Odrobina prywaty
Moderator: RedScorpion
Re: Odrobina prywaty
Jak zwykle:
1. Genialny kawałek tekstu.
2. Za mało go.
1. Genialny kawałek tekstu.
2. Za mało go.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
Mistrz- Frau Gessler, z całym szacunkiem, wojaczka to rzecz mężów, nie niewiast… - westchnął Schmolz.
- Podniosłam ten przybytek z ruiny i uczyniłam najlepszą karczmą po tej stronie Reiku. Nie dam nikomu jej spalić, chyba, że spali ją razem ze mną! Skoro mężom nie dość odwagi, to niech baba broni murów!
To rzekłszy, chwyciła w serdelkowatą dłoń sporych rozmiarów tasak do mięsa i wymaszerowała na ulicę.
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Co tu mówić :
Wpisujesz takie rzeczy w świat warhamca jak Klafuti.
Tylko co to ta "tobarańska stal" i "Katzbalger" ? I czy niezbyt zacofane to Imperium u ciebie ? (cechy mające bronić baszt itp.) w końcu to nasz XVII wiek a ty i tak popchnąłeś akcję dobre 30 lat w przód od tej w ABookach.
Wpisujesz takie rzeczy w świat warhamca jak Klafuti.
Tylko co to ta "tobarańska stal" i "Katzbalger" ? I czy niezbyt zacofane to Imperium u ciebie ? (cechy mające bronić baszt itp.) w końcu to nasz XVII wiek a ty i tak popchnąłeś akcję dobre 30 lat w przód od tej w ABookach.
Tobarańska stal - stal z Tobaro, miasta w Estalii. Odpowiednik toledańskiej w naszym świecie, uważanej za jedną z najlepszych w Europie.
Katzbalger - rodzaj miecza, popularny w XVI wieku w Niemczech, zwłaszcza wśród najemników. Jelec miał charakterystyczny kształt litery S.
Co do datowania - zawsze uważałem Imperium za bliższe XVI wiekowi, w stylu renesansowych Niemiec. Z resztą w tekście napisałem, że od 200 lat nikt nie kazał mieszkańcom bronić miasta. To wyjątkowa, kryzysowa sytuacja.
Katzbalger - rodzaj miecza, popularny w XVI wieku w Niemczech, zwłaszcza wśród najemników. Jelec miał charakterystyczny kształt litery S.
Co do datowania - zawsze uważałem Imperium za bliższe XVI wiekowi, w stylu renesansowych Niemiec. Z resztą w tekście napisałem, że od 200 lat nikt nie kazał mieszkańcom bronić miasta. To wyjątkowa, kryzysowa sytuacja.
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
Witam,
jak pewnie zauważyliście, zacząłem czyścić ten temat i będę kontynuował to zbożne dzieło, aż pozostaną w nim tylko i wyłącznie posty zawierające prozę imć Gniewka. Zostawię też pochwały i konstruktywną krytykę oraz rzeczową dyskusję dot. realiów.
Reszta leci, bo w zalewie postów nie da się znaleźć co Gniewko napisał.
Podpisano
Wasz Mod Czuwający, co to nie chciał być zbyt aktywny w tym dziale, ale go spamerzy wnerwili.
jak pewnie zauważyliście, zacząłem czyścić ten temat i będę kontynuował to zbożne dzieło, aż pozostaną w nim tylko i wyłącznie posty zawierające prozę imć Gniewka. Zostawię też pochwały i konstruktywną krytykę oraz rzeczową dyskusję dot. realiów.
Reszta leci, bo w zalewie postów nie da się znaleźć co Gniewko napisał.
Podpisano
Wasz Mod Czuwający, co to nie chciał być zbyt aktywny w tym dziale, ale go spamerzy wnerwili.
Oszukał nas !! już 00:02Gniewko pisze:Ok, poczekajcie do północy, będzie czytanka na dobranoc
Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Z dedykacją dla Rilama dzisiaj. I jeszcze jednego battlowca, który wystąpił dzisiaj w odcinku
- Przecież to szaleństwo! Nie mogę tam z tobą pójść! – Hugo jęknął przeciągle, wlepiając pełne strachu oczy w Elise, dawną przyjaciółkę z dzieciństwa, a teraz służkę Pani Jeziora. Dziewczyna siedziała bokiem do niego na rzeźbionym zydlu i zaplatała swoje długie włosy w misterne warkocze. Delikatny uśmiech nie znikał jej z twarzy odkąd opuścili pole bitwy. Hugo towarzyszył jej konno w drodze, z dnia na dzień zostając jej osobistym gwardzistą. Przynajmniej oficjalnie.
