Chcesz mi powiedzieć, że nie masz mocy by coś zmienić? Cóż to za kpiny?
– Są rzeczy, których nie jesteś w stanie pojąć. Jeszcze nie. Ale pamiętaj, że to ty jesteś moim mieczem, moim gniewem i moją sprawiedliwością w tym ponurym miejscu. Ty jesteś przedłużeniem mojej mocy więc nie pozwól by zawładnęły tobą siły ciemności. Kroczysz po granicy Severinie, stąpasz wąską ścieżką, lecz jeśli podążać będziesz za mym światłem nie pozwolę ci zboczyć z właściwego szlaku.
– Co to wszystko ma znaczyć, czemu po prostu nie powiesz mi czego ode mnie chcesz?
– Patrz głębiej, Severinie. – Jej blask nagle zaczął się zmniejszać. – Ci, z którymi będziesz musiał walczyć mogą stać się twoimi sojusznikami, gdyż to nie oni są twoim celem. Zobacz potężne zło jakie wisi nad tym krwawym turniejem. To które przyzwał Rycerz Czarnego Graala, to które nadal zagraża realności. To twoja misja. Po to cię tam posłałam.
– Nie rozumiem… Zaczekaj! – krzyknął widząc jak jeszcze przed chwilą palące światło bogini teraz maleje i powoli gaśnie. – Czy to znaczy że…
Nie zdołał dokończyć bo drobna iskierka, w którą zamieniła się Pani nagle eksplodowała potężnym blaskiem w jednej chwili zalewającym jego ciało i umysł.
Zerwał się dysząc ciężko. Rozglądnął się nieprzytomnie dopiero po chwili rozpoznając, że wciąż znajduje się w korytarzu prowadzącym na arenę. Przy nim klęczał Jeremi, który musiał zdjąć mu hełm i jeszcze przed chwilą bił go po twarzy otwartą dłonią.
– Dzięki niech będą wszystkim bogom! – wydarł się Jednooki zauważając, że rycerz odzyskuje przytomność. – Z początku myślałem, że padłeś od ran ale jak znów zacząłeś majaczyć coś w malignie to wiedziałem, że żyjesz! Ale mniejsza o to... Nie możemy tu zostać, źle się dzieje... Wstawaj, wstawaj!
Severin stęknął tylko czując ból w pod klatką piersiową gdzie strzała elfki przebiła pancerz. Grot cały czas musiał sterczeć w ciele bo czuł go przy każdym ruchu. Był wściekły na towarzysza, że w ogóle próbuje podnieść go z ziemi, ale widząc zaaferowany wzrok jego jedynego oka zrozumiał, że stało się coś niedobrego.
– O co chodzi… – jękną przytrzymując się ramienia Jednookiego i powoli gramoląc się na nogi. – Mów co się dzieje.
– Szczury zaatakowały! Są wszędzie, elfiaki i reszta zawodników jak na razie daje im odpór ale nie wiem ile jeszcze wytrzymają. Szybko! Mogą wpaść tu w każdej chwili! Trzeba się gdzieś ukryć, muszę cię pozszywać...
Jeremi aż przygarbił się pod ciężarem rycerza gdy wziął go pod ramię. Drugą ręką chwycił w pół jego wielki miecz poczym obaj ruszyli powoli naprzód.
[ Brawo Grimgor! Świetna walka, szkoda że taka krótka. Czyli półfinał w składzie jaki typowałem, nieźle ]
Isenhardt dźgnął w oko nacierającego skavena po czym falchionem ściął kolejnego nacierającego szczuroczłeka. Spojrzał na szalejącego ogroszczura. A potem na Mroczne elfy które przybiegły z krzykiem do sali, znów uderzając w ciasnym szyku na hordę klanbraci.
Jeśli chciał uciekać to teraz.
Z rozpędu ruszył, wybijając się z barku jednego z nacierających szczurów w pancerzach i dwoma susami wskoczył na grzbiet mutanta o miażdżących substytutach dłoni, jednocześnie w locie posyłając mu parę sztyletów w oczy.
Oślepiona bestia zaczęła szaleć i tłuc naokoło obuchami, zmiatając skaveńskich wojowników całymi garściami oraz siekając na prawo i lewo obczepionym ostrzami ogonem. Isenhardt w końcu wraził falchion w kark bestii. Ta z na wpół piskiem na wpół wyciem rąbnęła w swoim kierunku kolczastą kulą, rozbijając własny czerep. Zewłok padł, zgniatając jeszcze kilka szczurów.
Wampir tymczasem był już w ruchu, przeskakując w stronę wyjścia. Po drodze przystanął, gdy w ramię wbiła mu się żelazna gwiazdka. Doktor wyjął ją ostrożnie oglądając ściekającą po niej truciznę. Dla żywego byłaby zabójcza.
Wypatrzywszy odzianego na czarno skavena na ścianie odrzucił mu jego oręż, który trafił go w kostkę. Kanalarz spadł w torsjach na podłogę.
Wyłom w murze zastawiła grupka włóczników.
Isenhardt cisnął w nich ciałem zabitego kamrata, które ciężarem pociągnęło w dół kilka włóczni. Kopnięciem roztrącił szczury i cięciem falchiona zdekapitował jednego z nich.
Obejrzał się za siebie, grupka skavenów chciała go ścigać, więc szybko wyciągnął z torby woreczek z brunatnym pyłem i cisnął nim w ciżbę walczących. Gryząca mgła skutecznie powstrzymała natrętów a sam doktor Kreber zniknął w ciemnych korytarzach.
Isenhardt dźgnął w oko nacierającego skavena po czym falchionem ściął kolejnego nacierającego szczuroczłeka. Spojrzał na szalejącego ogroszczura. A potem na Mroczne elfy które przybiegły z krzykiem do sali, znów uderzając w ciasnym szyku na hordę klanbraci.
Jeśli chciał uciekać to teraz.
Z rozpędu ruszył, wybijając się z barku jednego z nacierających szczurów w pancerzach i dwoma susami wskoczył na grzbiet mutanta o miażdżących substytutach dłoni, jednocześnie w locie posyłając mu parę sztyletów w oczy.
Oślepiona bestia zaczęła szaleć i tłuc naokoło obuchami, zmiatając skaveńskich wojowników całymi garściami oraz siekając na prawo i lewo obczepionym ostrzami ogonem. Isenhardt w końcu wraził falchion w kark bestii. Ta z na wpół piskiem na wpół wyciem rąbnęła w swoim kierunku kolczastą kulą, rozbijając własny czerep. Zewłok padł, zgniatając jeszcze kilka szczurów.
Wampir tymczasem był już w ruchu, przeskakując w stronę wyjścia. Po drodze przystanął, gdy w ramię wbiła mu się żelazna gwiazdka. Doktor wyjął ją ostrożnie oglądając ściekającą po niej truciznę. Dla żywego byłaby zabójcza.
Wypatrzywszy odzianego na czarno skavena na ścianie odrzucił mu jego oręż, który trafił go w kostkę. Kanalarz spadł w torsjach na podłogę.
Wyłom w murze zastawiła grupka włóczników.
Isenhardt cisnął w nich ciałem zabitego kamrata, które ciężarem pociągnęło w dół kilka włóczni. Kopnięciem roztrącił szczury i cięciem falchiona zdekapitował jednego z nich.
Obejrzał się za siebie, grupka skavenów chciała go ścigać, więc szybko wyciągnął z torby woreczek z brunatnym pyłem i cisnął nim w ciżbę walczących. Gryząca mgła skutecznie powstrzymała natrętów a sam doktor Kreber zniknął w ciemnych korytarzach.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
Szczur zaciągnął Grora w pułapkę przy najbliższej okazji. Próbował dostać się jednym z tajnych przejść do wsparcia nadciągającego do sali wspólnej gladiatorów. Norsmen zgodnie z obietnicą zabił swego przewodnika ciosem topora w tył głowy, a następnie przerąbał się przez oddział skavenów, jak przez kłosy zboża.
Szedł dalej tajemnymi tunelami, podążając za dźwiękami walki, aż wreszcie znalazł czego szukał. Czarnoksiężnik wraz ze świtą opędzali się od kolejnych szczurów, wspierani przez moc demona. Gror z krzykiem wyskoczył z ukrytego w ścianie przejścia i w szale przedzierał się przez zwały jeszcze żywego, szczurzego mięsa. Kiedy uspokoiło się na kilka chwil, elfy wycelowały w niego miecze i włócznie. Demon czekał z założonymi rękami. Możliwe, że to były ręce, ale nie miał pewności.
-Schowałbym swoją broń, ale wolę być przygotowany na nadciągające... Niebezpieczeństwo? - Norsmen uniósł ręce w pojednawczym geście. - Te szczury są groźne tylko, jak mają przewagę.
-Nie lekceważ ich - Baeloth gestem nakazał czujność - nie sprzymierzyłem się z nimi, gdyby byli tak bezwartościowi, jak myślisz. Czego chcesz?
-Mam do ciebie sprawę, z którą tylko ty możesz mi pomóc - wskazał na niego palcem.
-Jak śmiesz w ogóle zbliżać się do naszego pana, ty nędzna... - jeden z ochroniarzy czarnoksiężnika chciał dźgnąć włócznią, lecz powstrzymał go kolejny gest jego mistrza.
-Powiedz, czego chcesz, chyba, że to zawiła sprawa, wtedy będziemy musieli najpierw zadbać nasze przeżycie - powiedział czarnoksiężnik, wskazując palcem wgłąb obszernego korytarza.
Rozległy się ryki ogroszczurów.
-W dużym skrócie - powiedział Gror, stając w pozycji bojowej. - Chcę ci zaproponować kolejną walkę. Ja przeciwko mojemu demonowi.
-Zainteresowałeś mnie - powiedział Artysta.
Z za zakrętu wyłonił się kolejny oddział skavenów w towarzystwie ogroszczura i mistrza Cieniomroka.
-Zabić-zgładzić zdrajcę-oszusta!
Szedł dalej tajemnymi tunelami, podążając za dźwiękami walki, aż wreszcie znalazł czego szukał. Czarnoksiężnik wraz ze świtą opędzali się od kolejnych szczurów, wspierani przez moc demona. Gror z krzykiem wyskoczył z ukrytego w ścianie przejścia i w szale przedzierał się przez zwały jeszcze żywego, szczurzego mięsa. Kiedy uspokoiło się na kilka chwil, elfy wycelowały w niego miecze i włócznie. Demon czekał z założonymi rękami. Możliwe, że to były ręce, ale nie miał pewności.
-Schowałbym swoją broń, ale wolę być przygotowany na nadciągające... Niebezpieczeństwo? - Norsmen uniósł ręce w pojednawczym geście. - Te szczury są groźne tylko, jak mają przewagę.
-Nie lekceważ ich - Baeloth gestem nakazał czujność - nie sprzymierzyłem się z nimi, gdyby byli tak bezwartościowi, jak myślisz. Czego chcesz?
-Mam do ciebie sprawę, z którą tylko ty możesz mi pomóc - wskazał na niego palcem.
-Jak śmiesz w ogóle zbliżać się do naszego pana, ty nędzna... - jeden z ochroniarzy czarnoksiężnika chciał dźgnąć włócznią, lecz powstrzymał go kolejny gest jego mistrza.
-Powiedz, czego chcesz, chyba, że to zawiła sprawa, wtedy będziemy musieli najpierw zadbać nasze przeżycie - powiedział czarnoksiężnik, wskazując palcem wgłąb obszernego korytarza.
Rozległy się ryki ogroszczurów.
-W dużym skrócie - powiedział Gror, stając w pozycji bojowej. - Chcę ci zaproponować kolejną walkę. Ja przeciwko mojemu demonowi.
-Zainteresowałeś mnie - powiedział Artysta.
Z za zakrętu wyłonił się kolejny oddział skavenów w towarzystwie ogroszczura i mistrza Cieniomroka.
-Zabić-zgładzić zdrajcę-oszusta!
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
Gdy zsunął się cichaczem do sali treningowej dla gladiatorów, stwierdził dwa fakty. Pozytywem było to, że nikt nie zauważył jego nieobecności. Wynikało te jednak z drugiego, negatywnego faktu. Sala była oblężona.
