ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
Re: ARENA ŚMIERCI nr 38 - Czarna Otchłań
W korytarzu za opadającymi już kratami czekał Baeloth z niewolnikiem u boku. Gror głośno sapiąc, z twarzą zalaną potem, wyciągnął czerwony topór i zagłębił ostrze w czaszce nieszczęśnika. Rany zaczęły się leczyć.
-Gratuluję zwycięstwa - rzekł Artysta, niewzruszenie patrząc na Norsmena smarującego się krwią.
-Nie wygrałem - odparł wściekle.
-Przecież demon przepadł. Nie rozumiem.
-Widzisz tam truchło? - wskazał palcem przez kraty na arenę. - Ja nie. Dopóki nie zobaczę jego zwłok, będzie żywy.
-Niestety żyjemy w tej smutnej rzeczywistości, Krwawy Tytanie.
-Lubię to miano. Jest... Yyy... - skrzywił się, jakby szukając odpowiedniego słowa. - Pasuje mi!
-Istotnie. Nie muszę chyba dodawać, że tłum cię uwielbia? Jesteś konkurencją dla Kravena i obaj możemy coś z tego wyciągnąć.
-Daruj sobie - odparł Gror, strzelając stawami i dobywając broń.
-Zanim zrobisz coś niewłaściwego... - zaczął Baeloth, ale Norsmen już go wyminął.
-Wskaż mi drogę do serca wyspy.
-Słucham? - czarnoksiężnik szczerze się zdumiał i z trudem się opanował.
-Serce, mózg, kręgosłup... No, to miejsce, gdzie pulsuje magia i wyspa dzięki temu pływa.
-Skąd wiesz o Rdzeniu?
-Krasnolud nam powiedział. Chce uciec i namówił kilku do współpracy.
-To skarlały pasożyt! Już ja mu urządzę ucieczkę! Wokół słupa z przybitymi do niego jelitami! - Artysta najwyraźniej osiągnął swój limit nerwowych sytuacji na dzisiaj, gdyż nie zdołał powstrzymać krzyku, szybko jednak odzyskał rezon.
-Wskaż mi drogę do Rdzenia albo wszyscy będziemy płynąć wpław do brzegu. Albo na dno, zależy jak szybko ta forteca będzie tonąć.
-Co chcesz zrobić?
-Zaczekać na swojego przeciwnika - odpowiedział i ruszył przed siebie powolnym krokiem. - Do następnej walki została godzina, tyle masz czasu, żeby zabezpieczyć Rdzeń. Ja stoczę tam mój pojedynek z Teqlokiem.
-Dlaczego mi pomagasz?
-Nie pomagam tobie tylko sobie. Mam powody, żeby utrzymać to magiczne ustrojstwo w całości i niech to ci wystarczy.
-Czekaj - Baeloth wypowiedział zaklęcie. - Tak będzie szybciej.
Gror nagle znalazł się w sali z ogromnym kryształem, pulsujący mocą, światłem i ciepłem.
-Gratuluję zwycięstwa - rzekł Artysta, niewzruszenie patrząc na Norsmena smarującego się krwią.
-Nie wygrałem - odparł wściekle.
-Przecież demon przepadł. Nie rozumiem.
-Widzisz tam truchło? - wskazał palcem przez kraty na arenę. - Ja nie. Dopóki nie zobaczę jego zwłok, będzie żywy.
-Niestety żyjemy w tej smutnej rzeczywistości, Krwawy Tytanie.
-Lubię to miano. Jest... Yyy... - skrzywił się, jakby szukając odpowiedniego słowa. - Pasuje mi!
-Istotnie. Nie muszę chyba dodawać, że tłum cię uwielbia? Jesteś konkurencją dla Kravena i obaj możemy coś z tego wyciągnąć.
-Daruj sobie - odparł Gror, strzelając stawami i dobywając broń.
-Zanim zrobisz coś niewłaściwego... - zaczął Baeloth, ale Norsmen już go wyminął.
-Wskaż mi drogę do serca wyspy.
-Słucham? - czarnoksiężnik szczerze się zdumiał i z trudem się opanował.
-Serce, mózg, kręgosłup... No, to miejsce, gdzie pulsuje magia i wyspa dzięki temu pływa.
-Skąd wiesz o Rdzeniu?
-Krasnolud nam powiedział. Chce uciec i namówił kilku do współpracy.
-To skarlały pasożyt! Już ja mu urządzę ucieczkę! Wokół słupa z przybitymi do niego jelitami! - Artysta najwyraźniej osiągnął swój limit nerwowych sytuacji na dzisiaj, gdyż nie zdołał powstrzymać krzyku, szybko jednak odzyskał rezon.
-Wskaż mi drogę do Rdzenia albo wszyscy będziemy płynąć wpław do brzegu. Albo na dno, zależy jak szybko ta forteca będzie tonąć.
-Co chcesz zrobić?
-Zaczekać na swojego przeciwnika - odpowiedział i ruszył przed siebie powolnym krokiem. - Do następnej walki została godzina, tyle masz czasu, żeby zabezpieczyć Rdzeń. Ja stoczę tam mój pojedynek z Teqlokiem.
-Dlaczego mi pomagasz?
-Nie pomagam tobie tylko sobie. Mam powody, żeby utrzymać to magiczne ustrojstwo w całości i niech to ci wystarczy.
-Czekaj - Baeloth wypowiedział zaklęcie. - Tak będzie szybciej.
Gror nagle znalazł się w sali z ogromnym kryształem, pulsujący mocą, światłem i ciepłem.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
Rycerz nie oglądał dodatkowej walki Grora i Kravena Łowcy. Siedział samotnie na pryczy w swojej celi i powoli ostrzył klingę Oprawcy. Nie żeby było to potrzebne bo jeszcze tego samego dnia odebrał naostrzony miecz z kuźni Khulmarra Czarne Kowadło. Ostrzenie broni po prostu go uspokajało. Mógł wówczas pozwolić myślom płynąć i poukładać sobie wszystko we łbie.
A sporo było ostatnio do układania. Przypomniał sobie swój pojedynek z Lauriel, podczas którego wydarzyło się wiele nieprzewidywalnych zjawisk. Zastanawiał się czy wszystko to nie było związane z tym świństwem Jeremiego, które zaaplikował sobie przed walką. Bo czy to możliwe, że Pani wciąż nad nim czuwa? Przed oczami wciąż miał strzałę elfki zastygłą w powietrzu tuż przed tym jak trafić miała w cel. Czy to się działo naprawdę, czy był to jedynie wytwór jego otępiałego stymulantem umysłu?
A wizja, której doświadczył tuż po walce? Wcześniej nie było czasu się nad tym zastanawiać i dopiero teraz wszystko sobie przypomniał. Zamarł w bezruchu czując jak plecach przebiega mu zimny dreszcz. Pamiętał ciemny las, zjawy i zgniłe jezioro. Pamiętał blask bogini, jej głos i jej słowa. Wszystko było tak rzeczywiste... Czy zatem naprawdę został wybrany by przeciwstawić się złu jakie wisiało nad krwawą Areną Śmierci? Czy może liczyć na pomoc Pani w kolejnej walce?
Niechybnie boska pomoc by mu się przydała. Pojedynek, który zaraz będzie musiał odbyć będzie ciężki i krwawy, tego był pewien już teraz. Ponadludzka siła i szybkość Isenhardta była poważnym wyzwaniem, a do tego dochodziła jeszcze jedna umiejętność wampira, która działała na niekorzyść rycerza. A właściwie był to cały zbiór umiejętności. Kreber był doktorem. Świetnie znał zatem ludzkie ciało i jego czułe punkty. Bez wątpienia wiedział gdzie uderzyć by natychmiast uśmiercić przeciwnika albo sprawić, żeby ten powoli wykrwawił się na śmierć. Żeby tego było mało Severin wciąż nie czuł się najlepiej. Rany zadane mu przez elfkę porządnie zaszył i opatrzył mu Jeremi dopiero po karkołomnej ucieczce przed wodą zatapiającą dolne korytarze.
Sięgnął po stojącą na blacie stolika flaszkę z czerwonym płynem, jaką wręczyła mu na początku turnieju jedna z niewolnic. Wciąż nie wiedział od kogo otrzymał ten podarunek ale może już nigdy się nie dowie bo przecież osoba ta mogła zginąć w zalanej części wynurzającej się cytadeli. Zastanawiał się chwilę czy nie łyknąć mikstury. Skoro był to wywar leczący rany to może warto byłoby wykorzystać go teraz i stanąć do walki w pełni sił? Ostatecznie jednak odłożył buteleczkę decydując, że może przyda się ona podczas samego pojedynku. Miał przecież jeszcze trochę narkotyku Jednookiego. Zdążył się już przekonać, że to plugastwo tłumiło ból więc prawdopodobnie trzeba będzie znów z niego skorzystać.
I przecież nie z takiego bagna już wychodził. Wiedział, że może polegać na swojej sile, umiejętnościach, na wytrzymałości swojego ciała i pancerza. A mimo to myśląc o kolejnym pojedynku czuł coś dziwnego. Coś czego nie można było nazwać strachem, bo ten był w stanie stłumić, nauczył się tego po tysiącach walk jakie przebył w swoim życiu. Czuł jednak niepokój, głęboki niepokój sprowadzający do jego głowy myśli, że sam nie da sobie rady. Potrzebował pomocy.
Sam nie bardzo rozumiejąc co czyni zsunął się z pryczy i padł na kolana. Oparł się na ostrzu Oprawcy skierowanym w dół, pochylając głowę dotknął czołem zimnego jelca miecza i zaczął się modlić. Pierwszy raz od bardzo dawna wyciągał z zakamarków pamięci słowa starej litanii do Pani.
W pomieszczeniu zaadoptowanym na nową kuźnię Khulmarra było duszno i gorąco. Wielki rozgrzany piec buchał żarem i roztaczał wokół mało przyjemny aromat siarki. Przy czarnym kowadle stał półnagi rudobrody krasnolud prężący potężne mięśnie swojego krępego ciała za każdym razem gdy bił w obrabianą właśnie stal. Pośród huku uderzeń nie usłyszał kroków Jeremiego właśnie wchodzącego do kuźni. Nie usłyszał go lecz od razu zobaczył.
– O jesteś! – warknął wrzucając do koryta z wodą jeszcze surowe ostrze elfiej włóczni.
– Jestem – zgodził się Jednooki. – Masz coś dla mnie?
– A mam! – Krasnolud najpierw rozglądnął się jakby sprawdzał czy nikogo innego nie ma w pobliżu, a potem ruszył za piec w kąt pomieszczenia. – Najwięcej się naharowałem przy mechanizmie spustowym i z zamkiem, bo jak widzisz mam tutaj kuźnię a nie pracownię rusznikarską, ale nie byłbym to ja gdyby mi się nie udało! – Rozglądnął się jeszcze raz i bez trudu podniósł ciężką płytę podłogową, pod którą chował kontrabandę. – Patrzże no tylko na to!
Na kowadle położył ciężką broń, długą jak ramię rosłego mężczyzny z grubą lufą rozszerzającą się u wylotu i osadzoną w kawałku drewna zakończonym niezbyt finezyjnie wyprofilowaną kolbą.
– To? – zdziwił się Jeremi biorąc do ręki pokraczną broń. – To jakiś garłacz, a nie pistolet!
– No i? Chciałeś broń palną to masz! Mówię przecież, że mam tu kuźnię a nie pracownię rusznikarza. Zresztą do pistoletu trza ładować porządne pociski, a do tego wsypujesz co masz pod ręką, a najlepiej jak pod ręką masz to. – Wyciągnął skądś worek wypełniony nierównym śrutem z różnego rodzaju metali. – I to ci dam niejako w ramach gratisu. Proch zresztą też, niech będę dzisiaj hojny.
– Ale jak ja to w ogóle gdzieś schowam? Miała być broń, którą włożę za pas albo pod płaszcz a nie to... kopyto.
– Na bycze jaja Hashuta! – zdenerwował się nagle kowal. – Nie chcesz to oddawaj, mi się przyda!
– Hola, hola! Czy ja powiedziałem, że nie chcę? Jak głosi stare elfie przysłowie – na bezrybiu i rak ryba… Ale strzela to chociaż?
– Strzela! Mam zademonstrować na tobie? Zabierasz czy nie?
– Zabieram.
– To dawaj to twoje zielsko!
Jeremi wyją spod podniszczonego płaszcza niewielki woreczek i rzucił na kowadło.
– Tylko tyle?! – oburzył się brodacz. – Nie igraj ze mną człeku!
– Nie trzeba tego wiele ażeby kopnęło – zaczął tłumaczyć Jednooki. – Pamiętasz tą dawkę, którą dostałeś ode mnie jako próbkę? Było jeszcze mniej a twierdziłeś, że to najlepszy towar jaki dotychczas wciągałeś.
– Hmm... No niech ci już będzie – Dawi Zharr zagarnął szeroka łapą zapłatę. – A teraz wynocha z mojej kuźni!
Jeremi chwycił garłacz, proch i śrut, upchał wszystko jakoś pod połami płaszcza poczym szybko ewakuował się z pracowni zdenerwowanego krasnoluda. Idąc ku celom dla gladiatorów martwił się trochę o swój zapas narkotyku. Musiało przecież starczyć dla niego i dla Severina, chociaż na szczęście rycerz brał tylko przed swoimi walkami na Arenie. To jednak nie zmieniało faktu, że zapasów ubywało, a na tej przeklętej pływającej skale nie znajdzie przecież dostawcy, który zorganizuje mu odpowiednie zielska. Gdyby tylko mógł wrócić do Marienburga...
Ale żeby mógł wrócić, najpierw trzeba było się stąd wyrwać. Na to nie miał lepszego planu niż ten ze zniszczeniem magicznego generatora mocy. Chciał więc sam w tym uczestniczyć, tak na wszelki wypadek gdyby ci wszyscy narwańcy mieli coś spaprać po drodze. A nowo nabyty garłacz miał mu w tym pomóc.