- Możesz i pójdziesz. Książę wydaje wieczerzę dla najwyższych rangą wasali, na którą ja, jako głosząca wolę Pani, też jestem zaproszona. Ty zaś, jako mój przyboczny, masz prawo mi towarzyszyć.
Hugo przestąpił nerwowo z nogi na nogę i odparł:
- Przecież ja nie znam dworskich manier! Herbów! Poza księciem żadnego z obecnych na wieczerzy pewnie na oczy w życiu nie widziałem. Umiem gadać składnie, bo ojciec posyłał mnie często do miasta i na zamek w różnych sprawach, ale jak któryś z nich mnie o cokolwiek spyta, to wszystko się wyda!
Elise skończyła układać włosy i założyła na głowę ozdobny czepiec z naszytymi rozetkami z pereł. Odwróciła się na krześle i wbiła wzrok w Hugona.
- Nie musisz nic mówić. Gdyby ktokolwiek próbował z tobą rozmawiać, powiem im, że złożyłeś ślub milczenia. Masz za to uważnie słuchać i obserwować, musisz się sporo nauczyć.
- Dlaczego nie mogę zwyczajnie zaczekać na ciebie tutaj?
- Bo, losie uchowaj, ktoś tu przyjdzie i cię znajdzie. A wtedy nie byłoby mnie w pobliżu, żeby go uświadomić o twoim ślubie, prawda?
Hugo klapnął zrezygnowany na jeden ze stojących w namiocie kufrów i otarł dłonią pot z czoła.
- Mogę chociaż zdjąć te przeklęte blachy? Mam je na sobie od ponad dwóch dni. Wszystko boli mnie tak, że najchętniej padłbym gdzieś w kącie i spał do końca świata.
Czarodziejka zaśmiała się i wskazała chłopakowi stojącą na stolę misę i dzban.
- W dzbanie jest woda, a w kufrze, na którym siedzisz, ręczniki. Umyj się, a ja w tym czasie przygotuję ci czyste ubranie. Wystarczy, że weźmiesz na wieczerzę pas z mieczem.
Hugo z westchnieniem ulgi zaczął zrzucać z siebie poszczególne kawałki zbroi, po czym zdjął przepoconą na wskroś przeszywanicę i lepiącą się do ciała koszulę. Wnętrze namiotu wypełnił mdły zapach potu.
- I zrób to szybko, zanim nos mi odpadnie – mruknęła dziewczyna, szukając czegoś w innej ze skrzyń.
Chłopak syknął z zimna i bólu, gdy lodowata woda zmoczyła mu poznaczone otarciami i odgnieceniami ramiona. Elise zerknęła na niego ukradkiem i stwierdziła, że bez całego bojowego rynsztunku przypominał zabiedzonego psa.
„Cóż, jedząc całe życie owsiankę i zupę z brukwi ciężko nabrać lordowskiej tuszy” pomyślała. Hugo chyba wyczuł jej wzrok na plecach, bo odwrócił się nerwowo, przysłaniając ociekający wodą tors ręcznikiem. Dziewczyna ponownie wybuchnęła śmiechem, widząc jego zażenowanie i rzuciła:
- Rumienisz się jak dziewica, chociaż to mnie każdy mężczyzna w tym obozie miałby ochotę widzieć w kąpieli. Doprowadź się do porządku i ubierz te rzeczy – tu wskazała na wyciągnięte z kufra ubranie. – Wrócę za moment, w kącie namiotu stoi zwierciadło. I nie zapomnij się ogolić.
