Arena nr 32 - Czarna Grań
Re: Arena nr 32 - Czarna Grań
Snail tym razem wybrał się na arenę, gdzie miała odbyć się kolejna walka. Wyznawca nie miał wcale zamiaru oglądać zmagań na piasku, miał w głowie niecny plan. Widok zmierzających ku arenie orków i perspektywa pożywienia się plagą zesłaną na całą widownię była kusząca. Wchodząc przez bramę potężnego koloseum, zatrzymał go strażnik:
- Ej śmierdzonca pucho, śmierdzi od ciepie że aż śmierdzi - wykrztusił ork - nie wejdziesz do wewnoncz, wszycy bedom śmierdzieć przes tfuj smrut!
Snail złapał orka za zieloną ręke i poczuł przypływ siły. Ork zbladł, a na jego ciele zaczęły wyskakiwać czyraki i pękające bąble. Przez moment zgiłe ciało orka utrzymało się na wiotkich nogach, lecz gdy Snail puscił jego ręke, ten złożył się jak domek z kart i rozsypał w drobny mak. W miejscu gdzie stał strażnik, pozostała cuchnąca sterta kości. Snail zajął wolne miejsce w ostatnim rzędzie. Oblizując się ze smakiem, obserwował zbierających się widzów...
///cdn\\\
!!!UWAGA!!! Apel do MG
[chciałem urozmaicić ciągłe bójki między uczestnikami nindza musisz wymyślić teraz jakiś fajny scenariusz, żeby przeszkodzić Snailowi w dziele zniszczenia i zagłady ]
- Ej śmierdzonca pucho, śmierdzi od ciepie że aż śmierdzi - wykrztusił ork - nie wejdziesz do wewnoncz, wszycy bedom śmierdzieć przes tfuj smrut!
Snail złapał orka za zieloną ręke i poczuł przypływ siły. Ork zbladł, a na jego ciele zaczęły wyskakiwać czyraki i pękające bąble. Przez moment zgiłe ciało orka utrzymało się na wiotkich nogach, lecz gdy Snail puscił jego ręke, ten złożył się jak domek z kart i rozsypał w drobny mak. W miejscu gdzie stał strażnik, pozostała cuchnąca sterta kości. Snail zajął wolne miejsce w ostatnim rzędzie. Oblizując się ze smakiem, obserwował zbierających się widzów...
///cdn\\\
!!!UWAGA!!! Apel do MG
[chciałem urozmaicić ciągłe bójki między uczestnikami nindza musisz wymyślić teraz jakiś fajny scenariusz, żeby przeszkodzić Snailowi w dziele zniszczenia i zagłady ]
-
- Wałkarz
- Posty: 53
Ogry zaciekawione kto to może być tym "wuochaczem" w kolejnej walce, zasiadły na widowni areny. Jedynie Burp został w swojej kwaterze. Z dnia na dzień czuł wyraźną poprawę stanu zdrowia swojej nogi, lecz nie dotrzymał dziś towarzystwa swoim kompanom.
-Szefuńciu?! A skond Ty wiedzioł, że ten ludziok to je włochate bydlem?! Przeco wyglondoł jak ludziok.- Glęgotał jakiś goblin za plecami Gorfanga, który już stał na szczycie swojej kolumny. Ten maluch już go zaczynał irytować, a pojawił się dopiero kilak minut temu. -A stond, że jest bydlem. A tera spieprzoj.- Zarechotał, po czym zepchnął gobosa z baaaardzo wysoka. Prosto na głowę Martina. I oto zaczęła się walka. Zaczęła z nieprzytomnym jednym z przeciwników.
Bitka trzycia: Smiszny ludziok z miczem - Włochate bydlem
Walka nr 3: Albrech Lutzer, Kapłan Sigmara - Martin von Lakhar, wampir linii krwi Strigoi
Albrecht wiedział już po co tu przybył. Widział nieprzytomnego wampira naprzeciw, ale i czuł skądś woń. Nie ten orkowy smród, a woń którą pamiętał jako aromat tych, którzy lubują się rozkładem. Rzeczywiście, sprzętnie dotąd się ukrywał, ale i na niego przyjdzie pora, a teraz... Teraz wystarczy wykończyć Strigoi, ach Ci głupi orkowie... Zbliżał się więc sprężystym, sprawnym krokiem, lecz dość ostrożnie. Nie chciał tutaj przykrych niespodzianek - nie pragnął swojej krwi. Dlatego już po chwili podnosił swój miecz, uchwycił go oburącz, już miał go opuścić...
Przeraźliwy pisk, krzyk, a raczej mieszanina obu.
Olbrzymie pazury wampira naszły straszliwą czernią, a krzyk - ich krzyk, co nie budziło wątpliwości w oczach kapłana, obudził bestię. Ta niespodziewanie sprawnie i zręcznie stanęła na nogach i nie czekając na nic rzuciła się do ataku. To stało się szybko - pierwszy cios rozorał zbroję Sigmaryty, a drugi w idealnej synergii pozostawił w tamtym miejscu głęboką ranę z której krew broczyła zdecydowanie zbyt szybko. Człowiek musiał się wycofać, biegiem, gdyż bestia była szybka. Może znajdzie gdzieś szansę, ale na pewno nie wykrwawiajac się na śmierć. Miał coś na ten wypadek. Wypił to. Rana zasklepiła się.
Strigoi widząc co się dzieje, jak najszybciej ruszył do kolejnego ataku. Zbroja była naruszona, kapłan może i ozdrowiał nieco, ale chwilowo jest bezbronny, nie zdąży sięgnąć po broń... Skoczył. Podniósł swe pazury...
Wtem znów pisk. Inny. Nie ten, który obudził przed momentem jego ciało, tylko pisk jakby z wielu gardeł, przeraźliwy, szaleńczy, jakby niemal opętany. Coraz głośniejszy...
