BTW: zgroza mnie momentami bierze jak patrzę na moje ówczesne rozwiązania taktyczne

Piszę te słowa przygnieciony sześcioma dziesiątkami lat trudnego żywota, lecz wydarzenia spod Thierry-en-Aube ciągle lśnią w mej pamięci jasnym światłem. Ach, jakże ja byłem wtedy młody! Zaledwie trzy tygodnie temu konetabl Raynor pasował mnie na rycerza, a już przyszło mi rycerskie ostrogi potwierdzić bitewnym czynem.
To nie było wielkie starcie, w przyszłości przyszło mi stawać w dużo poważniejszych potrzebach. Wtedy jednak po raz pierwszy wyjąłem miecz przeciw plugawym bestiom Chaosu i pierwszy raz poczułem słodki dotyk błogosławieństwa Pani. Nieszczęśni, którzy nigdy nie dostąpili dotknięcia Jej łaski.
Do boju na pegazie prowadził nas szlachetny Robert de Berry, wsławiony oswobodzeniem Bianki z Chataudun z rąk banitów Reinharda Czarnego. Robert, pan na Berry, Paysage i Dupuy był pierwszym mieczem w hufcu konetabla Raynora i zaszczytem było dla mnie, gdy tamtego czerwcowego dnia zażądał ode mnie stawienia się w polu zgodnie z mymi lennymi powinnościami. Z radością przybrałem czerwień mego rodu i pojawiłem się w zamku Berry wraz z innymi wasalami Roberta. Prócz sześciu pozostałych Rycerzy Królestwa, był tam też Louis Prosty (brat Raynora), dzielny paladyn dzierżący w swych mocarnych dłoniach magiczny morgensztern z Fracassy, był też Filip de Sampal, chorąży Roberta. Niestety były tam też te żałosne istoty z zastępu łuczniczego Thieroulta Żelazna Brew, na szczęście z wysokości mojego wierzchowca rzadko musiałem na nich patrzeć (aczkolwiek inne moje zmysły nadal były nękane ich nieznośną obecnością). Była też Anna, piękna czarodziejka która wkrótce złamała me młodzieńcze serce.
Wroga spotkaliśmy blisko miasteczka Thierry-en-Aube. Ohyda Chaosu zamanifestowała się tym razem oddziałem czarnych rycerzy na koniach, podobnym oddziałem pieszym, bluźnierczym konnym czarownikiem oraz kilkoma piekielnymi ogarami. Pole potyczki z prawej strony ograniczone było zalesionym wzgórzem, z lewej niewielkim zagajnikiem oraz opuszczonym domostwem. W centrum była rozległa łąka, pośrodku której wyrastała kamienna iglica nazywana przez miejscowych Włócznią Teobalda. Niemal wszystkie nasze siły ustawiły się właśnie w centrum, obok ruin jakiejś wieży, jedynie chorąży Filip de Sampal i paladyn Louis Prosty stanęli po prawej stronie. Nasz cel był jasny: przebyć jak najszybciej łąkę pod Włócznią Teobalda i wbić się w szyki przeciwnika. Jeśli da się przy okazji stratować tych przeklętych łuczników Żelaznej Brwi, tym lepiej.
Ach, jakże było wspaniale! Ziemia dudniła pod kopytami naszych wierzchowców, wiatr rozwiewał nasz sztandar, z ust płynęła rycerska pieśń. Abominacje z drugiej strony pola bitwy były zdruzgotane naszym przybyciem, do tego stopnia że bały się nawet naszych strzał. Gdy ich piechota wyszła zza domostwa i powitały ją niecelne (a jakżeby inaczej) strzały naszych beznadziejnych łuczników, to czym prędzej podała ona tyły, łącznie zresztą z tym magiem odzianym w szkielet kozła. Nieustraszeni łucznicy Żelaznej Brwi zaczęli wtedy majówkę, a za uciekinierami pomknęła samotna Anna o włosach barwy kasztanu i kształtach... zapędzam się.
Nasza szarża przemknęła obok Włóczni Teobalda, gdzieś po naszej prawej stronie pędzili też Filip de Sampal oraz Louis Prosty. Ta dwójka wkrótce weszła w zwarcie z ogarami chaosu i przepędziła te kundle z pola walki. My mieliśmy ambitniejszy cel: szarżowaliśmy ku pięciu konnym czcicielom Mrocznych Bogów. Gdy dwie roty ciężkozbrojnego rycerstwa uderzyły w siebie, potworny zgiełk jęczącego metalu rozdarł powietrze niczym miecz tnący jedwab. Krew wypełniła mi głowę pragnieniem chwały i zwycięstwa.
Dla słodkiej Bretonii.


Bretończycy w oczekiwaniu na potyczkę.

Anna, Damsel of the Lady

Kawaleria wroga.
Żaden z rycerzy Chaosu nie padł... lecz nie tylko miecze Bretonii zadają ciosy naszym wrogom! Morale sług Potęg Chaosu załamało się jak domek z kart pod siłą naszej wiary (tudzież kopytami wiernych perszeronów) i odziani w czarną stal jeźdźcy podali tyły. Chcieliśmy ich gonić, lecz lecący nad nami Robert de Berry wstrzymał naszą zapalczywość. Mieliśmy następnych wrogów!


Uciekający przed naszymi łucznikami (tak!) i Anną piechurzy chaosu wychynęli zza domostwa, to na nich więc runęła nasza kolejna szarża, tym razem w asyście naszego szlachetnego dowódcy. Och, jakże piękna jest pieśń stali uderzającej o stal! Regiment piechurów rozprysnął się pod ciężarem naszego słusznego gniewu. Widząc tę masakrę czarownik Chaosu zbiegł przed nadjeżdżającymi paladynami... Zwycięstwo! Zwycięstwo!
I tylko swąd dobywający się z tajemniczych zakamarków ciał łuczników Żelaznej Brwi mącił dostojność tej chwili.
Serge de Rhon
Moment, w którym spanikowany chłopskimi strzałami początkujący generał chaosu nakazał odwrót swej prawej flanki: bezcenne