Hugo, wciąż czerwony na twarzy jak burak, odprowadził ją wzrokiem do wyjścia i pośpiesznie dokończył toaletę. Na odzienie składały się czarne, dopasowane nogawice i sięgający kolan fałdzisty kabat z błękitnego sukna, haftowanego w drobne białe lilie heraldyczne. Całości dopełniała podłużna czapka z granatowego filcu, ozdobiona z boku dwoma bażancimi piórami, przymocowanymi srebrną zapinką w kształcie siedmioramiennej gwiazdy. Przy szatach leżała też świeża bielizna i porządne, choć nieco znoszone buty. Chłopak założył ubranie i podszedł do zwierciadła – idealnie gładkiej, długiej na cztery stopy tafli szkła, umocowanej w rzeźbionej ramie na stojaku. Pamiętał jak kiedyś córka sąsiadów z wioski chwaliła się wszystkim wkoło oprawionym w rogową ramkę lusterkiem wielkości dłoni, które dostała w prezencie ślubnym od męża. Ponoć oszczędzał na nie cały rok, a i tak musiał dorzucić kupcowi cielaka. Zwierciadło w namiocie Elise musiało być więc warte chyba tyle, co niemały zamek.
Czarodziejka wróciła, gdy Hugo dopinał na biodrach pas z mieczem. Gdy stanął przed nią, zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i rzekła:
- Doskonale. Chodźmy, książę nie lubi spóźnialskich.
Gdy wychodzili w stronę rozświetlonego pochodniami i latarniami ogromnego namiotu księcia, chłopak zatrzymał się i spytał:
- Skąd miałaś męskie odzienie w swoich rzeczach?
- Ciekawski jesteś – odparła. – To część rzeczy, jakie zostały mi po pewnym pielgrzymującym rycerzu, który służył mi jakiś czas temu. Chciał dostąpić zaszczytu ślubów Graala, ale zmarł od zaniedbanej rany, zadanej mu strzałą przez zwykłego goblina. Był tak dumny i uparty, że zignorował ją i nie dał sobie pomóc. Dla takich jak on nie ma miejsca wśród tych, którym dane było wypić z kielicha, bo nie miał w sobie nawet odrobinki pokory.
Hugo skinął potakująco głową i oboje ruszyli w stronę namiotu Roderyka. Zmrok zapadł dopiero godzinę temu, więc obóz wciąż był pełen życia i pracy. Większość namiotów już stała, a czeladź kończyła budowę prowizorycznego szańca, wbijając zaostrzone pale w niewielki wał, który powstał z ziemi wydobytej przy kopaniu rowu chroniącego obóz od strony Altdorfu. Mury imperialnej stolicy majaczyły w mroku o milę dalej, upstrzone migoczącymi punkcikami pochodni. Miasto czuwało, bo sen był równoznaczny z klęską.
Wnętrze namiotu księcia powitało ich ciepłem i gwarem rozmów. Powietrze było duszne i wypełnione zapachem pieczonego mięsa, przypraw i wina. Na widok czarodziejki rozmowy przycichły, a książę podniósł się z krzesła i wskazał jej wolne miejsce obok siebie, mówiąc:
- Szlachetna pani, uczyń mi ten zaszczyt i bądź gościem przy moim stole.
- Z ochotą, książę – odparła i ruszyła lekko w stronę gospodarza. Hugo szedł za nią, wodząc wzrokiem po wnętrzu namiotu i biesiadujących, starając się ze wszystkich sił żeby nie rozdziawiać gęby.
Przy ustawionych w podkowę stołach ucztowało w najlepsze około setki osób. Stół księcia, stojący dokładnie naprzeciw wejścia, był jedynym, który nakryto świeżym, białym obrusem. Siedzące za nim towarzystwo składało się z najdostojniejszych arystokratów w armii, strojnych w pyszne szaty z aksamitu i złotogłowiu. Na stole błyskały srebrne talerze i zdobione szklane puchary elfiej roboty, drogie jak złoto.
Pomniejsi baronowie i co znaczniejsi rycerze zajmowali dwa pozostałe stoły, ustawione prostopadle do książęcego. Tu wśród szat częściej było widać sukno niż jedwabie, a na stole nad srebrem i szkłem górę brała cyna i barwnie szkliwiona ceramika rodzimej produkcji.
Wokół stołów krzątali się służący, wszyscy bez wyjątku o szlacheckim rodowodzie – paziowie i giermkowie z biedniejszych rodów rycerskich, wysłani na służbę seniorom.