-I cożeś do orkowego łajna, zrobił, frędzlu najgorsiejszy?! I co tero?! Rozbiegły siem i ciula zróbić możem!-
Co się stało? Pierwszy zorientował się Snail, wyznawca Nurgla, który już szykował się do wyssania życia ze wszystkich widzów na arenie. Olbrzymi paszczak walnął go w głowę, ogłuszajac dokumentnie. Przytomności miał nie odzyskać jeszcze baaardzo długo. Inni widzowie również byli tratowani, badź pożerani przez szalone grzyby. Ogry z trudem opędzały się od potworów, a niektórzy z towarzyszy uczestników areny musieli kryć się za innymi. Inni walczyli dzielnie. Paszczaki padaly pod ciosami, lecz i kilka z nich, zupełnie nie wiedzą co się dzieje, wpadło na środek areny, ku dwojgu walczącym. Rzuciły się z piskiem, część na kapłana, a część na wampira... Jeden z paszczaków uchwycił się wielkimi zębiskami sierści na głowie Martina, podczas gdy drugi wsmakowywał się w jego łydkę. Oba zostały sprawnie zrzucone i poleciały gdzieś w dal, ale ciężkie rany zostały. W tym czasie Albrecht poradził sobie sprawniej i już szykowałs ie do ataku. Ciął najpierw przez ramię, wbijając swój miecz głęboko w ciało strzygi, zaraz też miał się szykować do zadania ciosu z drugiej strony.
To był błąd. Martin był zbyt wytrzymały, żeby robić mu takie świństwo. Zamachnął się pazurami, co sprawnie pozbawiło Albrechta głowy. Sprawnie jak diabli. Ta potoczyła się po kamieniu, by porwał ją za ucho jakiś tyci tyci paszczak i powlókł gdzieś za sobą.
EDIT://Walczący wylosowali scenariusz. Sami widzicie.
Snail obudzi się przed swoją walką. To moja odpowiedź na apel, a jednocześnie kara za Powergaming Nikt nie jest wszechmocny.
Bitka trzycia: Smiszny ludziok z miczem - Włochate bydlem
Walka nr 3: Albrech Lutzer, Kapłan Sigmara - Martin von Lakhar, wampir linii krwi Strigoi
Albrecht wiedział już po co tu przybył. Widział nieprzytomnego wampira naprzeciw, ale i czuł skądś woń. Nie ten orkowy smród, a woń którą pamiętał jako aromat tych, którzy lubują się rozkładem. Rzeczywiście, sprzętnie dotąd się ukrywał, ale i na niego przyjdzie pora, a teraz... Teraz wystarczy wykończyć Strigoi, ach Ci głupi orkowie... Zbliżał się więc sprężystym, sprawnym krokiem, lecz dość ostrożnie. Nie chciał tutaj przykrych niespodzianek - nie pragnął swojej krwi. Dlatego już po chwili podnosił swój miecz, uchwycił go oburącz, już miał go opuścić...
Przeraźliwy pisk, krzyk, a raczej mieszanina obu.
Olbrzymie pazury wampira naszły straszliwą czernią, a krzyk - ich krzyk, co nie budziło wątpliwości w oczach kapłana, obudził bestię. Ta niespodziewanie sprawnie i zręcznie stanęła na nogach i nie czekając na nic rzuciła się do ataku. To stało się szybko - pierwszy cios rozorał zbroję Sigmaryty, a drugi w idealnej synergii pozostawił w tamtym miejscu głęboką ranę z której krew broczyła zdecydowanie zbyt szybko. Człowiek musiał się wycofać, biegiem, gdyż bestia była szybka. Może znajdzie gdzieś szansę, ale na pewno nie wykrwawiajac się na śmierć. Miał coś na ten wypadek. Wypił to. Rana zasklepiła się.
Strigoi widząc co się dzieje, jak najszybciej ruszył do kolejnego ataku. Zbroja była naruszona, kapłan może i ozdrowiał nieco, ale chwilowo jest bezbronny, nie zdąży sięgnąć po broń... Skoczył. Podniósł swe pazury...
Wtem znów pisk. Inny. Nie ten, który obudził przed momentem jego ciało, tylko pisk jakby z wielu gardeł, przeraźliwy, szaleńczy, jakby niemal opętany. Coraz głośniejszy...
-I cożeś do orkowego łajna, zrobił, frędzlu najgorsiejszy?! I co tero?! Rozbiegły siem i ciula zróbić możem!-
Co się stało? Pierwszy zorientował się Snail, wyznawca Nurgla, który już szykował się do wyssania życia ze wszystkich widzów na arenie. Olbrzymi paszczak walnął go w głowę, ogłuszajac dokumentnie. Przytomności miał nie odzyskać jeszcze baaardzo długo. Inni widzowie również byli tratowani, badź pożerani przez szalone grzyby. Ogry z trudem opędzały się od potworów, a niektórzy z towarzyszy uczestników areny musieli kryć się za innymi. Inni walczyli dzielnie. Paszczaki padaly pod ciosami, lecz i kilka z nich, zupełnie nie wiedzą co się dzieje, wpadło na środek areny, ku dwojgu walczącym. Rzuciły się z piskiem, część na kapłana, a część na wampira... Jeden z paszczaków uchwycił się wielkimi zębiskami sierści na głowie Martina, podczas gdy drugi wsmakowywał się w jego łydkę. Oba zostały sprawnie zrzucone i poleciały gdzieś w dal, ale ciężkie rany zostały. W tym czasie Albrecht poradził sobie sprawniej i już szykowałs ie do ataku. Ciął najpierw przez ramię, wbijając swój miecz głęboko w ciało strzygi, zaraz też miał się szykować do zadania ciosu z drugiej strony.