Skaveni,z niewiadomych powodów walczyli przeciw elfom. Atakowali też pozostałych zawodników, którzy najwyraźniej walczyli teraz wspólnie z ich ciemiężcami jakimi byli Druchii. Mimo to jednak Tekloq nie zastanawiał się długo. Każdy skink szczerze nienawidził skavenów, a otwarta wojna elfów przeciw nim sprawiały, że bez żadnych konsekwencji mógł zabijać plugawy pomiot szczura. Mały gad skoczył więc na wroga, dzierżąc dziryt i puklerz, z imieniem Soteka na pysku. Dzidę trzymał nad głową, z grotem skośnie w dół, dźgając silniemi szybko. Z każdym ciosem niósł śmierć poprzez paraliżującą toksynę, odbierającą dech i wolę. I choć jeden, skaveńscy niewolnicy idący tym wyłomem sturcheli, słysząc imię straszliwego boga-węża, widząc jego sługę i stece jadpwych kłów, którego ciało pokryte było tatuażami śmiercionośnych splotów żmij. Wtedy to pierwszy niewolnik rzucił swą pordzewiałą broń i uciekł. Szczurzy nadzorca zaraz dopadł go i uśmiercił pkkracznie wyglądającym trójzębem, lecz zaraz do ucieczki rzucili się kolejni. Skaven- dowódca dźgał jak szalony, mimo to nie zdołał powstrzymac masowej dezercji. Zginął z ręki swych podopiecznych, którzy rozpierzchli się zaraz po korytarzach.
W sali zrobiło się cicho. Nie pozostał tu nikt, jedynie ciała porąbanych szczurów i pokryte juchą ściany. Odgłosy walk jednak toczyły się w korytarzach, urywane piski i twarde komendy po elficku. Tekloq ruszył ku nim, chcąc złowić dziś jak najwięcej szczurzych skalpów. Za Quetzę.
Skaveni,z niewiadomych powodów walczyli przeciw elfom. Atakowali też pozostałych zawodników, którzy najwyraźniej walczyli teraz wspólnie z ich ciemiężcami jakimi byli Druchii. Mimo to jednak Tekloq nie zastanawiał się długo. Każdy skink szczerze nienawidził skavenów, a otwarta wojna elfów przeciw nim sprawiały, że bez żadnych konsekwencji mógł zabijać plugawy pomiot szczura. Mały gad skoczył więc na wroga, dzierżąc dziryt i puklerz, z imieniem Soteka na pysku. Dzidę trzymał nad głową, z grotem skośnie w dół, dźgając silniemi szybko. Z każdym ciosem niósł śmierć poprzez paraliżującą toksynę, odbierającą dech i wolę. I choć jeden, skaveńscy niewolnicy idący tym wyłomem sturcheli, słysząc imię straszliwego boga-węża, widząc jego sługę i stece jadpwych kłów, którego ciało pokryte było tatuażami śmiercionośnych splotów żmij. Wtedy to pierwszy niewolnik rzucił swą pordzewiałą broń i uciekł. Szczurzy nadzorca zaraz dopadł go i uśmiercił pkkracznie wyglądającym trójzębem, lecz zaraz do ucieczki rzucili się kolejni. Skaven- dowódca dźgał jak szalony, mimo to nie zdołał powstrzymac masowej dezercji. Zginął z ręki swych podopiecznych, którzy rozpierzchli się zaraz po korytarzach.
W sali zrobiło się cicho. Nie pozostał tu nikt, jedynie ciała porąbanych szczurów i pokryte juchą ściany. Odgłosy walk jednak toczyły się w korytarzach, urywane piski i twarde komendy po elficku. Tekloq ruszył ku nim, chcąc złowić dziś jak najwięcej szczurzych skalpów. Za Quetzę.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Trwało to dłuższą chwilę, lecz świta Baelotha ostatecznie odparła kolejną falę skavenów. Cieniomrok leżał na podłodze z kończynami przebitymi włóczniami, z jego oczu wylewała się nienawiść.
-Teraz mam, czego chciałem - powiedział czarnoksiężnik i zaczął inkantować zaklęcie.
Otoczyły ich błękitne płomienie i znaleźli się w sali tortur. W powietrzu wciąż można było wyczuć smród fekaliów i moczu przemieszany ze słodkim zapachem krwi.
-Znaz to miejsce, prawda? - Baeloth zamaszyście zaprezentował zawartość pomieszczenia.
Oprócz standardowych narzędzi tortur, takich jak łoże do rozrywania kończyn, nabijaną kolcami skrzynię lub piramidka do rozrywania rzyci, były tu również przedmioty, których nie dało się rozpoznać. Elfy zakuły skavena w dyby i mnóstwo łańcuchów. Nienawiść w jego oczach zastąpił strach.
-Dawniej torturowałeś tutaj swoich informatorów. Czy to nie zabawne, że teraz usłyszymy tutaj twoje krzyki?
-Smieć-szumowina! - odpowiedział krzykiem Cieniomrok.
-Pilnujcie go, zaraz wrócę. Norsmenie, proszę za mną.
Gror wyszedł z pomieszczenia tajnym przejściem, które otworzył czarnoksiężnik. Nie podobało mu się, że towarzyszył im demon.
-Nie zwykłem mieć długów do spłaty, zwłaszcza u moich gladiatorów. Mów, czego dokładnie chcesz?
-Znasz się na demonach, nie? W mojej zbroi siedzi jeden naprawdę denerwujący i...
Nagła fala bólu przeszyła ciało Grora. Zwalił się z krzykiem na ziemię i zwinął się w kłębek.
-Me'Mnotcie? - Baeloth wskazał człowieka gestem.
Demon podszedł do niego i wyciągnął ręce nad jego ciałem przy okompaniamencie klekotania setek zębów. Między palcami i zbroją strzeliły iskry we wszystkich kolorach i kreatura cofnęła ręce jak oparzona.
-Jego zbroja jest opętana. Demon utrzymuje w nim wysoki poziom agresji i miesza mu w głowie nie tylko gadaniem. Karmi się gniewem i nienawiścią. Sługa Pana Czaszek.
-Rozumiem - Baeloth wyciągnął spod płaszcza czarną, zdobioną różdżkę i zakreślił nią w powietrzu kilka łuków i dziwnych gestów. Krzyk zniknął wraz z bólem.
-Idź do celi, jeden z moich strażników cię zaprowadzi. Czekaj tam. Jeśli Me'Mnoth tak reaguje na twojego demona, zapowiada się wspaniała walka.
-Tylko ja i on - wysapał Gror, wstając. - Żadnych rydwanów, udawanych bitew ani zabójczych ślicznotek z biczem. Tylko ja i on, na śmierć i życie.
-Zapewniam, że jeśli będziesz posłuszny, wszyscy dostaniemy, czego chcemy. Demon Khorna nie będzie ci zawadzał przez kilka godzin. Do tego czasu zapowiem twoją walkę - po tych słowach, zawołał strażnika i zajął się swoimi sprawami.
Gror wrócił do celi i zaczął się szykować do swojej walki.
-Teraz mam, czego chciałem - powiedział czarnoksiężnik i zaczął inkantować zaklęcie.
Otoczyły ich błękitne płomienie i znaleźli się w sali tortur. W powietrzu wciąż można było wyczuć smród fekaliów i moczu przemieszany ze słodkim zapachem krwi.
-Znaz to miejsce, prawda? - Baeloth zamaszyście zaprezentował zawartość pomieszczenia.
Oprócz standardowych narzędzi tortur, takich jak łoże do rozrywania kończyn, nabijaną kolcami skrzynię lub piramidka do rozrywania rzyci, były tu również przedmioty, których nie dało się rozpoznać. Elfy zakuły skavena w dyby i mnóstwo łańcuchów. Nienawiść w jego oczach zastąpił strach.
-Dawniej torturowałeś tutaj swoich informatorów. Czy to nie zabawne, że teraz usłyszymy tutaj twoje krzyki?
-Smieć-szumowina! - odpowiedział krzykiem Cieniomrok.
-Pilnujcie go, zaraz wrócę. Norsmenie, proszę za mną.
Gror wyszedł z pomieszczenia tajnym przejściem, które otworzył czarnoksiężnik. Nie podobało mu się, że towarzyszył im demon.
-Nie zwykłem mieć długów do spłaty, zwłaszcza u moich gladiatorów. Mów, czego dokładnie chcesz?
-Znasz się na demonach, nie? W mojej zbroi siedzi jeden naprawdę denerwujący i...
Nagła fala bólu przeszyła ciało Grora. Zwalił się z krzykiem na ziemię i zwinął się w kłębek.
-Me'Mnotcie? - Baeloth wskazał człowieka gestem.
Demon podszedł do niego i wyciągnął ręce nad jego ciałem przy okompaniamencie klekotania setek zębów. Między palcami i zbroją strzeliły iskry we wszystkich kolorach i kreatura cofnęła ręce jak oparzona.
-Jego zbroja jest opętana. Demon utrzymuje w nim wysoki poziom agresji i miesza mu w głowie nie tylko gadaniem. Karmi się gniewem i nienawiścią. Sługa Pana Czaszek.
-Rozumiem - Baeloth wyciągnął spod płaszcza czarną, zdobioną różdżkę i zakreślił nią w powietrzu kilka łuków i dziwnych gestów. Krzyk zniknął wraz z bólem.
-Idź do celi, jeden z moich strażników cię zaprowadzi. Czekaj tam. Jeśli Me'Mnoth tak reaguje na twojego demona, zapowiada się wspaniała walka.
-Tylko ja i on - wysapał Gror, wstając. - Żadnych rydwanów, udawanych bitew ani zabójczych ślicznotek z biczem. Tylko ja i on, na śmierć i życie.
-Zapewniam, że jeśli będziesz posłuszny, wszyscy dostaniemy, czego chcemy. Demon Khorna nie będzie ci zawadzał przez kilka godzin. Do tego czasu zapowiem twoją walkę - po tych słowach, zawołał strażnika i zajął się swoimi sprawami.
Gror wrócił do celi i zaczął się szykować do swojej walki.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Baeloth odesłał zaklęciem wojownika Chaosu do kwater zawodników - w tym przypadku - prosto w gąszcz zalewających je skavenów.
Sam natomiast skierował się wraz ze swoimi strażnikami największym korytarzem idącym w górę, a potem skręcającym w lewo, cały czas przebijając się przez kolejne grupy Skavenów. Magiczne pociski, widmowe miecze i wyładowania energii Dhar rozszarpywały futro i mięso na strzępy, spaczeniowe komory dziwnych broni mechanicznych eksplodowały zanim zdążyły zasiać spustoszenie wśród Druchii, zabijając swoją obsługę, a zionący z licznych paszcz Me'Mnotha wielobarwny ogień obracał w popiół zeskakujących ze ścian, odzianych w czerń zabójców.
Na wielkim skrzyżowaniu, którego sklepienie wyrzeźbiono w postać sięgających z sufitu macek i paszczy krakena spotkali się ze świtą lorda Dreadstara. Posoka szczuroludzi kapała z dwóch zakrzywionych kling arystokraty.
- Przywódca klanu Eshin został... unieszkodliwiony. Mam nadzieję, że z pomocą twoich żołnierzy damy radę to skończyć ? - zapytał białowłosy czarownik. Lord Vesaleth parsknął pod rogatym hełmem.
- To nie zielonoskórzy, ktoś zajmie jego miejsce a wściekłe gryzonie będą walczyć do samego końca póki jest ich dość dużo. A jest ich mrowie. U podstaw Arki jest z pół tuzina wejść do podmorskich tuneli. Nasze siły już ledwie trzymają się w niewielu strategicznych punktach. Tylko tak dalej a za parę godzin zaleją wszystkie korytarze, okrążą nas i poodcinają. Jest tylko jedno wyjście...
Baeloth otworzył szeroko oczy.
- Nie możesz mówić o... Nie. Arka nie jest na to gotowa... Wyłom po taranie okrętu Ulthuańczyków, który przed laty ją zatopił nie został całkiem...
Obu elfom przerwało przybycie zdyszanego ordynansa w zbryzganej krwią zbroi.
- Wasza lordowska mość. Czarowniku. Galeria Czarnych Uniesień padła. Wystrzelano i wycięto nasz hufiec do nogi. Skaveny dostały się na arenę, gdzie wdały się w walki z barbarzyńcami i resztą widowni! Inne oddziały proszą o posiłki.
Artysta zaklął.
- Na Drakirę! Co z niższymi poziomami ?! Co z moimi gladiatorami ?!