Elise przystanęła przy jednym z niższych stołów i zwróciła się do ucztujących feudałów:
- Szlachetni panowie, przyjmijcie do swojego grona mojego towarzysza podróży, Hugona z Liliowej Doliny.
Hugo zdusił w gardle parsknięcie śmiechu, słysząc swoje nowe miano, a czarodziejka dodała:
- Obawiam się, że nie będzie dla was dobrym towarzyszem rozmowy, złożył bowiem ślub milczenia, który obowiązuje go już od niemal roku i upływa z końcem tego miesiąca, a którego to ślubu mężnie dotrzymuje jak do tej pory. Sądzę jednak, że nie znajdziecie lepszego słuchacza dla waszych opowieści o turniejowych i wojennych wyczynach.
To rzekłszy, oddaliła się lekkim krokiem i zajęła miejsce u boku księcia Roderyka. Hugo wlepił w nią pełne przerażenia oczy, ale w zamian posłała mu jedynie niewinny uśmiech. Chłopak poczuł szarpnięcie za szaty i sekundę później podpici biesiadnicy wtłoczyli go między siebie, wciskając mu w rękę kubek pełen wina. Przekrzykując jeden drugiego, przedstawiali mu się kolejno.
- Jestem Marc de Melville – zawołał na oko czterdziestoletni mężczyzna o kruczoczarnych włosach i zmierzwionej brodzie, ubrany w błękitne szaty, które już zdążył upaprać trunkami i jedzeniem. – A ten nie warty funta kłaków młokos to mój siostrzeniec, David. Najwyższy czas, żeby się nauczył wojaczki jak trzeba – dodał, wskazując na siedzącego obok podrostka, który mógł mieć najwyżej szesnaście lat. Młokos wstał i zaskrzeczał falsetem:
- Przewalczę, przejem i przepiję was wszystkich!
Następnie jednym haustem opróżnił swój puchar i klapnął zupełnie pijany z powrotem na ławę, wywołując salwę śmiechu.
- Jestem Michel z Suchodołu, ale wszyscy wołają na mnie Kołata – wyciągnął rękę kolejny, odziany w karmazynową houppelande i biały szaperon. – To dlatego, że jak zapukam do bramy jakiegoś miasta albo zamku, to zawsze mnie wpuszczają. Chociaż rzadko kiedy po dobroci, ale wtedy zwyczajnie pukam dość mocno.
- „Wpuść mnie wpuść!” Kołata woła „Gospodarzu miły!” Gospodarz nie puścił, ale drzwi puściły! – zakrzyknął ktoś śpiewnie z drugiego końca stołu, widocznie słysząc przechwałki Michela. – Obyś tak jutro zapukał do bram Altdorfu!
Po namiocie poniosła się fala wiwatów i toastów oraz brzęk zderzanych ze sobą kielichów.
Kołata wrócił do rozmowy z towarzyszami i wskazał na jednego z nich, który smętnie patrzył przed siebie z głową wspartą na dłoni.
- Tamten ponurak to Etienne Rogacz. Wołamy tak na niego, bo ciągle biadoli o tym, że zostawił w domu piękną żoneczkę i pewnie po powrocie znajdzie ją brzuchatą.
- Trzeba było babę zabrać ze sobą, jak tak się boisz o jej cnotę – zawołał tubalnym głosem otyły, siwiejący rycerz ze szramą na czole i bielmem na lewym oku.
- Żebyście mi ją pod moim własnym nosem obracali? Już wolę, żeby miała bękarty z moim majordomem niż którymś z was, parchy – odwarknął Rogacz, a powietrze przeszyła kolejna fala rechotów.