To był błąd. Martin był zbyt wytrzymały, żeby robić mu takie świństwo. Zamachnął się pazurami, co sprawnie pozbawiło Albrechta głowy. Sprawnie jak diabli. Ta potoczyła się po kamieniu, by porwał ją za ucho jakiś tyci tyci paszczak i powlókł gdzieś za sobą.
EDIT://Walczący wylosowali scenariusz. Sami widzicie.
Snail obudzi się przed swoją walką. To moja odpowiedź na apel, a jednocześnie kara za Powergaming Nikt nie jest wszechmocny.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Wymyśliłem squigi, ciagnijcie to dalej, no co. Bo jak ja poprowadzę to naprawdę będzie spokój.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Uznałem, że kolesiowi rodem z karnawału chaosu nie będzie przeszkadzało trochę kolejnych stworzeń by kontynuować swoje dzieło Więc postanowiłem chwilowo unieszkodliwić. Poza tym tutaj niczego nie możesz się spodziewać, mam przygotowanych jeszcze kilkanaście eventów (ofkors nie wszystkie zostaną wylosowane, ale może na koniec areny pokażę ich listę, albo rzucę pomysł kolejnemu mg). EDIT: I pewnie nie jesteś w związku z tym pierwszym nieprzytomnym.
Dobra, w zasadzie przesadziłem, Snail obudził się po zakonczeniu walki. Proszę, oto prezent, korzystaj mądrze itd.
Dobra, w zasadzie przesadziłem, Snail obudził się po zakonczeniu walki. Proszę, oto prezent, korzystaj mądrze itd.
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
-
- Wałkarz
- Posty: 53
Ogry oglądały zmagania wampira i człowieka, gdy rozległy się straszliwe piski. Nagle wielkie czerwone kulki z ogromnymi zębiskami wskoczyły na arenę. Ogry wstały z miejsc. Squigi rzuciły się na widzów, kilka zaatakowało Dwójkę, dwa pomidory wskoczyły na plecy Czwórce, a Piątka próbował odczepić od swojej stopy kolejnego squiga. Jeden z paszczaków atakującego Dwójkę, dostał pięścią w nos, kolejny zarobił potężnego kopniaka i wyleciał w górę niczym piłka. Trójka zrzucił jednego z pomidorów z pleców Czwórki i chwytając za szczęke i żuchwę, rozerwał paszczaka na pół. Szóstka noszący przy sobie podręczny tasak, zaczął ciąć na oślep pozbawiając życia kolejne bestie. Krwawa jatka na arenie właśnie się zakończyła, zaś walka z wściekłymi pomidorami na widowni trwała w najlepsze...
Wampir ocknął się ,gdzieś w lesie. Był ranny, czuł to. Musiał wygrać ,inaczej już by się nie obudził. Niewiele pamiętał. Skaczące paszczaki, masakrę ,którą zgotował orkom i swojego przeciwnika, pewnego zwycięstwa. Powoli wstał, zaczął wolno wracać do swojej kwatery. Wiedział ,że musi się zregenerować poprzez czyjąś krew.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Aeeaaaarghtraaagh !!! Potępieńcze wycie wypełniło arenę. Zaraz dołączyło do niego kolejne, należące do pechowych goblinów i przyjezdnych.
Lawina squiggów zagryzała wszystko na swojej drodze i szybko się zbliżała, parę z nich weszło też między walczących.
Jakiś gruby kupiec z Marienburga został rozszarpany i zjedzony żywcem przez potwory. Jan zadziałał szybko - wyciągnął szablę i zdzielił pierwszego w zasięgu. Stwór przeżył więc rąbał póki nie rozciął go na dwoje. Musiał uważać, w końcu nie miał zbroi. Ludzie i orkowie wokół byli otaczani i pożerani bezradni wobec masy. W szlachcicu doszedł do głosu urodzony wódz.
- Hej, wszyscy ku mnie ! Formować się ! Dobrze ! - najemnicy zkupili się wokół niego napędzani strachem, co ciekawe do formacji włączyło się kilka orków. - Teraz wycofać się.
Używając największych atutów jakimi były niezaprzeczalnie broń i mózg trzymali pomidory na dystans, wycofując się w stronę dzielnie walczących ogrów. Widząc rembaki roztrzaskujące wrogów, pomyślał, że orkowie to świetni wojownicy, jeśli da się im pole do popisu i chytrego szefa. Cofając się podrapany do 2 drugiego szeregu wypalił z pistoletów po czym zorientował się że walczy ramię w ramię z Glurghfgrokiem zataczającym szerokie łuki monstrualnym toporzyskiem.
- A masz moim gszmotorembakiem ścierfo, i jeszcze ras ! Jupi ! O, to ty skszydłoty. Chybać cosik siem porumbało szmaciarzom-goblinom i spuściły tu paszczki zamiast do zagrut. Głupie ! Nie martw siem zaraz z proderami tu przylezom i je zagoniom a tymczusem mamy bitkem !
Rzeczywiście, jakby była mu potrzebna kiedy leczy kaca ! Podniósł wzrok znad walki i zobaczył szczątki kapłana. Szkoda wielebnego. Jednak wbrew słowom czarnego orka o wsparciu nie nadchodziło ono a bestii przybywało. Inni uczestnicy też będą musieli coś zrobić...
[wow, fajny pomysł ze squiggami taki orczy Poza tym wszystkie postacie chcące wyżynać orków całymi setkami uderzają w mój patriotyzm armijny i Nindzy pewnie też. Na razie to wszystko wygrywa większy i silniejszy, oby tak dalej to skaventail wygra ]
Lawina squiggów zagryzała wszystko na swojej drodze i szybko się zbliżała, parę z nich weszło też między walczących.