[No to Jeremi pójdzie z wami ]
A sporo było ostatnio do układania. Przypomniał sobie swój pojedynek z Lauriel, podczas którego wydarzyło się wiele nieprzewidywalnych zjawisk. Zastanawiał się czy wszystko to nie było związane z tym świństwem Jeremiego, które zaaplikował sobie przed walką. Bo czy to możliwe, że Pani wciąż nad nim czuwa? Przed oczami wciąż miał strzałę elfki zastygłą w powietrzu tuż przed tym jak trafić miała w cel. Czy to się działo naprawdę, czy był to jedynie wytwór jego otępiałego stymulantem umysłu?
A wizja, której doświadczył tuż po walce? Wcześniej nie było czasu się nad tym zastanawiać i dopiero teraz wszystko sobie przypomniał. Zamarł w bezruchu czując jak plecach przebiega mu zimny dreszcz. Pamiętał ciemny las, zjawy i zgniłe jezioro. Pamiętał blask bogini, jej głos i jej słowa. Wszystko było tak rzeczywiste... Czy zatem naprawdę został wybrany by przeciwstawić się złu jakie wisiało nad krwawą Areną Śmierci? Czy może liczyć na pomoc Pani w kolejnej walce?
Niechybnie boska pomoc by mu się przydała. Pojedynek, który zaraz będzie musiał odbyć będzie ciężki i krwawy, tego był pewien już teraz. Ponadludzka siła i szybkość Isenhardta była poważnym wyzwaniem, a do tego dochodziła jeszcze jedna umiejętność wampira, która działała na niekorzyść rycerza. A właściwie był to cały zbiór umiejętności. Kreber był doktorem. Świetnie znał zatem ludzkie ciało i jego czułe punkty. Bez wątpienia wiedział gdzie uderzyć by natychmiast uśmiercić przeciwnika albo sprawić, żeby ten powoli wykrwawił się na śmierć. Żeby tego było mało Severin wciąż nie czuł się najlepiej. Rany zadane mu przez elfkę porządnie zaszył i opatrzył mu Jeremi dopiero po karkołomnej ucieczce przed wodą zatapiającą dolne korytarze.
Sięgnął po stojącą na blacie stolika flaszkę z czerwonym płynem, jaką wręczyła mu na początku turnieju jedna z niewolnic. Wciąż nie wiedział od kogo otrzymał ten podarunek ale może już nigdy się nie dowie bo przecież osoba ta mogła zginąć w zalanej części wynurzającej się cytadeli. Zastanawiał się chwilę czy nie łyknąć mikstury. Skoro był to wywar leczący rany to może warto byłoby wykorzystać go teraz i stanąć do walki w pełni sił? Ostatecznie jednak odłożył buteleczkę decydując, że może przyda się ona podczas samego pojedynku. Miał przecież jeszcze trochę narkotyku Jednookiego. Zdążył się już przekonać, że to plugastwo tłumiło ból więc prawdopodobnie trzeba będzie znów z niego skorzystać.
I przecież nie z takiego bagna już wychodził. Wiedział, że może polegać na swojej sile, umiejętnościach, na wytrzymałości swojego ciała i pancerza. A mimo to myśląc o kolejnym pojedynku czuł coś dziwnego. Coś czego nie można było nazwać strachem, bo ten był w stanie stłumić, nauczył się tego po tysiącach walk jakie przebył w swoim życiu. Czuł jednak niepokój, głęboki niepokój sprowadzający do jego głowy myśli, że sam nie da sobie rady. Potrzebował pomocy.
Sam nie bardzo rozumiejąc co czyni zsunął się z pryczy i padł na kolana. Oparł się na ostrzu Oprawcy skierowanym w dół, pochylając głowę dotknął czołem zimnego jelca miecza i zaczął się modlić. Pierwszy raz od bardzo dawna wyciągał z zakamarków pamięci słowa starej litanii do Pani.
W pomieszczeniu zaadoptowanym na nową kuźnię Khulmarra było duszno i gorąco. Wielki rozgrzany piec buchał żarem i roztaczał wokół mało przyjemny aromat siarki. Przy czarnym kowadle stał półnagi rudobrody krasnolud prężący potężne mięśnie swojego krępego ciała za każdym razem gdy bił w obrabianą właśnie stal. Pośród huku uderzeń nie usłyszał kroków Jeremiego właśnie wchodzącego do kuźni. Nie usłyszał go lecz od razu zobaczył.
– O jesteś! – warknął wrzucając do koryta z wodą jeszcze surowe ostrze elfiej włóczni.
– Jestem – zgodził się Jednooki. – Masz coś dla mnie?
– A mam! – Krasnolud najpierw rozglądnął się jakby sprawdzał czy nikogo innego nie ma w pobliżu, a potem ruszył za piec w kąt pomieszczenia. – Najwięcej się naharowałem przy mechanizmie spustowym i z zamkiem, bo jak widzisz mam tutaj kuźnię a nie pracownię rusznikarską, ale nie byłbym to ja gdyby mi się nie udało! – Rozglądnął się jeszcze raz i bez trudu podniósł ciężką płytę podłogową, pod którą chował kontrabandę. – Patrzże no tylko na to!
Na kowadle położył ciężką broń, długą jak ramię rosłego mężczyzny z grubą lufą rozszerzającą się u wylotu i osadzoną w kawałku drewna zakończonym niezbyt finezyjnie wyprofilowaną kolbą.
– To? – zdziwił się Jeremi biorąc do ręki pokraczną broń. – To jakiś garłacz, a nie pistolet!
– No i? Chciałeś broń palną to masz! Mówię przecież, że mam tu kuźnię a nie pracownię rusznikarza. Zresztą do pistoletu trza ładować porządne pociski, a do tego wsypujesz co masz pod ręką, a najlepiej jak pod ręką masz to. – Wyciągnął skądś worek wypełniony nierównym śrutem z różnego rodzaju metali. – I to ci dam niejako w ramach gratisu. Proch zresztą też, niech będę dzisiaj hojny.
– Ale jak ja to w ogóle gdzieś schowam? Miała być broń, którą włożę za pas albo pod płaszcz a nie to... kopyto.
– Na bycze jaja Hashuta! – zdenerwował się nagle kowal. – Nie chcesz to oddawaj, mi się przyda!
– Hola, hola! Czy ja powiedziałem, że nie chcę? Jak głosi stare elfie przysłowie – na bezrybiu i rak ryba… Ale strzela to chociaż?
– Strzela! Mam zademonstrować na tobie? Zabierasz czy nie?
– Zabieram.
– To dawaj to twoje zielsko!
Jeremi wyją spod podniszczonego płaszcza niewielki woreczek i rzucił na kowadło.
– Tylko tyle?! – oburzył się brodacz. – Nie igraj ze mną człeku!
– Nie trzeba tego wiele ażeby kopnęło – zaczął tłumaczyć Jednooki. – Pamiętasz tą dawkę, którą dostałeś ode mnie jako próbkę? Było jeszcze mniej a twierdziłeś, że to najlepszy towar jaki dotychczas wciągałeś.
– Hmm... No niech ci już będzie – Dawi Zharr zagarnął szeroka łapą zapłatę. – A teraz wynocha z mojej kuźni!
Jeremi chwycił garłacz, proch i śrut, upchał wszystko jakoś pod połami płaszcza poczym szybko ewakuował się z pracowni zdenerwowanego krasnoluda. Idąc ku celom dla gladiatorów martwił się trochę o swój zapas narkotyku. Musiało przecież starczyć dla niego i dla Severina, chociaż na szczęście rycerz brał tylko przed swoimi walkami na Arenie. To jednak nie zmieniało faktu, że zapasów ubywało, a na tej przeklętej pływającej skale nie znajdzie przecież dostawcy, który zorganizuje mu odpowiednie zielska. Gdyby tylko mógł wrócić do Marienburga...
Ale żeby mógł wrócić, najpierw trzeba było się stąd wyrwać. Na to nie miał lepszego planu niż ten ze zniszczeniem magicznego generatora mocy. Chciał więc sam w tym uczestniczyć, tak na wszelki wypadek gdyby ci wszyscy narwańcy mieli coś spaprać po drodze. A nowo nabyty garłacz miał mu w tym pomóc.
[No to Jeremi pójdzie z wami ]
[Super! A Gror, jakbyś czytał nasze plany z Grimgorem, idealnie się wpasowałeś ]
- Szto?- otworzył szerzej oczy Kislevita, zrywając się z pryczy.
- Ucieczka, cho- powtórzył Tekloq- Gdy Sssseverin i Kre-ber będą walczyc na Arenie, my wymkniemy się do komnaty z rdzeniem zasilającym.
- A do czego potrzebujesz starego Kravinoffa?
- Nie dość sił mam, by skruszyć kamień. Ty z kolei...
- Chwila!- przerwał mu Łowca- Bo coś mnie tu śmierdzi. Co z waszym kolegą- furiatem?
- Nie chce nam pomóc.
Kraven zamrugał oczyma, zdumiony.
- Nie mów, że żaden z was, mózgów akcji nie pomyślał, że północny pies zdradzi!
- Jest taka możliwość- odparł beznamiętnie Tekloq.
- Zamierzacie zrobić coś z tym faktem?
- Jeśli wiedzą o naszych zamiarach, będą chcieli zastawić pułapkę. Zapewne Gror sam będzie oczekiwał nas na miejscu. Ja się nim zajmę.
- A co ze mną? Mam rozwalić kamyk, licząc, że cyki nie naszpikują mnie bełtami? Z resztą co nawet jak się nam uda? Jak nie elfy, to zeżrą mnie ryby.
- Twoja droga, prócz Grora, będzie czysta. Zrób o co cię proszę cho. Ile bowiem walk jeszcze stoczysz, aż znudzisz się itza'ka'khanx i rzucą cię porąbanego na żer hydrom? Daję ci wolność... i okręt.
Siejgirj zmełł klątwę podnosem, ale musiał przyznać skinkowi rację. Ich szanse były małe, ale wciąż lepsze niż pozostanie na tej przkelętej Arce.
- Dobra, jebem ti matu, daj znać na kiedy byc gotów!
- Szto?- otworzył szerzej oczy Kislevita, zrywając się z pryczy.
- Ucieczka, cho- powtórzył Tekloq- Gdy Sssseverin i Kre-ber będą walczyc na Arenie, my wymkniemy się do komnaty z rdzeniem zasilającym.
- A do czego potrzebujesz starego Kravinoffa?
- Nie dość sił mam, by skruszyć kamień. Ty z kolei...
- Chwila!- przerwał mu Łowca- Bo coś mnie tu śmierdzi. Co z waszym kolegą- furiatem?
- Nie chce nam pomóc.
Kraven zamrugał oczyma, zdumiony.
- Nie mów, że żaden z was, mózgów akcji nie pomyślał, że północny pies zdradzi!
- Jest taka możliwość- odparł beznamiętnie Tekloq.
- Zamierzacie zrobić coś z tym faktem?
- Jeśli wiedzą o naszych zamiarach, będą chcieli zastawić pułapkę. Zapewne Gror sam będzie oczekiwał nas na miejscu. Ja się nim zajmę.
- A co ze mną? Mam rozwalić kamyk, licząc, że cyki nie naszpikują mnie bełtami? Z resztą co nawet jak się nam uda? Jak nie elfy, to zeżrą mnie ryby.
- Twoja droga, prócz Grora, będzie czysta. Zrób o co cię proszę cho. Ile bowiem walk jeszcze stoczysz, aż znudzisz się itza'ka'khanx i rzucą cię porąbanego na żer hydrom? Daję ci wolność... i okręt.
Siejgirj zmełł klątwę podnosem, ale musiał przyznać skinkowi rację. Ich szanse były małe, ale wciąż lepsze niż pozostanie na tej przkelętej Arce.
- Dobra, jebem ti matu, daj znać na kiedy byc gotów!
Ostatnio zmieniony 26 sie 2016, o 19:08 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
[Ostatnio rolplej trochę przygasł, ale za to teraz szykuje się miodna akcja!]
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
Przechodząc obok celi Kravinoffa dało się słyszeć jakąś rozmowę. Jednooki od razu przywarł do ściany tuż obok wzmocnionych drzwi.
- Nie mów, że żaden z was, mózgów akcji nie pomyślał, że północny pies zdradzi!
- Jest taka możliwość - odparł beznamiętny syczący głos, który bez wątpienia należał do tego małego, zabójczego jaszczura.
- Zamierzacie zrobić coś z tym faktem?
- Jeśli wiedzą o naszych zamiarach, będą chcieli zastawić pułapkę. Zapewne Gror sam będzie oczekiwał nas na miejscu. Ja się nim zajmę.
- A co ze mną? Mam rozwalić kamyk, licząc, że cyki nie naszpikują mnie bełtami? Z resztą co nawet jak się nam uda? Jak nie elfy, to zeżrą mnie ryby.
- Twoja droga, prócz Grora, będzie czysta. Zrób o co cię proszę cho. Ile bowiem walk jeszcze stoczysz, aż znudzisz się itza'ka'khanx i rzucą cię porąbanego na żer hydrom? Daję ci wolność... i okręt.
Jeremi usłyszał ciche przekleństwo Siergieja, a potem na chwilę zapadła cisza. Kislevczyk najwyraźniej zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Dobra, jebem ti matu, daj znać na kiedy być gotów!
Jednooki wiedział już wszystko, przez chwilę zastanawiał się czy nie wleźć do środka i nie zaproponować pomocy. Zwłaszcza, że szczególnie nęcił go fragment podsłuchanej rozmowy o wolności i okręcie. Co jeśli jednak nie będą chcieli jego pomocy? Zdecydowanie lepiej będzie obserwować tą dwójkę podczas walki Severina i wymknąć się za nimi. Gdy wprosi się na całą imprezę w trakcie jej trwania ani Kislevczyk ani jaszczur nie będą mieli czasu, żeby się z nim kłócić i na pewno pozwolą mu zostać.