Wreszcie, gdy uściśnięto już wszystkie dłonie wokół i usłyszano wszystkie imiona i przezwiska, Hugo mógł zająć się jedzeniem. Na stole było pełno pieczonej dziczyzny i drobiu, a służący co chwilę uzupełniali w dzbanach wino i zastępowali ogołocone z potraw półmiski nowymi. Przed biesiadnikami lądowały pasztety z zajęcy, łabędzie nadziewane winnymi jabłkami, parujące pęta kaszanki, misy pełne wątróbki uduszonej w miodowo-korzennym sosie, tłuste żeberka obłożone suszonymi śliwkami, ryby panierowane w masie z utłuczonej na papkę rzepy i ziół, kremy z warzyw i grzybów, leguminy, galarety, faszerowane gęsie jaja i ciasta upieczone w kształcie zamkowych baszt, wypełnione w środku ostrężynowymi konfiturami. Bretońscy panowie śmiali się, przechwalali, kłócili i znowu śmiali, coraz bardziej pijani. Mało kto zwracał uwagę na dotrzymującego wzorowo ślubów milczenia Hugona z Liliowej Doliny, który jadł i jadł i jadł…
- Przecież to szaleństwo! Nie mogę tam z tobą pójść! – Hugo jęknął przeciągle, wlepiając pełne strachu oczy w Elise, dawną przyjaciółkę z dzieciństwa, a teraz służkę Pani Jeziora. Dziewczyna siedziała bokiem do niego na rzeźbionym zydlu i zaplatała swoje długie włosy w misterne warkocze. Delikatny uśmiech nie znikał jej z twarzy odkąd opuścili pole bitwy. Hugo towarzyszył jej konno w drodze, z dnia na dzień zostając jej osobistym gwardzistą. Przynajmniej oficjalnie.
- Możesz i pójdziesz. Książę wydaje wieczerzę dla najwyższych rangą wasali, na którą ja, jako głosząca wolę Pani, też jestem zaproszona. Ty zaś, jako mój przyboczny, masz prawo mi towarzyszyć.
Hugo przestąpił nerwowo z nogi na nogę i odparł:
- Przecież ja nie znam dworskich manier! Herbów! Poza księciem żadnego z obecnych na wieczerzy pewnie na oczy w życiu nie widziałem. Umiem gadać składnie, bo ojciec posyłał mnie często do miasta i na zamek w różnych sprawach, ale jak któryś z nich mnie o cokolwiek spyta, to wszystko się wyda!
Elise skończyła układać włosy i założyła na głowę ozdobny czepiec z naszytymi rozetkami z pereł. Odwróciła się na krześle i wbiła wzrok w Hugona.
- Nie musisz nic mówić. Gdyby ktokolwiek próbował z tobą rozmawiać, powiem im, że złożyłeś ślub milczenia. Masz za to uważnie słuchać i obserwować, musisz się sporo nauczyć.
- Dlaczego nie mogę zwyczajnie zaczekać na ciebie tutaj?
- Bo, losie uchowaj, ktoś tu przyjdzie i cię znajdzie. A wtedy nie byłoby mnie w pobliżu, żeby go uświadomić o twoim ślubie, prawda?
Hugo klapnął zrezygnowany na jeden ze stojących w namiocie kufrów i otarł dłonią pot z czoła.
- Mogę chociaż zdjąć te przeklęte blachy? Mam je na sobie od ponad dwóch dni. Wszystko boli mnie tak, że najchętniej padłbym gdzieś w kącie i spał do końca świata.
Czarodziejka zaśmiała się i wskazała chłopakowi stojącą na stolę misę i dzban.
- W dzbanie jest woda, a w kufrze, na którym siedzisz, ręczniki. Umyj się, a ja w tym czasie przygotuję ci czyste ubranie. Wystarczy, że weźmiesz na wieczerzę pas z mieczem.
Hugo z westchnieniem ulgi zaczął zrzucać z siebie poszczególne kawałki zbroi, po czym zdjął przepoconą na wskroś przeszywanicę i lepiącą się do ciała koszulę. Wnętrze namiotu wypełnił mdły zapach potu.
- I zrób to szybko, zanim nos mi odpadnie – mruknęła dziewczyna, szukając czegoś w innej ze skrzyń.
Chłopak syknął z zimna i bólu, gdy lodowata woda zmoczyła mu poznaczone otarciami i odgnieceniami ramiona. Elise zerknęła na niego ukradkiem i stwierdziła, że bez całego bojowego rynsztunku przypominał zabiedzonego psa.
„Cóż, jedząc całe życie owsiankę i zupę z brukwi ciężko nabrać lordowskiej tuszy” pomyślała. Hugo chyba wyczuł jej wzrok na plecach, bo odwrócił się nerwowo, przysłaniając ociekający wodą tors ręcznikiem. Dziewczyna ponownie wybuchnęła śmiechem, widząc jego zażenowanie i rzuciła:
- Rumienisz się jak dziewica, chociaż to mnie każdy mężczyzna w tym obozie miałby ochotę widzieć w kąpieli. Doprowadź się do porządku i ubierz te rzeczy – tu wskazała na wyciągnięte z kufra ubranie. – Wrócę za moment, w kącie namiotu stoi zwierciadło. I nie zapomnij się ogolić.
