ARENA ŚMIERCI nr 40 - Księstwo Quenelles
- Szczwaniak
- Chuck Norris
- Posty: 435
- Lokalizacja: Legion Kraków
Re: ARENA ŚMIERCI nr 40 - Księstwo Quenelles
Nigdy nie pomyślałby że przytrafi mu się cos takiego. Gobliny kopiącego grób dla człowieka? To było zupełnie obłędne. Gdy po wyjściu z karczmy, idąc w stornę wzgórza ujrzał wielką kupę metalowego złomu i krzątających się wokół zielonoskórych, nie wierzył własnym oczom. Na dodatek, w jego stronę biegł mały nocny goblin machając mu przed nosem kartkami brudnego papieru. Ork chandlował bronią. Skoro miał broń, musiał mieć też jakąś łopatę. Warto zatem spróbować. Podszedł do kupy złomu i zagaił do orka:
- witam Szanowny, czy znalazł bym tu łopatę? - nie wiedział jak zwrócić się do orka.
- Oho, jest żem tu pientnaście minutkuw i już przyszł pierwszy klientl! Proszę zapraszam, roszę co podać a i jam nie jest żaden szanowny tyko Gurdrub - odpowiedzał ork jakby nie zauważył pytania.
- Łopatę, jeśli tylko takowa się tu znajdzie - ponownie zapytał, wyraźnie składając słowa.
- jak sie nie znajndzie, jak sie znajndzie. A nie lepiej jakiegoś rembaczka - omiótł Jan uważnym spojrzeniem i zaraz dodał - o dla paniusia to może taki, jak my tu muwiom scyroczek - i wskazał na krzywy metrowy tasak. "Ładny scyzoryk" - pomyślał kapłan.
- No niezgorszy przyznam - orki niestety nie mogą się rumienić, ale mogą się zzelienić, i to właśnie uczynił Gurdrub. - ale potrzebuje łopaty, na gwałt.
- a cóż to będzieta kopać, nie No coś tam może znajdziem.
- grób. - odparł Jan
- łohoho widzę żem niewiele do zabawy sie spóźnił. Kogoście tak powalili - ork ciekawsko spojrzał na Jana.
- To nie ja, ale pochować już muszę. także na arenę? - zapytał Gurdruba.
- jak nie jak tak, No żem tylko nie przypuszczał że takie chuchra będą chodziły jako wy. - odpowiedział ork kpiąco.
- ja bym nie pomyślał, że kiedyś spotkam orka kupca - z uśmiechem odparł Jan. - to co dogadamy się?
To było słowo klucz. Uzgodnili co trzeba. Gurdrub zaoferwał nawet usługi swoich małych krewników. Kopały jak szalone, bo ork co chwila kierował na nie swój wzrok. zapłacił, gdy tylko złożył człowieka do grobu. Przykre, umrzeć tak samemu, zdala od krewnych w obcej ziemi. Jeszcze w taki sposób. No nic, uścisnął rękę Gurdruba i miał już zmierzać do karczmy, gdy zdał sobie sprawę że lubi orka, naprawdę go lubi. Dziwne, No nic gustu się nie wybiera:
- Nie poszlibyście ze mną na piwo? - zapytał.
- witam Szanowny, czy znalazł bym tu łopatę? - nie wiedział jak zwrócić się do orka.
- Oho, jest żem tu pientnaście minutkuw i już przyszł pierwszy klientl! Proszę zapraszam, roszę co podać a i jam nie jest żaden szanowny tyko Gurdrub - odpowiedzał ork jakby nie zauważył pytania.
- Łopatę, jeśli tylko takowa się tu znajdzie - ponownie zapytał, wyraźnie składając słowa.
- jak sie nie znajndzie, jak sie znajndzie. A nie lepiej jakiegoś rembaczka - omiótł Jan uważnym spojrzeniem i zaraz dodał - o dla paniusia to może taki, jak my tu muwiom scyroczek - i wskazał na krzywy metrowy tasak. "Ładny scyzoryk" - pomyślał kapłan.
- No niezgorszy przyznam - orki niestety nie mogą się rumienić, ale mogą się zzelienić, i to właśnie uczynił Gurdrub. - ale potrzebuje łopaty, na gwałt.
- a cóż to będzieta kopać, nie No coś tam może znajdziem.
- grób. - odparł Jan
- łohoho widzę żem niewiele do zabawy sie spóźnił. Kogoście tak powalili - ork ciekawsko spojrzał na Jana.
- To nie ja, ale pochować już muszę. także na arenę? - zapytał Gurdruba.
- jak nie jak tak, No żem tylko nie przypuszczał że takie chuchra będą chodziły jako wy. - odpowiedział ork kpiąco.
- ja bym nie pomyślał, że kiedyś spotkam orka kupca - z uśmiechem odparł Jan. - to co dogadamy się?
To było słowo klucz. Uzgodnili co trzeba. Gurdrub zaoferwał nawet usługi swoich małych krewników. Kopały jak szalone, bo ork co chwila kierował na nie swój wzrok. zapłacił, gdy tylko złożył człowieka do grobu. Przykre, umrzeć tak samemu, zdala od krewnych w obcej ziemi. Jeszcze w taki sposób. No nic, uścisnął rękę Gurdruba i miał już zmierzać do karczmy, gdy zdał sobie sprawę że lubi orka, naprawdę go lubi. Dziwne, No nic gustu się nie wybiera:
- Nie poszlibyście ze mną na piwo? - zapytał.
Kiedyś cierpieliśmy z powodu plag społecznych, dziś cierpimy z powodu lekarstw na nie. - Friedrich August von Hayek
Rich otrząsnął się zdając sobie sprawę, że już za późno na jakiekolwiek skrytobójcze akcje. Whark już go zauważył i podszedł. Od razu wyczuł ciągnące się od drugiego inżyniera piżmo dumy, zaciekawienia, ale też niepokoju. Nie wiem kim jestem, zdał sobie sprawę Rich i może lepiej żeby tak zostało.
Wy skaveny i wasze poczucie dumy z własnych czynów...
- Jak cię swą-nazywają bracie Skryre ? Co cię sprowadza ? - zagaił Whark. Rich napiął się chcąc podać fałszywe imię i powód. Drugi inżynier zapewne przejrzy kłamstwo, ale będzie do końca zastanawiać się co właściwie Rich tutaj robi. No chyba, że Whark miał za zadanie zlikwidować Richa, wtedy będzie to po prostu teatrzykiem.
Nie!
Rich zatrzymał się w połowie wydechu. Dla jego rozmówcy wyglądało to jakby w skavena wstąpiło coś nowego, co zmieniło jego zamiary. I postrzeganie rzeczywistości. Inżynier wypiął się z pawią dumą.
- Jam jest Rich Rozdrabniacz i jestem tutaj by wygrać tą przeklętą Arenę i zabić-zabić was wszystkich. - powiedział z mocą Azaqiel ustami Richa. - Możesz usiąść obok jeśli chcesz, ale mi nie przeszkadzaj. Jem-przeżuwam. - Na chwilę stracił zainteresowanie drugim inżynier po czym jakby coś sobie przypomniał. - Inaczej Rwijkość połamie ci wszystkie kości-stawy.
Siedzący dotychczas w ciemnym kącie szczuroogr na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego przez pana zbliżył się, rozwalając po drodze jeden ze stołów (już pusty, gdyż siedzący przy nim ludzie przezornie zeszli bestii z drogi) i warknął ostrzegawczo.
Wy skaveny i wasze poczucie dumy z własnych czynów...
- Jak cię swą-nazywają bracie Skryre ? Co cię sprowadza ? - zagaił Whark. Rich napiął się chcąc podać fałszywe imię i powód. Drugi inżynier zapewne przejrzy kłamstwo, ale będzie do końca zastanawiać się co właściwie Rich tutaj robi. No chyba, że Whark miał za zadanie zlikwidować Richa, wtedy będzie to po prostu teatrzykiem.
Nie!
Rich zatrzymał się w połowie wydechu. Dla jego rozmówcy wyglądało to jakby w skavena wstąpiło coś nowego, co zmieniło jego zamiary. I postrzeganie rzeczywistości. Inżynier wypiął się z pawią dumą.
- Jam jest Rich Rozdrabniacz i jestem tutaj by wygrać tą przeklętą Arenę i zabić-zabić was wszystkich. - powiedział z mocą Azaqiel ustami Richa. - Możesz usiąść obok jeśli chcesz, ale mi nie przeszkadzaj. Jem-przeżuwam. - Na chwilę stracił zainteresowanie drugim inżynier po czym jakby coś sobie przypomniał. - Inaczej Rwijkość połamie ci wszystkie kości-stawy.
Siedzący dotychczas w ciemnym kącie szczuroogr na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego przez pana zbliżył się, rozwalając po drodze jeden ze stołów (już pusty, gdyż siedzący przy nim ludzie przezornie zeszli bestii z drogi) i warknął ostrzegawczo.
- Zęby?! Mam ci płacić w zębach?- zakrzyknął zdziwiony Svanrog, słysząc cenę za całkiem niezły toporek.
- Ludź nie słyszy? Czy liczyć nie umi?- odwarknął Gudrub- Powiedziałem- Dziew... sto zembuff!
- Argh! I skąd... A ile to będzie w czaszkach?
- Hmmm....- zamyślił się ork. Po chwili zastanowienia wyciągnął grube paluchy i zaczął liczyć- Dwa... cztery... jeden... PINĆ! Cosik koło temu.
- Dobrze- wycedził przez zęby khornita- Pięć ludzkich czaszek. Trzymaj toporek w rezerwacji.
Ork chrząknął, chyba na znak, że się zgadza. Svanrog westchnął i oddalił się. Jak się okazało w dobrej chwili- zaraz po jego odejściu do czarnego przyszedł ten cały kapłan z Imperium... Jak się zwał?
Nieważne z resztą.
***
- Cholera, to nieporozum...- zdążył krzyknąć van Hood, nim Imdroth przy nich był chwycił on za kark rozanielonego widokiem dekoltu Berika i uniósł w powietrze.
- Duvvelsheyss!- ryknął Zyvik i cisnął w wybrańca stołkiem. Mebel poszedł w drzazgi, ale to tyle- stalowy kolos nawet się nie zachwiał.
- Gar'ean marw!- warknął w mrocznej mowie Imdroth, ciskając w próbującego załagodzić sprawę Robina wierzgającym krasnoludem. Zyvik pochwycił leżącą kuszę Berika i wycelował w wybrańca, lecz musiał uskoczyć gdy wielka hablabarda spadła na niego z góry. Brodacz w porę uskoczył, przetaczając się po sali, a wielkie ostrze przepołowiło dębowy stół na połowę.
- Nie zabijaj! Zawodnicy...- zdążyła krzyknąć Morgana, nim w wybrańca trafił kolejne pociski. Były to żeliwny podkowy jakie wisiały na ścianie karczmy jako ozdoba i amulet przynoszący szczęście. Kawał żelastwa zdolna rozwalić łeb na ćwierci zwykłemu śmiertelnikowi zachwiał wybrańcem, toteż Berik poprawił drugim.
Robin wzruszył ramionami, najwyraźniej pogodzony z tym, że nie uda się tego zakończyć polubownie.
- A chędożę. ESKALACJA!!!- ryknął i zbrojny w kilka podków oraz taboret natarł na wybrańca.
[Tradycji musi stać się zadość! Zapraszam do zabawy! ]
- Ludź nie słyszy? Czy liczyć nie umi?- odwarknął Gudrub- Powiedziałem- Dziew... sto zembuff!
- Argh! I skąd... A ile to będzie w czaszkach?
- Hmmm....- zamyślił się ork. Po chwili zastanowienia wyciągnął grube paluchy i zaczął liczyć- Dwa... cztery... jeden... PINĆ! Cosik koło temu.
- Dobrze- wycedził przez zęby khornita- Pięć ludzkich czaszek. Trzymaj toporek w rezerwacji.
Ork chrząknął, chyba na znak, że się zgadza. Svanrog westchnął i oddalił się. Jak się okazało w dobrej chwili- zaraz po jego odejściu do czarnego przyszedł ten cały kapłan z Imperium... Jak się zwał?
Nieważne z resztą.
***
- Cholera, to nieporozum...- zdążył krzyknąć van Hood, nim Imdroth przy nich był chwycił on za kark rozanielonego widokiem dekoltu Berika i uniósł w powietrze.
- Duvvelsheyss!- ryknął Zyvik i cisnął w wybrańca stołkiem. Mebel poszedł w drzazgi, ale to tyle- stalowy kolos nawet się nie zachwiał.
- Gar'ean marw!- warknął w mrocznej mowie Imdroth, ciskając w próbującego załagodzić sprawę Robina wierzgającym krasnoludem. Zyvik pochwycił leżącą kuszę Berika i wycelował w wybrańca, lecz musiał uskoczyć gdy wielka hablabarda spadła na niego z góry. Brodacz w porę uskoczył, przetaczając się po sali, a wielkie ostrze przepołowiło dębowy stół na połowę.
- Nie zabijaj! Zawodnicy...- zdążyła krzyknąć Morgana, nim w wybrańca trafił kolejne pociski. Były to żeliwny podkowy jakie wisiały na ścianie karczmy jako ozdoba i amulet przynoszący szczęście. Kawał żelastwa zdolna rozwalić łeb na ćwierci zwykłemu śmiertelnikowi zachwiał wybrańcem, toteż Berik poprawił drugim.
