Arena nr 30 (Czeluścia Karak-Kadrin)
Re: Arena nr 30 (Czeluścia Karak-Kadrin)
Svarsson nie zwracał uwagi na brak entuzjazmu u publiczności. Pokonał swego przeciwnika, ale miał wrażenie, że prawdziwa walka tego dnia go ominęła. Z hektolitrami krwi i śmiercią. Która zabrałaby go to Valhalli. Po obmyciu ran, które przypadkowo zadał mu krasnolud poszedł do oficerów i zapewnił, że w następnych przypadkach dołączy się do anihilacji skavenów.
Dobra, pierwszą wygrałem, teraz to już z górki . Dużo brakło żebym przegrał?
Dobra, pierwszą wygrałem, teraz to już z górki . Dużo brakło żebym przegrał?
"Spam jest sztuką, której nikt nie potrafi zrozumieć" - Anyix
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
"Pan Bóg nie gra w kości" - Albert Einstein
"Bo gra w Warhammera!" - Sa!nt
... walka zdawała się trwać w nieskończoność, Undrag z każdym cięciem powalał kolejnego przeciwnika ale przeklętych Skavenów ciągle przybywało. Niedaleko Slaup ogarnięty szałem bitewnym ryknął i zaszarżował w stronę jednego z korytarzy. Wojownik zauważył tam rogatego szczura w szarej szacie, to w jego kierunku ruszył Ogr lecz nie było mu dane dopaść ofiary, drogę zastąpił mu Szczuroogr i obaj starli się ze sobą. Undrag zauważył innych uczestników Areny walczących ze Skavenami. Widział imperialnego Kapitana walczącego zaciekle, skubaniec całkiem dobrze dawał sobie radę i szybko wyrąbywał drogę do Wybrańca, Szczuroludzie padali jak kawki od jego miecza. Wreszcie do groty wpadły Krasnoludy i zaczęła się prawdziwa rzeź. Szary Prorok gdzieś zniknął i chyba zabrał ze sobą całą skaveńską odwagę bo futrzaki coraz bardziej oddawały pola krasnoludzkim wojownikom i najemnikom. Slaup gdzieś zniknął, oddział Krasnoludów spychał Skaveny w stronę Undraga i Schreibera, było to zamierzone zagranie gdyż w pewnym momencie z tunelu obok Wybrańca i Kapitana wypadły dziesiątki Zabójców i zaczęły bezlitośnie wyżynać popiskujące stwory. Otoczone Skaveny, kompletnie złamane zaczęły uciekać, a Krasnoludy ruszyły ich śladem aby wypchnąć najeźdźców jak najdalej od jaskiń miasta i areny. Undrag stanął opierając się o topór, wokoło podłoga usiana była trupami Skavenów, gdzieniegdzie leżały również ciała Krasnoludów. Jeden z krępych wojowników podszedł do Undraga i stanowczym gestem nakazał mu udać się w stronę swojej jaskini. Wojownik zobaczył że Kapitan Imperium również został zmuszony do wycofania w kierunku bezpieczniejszych tuneli, po Slaupie nie było śladu.
Welcome to the Tower of Rising Sun.
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Do krasnoludzkiego tana podszedł następny z długiej listy oczekujących na audiencję krasnoludów. Blat wielkiego, okrągłego stołu z kamienia zaścielały całe warstwy raportów, meldunków i protokołów. Stary władca podniósł się ze swego tronu i rzucił okiem na sędziwego Mistrza Areny.
- Panie mój! - odezwał się stary krasnolud o posiwiałej brodzie, lekceważąc zupełnie dworski protokół nakazujący nie zabierać głosu nie będąc pytanym przez swego władcę - Ostatnia walka w pierwszym etapie mistrzostw odbyła się bez przeszkód. Rozlosowano już nowe pary.
- Dobrze. - Ungrim Żelazna Pięść potrząsnął czubem - tylko małych śmierdzieli brakowało. Na przełęczach grasują zielonoskórzy, część wojowników służy w zbyt odległych posterunkach, byśmy mogli zmobilizować wszystkie sił do ochrony Areny.
- Być może będzie trzeba.
- Co przez to rozumiesz? - krasnoludzki lord spojrzał nagle uważniej.
- Ziemia jest niespokojna. Musi znosić obrzydliwe szczury. Kto jeszcze wie, co trzymają w zanadrzu?
- Będziemy czujni. Wykujcie tymczasem nowe pary. Czas wyłonić czterech najlepszych.
Jeszcze tego samego dnia na Wielkiej Tablicy pojawiły się nowe pary, a pod tablicą pojawił się tłum ciekawskich brodaczów. Tu o ówdzie mignęły świeże opatrunki. Wysoko nad ich głowami rozjarzyły się błękitnym kolorem imiona pierwszych zawodników.
Walka pierwsza: Aachenre Neferkare vs Slaup Pożeracz Dusz, Wybraniec trzewi
Walka druga: Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł vs Carlini da Giabenolom
Walka trzecia: Błogosławiony Undrag Żelazny Kieł vs Grinchai
Walka czwarta: Joachim Schreiber vs Svarrsoon Mocarny
- Panie mój! - odezwał się stary krasnolud o posiwiałej brodzie, lekceważąc zupełnie dworski protokół nakazujący nie zabierać głosu nie będąc pytanym przez swego władcę - Ostatnia walka w pierwszym etapie mistrzostw odbyła się bez przeszkód. Rozlosowano już nowe pary.
- Dobrze. - Ungrim Żelazna Pięść potrząsnął czubem - tylko małych śmierdzieli brakowało. Na przełęczach grasują zielonoskórzy, część wojowników służy w zbyt odległych posterunkach, byśmy mogli zmobilizować wszystkie sił do ochrony Areny.
- Być może będzie trzeba.
- Co przez to rozumiesz? - krasnoludzki lord spojrzał nagle uważniej.
- Ziemia jest niespokojna. Musi znosić obrzydliwe szczury. Kto jeszcze wie, co trzymają w zanadrzu?
- Będziemy czujni. Wykujcie tymczasem nowe pary. Czas wyłonić czterech najlepszych.
Jeszcze tego samego dnia na Wielkiej Tablicy pojawiły się nowe pary, a pod tablicą pojawił się tłum ciekawskich brodaczów. Tu o ówdzie mignęły świeże opatrunki. Wysoko nad ich głowami rozjarzyły się błękitnym kolorem imiona pierwszych zawodników.