Hugo, wciąż czerwony na twarzy jak burak, odprowadził ją wzrokiem do wyjścia i pośpiesznie dokończył toaletę. Na odzienie składały się czarne, dopasowane nogawice i sięgający kolan fałdzisty kabat z błękitnego sukna, haftowanego w drobne białe lilie heraldyczne. Całości dopełniała podłużna czapka z granatowego filcu, ozdobiona z boku dwoma bażancimi piórami, przymocowanymi srebrną zapinką w kształcie siedmioramiennej gwiazdy. Przy szatach leżała też świeża bielizna i porządne, choć nieco znoszone buty. Chłopak założył ubranie i podszedł do zwierciadła – idealnie gładkiej, długiej na cztery stopy tafli szkła, umocowanej w rzeźbionej ramie na stojaku. Pamiętał jak kiedyś córka sąsiadów z wioski chwaliła się wszystkim wkoło oprawionym w rogową ramkę lusterkiem wielkości dłoni, które dostała w prezencie ślubnym od męża. Ponoć oszczędzał na nie cały rok, a i tak musiał dorzucić kupcowi cielaka. Zwierciadło w namiocie Elise musiało być więc warte chyba tyle, co niemały zamek.
Czarodziejka wróciła, gdy Hugo dopinał na biodrach pas z mieczem. Gdy stanął przed nią, zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i rzekła:
- Doskonale. Chodźmy, książę nie lubi spóźnialskich.
Gdy wychodzili w stronę rozświetlonego pochodniami i latarniami ogromnego namiotu księcia, chłopak zatrzymał się i spytał:
- Skąd miałaś męskie odzienie w swoich rzeczach?
- Ciekawski jesteś – odparła. – To część rzeczy, jakie zostały mi po pewnym pielgrzymującym rycerzu, który służył mi jakiś czas temu. Chciał dostąpić zaszczytu ślubów Graala, ale zmarł od zaniedbanej rany, zadanej mu strzałą przez zwykłego goblina. Był tak dumny i uparty, że zignorował ją i nie dał sobie pomóc. Dla takich jak on nie ma miejsca wśród tych, którym dane było wypić z kielicha, bo nie miał w sobie nawet odrobinki pokory.
Hugo skinął potakująco głową i oboje ruszyli w stronę namiotu Roderyka. Zmrok zapadł dopiero godzinę temu, więc obóz wciąż był pełen życia i pracy. Większość namiotów już stała, a czeladź kończyła budowę prowizorycznego szańca, wbijając zaostrzone pale w niewielki wał, który powstał z ziemi wydobytej przy kopaniu rowu chroniącego obóz od strony Altdorfu. Mury imperialnej stolicy majaczyły w mroku o milę dalej, upstrzone migoczącymi punkcikami pochodni. Miasto czuwało, bo sen był równoznaczny z klęską.
Wnętrze namiotu księcia powitało ich ciepłem i gwarem rozmów. Powietrze było duszne i wypełnione zapachem pieczonego mięsa, przypraw i wina. Na widok czarodziejki rozmowy przycichły, a książę podniósł się z krzesła i wskazał jej wolne miejsce obok siebie, mówiąc:
- Szlachetna pani, uczyń mi ten zaszczyt i bądź gościem przy moim stole.
- Z ochotą, książę – odparła i ruszyła lekko w stronę gospodarza. Hugo szedł za nią, wodząc wzrokiem po wnętrzu namiotu i biesiadujących, starając się ze wszystkich sił żeby nie rozdziawiać gęby.
Przy ustawionych w podkowę stołach ucztowało w najlepsze około setki osób. Stół księcia, stojący dokładnie naprzeciw wejścia, był jedynym, który nakryto świeżym, białym obrusem. Siedzące za nim towarzystwo składało się z najdostojniejszych arystokratów w armii, strojnych w pyszne szaty z aksamitu i złotogłowiu. Na stole błyskały srebrne talerze i zdobione szklane puchary elfiej roboty, drogie jak złoto.