Robin wzruszył ramionami, najwyraźniej pogodzony z tym, że nie uda się tego zakończyć polubownie.
- A chędożę. ESKALACJA!!!- ryknął i zbrojny w kilka podków oraz taboret natarł na wybrańca.
[Tradycji musi stać się zadość! Zapraszam do zabawy! ]
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Gdy biegł przez myślał nad możliwością pozostawienia inżyniera samego , i odjechanie "Kretem" . Po chwili porzucił ten pomysł. Żaden z nich nie znał szczegółów budowy czołgu. Wystarczyłaby jedna usterka , i byliby unieruchomieni. Więc stał koło wyjścia z pojazdu i ładował pistolet. Wsypał do lufy mieszankę czarnego prochu i pokruszonego spaczenia , umieścił kulę i sprawdził działanie spustu. Tak samo arkebuz. W międzyczasie z dziury wyłonił się Skisk z dużym garłaczem opartym o chude ramie , ponad to do lufy podczepił szeroki bagnet o dość nieregularnym kształcie. Ostatni wyszedł a właściwie wytoczył się ich szczuroogr. W jednej łapie trzymał proporcjonalną dla rozmiarów właściciela łopatę do węgla. Może jednak mamy szanse - pomyślał Szrama kiedy Półmózg prawie wyłamał drzwi z nawiasów. Wszyscy wstali z miejsc i chwycili za broń , lecz oni od razu podeszli do stolika skavenów. Obydwaj wycelowali w Richa , Szrama opierający muszkiet o udo i pistolet skierowany e jego głowę , a Skisk stał z tyłu , z chwilowo opuszczonym lecz gotowy e każdej chwili go unieść i wystrzelić. Rich wstał gwałtownie przerwacając krzesło. Jego szczuroogr już miał rzucać się na intruzów , kiedy jego pan gwałtownym gestem go zatrzymał.
- Nie chcemy rozlewu krwi - wrzasnął. Ale na to było już za późno. Dwa ogromne szczury , będące zaprzeczeniem natury rzuciły się sobie do gardeł , sprowokowane nagłą burdą w karczmie. Masywne ciała zderzyły się , i zaczął się bój na śmierć i życie. Widząc to Whark wyciągnął miecz z pochwy na plecach , i skierował go w stronę Richa.
- Nie chcemy rozlewu krwi - wrzasnął. Ale na to było już za późno. Dwa ogromne szczury , będące zaprzeczeniem natury rzuciły się sobie do gardeł , sprowokowane nagłą burdą w karczmie. Masywne ciała zderzyły się , i zaczął się bój na śmierć i życie. Widząc to Whark wyciągnął miecz z pochwy na plecach , i skierował go w stronę Richa.
Bertil zamknął za sobą drzwi. Na jego łóżku siedział Diego w postaci tego samego szermierza.
-I co? - zagaił Biały Wilk.
-Poza orkiem handlującym bronią i czołgiem ze skaveńską załogą, chwilowo wszystko wydaje się pozostawać w granicach normy.
-Niewinny człowiek stracił życie niemal bez powodu. To jest dla ciebie norma?
-Przynajmniej nikt nie odprawia jeszcze mrocznych rytuałów - odparł mag z uśmiechem, lecz szybko go zgasił pod karcącym spojrzeniem Szarogrzywego. - Jest za wcześnie, żeby cały niewidoczny aparat ruszył. Póki co, szykuj się. Wezwę cię, kiedy będziesz potrzebny do czegoś więcej niż występy.
Bertil odpowiedział warknięciem. Mag zamachnął rękami, szepnął coś pod nosem i dosłownie zniknął. Wojownik zignorował to, położył młot na łóżku i przyklęknął obok. Nim jednak wypowiedział pierwsze słowa modlitwy, jego broń zależała delikatnie, a z dołu dobiegły krzyki i trzask łamanych mebli. Rozgrzewka, pomyślał Szarogrzywy.
Złapał za młot, wyważył kopem własne drzwi i spojrzał na sytuację z góry: cokolwiek sprowokowało wybrańca, rzucił się na krasnoludy. Pomny, iż to ta rasa wykuła mu ten wspaniały pancerz, Bertil przeskoczył przez poręcz i wylądował na chaotyku, powalając go...
Na dosłownie moment. Zrzucił z siebie nowego przeciwnika i stanął szeroko, na co Biały Wilk odpowiedział warknięciem.
-Warczysz jak prawdziwy wilk - powiedział wybraniec, ruchem głowy wzywając ungory do walki. - Ciekawe, czy jesteś tak samo głupi.
-Wolę być głupim wilkiem, niż żałosnym psem - odparł Bertil, szykując się do zamachu.
Z czystej złośliwości bogów, szczury zajęły się sobą, tratując jednak wszystko wokół, a do środka wrócił kapłan.
-I co? - zagaił Biały Wilk.
-Poza orkiem handlującym bronią i czołgiem ze skaveńską załogą, chwilowo wszystko wydaje się pozostawać w granicach normy.
-Niewinny człowiek stracił życie niemal bez powodu. To jest dla ciebie norma?
-Przynajmniej nikt nie odprawia jeszcze mrocznych rytuałów - odparł mag z uśmiechem, lecz szybko go zgasił pod karcącym spojrzeniem Szarogrzywego. - Jest za wcześnie, żeby cały niewidoczny aparat ruszył. Póki co, szykuj się. Wezwę cię, kiedy będziesz potrzebny do czegoś więcej niż występy.
Bertil odpowiedział warknięciem. Mag zamachnął rękami, szepnął coś pod nosem i dosłownie zniknął. Wojownik zignorował to, położył młot na łóżku i przyklęknął obok. Nim jednak wypowiedział pierwsze słowa modlitwy, jego broń zależała delikatnie, a z dołu dobiegły krzyki i trzask łamanych mebli. Rozgrzewka, pomyślał Szarogrzywy.
Złapał za młot, wyważył kopem własne drzwi i spojrzał na sytuację z góry: cokolwiek sprowokowało wybrańca, rzucił się na krasnoludy. Pomny, iż to ta rasa wykuła mu ten wspaniały pancerz, Bertil przeskoczył przez poręcz i wylądował na chaotyku, powalając go...
Na dosłownie moment. Zrzucił z siebie nowego przeciwnika i stanął szeroko, na co Biały Wilk odpowiedział warknięciem.
-Warczysz jak prawdziwy wilk - powiedział wybraniec, ruchem głowy wzywając ungory do walki. - Ciekawe, czy jesteś tak samo głupi.
-Wolę być głupim wilkiem, niż żałosnym psem - odparł Bertil, szykując się do zamachu.
Z czystej złośliwości bogów, szczury zajęły się sobą, tratując jednak wszystko wokół, a do środka wrócił kapłan.
Ostatnio zmieniony 18 kwie 2017, o 08:15 przez Gror, łącznie zmieniany 1 raz.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- Szczwaniak
- Chuck Norris
- Posty: 435
- Lokalizacja: Legion Kraków
Do karczmy szedł sam. Kto to widział by ork chciał z nim pić? Przyzwyczaił się. Wchodząc czuł i słyszał, że coś się święci. Sprawdził pistolety, wszystko na swoim miejscu. No cóż, raz ludziom śmierć.
***
Jan nie umiał czarować. Skoro nie dostał tego daru, uznał że tak chciał Morr. Umiał jednak dostrzec duchową poświatę, zdobiące każdego człowieka. Morgana oczywiście aż kipiała od brudnej szarej otoczki. Kopiąc grób, myślał o Białym Wilku... jak się zwał... imienia nie poznał. Z pewnością nie był magiem, oprócz poświaty, maga w większości przypadków można poznać po oczach. Magiem nie był, ale lekka prawie niewidzialna mgiełka w okolicach prawej nogi, zdobiła figurę rycerza. Pachniała jak...jagody...wilcze jagody.
***
"Pobojowisko nie karczma, nie mogą poczekać do areny?" - No nic skoro już zaczęli. Były dwie grupy starć. Bliżej szynkwasu po lewej szczury, w tym dwa ogromne siłujące się szczurogry tratujące wszysctko wokół siebie. Zaraz po prawej od wejścia, kozy walczyły z krasnalami, nieco dalej Biały Wilk i Robin stawali na przeciw Chaośnika. BiałyWilk dzierżył młot i swoją piękną zbroję - " krasnoludzka " - nie mógł tylko dostrzec Morgany. Nie dobrze, bardzo nie dobrze, ona mogła to wszystko uciszyć - musiał ją znaleźć.
Szukjąc jej wzrokiem, jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem BiałegoWilka - " dobry człowiek " - wyćwiczonym, setki razy powtarzanym ruchem wyciągnął pistolet, i wystrzelił. Trafił tak jak zamierzał. Zrzucił na chaosytę karnisz, krępując mu ruchy i na chwilę unieruchamiając. Dzięki zamieszaniu przebiegł miedzy walczącymi na górę - musiał ja znaleźć - zdążył rzucić tylko do Białego Wilka:
- Zaraz wracam - ten uśmiechnął się pokazując nie wszystkie białe zęby.
***
Jan nie umiał czarować. Skoro nie dostał tego daru, uznał że tak chciał Morr. Umiał jednak dostrzec duchową poświatę, zdobiące każdego człowieka. Morgana oczywiście aż kipiała od brudnej szarej otoczki. Kopiąc grób, myślał o Białym Wilku... jak się zwał... imienia nie poznał. Z pewnością nie był magiem, oprócz poświaty, maga w większości przypadków można poznać po oczach. Magiem nie był, ale lekka prawie niewidzialna mgiełka w okolicach prawej nogi, zdobiła figurę rycerza. Pachniała jak...jagody...wilcze jagody.
***
"Pobojowisko nie karczma, nie mogą poczekać do areny?" - No nic skoro już zaczęli. Były dwie grupy starć. Bliżej szynkwasu po lewej szczury, w tym dwa ogromne siłujące się szczurogry tratujące wszysctko wokół siebie. Zaraz po prawej od wejścia, kozy walczyły z krasnalami, nieco dalej Biały Wilk i Robin stawali na przeciw Chaośnika. BiałyWilk dzierżył młot i swoją piękną zbroję - " krasnoludzka " - nie mógł tylko dostrzec Morgany. Nie dobrze, bardzo nie dobrze, ona mogła to wszystko uciszyć - musiał ją znaleźć.
Szukjąc jej wzrokiem, jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem BiałegoWilka - " dobry człowiek " - wyćwiczonym, setki razy powtarzanym ruchem wyciągnął pistolet, i wystrzelił. Trafił tak jak zamierzał. Zrzucił na chaosytę karnisz, krępując mu ruchy i na chwilę unieruchamiając. Dzięki zamieszaniu przebiegł miedzy walczącymi na górę - musiał ja znaleźć - zdążył rzucić tylko do Białego Wilka:
- Zaraz wracam - ten uśmiechnął się pokazując nie wszystkie białe zęby.
Kiedyś cierpieliśmy z powodu plag społecznych, dziś cierpimy z powodu lekarstw na nie. - Friedrich August von Hayek
- MYŚLICIE, ŻE TO POWSTRZYMA IMDROTHA NIEUGIĘTEGO?! RAAAAAAGH!- warknął wybranie, próbując rozerwać krępujące go okowy. W sukurs skoczyły mu Ungory, nie bacząc przy tym na razy jakie zadawały im krasnoludy. Jeden z nich z resztą zaraz padł bez czucia po razie urwaną nogą od stołu. Bertil zaraz ruszył im naprzeciw, swym młotem dosłownie zmiatając łeb jednego z nich. Drugi beknął przerażony i skoczył w kierunku wyjścia. Nim jednak zdołał przekroczyć próg, bełt z kuszy Berika przybił go do drzwi. Kozolud charknął krwią, zawieszony w powietrzu, targnął racicami i znieruchomiał.
Poświęcenie ich jednak nie poszło na marne. Wybraniec wreszcie zrzucił z siebie przeszkodę. Wyrwał wbitą w przepołowiony stół halabardę, stając naprzeciw Bertila Szarogrzywego.
***
Morgana rozejrzała się, nieco zdezorientowana. Jeszcze przed chwilą leżała na podłodze w karczmie, gdzieś w księstwie Quenelles... Teraz cienie spowijały okolicę, czuć było siarkę i ozon. Nagłę zimno przeszyło wiedźmę, lodowaty wiatr przeszył ją na wskroś, rzucając w oczy płatki śniegu. Skrzywiła się, klnąc cicho pod nosem.
- Jeśli się stęskniłeś, trzeba było wysłać kruka- rzuciła szyderczo.
- Dobrze się bawisz na Arenie?- spytał Amon, wyłaniając się z cienia. Obraz za nim wyostrzył się, choć wciąż było ciemno. Stali na balkonie wieży z granitu, po środku lodowej krainy. Morgana nie musiała się obracać, by wiedzieć, że tam w dole rozciągają się zlodowaciałe rozpadliny i wąskie ścieżki górskie. Gościła już raz u czarnoksiężnika. Źle wspominała tę wizytę.
- Tam przynajmniej jest cieplej. I trunki lepsze. Chyba. Wino rozlałam.
Amon zaśmiał się lekko, podchodząc do balustrady. Oparł pancerne rękawice na jej zimnej krawędzi.