Walka pierwsza: Aachenre Neferkare vs Slaup Pożeracz Dusz, Wybraniec trzewi
Walka druga: Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł vs Carlini da Giabenolom
Walka trzecia: Błogosławiony Undrag Żelazny Kieł vs Grinchai
Walka czwarta: Joachim Schreiber vs Svarrsoon Mocarny
- Chłopaaaaki ! - Hafra biegł przez całe pomieszczenie, prawie potykając się o swoją brodę.
- Czego mordę drzesz ?! - Warknął Gefro, nawet nie podnosząc głowy.
- Rozlosowali walki. Będziem tłuc tłustego ogra.
- Tego samego, co całego elfa bez musztardy wpierdzielił ?
- Tego samego.
Krasnoludy zafrasowały się nieco. Hafra to zauważył.
- No i czego się martwita ? Nasz "kumpel" ma taką samą wprawę w mieczu jak Brilg w chlaniu piwska.
- No, w tym nie ma dyskusji - Odpowiedział Gefro, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Brilga - Rzecz w tym, że mamy mały problem... A, zresztą, sam zobacz.
Hafra zbliżył się do otwartego sarkofagu. Ciekawie zajrzał do środka i ujrzał kupkę popiołu zmieszanego z kośćmi. To raczej nie przypominało potężnego księcia grobowców.
- No kurwa, zostawić was samych na dwadzieścia minut ! Zresztą, jak można popsuć mumię ?!
- To nie my !
- To w takim razie o co chodzi ? Obraził się na nas czy co ?
I nagle zamilkł. Po siedmiu piwach takie wytłumaczenie ma sens.
- Ermmm... To znaczy, że źle go traktowaliśmy, czy jak ?
- Nie wiem ! Nie znam się na nieumarłych wojownikach !
- Spokój ! Jak sam nie wstanie do walki, to wsypiemy go do doniczki i posadzimy w nim słonecznik !
Taki rodzaj kary za niesubordynację wydał się krasnoludom najwłaściwszy. Tej nocy spali spokojnie.
- Czego mordę drzesz ?! - Warknął Gefro, nawet nie podnosząc głowy.
- Rozlosowali walki. Będziem tłuc tłustego ogra.
- Tego samego, co całego elfa bez musztardy wpierdzielił ?
- Tego samego.
Krasnoludy zafrasowały się nieco. Hafra to zauważył.
- No i czego się martwita ? Nasz "kumpel" ma taką samą wprawę w mieczu jak Brilg w chlaniu piwska.
- No, w tym nie ma dyskusji - Odpowiedział Gefro, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Brilga - Rzecz w tym, że mamy mały problem... A, zresztą, sam zobacz.
Hafra zbliżył się do otwartego sarkofagu. Ciekawie zajrzał do środka i ujrzał kupkę popiołu zmieszanego z kośćmi. To raczej nie przypominało potężnego księcia grobowców.
- No kurwa, zostawić was samych na dwadzieścia minut ! Zresztą, jak można popsuć mumię ?!
- To nie my !
- To w takim razie o co chodzi ? Obraził się na nas czy co ?
I nagle zamilkł. Po siedmiu piwach takie wytłumaczenie ma sens.
- Ermmm... To znaczy, że źle go traktowaliśmy, czy jak ?
- Nie wiem ! Nie znam się na nieumarłych wojownikach !
- Spokój ! Jak sam nie wstanie do walki, to wsypiemy go do doniczki i posadzimy w nim słonecznik !
Taki rodzaj kary za niesubordynację wydał się krasnoludom najwłaściwszy. Tej nocy spali spokojnie.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
Choć Slaup nie umiał czytać, słyszał jak krasnoludy plotkują o najbliższej walce. I on miał wziąć w niej udział! Nareszcie! Skaveny już dawno się skończyły a on w końcu posili się godnym przeciwnikiem.
Choć trzewia były wyraźnie ukontentowane nową walką, resztka świadomości Slaupa trochę burzyła się na myśl o jedzeniu wysuszonych zwłok. Jednak po chwili po raz kolejny rozpłynęła się we wszechobecnym umyśle swego bóstwa.
Choć trzewia były wyraźnie ukontentowane nową walką, resztka świadomości Slaupa trochę burzyła się na myśl o jedzeniu wysuszonych zwłok. Jednak po chwili po raz kolejny rozpłynęła się we wszechobecnym umyśle swego bóstwa.
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu.
Plugawy skaven rzucił się z piskiem. Joachim odruchowo odbił ostrze halabardy. Pchnięcie. Szczur leżał w kałuży krwi.
Schreiber nawet nie zauważył jak wraz z krasnoludami przepędzili szczuroludzi.
- Dobra, gnid już nie ma! Można się wycofać! - wydarł się najtęższy z krasnoludów.
Człowiek ani myślał by zostać tu dłużej. Potrzebował wygodnego... bardzo wygodnego łoża.
Najemnik przechodził właśnie obok 'tabeli walk'. Gwar natężył się prawie nie do zniesienia. Może ból głowy był wywołany ostatnim starciem?
- Hmm, mam jeszcze dużo czasu. - walcząc ze zmęczeniem, ruszył w stronę karczmy. Najlepszej jaką znajdzie. Idąc tak zastanawiał się po co w ogóle tutaj przyjechał. Po chwałę? Po złoto? Po śmierć? Może zamiast tego spocznie na piaskach areny, zapomniany przez przyszłe pokolenia...
Schreiber nawet nie zauważył jak wraz z krasnoludami przepędzili szczuroludzi.
- Dobra, gnid już nie ma! Można się wycofać! - wydarł się najtęższy z krasnoludów.
Człowiek ani myślał by zostać tu dłużej. Potrzebował wygodnego... bardzo wygodnego łoża.
Najemnik przechodził właśnie obok 'tabeli walk'. Gwar natężył się prawie nie do zniesienia. Może ból głowy był wywołany ostatnim starciem?
- Hmm, mam jeszcze dużo czasu. - walcząc ze zmęczeniem, ruszył w stronę karczmy. Najlepszej jaką znajdzie. Idąc tak zastanawiał się po co w ogóle tutaj przyjechał. Po chwałę? Po złoto? Po śmierć? Może zamiast tego spocznie na piaskach areny, zapomniany przez przyszłe pokolenia...
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
Nie spiesz się. Joachim dłużej sobie pośpi to może w końcu wypocznie porządnie.
Nie ma to jak simsy.
Nie ma to jak simsy.
- Klnę się na Sigmara - nigdy nie weźmiecie mnie żywcem, upadli słudzy ciemności!
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
- Nigdy nie zamierzaliśmy. Zastrzelcie go.