- Skaveny zwolniły przy Wielkiej Menażerii. Chłostmistrz Akeroth wypuścił wszystkie bestie z klatek zanim wycofał się na wyższy poziom. - goniec wyglądał na zaniepokojonego - Wszystkie inne poziomy... stracone. Niewolnicy i bestie uciekły albo już służą szczurom za pokarm. Straże tak samo.
- CO TAKIEGO ?! - ryknął czarownik - Musimy ich znaleźć i odbić. Jak poprowadzę dalej igrzyska bez mięsa z klatek ?
- Nie ma czasu. - przerwał wysoko urodzony, wskazując sztychem miecza w stronę Baelotha - Musisz natychmiast obudzić Serce Arki i unieść ją. Ocean pochłonie Eshin i ich zawszone tunele, a my wypłyniemy na powierzchnię. Zrobisz to albo każę obedrzeć cię ze skóry zanim dopadną nas szczury. A nawet jeśli nie jest ci drogi twój grzbiet to zrobisz to by ratować swoje igrzyska.
Rozgorączkowany Baeloth nie mógł nie przyjąć tej argumentacji.
- Dobrze, nie powinno mi to zająć długo więc czasu będzie niewiele. Me'mnoth do mnie! - mag i demon zniknęli w rozbłysku światła.
Lord Vesaleth odwrócił się do pozostałych.
- Hufiec Wyblakłych Serc! I ktokolwiek jeszcze żyje. Roznieść rozkazy. Cofnąć się do wewnętrznego pierścienia i zatrzaskiwać bramy grodziowe. Natychmiast. Arka uniesie się i woda zaleje wszystko co poniżej. - rzucił, ruszając przed siebie.
- Ależ wasza okrutność... Nie do wszystkich zdąży dojść rozkaz, nie mówiąco wycofaniu... - zachłysnął się ordynans.
- Woda nie będzie czekać i ja też nie zamierzam. Kto woli się ociągać niech tonie pospołu z robactwem i niewolnikami. - rzucił zza pleców lord.
Sam natomiast skierował się wraz ze swoimi strażnikami największym korytarzem idącym w górę, a potem skręcającym w lewo, cały czas przebijając się przez kolejne grupy Skavenów. Magiczne pociski, widmowe miecze i wyładowania energii Dhar rozszarpywały futro i mięso na strzępy, spaczeniowe komory dziwnych broni mechanicznych eksplodowały zanim zdążyły zasiać spustoszenie wśród Druchii, zabijając swoją obsługę, a zionący z licznych paszcz Me'Mnotha wielobarwny ogień obracał w popiół zeskakujących ze ścian, odzianych w czerń zabójców.
Na wielkim skrzyżowaniu, którego sklepienie wyrzeźbiono w postać sięgających z sufitu macek i paszczy krakena spotkali się ze świtą lorda Dreadstara. Posoka szczuroludzi kapała z dwóch zakrzywionych kling arystokraty.
- Przywódca klanu Eshin został... unieszkodliwiony. Mam nadzieję, że z pomocą twoich żołnierzy damy radę to skończyć ? - zapytał białowłosy czarownik. Lord Vesaleth parsknął pod rogatym hełmem.
- To nie zielonoskórzy, ktoś zajmie jego miejsce a wściekłe gryzonie będą walczyć do samego końca póki jest ich dość dużo. A jest ich mrowie. U podstaw Arki jest z pół tuzina wejść do podmorskich tuneli. Nasze siły już ledwie trzymają się w niewielu strategicznych punktach. Tylko tak dalej a za parę godzin zaleją wszystkie korytarze, okrążą nas i poodcinają. Jest tylko jedno wyjście...
Baeloth otworzył szeroko oczy.
- Nie możesz mówić o... Nie. Arka nie jest na to gotowa... Wyłom po taranie okrętu Ulthuańczyków, który przed laty ją zatopił nie został całkiem...
Obu elfom przerwało przybycie zdyszanego ordynansa w zbryzganej krwią zbroi.
- Wasza lordowska mość. Czarowniku. Galeria Czarnych Uniesień padła. Wystrzelano i wycięto nasz hufiec do nogi. Skaveny dostały się na arenę, gdzie wdały się w walki z barbarzyńcami i resztą widowni! Inne oddziały proszą o posiłki.
Artysta zaklął.
- Na Drakirę! Co z niższymi poziomami ?! Co z moimi gladiatorami ?!
- Skaveny zwolniły przy Wielkiej Menażerii. Chłostmistrz Akeroth wypuścił wszystkie bestie z klatek zanim wycofał się na wyższy poziom. - goniec wyglądał na zaniepokojonego - Wszystkie inne poziomy... stracone. Niewolnicy i bestie uciekły albo już służą szczurom za pokarm. Straże tak samo.
- CO TAKIEGO ?! - ryknął czarownik - Musimy ich znaleźć i odbić. Jak poprowadzę dalej igrzyska bez mięsa z klatek ?
- Nie ma czasu. - przerwał wysoko urodzony, wskazując sztychem miecza w stronę Baelotha - Musisz natychmiast obudzić Serce Arki i unieść ją. Ocean pochłonie Eshin i ich zawszone tunele, a my wypłyniemy na powierzchnię. Zrobisz to albo każę obedrzeć cię ze skóry zanim dopadną nas szczury. A nawet jeśli nie jest ci drogi twój grzbiet to zrobisz to by ratować swoje igrzyska.
Rozgorączkowany Baeloth nie mógł nie przyjąć tej argumentacji.
- Dobrze, nie powinno mi to zająć długo więc czasu będzie niewiele. Me'mnoth do mnie! - mag i demon zniknęli w rozbłysku światła.
Lord Vesaleth odwrócił się do pozostałych.
- Hufiec Wyblakłych Serc! I ktokolwiek jeszcze żyje. Roznieść rozkazy. Cofnąć się do wewnętrznego pierścienia i zatrzaskiwać bramy grodziowe. Natychmiast. Arka uniesie się i woda zaleje wszystko co poniżej. - rzucił, ruszając przed siebie.
- Ależ wasza okrutność... Nie do wszystkich zdąży dojść rozkaz, nie mówiąco wycofaniu... - zachłysnął się ordynans.
- Woda nie będzie czekać i ja też nie zamierzam. Kto woli się ociągać niech tonie pospołu z robactwem i niewolnikami. - rzucił zza pleców lord.
Korytarze były nieprzyjaznym środowiskiem. Zimnym. Obcym. Zwilgotniały kamień nosił zapach stęchlizny i skavenów. Całego mrowia skavenów. Cisza trwała jednak kilka uderzeń serc. Potem nadeszła burza.
Momoa opędzał się od skavenów, skąpany w ich krwi, resztkach futra, z wnętrznościami na ostrzu glewii. W wąskim korytarzu ograniczał skę do krótkich cięć, roztrącając szczurze włócznie. Klanbracia piszczeli i umierali, nie mogąc wykorzystać swej liczebnej przewagi. Jakaś włócznia trafiła go w tors, nie przebiła nawet jednak jego skóry. Mimo liczby szczurów to saurus był w natarciu. I choć sytuacja wydawała się optymistyczna, kwestią czasy było, aż skaveni znajdą drogę okrężną i uderzą na niego z dwóch stron. W takiej sytuacji nawet mizerni klanbracia mogli być jego końcem. Wtem linia szczurzego pomiotu załamała się i cofnęła, a jej żołnierze pierzchli do swych nor. Saurus podjął pogoń, tratując co wolniejsze szczury...
***
Tekloq szybko natrafił na kolejnych przeciwników. Kwatery zawodników zalane były skavenami, a odgłosy walki świadczyły o zażartości starcia. Tym dziwniejsze było to, że skink nie dostrzegał tu nikogo z sojuszników. Donośny okrzyk bojowy szybko rozwiał wszelkie wątpliwości.
Gror, niczym pancerna maszynka do mielenia mięsa, dosłownie przerabiała kolejnych skavenów na krwawe ochłapy. Berserker wskoczył na obroty, jakich skink jeszcze u niego nie widział. I choć czempion zasługiwał na śmierć,to zaszła rzecz osobliwa. Z dwóch stron walczyli Gror i Tekloq, nie przeciw sobie, a przeciw wspólnemu wrogowi. Czaszki dla Khorna, serca dla Soteka. Trzymając dystans od szalejącego khornity skink spadł na karki szczurów, dźgając z wielką szybkością. Walką w pojedynkę i brak miejsca na uniki nadrabiał tempem ataku, pracą puklerzem i onieśmieleniem przeciwnika. Skaveni bowiem czuli wrodzony lęk przed wężowym bóstwem, a niewielkim gad zdawał się teraz być jego emanacją.
Momoa opędzał się od skavenów, skąpany w ich krwi, resztkach futra, z wnętrznościami na ostrzu glewii. W wąskim korytarzu ograniczał skę do krótkich cięć, roztrącając szczurze włócznie. Klanbracia piszczeli i umierali, nie mogąc wykorzystać swej liczebnej przewagi. Jakaś włócznia trafiła go w tors, nie przebiła nawet jednak jego skóry. Mimo liczby szczurów to saurus był w natarciu. I choć sytuacja wydawała się optymistyczna, kwestią czasy było, aż skaveni znajdą drogę okrężną i uderzą na niego z dwóch stron. W takiej sytuacji nawet mizerni klanbracia mogli być jego końcem. Wtem linia szczurzego pomiotu załamała się i cofnęła, a jej żołnierze pierzchli do swych nor. Saurus podjął pogoń, tratując co wolniejsze szczury...
***
Tekloq szybko natrafił na kolejnych przeciwników. Kwatery zawodników zalane były skavenami, a odgłosy walki świadczyły o zażartości starcia. Tym dziwniejsze było to, że skink nie dostrzegał tu nikogo z sojuszników. Donośny okrzyk bojowy szybko rozwiał wszelkie wątpliwości.
Gror, niczym pancerna maszynka do mielenia mięsa, dosłownie przerabiała kolejnych skavenów na krwawe ochłapy. Berserker wskoczył na obroty, jakich skink jeszcze u niego nie widział. I choć czempion zasługiwał na śmierć,to zaszła rzecz osobliwa. Z dwóch stron walczyli Gror i Tekloq, nie przeciw sobie, a przeciw wspólnemu wrogowi. Czaszki dla Khorna, serca dla Soteka. Trzymając dystans od szalejącego khornity skink spadł na karki szczurów, dźgając z wielką szybkością. Walką w pojedynkę i brak miejsca na uniki nadrabiał tempem ataku, pracą puklerzem i onieśmieleniem przeciwnika. Skaveni bowiem czuli wrodzony lęk przed wężowym bóstwem, a niewielkim gad zdawał się teraz być jego emanacją.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
– Dawaj miecz – mruknął Severin puszczając się ramienia towarzysza i stając chwiejnie na nogi.
– Cholera już po nas – jęknął Jednooki oddając ostrze właścicielowi i przeładowując powtarzalną kuszę wyrwaną wcześniej z martwych łap jednego z elfów. – Zasypią nas swoją liczbą, zaciukają, zagryzą...
Do tej pory kluczyli ciemnymi korytarzami, które wcześniej były niedostępne dla zawodników, ale które otwarte zostały przez strażników Druchii próbujących odeprzeć szczurzą nawałnicę. Przez długi czas obaj unikali głównych walk i cudem udawało im się pozostać niezauważonymi. A przynajmniej do teraz. Bo teraz stali w jakimś szerokim holu widząc w ciemnościach przed sobą i za sobą nawołujące się, świecące oczami, piskliwe grupy szczuroludzi. Byli otoczeni. Nie pozostawało nic innego jak tylko stanąć do ostatniej desperackiej walki.
Rany odniesione w ostatnim pojedynku dawały się we znaki Bretończykowi. Jak dotąd zdołał tylko prowizorycznie je opatrzyć, lecz szmaciane bandaże już przeciekały krwią, a ból odzywał się przy każdym ruchu. Mimo to rycerz zacisnął zęby i stanął w pozycji bojowej, jego towarzysz ustawił się plecami do niego i przyłożył kuszę do ramienia.
Szczury ruszyły w jednej chwili. Jednooki zaczął strzelać przeklinając przy tym szpetnie, a Severin przygotował się do szerokiego cięcia mającego uśmiercić pierwszą linię wroga. Wśród pisków i tupotu drobnych nóg płynęła ku nim brudna i śmierdząca fala szczurzej powodzi. I wtedy cały korytarz zatrząsł się pod ich stopami. Szczury zamilkły, zatrzymały się w miejscu podnosząc nosy do góry. A potem w kakofonii jeszcze głośniejszych pisków, te które nacierały na Severina odwróciły się i zaczęły uciekać, a te biegnące na Jeremiego zignorowały obu towarzyszy, wyminęły ich i pognały za swoimi klanbraćmi.