- Bawi mnie twoje przekonanie, że wodzisz mnie za nos. Doskonale wiem po co ruszyłaś na Arenę. Myślisz, że uwolnisz się od smyczy? Próbuj. Szanse masz niskie, los ci nie sprzyja.
Coś ją zakuło boleśnie. Nie było to zimno. Gniew w jej wezbrał, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się od słów. Cena mogła być zbyt wysoka.
- Lecz nawet w swojej krnąbrności działasz mi na rękę. Sądzisz, że nie przewidziałem każdej możliwości, nie rozważyłem wszelkich prawdopodobieństw? Twoje spiski i intrygi splotły się nie tak jak sądzisz. I to ty się w nie łapiesz.
Zacisnęła pięść w bezsilnej złości. Potem spuściła głowę w rezygnacji.
- Dbaj o Svanroga. To twoje jedyne zadanie. Reszta mnie nie obchodzi...
Ostatnie słowa były ginęły w ryku wichru, tak jak obraz ginął w ciemności.
***
Niski strop i niewielka przestrzeń utrudniały Imdrothowi walkę. Lawirując między stolikami Bertil cofnął się przed kilkoma kolejnymi cięciami halabardy po czym skoczył do przodu, jak wilk. Skupiając się na szybkości ciosu, rąbnął go z połową siły obuchem w lewy bok. Pod razem blacha zgrzytnęła i ugięła się, wybrańcem rzuciło nieco na bok. Chciał wykorzystać otwarcie na drugi cios, lecz wtedy Imdroth, miast próbować stworzyć dystans odpowiadający jego dłuższej broni, wypuścił ją z rąk i chwycił za młot Białego Wilka. Obaj adwersarze siłowali się przez chwilę i choć Bertil walczył zaciekle, to sama masa przeciwnika i nacisk z góry sprawiały, że tracił powoli przewagę...
Wtedy drzwi wyleciały z futryny, wyrwane z zawiasów. Sękata sylwetka stanęła w wejściu do karczmy.
Svanrog.
- RAAAAAAAAAAAAGH!- ryknął, skacząc na walczących z zaciśniętymi kułakami w górze.
- Gdzie jesteś klecho?!- warknął czerwony z wysiłku Szarogrzywy. Zwycięstwo stało się nagle mało realne. Wtedy jednak stało się coś dziwnego. Pięść Svanroga grzmotnęła potężnie... prosto w hełm Imdrotha. Drugi cios był tak szybki, że trudno było zauważyć kiedy nadszedł. Kolos zachwiał się, zaskoczony i puścił młot Bertila. Berserker jak mody lew górski odskoczył od niego i z rozpędu uderzył całym ciałem, wreszcie powalając wielkoluda, rozbijając przy tym kilka krzeseł.
Bertil spojrzał na Svanroga i wyszczerzył zęby w gniewie.
- Jeśli sądzisz, że podziękuję ci, to jesteś w wielkim błędzie!- warknął.
Khornita spojrzał na niego, wyszczerzony w chorej radości zniszczenia. Oczy pełne miał pasji i energii. Nagle zrobił pół kroku i grzmotnął głową w nos Białego Wilka. Szarogrzywy zatoczył się, wspierając na stole przed upadkiem. Krew buchnęła mu z nosa.
- To już prędzej- wyszczerzył się i skoczył na szalonego Norsa.
Poświęcenie ich jednak nie poszło na marne. Wybraniec wreszcie zrzucił z siebie przeszkodę. Wyrwał wbitą w przepołowiony stół halabardę, stając naprzeciw Bertila Szarogrzywego.
***
Morgana rozejrzała się, nieco zdezorientowana. Jeszcze przed chwilą leżała na podłodze w karczmie, gdzieś w księstwie Quenelles... Teraz cienie spowijały okolicę, czuć było siarkę i ozon. Nagłę zimno przeszyło wiedźmę, lodowaty wiatr przeszył ją na wskroś, rzucając w oczy płatki śniegu. Skrzywiła się, klnąc cicho pod nosem.
- Jeśli się stęskniłeś, trzeba było wysłać kruka- rzuciła szyderczo.
- Dobrze się bawisz na Arenie?- spytał Amon, wyłaniając się z cienia. Obraz za nim wyostrzył się, choć wciąż było ciemno. Stali na balkonie wieży z granitu, po środku lodowej krainy. Morgana nie musiała się obracać, by wiedzieć, że tam w dole rozciągają się zlodowaciałe rozpadliny i wąskie ścieżki górskie. Gościła już raz u czarnoksiężnika. Źle wspominała tę wizytę.
- Tam przynajmniej jest cieplej. I trunki lepsze. Chyba. Wino rozlałam.
Amon zaśmiał się lekko, podchodząc do balustrady. Oparł pancerne rękawice na jej zimnej krawędzi.
- Bawi mnie twoje przekonanie, że wodzisz mnie za nos. Doskonale wiem po co ruszyłaś na Arenę. Myślisz, że uwolnisz się od smyczy? Próbuj. Szanse masz niskie, los ci nie sprzyja.
Coś ją zakuło boleśnie. Nie było to zimno. Gniew w jej wezbrał, lecz w ostatniej chwili powstrzymała się od słów. Cena mogła być zbyt wysoka.
- Lecz nawet w swojej krnąbrności działasz mi na rękę. Sądzisz, że nie przewidziałem każdej możliwości, nie rozważyłem wszelkich prawdopodobieństw? Twoje spiski i intrygi splotły się nie tak jak sądzisz. I to ty się w nie łapiesz.
Zacisnęła pięść w bezsilnej złości. Potem spuściła głowę w rezygnacji.
- Dbaj o Svanroga. To twoje jedyne zadanie. Reszta mnie nie obchodzi...
Ostatnie słowa były ginęły w ryku wichru, tak jak obraz ginął w ciemności.
***
Niski strop i niewielka przestrzeń utrudniały Imdrothowi walkę. Lawirując między stolikami Bertil cofnął się przed kilkoma kolejnymi cięciami halabardy po czym skoczył do przodu, jak wilk. Skupiając się na szybkości ciosu, rąbnął go z połową siły obuchem w lewy bok. Pod razem blacha zgrzytnęła i ugięła się, wybrańcem rzuciło nieco na bok. Chciał wykorzystać otwarcie na drugi cios, lecz wtedy Imdroth, miast próbować stworzyć dystans odpowiadający jego dłuższej broni, wypuścił ją z rąk i chwycił za młot Białego Wilka. Obaj adwersarze siłowali się przez chwilę i choć Bertil walczył zaciekle, to sama masa przeciwnika i nacisk z góry sprawiały, że tracił powoli przewagę...
Wtedy drzwi wyleciały z futryny, wyrwane z zawiasów. Sękata sylwetka stanęła w wejściu do karczmy.
Svanrog.
- RAAAAAAAAAAAAGH!- ryknął, skacząc na walczących z zaciśniętymi kułakami w górze.
- Gdzie jesteś klecho?!- warknął czerwony z wysiłku Szarogrzywy. Zwycięstwo stało się nagle mało realne. Wtedy jednak stało się coś dziwnego. Pięść Svanroga grzmotnęła potężnie... prosto w hełm Imdrotha. Drugi cios był tak szybki, że trudno było zauważyć kiedy nadszedł. Kolos zachwiał się, zaskoczony i puścił młot Bertila. Berserker jak mody lew górski odskoczył od niego i z rozpędu uderzył całym ciałem, wreszcie powalając wielkoluda, rozbijając przy tym kilka krzeseł.
Bertil spojrzał na Svanroga i wyszczerzył zęby w gniewie.
- Jeśli sądzisz, że podziękuję ci, to jesteś w wielkim błędzie!- warknął.
Khornita spojrzał na niego, wyszczerzony w chorej radości zniszczenia. Oczy pełne miał pasji i energii. Nagle zrobił pół kroku i grzmotnął głową w nos Białego Wilka. Szarogrzywy zatoczył się, wspierając na stole przed upadkiem. Krew buchnęła mu z nosa.
- To już prędzej- wyszczerzył się i skoczył na szalonego Norsa.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
[Mogliście się od razu tam pozabijać, mielibyśmy arenę z głowy. Koniec z tym rozpierdzielem, pacyfikuję imprezę ]
Juan wracał kamienistym traktem na zajeżdżonym od forsowania tempa koniu. Przejechał wiele mil podczas ostatnich tygodni i miał nadzieję, że jego wysiłek nie poszedł na marne. Odbił na prawo od koryta rzeki Brienne, wzdłuż której nurtu kierował się od czterech dni. Pod napadniętej przez nich farmie zostały jedynie spalona chałupa i zawalona stodoła.
Dotarł na miejsce. Po lewej mijał chłopów kończących stawiać ostatnie rzędy siedzeń wokół niezbyt wysokiej góry udeptanej ziemi wielkości dwóch boisk do Blood Bowl'a. Nieco dalej stała sieć latryn, z czego dwie były już tylko stertą belek. Przed nim rozpościerał się gmach średniej wielkości karczmy, skleconej naprędce z wątpliwej jakości desek. Gospoda choć nowa, nosiła już ślady przemocy. Zsiadł z konia. Spojrzał na napis wygrawerowany na krzywym kawałku drewna przyczepionym do strzechy zardzewiałym łańcuchem.
- Ku chwale Pani - wyczytał - kretyńska nazwa..
Wszedł do środka. Przybytek wyglądał jeszcze żałośniej niż z zewnątrz. Grupa stolarzy operowała porąbane stoły i krzesła, inni parobkowie krzątali się przy wymianie okien.
- Chyba przegapiłem całą zabawę - mruknął pod nosem. Zaszedł pod Szynkwas.
- Miguel gdzie? - warknął waląc kułakiem w blat.
- Pokój na poddaszu, drugie piętro, panie.
Ruszył. Drewniane schody splamione były krwią, jak gdyby ciągnięto po nich trupy. Mijał pokoje z których dochodziło głośne chrapanie. Świtało dopiero godzinę temu. Solidne, okute drzwi na drugim piętrze jako jedyne wyglądały, jak w nowej karczmie. Załomotał.
- Wejść - dobiegł głos ze środka.
Otworzył drzwi. Za biurkiem siedział mężczyzna z bandażem wokół głowy i lewą ręką na temblaku.
- Miguel? - Mężczyzna podniósł wzrok znad papieru po którym skrobał, odłożył pióro hipogryfa do inkaustu.
- Juan. W końcu jesteś. - uścisnęli dłoń i usiedli.
- Już po wszystkim? Arena skończona?
Miguel parsknął.
- Skąd, jeszcze się nie zaczęła - Popatrzył na złamaną rękę - A, o to chodzi. Nie, po prostu nasi, hmm.. Goście. Rozpiera ich energia. Ostatniej nocy zrobili taką rozróbę, że lokal nadaje się już do remontu, choć otworzyłem go przed czterema dniami. Tłuką się nawet w obrębie własnych drużyn. Na szczęście zginął tylko jeden chłop, bo wylał piwo na dwóch siłujących się mięśniaków. Pojutrze pierwsza walka.
- Ilu mamy uczestników?
- Osiem drużyn. Razem 800 sztuk złota. Tutaj twoja część - podał mu ciężką, brzęczącą skórzaną torbę - potrącone na budowę tego obozu i remont. A to - podał dokument który pisał przed momentem - pary na pierwszą walkę. Za dwa dni. Tymczasem mieszkasz w mojej izbie. Tam na dole - machnął złamaną ręką - nie jest bezpiecznie.
Juan pokiwał głową. Dwaj Tileańczycy zeszli na dół, gdzie powoli z okolicznych wsi zaczęli się schodzić pierwsi goście. Miguel wyjął zza pazuchy piękny sztylet o rzeźbionej rękojeści z zęba hydry i przybił dokument nad szynkwasem. A głosił on:
W PIERWSZEJ RUNDZIE CZTERDZIESTEJ EDYCJI ARENY ŚMIERCI ZMIERZĄ SIĘ:
Walka numer 1. Whark , Pierwszy Tankmeister klanu Skryre kontra Jan Gelt
Walka numer 2. Bertil Szarogrzywy kontra Morgana
Walka numer 3. Gudrub Sto Rembaków kontra Robin van Hood
Walka numer 4. Rich Rozdrabniacz, zwany też Wygnańcem kontra Aramis
Wszystkim uczestnikom życzymy powodzenia, a na najbliższą walkę zapraszamy już za dwa dni!
Jednocześnie przypominamy, że najlepszą broń możecie zawsze zakupić u Gudruba, od południa do zmierzchu, na wzgórzu za karczmą.
- Co to kurwa znaczy? To ostatnie zdanie? - zapytał Juan. Miguel nie odpowiedział, lecz wykonał znaczący gest palcami zdrowej ręki.
- Barman piwa - krzyknął do człowieka za kontuarem. - No, opowiadaj co Cię spotkało w tej podróży.
[Postaram się o pierwszą walkę jakoś w niedzielę/poniedziałek. Ale obiecać nie mogę]
Juan wracał kamienistym traktem na zajeżdżonym od forsowania tempa koniu. Przejechał wiele mil podczas ostatnich tygodni i miał nadzieję, że jego wysiłek nie poszedł na marne. Odbił na prawo od koryta rzeki Brienne, wzdłuż której nurtu kierował się od czterech dni. Pod napadniętej przez nich farmie zostały jedynie spalona chałupa i zawalona stodoła.