Pomniejsi baronowie i co znaczniejsi rycerze zajmowali dwa pozostałe stoły, ustawione prostopadle do książęcego. Tu wśród szat częściej było widać sukno niż jedwabie, a na stole nad srebrem i szkłem górę brała cyna i barwnie szkliwiona ceramika rodzimej produkcji.
Wokół stołów krzątali się służący, wszyscy bez wyjątku o szlacheckim rodowodzie – paziowie i giermkowie z biedniejszych rodów rycerskich, wysłani na służbę seniorom.
Elise przystanęła przy jednym z niższych stołów i zwróciła się do ucztujących feudałów:
- Szlachetni panowie, przyjmijcie do swojego grona mojego towarzysza podróży, Hugona z Liliowej Doliny.
Hugo zdusił w gardle parsknięcie śmiechu, słysząc swoje nowe miano, a czarodziejka dodała:
- Obawiam się, że nie będzie dla was dobrym towarzyszem rozmowy, złożył bowiem ślub milczenia, który obowiązuje go już od niemal roku i upływa z końcem tego miesiąca, a którego to ślubu mężnie dotrzymuje jak do tej pory. Sądzę jednak, że nie znajdziecie lepszego słuchacza dla waszych opowieści o turniejowych i wojennych wyczynach.
To rzekłszy, oddaliła się lekkim krokiem i zajęła miejsce u boku księcia Roderyka. Hugo wlepił w nią pełne przerażenia oczy, ale w zamian posłała mu jedynie niewinny uśmiech. Chłopak poczuł szarpnięcie za szaty i sekundę później podpici biesiadnicy wtłoczyli go między siebie, wciskając mu w rękę kubek pełen wina. Przekrzykując jeden drugiego, przedstawiali mu się kolejno.
- Jestem Marc de Melville – zawołał na oko czterdziestoletni mężczyzna o kruczoczarnych włosach i zmierzwionej brodzie, ubrany w błękitne szaty, które już zdążył upaprać trunkami i jedzeniem. – A ten nie warty funta kłaków młokos to mój siostrzeniec, David. Najwyższy czas, żeby się nauczył wojaczki jak trzeba – dodał, wskazując na siedzącego obok podrostka, który mógł mieć najwyżej szesnaście lat. Młokos wstał i zaskrzeczał falsetem:
- Przewalczę, przejem i przepiję was wszystkich!
Następnie jednym haustem opróżnił swój puchar i klapnął zupełnie pijany z powrotem na ławę, wywołując salwę śmiechu.
- Jestem Michel z Suchodołu, ale wszyscy wołają na mnie Kołata – wyciągnął rękę kolejny, odziany w karmazynową houppelande i biały szaperon. – To dlatego, że jak zapukam do bramy jakiegoś miasta albo zamku, to zawsze mnie wpuszczają. Chociaż rzadko kiedy po dobroci, ale wtedy zwyczajnie pukam dość mocno.
- „Wpuść mnie wpuść!” Kołata woła „Gospodarzu miły!” Gospodarz nie puścił, ale drzwi puściły! – zakrzyknął ktoś śpiewnie z drugiego końca stołu, widocznie słysząc przechwałki Michela. – Obyś tak jutro zapukał do bram Altdorfu!
Po namiocie poniosła się fala wiwatów i toastów oraz brzęk zderzanych ze sobą kielichów.
Kołata wrócił do rozmowy z towarzyszami i wskazał na jednego z nich, który smętnie patrzył przed siebie z głową wspartą na dłoni.
- Tamten ponurak to Etienne Rogacz. Wołamy tak na niego, bo ciągle biadoli o tym, że zostawił w domu piękną żoneczkę i pewnie po powrocie znajdzie ją brzuchatą.
- Trzeba było babę zabrać ze sobą, jak tak się boisz o jej cnotę – zawołał tubalnym głosem otyły, siwiejący rycerz ze szramą na czole i bielmem na lewym oku.
- Żebyście mi ją pod moim własnym nosem obracali? Już wolę, żeby miała bękarty z moim majordomem niż którymś z was, parchy – odwarknął Rogacz, a powietrze przeszyła kolejna fala rechotów.