Podłoga znów zadrżała i pochyliła się lekko, a gdzieś daleko dało się słyszeć gromki szum do złudzenia przypominający huk wodospadu. Rycerz i woźnica spojrzeli po sobie w zdumieniu. Nagle zrozumieli co się dzieje.
– Szybko! – krzyknął Bretończyk. – Biegiem za szczurami!
– Cholera już po nas – jęknął Jednooki oddając ostrze właścicielowi i przeładowując powtarzalną kuszę wyrwaną wcześniej z martwych łap jednego z elfów. – Zasypią nas swoją liczbą, zaciukają, zagryzą...
Do tej pory kluczyli ciemnymi korytarzami, które wcześniej były niedostępne dla zawodników, ale które otwarte zostały przez strażników Druchii próbujących odeprzeć szczurzą nawałnicę. Przez długi czas obaj unikali głównych walk i cudem udawało im się pozostać niezauważonymi. A przynajmniej do teraz. Bo teraz stali w jakimś szerokim holu widząc w ciemnościach przed sobą i za sobą nawołujące się, świecące oczami, piskliwe grupy szczuroludzi. Byli otoczeni. Nie pozostawało nic innego jak tylko stanąć do ostatniej desperackiej walki.
Rany odniesione w ostatnim pojedynku dawały się we znaki Bretończykowi. Jak dotąd zdołał tylko prowizorycznie je opatrzyć, lecz szmaciane bandaże już przeciekały krwią, a ból odzywał się przy każdym ruchu. Mimo to rycerz zacisnął zęby i stanął w pozycji bojowej, jego towarzysz ustawił się plecami do niego i przyłożył kuszę do ramienia.
Szczury ruszyły w jednej chwili. Jednooki zaczął strzelać przeklinając przy tym szpetnie, a Severin przygotował się do szerokiego cięcia mającego uśmiercić pierwszą linię wroga. Wśród pisków i tupotu drobnych nóg płynęła ku nim brudna i śmierdząca fala szczurzej powodzi. I wtedy cały korytarz zatrząsł się pod ich stopami. Szczury zamilkły, zatrzymały się w miejscu podnosząc nosy do góry. A potem w kakofonii jeszcze głośniejszych pisków, te które nacierały na Severina odwróciły się i zaczęły uciekać, a te biegnące na Jeremiego zignorowały obu towarzyszy, wyminęły ich i pognały za swoimi klanbraćmi.
Podłoga znów zadrżała i pochyliła się lekko, a gdzieś daleko dało się słyszeć gromki szum do złudzenia przypominający huk wodospadu. Rycerz i woźnica spojrzeli po sobie w zdumieniu. Nagle zrozumieli co się dzieje.
– Szybko! – krzyknął Bretończyk. – Biegiem za szczurami!
Isenhardt przez kilka godzin krążył po ciemnych korytarzach i podmokłych lochach, szukając drogi wyjścia z kompleksu.
Czy myślał o ucieczce? Tak. Lecz nie dla siebie. On przyszedł tu po śmierć. Ostateczną.
Mógł jednak zrobić wreszcie coś dobrego i uwolnić biedne istnienia porwane przez Mroczne Elfy. Niestety nie udało mu się. Kompleks zdawał się nie mieć końca niczym trzewia jakiegoś kamiennego potwora.
Nie mogąc uratować istnień, znalazł ich jednak pełno do zakończenia. Skaveny przebiegały grupami we wszystkie strony, w niektórych miejscach ucztując już na ciałach swoich zabitych, pomordowanych niewolników i bestii oraz strażników Druchii.
Wściekły Isenhardt nie miał dla nich litości. Szczury ginęły tuzinami pod zatrutymi ostrzami rozszalałego wampira. W końcu trafił on na biegnący gdzieś w pośpiechu oddział Druchii. Elfy spieszyły się na tyle, że nawet nie zatrzymały się by pomóc postrzelonemu w kostkę ze skaveńskiej rusznicy towarzyszowi.
Doktor Kreber poderwał włócznię powalonego ostroucha i cisnął nią, przebijając na wylot strzelca razem z podpierającym jego długą broń tarczownikiem, po czym złapał za kolczugę strażnika, podrywając go na wysokość swojej twarzy.
-Gadaj co tu się dzieje, a może przeżyjesz! -syknął wampir. Elf poruszył z jękiem ustami, nie mogąc wydusić powietrza z płuc i dodać słów do ruchu warg. Rzut oka na ranę wystarczył - spaczeń już krążył w jego żyłach.
-On niewiele ci pomoże. W odróżnieniu ode mnie doktorze Kreber. -rzucił aż za dobrze znajomy głos. W istocie, pod ścianą stał Tragedia, czyszcząc ostrze Kukri z posoki.
-A więc to samo pytanie. -warknął Isenhardt, odrzucając na bok umierającego. Zamaskowany nieumarły pokręcił głową.
-Zero szacunku dla swojego Ojca-w-Ciemności... Ech. Trudno. Najzwięźlej mówiąc, mój cel został osiągnięty, niestety czarowik Druchii jest potężniejszy niż myślałem. Ten kompleks to nie dziura na dnie oceanu. To zatopiona Czarna Arka, wielka pływająca forteca elfów z zamierzchłych wieków, a za jakiś kwadrans podniesie się znów między fale. Zalewając jednocześnie nieodgrodzone korytarze. Radzę się więc pospieszyć. Au revoir, jak to mówią w Bretonni.
-Twój cel..? Co to ma znaczyć?! Zaraz! -po wampirze nie było jednak już śladu. Kreber zaklął i puścił się biegiem w stronę, jak mu się zdawało wewnętrza budowli. Teraz sam słyszał odległy rumor sunącej nawały wody, piski przerażonych skavenów i ich przyspieszone tętna. Poza tym każdy kamień i każda płyta wszędzie jak okiem sięgnąć wibrowała, terkocząc o sąsiednie.
Należało przyspieszyć kroku.
W wielkim korytarzu, wzdłuż boków którego wysoko ciągnęły się galerie z blankami zauważył wielkiego rycerza z Bretonni oraz jego jednookiego pomocnika. W kilku długich skokach dostał się do nich, mijając biegnące na czworaka skaveny. Cisnął o pobliską kolumnę jakimś Szponowładem, który nawinął mu się pod nogi, krew bryznęła po onyksowym wsporniku.
-Aaaa! Acha. To ty! -wydyszał, zauważając go przerażony do żywego Jeremi- Zaraz zaleje nas woda!
-Tak. Musimy dotrzeć do bramy grodziowej zanim ją zamkną. -doktor rzucił okiem na trzymającego się za ranę po pojedynku Severina- Wszystko w porządku?
-Mogę biec... -uciął krótko rycerz- Ale chyba nie zdążymy przed wodą...
-Galeria! -zakrzyknął jednooki- Jak wejdziemy wyżej kupimy nieco czasu! Szlag. Schody zostały przy początku...
Szum wody zaczął wybijać ogłuszające crescendo, gdy fala wpadła do korytarza, pochłaniając kolejne szczurołaki. Woda już płynęła im na wysokości kostek. Doktor zaklął i zbierając się w sobie chwycił mocno obydwu mężczyzn.
-Trzymajcie się. -syknął i zanim zdążyli zaprotestować, z krótkiego wybicia podskoczył niesamowicie wysoko, jedną nogą zahaczając o blankę balkonu i przerzucając nad nią trzymanych ludzi.
Woda w dole właśnie przetoczyła się po korytarzu.
-Choleraa... -Jeremi masował swoją głowę.
-Nie ma czasu! -Isenhardt wskazał na boczne wyjście z galerii- Tędy!
Do bramy dopędzili w ostatnim momencie, już zamykała się z chrzęstem wielkich łańcuchów, przepuszczając jedynie salwy bełtów chroniących ją z wewnątrz żołnierzy Druchii. Isenhardt wysforował się naprzód, krzyżując ręce przed twarzą. Wbiło się w nie kilka pocisków. Cudem lub kaprysem losu, a może po prostu zbiegiem okoliczności zdążyli w ostatniej chwili.
Brama zawarła się za nimi z głuchym tąpnięciem i trzaskiem zasuw. Minutę później rąbnęła w nią fala. Od drugiej strony słychać było jeszcze jakiś czas walenie w drzwi i chrobotanie pazurów, lecz to wkrótce ucichło.
Trójka marienburczyków uniosła wzrok. Szereg elfów celował w nich z kusz. Dowódca oddziału nie krył rozbawienia.
-Macie szczęście Dh'oinne. Załapaliście się akurat na powrót do cel. -wyciągnął miecz- Rzucić broń i nie stawiać oporu.
Znów niewolni ale przynajmniej nie uotopieni. Pomyślał Isenhardt, zastanawiając się jednak czy wampir mógłby w ogóle utonąć...
Czy myślał o ucieczce? Tak. Lecz nie dla siebie. On przyszedł tu po śmierć. Ostateczną.
Mógł jednak zrobić wreszcie coś dobrego i uwolnić biedne istnienia porwane przez Mroczne Elfy. Niestety nie udało mu się. Kompleks zdawał się nie mieć końca niczym trzewia jakiegoś kamiennego potwora.
Nie mogąc uratować istnień, znalazł ich jednak pełno do zakończenia. Skaveny przebiegały grupami we wszystkie strony, w niektórych miejscach ucztując już na ciałach swoich zabitych, pomordowanych niewolników i bestii oraz strażników Druchii.
Wściekły Isenhardt nie miał dla nich litości. Szczury ginęły tuzinami pod zatrutymi ostrzami rozszalałego wampira. W końcu trafił on na biegnący gdzieś w pośpiechu oddział Druchii. Elfy spieszyły się na tyle, że nawet nie zatrzymały się by pomóc postrzelonemu w kostkę ze skaveńskiej rusznicy towarzyszowi.
Doktor Kreber poderwał włócznię powalonego ostroucha i cisnął nią, przebijając na wylot strzelca razem z podpierającym jego długą broń tarczownikiem, po czym złapał za kolczugę strażnika, podrywając go na wysokość swojej twarzy.
-Gadaj co tu się dzieje, a może przeżyjesz! -syknął wampir. Elf poruszył z jękiem ustami, nie mogąc wydusić powietrza z płuc i dodać słów do ruchu warg. Rzut oka na ranę wystarczył - spaczeń już krążył w jego żyłach.
-On niewiele ci pomoże. W odróżnieniu ode mnie doktorze Kreber. -rzucił aż za dobrze znajomy głos. W istocie, pod ścianą stał Tragedia, czyszcząc ostrze Kukri z posoki.
-A więc to samo pytanie. -warknął Isenhardt, odrzucając na bok umierającego. Zamaskowany nieumarły pokręcił głową.
-Zero szacunku dla swojego Ojca-w-Ciemności... Ech. Trudno. Najzwięźlej mówiąc, mój cel został osiągnięty, niestety czarowik Druchii jest potężniejszy niż myślałem. Ten kompleks to nie dziura na dnie oceanu. To zatopiona Czarna Arka, wielka pływająca forteca elfów z zamierzchłych wieków, a za jakiś kwadrans podniesie się znów między fale. Zalewając jednocześnie nieodgrodzone korytarze. Radzę się więc pospieszyć. Au revoir, jak to mówią w Bretonni.
-Twój cel..? Co to ma znaczyć?! Zaraz! -po wampirze nie było jednak już śladu. Kreber zaklął i puścił się biegiem w stronę, jak mu się zdawało wewnętrza budowli. Teraz sam słyszał odległy rumor sunącej nawały wody, piski przerażonych skavenów i ich przyspieszone tętna. Poza tym każdy kamień i każda płyta wszędzie jak okiem sięgnąć wibrowała, terkocząc o sąsiednie.
Należało przyspieszyć kroku.
W wielkim korytarzu, wzdłuż boków którego wysoko ciągnęły się galerie z blankami zauważył wielkiego rycerza z Bretonni oraz jego jednookiego pomocnika. W kilku długich skokach dostał się do nich, mijając biegnące na czworaka skaveny. Cisnął o pobliską kolumnę jakimś Szponowładem, który nawinął mu się pod nogi, krew bryznęła po onyksowym wsporniku.
-Aaaa! Acha. To ty! -wydyszał, zauważając go przerażony do żywego Jeremi- Zaraz zaleje nas woda!