Dotarł na miejsce. Po lewej mijał chłopów kończących stawiać ostatnie rzędy siedzeń wokół niezbyt wysokiej góry udeptanej ziemi wielkości dwóch boisk do Blood Bowl'a. Nieco dalej stała sieć latryn, z czego dwie były już tylko stertą belek. Przed nim rozpościerał się gmach średniej wielkości karczmy, skleconej naprędce z wątpliwej jakości desek. Gospoda choć nowa, nosiła już ślady przemocy. Zsiadł z konia. Spojrzał na napis wygrawerowany na krzywym kawałku drewna przyczepionym do strzechy zardzewiałym łańcuchem.
- Ku chwale Pani - wyczytał - kretyńska nazwa..
Wszedł do środka. Przybytek wyglądał jeszcze żałośniej niż z zewnątrz. Grupa stolarzy operowała porąbane stoły i krzesła, inni parobkowie krzątali się przy wymianie okien.
- Chyba przegapiłem całą zabawę - mruknął pod nosem. Zaszedł pod Szynkwas.
- Miguel gdzie? - warknął waląc kułakiem w blat.
- Pokój na poddaszu, drugie piętro, panie.
Ruszył. Drewniane schody splamione były krwią, jak gdyby ciągnięto po nich trupy. Mijał pokoje z których dochodziło głośne chrapanie. Świtało dopiero godzinę temu. Solidne, okute drzwi na drugim piętrze jako jedyne wyglądały, jak w nowej karczmie. Załomotał.
- Wejść - dobiegł głos ze środka.
Otworzył drzwi. Za biurkiem siedział mężczyzna z bandażem wokół głowy i lewą ręką na temblaku.
- Miguel? - Mężczyzna podniósł wzrok znad papieru po którym skrobał, odłożył pióro hipogryfa do inkaustu.
- Juan. W końcu jesteś. - uścisnęli dłoń i usiedli.
- Już po wszystkim? Arena skończona?
Miguel parsknął.
- Skąd, jeszcze się nie zaczęła - Popatrzył na złamaną rękę - A, o to chodzi. Nie, po prostu nasi, hmm.. Goście. Rozpiera ich energia. Ostatniej nocy zrobili taką rozróbę, że lokal nadaje się już do remontu, choć otworzyłem go przed czterema dniami. Tłuką się nawet w obrębie własnych drużyn. Na szczęście zginął tylko jeden chłop, bo wylał piwo na dwóch siłujących się mięśniaków. Pojutrze pierwsza walka.
- Ilu mamy uczestników?
- Osiem drużyn. Razem 800 sztuk złota. Tutaj twoja część - podał mu ciężką, brzęczącą skórzaną torbę - potrącone na budowę tego obozu i remont. A to - podał dokument który pisał przed momentem - pary na pierwszą walkę. Za dwa dni. Tymczasem mieszkasz w mojej izbie. Tam na dole - machnął złamaną ręką - nie jest bezpiecznie.
Juan pokiwał głową. Dwaj Tileańczycy zeszli na dół, gdzie powoli z okolicznych wsi zaczęli się schodzić pierwsi goście. Miguel wyjął zza pazuchy piękny sztylet o rzeźbionej rękojeści z zęba hydry i przybił dokument nad szynkwasem. A głosił on:
W PIERWSZEJ RUNDZIE CZTERDZIESTEJ EDYCJI ARENY ŚMIERCI ZMIERZĄ SIĘ:
Walka numer 1. Whark , Pierwszy Tankmeister klanu Skryre kontra Jan Gelt
Walka numer 2. Bertil Szarogrzywy kontra Morgana
Walka numer 3. Gudrub Sto Rembaków kontra Robin van Hood
Walka numer 4. Rich Rozdrabniacz, zwany też Wygnańcem kontra Aramis
Wszystkim uczestnikom życzymy powodzenia, a na najbliższą walkę zapraszamy już za dwa dni!
Jednocześnie przypominamy, że najlepszą broń możecie zawsze zakupić u Gudruba, od południa do zmierzchu, na wzgórzu za karczmą.
- Co to kurwa znaczy? To ostatnie zdanie? - zapytał Juan. Miguel nie odpowiedział, lecz wykonał znaczący gest palcami zdrowej ręki.
- Barman piwa - krzyknął do człowieka za kontuarem. - No, opowiadaj co Cię spotkało w tej podróży.
[Postaram się o pierwszą walkę jakoś w niedzielę/poniedziałek. Ale obiecać nie mogę]
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
Było już jasno gdy Svanrog obudził się na podłodze pokoju jaki zajmowali. Słońce wpadało przez okno, oświetlając mu twarz. Przymróżył oczy, klnąc cicho pod nosem. Głowa bolała, non i usta miał brudne od zakrzepłej krwi, szczęśliwie zęby miał całe. Dźwignął się a nogi leniwie, strzelił karkiem i ruszył w stronę wyjścia. Imdroth, stojący w kącie przy drzwiach obrzucał go jeszcze mniej przyjaznym spojrzeniem niż dotąd. Pancerne palce zacisnęły się mocniej na drzewcu halabardy, gdy khornita doń się zbliżył.
- Gdyby to ode mnie zależało, twoja głowa wisiałaby teraz u mojego pasa- warknął wybraniec. Svanrog spojrzał na niego spode łba.
- Ale nie zależy. Wiesz dlaczego? Bo dobry z ciebie pies.
Wybraniec nie odpowiedział na zaczepkę. Svanrog wzruszył ramionami i udał się ugasić palące pragnienie.
Wiadro wody ze studni prosto na głowę przyjemnie go orzeźwiło. Kolejnym ugasił pragnienie. Pił jak smok, chciwie łykając kolejne hausty.
Próbował sobie przypomnieć jak skończyła się wczorajsza awantura. Jak przez mgłę widział, że wpadli z Bertilem na walczące szczuroogry. Wprowadziło to jeszcze większy Chaos do walki, w którym to Svanrog wybił jednemu z monstrum kilka zębów, samemu zarabiając cięcie pazurami przez plecy. Potem był dużo szarpaniny, bez wyraźnej przewagi żadnego z walczących. Imdroth już miał się rzucić na nich ze swą halabardą, lecz ni stąd ni z owąd zjawiła się Morgana, nakazując mu posłuszeństwo. Bertil chyba rozbił mu butelkę na głowie gdy próbował wykręcić kark szczuroogrowi... Co było potem....?
Postanowił się podpytać karczmarza, z czystej ciekawości. Wracając jednak zauważył poruszenie przed karczmą- przed tablicą informacyjną zebrało się kilka osób.
Walki! pomyślał i rozepchnął stojących mu na drodze ludzi. Uśmiechnął się przy drugiej pozycji. Zapowiadało się wyśmienite widowisko.
- Gdyby to ode mnie zależało, twoja głowa wisiałaby teraz u mojego pasa- warknął wybraniec. Svanrog spojrzał na niego spode łba.
- Ale nie zależy. Wiesz dlaczego? Bo dobry z ciebie pies.
Wybraniec nie odpowiedział na zaczepkę. Svanrog wzruszył ramionami i udał się ugasić palące pragnienie.
Wiadro wody ze studni prosto na głowę przyjemnie go orzeźwiło. Kolejnym ugasił pragnienie. Pił jak smok, chciwie łykając kolejne hausty.
Próbował sobie przypomnieć jak skończyła się wczorajsza awantura. Jak przez mgłę widział, że wpadli z Bertilem na walczące szczuroogry. Wprowadziło to jeszcze większy Chaos do walki, w którym to Svanrog wybił jednemu z monstrum kilka zębów, samemu zarabiając cięcie pazurami przez plecy. Potem był dużo szarpaniny, bez wyraźnej przewagi żadnego z walczących. Imdroth już miał się rzucić na nich ze swą halabardą, lecz ni stąd ni z owąd zjawiła się Morgana, nakazując mu posłuszeństwo. Bertil chyba rozbił mu butelkę na głowie gdy próbował wykręcić kark szczuroogrowi... Co było potem....?
Postanowił się podpytać karczmarza, z czystej ciekawości. Wracając jednak zauważył poruszenie przed karczmą- przed tablicą informacyjną zebrało się kilka osób.
Walki! pomyślał i rozepchnął stojących mu na drodze ludzi. Uśmiechnął się przy drugiej pozycji. Zapowiadało się wyśmienite widowisko.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Sytuacja powoli stawała się coraz ciekawsza, co oznaczało, że coraz mniej bezpieczna. Pojawienie się Svanroga, takie imię Bertil usłyszał podczas rozróby, nadało dodatkowego tempa i pozwoliło mu na odzyskanie inicjatywy. Jego święty oręż zaczął mu zawadzać w ogólnym ścisku, więc rzucił nim w czempiona i postanowił spacyfikować szczurogry, przy czym Svanrog wpadł na podobny pomysł. Jednak i tutaj berserk nie potrafił stłumić swych morderczych odruchów i niemal skręcił jednemu kark. Bertil posłał swego stwora na deski i powalił khornitę naprędce złapaną butelką. Nie zależało mu na życiu wyznawców chaosu, lecz zawodnicy mięli swoje przywileje, a zasady Szarogrzywy szanował. Nim mordobicie na dobre przeszło w rzeź, pojawiła się ta urzekająca wiedźma i kilkoma rozkazami rozładowała napięcie do tego stopnia, że nawet skaveny rozeszły się w różne strony.
***
-Znasz to uczucie rozczarowania, kiedy spodziewasz się magicznego spisku zagrażającego światu, a znajdujesz zgraję tępych zbirów, gotowych zaryzykować życie dla stu koron od łba?
Takim przydługim pytaniem Diego, tym razem w postaci chłopa, zbudził Bertila ze snu.
-Czyli świat jest bezpieczny? - odparł po chwili, kiedy powoli odzyskiwał pełnię świadomości.
-Wciąż spodziewam się najgorszego, ta wiedźma coś ukrywa. Ale tak, na tę krótką chwilę świat jest bezpieczny.
-Doskonale. A teraz won.
Bertil nawet nie zainteresował się rzucającym czar Diego, gdyż pogrążył się w modlitwie. Podziękował Ulrykowi za tę drugą szansę na godną śmierć oraz Thaalowi, ponieważ był bratem Ulryka. Głupie, może, ale robił to od lat i wciąż cieszył się zdrowiem. Wreszcie zszedł na dół, gdzie grupa ludzi krzątała się przy kartce przybitej do słupa. Zarzucił ostentacyjnie młot na ramię i przebił się do, jak się okazało, listy walk. Druga pozycja mimowolnie wywołała uśmiech na jego twarzy. Ulryk już przebudzenia mu sprzyjał.
***
-Znasz to uczucie rozczarowania, kiedy spodziewasz się magicznego spisku zagrażającego światu, a znajdujesz zgraję tępych zbirów, gotowych zaryzykować życie dla stu koron od łba?
Takim przydługim pytaniem Diego, tym razem w postaci chłopa, zbudził Bertila ze snu.
-Czyli świat jest bezpieczny? - odparł po chwili, kiedy powoli odzyskiwał pełnię świadomości.
-Wciąż spodziewam się najgorszego, ta wiedźma coś ukrywa. Ale tak, na tę krótką chwilę świat jest bezpieczny.
-Doskonale. A teraz won.
Bertil nawet nie zainteresował się rzucającym czar Diego, gdyż pogrążył się w modlitwie. Podziękował Ulrykowi za tę drugą szansę na godną śmierć oraz Thaalowi, ponieważ był bratem Ulryka. Głupie, może, ale robił to od lat i wciąż cieszył się zdrowiem. Wreszcie zszedł na dół, gdzie grupa ludzi krzątała się przy kartce przybitej do słupa. Zarzucił ostentacyjnie młot na ramię i przebił się do, jak się okazało, listy walk. Druga pozycja mimowolnie wywołała uśmiech na jego twarzy. Ulryk już przebudzenia mu sprzyjał.
Let the bloodbath begin!!! My skin is getting white again.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Interes Gudruba szedł jak po rozsmarowanych człeczynach mimo problemów ze środkami płatniczymi. Mało kto miał w mieszku dość orkowych Zembuf, ale że Gudrub był obrotnym orkiem zamyślił sobie, że człecze czaszki, błyszczące drobiny, a także barter również są profitem.
Sprzedaż broni po specjalnych zniżkach na hasło "BÓJKA KARCZEMNA" okazał się strzałem w dziesiątkę i przyniosło znaczne zyski. Oraz zniszczenia w samej oberży, gdyż kiedy bardarchowicze uzbroili się w morgenszterny, krasnoludzkie topory oraz nieco za ciężkie dla nich orkowe rębaki zamieszanie nie skończyło się na paru wyrwanych nogach od stołu.
Czarny Ork nie wziął udziału w bójce. Gdy budynek się zawalał, on siedział na kupie pancerzy, popijał grzybowe piwo z cylindrycznego hełmu jakiegoś smolistego krasnoluda z Mrocznych Ziem i liczył skrzętnie zarobione dobra, zaś Szrot robił remanent jeszcze niesprzedanego oręża.