Takaris Fellblade, kapitan Czarnej Arki "Udręka"
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[lud chce krwi, kolejna walka więc... dzisiaj ]
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Dziewiąta Walka: Aachenre Neferakre vs Slaup, Pożeracz Dusz, Wybraniec Trzewi
Najbliżej siedzące krasnoludy poczuły się nieswojo, gdy Slaup wkroczył na arenę. Siła Trzewi była tak potężna, że emanowała na wszystkie pobliskie istoty, które momentalnie zrobiły się głodne. Krótkie zamieszanie skończyło się wraz z nadejściem władcy Karak-Kadrin Ungrima i jego świty przybocznej, która zajęła dogodne pozycje, by móc chronić tana i uczestników Areny przed skaveńskim zagrożeniem.
Wszyscy oczekiwali na pojawienie się nieumarłego, pomni jego porażającej mocy. Minuty mijały powoli, a nic się nie działo. Slaup zaczął się niecierpliwić. Krążył po Arenie budząc głód i niepokój wśród publiczności. Trzewia domagały się pokarmu, a pokarm nie nadchodził. Z korytarza starożytnego władcy rozległy się wreszcie donośne, krasnoludzkie głosy.
- Ty to zrób, ja nie trafię! - powiedział jeden z głosów, wyraźnie przestraszony.
- Stul paszczę i zapieprzaj, bo nie dostaniesz więcej piwa! - odpowiedział gniewnie drugi głos.
Zapadła cisza, gdy zgromadzone na trybunach krasnoludy starały się ogarnąć bezmiar okrucieństwa zawarty w tej groźbie.
Z korytarza Aachenrego wyjrzała tymczasem brodata twarz, o pobladłych policzkach i czerwonym nosie. Slaup ryknął basowo i zwrócił się w stronę intruza.
Krasnolud podniósł nad głowę przedmiot, wyglądający jak duża urna i cisnął nim w kierunku ogra. Slaup otworzył paszczę, ale donica uderzyła go w brzuch i odbiła się z miękkim plaśnięciem. Piasek usiany był nasionkami słonecznika.
- O. - Zamlaskał ogr. - Spadło.
Wtedy właśnie Arenę zalała eksplozja widmowej bieli. Donica rozprysła się na drobne kawałki, a starożytny szkielet Aachenrego powstał z martwych, dobywając swej starożytnej broni. W pustych oczodołach zamieszkała moc.
Rozległ się gong, a wraz z nim Aachenre Neferkare ruszył do boju.
To Slaup zaatakował pierwszy. Cisnął swoim tasakiem w kierunku przerażającego widma lecz chybił. Szarpnąwszy potężnie ręką przyciągnął broń do siebie i wyprowadził potężny atak, który miał zmieść wroga z kamiennych płyt areny. Aachenre, okręcił się przy wtórze donośnego chrzęstu kości i uniknął miażdżącego ciosu młota. Furkoczący łańcuch zaczepił się jednak wokół jego naramiennika i oderwał mu ramię siłę rozpędu. Widmowa biel zapulsowała i przygasła na moment.
Aachenre poczuł palący gniew, uczucie, które wypełniło go bez końca. Przelał je w potężny zamach, wyprowadzony z całej siły jedynego ocalonego ramienia.
- KAMIENIE!!! - ryknęły Trzewia, a wola Wielkiej Paszczy przeniknęła w ułamku sekundy poprzez jaźń Slaupa, sprawiając, że wielkie cielsko ogra rozpłaszczyło się na zimnej podłodze Areny. Miecz ze świstem przeciął powietrze.
Widzowie wstali ze swych miejsc, nie mogąc uwierzyć, że nieumarły zakończył swą walkę jednym uderzeniem. Nie była to jednak prawda. Tłusty ogr jakimś cudem zdołał uniknąć ciosu i gramolił się teraz z ziemi. Z jego paszczy ciekły strumienie śliny, a w kaprawych ślepiach zatańczył szał.
Aachenre odstąpił o krok. Podniósł swoje oderwane ramię i z cichym kliknięciem przyczepił sobie do barku. Białe światło natychmiast rozlało się na kończynę, lecz zbladło wyraźnie, pozostawiając Aachenremu jedynie poświatę.
Ogr ryknął, pryskając wokół śliną i zaszarżował na mumię wzbijając chmurki piasku. Jeszcze w biegu wyprowadził trzy druzgoczące uderzenia, z których dwa dosięgły celu. Pierwsze ześlizgnęło się po starożytnym pancerzu, lecz drugie posłało Aachenrego na kamienną kolumnę rozsiewając kości w promieniu kilku stóp.
Slaup wiedział, że to jeszcze nie koniec. Dusza nieumarłego tętniła magią, nie była gotowa na pożarcie. Trzewia poruszyły tłustym cielskiem swojego nosiciela, by ten dokończył dzieła zniszczenia, ale wtedy słaba, biaława poświata uniosła się raz jeszcze i oto Aachenre Neferkare, władca i wojownik sprzed wielu wieków powstał raz jeszcze, by zmierzyć się z równym sobie.
Kaprawe oczka Slaupa odnalazły przerażające spojrzenie zimnych oczodołów. Wielkie Trzewia wrzasnęły ogłuszająco w duszy ogra, nakazując mu ruszyć się i mordować, zabijać i zjadać, lecz ten stał jak sparaliżowany, nie mogąc uwolnić się od hipnotycznego spojrzenia, w którym drzemały tysiące lat. Aachenre wystrzelił do przodu, przełamując snutą inkantację. Jego sztych prześlizgnął się przez spóźnioną obronę Slaupa i przeszył na wylot tłuste cielsko. Trysnęła krew, spłynął tłuszcz. Slaup odwinął się maczugą i młotem, ale Aachenre wyczuł piasek pod szkieletowymi stopami, a piasek przypomniał mu setki bitew w ojczystej Nehekharze. Nieumarły wojownik sparował cios wyrywając jednocześnie miecz z wielkiego cielska, a potem ciął w tył, raz, drugi i trzeci. Slaup zwalił się na piasek. Pocięty kręgosłup trzasnął i przebił grubą skórę pleców.
Aachenre odwrócił się i odszedł, nie patrząc jak nieruchome cielsko ogra trawi samo siebie w przerażającym akcie autodestrukcji. Dla niego było po walce.