-Tak. Musimy dotrzeć do bramy grodziowej zanim ją zamkną. -doktor rzucił okiem na trzymającego się za ranę po pojedynku Severina- Wszystko w porządku?
-Mogę biec... -uciął krótko rycerz- Ale chyba nie zdążymy przed wodą...
-Galeria! -zakrzyknął jednooki- Jak wejdziemy wyżej kupimy nieco czasu! Szlag. Schody zostały przy początku...
Szum wody zaczął wybijać ogłuszające crescendo, gdy fala wpadła do korytarza, pochłaniając kolejne szczurołaki. Woda już płynęła im na wysokości kostek. Doktor zaklął i zbierając się w sobie chwycił mocno obydwu mężczyzn.
-Trzymajcie się. -syknął i zanim zdążyli zaprotestować, z krótkiego wybicia podskoczył niesamowicie wysoko, jedną nogą zahaczając o blankę balkonu i przerzucając nad nią trzymanych ludzi.
Woda w dole właśnie przetoczyła się po korytarzu.
-Choleraa... -Jeremi masował swoją głowę.
-Nie ma czasu! -Isenhardt wskazał na boczne wyjście z galerii- Tędy!
Do bramy dopędzili w ostatnim momencie, już zamykała się z chrzęstem wielkich łańcuchów, przepuszczając jedynie salwy bełtów chroniących ją z wewnątrz żołnierzy Druchii. Isenhardt wysforował się naprzód, krzyżując ręce przed twarzą. Wbiło się w nie kilka pocisków. Cudem lub kaprysem losu, a może po prostu zbiegiem okoliczności zdążyli w ostatniej chwili.
Brama zawarła się za nimi z głuchym tąpnięciem i trzaskiem zasuw. Minutę później rąbnęła w nią fala. Od drugiej strony słychać było jeszcze jakiś czas walenie w drzwi i chrobotanie pazurów, lecz to wkrótce ucichło.
Trójka marienburczyków uniosła wzrok. Szereg elfów celował w nich z kusz. Dowódca oddziału nie krył rozbawienia.
-Macie szczęście Dh'oinne. Załapaliście się akurat na powrót do cel. -wyciągnął miecz- Rzucić broń i nie stawiać oporu.
Znów niewolni ale przynajmniej nie uotopieni. Pomyślał Isenhardt, zastanawiając się jednak czy wampir mógłby w ogóle utonąć...
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Woda z hukiem uderzyła w grodzie wewnętrzne Czarnej Otchłani, roztrzaskując o nie na krwawą pastę ciała niezbyt szybkich by skryć się wewnątrz. Inni tonęli w ciasnych tunelach lub celach poniżej, wyciągając słabnące z braku powietrza ręce przez kraty.
Mokra męczarnia co niektórych nie potrwała długo, gdy boczne ściany fundamentów kompleksu rozerwały się, waląc do środka i zgniatając wszystko co jeszcze żywe. Ogromne bloki czarnego kamienia wraz z hektolitrami wody, wlały się do skaveńskich tuneli w przeciągu sekund zabijając setki a może tysiące szczurów. Dla klanu Eshin był to dzień czarny jak sam spaczeń.
Tytaniczna konstrukcja natomiast, uniesiona przez ożywiony przez Baelotha i jego demona rdzeń magiczny, w którym dzika energia Dhar pulsowała oślepiająco, oderwała się od dna sunąc w górę i w górę. W końcu, w kaskadzie wody większej niż przy wynurzeniu jakiegokolwiek morskiego lewiatana Czarna Arka wynurzyła się na powierzchnię, ociekając wodą i roztrzaskując korsarski okręt, który miał nieszczęście właśnie nad nią przepływać. Kilka innych okrętów wywróciła wywołana wynurzeniem fala.
Pałac Radosnego Zapomnienia znów zalśnił w słońcu po przeszło dwóch tysiącach lat na dnie.
***
Wobec szkód, jakie wyrządził ostatni, wybuchły z niewiadomego Baelothowi powodu atak Skavenów czterech wciąż żywych zawodników przeniesiono do nowej sali.
Była ona mniejsza niż poprzednia, na tyle że prycze i sprzęt ćwiczebny musiał mieścić się ledwie 20 stóp od grzejącego żelazo w swojej kuźni Krasnoluda Chaosu, lecz przynajmniej żaden posiadacz wielkiej kuszy nie łypał na nich z góry.
Baeloth Artysta znów pojawił się przed oczyma swych gladiatorów, tylko po to by oświadczyć z szelmowskim uśmiechem, że zawody będą kontynuowane oraz obwieścić kolejne pojedynki. Nie chodziło tylko o same walki Areny Śmierci, gdyż Gror oraz również przebywający z zawodnikami Sergei Kravinoff, zwany Kravenem Łowcą mieli zmierzyć się z dwójką rozszalałych demonów Pana Czaszek. I to wkrótce, wnioskując po ryku tłumu.
Półfinały
Walka piąta: Severin vs Isenhardt Kreber
Walka szósta: Tekloq Mówiący-Do-Wiatru vs Gror
Zebranych przy rozpisce nowych walk wojowników zagadnął głośnym chrząknięciem rdzawobrody Dawi Zharr, który przerwał pracę w kuźni. Khulmarr Czarne Kowadło - bo tak się zwał ów krasnolud Chaosu - rozglądając się czujnie, jakby białowłosy czarownik znów miałby się pojawić w pomieszczeniu, zaczął deliberacje o ucieczce. Miał już nawet plan.
- ...bo na pewno nie chcecie wszyscy wykitować w tej kupie zaklętych kamieni, nie ? Na Hashuta, oczywiście że nie! Stąd potrzeba ucieczki, skoro jest okazja. Baeloth będzie was rzucał raz za razem na arenę, a jak mu się znudzicie każe temu swojemu demonowi spalić was na pył albo przemienić w jakąś zaślinioną pokrakę, którą zabiją inni gladiatorzy. Wiem, widzę to po jego twarzy nawet za tą maską spokoju. Stracił zbyt wielu swoich niewolników i teraz gorączkuje go dalsze prowadzenie igrzysk. Pęknie lada moment a wtedy... Bogowie miejcie nas w opiece.
Severin uniósł rękę, wchodząc w słowo Khulmara.
- Dobrze, jednak może przejdź wreszcie do meritum.
- Czyli tego jak ssssię ssstąd wydossstać. - dodał Tekloq.
Krasnolud uniósł dłonie pojednawczo i wycofał się z bezpośredniej bliskości wielkiego saurusa i czempiona Khorne'a.
- W czasie walki z tymi szczurzymi pomiotami trafiłem przez przypadek do komnaty w sercu tej Arki, gdzie leży wielki kryształ. Zapewne to rdzeń tej konstrukcji, który nosi ją na wodzie. W środku pulsuje czysty Chaos. Gdyby tak rozbić ten kamień, to...
- Skala zniszczenia byłaby nieobliczalna. - skonstatował oparty o ścianę i czyszczący skalpel doktor Isenhardt - Jednak pewnie strzegą go bardziej niż skwapliwie. A my jesteśmy jakby uwięzieni.
- Trzeba więc to zrobić w czasie, gdy cała uwaga tych w rzyć walonych elfów i dzikusów będzie zwrócona na coś ważkiego... - zaczął Khulmar. Tekloq w lot złapał o co chodzi.
- W czasie następnej walki... Reszta z nas będzie musiała znaleźć sposób. - stwierdził jaszczuroczłek.
Mokra męczarnia co niektórych nie potrwała długo, gdy boczne ściany fundamentów kompleksu rozerwały się, waląc do środka i zgniatając wszystko co jeszcze żywe. Ogromne bloki czarnego kamienia wraz z hektolitrami wody, wlały się do skaveńskich tuneli w przeciągu sekund zabijając setki a może tysiące szczurów. Dla klanu Eshin był to dzień czarny jak sam spaczeń.
Tytaniczna konstrukcja natomiast, uniesiona przez ożywiony przez Baelotha i jego demona rdzeń magiczny, w którym dzika energia Dhar pulsowała oślepiająco, oderwała się od dna sunąc w górę i w górę. W końcu, w kaskadzie wody większej niż przy wynurzeniu jakiegokolwiek morskiego lewiatana Czarna Arka wynurzyła się na powierzchnię, ociekając wodą i roztrzaskując korsarski okręt, który miał nieszczęście właśnie nad nią przepływać. Kilka innych okrętów wywróciła wywołana wynurzeniem fala.
Pałac Radosnego Zapomnienia znów zalśnił w słońcu po przeszło dwóch tysiącach lat na dnie.
***
Wobec szkód, jakie wyrządził ostatni, wybuchły z niewiadomego Baelothowi powodu atak Skavenów czterech wciąż żywych zawodników przeniesiono do nowej sali.
Była ona mniejsza niż poprzednia, na tyle że prycze i sprzęt ćwiczebny musiał mieścić się ledwie 20 stóp od grzejącego żelazo w swojej kuźni Krasnoluda Chaosu, lecz przynajmniej żaden posiadacz wielkiej kuszy nie łypał na nich z góry.
Baeloth Artysta znów pojawił się przed oczyma swych gladiatorów, tylko po to by oświadczyć z szelmowskim uśmiechem, że zawody będą kontynuowane oraz obwieścić kolejne pojedynki. Nie chodziło tylko o same walki Areny Śmierci, gdyż Gror oraz również przebywający z zawodnikami Sergei Kravinoff, zwany Kravenem Łowcą mieli zmierzyć się z dwójką rozszalałych demonów Pana Czaszek. I to wkrótce, wnioskując po ryku tłumu.
Półfinały
Walka piąta: Severin vs Isenhardt Kreber
Walka szósta: Tekloq Mówiący-Do-Wiatru vs Gror
Zebranych przy rozpisce nowych walk wojowników zagadnął głośnym chrząknięciem rdzawobrody Dawi Zharr, który przerwał pracę w kuźni. Khulmarr Czarne Kowadło - bo tak się zwał ów krasnolud Chaosu - rozglądając się czujnie, jakby białowłosy czarownik znów miałby się pojawić w pomieszczeniu, zaczął deliberacje o ucieczce. Miał już nawet plan.
- ...bo na pewno nie chcecie wszyscy wykitować w tej kupie zaklętych kamieni, nie ? Na Hashuta, oczywiście że nie! Stąd potrzeba ucieczki, skoro jest okazja. Baeloth będzie was rzucał raz za razem na arenę, a jak mu się znudzicie każe temu swojemu demonowi spalić was na pył albo przemienić w jakąś zaślinioną pokrakę, którą zabiją inni gladiatorzy. Wiem, widzę to po jego twarzy nawet za tą maską spokoju. Stracił zbyt wielu swoich niewolników i teraz gorączkuje go dalsze prowadzenie igrzysk. Pęknie lada moment a wtedy... Bogowie miejcie nas w opiece.
Severin uniósł rękę, wchodząc w słowo Khulmara.
- Dobrze, jednak może przejdź wreszcie do meritum.
- Czyli tego jak ssssię ssstąd wydossstać. - dodał Tekloq.
Krasnolud uniósł dłonie pojednawczo i wycofał się z bezpośredniej bliskości wielkiego saurusa i czempiona Khorne'a.
- W czasie walki z tymi szczurzymi pomiotami trafiłem przez przypadek do komnaty w sercu tej Arki, gdzie leży wielki kryształ. Zapewne to rdzeń tej konstrukcji, który nosi ją na wodzie. W środku pulsuje czysty Chaos. Gdyby tak rozbić ten kamień, to...
- Skala zniszczenia byłaby nieobliczalna. - skonstatował oparty o ścianę i czyszczący skalpel doktor Isenhardt - Jednak pewnie strzegą go bardziej niż skwapliwie. A my jesteśmy jakby uwięzieni.
- Trzeba więc to zrobić w czasie, gdy cała uwaga tych w rzyć walonych elfów i dzikusów będzie zwrócona na coś ważkiego... - zaczął Khulmar. Tekloq w lot złapał o co chodzi.
- W czasie następnej walki... Reszta z nas będzie musiała znaleźć sposób. - stwierdził jaszczuroczłek.
Walkę ze szczurami przerwały im nagłe wstrząs, nie wiadomo skąd. Skaveny uciekały w kąty sali i, który mógł, wskakiwał na wyżej położone miejsca. Wszechogarniający rumor i huk były odczuwalne w piersi. Gror i Tekloq spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wskoczyli na wyższe balkony, by dalej mordować przerażone szczury.