Następnego dnia ork miał już wpisowe złote monety dla ludziuf co organizowali całą nawalankę, które przekazał, jednakże wietrząc okazję na zarobek capnął jednego z Estalijczyków za kark i przystawił mu swój rębak pod gardło, nie puszczając bryganta, póki ten nie obiecał dopisać odpowiednio pochwalnego wspomnienia o nim do rozpiski walk. Zadowolony odszedł do siebie, by wrócić za parę godzin. Po drodze minął człeczą kobietę z jej kolczastym ochroniarzem w blachach, niemal dorównującym rozmiarami czarnemu orkowi. Gudrub mechanicznie ocenił wartość pancerza, który być może przyjdzie mu zedrzeć z tego ludzia jak jusz wytłucze mu podroby spomiędzy blach.
Niestety! Walczyć przyszło mu z jakimś Robinem van Hudem i to dopiero w trzeciej walce.
- Waaaagh! Dajdzie mnie tego czuowieka! Na złom porombiem! - ryknął, zderzając nad głową swoje świeżo naostrzone rębaki.
Sprzedaż broni po specjalnych zniżkach na hasło "BÓJKA KARCZEMNA" okazał się strzałem w dziesiątkę i przyniosło znaczne zyski. Oraz zniszczenia w samej oberży, gdyż kiedy bardarchowicze uzbroili się w morgenszterny, krasnoludzkie topory oraz nieco za ciężkie dla nich orkowe rębaki zamieszanie nie skończyło się na paru wyrwanych nogach od stołu.
Czarny Ork nie wziął udziału w bójce. Gdy budynek się zawalał, on siedział na kupie pancerzy, popijał grzybowe piwo z cylindrycznego hełmu jakiegoś smolistego krasnoluda z Mrocznych Ziem i liczył skrzętnie zarobione dobra, zaś Szrot robił remanent jeszcze niesprzedanego oręża.
Następnego dnia ork miał już wpisowe złote monety dla ludziuf co organizowali całą nawalankę, które przekazał, jednakże wietrząc okazję na zarobek capnął jednego z Estalijczyków za kark i przystawił mu swój rębak pod gardło, nie puszczając bryganta, póki ten nie obiecał dopisać odpowiednio pochwalnego wspomnienia o nim do rozpiski walk. Zadowolony odszedł do siebie, by wrócić za parę godzin. Po drodze minął człeczą kobietę z jej kolczastym ochroniarzem w blachach, niemal dorównującym rozmiarami czarnemu orkowi. Gudrub mechanicznie ocenił wartość pancerza, który być może przyjdzie mu zedrzeć z tego ludzia jak jusz wytłucze mu podroby spomiędzy blach.
Niestety! Walczyć przyszło mu z jakimś Robinem van Hudem i to dopiero w trzeciej walce.
- Waaaagh! Dajdzie mnie tego czuowieka! Na złom porombiem! - ryknął, zderzając nad głową swoje świeżo naostrzone rębaki.
Obudził się pod starą jabłonką rosnącą nieopodal karczmy. Płaszcz caĺy był w plamach po piwie, jedzeniu i błocie. Podniósł się delikatnie i przeszedł kilka kroków po to tylko by po chwili potknąć się na zalanym w trupa Zyviku.
- Wstawaj obszczymurze! - Robin posłał wymownego kopniaka pod żebra kradnoluda - Gdzie masz Berika? Gdzie masz godność? Gdzie masz do jasnej cholery mój łuk?!
Pokurcz niespodziewanie szybko wstał na nogi i otrzepał się. Mętnym wzrokiem przejechał od twarzy Robina do karczmy i niepewnym krokiem ruszył w stronę budynku. Po chwili odnaleźli i swe bronie i Berika z zakrwawionym nosem.
- Weź go przenieś pod jakieś drzewo niech się biedak wyśpi - van Hood poklepał nieprzytomnego po twarzy - ja zobaczę co tam u naszych znajomków.
Wewnątrz zastał jeszcze większy burdel niż się spodziewał. Połamane krzesła o stoły, porozlewane trunki, ślady krwi i walk.
"Jakim cudem tego niepamiętam?"
Jednak nie długa zaprzątał sobie głowę podobnymi myślami, gdyż jego uwagę przykuła przybita do śiany kartka z rozpisem walk. Okazało się że walczy jako trzeci a jego przeciwnikiem jest ten kolosalny ork-handlarz.
"Oj Zyvik obyś miał dobrego klienta na ten łuk..."
- Wstawaj obszczymurze! - Robin posłał wymownego kopniaka pod żebra kradnoluda - Gdzie masz Berika? Gdzie masz godność? Gdzie masz do jasnej cholery mój łuk?!
Pokurcz niespodziewanie szybko wstał na nogi i otrzepał się. Mętnym wzrokiem przejechał od twarzy Robina do karczmy i niepewnym krokiem ruszył w stronę budynku. Po chwili odnaleźli i swe bronie i Berika z zakrwawionym nosem.
- Weź go przenieś pod jakieś drzewo niech się biedak wyśpi - van Hood poklepał nieprzytomnego po twarzy - ja zobaczę co tam u naszych znajomków.
Wewnątrz zastał jeszcze większy burdel niż się spodziewał. Połamane krzesła o stoły, porozlewane trunki, ślady krwi i walk.
"Jakim cudem tego niepamiętam?"
Jednak nie długa zaprzątał sobie głowę podobnymi myślami, gdyż jego uwagę przykuła przybita do śiany kartka z rozpisem walk. Okazało się że walczy jako trzeci a jego przeciwnikiem jest ten kolosalny ork-handlarz.
"Oj Zyvik obyś miał dobrego klienta na ten łuk..."
Przez dwa kolejne dni padał deszcz.
Już za dnia gdy podano składy walk, nuda zagościła w okolicy. Nie grała muzyka, bowiem bard, druga ofiara nocnej bijatyki zachłysnął się wymiocinami po spożyciu zbyt dużej dawki alkoholu. Na zewnątrz nie było co wychodzić, bowiem wszyscy w obozie pozamykali się w swych namiotach, przesypiając i przepijając deszcz. Wilgoć sprawiła, że chłód był przenikliwy, a ogień kominka w karczmie- szczególnie miły.
Svanrog siedział na ławie, bawiąc się kindżałem. Szum deszczu i trzask ognia ładnie komponowały się w cichą, monotonną pieśń. Myślał o walce. Jeśli ciura obozowa go nie okłamała, ogłoszenie mówiło, że Morgana i jej przyboczny staną do walki przeciw Bertilowi. To dobra wiadomość. Oczekiwał wyśmienitego widowiska i wygranej Białego Wilka. Zastanawiało go tylko, czemu wiedźma sama się zgłosiła. Czemu nie dała walczyć jemu. Normalnie miałby protesty gdzieś, lecz dług honoru sprawił, że usłuchał i nie zapisał się na turniej. Mimo zdziwienia. W końcu stawał już na piaskach Koloseum.
Arena Śmierci była jednak inna. Ciekawsza. Tu poznawało się przeciwnika wcześniej, co dawało możliwość przygotowania się, opracowania taktyki walki. Była to swoista łamigłówka, która przypadła mu wielce do gustu. Najczęściej dowiadywał się z kim przyjdzie mu się mierzyć gdy już stał na piaskach.
Mimo woli potarł nadgarstek, wspominając przeszłość. Deszcze kapał ze strzechy. Gdzieś w dali zaszczekał pies.
***
Psy ujadały wściekle, witając nowych gości. Były na łańcuchu, lecz mimo to bał się ich. Tego dnia poznał jednak pierwszą prawdę o gościnie u Shaigana. Tylko gospodarz chodził bez łańcucha.
Okowy zamknęły się na chudych przedramionach chłopca. Ostry krzyk i smagnięcie batem po plecach rozpoczęło pracę. Ramiona ludzkiego młyna poszły w ruch, pchane dziesiątką par dziecięcych ramion. Żarna miały mielić. Nawet gdy zaczęło padać.
Koło Bólu, tak nazywali je chłopcy. Svanrog poznał jego zasady. Miało kręcić się, czy deszcz, czy ostre słońce, czy mróz. A gdy zmęczenie brało górę, bat napełniał go energią nagłym impulsem, od góry do dołu. Psy ujadały. Szumiał deszcz. Przynajmniej one mogły liczyć na dach i pełną michę.
Ile tak spędził lat? Nie wiedział. Tysiące i tysiące obrotów kołem. Z czasem się przyzwyczaił. Nie liczył dni, bat był odmianą w rutynie. Z resztą otrzymywał go coraz rzadziej. Pracował dobrze. Tak jak ci, co przeżyli.
O ironio, dzień w którym nie przykuto go rano do koła był dniem największego strachu. Widział to u pozostałych. Dopiero potem okazało się, że Shaigan ma gości. To nie było nowością. Co jakiś czas przybywali różni mężowie, okryci futrami i kolczugami, czy też w skórzanych kurtach. Przywozili dzieci, które miały dopiero poznać Koło Bólu. Byli w podobnym wieku co Svanrog. Tysiące i tyciące obrotów kołem temu.
Dzisiejsi goście byli jednak inni. Płaszcze mieli z ciemnej tkaniny, kaftany opięte i dobrze skrojone. U pasów zwisały im jednosieczne miecze. Rysy ostre, zimne spojrzenia, spiczaste uszy. Tyle pamiętał z ostatniego dnia u Shaigana. Wymieniono go za gruby mieszek.
Podróż przez morze była mordęgą. Słona, lodowata woda zalewała ławy wioślarzy, smród uryny i odchodów był z kolei nie do zniesienia podczas słonecznych dni.
Potem był loch w nieznanym mieście, pośród obcego ludu, którego języka nie rozumiał. Gdy dano mu wodę, pił. Gdy dano michę pomyj, jadł. Gdy wrzucono do klatki z wilkiem, zabił. Miał wtedy niemal osiemnaście wiosen.
Potem była pantera. Tym razem dano mu też nóż. Rdza go gryzła, ostrze było wyszczerbione. Ale było. Zadziałał instynktownie. Zabił. Leczono go jednak długo. W niepewności co do własnego losu.
Dopiero potem wpadł na to, że gdyby nie mieli planów wobec niego, nie medyk, a grabarz by go zabrał.
Arenę ujrzał później. Nigdy w rzuciu nie widział tak wielkiej budowli. Kamienne rzędy, łopoczące na wietrze sztandary... Setki elfów na trubunach. Za jego plecami siedmiu innych, w łachmanach, niektórzy zarośnięci na twarzy. U Svanroga dopiero broda kiełkowała.
Żeliwna krata opadła za nimi. Mężczyźni kurczowo trzymali otrzymane przed chwilą krótkie miecze. Spojrzenia zdradzały uczucia. Podobnie jak on, pierwszy raz wiedzieli Koloseum.
Z naprzeciwka wyszła jedna postać. Smukła, nieopancerzona. Kobieta.
Któryś z gladiatorów parsknął. Dwóch pierwszych ruszyło na nią biegiem, wietrząc łatwy łup. Elfka szła powoli, jakby nieświadoma zagrożenia. Dopadli ją tuż przed środkiem areny. Svanrog wtedy mrugnął. Gdy otworzył oczy, głowa pierwszego z napastników toczyła się po piasku. Bezgłowy korpus stał jeszcze przez chwilę, tryskając z otwartej szyi jasną strugą. Drugi mąż szedł jeszcze rozpędem, lecz szok odjął jego ruchom pewności. Kolczasty bicz strzelił w powietrzu, oplatując go wokół szyi. Mężczyzna charknął, krew wypłunęła mu z ust. Elfka podeszła doń powoli i spojrzała w oczy. Ten skupiony na zerwaniu bata, walczył o oddech. Uśmiechnęła się delikatnie i przyłożyła ostrze do krocza. Arenę przebiegł wrzask kastrowanego mężczyzny.
Svanrog nie mógł wyjść ze zdumienia. Smukła elfka, o skąpym ubiorze zmasakrowała dwóch solidnych chłopów jakby było to dla niej jak zabicie muchy. Wcześniej jednak nie słyszał o wiedźmach mrocznych elfów, pijanych krwią swoich ofiar kapłanek, które oddają się w pełni Khainowi Krwaworękiemu.
Dopiero teraz ruszyli na nią pozostali. Sądzili, że przewaga liczebna da im przewagę. Uderzyli w pięciu. Bez Svanroga. On tylko patrzył, stojąc nieruchomo, z mieczem w ręku.
Pięciu mężów ruszyło, pięciu mężów padło. Z każdym przelewem krwi, z każdą ranę tłum wiwatował, wykrzykując imię swej ulubieńczyni. Ta dawała istne popisy akrobacji z ostrzem, sunąc zgrabnie jak tancerka pośród ociężałych wołów. Cięcia, jakie zadawała miały nie tyle zabić od razu, lecz przedłużyć przedstawienie. Zadać ból, bez większego upośledzania funkcji.
A Svanrog tylko patrzył, jak po kilku minutach do dwóch ciał dołączyło pięć kolejnych. Wiedział, że za chwilę będzie ósmym, że jego krew napoi piaski areny.
Zatrzymała się dziesięć kroków przed nim. Jej jasna skóra zbryzgana była krwią tych, którzy sądzili, że jej sprostają. Usta miała wykrzywione, ukazując śnieżnobiałe zęby, drobniejsze niźli u człowieka. Coś do niego rzuciła w dziwnym, śpiewnym języku, lecz nic z tego nie zrozumiał. Wiedział już jednak czym rządzi się ten świat. Nie ten elfów, lecz ten obecny na skrwawionych piaskach. Liczyło się widowisko.