Wycofał się po cichu i ruszył do celi Severina. Pewnie trzeba będzie pomóc założyć mu zbroję przed walką. Właśnie Severin... Przecież nie może zostawić towarzysza walczącego na śmierć i życie podczas gdy sam będzie salwował się ucieczką. A może jednak może? Ukłucia sumienia zdarzały mu się rzadko, ale to było wyjątkowo natarczywe i nie dawało się zagłuszyć.
Niech zatem będzie tak, najpierw dopilnuje by ten magiczny rdzeń został zniszczony a potem... Potem się zobaczy. Wszedł do celi rycerza niemal w tym samym momencie, w którym herold Druchii wkroczył na korytarz i zaczął wzywać kolejną parę do walki.
[Grimgor, kiedy pojedynek? ]
- Nie mów, że żaden z was, mózgów akcji nie pomyślał, że północny pies zdradzi!
- Jest taka możliwość - odparł beznamiętny syczący głos, który bez wątpienia należał do tego małego, zabójczego jaszczura.
- Zamierzacie zrobić coś z tym faktem?
- Jeśli wiedzą o naszych zamiarach, będą chcieli zastawić pułapkę. Zapewne Gror sam będzie oczekiwał nas na miejscu. Ja się nim zajmę.
- A co ze mną? Mam rozwalić kamyk, licząc, że cyki nie naszpikują mnie bełtami? Z resztą co nawet jak się nam uda? Jak nie elfy, to zeżrą mnie ryby.
- Twoja droga, prócz Grora, będzie czysta. Zrób o co cię proszę cho. Ile bowiem walk jeszcze stoczysz, aż znudzisz się itza'ka'khanx i rzucą cię porąbanego na żer hydrom? Daję ci wolność... i okręt.
Jeremi usłyszał ciche przekleństwo Siergieja, a potem na chwilę zapadła cisza. Kislevczyk najwyraźniej zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Dobra, jebem ti matu, daj znać na kiedy być gotów!
Jednooki wiedział już wszystko, przez chwilę zastanawiał się czy nie wleźć do środka i nie zaproponować pomocy. Zwłaszcza, że szczególnie nęcił go fragment podsłuchanej rozmowy o wolności i okręcie. Co jeśli jednak nie będą chcieli jego pomocy? Zdecydowanie lepiej będzie obserwować tą dwójkę podczas walki Severina i wymknąć się za nimi. Gdy wprosi się na całą imprezę w trakcie jej trwania ani Kislevczyk ani jaszczur nie będą mieli czasu, żeby się z nim kłócić i na pewno pozwolą mu zostać.
Wycofał się po cichu i ruszył do celi Severina. Pewnie trzeba będzie pomóc założyć mu zbroję przed walką. Właśnie Severin... Przecież nie może zostawić towarzysza walczącego na śmierć i życie podczas gdy sam będzie salwował się ucieczką. A może jednak może? Ukłucia sumienia zdarzały mu się rzadko, ale to było wyjątkowo natarczywe i nie dawało się zagłuszyć.
Niech zatem będzie tak, najpierw dopilnuje by ten magiczny rdzeń został zniszczony a potem... Potem się zobaczy. Wszedł do celi rycerza niemal w tym samym momencie, w którym herold Druchii wkroczył na korytarz i zaczął wzywać kolejną parę do walki.
[Grimgor, kiedy pojedynek? ]
[Ogólnie JA chciałem wam pomóc, ale to nie byłoby coś, co zrobiłaby moja postać]
Natrętne myśli krążyły mu w głowie, jak stado natrętnych owadów. Gdzie się dało poukrywały się elfy z kuszami, ale było ich za mało na porządną pułapkę. Gror pogodził się z myślą, że będzie musiał większość zabić własnoręcznie, jednak nie to zaprzątało mu teraz umysł.
Pozbawiony nadzoru Nikisha mózg Norsmena pracował, na nowo przetwarzając dawniej stłumione rozważania. Każda myśl, pragnienie i decyzja, jakie odsunięto od niego przed laty, teraz doprowadziły go do jednego wniosku.
Krew dla Boga Krwi, czaszki dla Tronu Czaszek!
Gdyby nie Nikish już dawno pogodził by się ze swoim losem i teraz mógłby dowodzić czerwonymi armiami Khorne'a.
Spokój związany ze znalezieniem własnej drogi został zastąpiony adrenaliną i gniewem wojownika. Pod skórą czuł, że za chwilę zacznie swój pojedynek.
Natrętne myśli krążyły mu w głowie, jak stado natrętnych owadów. Gdzie się dało poukrywały się elfy z kuszami, ale było ich za mało na porządną pułapkę. Gror pogodził się z myślą, że będzie musiał większość zabić własnoręcznie, jednak nie to zaprzątało mu teraz umysł.
Pozbawiony nadzoru Nikisha mózg Norsmena pracował, na nowo przetwarzając dawniej stłumione rozważania. Każda myśl, pragnienie i decyzja, jakie odsunięto od niego przed laty, teraz doprowadziły go do jednego wniosku.
Krew dla Boga Krwi, czaszki dla Tronu Czaszek!
Gdyby nie Nikish już dawno pogodził by się ze swoim losem i teraz mógłby dowodzić czerwonymi armiami Khorne'a.
Spokój związany ze znalezieniem własnej drogi został zastąpiony adrenaliną i gniewem wojownika. Pod skórą czuł, że za chwilę zacznie swój pojedynek.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
[Wybaczcie absencję ale nic się nie działo długo a ja po konwentach się rozbijałem. Oho, ciekawa akcja jak widzę!]
Severin wciąż ostrzył wielką klingę Oprawcy, gdy dłoń w czarnej rękawiczce zapukała o jeden z prętów uchylonych drzwi do celi.
Stał za nimi szczupły i czarny jak nocne straszydło doktor Kreber. zdjął kapelusz, przyciskając go do piersi. Medyk podobno pomógł Jeremiemu założyć mu solidne i czyste opatrunki, gdy stracił przytomność. Czy teraz również przyszedł obejrzeć rany? Torbę nosił zawsze pod ręką jednak spoczywały w niej zarówno leki jak i trucizna.
-Można..?
-Wejdź doktorze. -zgodził się rycerz. Medyk skinął głową i przeczesawszy falowane włosy oparł się o ścianę obok Bretończyka.
Milczenie przerywane tylko miarowymi brzdęknięciami osełki trwało dobre kilkadziesiąt uderzeń serca.
-Służyłeś w domu pana von Kanfflitz, aye? -rycerz ożywił się, gdy usłyszał to nazwisko, skrzyżował wzrok ze spojrzeniem ciemnoczerwonych oczu wampira- Pamiętam go. Był dobrym człowiekiem. Zbyt dobrym na to chciwe miasto.
Severin pokiwał głową z nostalgią.
-Nie był mi krewnym doktorze, ale miłowałem go ponad wszystkich swoich braci, których nie widziałem od dawna. Byłem gotów oddać życie za jego rodzinę. I zawiodłem.
-Ja leczyłem jego córkę, gdy przywiózł ją do mnie chorą gorączkę plamistą. Paskudna choroba, którą ponoć przywieźli żeglarze z Nowego Świata. W swej perfidii często atakuje dzieci. Nigdy nie byłem tak rad, z żadnej uratowanej przez mnie osoby niż wtedy, widząc radość jej ojca. Do tego stopnia, że odmówiłem przyjęcia zapłaty. Poczciwy człek kazał jednemu ze swych woźniców wrzucić sakiewkę przez okno mojego domu.
Po raz pierwszy od czasów przemiany w mrocznego stwora doktor Isenhardt Kreber uśmiechnął się. Gdyby nie martwica kanalików łzowych z kącika oka pociekłaby mu łza.
-Spędziłem potem piękny dzień z moją rodziną...
-Również usłyszałem o twojej stracie, bez mała większa jest niż moja. Jeśli mogę tak to ująć. -dodał Severin po namyśle- Gdyby to ostrze mogło przeciąć jednym cięciem wszystkie karki szubrawców z Marienburga to nie wahałbym się z uderzeniem.
-Cóż, ja dokonałem swojej zemsty. Kosztem jakiego pewnie się domyślasz patrząc na mnie. Nieumarłą kreaturę ożywioną pradawną klątwą z Nehekhary. Z pogłosek, które słyszałem w Marienburgu ty również. Wydaje mi się, że żadnemu z nas nie przywróciło to sensu życa.
Rycerz smętnie pochylił głowę.
-Ale przynajmniej możemy umrzeć z czystym kontem. -rzekł- Zostawić przeszłość za sobą i na czas walki zawierzyć jeno ostrzom.
-Aye, zawierzmy. -Kreber milczał przez długą chwilę po czym odszedł powoli do wyjścia- Podobno masz problemy ze swą wiarą, jednak odzyskujesz ją po trochu.
-Skąd wiesz?
-Twój jednooki przyjaciel, syn mego kolegi po fachu z czasów nauki u doktora Tulpa za dużo gada. Nie trap się jednak. To dobry człowiek, zagubiony ale dobry w głębi duszy. W każdym razie wejrzyj w to co ci zostało. Jeśli jest tego dość, to powód by nie tracić życia. A to pozwoli ci walczyć z większym ferworem.
-Walczyć z tobą. Chcesz umrzeć, doktorze..? -zapytał zdziwiony Bretończyk.
-Kiedyś wszyscy będziemy znów żyli Severinie z Bretonni. Pamiętaj. -rzucił tajemniczo doktor i wyszedł w milczeniu.
****
Isenhardt długo siedział potem w nowej celi. Sumienie paliło go w piersi niczym wyciągnięta z pobliskiej kuźni opryskliwego krasnoluda żagiew. Jednym ruchem ręki roztrzaskał o ścianę fiolki i mieszadełka oraz próbnik, których to narzędzi używał do warzenia swojego serum hamującego pragnienie krwi. Cisnął w kąt swoją torbę medyka, kurczowo zaciskając palce na którymś ze sztyletów.
Sufang.
Medyk przebił sobie powoli przedramię na wylot. Absencja bólu tylko podkreślała apatię.
Kazał młodej Cathayce nie ruszać się z jego poprzedniej celi. Zabarykadował ją wewnątrz by nie dosięgły ją łapy Skavenów. Po czym ruszył szukać dla niej wyjścia. Miała przeżyć. Ona i inni zniewoleni ludzie. Mieli przeżyć i ujrzeć następny świt, poza tą plugawą skałą.
A teraz wszyscy leżeli na samym dnie oceanu, martwi, potopieni albo zagryzieni przez szczuroczłeki. Znów zawiódł żywych i raz jeszcze miał zstąpić między umarłych odbierając życie cudze lub kończąc przedłużoną, mroczną parodię swojego.
Ale jeśli ma tak być przynajmniej zabierze ze sobą do ciemnej doliny śmierci wszystkich tych plugawych elfów i barbarzyńców odpowiedzialnych za ogrom cierpienia i śmierć wielu niewinnych. To ostatnie co mógł zrobić, dlatego z takim entuzjazmem podszedł do planu ucieczki Krasnoluda Chaosu.
Szarpnięciem wyrwał z ręki sztylet, patrząc przez pęknięte szkiełko prawego wizjera dziobatej maski jak kropla gęstego, ciemnego płynu powoli po nim ścieka, potem zerknął na rozrzucone i w większości zniszczone uderzeniem przybory medyczne wystające z otwartej torby.
Dobrze, że za zadanie miał stoczyć pojedynek który odciągnie uwagę gawiedzi od ich nadchodzącej zguby. Jego zimna precyzja i skupienie odeszły w zapomnienie. Dłoń drżała mu gdy ujmował rękojeść świeżo naostrzonego falchiona.
Żałował tylko, że stanie przeciw Severinowi. Bretończyk był dla niego w tym momencie uosobieniem tego, na co on nie mógł mieć nadziei z racji przeklętej klątwy którą dotknął się na własne życzenie, życzenie zemsty. Rycerz miał wolę życia, życia które poświęcił na obronę innych, nigdy się nie poddając. Miał wiarę.
Oby więc równie dobrze obracał mieczem.
Doktor Kreber aż oparł się o ścianę, gdy przed oczyma mignęła mu wizja sinej, napuchniętej od wody twarzy Li Sufang, której oczy otworzyły się wbijając spojrzenie odbarwionych, martwych gałek prosto w jego twarz. Usta pływających dookoła trupów również otwarły się, wyduszając przeciągły jęk.
W następnej chwili twarz zmieniła się w obmywane deszczem, delikatne blade oblicze jego żony. Natalie. Gdy zamykano na dobre, opuszczaną do grobu trumnę. Widział też samego siebie, klęczącego w błocie i łzach, trzymanego za ramiona przez profesora Nicolaesa z marienburskiej akademii oraz kapitana Lanfranco jego teścia. Tuż zanim niknące w wykopie trumna zatrzasnęła się czas nagle jakby się zatrzymał a oczy jego martwej miłości otworzyły się płonąc lodowatym błękitem. Tuliła do piersi nad gorsetem czarnej sukni niewinną, jasnowłosą główkę Laury. Drugą dłoń wyciągała w jego kierunku.
Chciał sięgnąć ku niej z drżącą szczęką, ale ramiona silne niczym pęta z żelaza powstrzymały go i polerowany heban zatrzasnął się z dudniącą ostatecznością.
Isenhardt patrzył tępo na podłogę na której klęczał. Czarny kamień odbijał jego wykrzywioną postać. Zagojoną już samoistnie ręką uderzył z całej siły w posadzkę, krusząc kilka płyt.
-Już idę kochanie... -szepnął, podnosząc się w pełni uzbrojony i ruszył do głównej sali gdzie już czekali heroldowie mający zabrać go na plac boju po raz kolejny.
Severin wciąż ostrzył wielką klingę Oprawcy, gdy dłoń w czarnej rękawiczce zapukała o jeden z prętów uchylonych drzwi do celi.
Stał za nimi szczupły i czarny jak nocne straszydło doktor Kreber. zdjął kapelusz, przyciskając go do piersi. Medyk podobno pomógł Jeremiemu założyć mu solidne i czyste opatrunki, gdy stracił przytomność. Czy teraz również przyszedł obejrzeć rany? Torbę nosił zawsze pod ręką jednak spoczywały w niej zarówno leki jak i trucizna.