Kilka godzin później strażnicy przenieśli ich do nowych cel, jednak metraż był zdecydowanie mniejszy. Manekiny i drewniane stelaże maszyn do ćwiczeń mogły zająć się ogniem od pobliskiej kuźni. Baeloth najwyraźniej opanował już całkowicie sytuację, gdyż pokwapił się, by osobiście zapowiedzieć, iż turniej będzie kontynuowany.
Po jego odejściu mroczny krasnolud wszczął temat ucieczki, która teraz wydawała się być realna.
-Nie - odparł Gror, kiedy Khulmar zakończył swoje wywody.
-Co? - zapytali wszyscy, niemal jednocześnie.
-Nie. Mam przed sobą chyba najważniejszą walkę w swoim życiu i nie zamierzam z niej rezygnować.
-Rozumiem, że pragniesz krwi, jednak wszysssscy mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż śmierć na Arenie - powiedział skink.
-Nie schlebiajcie sobie. Nie będę walczył z wami, bynajmniej nie teraz, lecz z Nikishem. Wychodzę po tym Kislevicie, więc jeszcze chwilę możecie sobie snuć plany.
-Kretyn - skomentował Kreber.
-Może i kretyn. Na pewno szaleniec, jednak ja nie wstydzę się tego, kim jestem - odpowiedział Gror i poszedł ćwiczyć ciosy na manekinie.
Kilka godzin później strażnicy przenieśli ich do nowych cel, jednak metraż był zdecydowanie mniejszy. Manekiny i drewniane stelaże maszyn do ćwiczeń mogły zająć się ogniem od pobliskiej kuźni. Baeloth najwyraźniej opanował już całkowicie sytuację, gdyż pokwapił się, by osobiście zapowiedzieć, iż turniej będzie kontynuowany.
Po jego odejściu mroczny krasnolud wszczął temat ucieczki, która teraz wydawała się być realna.
-Nie - odparł Gror, kiedy Khulmar zakończył swoje wywody.
-Co? - zapytali wszyscy, niemal jednocześnie.
-Nie. Mam przed sobą chyba najważniejszą walkę w swoim życiu i nie zamierzam z niej rezygnować.
-Rozumiem, że pragniesz krwi, jednak wszysssscy mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż śmierć na Arenie - powiedział skink.
-Nie schlebiajcie sobie. Nie będę walczył z wami, bynajmniej nie teraz, lecz z Nikishem. Wychodzę po tym Kislevicie, więc jeszcze chwilę możecie sobie snuć plany.
-Kretyn - skomentował Kreber.
-Może i kretyn. Na pewno szaleniec, jednak ja nie wstydzę się tego, kim jestem - odpowiedział Gror i poszedł ćwiczyć ciosy na manekinie.
Ostatnio zmieniony 23 sie 2016, o 12:53 przez Gror, łącznie zmieniany 1 raz.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
Ledwo co wydostali się z zalewanych wodą tuneli i znów zostali uwięzieni. Przeniesiono ich do nowych cel a niedługo potem objawił im się organizator Areny szumnie nazywający siebie Artystą. Severin trochę się rozczarował widząc go ponownie. Cały czas miał nadzieję, że ten białowłosy długouch zginął gdzieś pod wodą razem ze szczurami ale byłoby to przecież zbyt piękne.
Zaraz po tym jak ukontentowany Baeloth zniknął uprzednio obwieszczając kontynuację zawodów i zapowiadając dodatkową walkę, w której miał uczestniczyć Gror, wszyscy skupili się wokół naznaczonego Chaosem krasnoluda. Brodacz uknuł plan ucieczki i aby go wykonać chciał się oczywiście posłużyć gladiatorami. Koncept był o tyle prosty co ryzykowny, mieli zniszczyć źródło mocy pływającej cytadeli w chwili gdy strażnicy zaaferowani będą pojedynkiem na Arenie.
Severin nie znał się na magii ani na jej prawidłach ale wydawało mu się, że skoro ten rdzeń utrzymuje całą pływającą fortecę na wodzie to jego zniszczenie spowoduje, że wszystko znów pójdzie na dno. Nie rozumiał jak wówczas mają się stąd wydostać, a jeśli nawet im się uda to w jaki sposób mieliby wrócić na ląd? Nie wiedzieli przecież nawet gdzie się znajdują, to mógł być zarówno środek Morza Szponów jak i samego oceanu. Póki co jednak nie wygłaszał głośno swoich wątpliwości. W gruncie rzeczy skoro ta zaklęta konstrukcja miała zostać zniszczona i pochłonięta przez wodę razem z całym plugastwem jakie się na niej znajdowało to może nie był to aż tak głupi plan.
Poza tym miał na głowie inne zmartwienia. Po tym jak pokazano im listę przyszłych pojedynków rycerz dowiedział się, że walczyć będzie z doktorem Kreberem. W ogóle mu się to nie podobało. Przecież tylko dzięki niemu wydostał się razem z Jeremim z zatapianych korytarzy i właściwie był dłużnikiem Isenhardta. To prawda, że doktor był potworem, krwiopijcą obdarzonym nieludzką szybkością, dysponującym ogromną siłą, ale rycerz miał wrażenie, że gdzieś wewnątrz jego spaczonej mrokiem duszy wciąż tli się iskra honorowego człowieka. Severin nie miał powodu by go zabijać, znacznie bardziej wolałby zmierzyć się z Grorem, którego mógłby uśmiercić ze spokojnym sumieniem. Zrozumiał już jednak, że te zawody nie mają nic wspólnego z rycerskimi turniejami, i że po prostu będzie musiał zabijać tych, których wytypuje przeklęty białowłosy elf.
Zaraz po tym jak ukontentowany Baeloth zniknął uprzednio obwieszczając kontynuację zawodów i zapowiadając dodatkową walkę, w której miał uczestniczyć Gror, wszyscy skupili się wokół naznaczonego Chaosem krasnoluda. Brodacz uknuł plan ucieczki i aby go wykonać chciał się oczywiście posłużyć gladiatorami. Koncept był o tyle prosty co ryzykowny, mieli zniszczyć źródło mocy pływającej cytadeli w chwili gdy strażnicy zaaferowani będą pojedynkiem na Arenie.
Severin nie znał się na magii ani na jej prawidłach ale wydawało mu się, że skoro ten rdzeń utrzymuje całą pływającą fortecę na wodzie to jego zniszczenie spowoduje, że wszystko znów pójdzie na dno. Nie rozumiał jak wówczas mają się stąd wydostać, a jeśli nawet im się uda to w jaki sposób mieliby wrócić na ląd? Nie wiedzieli przecież nawet gdzie się znajdują, to mógł być zarówno środek Morza Szponów jak i samego oceanu. Póki co jednak nie wygłaszał głośno swoich wątpliwości. W gruncie rzeczy skoro ta zaklęta konstrukcja miała zostać zniszczona i pochłonięta przez wodę razem z całym plugastwem jakie się na niej znajdowało to może nie był to aż tak głupi plan.
Poza tym miał na głowie inne zmartwienia. Po tym jak pokazano im listę przyszłych pojedynków rycerz dowiedział się, że walczyć będzie z doktorem Kreberem. W ogóle mu się to nie podobało. Przecież tylko dzięki niemu wydostał się razem z Jeremim z zatapianych korytarzy i właściwie był dłużnikiem Isenhardta. To prawda, że doktor był potworem, krwiopijcą obdarzonym nieludzką szybkością, dysponującym ogromną siłą, ale rycerz miał wrażenie, że gdzieś wewnątrz jego spaczonej mrokiem duszy wciąż tli się iskra honorowego człowieka. Severin nie miał powodu by go zabijać, znacznie bardziej wolałby zmierzyć się z Grorem, którego mógłby uśmiercić ze spokojnym sumieniem. Zrozumiał już jednak, że te zawody nie mają nic wspólnego z rycerskimi turniejami, i że po prostu będzie musiał zabijać tych, których wytypuje przeklęty białowłosy elf.
Głośne wiwaty słyszalne z areny wystarczyły, aby poznać zwycięzcę pierwszej walki. Kraven Łowca zszedł z placu boju zwycięski, jak zawsze.
Dłuższą chwilę później strażnicy przyszli po Norsmena. Poprowadzili go przez korytarz, szepcząc coś do między sobą w swej dziwnej mowie. Zatrzymali się pod zamkniętą jeszcze kratą, skąd mogli usłyszeć zapowiedź Baelotha:
-...ść, że ryzykuje życiem w walce z najlepszymi wojownikami tego świata w Arenie Śmierci, jego pragnienie krwi jest tak wielkie, że za chwilę stanie do walki ze swym dawnym towarzyszem, demonem!
Gror zaczął zgrzytać zębami ze wściekłości, jednak krata zaczęła się unosić i przypomniał sobie, dlaczego wychodzi teraz przed publikę.
-Na środku areny są dwa magiczne symbole. Musisz stanąć na jednym, resztą zajmie się mistrz Baeloth - wyjaśnił jeden ze strażników.
-Oto on! Krwawy Tytan Gror! - zawołał Artysta, kiedy wojownik postawił stopę w koloseum.
Norsmen dał się ponieść chwili lub świadomość, że zaraz spełni jedno ze swych marzeń, zamieszała mu w głowie, jednak niezależnie od powodu uniósł topory w górę i zaryczał na całe gardło. Tłum odpowiedział rytmicznym skandowaniem jego imienia.
Zgodnie z poleceniem stanął na jednym z symboli naznaczonych jakimś czarnym piaskiem.
***
Tłum skanduje moje imię, nie sądziłem, że kiedykolwiek stanę się popularny. Mam mętlik w głowie, w uszach szumią krew i wrzaski Nikisha wytłumione do szeptu zaklęciem czarnoksiężnika. Nie przepadam za magią, ale kiedy jest potrzebna, okazuje się niesamowicie przydatna. Stając w kręgu, w mojej głowie zaczyna się kotłowanina. Setki dźwięków i obrazów zalewają moje zmysły, aż się rzygać chce od tego wszystkiego.
Czarny piasek zaczyna się palić zmieniającym kolory ogniem, jednak płomienie nie ranią mnie, tylko parzą jak rozgrzane żelazo. Ogarniają całe moje ciało i wrzaski tego cholernego demona przechodzą w jeden rozpaczliwy krzyk. Moja zbroja zaczyna się pocić jakąś czarno-czerwoną breją, która pełznie w stronę drugiego symbolu, gdzie zaczyna łączyć się jeden wielki, ohydny kawał nie-wiadomo-czego. Breja porusza się, z początku niemrawo, ale z każdą chwilą podnosi się i nabiera kształtu i masy. Rozrasta się coraz bardziej i przestaje, kiedy przewyższa mnie o dwie głowy. Uśmiech sam pełznie mi na twarz, kiedy myślę, jak wiele krwi z niego utoczę.
Chwilę to trwało, ale wreszcie ujrzałem jego prawdziwe lub stworzone tylko do walki oblicze, cholera wie, o co chodzi z tymi demonami. Gigantyczny czarny wilk o czerwonych ślepiach i pasach wzdłuż całego ciała, wyglądającego jak zrobione z dymu. Dałbym się nabrać, gdyby nie jego paskudny oddech. Nie wiem, czy z pyska kapie mu czerwona ślina czy krew.
-Mówiłem, że znajdę sposób - mam nadzieję, że da się nabrać.
Dał. Atakuje mnie prawym pazurem z ogłuszającym rykiem. Ledwie wykonuję unik i odpowiadam stalowym toporem po drugiej łapie, lecz mój cios również chybia. Kurwa. Nikish rzuca się na mnie z rozwartą paszczą, w której mógłbym się zmieścić z łatwością, jednak jego zęby przecięły powietrze. Nurkuję pod nim udanym skokiem i, wychodząc spod jego cielska, tnę po brzuchu. Mój topór natrafia na mocny opór, no kurwa! Zwiększam odległość, by mieć czas i miejsce na solidne zamachy, jednak Nikish doskakuje do mnie z nienaturalną szybkością.
Walić to.
Wykorzystuję jego rozpęd, dzięki czemu przebijam mu prawe oko nadziakiem, co wywołało kolejny ogłuszający ryk. Znów uczę się latać, kiedy, nie mogąc uniknąć ciosu łapą, zostaję wyrzucony metry dalej. Ból jest potworny, nie potrafię odróżnić bólu w kichach od połamanych kości. Zalewa mnie gniew, oczy zachodzą mi czerwoną mgłą.