Cisnął miecz na piach i zerwał z siebie porwaną koszulę, odsłaniając tors. Odrzucił szmatę precz i spojrzał jej w oczy. Odetchnął głębiej. Nagle klasnął nad głową, hukając basowo. Publiczność, dotąd drwiąca z tchórzliwego niewolnika, zamilkła, zaciekawiona. Wiedźma przechyliła głowę, zaczynając krążyć wokół niego.
Klasnął jeszcze raz, znów z krótkim, urwanym okrzykiem. A potem znowu. I jeszcze raz. I jeszcze. Elfka krążyła jak kot, miękko, powoli.
- Ichaer vor Karond Kar!- rzuciła nagle i skoczyła- KHAIIIINEEEE!!!
Bicz uderzył w leżący miecz, odtrącając go na krok, ostrze przeszło mu po plecach, nim zdążył zareagować. Odwrócił się i machnął dłonią na odlew, lecz spudłował. Dopadł swego miecza, lecz syknął zaraz, gdy wąskie ostrze rozcięło mu udo. Ryknął wściekle, wreszcie wyrzucając z siebie całą swoją bezradność. Siekł wściekle, raz za razem, idąc do przodu, lecz wiedźma zwinnie unikała ciosów, nawet się nie starając. Tłum coraz żywiej reagował na każdą akcję i ruch, wyrażając aprobatę dla czempionki. Ta dawała istne widowisko tańca z mieczem. A gdy uznała, że dość zabawy, że publiczność już jest dość rozgrzana, przeszła do działania. Bat strzelił w powietrzu, oplatając się na ręce zbrojnej w miecz. Krew spłynęła po przegubie, ostrza przez punkty nacisku sprawiły, że dłoń sama się otworzyła. Szarpnęła bat, chcąc by ból zmusił go do podążeniem, padnięciem na kolana. Coś jednak pękło w środku Svanroga. Nie ruszył się z miejsca, mimo metalu drącego jego skórę. Teraz to on szarpnął za bat. Zaskocznona elfka poleciała do przodu, nadziewając się prosto na jego pięść. Chrupnęła delikatna kość, chrząstka poszła w drobiazgi. Krew trysnęła ze złamanego nosa, zaś wiedźma odleciała do tyłu. Z niedowierzaniem dotknęła nasady, ból utwierdził ją w przekonaniu, że to nie sen. Oczy jej zaszły prawdziwym szałem. Krew się nie liczyła. Karaza oszpecenie mogła być tylko jedna.
Czas zwolnił dla Svanroga. Widział pędzące ku niemu ostrze dokładnie. Widział, jak prędkość wychodzi z pracy stóp, ruchu bioder, jak dłonie nadają finalny tor ruchu. Wiedział, że jego ciało nie zdąży zareagować nawet najmniejszym ruchem. A jednak po raz pierwszy w życiu odczuł smak wolności. Lata upokorzeń, bata, kajdan, posłuszeństwa się kończyły. Gdy ostrze przeszywało jego ciało, gdy gorąca krew spływała mu po skórze, czuł, że wreszcie zrzuca z siebie ciężar niedoli przez lata gromadzony. Tu, na piaskach areny mógł być sobą i osiągnąć spełnienie. Nawet jeśli to miało nastąpić na uderzenie serca przed śmiercią.
Klinga weszła w pierś aż po jelec. Publiczność aż wstała, widząc popisową akcję kończącą wiedźmy, "Śmiertelny Pocałunek". Chwyciła go za kark, zdecydowanie i przyciągnęła nieco do siebie, przykładając swoje wargi do jego. To miał być jego koniec. Maer'driath nigdy nie chybiała serca.
Wyciągnięte kurczowo na boki dłonie Svanroga nagle zacisnęły się w pięści. Objął ją, odcinając możliwość ucieczki. Szarpnęła się, więc uderzył ją głową w twarz, łamiąc zęby. Jedna jego dłoń spoczęła na jej karku, druga na brodzie. Szarpnął silnie, kręgi chrupnęły, wyrwane ze stawów. Ciało elfki sflaczało mu w ramionach. Szarpnął ponownie, a potem jeszcze raz, aż żuchwa wypadłą ze stawów. Odrzucił ciało i spojrzał na tłum. Panowała zupełna cisza. Wtedy powolnym ruchem wyciągnął ostrze. Potem dowiedział się, że minęło ono koronę serca o ledwie pół cala. Wąskim ostrzem wyciął na torsie symbol, jaki pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Symbol, który często widział w snach.
Tron Czaszek.
***
Podskoczył lekko z dębowej ławy, budząc się z drzemki. Zamrugał obszernie. Potem uśmiechnął się lekko na wspomnienie swego wejścia w wiek męski. Lepszego nie mógł sobie wyobrazić.
Już za dnia gdy podano składy walk, nuda zagościła w okolicy. Nie grała muzyka, bowiem bard, druga ofiara nocnej bijatyki zachłysnął się wymiocinami po spożyciu zbyt dużej dawki alkoholu. Na zewnątrz nie było co wychodzić, bowiem wszyscy w obozie pozamykali się w swych namiotach, przesypiając i przepijając deszcz. Wilgoć sprawiła, że chłód był przenikliwy, a ogień kominka w karczmie- szczególnie miły.
Svanrog siedział na ławie, bawiąc się kindżałem. Szum deszczu i trzask ognia ładnie komponowały się w cichą, monotonną pieśń. Myślał o walce. Jeśli ciura obozowa go nie okłamała, ogłoszenie mówiło, że Morgana i jej przyboczny staną do walki przeciw Bertilowi. To dobra wiadomość. Oczekiwał wyśmienitego widowiska i wygranej Białego Wilka. Zastanawiało go tylko, czemu wiedźma sama się zgłosiła. Czemu nie dała walczyć jemu. Normalnie miałby protesty gdzieś, lecz dług honoru sprawił, że usłuchał i nie zapisał się na turniej. Mimo zdziwienia. W końcu stawał już na piaskach Koloseum.
Arena Śmierci była jednak inna. Ciekawsza. Tu poznawało się przeciwnika wcześniej, co dawało możliwość przygotowania się, opracowania taktyki walki. Była to swoista łamigłówka, która przypadła mu wielce do gustu. Najczęściej dowiadywał się z kim przyjdzie mu się mierzyć gdy już stał na piaskach.
Mimo woli potarł nadgarstek, wspominając przeszłość. Deszcze kapał ze strzechy. Gdzieś w dali zaszczekał pies.
***
Psy ujadały wściekle, witając nowych gości. Były na łańcuchu, lecz mimo to bał się ich. Tego dnia poznał jednak pierwszą prawdę o gościnie u Shaigana. Tylko gospodarz chodził bez łańcucha.
Okowy zamknęły się na chudych przedramionach chłopca. Ostry krzyk i smagnięcie batem po plecach rozpoczęło pracę. Ramiona ludzkiego młyna poszły w ruch, pchane dziesiątką par dziecięcych ramion. Żarna miały mielić. Nawet gdy zaczęło padać.
Koło Bólu, tak nazywali je chłopcy. Svanrog poznał jego zasady. Miało kręcić się, czy deszcz, czy ostre słońce, czy mróz. A gdy zmęczenie brało górę, bat napełniał go energią nagłym impulsem, od góry do dołu. Psy ujadały. Szumiał deszcz. Przynajmniej one mogły liczyć na dach i pełną michę.
Ile tak spędził lat? Nie wiedział. Tysiące i tysiące obrotów kołem. Z czasem się przyzwyczaił. Nie liczył dni, bat był odmianą w rutynie. Z resztą otrzymywał go coraz rzadziej. Pracował dobrze. Tak jak ci, co przeżyli.
O ironio, dzień w którym nie przykuto go rano do koła był dniem największego strachu. Widział to u pozostałych. Dopiero potem okazało się, że Shaigan ma gości. To nie było nowością. Co jakiś czas przybywali różni mężowie, okryci futrami i kolczugami, czy też w skórzanych kurtach. Przywozili dzieci, które miały dopiero poznać Koło Bólu. Byli w podobnym wieku co Svanrog. Tysiące i tyciące obrotów kołem temu.
Dzisiejsi goście byli jednak inni. Płaszcze mieli z ciemnej tkaniny, kaftany opięte i dobrze skrojone. U pasów zwisały im jednosieczne miecze. Rysy ostre, zimne spojrzenia, spiczaste uszy. Tyle pamiętał z ostatniego dnia u Shaigana. Wymieniono go za gruby mieszek.
Podróż przez morze była mordęgą. Słona, lodowata woda zalewała ławy wioślarzy, smród uryny i odchodów był z kolei nie do zniesienia podczas słonecznych dni.
Potem był loch w nieznanym mieście, pośród obcego ludu, którego języka nie rozumiał. Gdy dano mu wodę, pił. Gdy dano michę pomyj, jadł. Gdy wrzucono do klatki z wilkiem, zabił. Miał wtedy niemal osiemnaście wiosen.
Potem była pantera. Tym razem dano mu też nóż. Rdza go gryzła, ostrze było wyszczerbione. Ale było. Zadziałał instynktownie. Zabił. Leczono go jednak długo. W niepewności co do własnego losu.
Dopiero potem wpadł na to, że gdyby nie mieli planów wobec niego, nie medyk, a grabarz by go zabrał.
Arenę ujrzał później. Nigdy w rzuciu nie widział tak wielkiej budowli. Kamienne rzędy, łopoczące na wietrze sztandary... Setki elfów na trubunach. Za jego plecami siedmiu innych, w łachmanach, niektórzy zarośnięci na twarzy. U Svanroga dopiero broda kiełkowała.
Żeliwna krata opadła za nimi. Mężczyźni kurczowo trzymali otrzymane przed chwilą krótkie miecze. Spojrzenia zdradzały uczucia. Podobnie jak on, pierwszy raz wiedzieli Koloseum.
Z naprzeciwka wyszła jedna postać. Smukła, nieopancerzona. Kobieta.
Któryś z gladiatorów parsknął. Dwóch pierwszych ruszyło na nią biegiem, wietrząc łatwy łup. Elfka szła powoli, jakby nieświadoma zagrożenia. Dopadli ją tuż przed środkiem areny. Svanrog wtedy mrugnął. Gdy otworzył oczy, głowa pierwszego z napastników toczyła się po piasku. Bezgłowy korpus stał jeszcze przez chwilę, tryskając z otwartej szyi jasną strugą. Drugi mąż szedł jeszcze rozpędem, lecz szok odjął jego ruchom pewności. Kolczasty bicz strzelił w powietrzu, oplatując go wokół szyi. Mężczyzna charknął, krew wypłunęła mu z ust. Elfka podeszła doń powoli i spojrzała w oczy. Ten skupiony na zerwaniu bata, walczył o oddech. Uśmiechnęła się delikatnie i przyłożyła ostrze do krocza. Arenę przebiegł wrzask kastrowanego mężczyzny.
Svanrog nie mógł wyjść ze zdumienia. Smukła elfka, o skąpym ubiorze zmasakrowała dwóch solidnych chłopów jakby było to dla niej jak zabicie muchy. Wcześniej jednak nie słyszał o wiedźmach mrocznych elfów, pijanych krwią swoich ofiar kapłanek, które oddają się w pełni Khainowi Krwaworękiemu.
Dopiero teraz ruszyli na nią pozostali. Sądzili, że przewaga liczebna da im przewagę. Uderzyli w pięciu. Bez Svanroga. On tylko patrzył, stojąc nieruchomo, z mieczem w ręku.
Pięciu mężów ruszyło, pięciu mężów padło. Z każdym przelewem krwi, z każdą ranę tłum wiwatował, wykrzykując imię swej ulubieńczyni. Ta dawała istne popisy akrobacji z ostrzem, sunąc zgrabnie jak tancerka pośród ociężałych wołów. Cięcia, jakie zadawała miały nie tyle zabić od razu, lecz przedłużyć przedstawienie. Zadać ból, bez większego upośledzania funkcji.
A Svanrog tylko patrzył, jak po kilku minutach do dwóch ciał dołączyło pięć kolejnych. Wiedział, że za chwilę będzie ósmym, że jego krew napoi piaski areny.
Zatrzymała się dziesięć kroków przed nim. Jej jasna skóra zbryzgana była krwią tych, którzy sądzili, że jej sprostają. Usta miała wykrzywione, ukazując śnieżnobiałe zęby, drobniejsze niźli u człowieka. Coś do niego rzuciła w dziwnym, śpiewnym języku, lecz nic z tego nie zrozumiał. Wiedział już jednak czym rządzi się ten świat. Nie ten elfów, lecz ten obecny na skrwawionych piaskach. Liczyło się widowisko.
Cisnął miecz na piach i zerwał z siebie porwaną koszulę, odsłaniając tors. Odrzucił szmatę precz i spojrzał jej w oczy. Odetchnął głębiej. Nagle klasnął nad głową, hukając basowo. Publiczność, dotąd drwiąca z tchórzliwego niewolnika, zamilkła, zaciekawiona. Wiedźma przechyliła głowę, zaczynając krążyć wokół niego.
Klasnął jeszcze raz, znów z krótkim, urwanym okrzykiem. A potem znowu. I jeszcze raz. I jeszcze. Elfka krążyła jak kot, miękko, powoli.