Jakiś gruby kupiec z Marienburga został rozszarpany i zjedzony żywcem przez potwory. Jan zadziałał szybko - wyciągnął szablę i zdzielił pierwszego w zasięgu. Stwór przeżył więc rąbał póki nie rozciął go na dwoje. Musiał uważać, w końcu nie miał zbroi. Ludzie i orkowie wokół byli otaczani i pożerani bezradni wobec masy. W szlachcicu doszedł do głosu urodzony wódz.
- Hej, wszyscy ku mnie ! Formować się ! Dobrze ! - najemnicy zkupili się wokół niego napędzani strachem, co ciekawe do formacji włączyło się kilka orków. - Teraz wycofać się.
Używając największych atutów jakimi były niezaprzeczalnie broń i mózg trzymali pomidory na dystans, wycofując się w stronę dzielnie walczących ogrów. Widząc rembaki roztrzaskujące wrogów, pomyślał, że orkowie to świetni wojownicy, jeśli da się im pole do popisu i chytrego szefa. Cofając się podrapany do 2 drugiego szeregu wypalił z pistoletów po czym zorientował się że walczy ramię w ramię z Glurghfgrokiem zataczającym szerokie łuki monstrualnym toporzyskiem.
- A masz moim gszmotorembakiem ścierfo, i jeszcze ras ! Jupi ! O, to ty skszydłoty. Chybać cosik siem porumbało szmaciarzom-goblinom i spuściły tu paszczki zamiast do zagrut. Głupie ! Nie martw siem zaraz z proderami tu przylezom i je zagoniom a tymczusem mamy bitkem !
Rzeczywiście, jakby była mu potrzebna kiedy leczy kaca ! Podniósł wzrok znad walki i zobaczył szczątki kapłana. Szkoda wielebnego. Jednak wbrew słowom czarnego orka o wsparciu nie nadchodziło ono a bestii przybywało. Inni uczestnicy też będą musieli coś zrobić...
[wow, fajny pomysł ze squiggami taki orczy Poza tym wszystkie postacie chcące wyżynać orków całymi setkami uderzają w mój patriotyzm armijny i Nindzy pewnie też. Na razie to wszystko wygrywa większy i silniejszy, oby tak dalej to skaventail wygra ]
Ostatnio zmieniony 19 cze 2012, o 18:54 przez GrimgorIronhide, łącznie zmieniany 1 raz.
Inkwizytor Rasmus Sheider, ten sam, który od kilku dni śledził Albrechta, walczył o życie. Stado rozjuszonych squigów jakby nigdy nic buszowało po Arenie, nawet pomimo toczącego się tam pojedynku. Rasmus ciął jednego mieczem na odlew i zręcznie zmieniając postawę bojową, zastrzelił następnego z pistoletu. Kątem oka zauważył, jak brat Albrecht Lutzer ginie w walce z wampirem, ale jego zgon umknął uwadze zajętych walką o życie widzów.
- No, problem rozwiązał się sam. Renegat i fanatyk nie żyje - Inkwizytor uśmiechnął się sam do siebie. Jego plan powiódł się w stu procentach. Gdyby zakonnik wygrał, Rasmus musiałby przystąpić do aresztowania, co byłoby raczej niebezpieczne zważywszy na bitewne doświadczenie Kapłana. Zresztą, kradzież jego dziennika i wysłanie go do kwatery głównej i tak było cholernie ryzykownym pomysłem. Zresztą, to już nieważne. Albrecht nie żyje, więc można spokojnie wracać do Altdorfu...
Niestety, zanim Inkwizytor zdążył nawet pomyśleć o premii do wypłaty za dobrze wykonane zadanie, jakiś squig wskoczył mu na plecy, obalając go na ziemię. Sheider wrzeszczał i próbował zrzucić z siebie zębatą poczwarę, jednakże nie dał rady. Gdy już sięgał po drugi ze swoich pistoletów, bestia zacisnęła swe wielkie szczęki na jego twarzy, odgryzając ją wraz z połową czaszki.
***
Takim oto dziwnym zbiegiem okoliczności, nikt w Inkwizycji nigdy nie dowiedział się o śmierci Albrechta, i do dnia dzisiejszego Kapłan jest poszukiwany przez jej agentów. Co więcej, ostatnia afera z kradzieżą jego akt z ich tajnych archiwów tylko podgrzała atmosferę. Spekulowano, że to sam Albrecht we własnej osobie włamał się do niesławnego zamku w Altdorfie i odzyskał własne akta, uniemożliwiając postępy w śledztwie. Żeby było śmieszniej, zakonnik stał się celem numer jeden po tym, jak Rasmus Shneider nie wrócił ze swojej misji pojmania go. Oczywistą oczywistością więc było, że zginął z ręki niepokornego Sigmaryty...
Niestety, prawda na temat życia i śmierci Albrechta Lutzera, wiernego sługi Sigmara i niestrudzonego pogromcy zła, zginęła wraz pechowym Inkwizytorem, który padł ofiarą niespodziewanej inwazji sqiugów...
***
- Co, to już ? - Heinrich von Dauert jęknął z ze złości i rozczarowania, gdy wspomnienia Albrechta niespodziewanie skończyły się przed jego walką. A zaczynało się robić tak ciekawie ! Najwyraźniej po ostatnim wpisie zakonnika, jego dziennik wpadł w łapy agentów Inkwizycji. No nic, życie nie jest bajką i nie każda historia dobrze się kończy. Starzec westchnął i wziął się za tłumaczenie kilkudziesięciu stron zakazanego tekstu. Cholernie mu się nie chciało...
***
Trzy dni później, zgodnie z umową, Heinrich czekał z przetłumaczonymi aktami w karczmie obok jego wieży. Strasznie się niepokoił, bowiem był prawie pewien, ze zamiast swego klienta z workiem złota ujrzy czołg parowy wypełniony inkwizytorami. Na szczęście, mocno się pomylił.