Najbliżej siedzące krasnoludy poczuły się nieswojo, gdy Slaup wkroczył na arenę. Siła Trzewi była tak potężna, że emanowała na wszystkie pobliskie istoty, które momentalnie zrobiły się głodne. Krótkie zamieszanie skończyło się wraz z nadejściem władcy Karak-Kadrin Ungrima i jego świty przybocznej, która zajęła dogodne pozycje, by móc chronić tana i uczestników Areny przed skaveńskim zagrożeniem.
Wszyscy oczekiwali na pojawienie się nieumarłego, pomni jego porażającej mocy. Minuty mijały powoli, a nic się nie działo. Slaup zaczął się niecierpliwić. Krążył po Arenie budząc głód i niepokój wśród publiczności. Trzewia domagały się pokarmu, a pokarm nie nadchodził. Z korytarza starożytnego władcy rozległy się wreszcie donośne, krasnoludzkie głosy.
- Ty to zrób, ja nie trafię! - powiedział jeden z głosów, wyraźnie przestraszony.
- Stul paszczę i zapieprzaj, bo nie dostaniesz więcej piwa! - odpowiedział gniewnie drugi głos.
Zapadła cisza, gdy zgromadzone na trybunach krasnoludy starały się ogarnąć bezmiar okrucieństwa zawarty w tej groźbie.
Z korytarza Aachenrego wyjrzała tymczasem brodata twarz, o pobladłych policzkach i czerwonym nosie. Slaup ryknął basowo i zwrócił się w stronę intruza.
Krasnolud podniósł nad głowę przedmiot, wyglądający jak duża urna i cisnął nim w kierunku ogra. Slaup otworzył paszczę, ale donica uderzyła go w brzuch i odbiła się z miękkim plaśnięciem. Piasek usiany był nasionkami słonecznika.
- O. - Zamlaskał ogr. - Spadło.
Wtedy właśnie Arenę zalała eksplozja widmowej bieli. Donica rozprysła się na drobne kawałki, a starożytny szkielet Aachenrego powstał z martwych, dobywając swej starożytnej broni. W pustych oczodołach zamieszkała moc.
Rozległ się gong, a wraz z nim Aachenre Neferkare ruszył do boju.
To Slaup zaatakował pierwszy. Cisnął swoim tasakiem w kierunku przerażającego widma lecz chybił. Szarpnąwszy potężnie ręką przyciągnął broń do siebie i wyprowadził potężny atak, który miał zmieść wroga z kamiennych płyt areny. Aachenre, okręcił się przy wtórze donośnego chrzęstu kości i uniknął miażdżącego ciosu młota. Furkoczący łańcuch zaczepił się jednak wokół jego naramiennika i oderwał mu ramię siłę rozpędu. Widmowa biel zapulsowała i przygasła na moment.
Aachenre poczuł palący gniew, uczucie, które wypełniło go bez końca. Przelał je w potężny zamach, wyprowadzony z całej siły jedynego ocalonego ramienia.
- KAMIENIE!!! - ryknęły Trzewia, a wola Wielkiej Paszczy przeniknęła w ułamku sekundy poprzez jaźń Slaupa, sprawiając, że wielkie cielsko ogra rozpłaszczyło się na zimnej podłodze Areny. Miecz ze świstem przeciął powietrze.
Widzowie wstali ze swych miejsc, nie mogąc uwierzyć, że nieumarły zakończył swą walkę jednym uderzeniem. Nie była to jednak prawda. Tłusty ogr jakimś cudem zdołał uniknąć ciosu i gramolił się teraz z ziemi. Z jego paszczy ciekły strumienie śliny, a w kaprawych ślepiach zatańczył szał.
Aachenre odstąpił o krok. Podniósł swoje oderwane ramię i z cichym kliknięciem przyczepił sobie do barku. Białe światło natychmiast rozlało się na kończynę, lecz zbladło wyraźnie, pozostawiając Aachenremu jedynie poświatę.
Ogr ryknął, pryskając wokół śliną i zaszarżował na mumię wzbijając chmurki piasku. Jeszcze w biegu wyprowadził trzy druzgoczące uderzenia, z których dwa dosięgły celu. Pierwsze ześlizgnęło się po starożytnym pancerzu, lecz drugie posłało Aachenrego na kamienną kolumnę rozsiewając kości w promieniu kilku stóp.
Slaup wiedział, że to jeszcze nie koniec. Dusza nieumarłego tętniła magią, nie była gotowa na pożarcie. Trzewia poruszyły tłustym cielskiem swojego nosiciela, by ten dokończył dzieła zniszczenia, ale wtedy słaba, biaława poświata uniosła się raz jeszcze i oto Aachenre Neferkare, władca i wojownik sprzed wielu wieków powstał raz jeszcze, by zmierzyć się z równym sobie.
Kaprawe oczka Slaupa odnalazły przerażające spojrzenie zimnych oczodołów. Wielkie Trzewia wrzasnęły ogłuszająco w duszy ogra, nakazując mu ruszyć się i mordować, zabijać i zjadać, lecz ten stał jak sparaliżowany, nie mogąc uwolnić się od hipnotycznego spojrzenia, w którym drzemały tysiące lat. Aachenre wystrzelił do przodu, przełamując snutą inkantację. Jego sztych prześlizgnął się przez spóźnioną obronę Slaupa i przeszył na wylot tłuste cielsko. Trysnęła krew, spłynął tłuszcz. Slaup odwinął się maczugą i młotem, ale Aachenre wyczuł piasek pod szkieletowymi stopami, a piasek przypomniał mu setki bitew w ojczystej Nehekharze. Nieumarły wojownik sparował cios wyrywając jednocześnie miecz z wielkiego cielska, a potem ciął w tył, raz, drugi i trzeci. Slaup zwalił się na piasek. Pocięty kręgosłup trzasnął i przebił grubą skórę pleców.
Aachenre odwrócił się i odszedł, nie patrząc jak nieruchome cielsko ogra trawi samo siebie w przerażającym akcie autodestrukcji. Dla niego było po walce.
Raaar!
Naczynie zostało zniszczone, wściekłość przepełniła Trzewia jednak te nie mogły już nic na to poradzić.
Jednak jeszcze kiedyś powróci z nowym naczyniem, tysiące ogrów bez ustanku słyszą zew swego boga, w końcu nadejdzie odpowiedni kandydat...
W sumie nie przepadałem za tą postacią, ciężko odgrywać otępiałego ogra i bóstwo myślące tylko o jedzeniu . Ale i tak szkoda że padłem, nie lubię krytyków .
Naczynie zostało zniszczone, wściekłość przepełniła Trzewia jednak te nie mogły już nic na to poradzić.