-Można..?
-Wejdź doktorze. -zgodził się rycerz. Medyk skinął głową i przeczesawszy falowane włosy oparł się o ścianę obok Bretończyka.
Milczenie przerywane tylko miarowymi brzdęknięciami osełki trwało dobre kilkadziesiąt uderzeń serca.
-Służyłeś w domu pana von Kanfflitz, aye? -rycerz ożywił się, gdy usłyszał to nazwisko, skrzyżował wzrok ze spojrzeniem ciemnoczerwonych oczu wampira- Pamiętam go. Był dobrym człowiekiem. Zbyt dobrym na to chciwe miasto.
Severin pokiwał głową z nostalgią.
-Nie był mi krewnym doktorze, ale miłowałem go ponad wszystkich swoich braci, których nie widziałem od dawna. Byłem gotów oddać życie za jego rodzinę. I zawiodłem.
-Ja leczyłem jego córkę, gdy przywiózł ją do mnie chorą gorączkę plamistą. Paskudna choroba, którą ponoć przywieźli żeglarze z Nowego Świata. W swej perfidii często atakuje dzieci. Nigdy nie byłem tak rad, z żadnej uratowanej przez mnie osoby niż wtedy, widząc radość jej ojca. Do tego stopnia, że odmówiłem przyjęcia zapłaty. Poczciwy człek kazał jednemu ze swych woźniców wrzucić sakiewkę przez okno mojego domu.
Po raz pierwszy od czasów przemiany w mrocznego stwora doktor Isenhardt Kreber uśmiechnął się. Gdyby nie martwica kanalików łzowych z kącika oka pociekłaby mu łza.
-Spędziłem potem piękny dzień z moją rodziną...
-Również usłyszałem o twojej stracie, bez mała większa jest niż moja. Jeśli mogę tak to ująć. -dodał Severin po namyśle- Gdyby to ostrze mogło przeciąć jednym cięciem wszystkie karki szubrawców z Marienburga to nie wahałbym się z uderzeniem.
-Cóż, ja dokonałem swojej zemsty. Kosztem jakiego pewnie się domyślasz patrząc na mnie. Nieumarłą kreaturę ożywioną pradawną klątwą z Nehekhary. Z pogłosek, które słyszałem w Marienburgu ty również. Wydaje mi się, że żadnemu z nas nie przywróciło to sensu życa.
Rycerz smętnie pochylił głowę.
-Ale przynajmniej możemy umrzeć z czystym kontem. -rzekł- Zostawić przeszłość za sobą i na czas walki zawierzyć jeno ostrzom.
-Aye, zawierzmy. -Kreber milczał przez długą chwilę po czym odszedł powoli do wyjścia- Podobno masz problemy ze swą wiarą, jednak odzyskujesz ją po trochu.
-Skąd wiesz?
-Twój jednooki przyjaciel, syn mego kolegi po fachu z czasów nauki u doktora Tulpa za dużo gada. Nie trap się jednak. To dobry człowiek, zagubiony ale dobry w głębi duszy. W każdym razie wejrzyj w to co ci zostało. Jeśli jest tego dość, to powód by nie tracić życia. A to pozwoli ci walczyć z większym ferworem.
-Walczyć z tobą. Chcesz umrzeć, doktorze..? -zapytał zdziwiony Bretończyk.
-Kiedyś wszyscy będziemy znów żyli Severinie z Bretonni. Pamiętaj. -rzucił tajemniczo doktor i wyszedł w milczeniu.
****
Isenhardt długo siedział potem w nowej celi. Sumienie paliło go w piersi niczym wyciągnięta z pobliskiej kuźni opryskliwego krasnoluda żagiew. Jednym ruchem ręki roztrzaskał o ścianę fiolki i mieszadełka oraz próbnik, których to narzędzi używał do warzenia swojego serum hamującego pragnienie krwi. Cisnął w kąt swoją torbę medyka, kurczowo zaciskając palce na którymś ze sztyletów.
Sufang.
Medyk przebił sobie powoli przedramię na wylot. Absencja bólu tylko podkreślała apatię.
Kazał młodej Cathayce nie ruszać się z jego poprzedniej celi. Zabarykadował ją wewnątrz by nie dosięgły ją łapy Skavenów. Po czym ruszył szukać dla niej wyjścia. Miała przeżyć. Ona i inni zniewoleni ludzie. Mieli przeżyć i ujrzeć następny świt, poza tą plugawą skałą.
A teraz wszyscy leżeli na samym dnie oceanu, martwi, potopieni albo zagryzieni przez szczuroczłeki. Znów zawiódł żywych i raz jeszcze miał zstąpić między umarłych odbierając życie cudze lub kończąc przedłużoną, mroczną parodię swojego.
Ale jeśli ma tak być przynajmniej zabierze ze sobą do ciemnej doliny śmierci wszystkich tych plugawych elfów i barbarzyńców odpowiedzialnych za ogrom cierpienia i śmierć wielu niewinnych. To ostatnie co mógł zrobić, dlatego z takim entuzjazmem podszedł do planu ucieczki Krasnoluda Chaosu.
Szarpnięciem wyrwał z ręki sztylet, patrząc przez pęknięte szkiełko prawego wizjera dziobatej maski jak kropla gęstego, ciemnego płynu powoli po nim ścieka, potem zerknął na rozrzucone i w większości zniszczone uderzeniem przybory medyczne wystające z otwartej torby.
Dobrze, że za zadanie miał stoczyć pojedynek który odciągnie uwagę gawiedzi od ich nadchodzącej zguby. Jego zimna precyzja i skupienie odeszły w zapomnienie. Dłoń drżała mu gdy ujmował rękojeść świeżo naostrzonego falchiona.
Żałował tylko, że stanie przeciw Severinowi. Bretończyk był dla niego w tym momencie uosobieniem tego, na co on nie mógł mieć nadziei z racji przeklętej klątwy którą dotknął się na własne życzenie, życzenie zemsty. Rycerz miał wolę życia, życia które poświęcił na obronę innych, nigdy się nie poddając. Miał wiarę.
Oby więc równie dobrze obracał mieczem.
Doktor Kreber aż oparł się o ścianę, gdy przed oczyma mignęła mu wizja sinej, napuchniętej od wody twarzy Li Sufang, której oczy otworzyły się wbijając spojrzenie odbarwionych, martwych gałek prosto w jego twarz. Usta pływających dookoła trupów również otwarły się, wyduszając przeciągły jęk.
W następnej chwili twarz zmieniła się w obmywane deszczem, delikatne blade oblicze jego żony. Natalie. Gdy zamykano na dobre, opuszczaną do grobu trumnę. Widział też samego siebie, klęczącego w błocie i łzach, trzymanego za ramiona przez profesora Nicolaesa z marienburskiej akademii oraz kapitana Lanfranco jego teścia. Tuż zanim niknące w wykopie trumna zatrzasnęła się czas nagle jakby się zatrzymał a oczy jego martwej miłości otworzyły się płonąc lodowatym błękitem. Tuliła do piersi nad gorsetem czarnej sukni niewinną, jasnowłosą główkę Laury. Drugą dłoń wyciągała w jego kierunku.
Chciał sięgnąć ku niej z drżącą szczęką, ale ramiona silne niczym pęta z żelaza powstrzymały go i polerowany heban zatrzasnął się z dudniącą ostatecznością.
Isenhardt patrzył tępo na podłogę na której klęczał. Czarny kamień odbijał jego wykrzywioną postać. Zagojoną już samoistnie ręką uderzył z całej siły w posadzkę, krusząc kilka płyt.
-Już idę kochanie... -szepnął, podnosząc się w pełni uzbrojony i ruszył do głównej sali gdzie już czekali heroldowie mający zabrać go na plac boju po raz kolejny.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Baeloth spojrzał podejrzliwie na Grora zanim odesłał go do komnaty z rdzeniem Pałacu Radosnego Zapomnienia vel Czarnej Otchłani.
Norsmen nie wyglądał na kogoś, kto byłby zdolny zaprząc swój mały móżdżek prostackiego brutala do zasadzki... czy aby jednak ?
Mógł chcieć zwabić go samego do serca i spróbować go zabić ?
Nie, na to nie mógł liczyć. Nie z tak potężnym magiem.
Może więc chciał odciągnąć jego uwagę od bardziej bieżących spraw, na przykład reszty zawodników ?
Artysta nie mógł do tego dopuścić. Skinieniem ręki wezwał Me'Mnotha. Demon pojawił się w rozbłysku płomieni skomląc.
- Me'Mnoth! Udaj się do serca Arki. Będziesz go bronił za wszelką cenę, być może z pomocą sługi Khorna. Lecz na niego też miej kilkoro oczu. W razie najmniejszej próby zaszkodzenia mi, spal go na wiór. -białowłosy czarownik stuknął kosturem w posadzkę, rozświetlając jej część czerwonym blaskiem, w którym zaraz zaczął się zanurzać- Ja tymczasem zajmę się walką i publiką.
***
Niedługi czas po tym jak Isenhardt i Severin zniknęli a ryk tłumu zagłuszał większość odgłosów w pływającej fortecy, Khulmarr cisnął precz młotek którym obrabiał oręż elfów i przewrócił swoje kowadło.
- No! Na Ojca Ciemności, czas poczynać!
Kravinoff, Tekloq oraz Jeremi z zadziwieniem spojrzeli jak krasnolud unosi z wyrąbanej kilofem dziury pod podstawą narzędzia wielki wór z długim lontem. Po czym splunął w ręce, zostawiwszy go przy jednej ze ścian, którą wczoraj opukiwał dokładnie młotkiem.
- Wybuch powinien rozwalić ścianę i stróżówkę za nią. Razem z paroma elfami. Jeśli ostrouchy kumpel naszej jaszczurki mówił prawdę, no i wnioskując z rumoru igrzysk w pobliżu nie będzie dużo straży. Zanim eksplozja kogoś tu ściągnie, spieprzamy w długą uwalniając po drodze kogo się da i robiąc jak największy burdel. Wy przedzieracie się do tego magicznego cholerstwa, a ja do stoczni. Ogarnę nam jakąś łajbę i podpalę resztę by przeklęte ostrouchy nie miały gdzie spieprzać. Jak wszystko dobrze pójdzie, do zmroku będziemy daleko stąd. Jakieś pytania ? Nie ? No i zajebiście!
Nie czekając Dawi Zharr cisnął na kraniec lontu żagiew z pieca. Cała grupa rzuciła się do dawnej celi Severina by przeczekać jak najdalej od eksplozji.
Która wkrótce nastąpiła, z rykiem niczym wściekły olbrzym.
***
Brodaty gigant zamachnął się olbrzymią maczetą, raz jeszcze próbując zmiażdżyć korpulentnego Rycerza Płonącego Słońca z zweihanderem. Publika ryczała ze śmiechu gdy opancerzony człowiek przewrócił się o maź w jaką rozdeptany został jeden z jego towarzyszy.
Baeloth Artysta wstał z miejsca obok Lorda Dreadstara, trzymającego na kolanach mistrzynię gladiatorską Illiaeth z Karond Kar, która wcześniej dawała pokaz na arenie.
- A tak oto dawny przyjaciel depcze swoich towarzyszy broni! Wystarczyło tylko wpuścić kilka demonów do umysłu tego wielkiego brzydala! -zaproklamował mag, wzmacnianym czarami głosem.
Wtem rycerz zatrzymał się, mierząc giganta wzrokiem.
- Yhorm... Stary przyjacielu... -szepnął, wznosząc polerowany zweihander- Ja Siegward, z rycerzy Myrmidii, wypełnię dziś mą obietnicę. Niech Słońce oświetli twe dawne czyny!
Gigant zaryczał, unosząc stopę by zdeptać rycerza. Wtem jeden z ostatnich błysków zachodzącego słońca, wpadł przez kryształowy dach i odbił się od wypolerowanej zbroi Siegwarda, oślepiając olbrzyma. Ów opuścił stopę, prosto na szpic miecza, który przebił zakrwawioną podeszwę, sprawiając że olbrzym zawył z bólu tracąc równowagę.
Upadł prosto na mur otaczający piaski areny, nabijając się potylicą na wieńczące ją kolce.
Publika umilkła. Zdziwiony rycerz uniósł miecz w geście nieoczekiwanego zwycięstwa. Dało się słyszeć buczenie.
Baeloth osłupiony, po chwili dopiero jednym pstryknięciem palców usmażył grubasa w jego zbroi, a wielki zewłok olbrzyma teleportował gdzieś w niewiadome miejsce, zostawiając pod nim tylko zgruzowany mur, kilku zmiażdżonych widzów i wielką plamę krwi.
- Wprowadzić wampira i bretończyka... -jęknął, ukrywając twarz w dłoniach.
Norsmen nie wyglądał na kogoś, kto byłby zdolny zaprząc swój mały móżdżek prostackiego brutala do zasadzki... czy aby jednak ?
Mógł chcieć zwabić go samego do serca i spróbować go zabić ?
Nie, na to nie mógł liczyć. Nie z tak potężnym magiem.
Może więc chciał odciągnąć jego uwagę od bardziej bieżących spraw, na przykład reszty zawodników ?
Artysta nie mógł do tego dopuścić. Skinieniem ręki wezwał Me'Mnotha. Demon pojawił się w rozbłysku płomieni skomląc.
- Me'Mnoth! Udaj się do serca Arki. Będziesz go bronił za wszelką cenę, być może z pomocą sługi Khorna. Lecz na niego też miej kilkoro oczu. W razie najmniejszej próby zaszkodzenia mi, spal go na wiór. -białowłosy czarownik stuknął kosturem w posadzkę, rozświetlając jej część czerwonym blaskiem, w którym zaraz zaczął się zanurzać- Ja tymczasem zajmę się walką i publiką.