-Gror!!! - wydobywa się z mojego gardła i na chwilę tracę przytomność.
***
Upadek był fatalny, czego widownia nie omieszkała głośno wygwizdać. Jednak Norsmen podniósł się i tylko solidny pancerz utrzymywał jego kości na miejscu. Nikish znów zaszarżował, jednak tym razem ostrożniej, co w cale mu nie pomogło. Człowiek i demon zwarli się przerażającym starciu. Topory przeciw pazurom, kły przeciwko zębom, demoniczna aura przeciw demonicznej stali. Gror utrzymywał się w stanie zdolnym do walki dzięki mocy czerwonego topora i mogłoby się wydawać, że zyskuję przewagę, jednak każdy cios demona ranił dotkliwie. Wreszcie Nikish schwytał przeciwnika w paszczę i rzucił nim na przeciwległy koniec areny.
-Nawet nie żałuję, że to zrobię - odezwał się demon.
Szok na tyle silny, że Norsmen odzyskał panowanie nad sobą. Ból rozlał się po jego ciele bez litości.
-Wreszcie przemówiłeś, pokrako - Gror starał się udawać, że nie jest poważnie ranny, jednak nie udawało mu się to.
-Zniszczyłeś to, nad czym pracowałem tyle lat. Gdybym pożarł dość twojego durnego gniewu, mógłbym wreszcie pożreć twoją duszę. Ale ty musiałeś wszystko zepsuć - demon kroczył, to w lewo, to w prawo, zbliżając się powoli.
Właśnie, gadaj, ciągnij monolog - myślał Sarls.
-Musiałeś mieć przebłysk intelektu, bo nawet największym głupcom się zdarza. Musiałeś przezwyciężyć nienawiść do magii, którą ci wpajałem. Musiałeś wszystko zepsuć, ty...
-Musiałeś, musiałeś, musiałeś...! Kurwa, używaj też innych słów! Moja dupa bywa bardziej elokwentna!
Rozwścieczony do granic możliwości Nikish wyskoczył w górę, chcąc zmiażdżyć przeciwnika swoim ciałem, jednak, kiedy opadał, zauważył, że Gror, choć z trudem, stoi na nogach i bierze potężny zamach. Stalowy topór przeciął powietrze z prędkością wystrzelonej strzały. Ostrze zagłębiło się w czarnym pysku aż po nasadę nosa, pozbawiając demona części rozpędu. Wylądował metr od swojego przeciwnika, a ten z rykiem furii zaszarżował, wbijając nadziak czerwonego topora w bok, tam, gdzie powinno znajdować się serce.
Nikish nagle zniknął, zostawiając po sobie tylko delikatną chmurę popiołów. Stalowy oręż upadł, przerywając momentalnie powstałą nagle ciszę.
Gror podniósł swoją broń i ponownie zaryczał, unosząc ręce. Publika wybuchła krzykiem i wiwatami, wkrótce w całym koloseum rozbrzmiewały tylko dwa skandowane słowa. Krwawy Tytan.
[Pomyślałem, że będzie ciekawie, jeśli część walki opiszę z perspektywy pierwszej osoby]
Dłuższą chwilę później strażnicy przyszli po Norsmena. Poprowadzili go przez korytarz, szepcząc coś do między sobą w swej dziwnej mowie. Zatrzymali się pod zamkniętą jeszcze kratą, skąd mogli usłyszeć zapowiedź Baelotha:
-...ść, że ryzykuje życiem w walce z najlepszymi wojownikami tego świata w Arenie Śmierci, jego pragnienie krwi jest tak wielkie, że za chwilę stanie do walki ze swym dawnym towarzyszem, demonem!
Gror zaczął zgrzytać zębami ze wściekłości, jednak krata zaczęła się unosić i przypomniał sobie, dlaczego wychodzi teraz przed publikę.
-Na środku areny są dwa magiczne symbole. Musisz stanąć na jednym, resztą zajmie się mistrz Baeloth - wyjaśnił jeden ze strażników.
-Oto on! Krwawy Tytan Gror! - zawołał Artysta, kiedy wojownik postawił stopę w koloseum.
Norsmen dał się ponieść chwili lub świadomość, że zaraz spełni jedno ze swych marzeń, zamieszała mu w głowie, jednak niezależnie od powodu uniósł topory w górę i zaryczał na całe gardło. Tłum odpowiedział rytmicznym skandowaniem jego imienia.
Zgodnie z poleceniem stanął na jednym z symboli naznaczonych jakimś czarnym piaskiem.
***
Tłum skanduje moje imię, nie sądziłem, że kiedykolwiek stanę się popularny. Mam mętlik w głowie, w uszach szumią krew i wrzaski Nikisha wytłumione do szeptu zaklęciem czarnoksiężnika. Nie przepadam za magią, ale kiedy jest potrzebna, okazuje się niesamowicie przydatna. Stając w kręgu, w mojej głowie zaczyna się kotłowanina. Setki dźwięków i obrazów zalewają moje zmysły, aż się rzygać chce od tego wszystkiego.
Czarny piasek zaczyna się palić zmieniającym kolory ogniem, jednak płomienie nie ranią mnie, tylko parzą jak rozgrzane żelazo. Ogarniają całe moje ciało i wrzaski tego cholernego demona przechodzą w jeden rozpaczliwy krzyk. Moja zbroja zaczyna się pocić jakąś czarno-czerwoną breją, która pełznie w stronę drugiego symbolu, gdzie zaczyna łączyć się jeden wielki, ohydny kawał nie-wiadomo-czego. Breja porusza się, z początku niemrawo, ale z każdą chwilą podnosi się i nabiera kształtu i masy. Rozrasta się coraz bardziej i przestaje, kiedy przewyższa mnie o dwie głowy. Uśmiech sam pełznie mi na twarz, kiedy myślę, jak wiele krwi z niego utoczę.
Chwilę to trwało, ale wreszcie ujrzałem jego prawdziwe lub stworzone tylko do walki oblicze, cholera wie, o co chodzi z tymi demonami. Gigantyczny czarny wilk o czerwonych ślepiach i pasach wzdłuż całego ciała, wyglądającego jak zrobione z dymu. Dałbym się nabrać, gdyby nie jego paskudny oddech. Nie wiem, czy z pyska kapie mu czerwona ślina czy krew.
-Mówiłem, że znajdę sposób - mam nadzieję, że da się nabrać.
Dał. Atakuje mnie prawym pazurem z ogłuszającym rykiem. Ledwie wykonuję unik i odpowiadam stalowym toporem po drugiej łapie, lecz mój cios również chybia. Kurwa. Nikish rzuca się na mnie z rozwartą paszczą, w której mógłbym się zmieścić z łatwością, jednak jego zęby przecięły powietrze. Nurkuję pod nim udanym skokiem i, wychodząc spod jego cielska, tnę po brzuchu. Mój topór natrafia na mocny opór, no kurwa! Zwiększam odległość, by mieć czas i miejsce na solidne zamachy, jednak Nikish doskakuje do mnie z nienaturalną szybkością.
Walić to.
Wykorzystuję jego rozpęd, dzięki czemu przebijam mu prawe oko nadziakiem, co wywołało kolejny ogłuszający ryk. Znów uczę się latać, kiedy, nie mogąc uniknąć ciosu łapą, zostaję wyrzucony metry dalej. Ból jest potworny, nie potrafię odróżnić bólu w kichach od połamanych kości. Zalewa mnie gniew, oczy zachodzą mi czerwoną mgłą.
-Gror!!! - wydobywa się z mojego gardła i na chwilę tracę przytomność.
***
Upadek był fatalny, czego widownia nie omieszkała głośno wygwizdać. Jednak Norsmen podniósł się i tylko solidny pancerz utrzymywał jego kości na miejscu. Nikish znów zaszarżował, jednak tym razem ostrożniej, co w cale mu nie pomogło. Człowiek i demon zwarli się przerażającym starciu. Topory przeciw pazurom, kły przeciwko zębom, demoniczna aura przeciw demonicznej stali. Gror utrzymywał się w stanie zdolnym do walki dzięki mocy czerwonego topora i mogłoby się wydawać, że zyskuję przewagę, jednak każdy cios demona ranił dotkliwie. Wreszcie Nikish schwytał przeciwnika w paszczę i rzucił nim na przeciwległy koniec areny.
-Nawet nie żałuję, że to zrobię - odezwał się demon.
Szok na tyle silny, że Norsmen odzyskał panowanie nad sobą. Ból rozlał się po jego ciele bez litości.
-Wreszcie przemówiłeś, pokrako - Gror starał się udawać, że nie jest poważnie ranny, jednak nie udawało mu się to.
-Zniszczyłeś to, nad czym pracowałem tyle lat. Gdybym pożarł dość twojego durnego gniewu, mógłbym wreszcie pożreć twoją duszę. Ale ty musiałeś wszystko zepsuć - demon kroczył, to w lewo, to w prawo, zbliżając się powoli.
Właśnie, gadaj, ciągnij monolog - myślał Sarls.
-Musiałeś mieć przebłysk intelektu, bo nawet największym głupcom się zdarza. Musiałeś przezwyciężyć nienawiść do magii, którą ci wpajałem. Musiałeś wszystko zepsuć, ty...
-Musiałeś, musiałeś, musiałeś...! Kurwa, używaj też innych słów! Moja dupa bywa bardziej elokwentna!
Rozwścieczony do granic możliwości Nikish wyskoczył w górę, chcąc zmiażdżyć przeciwnika swoim ciałem, jednak, kiedy opadał, zauważył, że Gror, choć z trudem, stoi na nogach i bierze potężny zamach. Stalowy topór przeciął powietrze z prędkością wystrzelonej strzały. Ostrze zagłębiło się w czarnym pysku aż po nasadę nosa, pozbawiając demona części rozpędu. Wylądował metr od swojego przeciwnika, a ten z rykiem furii zaszarżował, wbijając nadziak czerwonego topora w bok, tam, gdzie powinno znajdować się serce.
Nikish nagle zniknął, zostawiając po sobie tylko delikatną chmurę popiołów. Stalowy oręż upadł, przerywając momentalnie powstałą nagle ciszę.
Gror podniósł swoją broń i ponownie zaryczał, unosząc ręce. Publika wybuchła krzykiem i wiwatami, wkrótce w całym koloseum rozbrzmiewały tylko dwa skandowane słowa. Krwawy Tytan.
[Pomyślałem, że będzie ciekawie, jeśli część walki opiszę z perspektywy pierwszej osoby]
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
[Wróciłem! Prosto z południa, gdzie zbierałem czaszki dla Tronu Czaszek! ]
Walcząc w cisnych korytarzach, przytłoczony liczebną przewagą skink walczył na niekorzystnych warunkach. Jego puklerz dzielnie znosił ciosy, jego dziryt szybko pozbawiał życia kolejne skaveny, lecz to było za mało. Wykorzystał więc jeszcze jeden atut, jakim dysponował. Umiejętność obserwacji otoczenia i podzielność uwagi. Tekloq cofnął się niebezpiecznie blisko Grora, który w szale nie patrzył czy rąbie swego czy obcego. Było to jak pchanie się pod ostrza machiny do mielenia mięsa. A jednak skink wlazł pomiędzy wirujące topory, zręcznie unikając ich ostrzy. Skaveni byli ćwiartowani przez czerwony walec pancernego wybrańca, a mały łowca wyłapywał mniejsze grupki przerzedzonych już szeregów.
Wtem kamienne mury zadrżały niebezpiecznie. Tekloq miał złe przeczucia. Spojrzał na Grora, który wyrwał łeb ostatniemu z klanbraci i pokręcił głową. Coś się działo na niższych kondygnacjach, coś niedobrego. Nie czekając na to, co postanowi Sarls, skink puścił się korytarzami biegiem.