Jednak jeszcze kiedyś powróci z nowym naczyniem, tysiące ogrów bez ustanku słyszą zew swego boga, w końcu nadejdzie odpowiedni kandydat...
W sumie nie przepadałem za tą postacią, ciężko odgrywać otępiałego ogra i bóstwo myślące tylko o jedzeniu . Ale i tak szkoda że padłem, nie lubię krytyków .
kubencjusz pisze:Młody. Było powiedziane czwartek. Spójrz na kalendarz. Spójrz na ten post. Spójrz jeszcze raz na kalendarz. Dziś nie jest czwartek. Siedzę na koniu.
Aachenre szedł szybkim miarowym krokiem przez korytarz. Dwuręczny miecz spoczywał spokojne na ramieniu nieumarłego. Nagle starożytny książę zatrzymał się, widząc przed sobą falangę krasnoludów. Już gotował się do ataku, gdy rozpoznał w nich swoich "znajomych".
- No, no - Ozwał się pierwszy- Załatwiłeś tego grubasa istne po mistrzowsku.
Aachenre Neferakre dumnie wypiął pierś. Mimo, iż jego mózg już dawno zmienił się w kupkę wiórów, Khemrijczyk czuł coś w rodzaju poczucia własnej wartości.
Nagle krasnoludy zmieszały się nieco. Jeden popychał drugiego, co chwila rozbrzmiewało przytłumione przekleństwo, aż w końcu grupka wypchnęła Gefro przed szereg.
- My ten... tego...no... Przepraszamy, że chcieliśmy zrobić z ciebie nawóz dla słoneczników - Wydukał krasnolud, nerwowo wyłamując palce.
Mumia skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na krasnoluda z czymś w rodzaju wyrzutu.
- I na dodatek - Hafra nagle wtrącił się do rozmowy - Możesz wychodzić z tego pudełka kiedy tylko chcesz, bylebyś nie narozrabiał. I jeśli masz ochotę chwilowo pobyć kupką popiołu, uszanujemy to.
Tu dzielna kompania znowu zamilkła i zapanowała niezręczna cisza. Chłopaki czuli się trochę zażenowani, nie przywykli do tego rodzaju miłych rozmów.
Gdyby Aachenre posiadał gałki oczne, zapewne teraz nerwowo by nimi przewrócił. Bez słowa (a jakże) przeszedł między brodaczami i sam położył się w środku sarkofagu. Potem wymownie spojrzał na Hafrę. Ten połapał się o co chodzi i przykrył wieko.
- No, najwyraźniej zmęczył się mordowaniem. Całe szczęście, że mamy tą rozmowę z głowy. Teraz chodźmy się narąbać.
- No, no - Ozwał się pierwszy- Załatwiłeś tego grubasa istne po mistrzowsku.
Aachenre Neferakre dumnie wypiął pierś. Mimo, iż jego mózg już dawno zmienił się w kupkę wiórów, Khemrijczyk czuł coś w rodzaju poczucia własnej wartości.
Nagle krasnoludy zmieszały się nieco. Jeden popychał drugiego, co chwila rozbrzmiewało przytłumione przekleństwo, aż w końcu grupka wypchnęła Gefro przed szereg.
- My ten... tego...no... Przepraszamy, że chcieliśmy zrobić z ciebie nawóz dla słoneczników - Wydukał krasnolud, nerwowo wyłamując palce.
Mumia skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na krasnoluda z czymś w rodzaju wyrzutu.
- I na dodatek - Hafra nagle wtrącił się do rozmowy - Możesz wychodzić z tego pudełka kiedy tylko chcesz, bylebyś nie narozrabiał. I jeśli masz ochotę chwilowo pobyć kupką popiołu, uszanujemy to.
Tu dzielna kompania znowu zamilkła i zapanowała niezręczna cisza. Chłopaki czuli się trochę zażenowani, nie przywykli do tego rodzaju miłych rozmów.
Gdyby Aachenre posiadał gałki oczne, zapewne teraz nerwowo by nimi przewrócił. Bez słowa (a jakże) przeszedł między brodaczami i sam położył się w środku sarkofagu. Potem wymownie spojrzał na Hafrę. Ten połapał się o co chodzi i przykrył wieko.
- No, najwyraźniej zmęczył się mordowaniem. Całe szczęście, że mamy tą rozmowę z głowy. Teraz chodźmy się narąbać.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
3 tygodnie wcześniej:
-Wodzu! Gobliny z pod znaku Krzywego Oka zbeszcześciły nasze święte grzyby!- powiedział Guther który miał na żądanie Grinchai'a sprawdzić co się dzieje w jego wiosce- Zatłukli Burniego (tymczasowego wodza) i tera nasze plemiene kłuci siem o tron!
-CO? Eghh... - Wykrzykną i zakrztusił się mięsem.
-Musimy być tam jak najszybciej!- odpowiedział Skarsk- tym brudasom należy siem kara! Tym bardziej, że tera jest problem z Arenom. Wszyscy siem kłucom.
-Trza zwołać naszych pobratyńców i spalić doszczętnie ich!- krzykną Grinchai- Niech moc Waaagh bedzie z nami.
-WAAAGH!!- Odkrzyknęli wszyscy trzej i popędzili ku wiosce wkurzeni jak 150.
----------------
Po 3 tygodniach:
Horda Grinchai'a licząca nieco ponad 2000 goblina natarła na wioskę wroga. Nie oszczędzili nikogo, zabrali skarby i doszczętnie spalili wioskę. Grinchai ponownie musiał wybrać swojego zastępcę i razem z Gutherem i Skarskiem wyruszyli do Karak Kardin. W ich norze wisiała kartka. "Do plugawego goblina: Opanowaliśmy zamieszanie związane z organizacją Areny. Wszystko ruszyło dalej. Będziesz walczył z wojowiniem Chaosu. Obyś zdechł."
-Idealnie akurat jestem w formie- odparł Grinchai- Zowsze chciałem pobić się z Chaosem ale nigdy czasu ni było. Szybciej rozpoloć mi tyn ugień. Bo nuc zapodo. I zimno siem robi.
-Wodzu! Gobliny z pod znaku Krzywego Oka zbeszcześciły nasze święte grzyby!- powiedział Guther który miał na żądanie Grinchai'a sprawdzić co się dzieje w jego wiosce- Zatłukli Burniego (tymczasowego wodza) i tera nasze plemiene kłuci siem o tron!
-CO? Eghh... - Wykrzykną i zakrztusił się mięsem.
-Musimy być tam jak najszybciej!- odpowiedział Skarsk- tym brudasom należy siem kara! Tym bardziej, że tera jest problem z Arenom. Wszyscy siem kłucom.