***
Niedługi czas po tym jak Isenhardt i Severin zniknęli a ryk tłumu zagłuszał większość odgłosów w pływającej fortecy, Khulmarr cisnął precz młotek którym obrabiał oręż elfów i przewrócił swoje kowadło.
- No! Na Ojca Ciemności, czas poczynać!
Kravinoff, Tekloq oraz Jeremi z zadziwieniem spojrzeli jak krasnolud unosi z wyrąbanej kilofem dziury pod podstawą narzędzia wielki wór z długim lontem. Po czym splunął w ręce, zostawiwszy go przy jednej ze ścian, którą wczoraj opukiwał dokładnie młotkiem.
- Wybuch powinien rozwalić ścianę i stróżówkę za nią. Razem z paroma elfami. Jeśli ostrouchy kumpel naszej jaszczurki mówił prawdę, no i wnioskując z rumoru igrzysk w pobliżu nie będzie dużo straży. Zanim eksplozja kogoś tu ściągnie, spieprzamy w długą uwalniając po drodze kogo się da i robiąc jak największy burdel. Wy przedzieracie się do tego magicznego cholerstwa, a ja do stoczni. Ogarnę nam jakąś łajbę i podpalę resztę by przeklęte ostrouchy nie miały gdzie spieprzać. Jak wszystko dobrze pójdzie, do zmroku będziemy daleko stąd. Jakieś pytania ? Nie ? No i zajebiście!
Nie czekając Dawi Zharr cisnął na kraniec lontu żagiew z pieca. Cała grupa rzuciła się do dawnej celi Severina by przeczekać jak najdalej od eksplozji.
Która wkrótce nastąpiła, z rykiem niczym wściekły olbrzym.
***
Brodaty gigant zamachnął się olbrzymią maczetą, raz jeszcze próbując zmiażdżyć korpulentnego Rycerza Płonącego Słońca z zweihanderem. Publika ryczała ze śmiechu gdy opancerzony człowiek przewrócił się o maź w jaką rozdeptany został jeden z jego towarzyszy.
Baeloth Artysta wstał z miejsca obok Lorda Dreadstara, trzymającego na kolanach mistrzynię gladiatorską Illiaeth z Karond Kar, która wcześniej dawała pokaz na arenie.
- A tak oto dawny przyjaciel depcze swoich towarzyszy broni! Wystarczyło tylko wpuścić kilka demonów do umysłu tego wielkiego brzydala! -zaproklamował mag, wzmacnianym czarami głosem.
Wtem rycerz zatrzymał się, mierząc giganta wzrokiem.
- Yhorm... Stary przyjacielu... -szepnął, wznosząc polerowany zweihander- Ja Siegward, z rycerzy Myrmidii, wypełnię dziś mą obietnicę. Niech Słońce oświetli twe dawne czyny!
Gigant zaryczał, unosząc stopę by zdeptać rycerza. Wtem jeden z ostatnich błysków zachodzącego słońca, wpadł przez kryształowy dach i odbił się od wypolerowanej zbroi Siegwarda, oślepiając olbrzyma. Ów opuścił stopę, prosto na szpic miecza, który przebił zakrwawioną podeszwę, sprawiając że olbrzym zawył z bólu tracąc równowagę.
Upadł prosto na mur otaczający piaski areny, nabijając się potylicą na wieńczące ją kolce.
Publika umilkła. Zdziwiony rycerz uniósł miecz w geście nieoczekiwanego zwycięstwa. Dało się słyszeć buczenie.
Baeloth osłupiony, po chwili dopiero jednym pstryknięciem palców usmażył grubasa w jego zbroi, a wielki zewłok olbrzyma teleportował gdzieś w niewiadome miejsce, zostawiając pod nim tylko zgruzowany mur, kilku zmiażdżonych widzów i wielką plamę krwi.
- Wprowadzić wampira i bretończyka... -jęknął, ukrywając twarz w dłoniach.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Walka piąta: Severin vs Isenhardt Kreber
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=Z9dNrmGD7mU)
Para półfinalistów zajęła miejsca na bardziej już rdzawych, niż żółtych piaskach. Smród rozkładu i krwi unosił się ciężką zawiesiną z podłoża. Siedząca powyżej publika skandowała głośno imiona faworytów. Ci jednak nie zważali na owacje, wpatrzeni byli w siebie.
Gotowość do walki i skupienie znać było po każdym z nich.
Oparty na dwuręcznym spadonne Severin zdmuchnął niewciągnięte drobinki specyfiku Jeremiego przez otwory wentylacyjne hełmu, po czym ze szczękiem blach przyklęknął, opierając garnczkowy szyszak o głowicę Oprawcy. Nie zważając na hałas pogrążył się w modlitwie.
Czarny cień, jakim jawił się z kolei widzom doktor Kreber chusteczką zebrał delikatnie nadmiar trucizny, z równo rozprowadzonej po ostrzu sztyletu warstwy zielonkawego płynu. Chwilę potem pochylił głowę, tak że rondo kapelusza zakryło błyszczące odbitą czerwienią wizjery dziobatej maski.
Baeloth zaś unosząc wysoko kostur lśniący purpurą, sprawił, że piasek zaczął lśnić spod spodu fioletowym blaskiem, tak by upiorny kolor jasno oświetlał plac boju w kontraście do nadchodzących ciemności.
- Moi widzowie! Ci dwaj nie potrzebują już wstępu! Zamiast mnie niech przemówią trzaskające kości i okrzyki bólu! Zaczynamy widowisko!
-Skończmy to szybko... -szepnął Isenhardt, ciskając po kolei dwoma sztyletami w kierunku modlącego się rycerza. Pierwsze ostrze obracając się ledwie uderzyło go głowicą w hełm, drugie zaś trafiło na szparę pod pachą opartej na mieczu ręki, zagłębiając się chwiejnie acz boleśnie w ciało Bretończyka, przebiwszy przeszywanicę.
Severin syknął, czując dziwne odrętwienie w miejscach przyległych do rany, jednak dostojnie wstał, wznosząc wysoko Oprawcę i ruszył wolnym krokiem, trzymając miecz oburącz na barku przy samej szyi w wyuczonej postawie bojowej, gotowy na spotkanie z przeciwnikiem.
Doktor Kreber podszedł spokojnie do znacznie przerastającego go wzrostem mężczyzny, nawet nie dobywając broni. Dopiero gdy skrzyżowały się spojrzenia ich wizjerów, bez ostrzeżenia zza poły jego postrzępionej peleryny wystrzelił błyskawicznym cięciem falchion.
Paladyn Pani z Jeziora spróbował przejść do gardy, jednak jego ruchy okazały się dziwnie wolne.
Potężne uderzenie w twarz przywróciło go w wir walki.
Rycerz cofnął się z głęboką rysą na hełmie, z nieartykułowanym okrzykiem bojowym zamachnął się na wampira, zamaszystym ukośnym cięciem.
Kreber z łatwością uchylił się, odchylając tułów w tył po czym doskoczył do przeciwnika, uderzając z impetu sztychem. Pchnięcie zazgrzytało na blaszkach nabiodrników, odskakując od stali, jednak zanim obróciło się do kolejnego ciosu chwyciła je pancerna rękawica Severina który zatrzymał je w miejscu, zaskakując Isenhardta.
Doktor z Marienburga syknął, jednak w jego lewej dłoni pojawił się sztylet, który płytko zagłębił się między karwaszem a naramiennikiem zakleszczającej jego główny oręż ręki.
Bretoński rycerz nie zważał na ból, wzbierał w nim gniew a stymulant pulsował w jego żyłach, rozpalając je. Masywna głowica Oprawcy z impetem wbiła się w dziobatą maskę ze skóry i drewna, miażdżąc ją z donośnym trzaskiem i wgniatając szklany wizjer w twarz medyka.
Isenhardt aż cofnął się chwiejnie, chwytajac się za naszpikowaną drzazgami i kawałkami szkła twarz. Severin zaś dzierżąc miecz oburącz za ostrze, dalej używając głowicy jako maczugi ponownie rąbnął nieumarłego w głowę, tym razem siła ciosu aż rzuciła Kreberem.
Wśród wycia tłumu, rycerz podszedł do wijącego się wampira, unosząc miecz by przyszpilić go do ziemi. Tuż przed karkiem doktora, urękawiczona dłoń chwyciła sztych ostrza po czym silnym szarpnięciem pchnęła nim w górę. Zadziwiony siłą ramienia wroga, Bretończyk cofnął się, gdy oberwał jelcem w hełm.
Wampir natomiast poderwał się wychwytem z karku na równe nogi, dobywając krzyżowym ruchem wśród łopotu płaszcza pary sztyletów. Bez maski i kapelusza, porozrywana i na wpół zmiażdżona twarz doktora wyglądała iście upiornie. Odziany na czarno cyrulik przeskoczył pod kolejnym cięciem Oprawcy, po czym wyprostował się z nieludzką szybkością tnąc szybko po łączeniach zbroi oponenta. Wąska strużka krwi bryznęła ze zgięcia łokcia rycerza oraz znad jego nagolennika.
Severin tnąc znad głowy natarł naprzód, zmuszając wroga do wycofania się. Ten jednak uskoczył mu z drogi i toru opadającej klingi, przeskakując na tyły Bretończyka skąd wymierzych kilka pchnięć. Jedno odbiło się od naplecznika zbroi, jednak drugie sunęło prosto w szczelinę między obojczykiem a uniesioną dolną krawędzią hełmu. Jak wiedział Isenhardt sekundy dzieliły go od przerwania rdzenia kręgowego i sparaliżowania wroga. Wtem szmaragdowy blask zatrzymał jego sztylet i oślepił na moment wampira.
Rycerz nawet nieświadom jak blisko otarł się o śmierć, ciął potężnie z obrotu, odwracając się. Wampir mimo, że ranny zgrabnie odskoczył przed cięciem. Po czym powrócił, potężnym kopnięciem z wyskoku wgniatając do reszty hełm Severina. Pod giętą stalą trzasnął łamany nos. Silne szarpnięcie aż zerwało szyszak z obitej wewnątrz niego głowy rycerza. Ten mimo zawrotów głowy splunął krwią z rozbitego nosa, i ciął wampira jak tylko ten opadł na ziemię.
Mocarny zamach rozrąbał nogę tuż nad wywiniętą cholewa wysokiego buta, trzasnęła kość i kończyna zawisła tylko na kilku skrawkach czarnego filcu oraz mięsa. Isenhardt ledwo dał radę złapać się kolca wystajacego ze ściany areny, by złapać równowagę.
Severin, teraz z brodą zalewaną posoką spojrzał na przeciwnika i wziął zamach dwuręcznym ostrzem.
Zanim jednak puścił Oprawcę w ruch, Isenhardt wyszczerzył wielkie kły i cisnął sztyletem, który wysunął ze swojego rękawa. Broń ku zdziwieniu wszystkich przebiła się przez napierśnik i kolczugę jak przez masło, zagłębiając się do połowy w piersi rycerza. Ów zatoczył się patrząc zaskoczony na zaklęte, bądź ciśnięte z niebywałą siłą ostrze. Było one pokryte jednak czymś innym niż czarami.
Sztywne jak bale drewna nogi odmówiły Severinowi posłuszeństwa.
Ostatkiem sił sięgnął jednak do pasa.
Nim jednak upadł, chwycił go za włosy szponiastą dłonią Kreber, wampir szarpnięciem zmusił go do odsłonięcia szyi i otworzył szczękę, demonstrując imponujące kły.
Krótki trzask czegoś kruchego i mlaśnięcie rozrywanej skóry zakończyły wszystko krwawo i efektownie.
Dysząc i z trudem graniczącym z próbą podniesienia zamku, Severin podniósł się na nogi unosząc nabitego na Oprawcę jak na kopię Isenhardta Krebera. Fragment rozdartego serca zwisał z czubka miecza, powoli rozpadając się w pył.
Na niezmiażdżonej połowie oblicza doktora widać było jednak błogość.
- Dziękuję... -wyszeptał wampir, po czym westchnął i rozsypał się w proch, który rozwiał się po małej części piasków.
Publiczność najpierw zawyła z ukontentowania, jednak krzyki szybko przerodziły się we wrzaski strachu, gdy odrywające się z sufitu ciężkie bloki skalne zaczęły spadać wśród deszczu mniejszych odłamków w całym kompleksie, którym rozbujały gwałtowne wstrząsy. Magiczny blask oświetlający wszystko eksplodował feerią barw niemożliwą do zniesienia dla oczu a w nozdrza wszystkich uderzył równie hipnotyzujący co mdły zapach będący ni to jaśminem ni to wonią kwiatów. Elfy i Barbarzyńcy zatykali sobie uszy nie mogąc znieść ogłuszającego crescendo piszczących śmiechów i pulsującej muzyki.
- Magu, co się dzieje na Khaine'a ?! - ryknął lord Vesaleth, zrzucając z kolan wydrapującą sobie oczy Illiaeth.
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=Z9dNrmGD7mU)
Para półfinalistów zajęła miejsca na bardziej już rdzawych, niż żółtych piaskach. Smród rozkładu i krwi unosił się ciężką zawiesiną z podłoża. Siedząca powyżej publika skandowała głośno imiona faworytów. Ci jednak nie zważali na owacje, wpatrzeni byli w siebie.
Gotowość do walki i skupienie znać było po każdym z nich.
Oparty na dwuręcznym spadonne Severin zdmuchnął niewciągnięte drobinki specyfiku Jeremiego przez otwory wentylacyjne hełmu, po czym ze szczękiem blach przyklęknął, opierając garnczkowy szyszak o głowicę Oprawcy. Nie zważając na hałas pogrążył się w modlitwie.
Czarny cień, jakim jawił się z kolei widzom doktor Kreber chusteczką zebrał delikatnie nadmiar trucizny, z równo rozprowadzonej po ostrzu sztyletu warstwy zielonkawego płynu. Chwilę potem pochylił głowę, tak że rondo kapelusza zakryło błyszczące odbitą czerwienią wizjery dziobatej maski.