Mijając, ujrzał, jak na wyższych piętrach, mimo strat, Druchii odzyskują kontrolę, masakrując ostatnie szczury, które bezskutecznie próbowały ratować się ucieczką. Tekloq minął ich linie, biegnąc praktycznie na oślep. Jedynym jego przewodnikiem były drgania. Krążył jednak po labiryncie korytarzy, a one raz słabły, a raz przybierały na sile. W końcu jednak wibracje potęgowały się w postępie geometrycznym, a z dala słyszeć było można huk wody. Wtedy to skink zrozumiał co się dzieje. Morze pochłania podziemne korytarze i niższe piętra. Elfy zaciekle broniły wodoszczelnej grodzi, zasypując skaveny gradem bełtów. Ryk kipieli przybierał na sile, już z daleka widac było białe bałwany wdzierające się do korytarzy. Tuż przed zatrzaśnięciem wrót Kreber, Severin i Jeremi wpadli do bezpiecznej strefy, dwaj mężczyźni dyszeli ciężko. Cała trójka, elfy, wszyscy oni odczuli ulgę, gdyż woda z hukiem uderzyła o zatrzaśniętą gródź, zaś oni byli już bezpieczni. Wszyscy, prócz Tekloqa.
Momoa został po drugiej stronie...
***
Przeniesoni ich do nowych cel i szybko powiadomiono o kolejnych walkach. Igrzyska miały trwać. Co jednak ważniejsze, znajdowali się nie w podwodnym lochu, a na Czarnej Arce. Skink znał tego rodzaju konstrukcje. Brał udział w zniszczeniu innej jednostki tego typu- Cienistych Potoków. Teraz, gdy znajdowali się na powierzchni, pojawiła się szansa na ucieczkę.
Plan był nieskomplikowany, lecz trudny w realizacji. Z drugiej strony z dwójki, która akurat nie walczyła, to on miał możliwość infiltracji komnaty z kryształem zasilającym. Co jednak dalej? Zwyczajnie brakowało mu siły, by roztrzaskać kryształ jeśli jego rozmiary były tak duże jak te na Cienistych Potokach. Wtedy unieszkodliwiono go z brzegu, za pomocą magii, a pływająca twierdza osiadła na mieliźnie. Teraz? Musiał przemyśleć sprawę. Pora rozmówić się z tajemniczym setnikem.
Walcząc w cisnych korytarzach, przytłoczony liczebną przewagą skink walczył na niekorzystnych warunkach. Jego puklerz dzielnie znosił ciosy, jego dziryt szybko pozbawiał życia kolejne skaveny, lecz to było za mało. Wykorzystał więc jeszcze jeden atut, jakim dysponował. Umiejętność obserwacji otoczenia i podzielność uwagi. Tekloq cofnął się niebezpiecznie blisko Grora, który w szale nie patrzył czy rąbie swego czy obcego. Było to jak pchanie się pod ostrza machiny do mielenia mięsa. A jednak skink wlazł pomiędzy wirujące topory, zręcznie unikając ich ostrzy. Skaveni byli ćwiartowani przez czerwony walec pancernego wybrańca, a mały łowca wyłapywał mniejsze grupki przerzedzonych już szeregów.
Wtem kamienne mury zadrżały niebezpiecznie. Tekloq miał złe przeczucia. Spojrzał na Grora, który wyrwał łeb ostatniemu z klanbraci i pokręcił głową. Coś się działo na niższych kondygnacjach, coś niedobrego. Nie czekając na to, co postanowi Sarls, skink puścił się korytarzami biegiem.
Mijając, ujrzał, jak na wyższych piętrach, mimo strat, Druchii odzyskują kontrolę, masakrując ostatnie szczury, które bezskutecznie próbowały ratować się ucieczką. Tekloq minął ich linie, biegnąc praktycznie na oślep. Jedynym jego przewodnikiem były drgania. Krążył jednak po labiryncie korytarzy, a one raz słabły, a raz przybierały na sile. W końcu jednak wibracje potęgowały się w postępie geometrycznym, a z dala słyszeć było można huk wody. Wtedy to skink zrozumiał co się dzieje. Morze pochłania podziemne korytarze i niższe piętra. Elfy zaciekle broniły wodoszczelnej grodzi, zasypując skaveny gradem bełtów. Ryk kipieli przybierał na sile, już z daleka widac było białe bałwany wdzierające się do korytarzy. Tuż przed zatrzaśnięciem wrót Kreber, Severin i Jeremi wpadli do bezpiecznej strefy, dwaj mężczyźni dyszeli ciężko. Cała trójka, elfy, wszyscy oni odczuli ulgę, gdyż woda z hukiem uderzyła o zatrzaśniętą gródź, zaś oni byli już bezpieczni. Wszyscy, prócz Tekloqa.
Momoa został po drugiej stronie...
***
Przeniesoni ich do nowych cel i szybko powiadomiono o kolejnych walkach. Igrzyska miały trwać. Co jednak ważniejsze, znajdowali się nie w podwodnym lochu, a na Czarnej Arce. Skink znał tego rodzaju konstrukcje. Brał udział w zniszczeniu innej jednostki tego typu- Cienistych Potoków. Teraz, gdy znajdowali się na powierzchni, pojawiła się szansa na ucieczkę.
Plan był nieskomplikowany, lecz trudny w realizacji. Z drugiej strony z dwójki, która akurat nie walczyła, to on miał możliwość infiltracji komnaty z kryształem zasilającym. Co jednak dalej? Zwyczajnie brakowało mu siły, by roztrzaskać kryształ jeśli jego rozmiary były tak duże jak te na Cienistych Potokach. Wtedy unieszkodliwiono go z brzegu, za pomocą magii, a pływająca twierdza osiadła na mieliźnie. Teraz? Musiał przemyśleć sprawę. Pora rozmówić się z tajemniczym setnikem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Korytarze Czarnej Arki zdawały się ciągnąć milami, lecz łatwo było pozostać dzięki temu niezauważonym. Elfy bez wsparcia skavenów nie były w stanie obsadzić pływającej fortecy choć w połowie, toteż Tekloq miał niemal czyste pole do podróży. Trzymając się z dala od kluczowych miejsc i korytarzy ich łączących mógł w ten sposób dotrzeć naprawdę w wiele miejsc. Nie miejsca jednak go interesowały, a osoba. A ta mogła być wszędzie.
Kamień wciąż śmierdział jeszcze szczurami i krwią, choć sól nieco już to zagłuszała. Skink wybierał co suchsze korytarze, rozumując, że jako oficer, tajemniczy stenik nie będzie zapuszczał się w zatęchłe lochy nawet w największej potrzebie. Trzeba było się przyczaić i czekać.
Szczęśliwie, los oszczędził mu długich godzin oczekiwania. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, skink dał się zauważyć elfowi.
Setnjk przystanął zaraz, mierząc go wzrokiem, swoistą mieszanką lekkiego zaskoczenia i niepokoju. Rozejrzał się sam, po czym obrzucił małego gada pytającym spojrzeniem.
- Pora na wyjassssśnienia, cho- oznajmił Tekloq. Setnik westchnął, twarz jego jednak trwała w niemiłym zacięciu.
- Wiele ryzykujesz, wymykając się w ten sposób. Ucieczka...
- ...dokona się wkrótce. Musssisz nam pomóc.
- Wam?- zdziwił się elf- Słyszałem, że twój przyjaciel nie dał rady na czas powrócić z tuneli...
Setnik spodziewał się jakiejś reakcji, lecz takowej nie zauważył.
- Podczassss kolejnego pojedynku, wymknę się, by dotrzeć do kryształy zassssilającego.
- Chcesz go zniszczyć? Nie dasz rady. By skupić moc magiczną zdolną dźwignąć całą Arkę, potrzeba wielki minerał. Fizycznie jesteś zbyt słaby, by tego dokonać. Może ten barnarzyńca, gladiator ci pomoże.
- On nie che wsssspółpracować- odparł skink, obnażając zęby- Ale nie niepokój się cho, znajdę sssssposób.
- W porządku- skinął głową setnik- Zdradzę ci jak dostać się do sali zasilania, odciągnę też część straży. Co prawda mam inne rozkazy, lecz w razie niemożności ich wykonania miałem zalać tę przeklętą fortecę...
- Kim jesteś, itza'ka'khanx?- spytał Tekloq.
- Kimś, kto chce pomóc. A teraz słuchaj mnie uważnie, na wypadek, gdyby któryś z nas wpadł lub zginął. Orli okręt "Maelk" czeka na wezwanie. Gdy już stąd uciekniesz, spróbuj go odnaleźć. Jeśli wciąż szukasz Arkhana, pytaj o ekspedycję Elthariona.
- Dlaczego? Dlaczego mi pomagasz?
- Księżniczka, Wszechdziecko została uprowadzona przez Manfreda von Carsteina. Nasi szpiedzy zdołali ustalić jej lokalizację. Jest w tym samym miejscu, co twój cel. Eltharion to wielki wojownik,ale... potrzebny jest tu każdy mag i wojownik, bez jednoczesnego osłabiania granic. Malekhit coś szykuje. Podniesienie dawno zatopionej Arki jest tylko początkiem.
Odwrócił się nagle, jakby coś usłyszał. Twarz miał zaniepokojoną.
- Idź już- dodał- Muszę wracać, ty również.
Tekloq przytaknął, odchodząc w cień. Niedługo po tym, jak wrócił do cel, przyszedł nadzorca, by wezwać pierwszą parę półfinałów do walki.
Skink wpierw musiał pomówić z Kravinoffem.
Kamień wciąż śmierdział jeszcze szczurami i krwią, choć sól nieco już to zagłuszała. Skink wybierał co suchsze korytarze, rozumując, że jako oficer, tajemniczy stenik nie będzie zapuszczał się w zatęchłe lochy nawet w największej potrzebie. Trzeba było się przyczaić i czekać.
Szczęśliwie, los oszczędził mu długich godzin oczekiwania. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, skink dał się zauważyć elfowi.
Setnjk przystanął zaraz, mierząc go wzrokiem, swoistą mieszanką lekkiego zaskoczenia i niepokoju. Rozejrzał się sam, po czym obrzucił małego gada pytającym spojrzeniem.
- Pora na wyjassssśnienia, cho- oznajmił Tekloq. Setnik westchnął, twarz jego jednak trwała w niemiłym zacięciu.
- Wiele ryzykujesz, wymykając się w ten sposób. Ucieczka...
- ...dokona się wkrótce. Musssisz nam pomóc.
- Wam?- zdziwił się elf- Słyszałem, że twój przyjaciel nie dał rady na czas powrócić z tuneli...
Setnik spodziewał się jakiejś reakcji, lecz takowej nie zauważył.
- Podczassss kolejnego pojedynku, wymknę się, by dotrzeć do kryształy zassssilającego.
- Chcesz go zniszczyć? Nie dasz rady. By skupić moc magiczną zdolną dźwignąć całą Arkę, potrzeba wielki minerał. Fizycznie jesteś zbyt słaby, by tego dokonać. Może ten barnarzyńca, gladiator ci pomoże.
- On nie che wsssspółpracować- odparł skink, obnażając zęby- Ale nie niepokój się cho, znajdę sssssposób.
- W porządku- skinął głową setnik- Zdradzę ci jak dostać się do sali zasilania, odciągnę też część straży. Co prawda mam inne rozkazy, lecz w razie niemożności ich wykonania miałem zalać tę przeklętą fortecę...
- Kim jesteś, itza'ka'khanx?- spytał Tekloq.
- Kimś, kto chce pomóc. A teraz słuchaj mnie uważnie, na wypadek, gdyby któryś z nas wpadł lub zginął. Orli okręt "Maelk" czeka na wezwanie. Gdy już stąd uciekniesz, spróbuj go odnaleźć. Jeśli wciąż szukasz Arkhana, pytaj o ekspedycję Elthariona.
- Dlaczego? Dlaczego mi pomagasz?
- Księżniczka, Wszechdziecko została uprowadzona przez Manfreda von Carsteina. Nasi szpiedzy zdołali ustalić jej lokalizację. Jest w tym samym miejscu, co twój cel. Eltharion to wielki wojownik,ale... potrzebny jest tu każdy mag i wojownik, bez jednoczesnego osłabiania granic. Malekhit coś szykuje. Podniesienie dawno zatopionej Arki jest tylko początkiem.
Odwrócił się nagle, jakby coś usłyszał. Twarz miał zaniepokojoną.
- Idź już- dodał- Muszę wracać, ty również.
Tekloq przytaknął, odchodząc w cień. Niedługo po tym, jak wrócił do cel, przyszedł nadzorca, by wezwać pierwszą parę półfinałów do walki.
Skink wpierw musiał pomówić z Kravinoffem.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
[Hmmm... czyli niszczenie rdzenia ma się odbyć podczas walki Severina z doktorkiem? Bo myślałem, że ma to być podczas nadprogramowej walki Grora i można już coś kombinować. Ale jak tak to też dobrze, niech no tylko załatwię Krebera ]