- Ichaer vor Karond Kar!- rzuciła nagle i skoczyła- KHAIIIINEEEE!!!
Bicz uderzył w leżący miecz, odtrącając go na krok, ostrze przeszło mu po plecach, nim zdążył zareagować. Odwrócił się i machnął dłonią na odlew, lecz spudłował. Dopadł swego miecza, lecz syknął zaraz, gdy wąskie ostrze rozcięło mu udo. Ryknął wściekle, wreszcie wyrzucając z siebie całą swoją bezradność. Siekł wściekle, raz za razem, idąc do przodu, lecz wiedźma zwinnie unikała ciosów, nawet się nie starając. Tłum coraz żywiej reagował na każdą akcję i ruch, wyrażając aprobatę dla czempionki. Ta dawała istne widowisko tańca z mieczem. A gdy uznała, że dość zabawy, że publiczność już jest dość rozgrzana, przeszła do działania. Bat strzelił w powietrzu, oplatając się na ręce zbrojnej w miecz. Krew spłynęła po przegubie, ostrza przez punkty nacisku sprawiły, że dłoń sama się otworzyła. Szarpnęła bat, chcąc by ból zmusił go do podążeniem, padnięciem na kolana. Coś jednak pękło w środku Svanroga. Nie ruszył się z miejsca, mimo metalu drącego jego skórę. Teraz to on szarpnął za bat. Zaskocznona elfka poleciała do przodu, nadziewając się prosto na jego pięść. Chrupnęła delikatna kość, chrząstka poszła w drobiazgi. Krew trysnęła ze złamanego nosa, zaś wiedźma odleciała do tyłu. Z niedowierzaniem dotknęła nasady, ból utwierdził ją w przekonaniu, że to nie sen. Oczy jej zaszły prawdziwym szałem. Krew się nie liczyła. Karaza oszpecenie mogła być tylko jedna.
Czas zwolnił dla Svanroga. Widział pędzące ku niemu ostrze dokładnie. Widział, jak prędkość wychodzi z pracy stóp, ruchu bioder, jak dłonie nadają finalny tor ruchu. Wiedział, że jego ciało nie zdąży zareagować nawet najmniejszym ruchem. A jednak po raz pierwszy w życiu odczuł smak wolności. Lata upokorzeń, bata, kajdan, posłuszeństwa się kończyły. Gdy ostrze przeszywało jego ciało, gdy gorąca krew spływała mu po skórze, czuł, że wreszcie zrzuca z siebie ciężar niedoli przez lata gromadzony. Tu, na piaskach areny mógł być sobą i osiągnąć spełnienie. Nawet jeśli to miało nastąpić na uderzenie serca przed śmiercią.
Klinga weszła w pierś aż po jelec. Publiczność aż wstała, widząc popisową akcję kończącą wiedźmy, "Śmiertelny Pocałunek". Chwyciła go za kark, zdecydowanie i przyciągnęła nieco do siebie, przykładając swoje wargi do jego. To miał być jego koniec. Maer'driath nigdy nie chybiała serca.
Wyciągnięte kurczowo na boki dłonie Svanroga nagle zacisnęły się w pięści. Objął ją, odcinając możliwość ucieczki. Szarpnęła się, więc uderzył ją głową w twarz, łamiąc zęby. Jedna jego dłoń spoczęła na jej karku, druga na brodzie. Szarpnął silnie, kręgi chrupnęły, wyrwane ze stawów. Ciało elfki sflaczało mu w ramionach. Szarpnął ponownie, a potem jeszcze raz, aż żuchwa wypadłą ze stawów. Odrzucił ciało i spojrzał na tłum. Panowała zupełna cisza. Wtedy powolnym ruchem wyciągnął ostrze. Potem dowiedział się, że minęło ono koronę serca o ledwie pół cala. Wąskim ostrzem wyciął na torsie symbol, jaki pamiętał jeszcze z dzieciństwa. Symbol, który często widział w snach.
Tron Czaszek.
***
Podskoczył lekko z dębowej ławy, budząc się z drzemki. Zamrugał obszernie. Potem uśmiechnął się lekko na wspomnienie swego wejścia w wiek męski. Lepszego nie mógł sobie wyobrazić.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Gudrub przekręcił się przez sen na kupie żelastwa oraz futer i podrapał się po brzuszysku. Obuta w wielki bucior noga kopnęła bezwiednie, strącając wysoki, spiczasy hełm o przyłbicy wyrzeźbionej w wyszczerzoną czaszkę o ostrych rysach.
Szyszak plasnął miękko w błoto.
Wtedy oko orczego handlarza otworzyło się i ten przekręcił się na swym legowisku, wspierając umięśnione łapy na obłożonych futrami pancerzach z Mrocznych Ziem. Deszcz wciąż ciął bezlitośnie z nieba, rozmywając ścieżki i drogę wokół w sunące powoli rzeki błota. W pobliskich zabudowaniach z rzadka tliły się światła, odcinając się od krajobrazu ponurego jak atrament rozmazany cienką warstwą na szarym kamieniu. Ork rozpiął nad swym kramem wielki baldachim z pozszywanych skór Paszczunów, a goblinowi z pomocą improwizowanego pługa skonstruowanego z ogrzej glewii przytroczonej do dwóch dzików kazał wyryć niewielką fosę pochłaniającą wilgoć krzywą linią wokół. Wszystko by stan jego towaru się nie pogorszył.
- SZROOOOOT! - warknął Czarny Ork, mlaszcząc po przerwanej drzemce - SZROOOT!
Cisza.
- No dzie jezd ten gupi gobas! Pewno znuf nażar siem grzybuf i leży dzieś w zielzku! Raaagh!
Zielonoskóry z trudem podniósł się ze skór i sapiąc doczłapał do leżącego na deszczu hełmu.
- Ni można polegadź na pracownikach! - splunął, po czym capnął osłonę czerepu i podniósł. Można by przypuszczać, iż olbrzym zaraz wywali hełm na stos obok dziesiątek innych, lecz o dziwo przykuł spojrzenie czerwonych ślepi na dłuższą chwilę. A potem kolejną. I jeszcze jedną. Jak zahipnotyzowany zsunął palcami błoto z jego powierzchni.
Pamiętał ten hełm.
Dawno, wiele bitek temu...
Pamiętał jak i gdzie go zdobył.
Tyle gąb Gorka, a nawet Morka zdążyło przesunąć się po niebie goniąc tę tchórzliwą ognistą kulkę...
Pamiętał jego poprzedniego właściciela.
Usiadł ciężko na pniaku, a wszędzie wokół niego rozległy się głośne, złowróżbne trąby. Rozkrzyczały się tłumy głosami podobnymi do lawiny tłuczonego szkła, które pojawiły się zaraz za zgrzytem zardzewiałej kraty.
Stał po kolana w słonej, morskiej wodzie, która piekła go w gojące się skaleczenia wokół grubych kostek i łydek orka. Był wtedy dużo mniejszy, nie miał ani kolekcji blizn, ani nawet dorobku w pancerzach ni orężach. Ściskał w pokaleczonych łapach zaledwie jeden, źle wyważony i pordzewiały rembak.
Teraz znów patrzył się na spiczasty, czerepowy hełm. W jednym z jego oczodołów płonęło fioletowe spojrzenie szalonego mordercy, zaś drugie założono kawałkiem czarnego materiału z wyszytą imitacją oka. Z otworu na szyję w dół wyrastał chuderlawy lecz długi korpus spiczastoucha, który do pasa był nagi, prezentując liczne wijące się tatuaże oraz blizny. Przez ramię miał przerzucony długi warkocz pozlepiany krwią, która ściekała także z jego pełnych ostrzy karwaszy i nagolenników. Dookoła elfa zalegał wianuszek wypatroszonych zwłok, w większości orków podobnych do niego - napiętnowanych niewolników, jednak o jaśniejszym kolorze skóry.
Spiczastouch podrzucał w dłoni wiszący na łańcuchu hak z dodatkowym paskudnym szpikulcem, zaś na drugiej kręcił dziwne, zębate ostrze które zamiast rękojeści posiadało jakieś kółko.
- DRA-VETH! DRA-VETH! DRA-VETH! - ryczał tłum.
Jednooki zakrzyknął coś, po czym puścił kręcone ostrze, które pomknęło niezawodnie z wizgiem, rozłupując na dwoje czaszkę czarnobrodego pokurcza z urwaną nogą, który próbował doczołgać się do swego młota.
Tłum dosłownie oszalał, a wojownik uniósł ręce w górę. Niektóre samice spiczastouchów ściągały z siebie jakieś cienkie części ubrania i rzucały je na krwawe piaski poniżej, podskakując dalej z nagimi, bladymi torsami.
- Erio imandathra! - krzyknął ktoś za plecami młodego Gudruba, za czym zaraz podążył nazbyt dobrze mu znany trzask najeżonego żyletkami bicza i jęk któregoś z orków. Inny ork ryknął i wyłamał się z szeregu, tylko po to by w ułamku sekundy strzelcy mierzący przez kraty w suficie naszpikowali go bełtami. Bat chlasnął jeszcze parę razy, zanim strumień spoconych, zielonych ciał popędził w górę po spiżowym podejściu i wypadł na piaski z gardzieli lochów.
Jednooki ostrouch wybuchnął nieprzyjemnym rechotem i oparłszy nogę na ramieniu martwego krasnoluda, wyrwał ostrze z jego kręgów po czym znów je rozpędził, bryzgając naokoło krwią, którą uradowani majętni widzowie z pierwszego rzędu łapali chciwie na języki. Rozkręcone ostrze pomknęło z wizgiem, wgryzając się prosto w pysk pierwszego chopaka, który padł na wznak, ciągnąc łańcuch za ostrzem. Następni Orkowie rycząc obeszli szerzej ciało padłego ziomka, nacierając z dwóch stron. Draveth zaczął zawijać nad głową dłuższym kawałkiem łańcucha z niebywałą prędkością. Naostrzony hak otworzył gardła trzech zielonoskórych zamaszystymi łukami, a karminowy deszcz skropił na nowo piaski ku uciesze tłumów. Gudrub był następny, porwany przez napór innych ze swej rasy. Chwyciwszy mocniej jego jedyną broń naprężył muskuły i potoczył spode łba spojrzeniem po wyśmiewającej go tłuszczy.
Warknął.
Otworzył szerzej oczy i czekał na ruch przeciwnika. Mimo że był to suaby ostrouch o śmiesznym zapachu to nie miał zamiaru go lekceważyć i skończyć jak tamte chopaki. W końcu widział dzisiaj jak jakaś chuda samica elfów zmasakrowała sześciu tęgich ludziuf kawałkiem sznura i jakimś małym kozikiem. Draveth zaśmiał się i zakrzyknął coś do widzów, wskazując Czarnego Orka ostrzem. Zaraz szarpnął za środek łańcucha i sprowadził do siebie obydwa ostrza, podcinając z nóg orka wywijającego maczugą, który nie zdążył się podnieść bo szpikulec zagłębił się prosto w tył jego czaszki z okrutnym chrupnięciem. Gudrub przyjął postawę bojową i zaryczał, na co jego oprawca zagwizdał i zaczął obchodzić go niczym wilk zwierzynę. W końcu łańcuch świsnął, niosąc ostrze prosto w kierunku głowy Czarnego Orka. Gudrub nadstawił rembak by je sparować, jednak było zbyt szybkie i poczuł piekącą ranę na swoim ramieniu. Rozsierdzony trafieniem skoczył na elfa, jednak ten tanecznym krokiem odskoczył od niego spokojnie jakby odsuwał się od bawiącego się grzechotką berbecia i znów chlasnął go ostrzem, tym razem nisko po nodze. W tym momencie gladiator z przymusu był już wściekły, skoczył na elfa z zamachem na odlew po łuku, ten zaśmiał się głośno i zamiast unikać, naciągnął podwójnie swój łańcuch i zatrzymał nim ostrze orka, choć przeorał stopami dobre dwa metry od impetu, by zaraz potem owinąć broń łańcuchem i wyrwać ją z ręki Gudruba. Draveth ciął w jego szyję hakiem, jednak ork zasłonił się przedramieniem, woląc na nim dodatkową krwawą pręgę niż poderżnięte gardło.
Chwalebny egzekutor z Karond Kar zawył z irytacji, spowodowanej przedłużającą się walką, lecz uznał też wytrzymałość zielonoskórego. Głośno obwieścił tłumowi iż zarąbie ostatniego niewolnika popisowym numerem. Odpowiedziały mu wiwaty.
W czasie gdy on zbierał owacje Gudrub podbiegł do ciał dwóch martwych poprzedników i chwycił pordzewiały topór o dwóch ostrzach oraz młot pokurcza. Zderzył dwie bronie i zaryczał wyzywająco WAAAAAAAAGH!!!
Elf chichocząc jak szaleniec skoczył sprintem ku niemu i w pewnym momencie wybił się z truchła wysoko w górę, gdzie w szczytowym momencie skoku posłał w dół ostrze z niesamowitą prędkością, rozwijając je na pełną długość łańcucha. Siła ciosu mogła mieć przebicie niewielkiej balisty, jednak oto ork skrzyżował swój oręż i zablokował atak w snopie iskier. Glewia zatrzymała się na ostrzu topora i zeszła w dół po obuchu młota, wgryzając się boleśnie acz nie śmiertelnie w udo Czarnego Orka, który wyszczerzył się paskudnie i puszczając broń, chwycił oburącz za łańcuch, ściągając spadającego Druchii prosto pod swoje stopy z wykorzystaniem pełni siły ciemnozielonych mięśni. Zaskoczony Draveth nie wiedział nawet co się stało i skąd głupi niewolnik ze standardowej wieczornej egzekucji wykazał się takim sprytem oraz czasem reakcji. Niedowierzanie przerwał głośny skowyt gdy Gudrub nadepnął na jego kolano, krusząc kości nogi jak gałązki.