Baeloth zaś unosząc wysoko kostur lśniący purpurą, sprawił, że piasek zaczął lśnić spod spodu fioletowym blaskiem, tak by upiorny kolor jasno oświetlał plac boju w kontraście do nadchodzących ciemności.
- Moi widzowie! Ci dwaj nie potrzebują już wstępu! Zamiast mnie niech przemówią trzaskające kości i okrzyki bólu! Zaczynamy widowisko!
-Skończmy to szybko... -szepnął Isenhardt, ciskając po kolei dwoma sztyletami w kierunku modlącego się rycerza. Pierwsze ostrze obracając się ledwie uderzyło go głowicą w hełm, drugie zaś trafiło na szparę pod pachą opartej na mieczu ręki, zagłębiając się chwiejnie acz boleśnie w ciało Bretończyka, przebiwszy przeszywanicę.
Severin syknął, czując dziwne odrętwienie w miejscach przyległych do rany, jednak dostojnie wstał, wznosząc wysoko Oprawcę i ruszył wolnym krokiem, trzymając miecz oburącz na barku przy samej szyi w wyuczonej postawie bojowej, gotowy na spotkanie z przeciwnikiem.
Doktor Kreber podszedł spokojnie do znacznie przerastającego go wzrostem mężczyzny, nawet nie dobywając broni. Dopiero gdy skrzyżowały się spojrzenia ich wizjerów, bez ostrzeżenia zza poły jego postrzępionej peleryny wystrzelił błyskawicznym cięciem falchion.
Paladyn Pani z Jeziora spróbował przejść do gardy, jednak jego ruchy okazały się dziwnie wolne.
Potężne uderzenie w twarz przywróciło go w wir walki.
Rycerz cofnął się z głęboką rysą na hełmie, z nieartykułowanym okrzykiem bojowym zamachnął się na wampira, zamaszystym ukośnym cięciem.
Kreber z łatwością uchylił się, odchylając tułów w tył po czym doskoczył do przeciwnika, uderzając z impetu sztychem. Pchnięcie zazgrzytało na blaszkach nabiodrników, odskakując od stali, jednak zanim obróciło się do kolejnego ciosu chwyciła je pancerna rękawica Severina który zatrzymał je w miejscu, zaskakując Isenhardta.
Doktor z Marienburga syknął, jednak w jego lewej dłoni pojawił się sztylet, który płytko zagłębił się między karwaszem a naramiennikiem zakleszczającej jego główny oręż ręki.
Bretoński rycerz nie zważał na ból, wzbierał w nim gniew a stymulant pulsował w jego żyłach, rozpalając je. Masywna głowica Oprawcy z impetem wbiła się w dziobatą maskę ze skóry i drewna, miażdżąc ją z donośnym trzaskiem i wgniatając szklany wizjer w twarz medyka.
Isenhardt aż cofnął się chwiejnie, chwytajac się za naszpikowaną drzazgami i kawałkami szkła twarz. Severin zaś dzierżąc miecz oburącz za ostrze, dalej używając głowicy jako maczugi ponownie rąbnął nieumarłego w głowę, tym razem siła ciosu aż rzuciła Kreberem.
Wśród wycia tłumu, rycerz podszedł do wijącego się wampira, unosząc miecz by przyszpilić go do ziemi. Tuż przed karkiem doktora, urękawiczona dłoń chwyciła sztych ostrza po czym silnym szarpnięciem pchnęła nim w górę. Zadziwiony siłą ramienia wroga, Bretończyk cofnął się, gdy oberwał jelcem w hełm.
Wampir natomiast poderwał się wychwytem z karku na równe nogi, dobywając krzyżowym ruchem wśród łopotu płaszcza pary sztyletów. Bez maski i kapelusza, porozrywana i na wpół zmiażdżona twarz doktora wyglądała iście upiornie. Odziany na czarno cyrulik przeskoczył pod kolejnym cięciem Oprawcy, po czym wyprostował się z nieludzką szybkością tnąc szybko po łączeniach zbroi oponenta. Wąska strużka krwi bryznęła ze zgięcia łokcia rycerza oraz znad jego nagolennika.
Severin tnąc znad głowy natarł naprzód, zmuszając wroga do wycofania się. Ten jednak uskoczył mu z drogi i toru opadającej klingi, przeskakując na tyły Bretończyka skąd wymierzych kilka pchnięć. Jedno odbiło się od naplecznika zbroi, jednak drugie sunęło prosto w szczelinę między obojczykiem a uniesioną dolną krawędzią hełmu. Jak wiedział Isenhardt sekundy dzieliły go od przerwania rdzenia kręgowego i sparaliżowania wroga. Wtem szmaragdowy blask zatrzymał jego sztylet i oślepił na moment wampira.
Rycerz nawet nieświadom jak blisko otarł się o śmierć, ciął potężnie z obrotu, odwracając się. Wampir mimo, że ranny zgrabnie odskoczył przed cięciem. Po czym powrócił, potężnym kopnięciem z wyskoku wgniatając do reszty hełm Severina. Pod giętą stalą trzasnął łamany nos. Silne szarpnięcie aż zerwało szyszak z obitej wewnątrz niego głowy rycerza. Ten mimo zawrotów głowy splunął krwią z rozbitego nosa, i ciął wampira jak tylko ten opadł na ziemię.
Mocarny zamach rozrąbał nogę tuż nad wywiniętą cholewa wysokiego buta, trzasnęła kość i kończyna zawisła tylko na kilku skrawkach czarnego filcu oraz mięsa. Isenhardt ledwo dał radę złapać się kolca wystajacego ze ściany areny, by złapać równowagę.
Severin, teraz z brodą zalewaną posoką spojrzał na przeciwnika i wziął zamach dwuręcznym ostrzem.
Zanim jednak puścił Oprawcę w ruch, Isenhardt wyszczerzył wielkie kły i cisnął sztyletem, który wysunął ze swojego rękawa. Broń ku zdziwieniu wszystkich przebiła się przez napierśnik i kolczugę jak przez masło, zagłębiając się do połowy w piersi rycerza. Ów zatoczył się patrząc zaskoczony na zaklęte, bądź ciśnięte z niebywałą siłą ostrze. Było one pokryte jednak czymś innym niż czarami.
Sztywne jak bale drewna nogi odmówiły Severinowi posłuszeństwa.
Ostatkiem sił sięgnął jednak do pasa.
Nim jednak upadł, chwycił go za włosy szponiastą dłonią Kreber, wampir szarpnięciem zmusił go do odsłonięcia szyi i otworzył szczękę, demonstrując imponujące kły.
Krótki trzask czegoś kruchego i mlaśnięcie rozrywanej skóry zakończyły wszystko krwawo i efektownie.
Dysząc i z trudem graniczącym z próbą podniesienia zamku, Severin podniósł się na nogi unosząc nabitego na Oprawcę jak na kopię Isenhardta Krebera. Fragment rozdartego serca zwisał z czubka miecza, powoli rozpadając się w pył.
Na niezmiażdżonej połowie oblicza doktora widać było jednak błogość.
- Dziękuję... -wyszeptał wampir, po czym westchnął i rozsypał się w proch, który rozwiał się po małej części piasków.
Publiczność najpierw zawyła z ukontentowania, jednak krzyki szybko przerodziły się we wrzaski strachu, gdy odrywające się z sufitu ciężkie bloki skalne zaczęły spadać wśród deszczu mniejszych odłamków w całym kompleksie, którym rozbujały gwałtowne wstrząsy. Magiczny blask oświetlający wszystko eksplodował feerią barw niemożliwą do zniesienia dla oczu a w nozdrza wszystkich uderzył równie hipnotyzujący co mdły zapach będący ni to jaśminem ni to wonią kwiatów. Elfy i Barbarzyńcy zatykali sobie uszy nie mogąc znieść ogłuszającego crescendo piszczących śmiechów i pulsującej muzyki.
- Magu, co się dzieje na Khaine'a ?! - ryknął lord Vesaleth, zrzucając z kolan wydrapującą sobie oczy Illiaeth.
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
[Osz w morde ]
Ostatnio zmieniony 28 sie 2016, o 14:37 przez Leśny Dziad, łącznie zmieniany 1 raz.
[Ech, szkoda. No cóż gratulacje dla rycerza! Oby Severin wygrał ]
-Nareszcie... wolność... -to była ostatnia myśl doktora Isenhardta Krebera. Zmarłego w Marienburgu, miesiąc temu. Lekarza cieszącego się uznaniem wśród społeczności Wolnego Miasta.
Zdążył ujrzeć koniec Czarnej Arki.
Teraz pozostawało dołączyć do rodziny.
Po drugiej stronie.
-Nareszcie... wolność... -to była ostatnia myśl doktora Isenhardta Krebera. Zmarłego w Marienburgu, miesiąc temu. Lekarza cieszącego się uznaniem wśród społeczności Wolnego Miasta.
Zdążył ujrzeć koniec Czarnej Arki.
Teraz pozostawało dołączyć do rodziny.
Po drugiej stronie.
"This quiet offends Slaanesh! Things shall get loud now."
- Leśny Dziad
- Wałkarz
- Posty: 97
- Lokalizacja: Knieja
Wybuch grzmotnął tak potężnie, że aż zatrzęsła się podłoga pod ich nogami. Jeremi był pewien, że któryś ze strażników stacjonujących bliżej wejścia na Arenę usłyszy harmider i zaraz narobi krzyku. Dopiero wówczas zrozumiał w co się wpakował. Poczuł jak zimny dreszcz strachu spływa mu po plecach. Zdążył wciągnąć nieco swojego zielska na odwagę, ale w gruncie rzeczy nie było już czasu na strach.
– No dalej, do roboty! – pogonił całą grupę Khulmarr poczym sam ruszył w gęstą chmurę czarnego dymu pozostałą po eksplozji.
Pobiegli za nim. Przez dziurę wyrwaną w murze, po gruzach przykrywających zmasakrowane trupy kilku elfów, dalej w głąb korytarza, przy którym ustawiono klatki i cele dla niewolników.
– Uwalniać ich! Niech narobią rabanu! – krzyknął znów krasnolud i potężnym uderzeniem młota odwalił kłódkę pierwszej celi, w której siedziało kilku zamroczonych wybuchem norsmenów.
Tylko Tekloq poszedł po rozum do głowy i znalazł przy ciele jednego z Druchi klucze, którymi po kolei otwierał drzwi. Dwaj pozostali zawierzyli bardziej brutalnym metodom. Siergiej odrąbał kolejny zamek jakimś większym kawałkiem gruzu, a Jeremi przystawił do najbliższej kłódki swój garłacz i nacisnął spust.
– Ale ma odrzut cholerstwo – mruknął gdy przebrzmiał już huk wystrzału.
Zanim rozwiał się spowijający go dym spalonego prochu, zanim przekonał się, że kłódka została rozerwana, drzwi do celi otwarły się nagle i trzasnęły go w ramię powalając na posadzkę. W progu stanął wielki, półnagi ork z okropną blizną ciągnącą się od czoła przez pusty oczodół aż do szczęki w kształcie kowadła.
Czy to po przez jakąś ponadrasową więź istot pozbawionych jednego oka, czy może tylko ze względu na zwykły fart, ork nie zabił człowieka lecz schwycił go za fraki i jedną ręką bez wysiłku podniósł do góry.
– Ty nie długouch! – ryknął chuchając w twarz Jeremiego obezwładniająco wonnym oddechem. – Torg Wielka Łapa zabija długouche! Gdzie długouche!?
– Tam, tam! – Woźnica szybko zmachał rękami wskazując drzwi na końcu korytarza – Mnóstwo długouchych do zabijania…
– Waaaaagh!!! – ryknął zielonoskóry.
A potem rzucił człowieka na ziemię i pognał przez korytarz rozpychając się przez tłumek uwolnionych, mijając kislevczyka, skinka i krasnoluda by w końcu z całą mocą łupnąć w drzwi. Nie przejął się, że były zaryglowane. Swoją masą wyrwał je z zawiasów i razem z nimi runął na ziemię, ale zaraz wstał by z wrzaskiem pobiec dalej.
– Dobra robota! – zaśmiał się Khulmarr – Mamy przejście!
Wybiegli na szerszy hol rozgałęziający się zaraz za wyważonymi drzwiami.
– Wy na prawo – zakomenderował znów rudobrody. – Prosto tym korytarzem dostaniecie się do sali z tym całym magicznym ustrojstwem. Ja na lewo do stoczni.
Zwołał jeszcze grupę uwolnionych rębajłów i ruszył w swoją stronę.
– Słuchajcie! A co jeśli krasnal nas oleje i odpłynie sam? – zapytał Jednooki biegnąc za kislevczykiem oraz jaszczurem i jednocześnie ładując swoją broń.
– Wtedy własnymi rukami powyrywam mu nogi z tej skarlałej żopy! – obiecał Kravinoff.
– Cisza! – syknął zaraz Tekloq – Nadchodzą itza'ka'khanx.
Miał rację. Tuż za rogiem ujrzeli odział elfów z włóczniami formujący najeżony długimi ostrzami szyk. Kilku kuszników przed nimi już ładowało swoje śmiercionośne bronie. Kislevczyk i jaszczur zwolnili kroku szukając miejsca gdzie mogliby schować się przed nadchodzącą salwą, lecz Jeremi w nagłym przypływie brawury powodowanej zapewne narkotykiem krążącym w jego żyłach, wyminął ich i wypalił z garłacza. Drobny złom wylatujący z hukiem z lufy wbił się w szereg wrogów, poszatkował ich ciała, zaowocował wrzaskiem bólu rannych elfów i zachwiał całym szykiem.
Siergiej od razu rzucił się w powstałą wyrwę z rykiem godnym lwa. Wyprzedził go oszczep ciśnięty przez skinka, który trafił prosto w twarz jednego z włóczników, a potem następny, który wbił się w pierś kusznika. Chwilę później na grupę rozbitych i zaskoczonych przeciwników spadł sam jaszczur z ostrzem zadającym śmiertelne cięcia.
– No dalej, do roboty! – pogonił całą grupę Khulmarr poczym sam ruszył w gęstą chmurę czarnego dymu pozostałą po eksplozji.