Gdzieś około południa do karczmy wszedł bretoński rycerz w ciężkiej kolczudze i hełmie z zamkniętą przyłbicą. Obrzucił arystokratycznym spojrzeniem plugawych wieśniaków pijących przy brudnych, drewnianych stołach, i zlokalizował Heinricha stojącego pod ścianą. Rycerz podszedł do starca i podał mu opancerzoną ręką.
- Musi mi pan wybaczyć zamkniętą przyłbicę, ale sam pan rozumie, kwestia bezpieczeństwa...
Heinrich wymruczał coś o rozumieniu, patrząc w podłogę.
- Akta, jeśli można ? - W miłym i przyjacielskim głosie rycerza dało się wyczuć coś nieprzyjemnego i groźnego, ukrytego pod maską szlacheckiej ogłady.
Starzec podał rycerzowi akta, który przejrzał je naprędce.
- A, bardzo dobrze, zasłużył pan na swoją zapłatę. Moi ludzie właśnie wnoszą skrzynki ze srebrem do pańskiej wieży.
Gdy Heinrich spojrzał na niego ze zdziwieniem, rycerz tylko wzruszył ramionami.
- Niech się pan nie tak nie dziwi, wiedzieliśmy, że nie zamknął pan jej na klucz. Ba, wiedzieliśmy nawet, co jadł pan wczoraj na śniadanie. W naszym zawodzie informacja to potęga... A teraz, jeśli pan pozwoli..
Rycerz ukłonił się i wyszedł. Heinrich stał przez chwilę jak ogłupiały, po czym udał się biegiem do swej wieży. Zgodnie z obietnicą, ujrzał tam niesamowite bogactwo upchane w dębowych skrzynkach. Co z tego, że tamten rycerz najpewniej był sługą Chaosu i działał na szkodę ludzkości, liczyło się to, że stary Von Dauert był najbogatszym człowiekiem w całej prowincji ! Należało to uczcić !
***
Tymczasem, słudzy tajemniczego Rycerza, którzy obozowali w pobliskiej jaskini, kończyli torturować schwytanego Inkwizytora. Gdy Rycerz w końcu do nich dołączył, nieszczęśnik wydał z siebie ostatnie tchnienie.
- No i jak poszło ? - Rycerz zagadał do zakapturzonych sylwetek.
- Oj, twardy był. Jak każdy z Inkwizycji zresztą - Wychudzony, nienaturalnie wysoki mężczyzna w czarnej szacie podszedł do swego pana - Ale gdy obdarliśmy go ze skóry w końcu poddał się zimnej, wyzwalającej śmierci, która...
- Tak, tak, wszystko fajnie. Co z waszym drugim zadaniem ?
- Ach, tak. Dokładnie przeszukaliśmy całą okolicę. Ten głupiec był jedynym, który obserwował wieżę starego tłumacza.
- Świetnie. Odechce mu się szpiegować naszych zewnętrznych wykonawców. A teraz pakujcie się, zbyt długo siedzieliśmy w tej zawilgoconej dziurze. Wracamy do Mousillon.
- Panie, a co ze starcem ? Mamy go tak zostawić ? Przecież on zbyt dużo wie.
- Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą. Nasz wróżbita wszytko mi przepowiedział. Heinrich resztkę swego długiego życia spędzi na trwonieniu swej fortuny w burdelach i tawernach. Za cztery miesiące umrze na marskość wątroby. W tym czasie nic nikomu nie powie... A teraz ruszać dupy, śpieszy mi się !
Dwie godziny później, gdy jechali konno leśnym traktem, jednego z kultystów wzięła ciekawość.
- Panie ?
- Tak, żałosny pędraku ?
- A tak w ogóle to po co nam te akta ?
- Ty durniu, jak to po co ? Za ich pomocą odnajdziemy tego cholernego Kapłana i zatłuczemy go na śmierć ! Przecież spalił naszą świątynie kilka miesięcy temu, pamiętasz ? Zabił nawet tego imperialnego generała, który nią dowodził. Ale się zdziwi, gdy wpadniemy mu do domu z pochodniami ! Będzie tydzień zdziwiony chodził !
Tajemniczy bretoński rycerz zaniósł się złowrogim śmiechem, który natychmiast został podchwycony przez jego sługi. Jego zemsta na Albrechcie wkrótce się dokona ! Opłacało się walczyć z Inkwizycją, wydać górę pieniędzy na tłumaczenie i narażać się przełożonym ! Już nic nie zepsuje mu chwili jego tryumfu !
Cholera, zawsze gdy napracuję się nad postacią, to ginie w pierwszej walce I zawsze u Nindzy No nic, będę obserwował...
- No, problem rozwiązał się sam. Renegat i fanatyk nie żyje - Inkwizytor uśmiechnął się sam do siebie. Jego plan powiódł się w stu procentach. Gdyby zakonnik wygrał, Rasmus musiałby przystąpić do aresztowania, co byłoby raczej niebezpieczne zważywszy na bitewne doświadczenie Kapłana. Zresztą, kradzież jego dziennika i wysłanie go do kwatery głównej i tak było cholernie ryzykownym pomysłem. Zresztą, to już nieważne. Albrecht nie żyje, więc można spokojnie wracać do Altdorfu...
Niestety, zanim Inkwizytor zdążył nawet pomyśleć o premii do wypłaty za dobrze wykonane zadanie, jakiś squig wskoczył mu na plecy, obalając go na ziemię. Sheider wrzeszczał i próbował zrzucić z siebie zębatą poczwarę, jednakże nie dał rady. Gdy już sięgał po drugi ze swoich pistoletów, bestia zacisnęła swe wielkie szczęki na jego twarzy, odgryzając ją wraz z połową czaszki.