Tłum zamilkł w zadziwieniu, obserwując jak pośród krajobrazu rzezi czempion widowiskowych egzekucji w Karond Kar skowycze, usiłując wyrwać się spod nogi Czarnego Orka.
Gudrub tylko wyszczerzył się i ryknął.
- I KTO JEZD TERAZ NAJWINKSZYM CFANIAKIEM?! WAAAAAGH!
Mroczny Elf spojrzał na mury areny z trwogą w oczach, kusznicy byli na tyle zaskoczeni jego porażką po dziesiątkach lat mordów, że nawet nie mieli założonych magazynków na kusze powtarzalne. Przeniósł wzrok na kipiące nienawiścią czerwone ślepia orka.
Pojedyncze oko na zawsze już pozostało w okularze hełmu gdy podwójny topór odrąbał mu głowę wraz ze sporą częścią barku.
Czarny Ork uniósł wysoko zdobyty hełm, z którego z plaskiem wypadła na wpół wygolona głowa zachlapana krwią i zaryczał po raz ostatni. Tryumfalnie pozbierał rozrzuconą broń, chwycił hełm i wykuśtykał z areny przez kratę, której nie zdążono jeszcze nawet opuścić. Ocaleni orkowie, którzy jeszcze nie wybiegli na piaski na pewną śmierć, stłoczeni w tunelu ustępowali mu drogi i pochylali łby jak przed wielkim hersztem, nie ruszając się z miejsca nawet mimo bata nadzorcy siekącego na lewo i prawo.
Gudrub nie mógł wiedzieć, że dokładnie w tym samym momencie na arenie obok młody Norsmen wycinał na piersi runę Boga Rozlewu Krwi.
Szyszak plasnął miękko w błoto.
Wtedy oko orczego handlarza otworzyło się i ten przekręcił się na swym legowisku, wspierając umięśnione łapy na obłożonych futrami pancerzach z Mrocznych Ziem. Deszcz wciąż ciął bezlitośnie z nieba, rozmywając ścieżki i drogę wokół w sunące powoli rzeki błota. W pobliskich zabudowaniach z rzadka tliły się światła, odcinając się od krajobrazu ponurego jak atrament rozmazany cienką warstwą na szarym kamieniu. Ork rozpiął nad swym kramem wielki baldachim z pozszywanych skór Paszczunów, a goblinowi z pomocą improwizowanego pługa skonstruowanego z ogrzej glewii przytroczonej do dwóch dzików kazał wyryć niewielką fosę pochłaniającą wilgoć krzywą linią wokół. Wszystko by stan jego towaru się nie pogorszył.
- SZROOOOOT! - warknął Czarny Ork, mlaszcząc po przerwanej drzemce - SZROOOT!
Cisza.
- No dzie jezd ten gupi gobas! Pewno znuf nażar siem grzybuf i leży dzieś w zielzku! Raaagh!
Zielonoskóry z trudem podniósł się ze skór i sapiąc doczłapał do leżącego na deszczu hełmu.
- Ni można polegadź na pracownikach! - splunął, po czym capnął osłonę czerepu i podniósł. Można by przypuszczać, iż olbrzym zaraz wywali hełm na stos obok dziesiątek innych, lecz o dziwo przykuł spojrzenie czerwonych ślepi na dłuższą chwilę. A potem kolejną. I jeszcze jedną. Jak zahipnotyzowany zsunął palcami błoto z jego powierzchni.
Pamiętał ten hełm.
Dawno, wiele bitek temu...
Pamiętał jak i gdzie go zdobył.
Tyle gąb Gorka, a nawet Morka zdążyło przesunąć się po niebie goniąc tę tchórzliwą ognistą kulkę...
Pamiętał jego poprzedniego właściciela.
Usiadł ciężko na pniaku, a wszędzie wokół niego rozległy się głośne, złowróżbne trąby. Rozkrzyczały się tłumy głosami podobnymi do lawiny tłuczonego szkła, które pojawiły się zaraz za zgrzytem zardzewiałej kraty.
Stał po kolana w słonej, morskiej wodzie, która piekła go w gojące się skaleczenia wokół grubych kostek i łydek orka. Był wtedy dużo mniejszy, nie miał ani kolekcji blizn, ani nawet dorobku w pancerzach ni orężach. Ściskał w pokaleczonych łapach zaledwie jeden, źle wyważony i pordzewiały rembak.
Teraz znów patrzył się na spiczasty, czerepowy hełm. W jednym z jego oczodołów płonęło fioletowe spojrzenie szalonego mordercy, zaś drugie założono kawałkiem czarnego materiału z wyszytą imitacją oka. Z otworu na szyję w dół wyrastał chuderlawy lecz długi korpus spiczastoucha, który do pasa był nagi, prezentując liczne wijące się tatuaże oraz blizny. Przez ramię miał przerzucony długi warkocz pozlepiany krwią, która ściekała także z jego pełnych ostrzy karwaszy i nagolenników. Dookoła elfa zalegał wianuszek wypatroszonych zwłok, w większości orków podobnych do niego - napiętnowanych niewolników, jednak o jaśniejszym kolorze skóry.
Spiczastouch podrzucał w dłoni wiszący na łańcuchu hak z dodatkowym paskudnym szpikulcem, zaś na drugiej kręcił dziwne, zębate ostrze które zamiast rękojeści posiadało jakieś kółko.
- DRA-VETH! DRA-VETH! DRA-VETH! - ryczał tłum.
Jednooki zakrzyknął coś, po czym puścił kręcone ostrze, które pomknęło niezawodnie z wizgiem, rozłupując na dwoje czaszkę czarnobrodego pokurcza z urwaną nogą, który próbował doczołgać się do swego młota.
Tłum dosłownie oszalał, a wojownik uniósł ręce w górę. Niektóre samice spiczastouchów ściągały z siebie jakieś cienkie części ubrania i rzucały je na krwawe piaski poniżej, podskakując dalej z nagimi, bladymi torsami.
- Erio imandathra! - krzyknął ktoś za plecami młodego Gudruba, za czym zaraz podążył nazbyt dobrze mu znany trzask najeżonego żyletkami bicza i jęk któregoś z orków. Inny ork ryknął i wyłamał się z szeregu, tylko po to by w ułamku sekundy strzelcy mierzący przez kraty w suficie naszpikowali go bełtami. Bat chlasnął jeszcze parę razy, zanim strumień spoconych, zielonych ciał popędził w górę po spiżowym podejściu i wypadł na piaski z gardzieli lochów.
Jednooki ostrouch wybuchnął nieprzyjemnym rechotem i oparłszy nogę na ramieniu martwego krasnoluda, wyrwał ostrze z jego kręgów po czym znów je rozpędził, bryzgając naokoło krwią, którą uradowani majętni widzowie z pierwszego rzędu łapali chciwie na języki. Rozkręcone ostrze pomknęło z wizgiem, wgryzając się prosto w pysk pierwszego chopaka, który padł na wznak, ciągnąc łańcuch za ostrzem. Następni Orkowie rycząc obeszli szerzej ciało padłego ziomka, nacierając z dwóch stron. Draveth zaczął zawijać nad głową dłuższym kawałkiem łańcucha z niebywałą prędkością. Naostrzony hak otworzył gardła trzech zielonoskórych zamaszystymi łukami, a karminowy deszcz skropił na nowo piaski ku uciesze tłumów. Gudrub był następny, porwany przez napór innych ze swej rasy. Chwyciwszy mocniej jego jedyną broń naprężył muskuły i potoczył spode łba spojrzeniem po wyśmiewającej go tłuszczy.
Warknął.
Otworzył szerzej oczy i czekał na ruch przeciwnika. Mimo że był to suaby ostrouch o śmiesznym zapachu to nie miał zamiaru go lekceważyć i skończyć jak tamte chopaki. W końcu widział dzisiaj jak jakaś chuda samica elfów zmasakrowała sześciu tęgich ludziuf kawałkiem sznura i jakimś małym kozikiem. Draveth zaśmiał się i zakrzyknął coś do widzów, wskazując Czarnego Orka ostrzem. Zaraz szarpnął za środek łańcucha i sprowadził do siebie obydwa ostrza, podcinając z nóg orka wywijającego maczugą, który nie zdążył się podnieść bo szpikulec zagłębił się prosto w tył jego czaszki z okrutnym chrupnięciem. Gudrub przyjął postawę bojową i zaryczał, na co jego oprawca zagwizdał i zaczął obchodzić go niczym wilk zwierzynę. W końcu łańcuch świsnął, niosąc ostrze prosto w kierunku głowy Czarnego Orka. Gudrub nadstawił rembak by je sparować, jednak było zbyt szybkie i poczuł piekącą ranę na swoim ramieniu. Rozsierdzony trafieniem skoczył na elfa, jednak ten tanecznym krokiem odskoczył od niego spokojnie jakby odsuwał się od bawiącego się grzechotką berbecia i znów chlasnął go ostrzem, tym razem nisko po nodze. W tym momencie gladiator z przymusu był już wściekły, skoczył na elfa z zamachem na odlew po łuku, ten zaśmiał się głośno i zamiast unikać, naciągnął podwójnie swój łańcuch i zatrzymał nim ostrze orka, choć przeorał stopami dobre dwa metry od impetu, by zaraz potem owinąć broń łańcuchem i wyrwać ją z ręki Gudruba. Draveth ciął w jego szyję hakiem, jednak ork zasłonił się przedramieniem, woląc na nim dodatkową krwawą pręgę niż poderżnięte gardło.
Chwalebny egzekutor z Karond Kar zawył z irytacji, spowodowanej przedłużającą się walką, lecz uznał też wytrzymałość zielonoskórego. Głośno obwieścił tłumowi iż zarąbie ostatniego niewolnika popisowym numerem. Odpowiedziały mu wiwaty.
W czasie gdy on zbierał owacje Gudrub podbiegł do ciał dwóch martwych poprzedników i chwycił pordzewiały topór o dwóch ostrzach oraz młot pokurcza. Zderzył dwie bronie i zaryczał wyzywająco WAAAAAAAAGH!!!
Elf chichocząc jak szaleniec skoczył sprintem ku niemu i w pewnym momencie wybił się z truchła wysoko w górę, gdzie w szczytowym momencie skoku posłał w dół ostrze z niesamowitą prędkością, rozwijając je na pełną długość łańcucha. Siła ciosu mogła mieć przebicie niewielkiej balisty, jednak oto ork skrzyżował swój oręż i zablokował atak w snopie iskier. Glewia zatrzymała się na ostrzu topora i zeszła w dół po obuchu młota, wgryzając się boleśnie acz nie śmiertelnie w udo Czarnego Orka, który wyszczerzył się paskudnie i puszczając broń, chwycił oburącz za łańcuch, ściągając spadającego Druchii prosto pod swoje stopy z wykorzystaniem pełni siły ciemnozielonych mięśni. Zaskoczony Draveth nie wiedział nawet co się stało i skąd głupi niewolnik ze standardowej wieczornej egzekucji wykazał się takim sprytem oraz czasem reakcji. Niedowierzanie przerwał głośny skowyt gdy Gudrub nadepnął na jego kolano, krusząc kości nogi jak gałązki.
Tłum zamilkł w zadziwieniu, obserwując jak pośród krajobrazu rzezi czempion widowiskowych egzekucji w Karond Kar skowycze, usiłując wyrwać się spod nogi Czarnego Orka.
Gudrub tylko wyszczerzył się i ryknął.
- I KTO JEZD TERAZ NAJWINKSZYM CFANIAKIEM?! WAAAAAGH!
Mroczny Elf spojrzał na mury areny z trwogą w oczach, kusznicy byli na tyle zaskoczeni jego porażką po dziesiątkach lat mordów, że nawet nie mieli założonych magazynków na kusze powtarzalne. Przeniósł wzrok na kipiące nienawiścią czerwone ślepia orka.
Pojedyncze oko na zawsze już pozostało w okularze hełmu gdy podwójny topór odrąbał mu głowę wraz ze sporą częścią barku.
Czarny Ork uniósł wysoko zdobyty hełm, z którego z plaskiem wypadła na wpół wygolona głowa zachlapana krwią i zaryczał po raz ostatni. Tryumfalnie pozbierał rozrzuconą broń, chwycił hełm i wykuśtykał z areny przez kratę, której nie zdążono jeszcze nawet opuścić. Ocaleni orkowie, którzy jeszcze nie wybiegli na piaski na pewną śmierć, stłoczeni w tunelu ustępowali mu drogi i pochylali łby jak przed wielkim hersztem, nie ruszając się z miejsca nawet mimo bata nadzorcy siekącego na lewo i prawo.
Gudrub nie mógł wiedzieć, że dokładnie w tym samym momencie na arenie obok młody Norsmen wycinał na piersi runę Boga Rozlewu Krwi.