Pobiegli za nim. Przez dziurę wyrwaną w murze, po gruzach przykrywających zmasakrowane trupy kilku elfów, dalej w głąb korytarza, przy którym ustawiono klatki i cele dla niewolników.
– Uwalniać ich! Niech narobią rabanu! – krzyknął znów krasnolud i potężnym uderzeniem młota odwalił kłódkę pierwszej celi, w której siedziało kilku zamroczonych wybuchem norsmenów.
Tylko Tekloq poszedł po rozum do głowy i znalazł przy ciele jednego z Druchi klucze, którymi po kolei otwierał drzwi. Dwaj pozostali zawierzyli bardziej brutalnym metodom. Siergiej odrąbał kolejny zamek jakimś większym kawałkiem gruzu, a Jeremi przystawił do najbliższej kłódki swój garłacz i nacisnął spust.
– Ale ma odrzut cholerstwo – mruknął gdy przebrzmiał już huk wystrzału.
Zanim rozwiał się spowijający go dym spalonego prochu, zanim przekonał się, że kłódka została rozerwana, drzwi do celi otwarły się nagle i trzasnęły go w ramię powalając na posadzkę. W progu stanął wielki, półnagi ork z okropną blizną ciągnącą się od czoła przez pusty oczodół aż do szczęki w kształcie kowadła.
Czy to po przez jakąś ponadrasową więź istot pozbawionych jednego oka, czy może tylko ze względu na zwykły fart, ork nie zabił człowieka lecz schwycił go za fraki i jedną ręką bez wysiłku podniósł do góry.
– Ty nie długouch! – ryknął chuchając w twarz Jeremiego obezwładniająco wonnym oddechem. – Torg Wielka Łapa zabija długouche! Gdzie długouche!?
– Tam, tam! – Woźnica szybko zmachał rękami wskazując drzwi na końcu korytarza – Mnóstwo długouchych do zabijania…
– Waaaaagh!!! – ryknął zielonoskóry.
A potem rzucił człowieka na ziemię i pognał przez korytarz rozpychając się przez tłumek uwolnionych, mijając kislevczyka, skinka i krasnoluda by w końcu z całą mocą łupnąć w drzwi. Nie przejął się, że były zaryglowane. Swoją masą wyrwał je z zawiasów i razem z nimi runął na ziemię, ale zaraz wstał by z wrzaskiem pobiec dalej.
– Dobra robota! – zaśmiał się Khulmarr – Mamy przejście!
Wybiegli na szerszy hol rozgałęziający się zaraz za wyważonymi drzwiami.
– Wy na prawo – zakomenderował znów rudobrody. – Prosto tym korytarzem dostaniecie się do sali z tym całym magicznym ustrojstwem. Ja na lewo do stoczni.
Zwołał jeszcze grupę uwolnionych rębajłów i ruszył w swoją stronę.
– Słuchajcie! A co jeśli krasnal nas oleje i odpłynie sam? – zapytał Jednooki biegnąc za kislevczykiem oraz jaszczurem i jednocześnie ładując swoją broń.
– Wtedy własnymi rukami powyrywam mu nogi z tej skarlałej żopy! – obiecał Kravinoff.
– Cisza! – syknął zaraz Tekloq – Nadchodzą itza'ka'khanx.
Miał rację. Tuż za rogiem ujrzeli odział elfów z włóczniami formujący najeżony długimi ostrzami szyk. Kilku kuszników przed nimi już ładowało swoje śmiercionośne bronie. Kislevczyk i jaszczur zwolnili kroku szukając miejsca gdzie mogliby schować się przed nadchodzącą salwą, lecz Jeremi w nagłym przypływie brawury powodowanej zapewne narkotykiem krążącym w jego żyłach, wyminął ich i wypalił z garłacza. Drobny złom wylatujący z hukiem z lufy wbił się w szereg wrogów, poszatkował ich ciała, zaowocował wrzaskiem bólu rannych elfów i zachwiał całym szykiem.
Siergiej od razu rzucił się w powstałą wyrwę z rykiem godnym lwa. Wyprzedził go oszczep ciśnięty przez skinka, który trafił prosto w twarz jednego z włóczników, a potem następny, który wbił się w pierś kusznika. Chwilę później na grupę rozbitych i zaskoczonych przeciwników spadł sam jaszczur z ostrzem zadającym śmiertelne cięcia.
Ci dwaj cho dużo lepiej nadawali się do kooperacji, niż Gror. Jednooki strzelec stworzył chaos w szeregach wroga, a Kravinoff zaraz wkroczył w ich szeregi, jeszcze mocniej potęgując zamieszanie. Tekloq ruszył zaraz za nim, krótkim ostrzem sięgając kluczowych celów. Niczym baryonyx ryby z rzeki, tak skink wyłuskiwał kuszników spośród strażników. Nie dość długie ostrze w otwartej konfrontacji teraz szybko odnajdywało drogę do sers, gardeł i wizjerów elfów, szybko kończąc starcie, nim się zaczęło. W ciasnym korytarzu Kravinoff swym kordem niósł śmierć skuteczniej niż zbrojni we włócznie Druchii. Jednak początkowy szok szybko przeminął i elfy dały odpór, otaczając ich włóczniami. Jednak skink nie miał na celu wybić ich wszystkich. Miast tego miał wyeliminować ważniejsze cele... i kupić nieco czasu. Wtedy to korytarzami poniósł się okrzyk Jeremiego.
- GLEBAAA!!!
Nie było czasu na zastanawianie się. Tekloq w mig dał nura na ziemię, w kilka uderzeń serca przed tym, jak deszcz odłamków rozerwał ocalałe szeregi mrocznych elfów. A gdy wstał, tylko pokrwawione trupy zaścielały korytarz.
- Twój grzmiący kij jest potężny- rzekł skink, odzyskując wcześniej ciśnięte oszczepy ze zwłok wrogów.
- No kurwa!- rzucił wyszczerzony Jeremi, wyraźnie odurzony jakimś specyfikiem. Lecz nie czas teraz był na słowa. Tekloq gestem nakazał im podążać za sobą.
Idąc, dobiegały ich odgłosy widowni na arenie, świadczące, że pojedynek jeszcze trwa, a także dźwięki walki pomiędzy grupą Khulmarra a Druchii trwają, lecz słabły one z każdym krokiem. Skink szedł dalej, prowadząc dwójkę ludzi podług wskazówek setnika. Co ciekawe nie natrafili na żaden opór. To tylko utwierdziło małego łowcę w przekonaniu, że idę prosto w pułapkę. Zbyt wiele razy takowe zastawiał, by teraz nie rozpoznać od razu sytuację. Zatrzymał się nagle. Uniósł łeb w górę, wietrząc, a gdy złapał wiatr, obnażył gniewnie zęby, stawiając skórzastą kryzę.
- Xlanax- rzekł- Demon. I inni. Itza'ka'khanx- elfy. W bocznych korytarzach. I jeszcze...
- Gror- warknął Kravinoff, pierwszy wchodząc do sali. W istocie stał tam. Po jego prawicy demon- Me'Mnoth. Za nimi ich cel- jaśniejący kryształ, pulsujący magią, raz czarny, raz jasnofioletowy. W cieniu, w każdym z bocznych korytarzy czaiła się drużyna strzelców.
- Palec na spuście- rzucił cicho Tekloq do Jeremiogo.
- Co powiesz, sobaka?- rzucił przez zęby Kraven- Elfia obroża zbyt słodka?!
- Mówiłem wam, że nie pozwolę, by turniej przerwano- odkrzyknął wybraniec- Choćby za cenę bratania się z niegodnymi!
- Stul pysk, skatina! Od początku chciałem ci wrazić kord w serce i spojrzeć w oczy, gdy będę nim obracał!
Topory Grora praktycznie same wyskoczyły zza jego pasa.
- Nie!- przerwał nieuchronną konfrontację Tekloq- Na mocy Areny Śmierci, wyzywam cię cho!
Sarls uśmiechnął się, zataczając toporami młynki.
- Już bałem się, że nie poprosisz!
- GLEBAAA!!!
Nie było czasu na zastanawianie się. Tekloq w mig dał nura na ziemię, w kilka uderzeń serca przed tym, jak deszcz odłamków rozerwał ocalałe szeregi mrocznych elfów. A gdy wstał, tylko pokrwawione trupy zaścielały korytarz.
- Twój grzmiący kij jest potężny- rzekł skink, odzyskując wcześniej ciśnięte oszczepy ze zwłok wrogów.
- No kurwa!- rzucił wyszczerzony Jeremi, wyraźnie odurzony jakimś specyfikiem. Lecz nie czas teraz był na słowa. Tekloq gestem nakazał im podążać za sobą.
Idąc, dobiegały ich odgłosy widowni na arenie, świadczące, że pojedynek jeszcze trwa, a także dźwięki walki pomiędzy grupą Khulmarra a Druchii trwają, lecz słabły one z każdym krokiem. Skink szedł dalej, prowadząc dwójkę ludzi podług wskazówek setnika. Co ciekawe nie natrafili na żaden opór. To tylko utwierdziło małego łowcę w przekonaniu, że idę prosto w pułapkę. Zbyt wiele razy takowe zastawiał, by teraz nie rozpoznać od razu sytuację. Zatrzymał się nagle. Uniósł łeb w górę, wietrząc, a gdy złapał wiatr, obnażył gniewnie zęby, stawiając skórzastą kryzę.
- Xlanax- rzekł- Demon. I inni. Itza'ka'khanx- elfy. W bocznych korytarzach. I jeszcze...
- Gror- warknął Kravinoff, pierwszy wchodząc do sali. W istocie stał tam. Po jego prawicy demon- Me'Mnoth. Za nimi ich cel- jaśniejący kryształ, pulsujący magią, raz czarny, raz jasnofioletowy. W cieniu, w każdym z bocznych korytarzy czaiła się drużyna strzelców.
- Palec na spuście- rzucił cicho Tekloq do Jeremiogo.
- Co powiesz, sobaka?- rzucił przez zęby Kraven- Elfia obroża zbyt słodka?!
- Mówiłem wam, że nie pozwolę, by turniej przerwano- odkrzyknął wybraniec- Choćby za cenę bratania się z niegodnymi!
- Stul pysk, skatina! Od początku chciałem ci wrazić kord w serce i spojrzeć w oczy, gdy będę nim obracał!
Topory Grora praktycznie same wyskoczyły zza jego pasa.
- Nie!- przerwał nieuchronną konfrontację Tekloq- Na mocy Areny Śmierci, wyzywam cię cho!
Sarls uśmiechnął się, zataczając toporami młynki.
- Już bałem się, że nie poprosisz!
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Ciągnąca się w nieskończoność godzina wyczekiwania momentalnie zaczęła pędzić wraz z pierwszym hukiem. Następnie odgłosy walki w korytarzach zbliżały się powoli, lecz nieubłaganie. Wreszcie, pośród smrodu prochu i niknących w labiryncie tuneli krzyków, przybyli uciekinierzy.
Kraven zaczął prowokować Grora i ten z rozkoszą rozpłatałby go na trzy części, jednak wtrącił się mały jaszczur:
- Nie! Na mocy Areny Śmierci, wyzywam cię cho!
Sarls uśmiechnął się, zataczając toporami młynki.
- Już bałem się, że nie poprosisz! - odparł i krzyknął w przestrzeń - Jeśli któryś się wtrąci, przerobię na karmę dla hydry, choćbym miał wstać z grobu i szukać was po świecie! A ty - zwrócił się bezpośrednio do Me'Mnotha - Przypilnuj, żeby tamci się nie wtrącali.
-Nie masz mocy, by mi rozkazywać! - zabulgotał demon.
-Ale Artysta ma. Kiedy zabiję skinka, będziesz mógł spalić wszystko na swojej drodze.
Mroczna istota bulgotała gniewnie, jednak postąpiła kilka kroków w bok. Teqlok i Gror stanęli naprzeciw siebie, ustawiając się bokami do kryształu.
-To będzie przyjemność, kruszyć twoje kości - zaczął Norsmen.
-Za Quetzę - odparł jaszczur.
Kraven zaczął prowokować Grora i ten z rozkoszą rozpłatałby go na trzy części, jednak wtrącił się mały jaszczur:
- Nie! Na mocy Areny Śmierci, wyzywam cię cho!
Sarls uśmiechnął się, zataczając toporami młynki.
- Już bałem się, że nie poprosisz! - odparł i krzyknął w przestrzeń - Jeśli któryś się wtrąci, przerobię na karmę dla hydry, choćbym miał wstać z grobu i szukać was po świecie! A ty - zwrócił się bezpośrednio do Me'Mnotha - Przypilnuj, żeby tamci się nie wtrącali.
-Nie masz mocy, by mi rozkazywać! - zabulgotał demon.
-Ale Artysta ma. Kiedy zabiję skinka, będziesz mógł spalić wszystko na swojej drodze.
Mroczna istota bulgotała gniewnie, jednak postąpiła kilka kroków w bok. Teqlok i Gror stanęli naprzeciw siebie, ustawiając się bokami do kryształu.
-To będzie przyjemność, kruszyć twoje kości - zaczął Norsmen.
-Za Quetzę - odparł jaszczur.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Walka szósta: Tekloq Mówiący-do-Wiatru vs Gror Krwawy Tytan
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=GcZndrqX73M )
Gror zamachnął się krzyżowo toporami na pokaz. Jego czerwona sylwetka jawiła się ciemnokarmazynową smugą na tle wielkiego, pulsującego światłem kryształu.
Chichoczący demon stał z boku, podobnie jak inni zbiegli niewolnicy oraz Mroczne Elfy. Co do tych ostatnich, to właśnie ich liczebność wzmógł cały oddział dopiero co przybyłych włóczników, którzy domknęli krąg wokół walczących, jednocześnie otaczając Jeremiego i Kravena.
- Blyat. Pułapka... -zaklął bojar w opończy z grzywy lwa.
Teraz mogli tylko przyglądać się pojedynkowi.