-Trza zwołać naszych pobratyńców i spalić doszczętnie ich!- krzykną Grinchai- Niech moc Waaagh bedzie z nami.
-WAAAGH!!- Odkrzyknęli wszyscy trzej i popędzili ku wiosce wkurzeni jak 150.
----------------
Po 3 tygodniach:
Horda Grinchai'a licząca nieco ponad 2000 goblina natarła na wioskę wroga. Nie oszczędzili nikogo, zabrali skarby i doszczętnie spalili wioskę. Grinchai ponownie musiał wybrać swojego zastępcę i razem z Gutherem i Skarskiem wyruszyli do Karak Kardin. W ich norze wisiała kartka. "Do plugawego goblina: Opanowaliśmy zamieszanie związane z organizacją Areny. Wszystko ruszyło dalej. Będziesz walczył z wojowiniem Chaosu. Obyś zdechł."
-Idealnie akurat jestem w formie- odparł Grinchai- Zowsze chciałem pobić się z Chaosem ale nigdy czasu ni było. Szybciej rozpoloć mi tyn ugień. Bo nuc zapodo. I zimno siem robi.
Solo pisze: Wjeba***** taką maskę że stoły powinny się załamać pod jej ciężarem.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Walka pierwsza: Aachenre Neferkare vs Slaup Pożeracz Dusz, Wybraniec trzewi
Walka druga: Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł vs Carlini da Giabenolom
Walka trzecia: Błogosławiony Undrag Żelazny Kieł vs Grinchai
Walka czwarta: Joachim Schreiber vs Svarrsoon Mocarny
Tłum wydawał się usatysfakcjonowany ostatnią walką, krwawą i widowiskową, lecz Ungrim nie pozwolił na odpoczynek ani swoim poddanym, ani uczestnikom Areny. Niedługo po zmyciu z zalanego posoką piasku, nowe imiona rozjarzyły się magicznym błękitem, a niski dźwięk gongu wezwał wojowników na arenę. Po chwałę i śmierć.
Walka druga: Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł vs Carlini da Giabenolom
Walka trzecia: Błogosławiony Undrag Żelazny Kieł vs Grinchai
Walka czwarta: Joachim Schreiber vs Svarrsoon Mocarny
Tłum wydawał się usatysfakcjonowany ostatnią walką, krwawą i widowiskową, lecz Ungrim nie pozwolił na odpoczynek ani swoim poddanym, ani uczestnikom Areny. Niedługo po zmyciu z zalanego posoką piasku, nowe imiona rozjarzyły się magicznym błękitem, a niski dźwięk gongu wezwał wojowników na arenę. Po chwałę i śmierć.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
[przepraszam za obsuwę, następna walka dzisiaj ]
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł vs Carlini da Giabenolom
Widzowie Areny Śmierci przywykli już do wielu dziwnych i obrzydliwych stworzeń, ale Topielec Ula'tho'issh'is, zwany przez niektórych Upiorem Wśród Mgieł wyróżniał się zdecydowanie. Gdy z cichym plaśnięciem pojawił się na arenie, najbliżej siedzące krasnoludy z obrzydzeniem zatkały perkate nosy. Gdy Topielec kroczył, odór rozkładu i butwiejącego drewna rozchodził się falami przy każdym ruchu. Stanął na swojej połowie areny i czekał na przeciwnika. Zimna wilgoć ściekała z jego oblepionej wodorostami zbroi, a malutkie morskie żyjątka spacerowały w górę i w dół jego opancerzonej sylwetki, znikając w otworach gnijącego ciała.
Carlini da Giabenolom pojawił się chwilę później. Stanął naprzeciw potwora i splunął z obrzydzeniem. W rękach dzierżył naładowaną strzelbę, a na ramieniu kołysał się mechaniczny cep, cichy jeszcze i nieruchomy.
Rozległ się donośny dźwięk gongu i Topielec ruszył do ataku podnosząc obydwie bronie. Carlini przyłożył kolbę muszkietu do ramienia i wymierzył. Pomny nie do końca celnego strzału, który oddał w swej pierwszej walce, postanowił, że zaczeka aż wróg podejdzie i wtedy zakończy pojedynek jednym, celnie ulokowanym pociskiem.
Ula'tho'issh'is, choć był tworem chaosu, a może właśnie z tego powodu, zachowywał niezmącony rozum, nawet w ogniu śmiertelnej walki. Zadał cios, którego celem nie był przeciwnik, a jego broń. Strzelba wypaliła z ogłuszającym hukiem. Kawałki zardzewiałego ostrza wyfrunęły w zadymione powietrze, ale kula minęła o włos rogaty hełm chaosu. Topielec utracił część miecza, lecz był już blisko wroga.
Carlini zmartwiał. Nie trafił, a teraz nie było już czasu, żeby ponownie nabić broń. By zyskać na czasie, cisnął we wroga strzelbą i zdjął z ramion mechaniczny cep, odpalając silnik. Ciężka kolba uderzyła Topielca w hełm, spod którego buchnęła cuchnąca, słona mgiełka.
Cichy szum, przeszedł we wściekły ryk oceanów i Ula'tho'issh'is, potworny pomiot Mrocznych Potęg runął na przeciwnika, niczym sztormowa chmura. Rozerwane wystrzałem ostrze wystrzeliło do przodu i rozerwało Calriniemu policzek. Drugi cios przyjęła skórzana, ćwiekowana gęsto zbroja, chroniąc posiadacza przed niechybną zgubą.
Wtem zawarczał mechaniczny cep. Chmurka gryzącego dymu wystrzeliła z dysz silnika i Carlini uderzył Topielca w pierś potężnym wymachem. Z równym skutkiem mógłby biczować fale. Upiór Wśród Mgieł zachwiał się tylko lekko, lecz nie doznał żadnego uszczerbku. Jego skorodowane miecze zatańczyły wokół wroga i naznaczyły skórznię inżyniera dwoma głębokimi rozcięciami, z których wartkimi strumykami popłynęła krew.
Carlini cofnął się i uderzył cepem, raz i drugi. Przeciwnik wydawał się być jednak niewrażliwy na wszelkie ciosy. Kroczył nieustępliwie, jak fale wdzierające się na ląd podczas silnego przypływu. Dwa miecze śmignęły znowu w kierunku inżyniera, zdobiąc grzbiet jego dłoni płytką raną. Walka zdała się nagle być bardzo jednostronną.