***
Takim oto dziwnym zbiegiem okoliczności, nikt w Inkwizycji nigdy nie dowiedział się o śmierci Albrechta, i do dnia dzisiejszego Kapłan jest poszukiwany przez jej agentów. Co więcej, ostatnia afera z kradzieżą jego akt z ich tajnych archiwów tylko podgrzała atmosferę. Spekulowano, że to sam Albrecht we własnej osobie włamał się do niesławnego zamku w Altdorfie i odzyskał własne akta, uniemożliwiając postępy w śledztwie. Żeby było śmieszniej, zakonnik stał się celem numer jeden po tym, jak Rasmus Shneider nie wrócił ze swojej misji pojmania go. Oczywistą oczywistością więc było, że zginął z ręki niepokornego Sigmaryty...
Niestety, prawda na temat życia i śmierci Albrechta Lutzera, wiernego sługi Sigmara i niestrudzonego pogromcy zła, zginęła wraz pechowym Inkwizytorem, który padł ofiarą niespodziewanej inwazji sqiugów...
***
- Co, to już ? - Heinrich von Dauert jęknął z ze złości i rozczarowania, gdy wspomnienia Albrechta niespodziewanie skończyły się przed jego walką. A zaczynało się robić tak ciekawie ! Najwyraźniej po ostatnim wpisie zakonnika, jego dziennik wpadł w łapy agentów Inkwizycji. No nic, życie nie jest bajką i nie każda historia dobrze się kończy. Starzec westchnął i wziął się za tłumaczenie kilkudziesięciu stron zakazanego tekstu. Cholernie mu się nie chciało...
***
Trzy dni później, zgodnie z umową, Heinrich czekał z przetłumaczonymi aktami w karczmie obok jego wieży. Strasznie się niepokoił, bowiem był prawie pewien, ze zamiast swego klienta z workiem złota ujrzy czołg parowy wypełniony inkwizytorami. Na szczęście, mocno się pomylił.
Gdzieś około południa do karczmy wszedł bretoński rycerz w ciężkiej kolczudze i hełmie z zamkniętą przyłbicą. Obrzucił arystokratycznym spojrzeniem plugawych wieśniaków pijących przy brudnych, drewnianych stołach, i zlokalizował Heinricha stojącego pod ścianą. Rycerz podszedł do starca i podał mu opancerzoną ręką.
- Musi mi pan wybaczyć zamkniętą przyłbicę, ale sam pan rozumie, kwestia bezpieczeństwa...
Heinrich wymruczał coś o rozumieniu, patrząc w podłogę.
- Akta, jeśli można ? - W miłym i przyjacielskim głosie rycerza dało się wyczuć coś nieprzyjemnego i groźnego, ukrytego pod maską szlacheckiej ogłady.
Starzec podał rycerzowi akta, który przejrzał je naprędce.
- A, bardzo dobrze, zasłużył pan na swoją zapłatę. Moi ludzie właśnie wnoszą skrzynki ze srebrem do pańskiej wieży.
Gdy Heinrich spojrzał na niego ze zdziwieniem, rycerz tylko wzruszył ramionami.
- Niech się pan nie tak nie dziwi, wiedzieliśmy, że nie zamknął pan jej na klucz. Ba, wiedzieliśmy nawet, co jadł pan wczoraj na śniadanie. W naszym zawodzie informacja to potęga... A teraz, jeśli pan pozwoli..
Rycerz ukłonił się i wyszedł. Heinrich stał przez chwilę jak ogłupiały, po czym udał się biegiem do swej wieży. Zgodnie z obietnicą, ujrzał tam niesamowite bogactwo upchane w dębowych skrzynkach. Co z tego, że tamten rycerz najpewniej był sługą Chaosu i działał na szkodę ludzkości, liczyło się to, że stary Von Dauert był najbogatszym człowiekiem w całej prowincji ! Należało to uczcić !
***
Tymczasem, słudzy tajemniczego Rycerza, którzy obozowali w pobliskiej jaskini, kończyli torturować schwytanego Inkwizytora. Gdy Rycerz w końcu do nich dołączył, nieszczęśnik wydał z siebie ostatnie tchnienie.
- No i jak poszło ? - Rycerz zagadał do zakapturzonych sylwetek.
- Oj, twardy był. Jak każdy z Inkwizycji zresztą - Wychudzony, nienaturalnie wysoki mężczyzna w czarnej szacie podszedł do swego pana - Ale gdy obdarliśmy go ze skóry w końcu poddał się zimnej, wyzwalającej śmierci, która...
- Tak, tak, wszystko fajnie. Co z waszym drugim zadaniem ?
- Ach, tak. Dokładnie przeszukaliśmy całą okolicę. Ten głupiec był jedynym, który obserwował wieżę starego tłumacza.
- Świetnie. Odechce mu się szpiegować naszych zewnętrznych wykonawców. A teraz pakujcie się, zbyt długo siedzieliśmy w tej zawilgoconej dziurze. Wracamy do Mousillon.
- Panie, a co ze starcem ? Mamy go tak zostawić ? Przecież on zbyt dużo wie.
- Spokojnie, mam wszystko pod kontrolą. Nasz wróżbita wszytko mi przepowiedział. Heinrich resztkę swego długiego życia spędzi na trwonieniu swej fortuny w burdelach i tawernach. Za cztery miesiące umrze na marskość wątroby. W tym czasie nic nikomu nie powie... A teraz ruszać dupy, śpieszy mi się !
Dwie godziny później, gdy jechali konno leśnym traktem, jednego z kultystów wzięła ciekawość.
- Panie ?
- Tak, żałosny pędraku ?
- A tak w ogóle to po co nam te akta ?
- Ty durniu, jak to po co ? Za ich pomocą odnajdziemy tego cholernego Kapłana i zatłuczemy go na śmierć ! Przecież spalił naszą świątynie kilka miesięcy temu, pamiętasz ? Zabił nawet tego imperialnego generała, który nią dowodził. Ale się zdziwi, gdy wpadniemy mu do domu z pochodniami ! Będzie tydzień zdziwiony chodził !