Wreszcie, gdy uściśnięto już wszystkie dłonie wokół i usłyszano wszystkie imiona i przezwiska, Hugo mógł zająć się jedzeniem. Na stole było pełno pieczonej dziczyzny i drobiu, a służący co chwilę uzupełniali w dzbanach wino i zastępowali ogołocone z potraw półmiski nowymi. Przed biesiadnikami lądowały pasztety z zajęcy, łabędzie nadziewane winnymi jabłkami, parujące pęta kaszanki, misy pełne wątróbki uduszonej w miodowo-korzennym sosie, tłuste żeberka obłożone suszonymi śliwkami, ryby panierowane w masie z utłuczonej na papkę rzepy i ziół, kremy z warzyw i grzybów, leguminy, galarety, faszerowane gęsie jaja i ciasta upieczone w kształcie zamkowych baszt, wypełnione w środku ostrężynowymi konfiturami. Bretońscy panowie śmiali się, przechwalali, kłócili i znowu śmiali, coraz bardziej pijani. Mało kto zwracał uwagę na dotrzymującego wzorowo ślubów milczenia Hugona z Liliowej Doliny, który jadł i jadł i jadł…
Ostatnio zmieniony 26 wrz 2012, o 23:54 przez Gniewko, łącznie zmieniany 1 raz.
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
Nice!
Kupię bretońskie modele z 5tej edycji:
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
Metalowi quesci,
French Games Day Knight 'L'Hermite De Malemont' !! ,
4ed rycerze na piechotę.
Snot Fanpage <<--- , klikać!
O, nowy odcinek. I widzę, że Kołata wystąpił. Ciekawe kto następny? Może Shino albo Kalafior .
Ale z drugiej strony, Bretończycy to takie średniowiecze, więc nie rozumiem, czemu Elise kręciła nosem. Przecież jej receptory powinny były być przyzwyczajone do wszechobecnego smrodu.
Ale z drugiej strony, Bretończycy to takie średniowiecze, więc nie rozumiem, czemu Elise kręciła nosem. Przecież jej receptory powinny były być przyzwyczajone do wszechobecnego smrodu.
Bez przesady, to kobita z wyżyn społecznych. W średniowieczu ludzie od mieszczaństwa wzwyż zażywali kąpieli w miarę regularnie, myli ręce przed jedzeniem i prali odzież. Jeśli coś śmierdzi w Bretonnii to raczej końskie kupy na ulicach i gnój w rynsztoku (no i zabiedzeni wieśniacy). W Europie nastała moda na niemycie w okresie renesansu, więc to raczej obywateli Imperium bym posądzał o roztaczanie skisłej atmosfery
Lepiej doma iść za pługiem, niż na wojnie szlakiem długiem.
Jak zwykle świenty kawałek tekstu. Oby tak dalej. Trzeba pogonić imperialnym kota i spalć to nędzne miasto, które uważają za stolicę . Swoją drogą szlachta ucztuje, ale pewnie reszta czyni już jakieś przygotowania do oblężenia. Mogłeś coś wspomnieć.
Brawo. już nie mogę się doczekać następnego kawałka tekstu.
M&M Factory - Up. 14.01.2017 Ostatnia trójka pegazów
- GrimgorIronhide
- Masakrator
- Posty: 2723
- Lokalizacja: "Zad Trolla" Koszalin
Ale, za to zmieniano ubranie 3-4 razy dziennie i perfumy szły w hektolitrach, więc nie skisłość ale kicz.Gniewko pisze: W Europie nastała moda na niemycie w okresie renesansu, więc to raczej obywateli Imperium bym posądzał o roztaczanie skisłej atmosfery
A poza tym i jeszcze raz , syty opis uczty. Tak tylko myślę, że powinnieneś załatwić sobie asystenta by ciągnąć opowieść w 2 wątkach mniej-więcej równocześnie.
ale od czasu do czasu pojawiał się markiz lubiący przekąsić własną kupę : )GrimgorIronhide pisze: Ale, za to zmieniano ubranie 3-4 razy dziennie i perfumy szły w hektolitrach, więc nie skisłość ale kicz.
tekst przedni jak wszystkie poprzednie : ) tylko mogłyby się pojawiać z większą częstotliwością .