Inżynier zauważył to również. Zgarbił się i markując cios z boku, podciął swojego przeciwnika. Ula'tho'issh'is runął na ziemię wśród chrzęstu zbroi i chlupotu nigdy nie wysychającej wilgoci. Carlini da Giabenolom dostrzegł szansę zakończenia walki i rzucił się na swego wroga. Silne uderzenie cepa wgniotło Topielczą zbroję, zostawiając głębokie rany. Morskie żyjątka rozbiegły się w panice po piasku areny.
Topielec był jednak daleki od śmierci. Niespodziewany obrót wydarzeń rozwścieczył go tylko. Sięgnął w górę, wypuszczając z dłoni ukruszony miecz i zaczepił palce o rozdarty kaftan jego wroga. Carlini stracił równowagę i runął na ziemię, upuszczając cep. Ula'tho'issh'is podniósł się i wczepił obydwie dłonie w głowę i kark swojego wroga. Widzowie powstali z miejsc.
Carlini starał się walczyć, ale jego twarz z każdą chwilą coraz bardziej zbliżała się do upiornego hełmu. Szarpał głową i bił rękoma zimną, mokrą zbroję chaosu, raniąc sobie palce, zdzierając z dłoni skórę do żywego mięsa. Topielec, Upiór Wśród mgieł docisnął twarz inżyniera do szczeliny swego rdzewiejącego hełmu i tchnął obrzydliwą wilgocią.
Carlini da Giabenolom podniósł wzrok i poprzez zielonkawą mgiełkę dostrzegł... "Bogowie", pomyślał, "jego twarz, to jego twarz, to jego twarz, to jego twarz...!" Krzyknął i natychmiast zachłysnął się wodą. Morska sól paliła gardło, płuca błagały o tlen. Konwulsyjne drgawki wstrząsnęły ciałem inżyniera. Topił się, a jego odpływająca świadomość odpychała od siebie widok żyjącego koszmaru o kilka cali od jego twarzy. Carlini zadławił się, mała muszelka utkwiła mu w gardle, a z niej wylazł krab moszcząc sobie siedlisko w jego tchawicy.
Ula'tho'issh'is, Topielec, Upiór Wśród Mgieł odrzucił martwe ciało swojego utopionego wroga i opuścił arenę. Piasek był mokry, ale wysychał szybko.
Widzowie Areny Śmierci przywykli już do wielu dziwnych i obrzydliwych stworzeń, ale Topielec Ula'tho'issh'is, zwany przez niektórych Upiorem Wśród Mgieł wyróżniał się zdecydowanie. Gdy z cichym plaśnięciem pojawił się na arenie, najbliżej siedzące krasnoludy z obrzydzeniem zatkały perkate nosy. Gdy Topielec kroczył, odór rozkładu i butwiejącego drewna rozchodził się falami przy każdym ruchu. Stanął na swojej połowie areny i czekał na przeciwnika. Zimna wilgoć ściekała z jego oblepionej wodorostami zbroi, a malutkie morskie żyjątka spacerowały w górę i w dół jego opancerzonej sylwetki, znikając w otworach gnijącego ciała.
Carlini da Giabenolom pojawił się chwilę później. Stanął naprzeciw potwora i splunął z obrzydzeniem. W rękach dzierżył naładowaną strzelbę, a na ramieniu kołysał się mechaniczny cep, cichy jeszcze i nieruchomy.
Rozległ się donośny dźwięk gongu i Topielec ruszył do ataku podnosząc obydwie bronie. Carlini przyłożył kolbę muszkietu do ramienia i wymierzył. Pomny nie do końca celnego strzału, który oddał w swej pierwszej walce, postanowił, że zaczeka aż wróg podejdzie i wtedy zakończy pojedynek jednym, celnie ulokowanym pociskiem.
Ula'tho'issh'is, choć był tworem chaosu, a może właśnie z tego powodu, zachowywał niezmącony rozum, nawet w ogniu śmiertelnej walki. Zadał cios, którego celem nie był przeciwnik, a jego broń. Strzelba wypaliła z ogłuszającym hukiem. Kawałki zardzewiałego ostrza wyfrunęły w zadymione powietrze, ale kula minęła o włos rogaty hełm chaosu. Topielec utracił część miecza, lecz był już blisko wroga.
Carlini zmartwiał. Nie trafił, a teraz nie było już czasu, żeby ponownie nabić broń. By zyskać na czasie, cisnął we wroga strzelbą i zdjął z ramion mechaniczny cep, odpalając silnik. Ciężka kolba uderzyła Topielca w hełm, spod którego buchnęła cuchnąca, słona mgiełka.
Cichy szum, przeszedł we wściekły ryk oceanów i Ula'tho'issh'is, potworny pomiot Mrocznych Potęg runął na przeciwnika, niczym sztormowa chmura. Rozerwane wystrzałem ostrze wystrzeliło do przodu i rozerwało Calriniemu policzek. Drugi cios przyjęła skórzana, ćwiekowana gęsto zbroja, chroniąc posiadacza przed niechybną zgubą.
Wtem zawarczał mechaniczny cep. Chmurka gryzącego dymu wystrzeliła z dysz silnika i Carlini uderzył Topielca w pierś potężnym wymachem. Z równym skutkiem mógłby biczować fale. Upiór Wśród Mgieł zachwiał się tylko lekko, lecz nie doznał żadnego uszczerbku. Jego skorodowane miecze zatańczyły wokół wroga i naznaczyły skórznię inżyniera dwoma głębokimi rozcięciami, z których wartkimi strumykami popłynęła krew.
Carlini cofnął się i uderzył cepem, raz i drugi. Przeciwnik wydawał się być jednak niewrażliwy na wszelkie ciosy. Kroczył nieustępliwie, jak fale wdzierające się na ląd podczas silnego przypływu. Dwa miecze śmignęły znowu w kierunku inżyniera, zdobiąc grzbiet jego dłoni płytką raną. Walka zdała się nagle być bardzo jednostronną.
Inżynier zauważył to również. Zgarbił się i markując cios z boku, podciął swojego przeciwnika. Ula'tho'issh'is runął na ziemię wśród chrzęstu zbroi i chlupotu nigdy nie wysychającej wilgoci. Carlini da Giabenolom dostrzegł szansę zakończenia walki i rzucił się na swego wroga. Silne uderzenie cepa wgniotło Topielczą zbroję, zostawiając głębokie rany. Morskie żyjątka rozbiegły się w panice po piasku areny.