Tajemniczy bretoński rycerz zaniósł się złowrogim śmiechem, który natychmiast został podchwycony przez jego sługi. Jego zemsta na Albrechcie wkrótce się dokona ! Opłacało się walczyć z Inkwizycją, wydać górę pieniędzy na tłumaczenie i narażać się przełożonym ! Już nic nie zepsuje mu chwili jego tryumfu !
Cholera, zawsze gdy napracuję się nad postacią, to ginie w pierwszej walce I zawsze u Nindzy No nic, będę obserwował...
Ostatnio zmieniony 19 cze 2012, o 19:03 przez Chomikozo, łącznie zmieniany 2 razy.
Prawdziwy krasnolud gardzi słonecznikiem.
To dopiero druga moja arena Może moja specyficzna konstrukcja silnika gry jest niekompatybilna z Twoją koncepcją tworzenia postaci^
Natomiast wszystkim prawicowym purystom ideologicznym, co to rehabilitują nacjonalizm, moge powiedziec że odróżanianie nacjonalizmu od faszyzmu, przypomina poznawanie rodzajów gówna po zapachu;-)).
Sytuacja obrońców stawała się coraz mniej ciekawa. Ich szeregi coraz bardziej topniały, a pomoc o której wspominał wódz nie nadchodziła. Wydawało się, że liczba squigów wcale nie malała. Uratowało ich to, że nie wszyscy przyszli obejrzeć walke...
Lurtz wraz z VII szukali wampira, gdy wpadł na nich zdyszany, zakrwawiny goblin wrzeszcząc:
Squigi ucieguy! W nogi!
Lurtz nigdy nie był bystry, ale był wodzem, a to oznaczało, że nie był zupełnie głupi. Skrzyknął chłopaków, któży podobnie jak on nie poszli na arenę.
Chuopy! Jezd bitka! Squigi wydostauy siem na arenem. Pora siem zabawić! Rembaki w łapy i zamnom!-krzyknął i ruszył z nimi na odsiecz.
[Wszystkuch graczy, co nie poszli oglądać walki zapraszam do uczestnictwa w odsieczy]
Lurtz wraz z VII szukali wampira, gdy wpadł na nich zdyszany, zakrwawiny goblin wrzeszcząc:
Squigi ucieguy! W nogi!
Lurtz nigdy nie był bystry, ale był wodzem, a to oznaczało, że nie był zupełnie głupi. Skrzyknął chłopaków, któży podobnie jak on nie poszli na arenę.
Chuopy! Jezd bitka! Squigi wydostauy siem na arenem. Pora siem zabawić! Rembaki w łapy i zamnom!-krzyknął i ruszył z nimi na odsiecz.
[Wszystkuch graczy, co nie poszli oglądać walki zapraszam do uczestnictwa w odsieczy]
Ostatnio zmieniony 19 cze 2012, o 19:48 przez Byqu, łącznie zmieniany 1 raz.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Uniemysł spokojnie spacerował ulicami miasta. Nie miał ochoty ogląda areny. Nagle zza rogu wyskoczyły dwa małe potworki o wielkich paszczach. Uniemysł zdzielił oba mieczem. "Noć toż tu dzikie jakie story grasuja, lepiej jom wracał już, coby może panienki obronić" I wrócił. Wcześniej zdołał się przejść po okolicznym lesie, nazbierał więc jak najwięcej ziół, o jakich babka go uczyła, że pomagają w chorobie. Miał więc liście dziurawca, trochę rumianku, oczywiście pokrzywy, ale także sporo babki lancetowatej, parę kawałków brzozy, no i grzyby, z których mógłby zrobić wywar. Wszystko to umieścił w sporym koszu, z którym udał się ponownie do pokoju elfki. Był już bowiem wieczór. Znów podszedł do drzwi, teraz pewniej niż przedtem i zapukał. "Panienka odtworzy, toć ja, żem już był tu czas jakiś juz temu"
Gdy tylko zaatakowały paszczaki, Roland chwycił za miecz. Pomimo upojenia alkoholowego dawał sobie dość dobrze radę. Ciężka zbroja skutecznie zatrzymywała ataki potworków.
Rycerz jako ostatni dołączył do broniących się widzów, cały umorusany w paszczakowej posoce.
Rycerz jako ostatni dołączył do broniących się widzów, cały umorusany w paszczakowej posoce.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- kubencjusz
- Szef Wszystkich Szefów
- Posty: 3720
- Lokalizacja: Kielce/Kraków
Squigi atakowały zewsząd nieprzerwaną falą. Mimo iż towarzysze pozbywali się jednego za drugim, to jednak zmęczenie, przewaga liczebna i zaskoczenie sprawiały, że musieli się krok po kroku wycofywać. Jednakże pomidory musiały srogo zapłacić za każdą zdobytą pędź ziemi. Nagle dookoła zrobiło się bardzo ciepło. Willard i Ron zanim pojęli co się dzieje usłyszeli tylko ryknięcie czarodzieja przekrzykującego kakofonię walki.
Niebo zaszły chmury, jednak były one zbyt nisko i zbyt czarne aby były naturalne. Trzaski, warczenie i inne niezidentyfikowane dźwięki dochodziły od Samuela. Po chwili czarodziej jadeitowego kolegium zaczął emanować czerwną poświatą która z sekundy na sekundę stawała się coraz intensywniejsza, aż w końcu mag zapłonął żywym ogniem. Reiklandczyk i mieszaniec podziwiali to widowisko broniąc się w między czasie przed kolejnymi falami nienasyconych paszczaków.