Norsmen zaśmiał się gromko, widząc niezadowolenie na twarzach uciekinierów. Po chwili przeszedł do wykrzykiwania nieartykułowanych splotów samogłosek i uderzania się pięściami w pierś, wchodząc w błogosławiony dla wyznawców Khorne'a stan czerwonej furii.
Tekloq nie czekał. Oszczep śmignął z furkotem doczepionych piór, odbijając się tylko o naramiennik berserkera. Drugi uderzył z podobnym skutkiem w grube blachy pancerza Chaosu. Skink zasyczał i krótkimi susami wycofał się nieco, ciskając trzeci dziryt w już zrywającego się do szarży Krwawego Tytana.
Pędzący grot zarył ze zgrzytem o nabijany ćwiekami kołnierz i już zdawało się, że przebije go wraz z gardłem człowieka, gdy nagle wytracił swój impet, niezdolny dokończyć pracy.
Ryczący wojownik runął na jaszczuroczłeka, rąbiąc z góry toporami, jednak Mówiący-do-Wiatru zwinnie przemknął między jego nogami. Ciężkie ostrza huknęły w posadzkę, rozbijając ją. Wściekły, Wybraniec odwrócił się chaotycznymi zamachami odpędzając przeciwnika od swoich nóg, poza jego krótki zasięg.
Tekloq stanął w postawie bojowej, strosząc błoniasty grzebień.
- Twój szał zaślepia cię, cho. Jesteś powolny, niezdarny. Nie czujesz co krąży już w twych żyłach.
- Co... Zamknij się! -ryknął Gror, znów atakując. Skink z łatwością uniknął dwóch poziomych łuków toporów, a trzeci odbił puklerzem. Czempion obracał się, próbując nadążyć za czmychającym mu sprzed wizjera hełmu przeciwnikiem. Faktycznie był wolniejszy niż zazwyczaj- Nie zraniłeś mnie jeszcze. Twój jad nie opuścił twoich ostrzy. Blefujesz.
Peltasta zasyczał, tnąc mieczem po nodze Grora. Niestety nagolennik wytrzymał.
- Nie musiał. Ile posiłków zjadłeś, odkąd odmówiłeś udziału w naszym planie ? Sprawdzałeś je przed włożeniem do ust ?
Uświadamiając sobie własny brak uwagi wojownik Chaosu zaryczał gniewnie. Lustrijczyk odskoczył przed huraganem wymierzanych na oślep cięć, z których jedno drasnęło go jednak płytko w ramię, zrywając nieco łusek.
Wykorzystując chwilową utratę inicjatywy wroga po wybuchu wściekłości, dwoma susami wskoczył na ramię Grora i zagłębił ostrze tuż za naramiennikiem, wbijając je aż po obojczyk.
- Graaaah! -Krwawy Tytan złapał jaszczuroczłeka za ogon i trzepnął nim o posadzkę, ściągając ze swojego barku. Zanim skink się pozbierał, jeden z toporów przeorał z mlaśnięciem jego plecy ukośną pręgą.
Zostawiając ślad krwi Tekloq przetoczył się na drugą stronę kręgu.
Czekał aż trucizna zacznie działać.
Gror wydawał się jednak nie zważać na takie drobnostki jak toksyna atakująca jego ścięgna. Z drugiej strony, żaden z pięciu jego kolejnych szaleńczych ataków nawet nie był blisko sięgnięcia celu. Riposty Tekloqa zdołały jednak zranić go w dół podkolanowy między blachami oraz w stopę, którą przebił jednym z ostatnich oszczepów. Czempion Khorne'a splunął posoką spod hełmu.
Zakręciło mu się w głowie. Ilość toksyny w jego żyłach starczyłaby by powalić konia. To że stał, nawet chwiejnie było cudem.
Cudem który zaraz się skończył, gdy Gror runął na plecy z łoskotem, przy akompaniamencie jęku zawodu Druchii.
Tekloq zaraz wskoczył na giganta, obracając obsydianowy miecz w dół klingą.
- Za Quetzę! -krzyknął, wrażając ostrze aż po rzeźbiony z kości jelec pod żebra wroga. Po chwili chwycił go, wyciągając z obficie krwawiącej rany i zbliżył się do gardła Grora. Ten sparaliżowany wytrzeszczał tylko oczy, lecz nagle drgnął ni stąd ni z owąd.
Było to niczym kamień, poruszający lawinę, strumień krwi z rany zwiastujący potok.
Ciosem główki Norsmen odrzucił zaskoczonego skinka a potem posłał go dużo dalej silnym kopnięciem. Zaraz potem poderwał się i krzyżując uzbrojone ręce, z rykiem zaszarżował.
Tekloq Mówiący-do-Wiatru, który wylądował na jednej z powierzchni kryształu którego wnętrze przyprawiało go o drżenie łusek, wyszczerzył kły.
-NIEE! -huknął głębokim głosem Me'Mnoth unosząc rozjarzoną płomieniem dłoń. Nie zdążył.
Dwa mocarne cięcia przerąbały małą postać jaszczuroczłeka na troje w rozbryzgu zimnej jak lód krwi. Skink, upadając bez nóg i prawej ręki wydał żałobny zew ze skurczonego gardła https://www.youtube.com/watch?v=lwr0NFd ... u.be&t=34s
Zaślepiony szałem wygrany, nie zdążył jednak pojąć co uczynił, gdyż spod spływającej krwi, uwydatniły się dwa wielkie pęknięcia w rdzeniu arki. Kryształ ze szczękiem i łoskotem setki tłuczonych szyb rozbił się, sypiąc odłamkami wielkości ludzkiej głowy. Jeden z nich rozwalił skrytą pod hełmem głowę jednego z Druchii.
To co stało się potem zebrało dużo sroższe żniwo.
Skłębiona masa czystej magii zmieszała się, zafalowała i eksplodowała, spalając na wiór wszystkich w bezpośredniej bliskości kryształu. Impet cisnął Grorem, wyrzucając go przez wejście na korytarz, gdzie rąbnął o waląca się ścianę. Pozostała po wybuchu czysta masa energii Dhar wystrzeliła w górę, niszcząc wszystkie wieżyce i dachy Arki. Erupcja chaotycznej siły dosłownie rozpruła fortecę jak tasak podbrzusze świni, otwierając ją jak sakwę.
Powietrze zaiskrzyło, a sama rzeczywistość pękła spowijając wszystko nieziemskim blaskiem. W jednej chwili czas jakby się zatrzymał, rozbrzmiewając przepięknymi śpiewami i okrutnymi chichotami, a w następnej wystrzelił nadrealnymi mackami.
Wykrzywiony, pozbawiony wszystkich żywych istot wrak Czarnej Arki zaczął powoli tonąc.
(soundtrack: https://www.youtube.com/watch?v=GcZndrqX73M )
Gror zamachnął się krzyżowo toporami na pokaz. Jego czerwona sylwetka jawiła się ciemnokarmazynową smugą na tle wielkiego, pulsującego światłem kryształu.
Chichoczący demon stał z boku, podobnie jak inni zbiegli niewolnicy oraz Mroczne Elfy. Co do tych ostatnich, to właśnie ich liczebność wzmógł cały oddział dopiero co przybyłych włóczników, którzy domknęli krąg wokół walczących, jednocześnie otaczając Jeremiego i Kravena.
- Blyat. Pułapka... -zaklął bojar w opończy z grzywy lwa.
Teraz mogli tylko przyglądać się pojedynkowi.
Norsmen zaśmiał się gromko, widząc niezadowolenie na twarzach uciekinierów. Po chwili przeszedł do wykrzykiwania nieartykułowanych splotów samogłosek i uderzania się pięściami w pierś, wchodząc w błogosławiony dla wyznawców Khorne'a stan czerwonej furii.
Tekloq nie czekał. Oszczep śmignął z furkotem doczepionych piór, odbijając się tylko o naramiennik berserkera. Drugi uderzył z podobnym skutkiem w grube blachy pancerza Chaosu. Skink zasyczał i krótkimi susami wycofał się nieco, ciskając trzeci dziryt w już zrywającego się do szarży Krwawego Tytana.
Pędzący grot zarył ze zgrzytem o nabijany ćwiekami kołnierz i już zdawało się, że przebije go wraz z gardłem człowieka, gdy nagle wytracił swój impet, niezdolny dokończyć pracy.
Ryczący wojownik runął na jaszczuroczłeka, rąbiąc z góry toporami, jednak Mówiący-do-Wiatru zwinnie przemknął między jego nogami. Ciężkie ostrza huknęły w posadzkę, rozbijając ją. Wściekły, Wybraniec odwrócił się chaotycznymi zamachami odpędzając przeciwnika od swoich nóg, poza jego krótki zasięg.
Tekloq stanął w postawie bojowej, strosząc błoniasty grzebień.
- Twój szał zaślepia cię, cho. Jesteś powolny, niezdarny. Nie czujesz co krąży już w twych żyłach.
- Co... Zamknij się! -ryknął Gror, znów atakując. Skink z łatwością uniknął dwóch poziomych łuków toporów, a trzeci odbił puklerzem. Czempion obracał się, próbując nadążyć za czmychającym mu sprzed wizjera hełmu przeciwnikiem. Faktycznie był wolniejszy niż zazwyczaj- Nie zraniłeś mnie jeszcze. Twój jad nie opuścił twoich ostrzy. Blefujesz.
Peltasta zasyczał, tnąc mieczem po nodze Grora. Niestety nagolennik wytrzymał.
- Nie musiał. Ile posiłków zjadłeś, odkąd odmówiłeś udziału w naszym planie ? Sprawdzałeś je przed włożeniem do ust ?
Uświadamiając sobie własny brak uwagi wojownik Chaosu zaryczał gniewnie. Lustrijczyk odskoczył przed huraganem wymierzanych na oślep cięć, z których jedno drasnęło go jednak płytko w ramię, zrywając nieco łusek.
Wykorzystując chwilową utratę inicjatywy wroga po wybuchu wściekłości, dwoma susami wskoczył na ramię Grora i zagłębił ostrze tuż za naramiennikiem, wbijając je aż po obojczyk.
- Graaaah! -Krwawy Tytan złapał jaszczuroczłeka za ogon i trzepnął nim o posadzkę, ściągając ze swojego barku. Zanim skink się pozbierał, jeden z toporów przeorał z mlaśnięciem jego plecy ukośną pręgą.
Zostawiając ślad krwi Tekloq przetoczył się na drugą stronę kręgu.
Czekał aż trucizna zacznie działać.
Gror wydawał się jednak nie zważać na takie drobnostki jak toksyna atakująca jego ścięgna. Z drugiej strony, żaden z pięciu jego kolejnych szaleńczych ataków nawet nie był blisko sięgnięcia celu. Riposty Tekloqa zdołały jednak zranić go w dół podkolanowy między blachami oraz w stopę, którą przebił jednym z ostatnich oszczepów. Czempion Khorne'a splunął posoką spod hełmu.
Zakręciło mu się w głowie. Ilość toksyny w jego żyłach starczyłaby by powalić konia. To że stał, nawet chwiejnie było cudem.
Cudem który zaraz się skończył, gdy Gror runął na plecy z łoskotem, przy akompaniamencie jęku zawodu Druchii.
Tekloq zaraz wskoczył na giganta, obracając obsydianowy miecz w dół klingą.
- Za Quetzę! -krzyknął, wrażając ostrze aż po rzeźbiony z kości jelec pod żebra wroga. Po chwili chwycił go, wyciągając z obficie krwawiącej rany i zbliżył się do gardła Grora. Ten sparaliżowany wytrzeszczał tylko oczy, lecz nagle drgnął ni stąd ni z owąd.
Było to niczym kamień, poruszający lawinę, strumień krwi z rany zwiastujący potok.
Ciosem główki Norsmen odrzucił zaskoczonego skinka a potem posłał go dużo dalej silnym kopnięciem. Zaraz potem poderwał się i krzyżując uzbrojone ręce, z rykiem zaszarżował.
Tekloq Mówiący-do-Wiatru, który wylądował na jednej z powierzchni kryształu którego wnętrze przyprawiało go o drżenie łusek, wyszczerzył kły.
-NIEE! -huknął głębokim głosem Me'Mnoth unosząc rozjarzoną płomieniem dłoń. Nie zdążył.
Dwa mocarne cięcia przerąbały małą postać jaszczuroczłeka na troje w rozbryzgu zimnej jak lód krwi. Skink, upadając bez nóg i prawej ręki wydał żałobny zew ze skurczonego gardła https://www.youtube.com/watch?v=lwr0NFd ... u.be&t=34s
Zaślepiony szałem wygrany, nie zdążył jednak pojąć co uczynił, gdyż spod spływającej krwi, uwydatniły się dwa wielkie pęknięcia w rdzeniu arki. Kryształ ze szczękiem i łoskotem setki tłuczonych szyb rozbił się, sypiąc odłamkami wielkości ludzkiej głowy. Jeden z nich rozwalił skrytą pod hełmem głowę jednego z Druchii.
To co stało się potem zebrało dużo sroższe żniwo.
Skłębiona masa czystej magii zmieszała się, zafalowała i eksplodowała, spalając na wiór wszystkich w bezpośredniej bliskości kryształu. Impet cisnął Grorem, wyrzucając go przez wejście na korytarz, gdzie rąbnął o waląca się ścianę. Pozostała po wybuchu czysta masa energii Dhar wystrzeliła w górę, niszcząc wszystkie wieżyce i dachy Arki. Erupcja chaotycznej siły dosłownie rozpruła fortecę jak tasak podbrzusze świni, otwierając ją jak sakwę.
Powietrze zaiskrzyło, a sama rzeczywistość pękła spowijając wszystko nieziemskim blaskiem. W jednej chwili czas jakby się zatrzymał, rozbrzmiewając przepięknymi śpiewami i okrutnymi chichotami, a w następnej wystrzelił nadrealnymi mackami.
Wykrzywiony, pozbawiony wszystkich żywych istot wrak Czarnej Arki zaczął powoli tonąc.