Topielec był jednak daleki od śmierci. Niespodziewany obrót wydarzeń rozwścieczył go tylko. Sięgnął w górę, wypuszczając z dłoni ukruszony miecz i zaczepił palce o rozdarty kaftan jego wroga. Carlini stracił równowagę i runął na ziemię, upuszczając cep. Ula'tho'issh'is podniósł się i wczepił obydwie dłonie w głowę i kark swojego wroga. Widzowie powstali z miejsc.
Carlini starał się walczyć, ale jego twarz z każdą chwilą coraz bardziej zbliżała się do upiornego hełmu. Szarpał głową i bił rękoma zimną, mokrą zbroję chaosu, raniąc sobie palce, zdzierając z dłoni skórę do żywego mięsa. Topielec, Upiór Wśród mgieł docisnął twarz inżyniera do szczeliny swego rdzewiejącego hełmu i tchnął obrzydliwą wilgocią.
Carlini da Giabenolom podniósł wzrok i poprzez zielonkawą mgiełkę dostrzegł... "Bogowie", pomyślał, "jego twarz, to jego twarz, to jego twarz, to jego twarz...!" Krzyknął i natychmiast zachłysnął się wodą. Morska sól paliła gardło, płuca błagały o tlen. Konwulsyjne drgawki wstrząsnęły ciałem inżyniera. Topił się, a jego odpływająca świadomość odpychała od siebie widok żyjącego koszmaru o kilka cali od jego twarzy. Carlini zadławił się, mała muszelka utkwiła mu w gardle, a z niej wylazł krab moszcząc sobie siedlisko w jego tchawicy.
Ula'tho'issh'is, Topielec, Upiór Wśród Mgieł odrzucił martwe ciało swojego utopionego wroga i opuścił arenę. Piasek był mokry, ale wysychał szybko.
Ostatnio zmieniony 1 lis 2011, o 11:51 przez Naviedzony, łącznie zmieniany 1 raz.
- Naviedzony
- Wielki Nieczysty Spamer
- Posty: 6354
- Panie, mój! - Ungrim podniósł wzrok, by zobaczyć muskularnego Zabójcę, torującego sobie drogę wśród oburzonych kowali run i innych szacownych dworzan. - Skaveni planują znowu coś ohydnego. Złapaliśmy szczurowatego skrytobójcę, zdążył zatruć posiłek jednego z uczestników, który i tak tego dnia zginął na arenie.
- To takie ważne, żeby mi przerywać naradę? - Władca krasnoludów zmarszczył gniewnie brwi.
- Tak, panie. - Przytaknął Zabójca. - Niech mi broda zgorzeje, jeśli nie mam racji. Skopaliśmy plugawca, a ten zanim sczeznął wypiskał coś o napadzie, wielkim planie, upatrzonym celu i abominacjach. Mamy powody sądzić, że twierdza zostanie niebawem zaatakowana ponownie.
Ungrim zasępił się. Nie mógł przewidzieć następnego ruchu nieobliczalnych wrogów, a to budziło w nim niepokój. Arena zaczęła ściągać na jego lud nieszczęścia i potężny tan zapragnął nagle, by skończyła się jak najszybciej.
- Wywołać następną walkę! - Zawołał. - Nieważne, co planują podstępne szczury, damy im odpór!
Walka pierwsza: Aachenre Neferkare vs Slaup Pożeracz Dusz, Wybraniec trzewi
Walka druga: Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł vs Carlini da Giabenolom
Walka trzecia: Błogosławiony Undrag Żelazny Kieł vs Grinchai
Walka czwarta: Joachim Schreiber vs Svarrsoon Mocarny
- To takie ważne, żeby mi przerywać naradę? - Władca krasnoludów zmarszczył gniewnie brwi.
- Tak, panie. - Przytaknął Zabójca. - Niech mi broda zgorzeje, jeśli nie mam racji. Skopaliśmy plugawca, a ten zanim sczeznął wypiskał coś o napadzie, wielkim planie, upatrzonym celu i abominacjach. Mamy powody sądzić, że twierdza zostanie niebawem zaatakowana ponownie.
Ungrim zasępił się. Nie mógł przewidzieć następnego ruchu nieobliczalnych wrogów, a to budziło w nim niepokój. Arena zaczęła ściągać na jego lud nieszczęścia i potężny tan zapragnął nagle, by skończyła się jak najszybciej.
- Wywołać następną walkę! - Zawołał. - Nieważne, co planują podstępne szczury, damy im odpór!
Walka pierwsza: Aachenre Neferkare vs Slaup Pożeracz Dusz, Wybraniec trzewi
Walka druga: Ula'tho'issh'is Topielec, Upiór wśród Mgieł vs Carlini da Giabenolom
Walka trzecia: Błogosławiony Undrag Żelazny Kieł vs Grinchai
Walka czwarta: Joachim Schreiber vs Svarrsoon Mocarny
Krasnoludy biegały dookoła, Undrag właśnie wracał spod "ściany" gdzie zobaczył podświetlone swoje imię. Kurduple nie odzywały się do Wojownika ale czuł że sprawką całego zamieszania nadal są Skaveny, już podczas pierwszego uderzenia przeczuwał że to nie koniec. Ten cholerny Szary Prorok szykował coś o wiele mocniejszego i pewnie chciał najpierw spradzić jaki są możliwości obronne karaczanów zanim nastąpi główne natarcie. Undrag stwierdził że teraz nie czas na takie dywagacje, trzeba się skupić na najbliższej walce. Dni Grinszaja są policzone, już Wybraniec się o to postara
EDIT
Undrag coraz częściej zastanawiał się, czy nie wezwać swoich ludzi. Wobec groźby kolejnego ataku Skavenów dobrze będzie mieć przy sobie stu zaprawionych w boju wojowników. Po walce będzie musiał z kimś o tym porozmawiać, wystarczy że będą mogli obozować gdzieś przy wejściu do jaskiń Areny żeby w razie potrzeby szybko zjawić się na rozkaz.
EDIT
Undrag coraz częściej zastanawiał się, czy nie wezwać swoich ludzi. Wobec groźby kolejnego ataku Skavenów dobrze będzie mieć przy sobie stu zaprawionych w boju wojowników. Po walce będzie musiał z kimś o tym porozmawiać, wystarczy że będą mogli obozować gdzieś przy wejściu do jaskiń Areny żeby w razie potrzeby szybko zjawić się na rozkaz.
Welcome to the Tower of Rising Sun.
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454
Moja galeria: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=10&t=28122
Kupię RÓŻNE RÓŻNOŚCI: http://forum.wfb-pol.org/viewtopic.php?f=55&t=42454