Nagle z dłoni Samuela wydarł się oślepiający błysk. Biel która wypełniła okolicę zmusiła wszystkich do zasłonięcia oczu. Z jego rąk wystrzeliła potężna smuga ognia spopielająca wszystko na swojej drodze. Mag kierował rękoma strumienie płomieni, które pochłaniały squigi bez najmniejszego oporu. Jak dotąd Willard nigdy nie miał okazji obejrzeć tak kunsztownej przemiany magii w żywioł. Ogień, który zwęglał wszystko na swojej drodze nie imał się Samuela. Po dłużej chwili uzębione pomidory się skończyły, lub przynajmniej postanowiły, że znajdą sobie inną ofiarę niż ludzie siedzący na trybunach areny. Gdy tylko czarodziej zakończył czar, ziemia wokół niego eksplodowała. Widać, musiał pobrać z otoczenia zbyt dużą ilość magii i nie był w stanie jej w pełni opanować, a ta znalazła swoje ujście w wybuchu.
Willard natychmiast podbiegł do przyjaciela i biorąc go pod ramię na spółę z Ronem zabrali go nieprzytomnego do kwatery. Na razie musiał odpocząć. Miał dużo szczęścia. Szermierz już raz widział, co się dzieje z magami którzy przeholowali z magią. Ostatnim razem nie do końca był pewien kto miał gorzej. Czarodziej, czy osoba sprzątająca jego szczątki.
Niebo zaszły chmury, jednak były one zbyt nisko i zbyt czarne aby były naturalne. Trzaski, warczenie i inne niezidentyfikowane dźwięki dochodziły od Samuela. Po chwili czarodziej jadeitowego kolegium zaczął emanować czerwną poświatą która z sekundy na sekundę stawała się coraz intensywniejsza, aż w końcu mag zapłonął żywym ogniem. Reiklandczyk i mieszaniec podziwiali to widowisko broniąc się w między czasie przed kolejnymi falami nienasyconych paszczaków.
Nagle z dłoni Samuela wydarł się oślepiający błysk. Biel która wypełniła okolicę zmusiła wszystkich do zasłonięcia oczu. Z jego rąk wystrzeliła potężna smuga ognia spopielająca wszystko na swojej drodze. Mag kierował rękoma strumienie płomieni, które pochłaniały squigi bez najmniejszego oporu. Jak dotąd Willard nigdy nie miał okazji obejrzeć tak kunsztownej przemiany magii w żywioł. Ogień, który zwęglał wszystko na swojej drodze nie imał się Samuela. Po dłużej chwili uzębione pomidory się skończyły, lub przynajmniej postanowiły, że znajdą sobie inną ofiarę niż ludzie siedzący na trybunach areny. Gdy tylko czarodziej zakończył czar, ziemia wokół niego eksplodowała. Widać, musiał pobrać z otoczenia zbyt dużą ilość magii i nie był w stanie jej w pełni opanować, a ta znalazła swoje ujście w wybuchu.
Willard natychmiast podbiegł do przyjaciela i biorąc go pod ramię na spółę z Ronem zabrali go nieprzytomnego do kwatery. Na razie musiał odpocząć. Miał dużo szczęścia. Szermierz już raz widział, co się dzieje z magami którzy przeholowali z magią. Ostatnim razem nie do końca był pewien kto miał gorzej. Czarodziej, czy osoba sprzątająca jego szczątki.
[Fate of Bjuna ]kubencjusz pisze:. Ostatnim razem nie do końca był pewien kto miał gorzej. Czarodziej, czy osoba sprzątająca jego szczątki.
Posiłki przyszły w ostatniej chwili. Uderzenie orków pod wodzą Lurtza na tyły squigów zdezorientowała bestie na chwilę. Rembaki poszły w ruch. Zbroje orków były unurzane we krwi i wnętrznościach. Linia orków przesuwała się jak stalowy walec. To znacznie odciążyło obrońców. Na czele odsieczy Lurtz szalał. Był w swoim żywiole. Rębaki wznosiły się i spadały z siłą gromu i szybkością błyskawicy. Wtem nastąpił wielki błysk i fala gorąca przeszła po okolicy. To mag, jeden z towarzyszy Willarda wykorzystał odwróceni uwagi i uwolnił niszczycielskie moce ognia. Wokół latały spalone szczątki squigów. Ale to nie był jeszcze koniec. Pozostałe przy życiu bestie rozpierzchły się po mieście. Zabawa trwała.
WELCOME TO ESTALIA GENTLEMEN
Tilith czuła się już znacznie lepiej. Jedzenie i sen pomogły jej zebrać nadwątlone siły. Nie chciała jednak jeszcze wstawać z łóżka. Wzięła do rąk Kronikę i właśnie miała się zabrać do wypróbowania jej, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Słucham? - zapytała bez wstępów - Wiesz może, co się tam dzieje? Słyszałam jakieś krzyki.-
Babciu - mała elfka siedziała na kolanach dostojnej Asrai i słuchała uwagą- a opowiesz mi o Uniemyśle? On chyba lubi Tilith, bo tak się o nią troszczy.-
Starsza elfka zamyśliła się na chwilę.
- No dobrze...- powiedziała jakby z wahaniem. - Uniemysł...- w tym momencie na jej ustach zagościł szelmowski uśmiech, a w oczach błysnęły radosne iskierki.- to długa historia.-
Elfka podeszła do drzwi i wpuściła Uniemysła do swojej kwatery.Matijjos pisze: "Panienka odtworzy, toć ja, żem już był tu czas jakiś juz temu"
- Słucham? - zapytała bez wstępów - Wiesz może, co się tam dzieje? Słyszałam jakieś krzyki.-
Babciu - mała elfka siedziała na kolanach dostojnej Asrai i słuchała uwagą- a opowiesz mi o Uniemyśle? On chyba lubi Tilith, bo tak się o nią troszczy.-
Starsza elfka zamyśliła się na chwilę.
- No dobrze...- powiedziała jakby z wahaniem. - Uniemysł...- w tym momencie na jej ustach zagościł szelmowski uśmiech, a w oczach błysnęły radosne iskierki.- to długa historia.-